- W empik go
Dolina trwogi. The Valley of Fear - ebook
Dolina trwogi. The Valley of Fear - ebook
„Dolina trwogi”, w innym przekładzie „Dolina strachu” (ang. The Valley of Fear) – czwarta, i zarazem ostatnia powieść autorstwa Arthura Conana Doyle’a o przygodach Sherlocka Holmesa. Powieść podzielona jest, podobnie jak „Studium w szkarłacie”, na dwie części. W pierwszej części, do Holmesa i Watsona przychodzi zaszyfrowany list (szyfr Ottendorfa) od tajemniczego Freda Porlocka, który jest podwładnym Moriarty’ego. Z listu wynika, że niejaki John Douglas zostanie wkrótce zamordowany. Chwilę później odwiedza ich inspektor Scotland Yardu i informuje ich o śmierci pana Douglasa. Druga część to wspomnienia Johna McMurdo, szybko awansującego brata w mafii Doliny Vermissy, działającej pod przykrywką Stowarzyszenia Braci Wolnych (masoni). (za Wikipedią).
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-596-8 |
Rozmiar pliku: | 323 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tragedia w Birlston
Rozdział I. Ostrzeżenie.
– Musiałbym się zastanowić... – rzekłem.
– Zrobiłbym to już dawno – zauważył Sherlock Holmes niecierpliwie.
Jestem, jak sądzę, człowiekiem o szczególnie łagodnem usposobieniu, przyznaję jednak, że sardoniczna ta uwaga uraziła mnie nieco.
– Doprawdy, Holmes – rzekłem poważnie – jesteś czasami przykry.
Był zbyt zajęty swojemi myślami, by odpowiedzieć natychmiast na moje upomnienie. Wsparł się na ręce, nie tykając stojącego przed nim śniadania i wpatrywał się w ćwiartkę papieru, którą przed chwilą wydobył z koperty. Potem wziął kopertę, podniósł ją do światła i oglądnął z całą dokładnością.
– To pismo Porlocka – rzekł zamyślony. – Nie wątpię, że to pismo Porlocka, jakkolwiek widziałem je tylko dwa razy. Greckie ˝e˝ z charakterystycznym ozdobnikiem u góry rzuca się w oczy. Jeśli to jednak pismo Porlocka, musi to być coś niezwykle ważnego.
Mówił raczej do siebie, niż do mnie, ale niezadowolenie moje ustąpiło miejsca zaciekawieniu, które wzbudziły te słowa.
– Któż to jest Porlock? – zapytałem.
– Porlock, Watsonie, jest pseudonimem, znakiem tożsamości, za którym kryje się sprytna, nieuchwytna osobistość. W poprzednim liście wyznała mi otwarcie, że nazwisko to jest przybrane i proponowała nawet, abym spróbowały wyśledzić ją w wielomiljonowem rojowisku tego wielkiego miasta. Porlock jest osobistością ważną, nie dla siebie samego, ale ze względu na wielkiego człowieka, z którym, pozostaje w kontakcie. Wyobraź sobie rybę – pilota i rekina, szakala i lwa; – coś małoznacznego w ścisłej zażyłości z czemś strasznem. Nie tylko strasznem, Watsonie, ale niesamowitem – niesamowitem w najwyższym stopniu. I dlatego interesuję się nim. Słyszałeś odemnie o profesorze Moriartym?
– Słynnym uczonym przestępcy, równie znanym w kołach zbrodniarzy...
– Wstydzę się za ciebie, Watsonie – mruknął Holmes tonem politowania.
– Chciałem powiedzieć: ˝jak nieznanym publiczności˝.
