- W empik go
Dolina strachu - ebook
Dolina strachu - ebook
Najsłynniejszy detektywistyczny duet znów w akcji! Sherlock Holmes i doktor Watson otrzymują zaszyfrowany list. Jego nadawcą jest Fred Porlock, podwładny profesora Moriarty‘ego. Wiadomość zapowiada morderstwo Johna Douglasa. Niedługo później policja potwierdza wypełnienie groźby. Douglas nie żyje. Holmes z pomocą Watsona odkrywają okoliczności zabójstwa i tropią jego sprawcę.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-261-9572-9 |
Rozmiar pliku: | 452 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostrzeżenie
– Zastanawiam się właśnie... – przerwałem milczenie.
– Lepiej później niż wcale – zakpił Sherlock Holmes z rozdrażnieniem.
Uważam, że należę do najcierpliwszych śmiertelników, ale przyznaję, że ta sardoniczna uwaga bardzo mnie rozgniewała.
– Naprawdę, Holmesie – powiedziałem surowo – czasami jesteś trochę męczący.
Był zbyt zajęty swoimi myślami, aby natychmiast zareagować na mój protest. Opierał głowę na dłoni, śniadanie stało przed nim nieruszone. Patrzył na świstek papieru, który właśnie wyciągnął z koperty. Po chwili wziął do ręki kopertę, przytrzymał ją pod światło i bardzo starannie zbadał zarówno jej część zewnętrzną, jak i skrzydełko.
– To pismo Porlocka – powiedział z zastanowieniem. – Nie mam wątpliwości, że to jego pismo, chociaż widziałem je zaledwie dwukrotnie. Wyraźnie widać grecką literę E z typowym ozdobnikiem u góry. Ale jeżeli to Porlock, w takim razie musi to być coś bardzo istotnego.
Mówił raczej do siebie niż do mnie, a mój gniew znikł w obliczu zainteresowania spowodowanego jego słowami.
– Kim jest Porlock? – spytałem.
– Porlock, Watsonie, to pseudonim autorski, znak identyfikacyjny, ale ukrywa się pod nim niezbyt uczciwa osoba. W poprzednim liście poinformował mnie jasno, że nie jest to jego własne nazwisko i zabronił mi próbować go szukać wśród milionów mieszkańców tego wielkiego miasta. Porlock jest istotny nie ze względu na niego samego, ale ze względu na ważnego człowieka, z którym jest w kontakcie. Wyobraź sobie rybę pilotującą rekina, szakala towarzyszącego lwu - coś zupełnie nieważnego w towarzystwie czegoś monumentalnego: nie tylko monumentalnego, Watsonie, ale i złowieszczego - w najwyższym stopniu złowieszczego. Dlatego właśnie Porlock pojawia się w kręgu moich zainteresowań. Czy mówiłem ci kiedyś o profesorze Moriartym?
– Słynnym naukowcu - przestępcy, równie znanym wśród oszustów jak ....
– Czerwienię się, Watsonie! – zamruczał Holmes dezaprobującym tonem.
– Chciałem dokończyć, „jest nieznany ogółowi społeczności”.
– Trafiony! Wyraźnie trafiony! – wykrzyknął Holmes. – Rozwijasz, Watsonie, nieoczekiwaną zdolność wykazywania się sarkastycznym humorem. Muszę nauczyć się bronić przed nim. Nazywając Moriarty’ego przestępcą, w rozumieniu prawa dopuszczasz się zniesławienia, ale na tym polega chwała i geniusz Temidy! Największy planista wszech czasów, organizator wszelkiego łotrostwa, mózg kontrolujący świat przestępczy, mózg, który potrafiłby pokierować losem narodów lub skazać je na poniewierkę, to właśnie ten człowiek! Niestety, jest poza wszelkimi podejrzeniami, nienarażony na krytykę. Tak wspaniale prowadzi swoje sprawy i potrafi tak zacierać ślady, że za te słowa, które teraz wypowiedziałeś, mógłby zaciągnąć cię do sądu i wyjść z niego z twoją roczną rentą zasądzoną jako odszkodowanie za poniesioną stratę moralną. Czyż nie jest on cenionym autorem _Dynamiki Asteroidu_, książki, która wznosi się na tak niezwykłe poziomy czystej matematyki, że podobno w prasie naukowej nie ma żadnego dziennikarza, który byłby w stanie poddać ją krytyce? Czyż takiego człowieka można zniesławiać? I określono by was w taki oto sposób - zjadliwy lekarz i zniesławiony profesor. To jest genialne, Watsonie! Ale jeżeli zdołam uporać się z drobniejszymi złoczyńcami, na pewno któregoś dnia pokonam i jego.
