Dom na wzgórzu - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Dom na wzgórzu - ebook
WYŚMIENITE POŁĄCZNIE KRYMINAŁU Z GHOST STORY
„Mówili, że martwi nie mogą cie skrzywdzić... Mylili się...”
Przeprowadzka z centrum Brighton na prowincję, to poważne przedsięwzięcie i wyzwanie dla trzyosobowej rodziny. Jednak Cold Hill House – ogromna, zrujnowana georgiańska posiadłość, budzi w Olliem niesamowitą ekscytację. Jeszcze nie wie, czy podoła finansowo temu wyzwaniu, ale od dziecka marzył o tym, by zamieszkać na wsi, a rezydencja wydaje mu się idealnym miejscem dla kochającej kontakt z naturą córki. Posiadłość jest inwestycją, która ma generować zyski i być bazą dla jego nowej firmy projektującej strony internetowe. Jego żona, Caro, podchodzi do tego mniej optymistycznie, a dwunastoletnia Jade nie jest zadowolona z rozstania z przyjaciółmi.
Już po kilku dniach od przeprowadzki, staje się jasne, że Harcourtowie nie są jedynymi mieszkańcami Cold Hill House. Gdy dom zwraca sie przeciwko nim, nie pozostaje im nic innego, jak pogrążyć się w jego mrocznej historii...
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7985-315-1 |
Rozmiar pliku: | 801 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O książce
Powieść zdobywcy prestiżowej nagrody Diamond Dagger, przyznawanej autorom kryminałów za całokształt twórczości
GOTYCKI HORROR W NAJCZYSTSZEJ POSTACI! WYJĄTKOWA POWIEŚĆ NAWIĄZUJĄCA DO KLASYKI GATUNKU
Ten dom nie zamierza ciepło przyjąć swoich nowych lokatorów.
Ollie Harcourt na widok imponującej georgiańskiej posiadłości położonej na wzgórzu Cold Hill nie może powstrzymać entuzjazmu. Oczami wyobraźni widzi swoją szczęśliwą rodzinę odpoczywającą na tarasie z widokiem na jezioro, córkę biegającą z psami po ogromnym ogrodzie, szyld firmy dumnie wiszący nad bramą wjazdową… Ten dom to marzenie! Żona Olliego, Caro, podchodzi do przeprowadzki mniej optymistycznie, a dwunastoletnia córka, Jade, nie jest zadowolona z rozstania z przyjaciółmi.
Ale od pierwszego dnia staje się jasne, że Harcourtowie nie są jedynymi mieszkańcami Cold Hill. Gdy dom zwraca się przeciwko nim, nie pozostaje nic innego, jak pogrążyć się w jego mrocznej historii…Peter James (ur. 1948 r.)
Angielski autor kryminałów, scenariuszy sztuk teatralnych, odznaczony nagrodą Diamond Dagger za całokształt twórczości. Jest jedynym brytyjskim pisarzem, który regularnie towarzyszy oddziałom policji w przeprowadzanych akcjach i uczestniczy w konferencjach na temat technik śledczych. Wśród policjantów ma reputację człowieka, który doskonale wie, o czym mówi, a przez fanów został uznany za Najlepszego Autora Kryminałów Wszechczasów.
James ma za sobą karierę producenta filmowego i scenarzysty, ale od kiedy powołał do życia postać Roya Grace’a, który stał się jednym z ulubionych bohaterów czytelników na całym świecie, zdecydował się na pełnoetatową karierę pisarską.
Peter James jest zdobywcą wielu ważnych międzynarodowych nagród, m.in. Prix Polar International, francuskiej Prix Coeur Noir, niemieckiej Krimi-Blitz Award i amerykańskiej nagrody Barry.
www.peterjames.com1
– Daleko jeszcze?
Johnny, z tlącym się cygarem w ustach, popatrzył we wsteczne lusterko. Kochał swoje dzieciaki, ale Felix, który właśnie skończył osiem lat, potrafił być irytującym bachorem.
– Pytasz trzeci raz w ciągu dziesięciu minut – odpowiedział głośno, przekrzykując Sunny Afternoon Kinksów, które donośnie rozbrzmiewało w radiu.
Wyjął cygaro z ust i zawtórował zespołowi: The tax man’s taken all my dough and left me in my stately home…
– Chce mi się siusiu – odezwała się Daisy.
– To co? Daleko jeszcze? – znów jęknął Felix.
Johnny posłał szeroki uśmiech Rowenie, która wygodnie rozparła się na olbrzymim siedzeniu pasażera w czerwono-białym cadillacu eldorado. Sprawiała wrażenie absurdalnie szczęśliwej. Zresztą w tej chwili wszystko było absurdalne. Ten klasyczny potwór z 1966 roku, z kierownicą po lewej stronie, nie nadawał się na wąskie wiejskie drogi, ale Johnny’emu podobał się jego efekciarski wygląd, a w swojej pracy promotora muzyki rockowej przywiązywał dużą wagę do efekciarstwa. Równie absurdalny – i nie na żarty efekciarski – był ich nowy dom. Rowena była nim zachwycona. Wyobrażała sobie siebie za kilka lat jako panią na włościach, która organizuje wielkie przyjęcia. Było w nim coś wyjątkowego. Jednak najpierw wymagał solidnego remontu i mnóstwa troski.
Kupili ten dom pomimo opinii rzeczoznawcy, na którą składało się dwadzieścia siedem stron ponurych prognoz. Całkowicie przegniłe ramy okienne, dach do wymiany, duże plamy wilgoci oraz niebezpiecznie zmurszałe belki w piwnicy i pod dachem. Lecz wszystko da się naprawić dzięki dużej kasie, którą Johnny obecnie zarabia.
– Tato, możemy otworzyć dach? – spytał Felix. – Możemy?
– Za bardzo wieje, kochanie! – odpowiedziała Rowena.
Chociaż jasne późnopaździernikowe słońce świeciło im prosto w twarz, hulał potężny wiatr, a na horyzoncie zbierały się burzowe chmury.
– Dojedziemy za pięć minut – oznajmił Johnny. – Już jesteśmy w wiosce.