– Wzruszające – doprawdy, wzruszające! – zawołał Holmes. – Okazujesz niespodziewanie pewien zmysł satyryczny, Watsonie, który każe mi mieć się na baczności. Ale nazywając Moriartego zbrodniarzem, czynisz mu, doprawdy, krzywdę i w tem właśnie leży jego chwała i wielkość. Najwybitniejszy myśliciel, wszystkich czasów, organizator każdej zbrodni, mózg, rządzący światem podziemnym – mózg, w rodzaju tych, jakie decydują o powstaniu lub zagładzie narodów. Takim jest ów człowiek. A jednak nie pada na niego nawet cień podejrzenia – nie podlega om krytyce – jest tak godnym podziwu w postępkach swoich i panowaniu nad sobą, że za wypowiedziane słowa pociągnąćby cię mógł do odpowiedzialności, a sąd nie wahałby się przyznać mu całorocznego twojego dochodu tytułem odszkodowania za obrazę honoru. Czyż nie jest słynnym twórcą ˝Dynamiki Asteroidu˝ – książki, która wznosi się na wyżyny najczystszej matematyki i o której mówią, że w całej fachowej prasie nie było człowieka uzdolnionego do skrytykowania jej? Czyż człowieka takiego można oczernić? Złośliwy lekarz i pokrzywdzony profesor – oto, jakiemi byłyby ewentualnie wasze role. To genjusz, Watsonie. Jeśli jednak pozwolą mi na to ludzie pośledniejsi, nasz dzień przyjdzie napewno.
– Obym go dożył zawołałem z nabożeństwem. – Ale mówiłeś o Porlocku.
– Ah, tak... Ów Porlock zatem jest ogniwem w łańcuchu, w pewnej odległości od jego przyczepienia. I mówiąc między nami, Porlock nie jest zdrowem ogniwem. Jest on, o ile mogłem się przekonać, jedyną skazą w tym łańcuchu.
– Ale o sile łańcucha decydują najsłabsze ogniwa.
– Masz słuszność, mój drogi Watsonie. Stąd niesłychane znaczenie Porlocka. Powodowany resztkami poczucia prawa i zachęcony odpowiednią podnietą w postaci banknotu dziesięciofuntowego, przesłanego mu od czasu do czasu drogą okrężną, użyczył mi raz, czy dwa razy płatnych informacji, które miały wartość – wartość najwyższą, gdyż umożliwiały raczej zapobieżenie i przeszkodzenie zbrodni, niż jej pomszczenie. Nie wątpię, że gdybyśmy mieli klucz do odczytania szyfru, wiadomość ta okazałaby się taką, jak mówiłem.
Holmes rozłożył znów ćwiartkę papieru na nietkniętym talerzu. Wstałem i pochyliwszy się nad nim, przyglądałem się dziwnemu napisowi, który brzmiał, jak następuje:
534 C2 13 127 36 31 4 17 21 41
Douglas 109 293 5 37 Birlstone
26 Birlstone 9 127 171.
– Cóż chcesz z tem zrobić, Holmes?
– Jest to widocznie próba udzielenia tajnej informacji.
– Ale na cóż się przyda szyfrowana wiadomość bez klucza do niej?
– W danym wypadku na nic.
– Dlaczego mówisz ˝w danym wypadku˝?
– Ponieważ jest wiele szyfrów, które ci odczytam równie łatwo, jak apokryfy w gazetach, w kolumnie z ogłoszeniami. Tak proste zagadnienia są zabawką dla inteligentnego umysłu i nie nużą go. Ale to rzecz inna. Cyfry odnoszą się – nie wątpię w to – do słów na stronicy pewnej książki. Dopóki nie wiem, co to za stronica i co to za książka, jestem bezsilny.
– Ale czemu ˝Douglas˝ i ˝Birtlston˝?.
– Widocznie dlatego, że słów tych nie ma na odnośnej stronicy.
– Czemuż zatem nie podał książki?
– Wrodzony spryt, mój drogi Watsonie i bystrość umysłu, która jest rozkoszą twoich przyjaciół, powstrzymałaby cię z pewnością od przesłania wiadomości i szyfru w tej samej kopercie. Gdyby dostała się w ręce niepowołane, byłbyś zgubiony. W danym wypadku tylko w razie przejęcia i szyfru i wiadomości, mogłoby stać się coś złego. Nasza druga poczta powinna przyjść lada chwila i dziwiłbym się, gdyby nie dostarczyła nam albo listu z wyjaśnieniem, albo co bardziej prawdopodobne, samej książki, do której odnoszą się owe cyfry.
Obliczenia Holmesa okazały się słusznemi, gdyż po paru minutach zjawił się Billy, chłopiec do posług, z oczekiwanym przez nas listem.
– To samo pismo – zauważył Holmes, otwarłszy kopertę – i ten sam podpis – dodał głosem uradowanym, rozkładając list. – Chodź, zabierzemy się do niego, Watsonie.