– Obym mógł to zobaczyć na własne oczy! – wykrzyknąłem z oddaniem. – Ale mówiłeś o Porlocku.
– Ach tak, tak zwany Porlock to ogniwo w łańcuchu, dość oddalone od wielkiego wzorca. Porlock nie jest specjalnie solidnym łącznikiem, mówiąc między nami. Na podstawie moich badań wnioskuję, że stanowi słabe ogniwo w tym łańcuchu.
– Ale siła łańcucha równa jest wytrzymałości najsłabszego ogniwa.
– Zgadza się, drogi Watsonie! I stąd właśnie wielkie znaczenie, jakie odgrywa Porlock. Kierowany pewnymi prymitywnymi dążeniami do sprawiedliwości i zachęcony rozmyślną stymulacją dziesięciofuntowego banknotu wysłanego mu wskutek przebiegłych działań, raz czy dwa razy przekazał mi informacje sporej wartości, które raczej pomagały przewidywać i zapobiegać przestępstwu niż je karać. Bez wątpienia, gdybym posiadał odpowiedni szyfr, ustaliłbym, że ta korespondencja ma także te cechy, które ci wskazałem.
Holmes ponownie wygładził świstek papieru na czystym talerzu. Wstałem i, pochylając się nad nim, patrzyłem na dziwny zapis, który wyglądał następująco:
_534 C2 13 127 36 31 4 17 21 41 DOUGLAS 109 293 5 37 BIRLSTONE 26 BIRLSTONE 9 127 171_
– Co to znaczy, Holmesie?
– Jest to bez wątpienia próba przekazania mi pewnych sekretnych informacji.
– Ale jaki sens wysyłać zaszyfrowaną wiadomość do odbiorcy, który nie posiada kodu?
– W tym momencie zupełnie nie ma to sensu.
– Dlaczego mówisz „w tym momencie”?
– Ponieważ istnieją szyfry, które odczytałbym z łatwością, tak jak odczytuję apokryfy gazetowej kolumny z klepsydrami: takie proste zadania pozwalają rozwijać inteligencję, nie męcząc umysłu. Ale to jest inna sprawa. Ta notatka wyraźnie nawiązuje do wyrazów znajdujących się na stronie jakiejś książki. Dopóki nie będę wiedział, o którą chodzi stronę i jaka to książka, pozostanę bezradny.
– Ale dlaczego „Douglas” i „Birlstone”?
– Wyraźnie dlatego, że tych słów nie ma na stronie, o której mowa.
– Więc dlaczego nie wskazał książki?
– Twoja dziecinna przebiegłość, mój drogi Watsonie, ta wrodzona tendencja do sprytu, która tak zachwyca twoich przyjaciół, z pewnością spowodowałaby, że załączyłbyś szyfr i wiadomość w tej samej kopercie. Gdyby korespondencja trafiła do niewłaściwych rąk, byłbyś załatwiony. Natomiast w obecnej sytuacji obie przesyłki musiałyby trafić w niepowołane ręce, żeby nastąpiła szkoda. Nasza druga przesyłka jest spóźniona, ale będę zdziwiony, jeżeli nie otrzymamy albo dalszej korespondencji z wyjaśnieniem, albo - co jest bardziej prawdopodobne - tej właśnie książki, której dotyczą owe liczby.
Przewidywania Holmesa spełniły się w ciągu kilku minut, kiedy pojawił się Billy, posłaniec, niosąc list, którego oczekiwaliśmy.
– Ten sam charakter pisma – zauważył Holmes, otwierając kopertę. – A, nawet podpisany – dodał głosem znamionującym podniecenie, gdy otwierał korespondencję. – Cieszmy się, Watsonie, sprawa posuwa się do przodu. – Zmarszczył jednakże brwi, gdy przyjrzał się treści.
– Ojej, jakie to rozczarowanie! Obawiam się, Watsonie, że nasze oczekiwania się nie spełniły. Mam nadzieję, że Porlock nie poniesie żadnej szkody.