Minęli tablicę z napisem COLD HILL – ZWOLNIJ i okrągłe znaki z ograniczeniem prędkości do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, ustawione po obu stronach drogi, a następnie przemknęli po łukowym moście, mijając boisko do krykieta, które znajdowało się po lewej stronie. Po prawej stał zaniedbany normański kościół. Był nieco oddalony od drogi, ale dumnie nad nią górował. Ładny cmentarz, otoczony niskim kamiennym murem, wypełniały rzędy zniszczonych nagrobków, z których wiele się poprzekrzywiało, a część skryła się pod rozłożystymi gałęziami potężnego cisu.
– Czy tam są umarli, mamo? – spytała Daisy.
– Tak, kochanie, przecież to cmentarz. – Rowena zerknęła na niski kamienny murek.
Daisy przycisnęła twarz do szyby.
– Tam trafimy po śmierci?
Ich córka miała obsesję na punkcie śmierci. W poprzednie wakacje wybrali się na ryby do Irlandii, ale dla sześcioletniej Daisy największą atrakcją wyprawy była wizyta na cmentarzu, na którym odkryła, że może zajrzeć do niektórych grobowców i zobaczyć kości.
Rowena się odwróciła.
– Porozmawiajmy o czymś weselszym, dobrze? Cieszysz się, że zamieszkamy w nowym domu?
Daisy przytuliła pluszową małpkę.
– Tak – odrzekła nieco niechętnie. – Być może.
– Tylko być może? – spytał Johnny.
Minęli rząd wiktoriańskich szeregowców, nieciekawy pub Pod Koroną, kuźnię, pensjonat oraz wioskowy sklep. Droga wiła się stromo pod górę między wolno stojącymi domami i bungalowami różnych rozmiarów. Ze wzgórza w ich stronę mknęła, nie zwalniając, biała furgonetka. Johnny zaklął i czym prędzej zjechał potężnym autem na lewą stronę, ocierając się o zarośla; furgonetka minęła ich o centymetry.
– Chyba będziemy potrzebowali innego samochodu do naszego wiejskiego życia – zauważyła Rowena. – Czegoś bardziej rozsądnego.
– Nie lubię rozsądnych rzeczy – odparł Johnny.
– Zauważyłam! Właśnie za to cię kocham, mój drogi! Ale kiedy zacznie się nowy semestr, już nie będę mogła pieszo odprowadzać dzieci do szkoły za rogiem. A w tym aucie nie podjadę pod szkołę.
Johnny zwolnił i włączył prawy kierunkowskaz.
– Jesteśmy na miejscu! Rodzina O’Hare’ów przybyła!
Po prawej stronie, naprzeciwko czerwonej skrzynki na listy, stały dwa kamienne słupy zwieńczone rzeźbami złowrogich wiwern, a między nimi znajdowała się otwarta zardzewiała brama z kutego żelaza. Pod dużą tablicą agencji nieruchomości Strutt and Parker, z napisem „Sprzedano”, przytwierdzony do prawego słupa wisiał mniejszy, ledwie czytelny szyld oznajmiający: DOM COLD HILL.
Johnny skręcił i na chwilę zatrzymał samochód, wypatrując we wstecznym lusterku furgonetki firmy przeprowadzkowej; w końcu zauważył ją jako malutką, ociężale sunącą plamkę w oddali. Ruszył dalej po stromym i krętym asfaltowym podjeździe pełnym dziur. Po obu stronach ciągnęło się metalowe ogrodzenie, za którym na pochyłej łące pasły się owce. Cały ten teren wchodził w skład posiadłości, ale był dzierżawiony jednemu z miejscowych rolników.
Niecałe pół kilometra dalej podjazd gwałtownie zakręcił w prawo i przejechali po kratownicy nad rowem powstrzymującym bydło. Kiedy dotarli do pokrytego żwirem płaskiego obszaru na szczycie wzgórza, ich oczom ukazał się dom.
– To on? – spytał Felix. – Ojej! Ojeeej!
– Prawdziwy pałac! – pisnęła z zachwytem Daisy. – Będziemy mieszkali w pałacu!
Przednią część domu zdobiła georgiańska fasada o klasycznych proporcjach, z pełnym zacieków, szarym surowym tynkiem na wysokości trzech albo czterech kondygnacji, jeśli liczyć piwnicę. Ponad werandą wznosił się balkon wsparty na kolumnach. „To jak superelegancka wersja balkonu Julii!”, zakrzyknęła Rowena, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Po drugiej stronie znajdowały się wysokie okna przesuwne oraz dwa okna mansardowe w dachu pokrytym płytkami łupkowymi.
Po lewej stronie budynku stała, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, wieża z blankami i oknami na samym szczycie, po prawej stronie zaś piętrowa dobudówka, którą – według słów agenta – dodano sto lat po wybudowaniu głównej części domu.
– Kto to jest? – odezwała się Rowena, wskazując jedno z okien.
– Słucham? – spytał Johnny.
– W tamtym oknie stoi kobieta… na poddaszu… patrzy na nas.
– Może sprzątaczki jeszcze nie wyszły. – Zerknął przez przednią szybę. – Nikogo nie widzę.
Samochód zakołysał się pod wpływem wiatru i dziwnie zimny podmuch wpadł do wnętrza. Johnny z szerokim uśmiechem zaparkował przed werandą, wepchnął cygaro w usta, pyknął i oznajmił zza chmury dymu:
– Jesteśmy na miejscu, kochani! Nie ma jak w domu!
Niebo nagle pociemniało. W górze rozległ się odgłos, który niepokojąco przypominał grzmot.
– Mój Boże – zawołała Rowena, sięgając do klamki. – Wysiadajmy, szybko.
Kiedy to powiedziała, pojedyncza płytka zaczęła się zsuwać z dachu, po drodze pociągając za sobą kolejne, co wywołało małą lawinę. Ostre jak brzytwa płytki przebiły zardzewiałą rynnę, po czym, nabierając prędkości, spadły na dach cadillaca i rozpłatały materiał. Jedna ucięła Rowenie prawą rękę, kolejna rozłupała Johnny’emu głowę na dwoje, niczym ostrze siekiery uderzające w polano.