Czoło zachmurzyło mu się jednak, kiedy przebiegł oczyma jego treść.
– Drogi mój, co za rozczarowanie! Lękam się, Watsonie, że wszystkie nadzieje nasze wzięły w łeb. Przypuszczam, że Porlocka nie spotka jednak nic złego.
˝Drogi panie Holmes˝, pisze. ˝Nie chcę zajmować się więcej tą sprawą. Jest zbyt niebezpieczną. On mnie podejrzewa. Widzę, że mnie podejrzewa. Odwiedził mnie niespodziewanie w chwili, kiedy zaadresowałem kopertę z zamiarem przesłania panu klucza do szyfru. Zdążyłem ją ukryć. Gdyby to spostrzegł, byłoby ze mną krucho. Ale wyczytałem w oczach jego podejrzenie. Proszę spalić szyfrowaną wiadomość, która obecnie nie może mieć dla pana żadnej wartości. – Fred Porlock˝.
Holmes siedział przez chwilę, mnąc list w palcach i wpatrując się ze zmarszczoną brwią w ogień.
– A może – rzekł w końcu – nie ma to żadnego znaczenia. Mogło mu się tak tylko zdawać. Wiedząc, że jest zdrajcą, mógł łatwo wyczytać oskarżenie w oczach drugiego.
– Tym drugim jest, jak sądzę, profesor Moriarty?
– Nie ulega kwestji. Kiedy ktoś z bandy mówi o ˝nim˝, ma na myśli tylko jednego człowieka. Dla nich wszystkich istnieje tylko jeden ˝on˝.
– Ale cóż on może uczynić?
– Hm! Dużoby o tem można powiedzieć. Kiedy przeciw sobie masz jeden z najtęższych umysłów w Europie, poza którym stoją wszystkie ciemne siły, możliwości jest nieskończona ilość. Bądź co bądź, przyjaciel Porlock jest widocznie przestraszony. Porównaj, z łaski swojej, pismo na liście z pismem na kopercie, zaadresowanej, jak nam podaje, przed ową złowróżbną wizytą. Jedno jest wyraźne i pewne, drugie zaledwie czytelne.
– Czemu wogóle pisał? Czemu poprostu nie zaniechał pisania?
– Ponieważ się lękał, że w tym wypadku będę go śledził i mogę sprowadzić na niego nieszczęście.
– Bezwątpienia, – rzekłem, – Naturalnie – wziąłem do rąk pierwszą szyfrowaną wiadomość i pochyliłem się nad nią. – Poprostu można oszaleć na myśl, że ta ćwiartka papieru zawiera jakąś tajemnicę i że zgłębienie jej nie leży w ludzkiej mocy.
Sherlock Holmes odsunął nietknięte śniadanie i zapalił śmierdzącą fajkę, która była towarzyszką jego najgłębszych rozmyślań.
– Zastanówmy się! – rzekł, przechylając się w tył i patrząc w sufit. Może pewne szczegóły nie zwróciły uwagi twego, godnego Machiavella, umysłu. Trzeba ująć sprawę rozumowo. Człowiek ten wspomina o książce. To jest naszym punktem wyjścia.
– Punktem nieokreślonym.
– Zastanówmy się, a może da się go bliżej oznaczyć. Kiedy skupiam myśli, wydaje mi się łatwiej uchwytnym. Jakiemi wskazówkami rozporządzamy co do owej książki?
– Żadnemi.
– No, no, nie jest tak źle. Wiadomość szyfrowana zaczyna się liczbą 534, nieprawdaż? Możemy przyjąć hypotezę, że 534 jest stronicą, oznaczoną tą cyfrą. W ten sposób książka nasza stała się już książką wielką, a to, bądź co bądź, stanowi pewien postęp. Jakie mamy dalsze wskazówki co do rodzaju tej wielkiej książki? Następnym znakiem jest C. 2. Co o nim sądzisz, Watsonie?
– Rozdział drugi, bezwątpienia.
– Nie sądzę, Watsonie. Zgodzisz się ze mną, jestem tego pewny, że podawanie rozdziału, skoro podaną jest stronica, nie jest zupełnie potrzebne. Co więcej, jeśli strona 534 przypada dopiero na rozdział drugi, długość pierwszego rozdziału musiałaby być w istocie niezwykła.
