- W empik go
Dom Czwartego Przykazania - ebook
Dom Czwartego Przykazania - ebook
Powieść o przemijaniu, o kruchości uczuć i samego życia. Autor stosuje bardzo oszczędny styl, sucha narracja, krótkie zdania, wciąż wracające imiona-podmioty, które zrównują bohaterów tej książki, bo przecież wszyscy jesteśmy równi wobec starości i śmierci.
Bałem się, że to będzie kolejna książka pod hasłem sex&drugs&rock'n'roll, w której alkohol płynie strumieniami a stronice lepią się od płynów ustrojowych. A tu zaskoczenie!
Owszem, pełno tu naturalistycznie przedstawionej cielesności ale jest to cielesność, której bliżej do setki niż do dwudziestki, wstydliwie ukryta za murem domu starców... Czy w atmosferze oczekiwania w zasadzie już tylko na śmierć możliwa jest prawdziwa miłość?
Autor sam pracował w domu pomocy społecznej. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć, że wie o czym pisze. To nie jest jak poprzednia powieść "Zniszczenie" fantazja o przygodach młodego pisarza, który nie radzi sobie z nagłą popularnością. To jest realizm z krwi i kości. Papież, brawa za odwagę. Tak trzymać!
Grzegorz Kmita-Patyczak, lider zespołu Brudne Dzieci Sida
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63879-06-8 |
Rozmiar pliku: | 519 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Jest czwartek, bo Alicja, lat dwadzieścia sześć, kupuje w piekarnianym sklepiku dwa pączki nadziewane ajerkoniakiem i posypane pudrem. Do wschodu słońca pozostało pięćdziesiąt osiem minut.
Za pięć godzin i trzydzieści dwie minuty Alicja podpisze dokument upoważniający ją do odbioru comiesięcznej wypłaty. Na jej konto wpłyną 954 złote i 96 groszy. Będzie to efekt pięciu lat studiów magisterskich na wydziale nauk edukacyjnych i otrzymania stałego zatrudnienia w domu pomocy.
Alicja nie tak wyobrażała sobie przyszłość pracownika socjalnego.
Za sześć godzin i osiem minut upublicznione zostaną stenogramy z podsłuchów przedsiębiorców z branży hazardowej. Będzie to początek afery, w rezultacie której kilku ministrów i wiceministrów poda się do dymisji.
Jest pierwszy października 2009 roku. Słońce wstanie o szóstej pięćdziesiąt siedem. Dzień będzie pochmurny, ale bez opadów. Temperatura maksymalna wyniesie 16 stopni Celsjusza. Wiatr zachodni o sile 11 km na godzinę.
W domu pomocy jest szósta zero cztery. Po korytarzu spaceruje osiemdziesięcioletnia Krystyna. Idzie boso. Kapcie zostawiła pod łóżkiem. Jest ubrana w koszulę nocną. Wstała sześć minut wcześniej. Stawia duże i zdecydowane kroki. Co kilkanaście metrów robi małe przerwy, zastyga w bezruchu i głośno oddycha. Zastanawia się nad swoim życiem. Pamięta tylko te przyjemne rzeczy. Do przyjemnych zalicza lata dzieciństwa i młodość. O tych mniej przyjemnych zapomniała. To wynik charakterystycznych dla zespołu Korsakowa zaburzeń pamięci. Jest najmłodszą, a zarazem najinteligentniejszą spośród sześciu dziewczynek, córek kanalarza. W młodości pracowała jako księgowa w urzędzie miasta. Nigdy nie wyszła za mąż. Było kilku kandydatów, ale żaden się nie oświadczył. Prowadziła normalne życie. Lubiła tańce i wódkę. Mieszkała samotnie, w małym mieszkaniu na przedmieściach. Kilkanaście lat temu zaczęło się dziać z nią coś dziwnego. Miała nagły pęd do przenoszenia różnych przedmiotów, które wydawały się bezsensowne. Sąsiedzi często widzieli, jak wyciąga coś ze śmietnika przed blokiem. Zdarzało się, że w środku mroźnej zimy spacerowała po rynku w swetrze i domowych kapciach. Na pytanie policjanta, gdzie mieszka? Odpowiadała: na Kanałowej. Po zweryfikowaniu tej informacji okazywało się, że nie mieszka na Kanałowej od trzydziestu pięciu lat. Mieszkała na Święciechowskiej, po przeciwnej stronie miasta. Do domu pomocy trafiła sześć lat temu.