Rowena i dzieci zaczęli krzyczeć, a wtedy kawałki obmurowania posypały się na nich jak deszcz, rozdzierając dach, miażdżąc im czaszki i kości. Następnie ze szczytu fasady runęła wielka kamienna płyta i wylądowała na pozostałościach dachu, zgniatając samochód, urywając mu koła i zmieniając czworo pasażerów w poskręcaną papkę z mięsa, kości i krwi.
Kilka minut później, kiedy furgonetka firmy przeprowadzkowej wspięła się na wzgórze, kierowca i jego ekipa zobaczyli tylko niewielką stertę kamieni, płytek i drewna. Ponad wycie wiatru wybijał się monotonny ryk klaksonu.4
Niedziela, 6 września
Jade, z długimi włosami spiętymi z tyłu, ubrana w dżinsy, skarpetki i koszulkę odsłaniającą brzuch, z notatką zapisaną niebieskim długopisem na lewej dłoni, siedziała w swojej sypialni, oklejonej tapetą, która wydawała jej się nieco kretyńska. Większość pierwszego weekendu spędziła na segregowaniu swoich rzeczy, od czasu do czasu korzystając z pomocy matki. Jej ulubiona piosenka, Uptown Funk Bruno Marsa i Marka Ronsona, donośnie rozbrzmiewała z bezprzewodowego głośnika stojącego na drewnianej komodzie.
Był niedzielny wieczór i Jade znudziło się rozpakowywanie. Jej rzeczy pokrywały podłogę grubą warstwą, a kotka Bombaj zwinęła się w kłębek na kraciastym kocu przykrywającym łóżko z kutego żelaza. Pręgowana kicia, która umiłowała sobie Jade już kilka godzin po tym, jak przed trzema laty trafiła do ich domu ze schroniska, leżała zadowolona pośród sterty poduszek, opierając łebek na Kocyczku, szarym kocyku, pamiętającym wczesne dzieciństwo Jade, i tuliła się do żółtej maskotki, minionka z wytrzeszczonymi oczami. Ponad kotką bezwładnie wisiała Kaczuszka – patykowata, powyginana kremowa kaczka o żółtym dziobie i żółtych nogach zaplątanych w metalową kratę ramy u wezgłowia łóżka – która towarzyszyła Jade niemal od tak dawna jak Kocyczek. Z drugiej strony ramy wisiał fioletowy łapacz snów.
Jade musiała niechętnie przyznać, że jej nowy pokój jest ładniejszy od poprzedniego, mimo paskudnego żółtego koloru. Z pięć razy większy i – to duży plus! – posiadający własną łazienkę z ogromną staroświecką wanną i mosiężną armaturą. Poprzedniego wieczoru Jade wzięła odprężającą kąpiel z pianą i poczuła się jak królowa.
Na łukowatych półkach po drugiej stronie nocnego stolika umieściła część swoich srebrnych trofeów, wliczając mistrzowskie puchary z klubu tenisowego Virgin Active z Brighton, puchar finalistki zawodów Mini Green z 2013 roku oraz zdobyte w tym samym roku trofeum Gwiazdy Tygodnia klubu tanecznego, a także zdjęcie tyłu różowego amerykańskiego kabrioletu z deską surfingową wystającą z tylnego siedzenia. Dalej stała jej gitara w kasztanowym futerale, obok stojaka do nut z rozłożoną książką Gitara dla początkujących. Jade rozpakowała już większość swoich książek i ustawiła je na półkach na przeciwległej ścianie. Serie Igrzyska śmierci i Harry Potter były poustawiane we właściwej kolejności, tak samo jak komplet książek Davida Walliamsa, bez jednej, Ratburger, która leżała na nocnym stoliku, obok kilku książek o tresurze psów oraz jej ukochanej: Jak zrozumieć swojego kota.
Przed olbrzymim oknem przesuwnym stała drewniana toaletka, na razie bez lustra, którego ojciec nie zdążył jeszcze przymocować. Blat wypełniały dezodoranty, buteleczki perfum i produktów Zoelli¹. Przed toaletką stało pomarańczowe plastikowe krzesło.
Jade czuła się samotna. W Brighton podczas weekendu mogła odwiedzić Phoebe, Olivię lub Larę bądź zaprosić je do siebie na wspólne kręcenie teledysków albo spotkać się z Ruarim. Teraz na dole byli jej rodzice i dziadkowie, którzy rozpakowywali pudła i doprowadzali dom do jako takiego porządku – przynajmniej te pokoje, w których mogliby mieszkać, dopóki ekipy budowniczych i dekoratorów wnętrz nie zakończą pracy. Co mogło trwać miesiącami. Latami. Bez końca.
Duże okno wychodziło na rząd garaży, rozległy ogród na tyłach domu, jezioro, które znajdowało się w odległości kilkuset metrów, łąkę i strome zbocze wzgórza. Matka powiedziała, że łąka idealnie nadawałaby się na padok dla kucyka, którego Jade zawsze pragnęła mieć. To nieco poprawiło jej humor, chociaż obecnie wolałaby małego labradoodle’a. Długo szukała w internecie schronisk dla psów oraz hodowli i oglądała programy telewizyjne o różnych rasach psów. Jak dotąd nie udało jej się znaleźć w tej okolicy żadnych schronisk ani hodowli oferujących szczeniaki, ale jeden z hodowców, który mieszkał o godzinę jazdy stąd, wkrótce spodziewał się nowego miotu.
Zbliżała się dwudziesta. Któreś z rodziców zapewne wkrótce do niej zajrzy, żeby przypomnieć: „Koniec patrzenia w ekran na dzisiaj” i posłać ją do łóżka. Podeszła do toaletki, wzięła do ręki swój telefon i przez kilka chwil tęsknie patrzyła na filmik przedstawiający modnie uczesanego Ruariego, który z uśmiechem kiwał głową w rytm muzyki. Potem zadzwoniła do Phoebe za pomocą aplikacji FaceTime.
Na zewnątrz wciąż było jasno pomimo ciemnych chmur i deszczu, który nie osłabł przez weekend i teraz też stukał o rozklekotane okno. Uptown Funk znów rozbrzmiewało na cały regulator. To była kolejna zaleta tego domu – jej pokój znajdował się na samym końcu pierwszego piętra, oddzielony pustymi pomieszczeniami, więc mogła słuchać muzyki tak głośno, jak miała ochotę, i rodzice nie kazali jej ściszyć. W poprzednim domu przeważnie musiała używać słuchawek. Teraz nawet nie wiedziała, gdzie one są. Były zagrzebane w jednym z czterech potężnych pudeł z jej rzeczami, których wciąż nie rozpakowała.