– Kolumna! – zawołałem.
– Wspaniale, Watsonie. Jesteś dziś nadzwyczajny. Byłbym rozczarowany, gdyby to nie była kolumna. Teraz, jak widzisz, potrzebna nam już tylko wielka książka, drukowana w dwóch kolumnach, dosyć znacznej długości, gdyż jedno słowo w liście oznaczone jest liczbą 93. Czy osiągnęliśmy granice, zakreślone przez rozum?
– Lękam się, że tak.
– Doprawdy, jesteś zbyt skromnym. Jeszcze jedna iskierka, mój drogi Watsonie. Jeszcze jeden Wysiłek mózgu. Gdyby ta książka była rzadko spotykaną, byłby mi ją przysłał. Zamierzał jednak tylko, zanim przekreślono jego plan, przesłać mi w tej kopercie klucz. Tak mówi w swoim liście. Świadczyłoby to, że zdaniem jego, w wyszukaniu tej książki nie będę miał żadnych trudności. Miał ją i był przekonany, że ja ją mam również. Krótko mówiąc, Watsonie, jest to książka bardzo pospolita.
– Brzmi to prawdopodobnie.
– Ograniczyliśmy w ten sposób zakres naszych poszukiwań do książki wielkiej, drukowanej w dwóch kolumnach i będącej w powszechnem użyciu.
– Biblja! – zawołałem triumfująco.
– Dobrze, Watsonie, dobrze. Chociaż nie, trzeba przyznać, nie tak znowu dobrze. Mógłbym się zgodzić na twoją hypotezę, gdyby się rozchodziło o mnie, ale trudno przypuścić, aby podobna książka znalazła się pod ręką któregoś z wspólników Moriartego. Pozatem, jest tyle wydań Pisma Świętego, że nie mógłby na tem polegać, aby dwie kopje miały taki sam układ stronic. Jest to widocznie książka wydana w jakiejś określonej formie. Przyjmuje on za pewnik, że jego strona 534 zgadzać się będzie z moją stroną 534.
– Ale temu warunkowi odpowiada tylko niewiele krążek.
– Właśnie. W tem leży nasz ratunek. Poszukiwanie nasze ogranicza się zatem do książek, wydanych w ściśle określonym układzie, które mogą się znaleźć w rękach każdego.
– Bradshaw!
– Skorowidz ˝Bradshaw˝ jest książką sporą, treściwą, ale ograniczoną do pewnych tylko terminów. Dobór słów uniemożliwia wysłanie ogólnikowej wiadomości. Trzeba ˝Bradshawa˝ wykluczyć. Słownika lękam się, nie można przyjąć z tych samych powodów. A zatem cóż pozostaje?
– Almanach.
– Znakomicie, Watsonie. Albo się mylę, albo trafiłeś w sedno. Almanach! Weźmy pod uwagę Whitaker Almanach. Jest w powszechnem użyciu. Ma wymaganą liczbę stronic. Drukowany jest w dwuch kolumnach. Aczkolwiek zwięzły w swych początkach staje się ku końcowi gadatliwy. – Zdjął z półki książkę. – Notuj słowa, Watsonie. Numerem trzynastym jest ˝Mahratta˝. Niezbyt zachęcający początek. Numerem stu dwudziestym siódmym jest ˝Rząd˝, co ma przynajmniej jakiś sens, chociaż nie stoi w związku z nami i profesorem Moriartym. Spróbujmy jeszcze raz. Cóż robi ten Rząd Mahratta? Niestety! Następnem słowem jest ˝szczotka do szorowania świń˝. Jesteśmy pokonani, mój dobry Watsonie. Skończone.
Mówił tonem żartobliwym, ale podnoszenie się jego krzaczastych brwi świadczyło o rozczarowaniu i gniewie. Siedziałem bezradny i przygnębiony, patrząc w ogień. Długie milczenie przerwał nagły okrzyk Holmesa, który rzucił się do szafy i wyjął z niej drugą książkę w żółtej okładce.