_SZANOWNY PANIE HOLMES Nie będę kontynuował tej sprawy. Staje się to zbyt niebezpieczne - zaczął mnie podejrzewać. Jestem pewny, że mnie podejrzewa. Przyszedł do mnie całkiem niespodziewanie, gdy zaadresowałem już kopertę z zamiarem wysłania Panu klucza do szyfru. Udało mi się ją przykryć. Gdyby ją zobaczył, miałbym straszne problemy, ale w jego oczach wyczytałem mimo to podejrzenie. Proszę spalić zaszyfrowaną wiadomość, która teraz na nic się Panu nie zda. FRED PORLOCK_
Holmes siedział przez jakiś czas, gniotąc list między palcami, marszcząc brwi i patrząc w ogień.
– Mimo wszystko – odezwał się wreszcie – może się myli. Może to przekonanie wynika jedynie z jego poczucia winy. Ponieważ wie, że jest zdrajcą, z łatwością wyczytał oskarżenie w oczach szefa.
– A ten szef to - domyślam się - profesor Moriarty?
– Oczywiście! Kiedy ktoś z tego towarzystwa mówi o „nim”, od razu wiadomo, kogo ma na myśli. Jest tylko jeden „on”, który góruje nad nimi wszystkimi.
– Ale co on może zrobić?
– Hm! To jest pytanie wymagające obszernej odpowiedzi. Naprzeciwko stoi jeden z najpotężniejszych umysłów w Europie, który korzysta z poparcia wszelkich mocy ciemności, a którego możliwości są nieograniczone. W każdym razie przyjaciel Porlock jest wyraźnie sparaliżowany ze strachu. Porównaj, proszę, charakter pisma na kopercie, która została zaadresowana przed „jego” nagłym wejściem. To pismo jest wyraźne i ładne. Dalszy tekst natomiast jest prawie nieczytelny.
– To po co w ogóle napisał? Dlaczego po prostu nie zrezygnował z kontynuowania sprawy?
– Ponieważ zląkł się, że przeprowadzę dochodzenie, starając się go odnaleźć i tym samym mogę wpędzić go w kłopoty.
– Bez wątpienia – uznałem logikę wyjaśnienia. Podniosłem oryginalną wiadomość zapisaną szyfrem i zastanawiałem się nad nią. – Można dostać szału na myśl, że na tym kawałku papieru spoczywa ważna tajemnica, a jej rozpoznanie jest poza ludzkimi możliwościami.
Sherlock Holmes odepchnął nietknięte śniadanie i zapalił niebyt przyjemnie pachnącą fajkę, która towarzyszyła mu w najgłębszych medytacjach.
– Zastanawiam się – powiedział, odchylając się w fotelu i patrząc na sufit. – Być może są tu punkty, których nie dostrzegł twój makiaweliczny intelekt. Rozważmy problem w świetle czystego rozumu. Ten człowiek nawiązał do książki. To jest nasz punkt wyjścia.
– Dosyć obszerny.
– Zastanówmy się więc, czy możemy go zawęzić. Kiedy mój umysł ogniskuje się na niej, wydaje się raczej mało dostępna. Jakie mamy wskazówki na temat tej książki?
– Żadnych.
– Dobra, dobra. Na pewno nie jest aż tak źle. Zaszyfrowana wiadomość zaczyna się od dużej liczby – 534, prawda? Możemy więc przyjąć hipotezę roboczą, że 534 to konkretna strona, na którą powołuje się szyfr. Tak więc nasza książka okazuje się obszerna i to pierwsza informacja, jaką uzyskaliśmy. Jakie następne wskazówki mamy na temat tej dużej książki? Następny znak to C2. Jak to rozumiesz, Watsonie?
– Rozdział drugi, bezwątpienia.
– Raczej nie, Watsonie. Musisz zgodzić się ze mną, że jeżeli podano numer strony, to numer rozdziału nie ma już żadnego znaczenia. Ponadto, jeżeli strona 534 stanowiłaby zaledwie drugi rozdział, długość pierwszego rozdziału musiałaby być nie do zniesienia.
– Kolumna! – krzyknąłem.
– Błyskotliwie, Watsonie. Dziś rano przechodzisz samego siebie. Gdyby to nie była kolumna, poczułbym się bardzo oszukany. A więc widzisz, że pojawia się przed nami duża książka, wydrukowana w dwóch kolumnach, z których każda ma znaczną długość, ponieważ jedno ze słów otrzymało w szyfrze numer 293. Czy uzyskaliśmy już wszystkie wiadomości dzięki rozumowaniu?
– Obawiam się, że tak.