Biip, biip, biip.
Ekran telefonu zgasł.
– Co jest?!
Tutejsze łącze internetowe było do bani. Tata obiecał, że jutro się nim zajmie, ale znając jego opieszałość, zapewne potrwa to z tydzień. Wszyscy będą musieli zmienić operatora komórkowego. Boże, przecież nie są na jakimś odludziu – to raptem kilkanaście kilometrów od Brighton. Jednak teraz równie dobrze mogliby się znajdować na Księżycu!
Spróbowała ponownie. Kiedy zadzwoniła po raz trzeci, okolona blond włosami twarz Phoebe wreszcie wypełniła ekran, a w małym kwadracie w rogu pojawił się wizerunek Jade.
– Cześć, Jade! – rzuciła przyjaciółka, z uśmiechem żując gumę.
Potem sygnał zniknął, a Phoebe razem z nim.
– No co jest?! – wykrzyknęła Jade w stronę ekranu i znów spróbowała się połączyć. Po chwili jej się udało. – Przepraszam, Phebes!
– Wszystko w porządku?
– Nie, nie w porządku! Strasznie za tobą tęsknię!
– Ja za tobą też, Jade! Mama jest w gównianym nastroju, bo poprztykała się z tatą i wyżywa się na mnie. Poza tym uciekły wszystkie myszoskoczki. To nie był dobry dzień. Mungo złapała w zęby mojego ulubionego Juliusa i uciekła z nim do ogrodu. Biedak tylko wymachiwał łapkami.
– Zabiła go?
– Tata go pochował… to, co z niego zostało. Nienawidzę tej kocicy!
– O nie! Odnaleźliście inne?
– Były w salonie pod kanapą, zbite w kupkę i przerażone. Po co uciekały? Miały wszystko, co im potrzebne, jedzenie, wodę, zabawki.
– Może nie lubią takiej pogody i chciały spędzić wakacje na południu?
Phoebe się roześmiała.
– Uptown Funk! – zauważyła. – Podkręć.
– Dobrze.
– Co sądzisz… kupiłam Larze na urodziny nową płytę Now.
– Ona wciąż ma odtwarzacz CD?
Zapadła długa cisza.
– Tak myślę – odrzekła Phoebe niepewnie.
– My raczej już nie.
– Nieważne. Kiedy przyjedziesz?
– Muszę negocjować z Komitetem Ucieczkowym domu Cold Hill. Ale rodzice zgodzili się, żebym urządziła tutaj swoje urodziny. Za trzy tygodnie! Będę miała budkę fotograficzną retro z aparatami Polaroid! Zamówimy pizzę… wszyscy mogą zamówić, a tata obiecał, że zapłaci.
– Fajowo! Ale to dopiero za trzy tygodnie. Mogę przyjechać wcześniej i zobaczyć twój dom?
– Tak. Mam świetny pokój i największą wannę, jaką kiedykolwiek widziałaś. Prawie można w niej pływać! Możesz przyjechać w następną sobotę? Zostałabyś na noc. Ruari powiedział, że jego mama przywiezie go tutaj w niedzielę.
– Może popływamy w twoim basenie, jeśli jest ładny?
– Najpierw muszę nakłonić tatę, żeby usunął zdechłe żaby. No i nalał wodę i ją podgrzał. Raczej nie ma co na to liczyć.
– Fuj! – Nagle głos Phoebe się zmienił. – Hej, Jade, kto to jest?
– O kim mówisz?
– O tamtej kobiecie!
– Kobiecie? Jakiej kobiecie?
– No tej za tobą. Halo!
Jade gwałtownie się obróciła. Nikogo za nią nie było. Popatrzyła na telefon.
– Jakiej kobiecie?
Nagle ekran zgasł. Zirytowana, ponownie wybrała numer. Usłyszała sygnał połączenia i na ekranie pojawiła się twarz Phoebe.
– O czym ty mówiłaś, Phebes? Co za kobieta?
– Teraz jej nie widzę, zniknęła. Stała za tobą, przy drzwiach.
– Nikogo tam nie było!
– Widziałam ją!
Jade podeszła do drzwi, otworzyła je i wyjrzała. Podniosła telefon i skierowała go w stronę korytarza, żeby przyjaciółka też mogła zobaczyć, a następnie zamknęła drzwi i wróciła na łóżko.
– Nikt tutaj nie wchodził, Phoebe. Usłyszałabym.
– Ależ widziałam ją wyraźnie – oświadczyła z uporem jej przyjaciółka. – Nie zmyślam, Jade, naprawdę!
Jade zadrżała, czując nagle zimny dreszcz. Znowu się obejrzała i wbiła wzrok w zamknięte drzwi.
– Co… co widziałaś?
– To była jakaś staruszka w niebieskiej sukience. Miała bardzo nieprzyjemny wyraz twarzy. Kim ona jest?
– Jedyną staruszką tutaj jest moja babcia. Razem z dziadkiem rozpakowują rzeczy na dole. – Jade się wzdrygnęła. – Oboje są trochę dziwni.
Dwadzieścia minut później, kiedy skończyły rozmawiać, Jade poszła na dół. Rodzice siedzieli przy stole w kuchni, pośród piętrzących się na podłodze nieotwartych pudeł, pili czerwone wino, którego butelka stała przed nimi na blacie, i otwierali kartki z życzeniami wszystkiego najlepszego w nowym domu, przysłane przez przyjaciół i krewnych. Szafir chrupała suchą karmę z miseczki stojącej obok kuchenki.
– Cześć, kochanie – odezwała się matka. – Jesteś gotowa przed jutrzejszym dniem?
– Tak jakby.
– Czas się położyć. Jutro wielki dzień: nowa szkoła!
Jade posłała jej ponure spojrzenie. Pomyślała o swojej szkole w Brighton. Uwielbiała każdego ranka zwoływać telefonicznie przyjaciół, którzy kolejno dołączali do niej po drodze, tak że docierali na lekcje jako dziesięcioosobowa grupa. Jutro zrobią to bez niej. A ona pójdzie do cholernej katolickiej szkoły imienia Świętego Pawła w Burgess Hill. Na kompletnym odludziu.