– To kara, Watsonie, za nasz niepotrzebny pośpiech – zawołał. – Wyprzedzamy czas i to się mści na nas. Ponieważ jest siódmego stycznia, używamy już nowego almanachu. Ale jest więcej, niż prawdopodobne, że Porlock czerpał ze starego. Zapewne wyjaśniłby to nam w liście, gdyby miał zamiar wogóle wyjaśniać. Zobaczmy teraz, co mieści się na stronie 534. Numer trzynasty ma ˝Grozi˝, co jest znacznie więcej zachęcające. Numer 127 ma ˝wielkie˝. – Grozi wielkie˝.... – Oczy Holmesa pałały, a jego cienkie, nerwowe palce drżały, kiedy liczył słowa – ˝niebezpieczeństwo˝. Ha! ha! Kapitalne! Pisz, Watsonie. Grozi wielkie niebezpieczeństwo – a – może – przyjść – bardzo – prędko. Potem mamy imię ˝Douglas˝ – bogaty – miejscowość – teraz – w – Birlstone – Dwór – Birlstone – należy – ostrzec – go. Cóż, Watsonie? Oto owoce rozumowania. Gdyby w sklepie z jarzynami można było dostać wieniec laurowy, posłałbym po niego Billego.
Patrzałem na tajemniczą wiadomość, odczytaną przez niego, a napisaną przezemnie na ćwiartce papieru.
– Jakiż dziwny, nerwowy sposób wyrażania się – rzekłem.
– Przeciwnie, wywiązał się z zadania doskonale – rzekł Holmes. – Jeśli w jednej kolumnie szukasz potrzebnych ci słów, nie zawsze uda ci się wszystko znaleźć. Musisz liczyć w pewnym stopniu na inteligencję tego, do którego piszesz. Treść jest zupełnie jasna. Na niejakim Douglasie, bogatym ziemianinie, zamieszkałym pod podanym adresem, chcą dokonać zbrodni. Nie wie o niczem – ˝trzeba go ostrzec˝. Oto wynik naszej analizy.
Holmes doznawał nieuchwytnej radości prawdziwego artysty, aczkolwiek dzieło dokonane nie miało tej wartości, jakiejby pragnął. Napawał się jeszcze swoim triumfem, kiedy Billy otworzył drzwi i do pokoju wpadł inspektor Mac Donald ze Scotland Yardu.
Były to pierwsze dni stycznia z końcem lat osiemdziesiątych, kiedy Mac Donald nie osiągnął jeszcze sławy, która go teraz otacza. Był młodym ale cieszącym się zaufaniem władz detektywem, który odznaczył się w kilku powierzonych mu sprawach. Jego smukła, koścista postać świadczyła o niezwykłej sile fizycznej, podczas gdy wielka czaszka i głęboko osadzone bystre oczy zdradzały wybitną inteligencję. Był milczącym, sztywnym mężczyzną o nieugiętym charakterze i ostrym aberdońskim akcencie. Dwa razy już w jego karjerze Holmes pomógł mu do uzyskania sukcesu, zadawalając się radością, jaką dla umysłu jego było samo rozwiązanie zagadki. Z tego powodu Szkot żywił dla swego kolegi amatora uczucie głębokiego szacunku, który mu okazywał, zwracając się do Holmesa z całą otwartością w każdym trudniejszym wypadku. Miernota nie uznaje nikogo nad sobą, ale talent w jednej chwili ocenia genjusz, a Mac Donald miał dość talentu, jako zawodowiec, aby zrozumieć, że szukanie pomocy u osobnika, który był już w Europie zjawiskiem wyjątkowem tak pod względem zdolności, jak doświadczenia, nie sprawia żadnej ujmy. Holmes nie był skłonny do zawierania serdecznych związków, ale lubił wielkiego Szkota i przyjął go z uśmiechem.
– Ranny ptaszek z pana, Mr. Mac – rzekł. – Życzę szczęścia. Obawiam się jednak, że chodzi o jakieś przestępstwo.
– Gdyby pan rzekł ˝mam nadzieję˝, zamiast ˝obawiam się˝ bylibyśmy, jak sądzę, bliżsi prawdy, Mr. Holmes – odpowiedział inspektor z znaczącym uśmiechem. – Nie, dziękuję, nie będę palił. Muszę się spieszyć w drogę, gdyż pierwsze godziny są dla każdej sprawy najcenniejsze, jak pan to sam wie najlepiej. Ale... ale...
Inspektor zatrzymał się nagle, patrząc niewypowiedzianie zdumionemi oczyma na leżący na stole papier. Była to kartka, na której nabazgrałem zagadkową wiadomość.