Krystyna właśnie spaceruje korytarzem. Zamierza przejść z drugiego piętra na pierwsze, przejść całą długość korytarza i wrócić schodami na drugie. Ostatnio jej życie kręci się w kółko. Dokładnie z jednego piętra na drugie i odwrotnie.
– Dzień dobry Krysiu – mówi Alicja, która dwie minuty wcześniej zaczęła poranną zmianę. Spóźniła się do pracy sześć minut. Nie przewidziała kolejki w sklepie z pączkami.
– Dzień dobry – twarz Alicji wydaje się Krystynie znajoma. Stwierdza, że widuje ją często. A skoro tak, to musi być kimś ważnym w jej życiu.
– Chodź, pójdziemy do pokoju – Alicja łapie Krystynę pod pachę i prowadzi do jej pokoju – Jeszcze nie czas. Pośpij troszkę – kładzie osiemdziesięciolatkę na łóżku i przykrywa kołdrą.
W pokoju opiekunów Alicja widzi nową twarz. To dwudziestotrzyletni mężczyzna. Zna go z widzenia. Przypomina jej się, że miał praktyki w domu pomocy. Nie pamięta imienia. Wie, że dzisiaj jest jego pierwszy dzień pracy. Mężczyzna mówi skromne Cześć. Alicja odpowiada tym samym. Uznaje, że imię nie jest ważne. Ważne, żeby szybko się uczył, bo nie zamierza długo tłumaczyć. Kładzie pączki na stole. Myśli, że lepiej jeśli zostaną w papierowej torebce. Nie stracą na świeżości. Zdejmuje kurtkę. Nosi ją od dwóch tygodni. Początkowo szukała w sklepach second hand, ale nie znalazła odpowiedniej, więc zainwestowała w markę Adidas. Skoro jest na diecie, to może sobie pozwolić na markowy ciuch. Sprawdza w lusterku makijaż. Nic się nie rozmazało – mówi w myślach. Patrzy na Nowego i zaczyna szukać odpowiednich słów:
– No to ruszamy. Pokażę ci, co i jak.
Wchodzą do pokoju nr 206. To pokój Krystyny i pani M. Alicja bierze z toalety miskę z wodą, dwie gąbki, ręcznik i zaczyna instruować Nowego, co powinien i w jakiej kolejności robić. Oboje podchodzą do Krystyny. Patrzy w sufit, nie śpi.
– Spójrz Krysia, kogo ci przyprowadziłam.
Krystyna patrzy na młodego mężczyznę i uśmiecha się, a wyraz jej twarzy przypomina uśmiech małego dziecka, które dopiero poznaje świat. W jej oczach mężczyzna nie może być kimś złym. Jej oczy przepełnione są radością i przyglądają mu się. Jest kimś nowym. Kimś kogo trzeba poznać. A staruszki z demencją i małe dzieci poznają przyglądając się.
Alicja podaje rękę Krystynie i powoli sadza ją na łóżku. Ściąga ze staruszki koszulę nocną i jedną gąbką myje ją od pasa w górę. Krystyna zupełnie nieskrępowana obecnością mężczyzny przez cały czas mu się przygląda. Patrzy jak w świeżo namalowany obraz, który jeszcze nie wysechł.
– Wstajemy Krysiu – mówi Alicja. – Wstajemy – powtarza, ale Krystyna wpatrzona w mężczyznę nie myśli o wstawianiu. – No w górę – łapie pensjonariuszkę pod pachę i próbuje podnieść. Ale Krystynka się opiera. Przygląda się mężczyźnie i mruży oczy, jakby kogoś jej przypominał. Zaczyna poruszać ustami. Najwyraźniej chce coś powiedzieć, ale nie może znaleźć słów.
– Prawda, że przystojny młodzieniec? – pyta Alicja.
– Robert – wypowiada Krystynka, patrząc mężczyźnie w oczy. – Robert – powtarza.