Przecież nawet nie chodzą regularnie do kościoła!
– Gdzie babcia i dziadek? – spytała.
– Niedawno pojechali do domu, kochanie – odpowiedziała matka. – Dziadek był bardzo zmęczony. Prosili, żeby cię od nich pożegnać i pozdrowić.
– Babcia weszła do mojego pokoju.
– To dobrze – odrzekła matka.
– Ale w ogóle się nie odezwała, tylko zaraz wyszła. To do niej niepodobne. Zawsze całuje mnie na pożegnanie.
– Siedziałaś przy komputerze?
– Rozmawiałam z Phoebe.
– Może nie chciała ci przeszkadzać, skarbie.
Jade wzruszyła ramionami.
– Może.
Ojciec podniósł wzrok i zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział.
Powieść zdobywcy prestiżowej nagrody Diamond Dagger, przyznawanej autorom kryminałów za całokształt twórczości
GOTYCKI HORROR W NAJCZYSTSZEJ POSTACI! WYJĄTKOWA POWIEŚĆ NAWIĄZUJĄCA DO KLASYKI GATUNKU
Ten dom nie zamierza ciepło przyjąć swoich nowych lokatorów.
Ollie Harcourt na widok imponującej georgiańskiej posiadłości położonej na wzgórzu Cold Hill nie może powstrzymać entuzjazmu. Oczami wyobraźni widzi swoją szczęśliwą rodzinę odpoczywającą na tarasie z widokiem na jezioro, córkę biegającą z psami po ogromnym ogrodzie, szyld firmy dumnie wiszący nad bramą wjazdową… Ten dom to marzenie! Żona Olliego, Caro, podchodzi do przeprowadzki mniej optymistycznie, a dwunastoletnia córka, Jade, nie jest zadowolona z rozstania z przyjaciółmi.
Ale od pierwszego dnia staje się jasne, że Harcourtowie nie są jedynymi mieszkańcami Cold Hill. Gdy dom zwraca się przeciwko nim, nie pozostaje nic innego, jak pogrążyć się w jego mrocznej historii…Peter James (ur. 1948 r.)
Angielski autor kryminałów, scenariuszy sztuk teatralnych, odznaczony nagrodą Diamond Dagger za całokształt twórczości. Jest jedynym brytyjskim pisarzem, który regularnie towarzyszy oddziałom policji w przeprowadzanych akcjach i uczestniczy w konferencjach na temat technik śledczych. Wśród policjantów ma reputację człowieka, który doskonale wie, o czym mówi, a przez fanów został uznany za Najlepszego Autora Kryminałów Wszechczasów.
James ma za sobą karierę producenta filmowego i scenarzysty, ale od kiedy powołał do życia postać Roya Grace’a, który stał się jednym z ulubionych bohaterów czytelników na całym świecie, zdecydował się na pełnoetatową karierę pisarską.
Peter James jest zdobywcą wielu ważnych międzynarodowych nagród, m.in. Prix Polar International, francuskiej Prix Coeur Noir, niemieckiej Krimi-Blitz Award i amerykańskiej nagrody Barry.
www.peterjames.com1
– Daleko jeszcze?
Johnny, z tlącym się cygarem w ustach, popatrzył we wsteczne lusterko. Kochał swoje dzieciaki, ale Felix, który właśnie skończył osiem lat, potrafił być irytującym bachorem.
– Pytasz trzeci raz w ciągu dziesięciu minut – odpowiedział głośno, przekrzykując Sunny Afternoon Kinksów, które donośnie rozbrzmiewało w radiu.
Wyjął cygaro z ust i zawtórował zespołowi: The tax man’s taken all my dough and left me in my stately home…
– Chce mi się siusiu – odezwała się Daisy.
– To co? Daleko jeszcze? – znów jęknął Felix.
Johnny posłał szeroki uśmiech Rowenie, która wygodnie rozparła się na olbrzymim siedzeniu pasażera w czerwono-białym cadillacu eldorado. Sprawiała wrażenie absurdalnie szczęśliwej. Zresztą w tej chwili wszystko było absurdalne. Ten klasyczny potwór z 1966 roku, z kierownicą po lewej stronie, nie nadawał się na wąskie wiejskie drogi, ale Johnny’emu podobał się jego efekciarski wygląd, a w swojej pracy promotora muzyki rockowej przywiązywał dużą wagę do efekciarstwa. Równie absurdalny – i nie na żarty efekciarski – był ich nowy dom. Rowena była nim zachwycona. Wyobrażała sobie siebie za kilka lat jako panią na włościach, która organizuje wielkie przyjęcia. Było w nim coś wyjątkowego. Jednak najpierw wymagał solidnego remontu i mnóstwa troski.
Kupili ten dom pomimo opinii rzeczoznawcy, na którą składało się dwadzieścia siedem stron ponurych prognoz. Całkowicie przegniłe ramy okienne, dach do wymiany, duże plamy wilgoci oraz niebezpiecznie zmurszałe belki w piwnicy i pod dachem. Lecz wszystko da się naprawić dzięki dużej kasie, którą Johnny obecnie zarabia.
– Tato, możemy otworzyć dach? – spytał Felix. – Możemy?
– Za bardzo wieje, kochanie! – odpowiedziała Rowena.
Chociaż jasne późnopaździernikowe słońce świeciło im prosto w twarz, hulał potężny wiatr, a na horyzoncie zbierały się burzowe chmury.
– Dojedziemy za pięć minut – oznajmił Johnny. – Już jesteśmy w wiosce.
Minęli tablicę z napisem COLD HILL – ZWOLNIJ i okrągłe znaki z ograniczeniem prędkości do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, ustawione po obu stronach drogi, a następnie przemknęli po łukowym moście, mijając boisko do krykieta, które znajdowało się po lewej stronie. Po prawej stał zaniedbany normański kościół. Był nieco oddalony od drogi, ale dumnie nad nią górował. Ładny cmentarz, otoczony niskim kamiennym murem, wypełniały rzędy zniszczonych nagrobków, z których wiele się poprzekrzywiało, a część skryła się pod rozłożystymi gałęziami potężnego cisu.