– Douglas! – wyjąkał. – Birlstone! Co to to ma znaczyć, Mr. Holmes? Człowieku, to chyba czary. Skąd wziąłeś te nazwiska?
– To szyfry, które odczytywaliśmy razem z Watsonem. Ale dlaczego – co ci się nie podoba w tych nazwiskach?
Inspektor spoglądał osłupiały ze zdziwienia to na jednego, to na drugiego z nas.
– To tylko – rzekł – że Mr. Douglas z Birlstone Manor House został dziś rano okrutnie zamordowany.
Rozdział II. Mr. Sherlock Holmes rozprawia.
Był to jeden z tych dramatycznych momentów, dla których żył mój przyjaciel. Byłoby przesadą twierdzić, że uderzyła go, a choćby wzruszyła zdumiewająca ta wiadomość, Jego niezwykła natura nie miała skłonności do okrucieństwa, a ciągły stan podrażnienia czynił go niepodatnym na bodźce zewnętrzne. A jednak, chociaż uczucia jego były stępione, władze umysłowe były niezwykle sprawne. Nie widziałem śladów przerażenia, którego sam doznałem po tem krótkiem oświadczeniu, twarz jego miała raczej wyraz spokoju i zainteresowania chemika, który obserwuje strącające się w wysyconym roztworze kryształy.
– Ciekawe! – rzekł, – Ciekawe.
– Pan, jak się zdaje, nie jest zdziwiony?
– Zainteresowany Mr. Mac, ale nie zdziwiony. Dlaczegóż miałbym się dziwić? Otrzymuję anonimową wiadomość z miasta, do której muszę przywiązywać wielką wagę i która mnie ostrzega, że pewnej osobie grozi niebezpieczeństwo. W przeciągu godziny dowiaduję się, że niebezpieczeństwo to przybrało formy określone i że wspomniana osoba nie żyje. Jestem zainteresowany, lecz jak pan to widzi, nie jestem zdziwiony.........................The Valley of Fear
Part I
Chapter 1: The Warning
˝I am inclined to think–˝ said I.
˝I should do so,˝ Sherlock Holmes remarked impatiently.
I believe that I am one of the most long-suffering of mortals; but I'll admit that I was annoyed at the sardonic interruption. ˝Really, Holmes,˝ said I severely, ˝you are a little trying at times.˝
He was too much absorbed with his own thoughts to give any immediate answer to my remonstrance. He leaned upon his hand, with his untasted breakfast before him, and he stared at the slip of paper which he had just drawn from its envelope. Then he took the envelope itself, held it up to the light, and very carefully studied both the exterior and the flap.
˝It is Porlock's writing,˝ said he thoughtfully. ˝I can hardly doubt that it is Porlock's writing, though I have seen it only twice before. The Greek e with the peculiar top flourish is distinctive. But if it is Porlock, then it must be something of the very first importance.˝
He was speaking to himself rather than to me; but my vexation disappeared in the interest which the words awakened.
˝Who then is Porlock?˝ I asked.
˝Porlock, Watson, is a nom-de-plume, a mere identification mark; but behind it lies a shifty and evasive personality. In a former letter he frankly informed me that the name was not his own, and defied me ever to trace him among the teeming millions of this great city. Porlock is important, not for himself, but for the great man with whom he is in touch. Picture to yourself the pilot fish with the shark, the jackal with the lion–anything that is insignificant in companionship with what is formidable: not only formidable, Watson, but sinister–in the highest degree sinister. That is where he comes within my purview. You have heard me speak of Professor Moriarty?˝
˝The famous scientific criminal, as famous among crooks as–˝
˝My blushes, Watson!˝ Holmes murmured in a deprecating voice.