Robert był jej największą miłością. Starszy o pięć lat. Brunet z charyzmą. Znajomi mówili do niego Bodo, bo był podobny do aktora, Eugeniusza Bodo. Ale dla niej zawsze był Robertem. Walczył w Armii Krajowej. Po wojnie działał w podziemiu. Zniknął z dnia na dzień. Podobno wywieziono go w głąb Rosji. Krystyna czekała na niego ponad sześćdziesiąt lat. Czyżby wrócił?
Mężczyzna uśmiecha się szeroko i szczerze. Dla Krystyny jego uśmiech jest jak potwierdzenie. Dla niej jest Robertem.
– No to jesteś Robert – stwierdza Alicja, łącząc ręce w geście spełnionej modlitwy. – A teraz wstajemy Krysiu. No już. Opieramy się o stół – Krystyna tym razem wstaje bez jakichkolwiek oporów i opiera dłonie o stół, a Alicja zaczyna ściągać przemoczonego pampersa. – Drugą gąbką myjemy to, co jest pod pieluchą – instruuje. – Na szczęście dzisiaj jest tylko przemoczona, ale nie zawsze bywa tak pięknie – ubiera staruszkę, sadza na fotelu i ścieli łóżko. Krystyna wciąż przygląda się mężczyźnie.
– Teraz zrób to samo z panią M.
Młody przybysz patrzy na drugą staruszkę. Leży na sąsiednim łóżku. Jest obrócona twarzą do ściany. Może już wystarczająco się naoglądała jak myją jej współlokatorkę – myśli. A może po prostu wiedziała, że zaraz ktoś będzie chciał z nią robić to samo.
– Poradzisz sobie?
– Postaram się.
– Jeśli będziesz miał jakiś problem, to wołaj. Będę obok.
Mężczyzna wchodzi do łazienki. Nalewa wodę i płyn do miski. Na zlewie leżą dwie gąbki. Na jednej jest napisane markerem: do twarzy. Zastanawia się, dlaczego nikt nie podpisał drugiej gąbki. Uznaje, że najwidoczniej nie lubią tu nazywać innych części ciała po imieniu. Bierze też dwa ręczniki. Oba z inicjałami M.M.
Chwilę później do pokoju wchodzi ładna kobieta, lat dwadzieścia siedem. Ubrana jest w niebieskie, wytarte dżinsy, białą koszulę i szary sweterek. Ma szczupłą i delikatną sylwetkę. Jej włosy o jasnym odcieniu, koloru złoty blond, sięgają trochę ponad ramiona. Wyróżnia się ściętą po skosie grzywką, spod której patrzy para niebieskich oczu.
Mężczyzna nie pamięta kobiety z praktyk. Jest przekonany, że musi być nowa. Stwierdza, że ma wypisane na twarzy coś na kształt fascynacji wymieszanej z zainteresowaniem. Uważa, że to charakterystyczny wyraz twarzy dla osób, które asymilują się w nowej pracy. Zna to po sobie.
– Jestem Julia, a ty?
– Spytaj Krystynę – mężczyzna kieruje spojrzenie na wpatrzoną w niego staruszkę.
– Jak on ma na imię?
– Robert – odpowiada Krystyna z taką pewnością, że nie można doszukać się w niej choćby ziarenka nieprawdy. Julia uwierzyła, a mężczyzna stał się Robertem, chłopakiem z wyobraźni osiemdziesięcioletniej staruszki.
Julia i Robert przenoszą spojrzenia na panią M. Jest uroczą staruszką o pięknych, białych i długich włosach. Zwykle bardzo rozmowna. Uwielbia opowiadać o studiach na uniwersytecie i wspominać lata młodości. Często jej wspomnienia są żywe i aktualne do tego stopnia, że jest pewna, że żyjemy w latach pięćdziesiątych. W takich chwilach pokój nr 206 zamienia się w studenckie mieszkanie. Wtedy panna M. często szuka sukienek w szafie. Chce ładnie wyglądać. Lecz sukienek, których szuka, nie ma. Są tylko we wspomnieniach sprzed pięćdziesięciu ośmiu lat, w mieszkaniu w Krakowie, nieopodal ulicy Gronostajowej, na której studiowała. W 1951 roku była jedną z pierwszych studentek nowo otwartego Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dzisiaj jest jedną z pięćdziesięciu lokatorek domu pomocy.