– Czy tam są umarli, mamo? – spytała Daisy.
– Tak, kochanie, przecież to cmentarz. – Rowena zerknęła na niski kamienny murek.
Daisy przycisnęła twarz do szyby.
– Tam trafimy po śmierci?
Ich córka miała obsesję na punkcie śmierci. W poprzednie wakacje wybrali się na ryby do Irlandii, ale dla sześcioletniej Daisy największą atrakcją wyprawy była wizyta na cmentarzu, na którym odkryła, że może zajrzeć do niektórych grobowców i zobaczyć kości.
Rowena się odwróciła.
– Porozmawiajmy o czymś weselszym, dobrze? Cieszysz się, że zamieszkamy w nowym domu?
Daisy przytuliła pluszową małpkę.
– Tak – odrzekła nieco niechętnie. – Być może.
– Tylko być może? – spytał Johnny.
Minęli rząd wiktoriańskich szeregowców, nieciekawy pub Pod Koroną, kuźnię, pensjonat oraz wioskowy sklep. Droga wiła się stromo pod górę między wolno stojącymi domami i bungalowami różnych rozmiarów. Ze wzgórza w ich stronę mknęła, nie zwalniając, biała furgonetka. Johnny zaklął i czym prędzej zjechał potężnym autem na lewą stronę, ocierając się o zarośla; furgonetka minęła ich o centymetry.
– Chyba będziemy potrzebowali innego samochodu do naszego wiejskiego życia – zauważyła Rowena. – Czegoś bardziej rozsądnego.
– Nie lubię rozsądnych rzeczy – odparł Johnny.
– Zauważyłam! Właśnie za to cię kocham, mój drogi! Ale kiedy zacznie się nowy semestr, już nie będę mogła pieszo odprowadzać dzieci do szkoły za rogiem. A w tym aucie nie podjadę pod szkołę.
Johnny zwolnił i włączył prawy kierunkowskaz.
– Jesteśmy na miejscu! Rodzina O’Hare’ów przybyła!
Po prawej stronie, naprzeciwko czerwonej skrzynki na listy, stały dwa kamienne słupy zwieńczone rzeźbami złowrogich wiwern, a między nimi znajdowała się otwarta zardzewiała brama z kutego żelaza. Pod dużą tablicą agencji nieruchomości Strutt and Parker, z napisem „Sprzedano”, przytwierdzony do prawego słupa wisiał mniejszy, ledwie czytelny szyld oznajmiający: DOM COLD HILL.
Johnny skręcił i na chwilę zatrzymał samochód, wypatrując we wstecznym lusterku furgonetki firmy przeprowadzkowej; w końcu zauważył ją jako malutką, ociężale sunącą plamkę w oddali. Ruszył dalej po stromym i krętym asfaltowym podjeździe pełnym dziur. Po obu stronach ciągnęło się metalowe ogrodzenie, za którym na pochyłej łące pasły się owce. Cały ten teren wchodził w skład posiadłości, ale był dzierżawiony jednemu z miejscowych rolników.
Niecałe pół kilometra dalej podjazd gwałtownie zakręcił w prawo i przejechali po kratownicy nad rowem powstrzymującym bydło. Kiedy dotarli do pokrytego żwirem płaskiego obszaru na szczycie wzgórza, ich oczom ukazał się dom.
– To on? – spytał Felix. – Ojej! Ojeeej!
– Prawdziwy pałac! – pisnęła z zachwytem Daisy. – Będziemy mieszkali w pałacu!
Przednią część domu zdobiła georgiańska fasada o klasycznych proporcjach, z pełnym zacieków, szarym surowym tynkiem na wysokości trzech albo czterech kondygnacji, jeśli liczyć piwnicę. Ponad werandą wznosił się balkon wsparty na kolumnach. „To jak superelegancka wersja balkonu Julii!”, zakrzyknęła Rowena, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Po drugiej stronie znajdowały się wysokie okna przesuwne oraz dwa okna mansardowe w dachu pokrytym płytkami łupkowymi.
Po lewej stronie budynku stała, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, wieża z blankami i oknami na samym szczycie, po prawej stronie zaś piętrowa dobudówka, którą – według słów agenta – dodano sto lat po wybudowaniu głównej części domu.
– Kto to jest? – odezwała się Rowena, wskazując jedno z okien.
– Słucham? – spytał Johnny.
– W tamtym oknie stoi kobieta… na poddaszu… patrzy na nas.
– Może sprzątaczki jeszcze nie wyszły. – Zerknął przez przednią szybę. – Nikogo nie widzę.
Samochód zakołysał się pod wpływem wiatru i dziwnie zimny podmuch wpadł do wnętrza. Johnny z szerokim uśmiechem zaparkował przed werandą, wepchnął cygaro w usta, pyknął i oznajmił zza chmury dymu:
– Jesteśmy na miejscu, kochani! Nie ma jak w domu!
Niebo nagle pociemniało. W górze rozległ się odgłos, który niepokojąco przypominał grzmot.
– Mój Boże – zawołała Rowena, sięgając do klamki. – Wysiadajmy, szybko.
Kiedy to powiedziała, pojedyncza płytka zaczęła się zsuwać z dachu, po drodze pociągając za sobą kolejne, co wywołało małą lawinę. Ostre jak brzytwa płytki przebiły zardzewiałą rynnę, po czym, nabierając prędkości, spadły na dach cadillaca i rozpłatały materiał. Jedna ucięła Rowenie prawą rękę, kolejna rozłupała Johnny’emu głowę na dwoje, niczym ostrze siekiery uderzające w polano.
Rowena i dzieci zaczęli krzyczeć, a wtedy kawałki obmurowania posypały się na nich jak deszcz, rozdzierając dach, miażdżąc im czaszki i kości. Następnie ze szczytu fasady runęła wielka kamienna płyta i wylądowała na pozostałościach dachu, zgniatając samochód, urywając mu koła i zmieniając czworo pasażerów w poskręcaną papkę z mięsa, kości i krwi.
