Dom marzeń - ebook
Dom marzeń - ebook
Kiedy doktor Giselle Howard przyjeżdża z Paryża do małego miasteczka w Cheshire, gdzie jej ojciec kupił dom, wcale nie ma zamiaru osiedlić się tam na stałe. Atmosfera angielskiej prowincji, piękno krajobrazu, serdeczność mieszkańców, a przede wszystkim rodzące się uczucie do Marca Bannermana sprawiają jednak, że Giselle staje przed najtrudniejszą decyzją w życiu -wrócić do ukochanego Paryża, czy zostać w Anglii?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7547-5 |
Rozmiar pliku: | 926 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na miejsce aukcji wybrano kryty łupkowym dachem budynek starych stajni na samym krańcu miasteczka. Giselle rozejrzała się dookoła i pomyślała, że czuć tu jeszcze koński zapach.
Od wyjazdu z Paryża nie opuszczało jej dziwne poczucie nierealności. Co ona robi na tej głębokiej angielskiej prowincji? Odpowiedź była prosta. Ojciec, który przez ostatnie dwadzieścia pięć lat mieszkał ze swoją francuską żoną, a jej matką, w Paryżu, niespodziewanie oświadczył, że chciałby wrócić na stałe do rodzinnej miejscowości.
Ujawnienie przez ojca tego typu pragnień wstrząsnęło nią, lecz towarzyszące owemu wyznaniu okoliczności były jeszcze bardziej niewiarygodne. Po pierwsze powiedział jej o swoich planach w dniu pogrzebu Celeste na francuskim cmentarzu, po drugie oznajmił, iż dawny przyjaciel zawiadomił go, że dom, w którym mieszkał jako mały chłopiec, właśnie będzie wystawiony na aukcji.
Giselle słuchała tego wszystkiego oszołomiona.
– Jak możesz myśleć o takich rzeczach! – wykrzyknęła. – Przecież dopiero pochowaliśmy maman.
– Otóż to – odparł ojciec ze smutkiem. – Nie wyobrażam sobie dalszego życia w Paryżu bez niej. Sprowadziliśmy się tutaj, gdy miałaś dwa latka, ponieważ Celeste bardzo tęskniła za tym pięknym rodzinnym miastem. Ale teraz, kiedy jej już z nami nie ma, chciałbym wrócić do Anglii.
– Nie możesz jechać na aukcję, tato – zaprotestowała Giselle i spojrzała na ojca z troską. Miał siedemdziesiąt dwa lata, lecz wyglądał starzej. – Wiele tygodni opiekowaliśmy się razem mamą, jesteś bardzo zmęczony i osłabiony. Nie chciałabym stracić i ciebie – dodała.
– W takim razie będziesz musiała mnie zastąpić. Uczynię cię moim pełnomocnikiem – oświadczył.
Czekając teraz na rozpoczęcie aukcji, Giselle myślała, że nie ma ochoty wyprowadzać się z Paryża i zamieszkać w jakiejś zapadłej dziurze, na dodatek w kraju, gdzie bez przerwy pada deszcz. Z drugiej strony, po śmierci matki nie mogła zostawić ojca samego. Wiedziała, że w najbliższych miesiącach będzie mu bardzo potrzebna.
W wielkim mieście Giselle czuła się jak ryba w wodzie. Wolne chwile od pracy w szpitalu, gdzie przygotowywała się do zrobienia specjalizacji, spędzała, korzystając z wszelkich atrakcji metropolii, restauracji, teatrów, sklepów. Poza tym w Paryżu mieszkał Raoul – szarmancki szczupły brunet. Chociaż ostatnio rzadko się widywali. Raoul nie lubił rozmów o chorobach i często namawiał ją, by znalazła sobie jakieś inne, bardziej estetyczne, jak to ujmował, zajęcie.
Na opiekę nad matką Giselle wzięła długi urlop bezpłatny i teraz powinna już być z powrotem na oddziale – na nowo zająć się swą pracą oraz zacząć organizować sobie życie. I tak by uczyniła, gdyby ojciec nie zastrzelił jej tym niezwykłym pomysłem.