– Oczywiście sam siebie nie doceniasz. Jeszcze jedno iskrzenie umysłu, mój drogi Watsonie, jeszcze jedna fala myślowa! Gdyby ten tom był czymś niezwykłym, to Porlock mi go przysłałby. Tymczasem zamierzał - zanim jego plany zostały pokrzyżowane - wysłać mi klucz w kopercie. Tak informuje w swojej korespondencji. To wydawałoby się wskazywać, że jest to opracowanie, które z łatwością znajdę. Miał je i wyobraził sobie, że ja też je posiadam. Krótko mówiąc, Watsonie, musi to być powszechnie dostępna książka.
– To wydaje się bardzo prawdopodobne.
– A więc ograniczyliśmy nasze pole szukania do dużej książki, wydrukowanej w dwóch kolumnach i powszechnie użytkowanej.
– Biblia! – wykrzyknąłem z triumfem.
– Dobrze, Watsonie, ale nie wystarczająco dobrze, jeśli pozwolisz! Nawet gdybym przyjął to jako komplement dla siebie, z trudem przyszłoby mi wskazanie Biblii - nie jest prawdopodobne, żeby ta książka znajdowała się w zasięgu ręki któregoś ze wspólników Moriarty’ego. Poza tym, wydania Pisma Świętego są tak liczne, że nie można założyć, że dwa egzemplarze będą miały identycznie ustawioną paginację. Musi to na pewno być książka standardowa. On zapewne wie, że jego strona 534 będzie dokładnie zgadzać się z moją stroną 534.
– Ale bardzo niewiele książek będzie tak samo wydanych.
– Właśnie. I to może nas uratować. Nasze poszukiwania ograniczają się do książek standardowych, które każdy może posiadać.
_–_ Bradshaw!
– To byłoby trudne, Watsonie. Słownik Bradshawa jest niepewny, a także ograniczony. Dobór słów rzadko przekazuje ogólne koncepcje. Powinniśmy go wyeliminować. Ten słownik - obawiam się - nie spełni naszych wymagań. Co w takim razie pozostaje?
– Almanach!
– Doskonale, Watsonie! Bardzo myliłbym się, gdybym twierdził, że nie trafiłeś. Almanach! Zastanówmy się nad almanachem Whitakera. Jest powszechnie użytkowany. Ma wymaganą liczbę stron. Składa się z dwóch kolumn. Chociaż w początkowych wersjach almanach był dosyć ograniczony, jeżeli dobrze pamiętam, ostatnie wydania są znacznie obszerniejsze. Wziął książkę z biurka. – Oto strona 534, druga kolumna, wyczerpujące hasło, które omawia - o ile dobrze rozumiem - handel i zasoby Indii Brytyjskich. Odnotuj słowa, Watsonie! Numer trzynaście to „Mahratta”. Nie, obawiam się, że początek jest zbyt obiecujący. Numer sto dwadzieścia siedem to „Rząd”, co przynajmniej ma jakiś sens, chociaż w żaden sposób niezwiązany z nami i profesorem Moriartym. Spróbujmy znów. Co robi rząd Mahratta? Niestety! Następne słowo to „świńska szczecina”. Nic z tego, mój drogi Watsonie! Skończone!
Mówił to żartobliwie, ale jego zmarszczone, krzaczaste brwi wyraźnie wskazywały rozczarowanie i irytację. Siedziałem bezradny i nieszczęśliwy patrząc w ogień. Długa cisza została nagle przerwana nagłą eksklamacją Holmesa, który rzucił się do szafy, aby z niej się wyłonić z używaną książką w żółtej okładce w ręce.
– Płacimy, Watsonie, cenę za to, że idziemy z duchem czasu! – wykrzyknął. – Wyszliśmy przed szereg i zostaliśmy ukarani. Jest siódmy stycznia, a więc skorzystaliśmy z nowego almanachu, a przecież Porlock najpewniej wziął wiadomość ze starego wydania. Bez wątpienia powiedziałby to nam, gdyby mógł wysłać list z wyjaśnieniami. A teraz spójrzmy, co za niespodziankę szykuje nam strona 534 w tej książce. Numer trzynaście to „tam”, co obiecuje dużo więcej. Numer sto dwadzieścia siedem to „jest” - „Tam jest” - oczy Holmesa błyszczały podnieceniem, a chude, nerwowe palce drżały, gdy liczył słowa - „niebezpieczeństwo”. Ha! Ha! Kapitalne! Odnotuj to, Watsonie! „Tam jest niebezpieczeństwo - które - może - nadejść - bardzo - szybko”. Potem mamy nazwisko „Douglas - bogaty - wieś - teraz - w - Birlstone - Dwór - Birlstone - zaufanie - pilne”. Patrz, Watsonie! Co myślisz o czystym rozumie i owocach myślenia? Gdyby w warzywniaku sprzedawali wieńce laurowe, posłałbym Billa, żeby nam kupił!