Kilka minut później, kiedy furgonetka firmy przeprowadzkowej wspięła się na wzgórze, kierowca i jego ekipa zobaczyli tylko niewielką stertę kamieni, płytek i drewna. Ponad wycie wiatru wybijał się monotonny ryk klaksonu.4
Niedziela, 6 września
Jade, z długimi włosami spiętymi z tyłu, ubrana w dżinsy, skarpetki i koszulkę odsłaniającą brzuch, z notatką zapisaną niebieskim długopisem na lewej dłoni, siedziała w swojej sypialni, oklejonej tapetą, która wydawała jej się nieco kretyńska. Większość pierwszego weekendu spędziła na segregowaniu swoich rzeczy, od czasu do czasu korzystając z pomocy matki. Jej ulubiona piosenka, Uptown Funk Bruno Marsa i Marka Ronsona, donośnie rozbrzmiewała z bezprzewodowego głośnika stojącego na drewnianej komodzie.
Był niedzielny wieczór i Jade znudziło się rozpakowywanie. Jej rzeczy pokrywały podłogę grubą warstwą, a kotka Bombaj zwinęła się w kłębek na kraciastym kocu przykrywającym łóżko z kutego żelaza. Pręgowana kicia, która umiłowała sobie Jade już kilka godzin po tym, jak przed trzema laty trafiła do ich domu ze schroniska, leżała zadowolona pośród sterty poduszek, opierając łebek na Kocyczku, szarym kocyku, pamiętającym wczesne dzieciństwo Jade, i tuliła się do żółtej maskotki, minionka z wytrzeszczonymi oczami. Ponad kotką bezwładnie wisiała Kaczuszka – patykowata, powyginana kremowa kaczka o żółtym dziobie i żółtych nogach zaplątanych w metalową kratę ramy u wezgłowia łóżka – która towarzyszyła Jade niemal od tak dawna jak Kocyczek. Z drugiej strony ramy wisiał fioletowy łapacz snów.
Jade musiała niechętnie przyznać, że jej nowy pokój jest ładniejszy od poprzedniego, mimo paskudnego żółtego koloru. Z pięć razy większy i – to duży plus! – posiadający własną łazienkę z ogromną staroświecką wanną i mosiężną armaturą. Poprzedniego wieczoru Jade wzięła odprężającą kąpiel z pianą i poczuła się jak królowa.
Na łukowatych półkach po drugiej stronie nocnego stolika umieściła część swoich srebrnych trofeów, wliczając mistrzowskie puchary z klubu tenisowego Virgin Active z Brighton, puchar finalistki zawodów Mini Green z 2013 roku oraz zdobyte w tym samym roku trofeum Gwiazdy Tygodnia klubu tanecznego, a także zdjęcie tyłu różowego amerykańskiego kabrioletu z deską surfingową wystającą z tylnego siedzenia. Dalej stała jej gitara w kasztanowym futerale, obok stojaka do nut z rozłożoną książką Gitara dla początkujących. Jade rozpakowała już większość swoich książek i ustawiła je na półkach na przeciwległej ścianie. Serie Igrzyska śmierci i Harry Potter były poustawiane we właściwej kolejności, tak samo jak komplet książek Davida Walliamsa, bez jednej, Ratburger, która leżała na nocnym stoliku, obok kilku książek o tresurze psów oraz jej ukochanej: Jak zrozumieć swojego kota.
Przed olbrzymim oknem przesuwnym stała drewniana toaletka, na razie bez lustra, którego ojciec nie zdążył jeszcze przymocować. Blat wypełniały dezodoranty, buteleczki perfum i produktów Zoelli¹. Przed toaletką stało pomarańczowe plastikowe krzesło.
Jade czuła się samotna. W Brighton podczas weekendu mogła odwiedzić Phoebe, Olivię lub Larę bądź zaprosić je do siebie na wspólne kręcenie teledysków albo spotkać się z Ruarim. Teraz na dole byli jej rodzice i dziadkowie, którzy rozpakowywali pudła i doprowadzali dom do jako takiego porządku – przynajmniej te pokoje, w których mogliby mieszkać, dopóki ekipy budowniczych i dekoratorów wnętrz nie zakończą pracy. Co mogło trwać miesiącami. Latami. Bez końca.
Duże okno wychodziło na rząd garaży, rozległy ogród na tyłach domu, jezioro, które znajdowało się w odległości kilkuset metrów, łąkę i strome zbocze wzgórza. Matka powiedziała, że łąka idealnie nadawałaby się na padok dla kucyka, którego Jade zawsze pragnęła mieć. To nieco poprawiło jej humor, chociaż obecnie wolałaby małego labradoodle’a. Długo szukała w internecie schronisk dla psów oraz hodowli i oglądała programy telewizyjne o różnych rasach psów. Jak dotąd nie udało jej się znaleźć w tej okolicy żadnych schronisk ani hodowli oferujących szczeniaki, ale jeden z hodowców, który mieszkał o godzinę jazdy stąd, wkrótce spodziewał się nowego miotu.
Zbliżała się dwudziesta. Któreś z rodziców zapewne wkrótce do niej zajrzy, żeby przypomnieć: „Koniec patrzenia w ekran na dzisiaj” i posłać ją do łóżka. Podeszła do toaletki, wzięła do ręki swój telefon i przez kilka chwil tęsknie patrzyła na filmik przedstawiający modnie uczesanego Ruariego, który z uśmiechem kiwał głową w rytm muzyki. Potem zadzwoniła do Phoebe za pomocą aplikacji FaceTime.
Na zewnątrz wciąż było jasno pomimo ciemnych chmur i deszczu, który nie osłabł przez weekend i teraz też stukał o rozklekotane okno. Uptown Funk znów rozbrzmiewało na cały regulator. To była kolejna zaleta tego domu – jej pokój znajdował się na samym końcu pierwszego piętra, oddzielony pustymi pomieszczeniami, więc mogła słuchać muzyki tak głośno, jak miała ochotę, i rodzice nie kazali jej ściszyć. W poprzednim domu przeważnie musiała używać słuchawek. Teraz nawet nie wiedziała, gdzie one są. Były zagrzebane w jednym z czterech potężnych pudeł z jej rzeczami, których wciąż nie rozpakowała.
Biip, biip, biip.
Ekran telefonu zgasł.
– Co jest?!