W rezultacie, zamiast z powrotem przy łóżkach chorych, znajdowała się teraz w tłumie obcych sobie ludzi w małej miejscowości w Cheshire i szykowała się do wzięcia udziału w aukcji domu noszącego nazwę Abbeyfields, nawiązującej do starego opactwa, które w zamierzchłych czasach znajdowało się na terenie posiadłości. Z Paryża ojciec skontaktował się z agencją nieruchomości i gdy powiedział jej, jaka jest cena wywoławcza, Giselle była przerażona.
– Stać nas na tyle? – wyszeptała z trudem.
– Jeśli nie będzie innego wyjścia – odparł niezrażony.
Wówczas dotarło do niej, jak bardzo mu zależy na powrocie w rodzinne strony.
James Morrison, przyjaciel, który zawiadomił go o tym, że dom jest na sprzedaż, prowadził w miasteczku niewielkie centrum ogrodnicze. Wraz z żoną udzielił Giselle gościny. Pracownik agencji pokazał jej dom, potem wrócili do biura omówić szczegóły oferty. Wychodząc, Giselle omal nie zderzyła się w drzwiach z zaaferowanym następnym klientem.
Mężczyzna, szeroki w ramionach, postawny błękitnooki blondyn ze zdrową cerą, ubrany w tweedowy garnitur, uśmiechnął się i rzucił w pośpiechu:
– Przepraszam…
Odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy, zbyt zaabsorbowana myślami o tym, co przyniesie jutro, by poświęcać więcej uwagi nieznajomemu. A jeśli ktoś ją przelicytuje? Agent twierdził, że aukcja wzbudziła spore zainteresowanie. Bardzo nie chciałaby wracać do Francji z wieścią, że ktoś inny kupił Abbeyfields.
Potoczyła wzrokiem po zebranych i nagle zauważyła tego blondyna. Siedział po drugiej stronie przejścia i przeglądał katalog nieruchomości wystawionych na sprzedaż. W pewnej chwili, jak gdyby czując na sobie jej wzrok, uniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. Tym razem się nie uśmiechnął. Ukłonił się zdawkowo i wrócił do lektury.
Giselle nie mogła oczywiście wiedzieć, że Marc Bannerman odwiedził agencję nieruchomości w tym samym celu co ona. On również zamierzał kupić Abbeyfields.
Dom znajdował się w cichym ślepym zaułku odchodzącym od głównej ulicy miasteczka, a z okien na piętrze rozciągał się wspaniały widok na okoliczne wzgórza. Doskonale nadawał się i na mieszkanie, i na lecznicę. Wobec rosnącej liczby mieszkańców w okolicy dotychczasowy lokal wynajmowany na przychodnię był już zbyt ciasny.
Kiedy agent powiedział mu, że szykowna kobieta o lśniących jasnobrązowych włosach i ładnej wyrazistej twarzy także jest zainteresowana kupnem Abbeyfields, pomyślał cierpko, że kolejna mieszkanka jakiegoś dużego miasta ulega modzie i postanawia uciec na prowincję.
Zazwyczaj nie miał nic przeciwko nowym przybyszom. Każdy ma prawo mieszkać, gdzie zechce. Ich miasteczko z domami z kamienia wapiennego, sklepami od pokoleń prowadzonymi przez te same rodziny, położone w pięknej dolinie pośród wzgórz, w pe wnej odległości od najbliższego większego miasta, to istna oaza spokoju. Idealne miejsce, gdzie Tom i Alice mogą spędzić szczęśliwe dzieciństwo. Jeśli tylko uda mu się kupić Abbeyfields.
Giselle wolałaby, by,,jej'' dom był licytowany na samym początku. Chciała jak najprędzej mieć za sobą to mało przyjemne doświadczenie, lecz Abbeyfields zajmowało dalekie miejsce na liście, a ona, przysłuchując się bojom o kolejne nieruchomości, odczuwała coraz większą tremę i zdenerwowanie.