Patrzyłem na dziwną wiadomość, którą właśnie zanotowałem na kolanie na arkuszu papieru kancelaryjnego zgodnie z tym, co Sherlock Holmes odszyfrował.
– Co za dziwny sposób wyrażania myśli! – powiedziałem.
– Wręcz przeciwnie, doskonale to wyraził – zaprzeczył Holmes. – Kiedy szukasz w pojedynczej kolumnie słów, którymi chcesz wyrazić swoją myśl, z trudem uda ci się uzyskać wszystko, co jest potrzebne. Czasami jesteś zmuszony zostawić furtkę dla inteligencji swego adresata. Cel jest bardzo wyrazisty. Douglas jest ofiarą, przeciwko której ktoś planuje jakieś łotrostwo. Mieszka on, jak podano, na wsi i jest zamożny. Z pewnością słowo „zaufanie” było najbliższym, jakie udało mu się uzyskać zamiast słowa „zaufany”. Taki uzyskaliśmy wynik w efekcie pracowitej analizy.
Holmes odczuwał twórczą satysfakcję artysty, któremu udało się wykonać dobrze pracę, podobnie intensywnie jak przeżywał rozpacz, gdy spadał poniżej poziomu, który sobie wyznaczył. Nadal jeszcze pochrząkiwał dumny ze swego sukcesu, kiedy Bill otworzył drzwi i do naszego pokoju wprowadzono inspektora MacDonalda ze Scotland Yardu.
Był to początek końca lat osiemdziesiątych, kiedy Alec MacDonald nie miał jeszcze sławy, którą cieszy się w chwili obecnej. Był młodym, zdolnym śledczym, który wyróżnił się w kilku powierzonych mu sprawach. Wysoka, koścista postać sugerowała wyjątkową siłę fizyczną, podczas gdy wypukłe czoło i głęboko osadzone lśniące oczy, błyszczące spoza krzaczastych brwi, wskazywały wyraźnie wybitną inteligencję. Był cichy, precyzyjny, z nieco kwaśnym humorem i twardym akcentem z Aberdeen.
Już dwukrotnie Holmes pomógł mu osiągnąć sukces, a jedyną nagrodą była intelektualna satysfakcja płynąca z rozwiązania problemu. Z tego też względu uczucie szacunku Szkota dla tego kolegi - amatora było bardzo głębokie i objawiał je szczerością, z jaką konsultował z Holmesem wszystkie swoje trudności. Przeciętny intelekt nie potrafi docenić umysłowości wyższego lotu, ale talent natychmiast rozpoznaje geniusz, a MacDonald był wystarczająco uzdolniony, aby dostrzec, że szukanie pomocy u kogoś, kto ma wyjątkową pozycję w Europie ze względu zarówno na talent i doświadczenie, nie może przynieść mu ujmy. Holmes nie nawiązywał szybko przyjaźni, ale tolerował potężnego Szkota i reagował uśmiechem na jego widok.
– Wcześnie wstałeś, panie Mac – przywitał gościa. – Życzę szczęścia w polowaniu! Obawiam się, że to oznacza jakąś grubszą intrygę.
– Gdyby powiedział pan „mam nadzieję” zamiast „obawiam się”, byłoby to bliższe prawdy, jak myślę, panie Holmes – odpowiedział inspektor ze znaczącym uśmiechem. – Cóż, być może mała szklaneczka uchroni mnie przed porannym chłodem. Nie, nie będę palił, dziękuję. Muszę szybko zmykać, gdyż pierwsze godziny prowadzenia sprawy są niezmiernie cenne, jak sam pan wie najlepiej. Ale, ale...
Inspektor nagle zamilkł i patrzył w absolutnym zdziwieniu na leżący na stole papier. Była to kartka, na której nabazgrałem tajemniczą wiadomość.
– Douglas! – zamruczał. – Birlstone! Co to jest, panie Holmes? Człowieku, toż to czary .....! Skąd na Boga wzięliście te wszystkie nazwy?
– To szyfr, który udało nam się rozwiązać z doktorem Watsonem. Ale dlaczego pan pyta, coś jest nie tak z tymi nazwami?