˝I was about to say, as he is unknown to the public.˝
˝A touch! A distinct touch!˝ cried Holmes. ˝You are developing a certain unexpected vein of pawky humour, Watson, against which I must learn to guard myself. But in calling Moriarty a criminal you are uttering libel in the eyes of the law–and there lie the glory and the wonder of it! The greatest schemer of all time, the organizer of every deviltry, the controlling brain of the underworld, a brain which might have made or marred the destiny of nations–that's the man! But so aloof is he from general suspicion, so immune from criticism, so admirable in his management and self-effacement, that for those very words that you have uttered he could hale you to a court and emerge with your year's pension as a solatium for his wounded character. Is he not the celebrated author of The Dynamics of an Asteroid, a book which ascends to such rarefied heights of pure mathematics that it is said that there was no man in the scientific press capable of criticizing it? Is this a man to traduce? Foul-mouthed doctor and slandered professor–such would be your respective roles! That's genius, Watson. But if I am spared by lesser men, our day will surely come.˝
˝May I be there to see!˝ I exclaimed devoutly. ˝But you were speaking of this man Porlock.˝
˝Ah, yes–the so-called Porlock is a link in the chain some little way from its great attachment. Porlock is not quite a sound link–between ourselves. He is the only flaw in that chain so far as I have been able to test it.˝
˝But no chain is stronger than its weakest link.˝
˝Exactly, my dear Watson! Hence the extreme importance of Porlock. Led on by some rudimentary aspirations towards right, and encouraged by the judicious stimulation of an occasional ten-pound note sent to him by devious methods, he has once or twice given me advance information which has been of value–that highest value which anticipates and prevents rather than avenges crime. I cannot doubt that, if we had the cipher, we should find that this communication is of the nature that I indicate.˝
Again Holmes flattened out the paper upon his unused plate. I rose and, leaning over him, stared down at the curious inscription, which ran as follows:
534 C2 13 127 36 31 4 17 21 41 DOUGLAS 109 293 5 37 BIRLSTONE 26
BIRLSTONE 9 47 171
˝What do you make of it, Holmes?˝
˝It is obviously an attempt to convey secret information.˝
˝But what is the use of a cipher message without the cipher?˝
˝In this instance, none at all.˝
˝Why do you say 'in this instance'?˝
˝Because there are many ciphers which I would read as easily as I do the apocrypha of the agony column: such crude devices amuse the intelligence without fatiguing it. But this is different. It is clearly a reference to the words in a page of some book. Until I am told which page and which book I am powerless.˝
˝But why 'Douglas' and 'Birlstone'?˝
˝Clearly because those are words which were not contained in the page in question.˝
˝Then why has he not indicated the book?˝
˝Your native shrewdness, my dear Watson, that innate cunning which is the delight of your friends, would surely prevent you from inclosing cipher and message in the same envelope. Should it miscarry, you are undone. As it is, both have to go wrong before any harm comes from it. Our second post is now overdue, and I shall be surprised if it does not bring us either a further letter of explanation, or, as is more probable, the very volume to which these figures refer.˝
Holmes's calculation was fulfilled within a very few minutes by the appearance of Billy, the page, with the very letter which we were expecting.
˝The same writing,˝ remarked Holmes, as he opened the envelope, ˝and actually signed,˝ he added in an exultant voice as he unfolded the epistle. ˝Come, we are getting on, Watson.˝ His brow clouded, however, as he glanced over the contents.
˝Dear me, this is very disappointing! I fear, Watson, that all our expectations come to nothing. I trust that the man Porlock will come to no harm.
˝DEAR MR. HOLMES :
˝I will go no further in this matter. It is too dangerous–he suspects me. I can see that he suspects me. He came to me quite unexpectedly after I had actually addressed this envelope with the intention of sending you the key to the cipher. I was able to cover it up. If he had seen it, it would have gone hard with me. But I read suspicion in his eyes. Please burn the cipher message, which can now be of no use to you.
FRED PORLOCK.˝
Holmes sat for some little time twisting this letter between his fingers, and frowning, as he stared into the fire.
˝After all,˝ he said at last, ˝there may be nothing in it. It may be only his guilty conscience. Knowing himself to be a traitor, he may have read the accusation in the other's eyes.˝
˝The other being, I presume, Professor Moriarty.˝
˝No less! When any of that party talk about 'He' you know whom they mean. There is one predominant 'He' for all of them.˝
˝But what can he do?˝
˝Hum! That's a large question. When you have one of the first brains of Europe up against you, and all the powers of darkness at his back, there are infinite possibilities. Anyhow, Friend Porlock is evidently scared out of his senses–kindly compare the writing in the note to that upon its envelope; which was done, he tells us, before this ill-omened visit. The one is clear and firm. The other hardly legible.˝.....................