Tak wiele zależy od powodzenia mojej misji, myślała. Ojciec tak bardzo pragnie mieć ten dom, a po miesiącach towarzyszenia matce w powolnym umieraniu należy mu się trochę szczęścia. Nagle wszelkie obawy ustąpiły miejsca determinacji. Musi zdobyć Abbeyfields dla niego! Nawet gdyby miała rzucić na szalę wszystkie pieniądze, jakie posiadają, wszystkie co do ostatniego pensa, kupi go.
Zauważyła, że nieznajomy siedzący po przeciwnej stronie sali nie bierze udziału w przetargach. Ciekawe, na którą posiadłość ma chrapkę? Wkrótce miała się dowiedzieć.
Kiedy przyszła kolej na Abbeyfields, nie przyłączył się do licytacji i z jakiegoś niezrozumiałego dla niej samej powodu Giselle odczuła ulgę. Chłodne spojrzenie, jakim ją obrzucił na samym początku, wzmogło jej zdenerwowanie. Instynktownie wyczuła, że daje jej do zrozumienia, iż on jest stąd, natomiast ona jest tu obca.
Jednakże gdy kolejni uczestnicy licytacji zaczęli wycofywać się z gry, blondyn przystąpił do ataku. Wkrótce na placu boju zostali we dwójkę, Giselle i on.
Giselle ogarnęła panika. Jest taki spokojny i opanowany, myślała, i równie jak ja zdeterminowany dopiąć swego. Błękitne oczy, które wczoraj rozbłysły na jej widok, teraz parzyły na nią tak lodowato, że najchętniej uciekłaby i schowała się w jakimś bezpiecznym miejscu.
I nagle było po wszystkim. Po jej ostatnim odezwaniu się zamilkł. Licytator trzykrotnie powtórzył sumę i przybił młotkiem. Dom był ich. Jej i ojca.
Klamka zapadła. Żegna się z Paryżem, lecz miała nadzieję, że nie z Raoulem. Chociaż czy będzie mu się chciało przeprawiać przez kanał, żeby spędzić z nią kilka chwil na zabitej deskami angielskiej prowincji?
Kiedy wychodziła, jej oponent nagle pojawił się przy niej i rzekł:
– Gratuluję. Mam nadzieję, że będzie pani szczęśliwa w Abbeyfields.
Giselle zmusiła się do uśmiechu. Miała wrażenie, że blondyn wcale jej dobrze nie życzy, że pragnie, by znalazła się jak najdalej stąd. Cóż, jeśli tak jest, w tych pragnieniach są zgodni.
No i nie udało się, myślał ponuro Marc Bannerman, idąc piechotą do lecznicy. Dzieci też spotka zawód. Już się cieszyły, że będą mogły hasać po łąkach wokół Abbeyfields, a tu figa.
Poranny dyżur właśnie się skończył i Stanley Pollard, teść Marca, oraz Craig Richards, lekarz stażysta, z niecierpliwością czekali na wiadomość, czy się przenoszą, czy nie. W odpowiedzi na ich pytające spojrzenia Marc potrząsnął głową.
– Niestety – rzekł. – Przelicytowała mnie jakaś całkiem obca kobieta, szatynka z pięknymi fiołkowymi oczami i pokaźnym kontem w banku.
– To pewnie ta sama, która zatrzymała się u Morrisonów – rzekł Stanley. – James był tu dziś na badaniach kontrolnych i powiedział, że przyleciała z Francji.
– Z Francji? – powtórzył Marc. – Od razu wiedziałem, że nie jest z tych stron. Nie mówił, jak się nazywa i dlaczego przyjechała aż z tak daleka?
– Giselle jakaś tam. Zdaje się, że James znał kiedyś jej ojca.
– Ciekawe – wtrącił Craig i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Długo zostanie?
– Podobno wyjeżdża stąd zaraz po zakończeniu aukcji.