Podczas porannej toalety nic nie mówi. Bez słowa wstaje i obraca się. Jakby chciała mieć te wszystkie czynności jak najszybciej za sobą i powrócić do wspomnień z młodości. Jest zawstydzona. Zdradza to wyraz jej twarzy, a w szczególności przepełnione niepewnością spojrzenie.
Julia dokładnie myje panią M., a Robert chwyta za pieluchę i owija wokół miednicy staruszki, zapinając rzepy z tyłu.
– Czy ty na pewno dobrze zapinasz pieluchę? – pyta Julia.
Robert jest przekonany, że to bez różnicy, z której strony zapina się pieluchę. Wcześniej robił to kilkakrotnie na praktykach w podobny sposób.
– Małym dzieciom zapina się pieluchy z przodu. Ty zapinasz pieluchę z tyłu.
– Jesteś pewna?
– Jestem przekonana, że pieluchy zarówno małym dzieciom, jak i dorosłym zapina się w ten sam sposób.
– Myślałem, że to bez różnicy, czy zapina się pieluchę z przodu, czy z tyłu. Byłem tu na praktykach i tylko raz pokazali, mi jak to zrobić. Następnym razem robiłem to sam.
– Byłeś tu na praktykach i nikt nie zwrócił ci uwagi, że źle zapinasz pieluchy?
Robert zorientował się, że pani M. patrzy na niego wrogim spojrzeniem.
– Długo jeszcze mam tak stać? – pyta. Najwidoczniej nie spodobała jej się sytuacja wokół jej tyłka.
2
Alicja jest zła, że ktoś posłodził jej kawę. Od miesiąca jest na diecie. Pączki o niczym nie świadczą. Kupuje je od dwóch lat w każdy czwartek. Uważa, że trudno jej się odzwyczaić. Twierdzi, że raz w tygodniu jej nie zaszkodzą. Ale posłodzonej kawy nie daruje. Jeszcze się nie nauczyli – myśli. Rozgląda się, szuka winnego. Poznaje w oczach Roberta, że to on słodził. Pod wpływem jej spojrzenia chowa wzrok, jakby nic się nie stało. Pierwszy raz od dawna nie wypiła kawy. Czuje, że zbiera jej się na czkawkę. Żałuje, że akurat jej przypadła zmiana z nowymi pracownikami. Nie lubi pouczać, dlatego nigdy nie chce mieć dzieci. Uważa, że byłaby kiepska w roli matki.
Po śniadaniu zabiera Roberta do ciężkiego przypadku. Tak określa tych, którym zostało niewiele czasu.
Na łóżku przy wejściu leży siedemdziesięcioośmioletni Franciszek.
– Co za smród – stwierdza Alicja, marszcząc czoło. Franciszek trzy miesiące temu złamał biodro. Od tamtego czasu nie wstaje z łóżka. Podobno ktoś go popchnął. Ale o tym się nie mówi. Takie rzeczy wychodzą po śmierci. Teraz ważniejsze jest, że nikt go nie odwiedza. Ma córkę. Pracuje w Warszawie, w dużej firmie reklamowej, trzysta dziewięćdziesiąt kilometrów od domu pomocy. Córka nie ma czasu na dalekie podróże. Ma zbyt duże zobowiązania wobec firmy. Pracoholiczka. Rzadko korzysta z urlopów.
– Raczej już z tego nie wyjdzie – mówi Alicja.
Robert patrzy na Franciszka. Zastanawia się czy słyszał.
Jest przytomny. Musiał słyszeć.
W kącie w fotelu siedzi Paweł, współlokator Franciszka i jeden z najstarszych mieszkańców. Ma dziewięćdziesiąt osiem lat. Starsza jest tylko Maria, której za kilka miesięcy stuknie setka. Paweł ma słaby wzrok i słuch, ale za to węch ma bez zarzutu.
– Ten mój wcale się nie odzywa i chyba narąbał, bo strasznie śmierdzi – stwierdza.
Alicja podchodzi do Franciszka.
– Dobrze się pan czuje? – pyta.
Franciszek wolno kiwa głową w górę i w dół.
– Nalej wody do miski, bo zaraz wszyscy tu umrzemy od tego smrodu.
Robert wraca z miską pełną wody i piany. Zastanawia się, czy nie nalał za dużo płynu. Dlaczego się tak pieni?