Inspektor patrzył to na jednego to na drugiego z nas ze zdziwieniem. – Tylko to, że ubiegłej nocy pan Douglas z Birlstone Manor House padł ofiarą potwornego morderstwa!ROZDZIAŁ 2
Rozważania Sherlocka Holmesa
Był to jeden z tych podniosłych momentów, dla których mój przyjaciel istniał. Przesadziłbym, gdybym powiedział, że był zaszokowany albo podniecony tym zadziwiającym oświadczeniem. W jego nastawieniu nie było ani odrobiny okrucieństwa, ale bez wątpienia długi okres nadmiernego stymulowania spowodował jego nieczułość. Jednakże, jeżeli nawet jego emocje zostały przytłumione, to zdolności postrzegania intelektualnego były nader aktywne. Nie było widać, żeby - jak ja - był porażony oświadczeniem MacDonalda; jego twarz wskazywała raczej na spokojne i pełne zainteresowania zachowanie chemika, który widzi planowane wytrącanie się kryształków z nadmiernie nasyconego roztworu.
– Wspaniale! – powiedział. – Wspaniale!
– Nie wydaje się pan zdziwiony.
– Jestem zainteresowany, panie Mac, ale zdecydowanie nie zdziwiony. Dlaczego miałbym być zdziwiony? Otrzymuję anonimową informację z miejsca, o którym wiem, że jest istotne dla sprawy. Wiadomość ta ostrzega mnie, że pewnej osobie grozi niebezpieczeństwo. Godzinę później dowiaduję się, że to niebezpieczeństwo zmaterializowało się, i że osoba ta nie żyje. Jestem zainteresowany, ale jak sam pan widzi, nie dziwi mnie to.
Holmes wyjaśnił inspektorowi w kilku krótkich zdaniach fakty dotyczące listu i szyfru. MacDonald siedział z podbródkiem wspartym na dłoniach, zmarszczywszy w skupieniu wielkie, jasne brwi.
– Wybierałem się do Birlstone dziś rano – powiedział. – Przyszedłem poprosić pana o udanie się tam wraz ze mną i z pana przyjacielem, ale z tego, co pan mówi, wynika, że być może lepiej wykonamy zadanie, pracując w Londynie.
– Myślę, że nie – powiedział Holmes.
– Niech pan poczeka, panie Holmes – krzyknął inspektor. – Gazety będą w całości poświęcone tajemnicy Birlstone za dzień lub dwa, ale co to za tajemnica, jeżeli w Londynie istnieje człowiek, który przepowiedział morderstwo, jeszcze zanim nastąpiło? Musimy po prostu schwytać tego człowieka, a z tego wyniknie reszta.
– Bez wątpienia, panie Mac. Ale jak chce pan złapać tak zwanego Porlocka?
MacDonald odwrócił list, który wręczył mu Holmes.
– Nadany w Camberwell – nie pomaga to nam za bardzo. Nazwisko, mówi pan, stanowi pseudonim. Z pewnością nie można na nim bazować. Czy dobrze zrozumiałem, że wysłał mu pan pieniądze?
– Dwukrotnie.
– A w jaki sposób?
– W banknotach, na pocztę w Camberwell.
– Czy kiedykolwiek zadał pan sobie trud, żeby sprawdzić, kto je odebrał? – Inspektor spojrzał zdziwiony i trochę zaszokowany.
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ zawsze dotrzymuję słowa. Kiedy po raz pierwszy do mnie napisał, obiecałem, że nie będę starał się go wyśledzić.
– Myśli pan, że ktoś za nim stoi?
– _Wiem,_ że tak jest.
– Ten profesor, o którym pan wspominał?
– Właśnie on!
Inspektor MacDonald uśmiechnął się, a jego powieka drżała, kiedy popatrzył na mnie.
– Nie będę ukrywał przed panem, panie Holmes, że w CID uważamy, iż trochę pan przesadza z tym profesorem. Przeprowadziłem śledztwo na własną rękę w tej sprawie. Wydaje się być godnym poszanowania, utalentowanym i dobrze wyedukowanym człowiekiem.
– Cieszę się, że posunął się pan aż tak daleko, żeby rozpoznać jego talent.