Alicja odpina rzepy pieluchy.
– Pomóż mi. Musimy obrócić go jednocześnie. Chwyć za nogę tak, żeby była usztywniona, ja biorę plecy. Raz, dwa, trzy. Obracamy.
– Aaa! – Franciszek zaczyna krzyczeć z bólu.
– Boli? Przez chwilę będzie. Nie ma pan wyboru. Podaj papier.
Robert wychyla się i sięga po szary papier, który leży na półce zawieszonej nad łóżkiem.
– Wszystko upierdolone – Alicja owija sobie kawałek papieru wokół dłoni, szybkim zgrabnym ruchem podciera tyłem chorego, wyciąga pampersa i wrzuca do czarnego worka.
– Boli! Boli! Boli! – powtarza Franciszek.
– A teraz go umyj.
Robert zaczyna szybko i starannie myć tyłek staruszka. Woda pod pianą zmienia zabarwienie.
– Już starczy – Alicja bierze wiszący na poręczy łóżka ręcznik, wyciera tyłek i podkłada nową pieluchę. – Wracamy do poprzedniej pozycji. Na trzy. Raz, dwa, trzy.
Franciszek patrzy na Alicję przerażonym wzrokiem.
– Już po wszystkim. Potrzebuje pan czegoś?
Franciszek kiwa w prawo i w lewo.
Pewnie jest za bardzo przerażony, żeby o coś poprosić – myśli Robert.
– Trzeba coś mu dać na wstrzymanie. Bo jak tak dalej pójdzie, to będziemy go myć pięć razy dziennie. Opłucz miskę. Będę w pokoju obok.
Alicja łapie za czarny worek z pampersem i wychodzi.
W pokoju obok leży pani Aleksandra, osiemdziesiąt dziewięć lat. Ma piękne siwe włosy i zielone oczy. Patrzy w sufit szklistym spojrzeniem. Robert pamięta ją z praktyk. Często spacerowała wokół budynku, podpierając się o starą laskę, która należała jeszcze do jej prababki. Uwielbia rozwiązywać krzyżówki i dokarmiać gołębie. Odkąd pamięta, jej policzki były pełne, a usta uśmiechnięte. Dzisiaj jej twarz niczym nie przypomina tej uroczej staruszki, która na ławce przed domem kruszyła suchy chleb dla ptaków. Twarz pani Aleksandry jest wychudzona. Skóra dokładnie rysuje kości szczęki i policzki. Mimo, że jej oczy są szkliste, brakuje w nich życia. Palce dłoni są niewiele grubsze od łodygi pszenicy. Na nadgarstkach i ramionach są czarne plamy od wenflonów.
Przez cały czas powtarza jedno słowo.
– Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! – po każdym słowie łapie oddech. Ból jest silny. Jest jedynym dowodem jej obecności. Jakby wydobywał się z innego świata. Gdzieś z głębi duszy. Jednym słowem woła o przetrwanie.
– Biedna Ola – Alicja głaszcze staruszkę po twarzy. – Rak zniszczył jej wątrobę. Przez kilka dni pluła krwią. Od tygodnia przyjmuje tylko kroplówki. Pewnie niewiele jej zostało. Może umrzeć w każdej chwili.
Alicja powoli podaje zastrzyk pani Aleksandrze.
– Co jej podajesz? – pyta Robert.
– Morfinę.
– Nie powinna tego robić pielęgniarka?
– Powinna, ale akurat dzisiaj nie mogła przyjechać. Gdyby ktoś się dowiedział, że my to robimy, to mogliby nas zwolnić. W raporcie będzie odznaczone, że była pielęgniarka i zrobiła zastrzyk. Jakby ktoś pytał, to mów, że była pielęgniarka.
Robert patrzy w oczy pani Aleksandry. Ból, który ją dręczył, zgasł. Robert chce, żeby chociaż na chwilę spojrzała na niego i się uśmiechnęła. Ale jej wzrok jest już nieobecny. Skierowany gdzieś daleko. Poza miejsce i czas.
Na biurku obok leży otwarta krzyżówka. Jest niedokończona. Brakuje w niej kilku nierozwiązanych haseł, niewypisanych słów. Kiedyś rozwiązywała w całości, stronę po stronie. Teraz obok tych wypisanych słów pozostały puste pola, których nie zdążyła wypełnić do końca.