– Człowieku, on rzuca się w oczy! Po usłyszeniu pańskich poglądów uznałem, że spotkanie z nim jest moim obowiązkiem. Odbyłem z nim pogawędkę na temat zaćmienia słońca. Nie wiem, w jaki sposób doszliśmy do tego tematu, ale na zewnątrz miał latarnię reflektorową i globus i wszystko wyjaśnił w jednej minucie. Pożyczył mi książkę, ale przyznać muszę, że przekraczała trochę moje możliwości percepcyjne, chociaż odebrałem dobre wykształcenie w Aberdeen. Nadawałby się świetnie na ministra ze swoją szczupłą twarzą i siwymi włosami oraz patetycznym sposobem mówienia. Kiedy położył rękę na moim ramieniu w chwili, gdy żegnaliśmy się, było to jakby błogosławieństwo ojca przed wypuszczeniem dziecka w zimny, okrutny świat.
Holmes chrząknął i zatarł ręce.
– Wspaniale! – rzekł. – Wspaniale! Powiedz mi, przyjacielu MacDonald, czy to wzruszające i przyjemne spotkanie odbyło się w gabinecie profesora?
– Zgadza się.
– Przyjemny pokój, prawda?
– Bardzo przyjemny – naprawdę świetnie urządzony, panie Holmes.
– Siedział pan przed jego biurkiem?
– Zgadza się.
– Światło w oczy, a jego twarz w cieniu?
– No cóż, było to wieczorem, ale pamiętam, że światło lampy było skierowane na moją twarz.
– Zawsze tak robi. Czy udało się Panu dostrzec obraz nad głową profesora?
– Zazwyczaj nie przegapiam niczego, panie Holmes. Być może nauczyłem się tego od pana. Tak, widziałem obraz - młoda kobieta z głową spoczywającą na dłoniach, patrząca z boku.
– To był obraz namalowany przez Jean Baptiste’a Greuze’a.
Inspektor udał zainteresowanie.
– Jean Baptiste Greuze – kontynuował Holmes, łącząc opuszki palców, i odchylając się w fotelu – był francuskim artystą, którego szczyt kariery przypada na lata od 1750 do 1800. Nawiązuję tu oczywiście do jego kariery malarskiej. Nowocześni krytycy wydali mu świetną opinię opartą na zdaniu współczesnych mu osób.
Oczy inspektora wydawały się nieobecne.
– Czyż nie lepiej ... – zaczął.
– Tak, tak, robimy to – przerwał mu Holmes. – Mówię tylko, że ma to bezpośredni i istotny wpływ na tajemnicę Birlstone. Rzeczywiście, w pewnym sensie można to określić jako samo sedno tej sprawy.
MacDonald uśmiechnął się słabo i spojrzał prosząco w moją stronę.
– Pańskie myśli biegną troszeczkę zbyt szybko dla mnie, panie Holmes. Pozostawia pan jedno czy dwa ogniwa bez ich wyjaśnienia, a ja wtedy nie potrafię połączyć wszystkiego w całość. Jakie, do licha, jest powiązanie między tym malarstwem nieżyjącego już artysty i sprawą w Birlstone?
– Każda wiedza przydaje się detektywowi – zauważył Holmes. – Nawet drobny fakt, że w roku 1865 obraz namalowany przez Greuze’a, zatytułowany „Młoda dziewczyna z jagnięciem” uzyskał cenę miliona dwustu tysięcy franków - więcej niż czterdzieści tysięcy funtów - podczas sprzedaży w Portalis, może dać podstawę do poważnych przemyśleń.
I tak wyraźnie się stało. Inspektor rzeczywiście wyglądał na zainteresowanego.
– Chciałbym tylko przypomnieć panu – kontynuował Holmes – że wynagrodzenie profesora można potwierdzić w licznych źródłach budzących zaufanie. Wynosi siedemset rocznie.
– W takim razie jak mógł go kupić?
– No właśnie! Jak?
– Och, to bardzo istotne – powiedział inspektor w zamyśleniu. – Niechże pan mówi dalej, panie Holmes. Bardzo mi się to podoba. Świetnie.
Holmes uśmiechnął się. Zawsze rozgrzewały go dowody prawdziwego podziwu - cecha typowa dla artysty.
– A jeżeli chodzi o Birlstone? – spytał.
– Mamy jeszcze czas – inspektor spojrzał na swój zegarek. – Przy drzwiach czeka na nas dorożka, a do Victorii dojedziemy w ciągu dwudziestu minut. Ale jeżeli mowa o obrazie, przypominam sobie, że kiedyś powiedział mi pan, Holmesie, że nigdy nie spotkał pan profesora Moriarty’ego.
– Nie, nie znam go osobiście.
– W takim razie skąd pan wie tyle o jego domu?