A jeśli po każdym pozostaje nierozwiązana krzyżówka?II
1
Każda nocka zaczyna się od: Cześć i Co słychać?
Co słychać? jest o domu pomocy. Rzadko o życiu osobistym.
– Bez większych atrakcji. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Tylko Krystynka nie mogła zasnąć. Cały czas wychodziła z pokoju. Dopiero kilka minut temu udało nam się ją uśpić – mówi Alicja i na tym kończy.
Zanim wyjdzie, powie jeszcze: Na razie i Bawcie się dobrze.
Po Bawcie się dobrze Julia i Robert dla bezpieczeństwa zamkną cały budynek. To ich pierwsza wspólna nocka.
Najgłośniejsza będzie cisza. Brak kłótni mieszkańców i szurania balkoników. Zupełnie jakby ktoś wyłączył wszystkie dźwięki.
Najpierw zrobią obchód. Jedna z mieszkanek powie, że nie może zasnąć. Zmierzą jej ciśnienie i podadzą tabletkę nasenną. Później umyją podłogę na korytarzach. Będzie lśnić. A rano będą po niej szurać kapcie. Odcisną się ślady opon po wózkach inwalidzkich i balkonikach na kółkach. Rozleje się zupa, którą ktoś będzie niósł do obłożnie chorych. Komuś wypadnie z kieszeni bawełniana chusteczka. Zostanie ślad po rozdeptanej białej tabletce, bez której komuś skoczy cukier lub ciśnienie. Będą się zastanawiać, do kogo należy znaleziony przy windzie obrazek z podobizną Matki Boskiej. Przed drzwiami jednego z pokoi będzie mokra plama po niechcianym pampersie. A kawałek dalej rozsypana kawa, bo w pewnym wieku trzeba pożyczać.
Na nocce czas płynie o wiele za wolno. Obraz w telewizji tylko mruga w tle. W kubkach wolniej niż zazwyczaj stygnie herbata. Pogoda za oknem jest bezwietrzna i bezinteresowna. Dźwięki dobiegające z korytarza są tak nieme, że nawet chrapanie z sąsiednich pokoi nie potrafi się przez nie przedostać. Wskazówki na ściennym zegarze schorowane, przesuwają się nierównomiernie.
Julia opowiada o swojej córce. Dwuletniej Annie. Na zdjęciach w telefonie jest malutką Julią.
– Jak miałam dwa lata, wyglądałam identycznie. Jesteśmy bardzo podobne. Niewiele brakowało, a wychowywałaby się beze mnie. W czasie ciąży miałam żółtaczkę. Po porodzie krwawiłam przez kilka dnia. Omal nie umarłam.
Dwa dni po porodzie lekarz, który przyjmował poród, stwierdził, że Julia jest w pełni zdrowa, żeby opuścić szpital. Odhaczył wszystkie podpunkty w raporcie i wypisał ją. W momencie, kiedy opuszczała szpitalne łóżko, czuła się osłabiona, nie była w stanie iść o własnych siłach. Ze szpitala wychodziła przy pomocy taty i męża.
W dzień, w którym wyszła ze szpitala, nic nie wskazywało, że jej stan miałby się poprawić. W nocy zaczęła mocno krwawić. Mama Julii zadzwoniła na pogotowie. Z sypialni na pierwszym piętrze trzech sanitariuszy zniosło ją do karetki na kocu. Krwotok był tak silny, że krew lała się przez koc w sypialni, w pokoju gościnnym, na schodach, w kuchni na parterze, w przedsionku i na ganku. Sanitariuszy zdziwiło, że człowiek może stracić tak dużo krwi w tak krótkim czasie. Julia co kilka sekund traciła świadomość, wiedziała, że umiera.
W szpitalu okazało się, że lekarz, który przyjmował poród, zostawił w pochwie fragmenty łożyska i waciki. Ta niedokładność sprawiła, że Julia niemal wykrwawiła się na śmierć. Straciła prawie dwa litry krwi.
Kilka dni po tym, jak ponownie wyszła ze szpitala, powiedziała lekarzowi, który przyjmował jej poród, co o nim sądzi. Nie były to miłe słowa.