– Cóż, to inna sprawa. Byłem trzykrotnie w jego domu; dwukrotnie, czekając na niego pod różnymi pretekstami i wychodząc przed jego powrotem, raz - właściwie nie powinienem o tym mówić oficjalnemu detektywowi - pozwoliłem sobie przerzucić jego dokumenty, co przyniosło nieoczekiwane wyniki.
– Znalazł pan coś kompromitującego?
– Zupełnie nic. I to właśnie mnie zdziwiło. Jednakże, zdaje sobie pan teraz sprawę z wagi tego obrazu? Jest to znak wielkiego bogactwa. W jaki sposób go nabył? Jest wolnego stanu. Jego młodszy brat jest naczelnikiem stacji w zachodniej części Anglii. Stanowisko, które zajmuje Moriarty, warte jest siedemset rocznie. I jest posiadaczem Greuze’a.
– No i co z tego?
– Z pewnością wniosek jest oczywisty.
– Chce pan powiedzieć, że bez wątpienia zdobył wielką fortunę nielegalnie?
– Oczywiście. Mam inne powody, żeby tak myśleć - tuzin różnych nitek, które prowadzą do samego środka pajęczyny, skąd wyłania się trująca, nieruchawa kreatura. Wspomniałem tylko o Greuze’u, ponieważ sprowadza kwestię do miejsca, które mieści się w ramach pańskich obserwacji.
– No cóż, panie Holmes. Przyznaję, że to, co pan mówi, jest interesujące: nawet bardziej niż interesujące - cudowne! Ale pozwólmy sobie na dogłębniejsze wyjaśnienia. Czy to oszustwo, czy fałszowanie pieniędzy, czy może włamania - skąd pochodzą pieniądze?
– Czytał pan kiedykolwiek o Jonathanie Wildzie?
– Prawdę mówiąc, nazwisko brzmi znajomo. Ktoś, kto pisze powieści, prawda? Nie czuję specjalnie szacunku dla detektywów w powieściach - są to ludzie, którzy coś robią, ale nigdy nie wyjaśniają, w jaki sposób. Może to być inspiracja, ale nie prawdziwe śledztwo.
– Jonathan Wild nie był detektywem i nie występował w powieściach. Był mistrzem wśród przestępców, a żył w ubiegłym wieku, około 1750 roku.
– A więc jest dla mnie nieprzydatny. Jestem człowiekiem praktycznym.
– Panie Mac, jedyną praktyczną rzeczą, jaka przydałaby się panu, byłoby zamknięcie się na trzy miesiące i czytanie kronik przestępstw przez dwanaście godzin dziennie. Historia toczy się kołem. Wszystko już kiedyś było, i powraca - nawet profesor Moriarty. Jonathan Wild był ukrytą siłą przestępców londyńskich, którym sprzedawał efekty pracy swego mózgu i organizacji, pobierając piętnaście procent prowizji. Stare koło nadal się obraca i pojawiają się te same przestępstwa. Wszystko już kiedyś miało miejsce i przytrafi się znów ponownie. Opowiem panu parę rzeczy na temat Moriarty’ego, które mogą pana zainteresować.
– Oczywiście, że mnie to interesuje. To, co pan mówi, już teraz jest interesujące.
– Na szczęście wiem, kto jest pierwszym ogniwem w tym łańcuchu z upadłym Napoleonem na jednym końcu i setką jego żołnierzy; kieszonkowców, szantażystów i oszustów karcianych na drugim, przy czym to oni popełniają wszelkie możliwe przestępstwa. Szefem jego personelu jest pułkownik Sebastian Moran, równie strzeżony i niedostępny dla wymiaru sprawiedliwości jak on sam. Jak pan myśli, ile mu płaci?
– Chciałbym się dowiedzieć.
– Sześć tysięcy rocznie. Tak płaci się za mózg, rozumie pan - jest to zasada biznesu amerykańskiego. Dowiedziałem się o tym zupełnie przypadkowo. To kwota wyższa niż wynagrodzenie premiera. Dzięki temu mamy pogląd na zarobki Moriarty’ego i na skalę, w jakiej działa. Następny punkt: postanowiłem wyśledzić kilka z ostatnich czeków Moriarty’ego - zwykłych niewinnych czeków, którymi opłaca świadczenia związane z mieszkaniem. Zostały wypłacone w sześciu różnych bankach. Czy to robi na panu jakieś wrażenie?
– Dziwne, rzeczywiście! Ale co pan na tej podstawie wnioskuje?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.