Tutejsze łącze internetowe było do bani. Tata obiecał, że jutro się nim zajmie, ale znając jego opieszałość, zapewne potrwa to z tydzień. Wszyscy będą musieli zmienić operatora komórkowego. Boże, przecież nie są na jakimś odludziu – to raptem kilkanaście kilometrów od Brighton. Jednak teraz równie dobrze mogliby się znajdować na Księżycu!
Spróbowała ponownie. Kiedy zadzwoniła po raz trzeci, okolona blond włosami twarz Phoebe wreszcie wypełniła ekran, a w małym kwadracie w rogu pojawił się wizerunek Jade.
– Cześć, Jade! – rzuciła przyjaciółka, z uśmiechem żując gumę.
Potem sygnał zniknął, a Phoebe razem z nim.
– No co jest?! – wykrzyknęła Jade w stronę ekranu i znów spróbowała się połączyć. Po chwili jej się udało. – Przepraszam, Phebes!
– Wszystko w porządku?
– Nie, nie w porządku! Strasznie za tobą tęsknię!
– Ja za tobą też, Jade! Mama jest w gównianym nastroju, bo poprztykała się z tatą i wyżywa się na mnie. Poza tym uciekły wszystkie myszoskoczki. To nie był dobry dzień. Mungo złapała w zęby mojego ulubionego Juliusa i uciekła z nim do ogrodu. Biedak tylko wymachiwał łapkami.
– Zabiła go?
– Tata go pochował… to, co z niego zostało. Nienawidzę tej kocicy!
– O nie! Odnaleźliście inne?
– Były w salonie pod kanapą, zbite w kupkę i przerażone. Po co uciekały? Miały wszystko, co im potrzebne, jedzenie, wodę, zabawki.
– Może nie lubią takiej pogody i chciały spędzić wakacje na południu?
Phoebe się roześmiała.
– Uptown Funk! – zauważyła. – Podkręć.
– Dobrze.
– Co sądzisz… kupiłam Larze na urodziny nową płytę Now.
– Ona wciąż ma odtwarzacz CD?
Zapadła długa cisza.
– Tak myślę – odrzekła Phoebe niepewnie.
– My raczej już nie.
– Nieważne. Kiedy przyjedziesz?
– Muszę negocjować z Komitetem Ucieczkowym domu Cold Hill. Ale rodzice zgodzili się, żebym urządziła tutaj swoje urodziny. Za trzy tygodnie! Będę miała budkę fotograficzną retro z aparatami Polaroid! Zamówimy pizzę… wszyscy mogą zamówić, a tata obiecał, że zapłaci.
– Fajowo! Ale to dopiero za trzy tygodnie. Mogę przyjechać wcześniej i zobaczyć twój dom?
– Tak. Mam świetny pokój i największą wannę, jaką kiedykolwiek widziałaś. Prawie można w niej pływać! Możesz przyjechać w następną sobotę? Zostałabyś na noc. Ruari powiedział, że jego mama przywiezie go tutaj w niedzielę.
– Może popływamy w twoim basenie, jeśli jest ładny?
– Najpierw muszę nakłonić tatę, żeby usunął zdechłe żaby. No i nalał wodę i ją podgrzał. Raczej nie ma co na to liczyć.
– Fuj! – Nagle głos Phoebe się zmienił. – Hej, Jade, kto to jest?
– O kim mówisz?
– O tamtej kobiecie!
– Kobiecie? Jakiej kobiecie?
– No tej za tobą. Halo!
Jade gwałtownie się obróciła. Nikogo za nią nie było. Popatrzyła na telefon.
– Jakiej kobiecie?
Nagle ekran zgasł. Zirytowana, ponownie wybrała numer. Usłyszała sygnał połączenia i na ekranie pojawiła się twarz Phoebe.
– O czym ty mówiłaś, Phebes? Co za kobieta?
– Teraz jej nie widzę, zniknęła. Stała za tobą, przy drzwiach.
– Nikogo tam nie było!
– Widziałam ją!
Jade podeszła do drzwi, otworzyła je i wyjrzała. Podniosła telefon i skierowała go w stronę korytarza, żeby przyjaciółka też mogła zobaczyć, a następnie zamknęła drzwi i wróciła na łóżko.
– Nikt tutaj nie wchodził, Phoebe. Usłyszałabym.
– Ależ widziałam ją wyraźnie – oświadczyła z uporem jej przyjaciółka. – Nie zmyślam, Jade, naprawdę!
Jade zadrżała, czując nagle zimny dreszcz. Znowu się obejrzała i wbiła wzrok w zamknięte drzwi.
– Co… co widziałaś?
– To była jakaś staruszka w niebieskiej sukience. Miała bardzo nieprzyjemny wyraz twarzy. Kim ona jest?
– Jedyną staruszką tutaj jest moja babcia. Razem z dziadkiem rozpakowują rzeczy na dole. – Jade się wzdrygnęła. – Oboje są trochę dziwni.
Dwadzieścia minut później, kiedy skończyły rozmawiać, Jade poszła na dół. Rodzice siedzieli przy stole w kuchni, pośród piętrzących się na podłodze nieotwartych pudeł, pili czerwone wino, którego butelka stała przed nimi na blacie, i otwierali kartki z życzeniami wszystkiego najlepszego w nowym domu, przysłane przez przyjaciół i krewnych. Szafir chrupała suchą karmę z miseczki stojącej obok kuchenki.
– Cześć, kochanie – odezwała się matka. – Jesteś gotowa przed jutrzejszym dniem?
– Tak jakby.
– Czas się położyć. Jutro wielki dzień: nowa szkoła!
Jade posłała jej ponure spojrzenie. Pomyślała o swojej szkole w Brighton. Uwielbiała każdego ranka zwoływać telefonicznie przyjaciół, którzy kolejno dołączali do niej po drodze, tak że docierali na lekcje jako dziesięcioosobowa grupa. Jutro zrobią to bez niej. A ona pójdzie do cholernej katolickiej szkoły imienia Świętego Pawła w Burgess Hill. Na kompletnym odludziu.
Przecież nawet nie chodzą regularnie do kościoła!
– Gdzie babcia i dziadek? – spytała.
– Niedawno pojechali do domu, kochanie – odpowiedziała matka. – Dziadek był bardzo zmęczony. Prosili, żeby cię od nich pożegnać i pozdrowić.
– Babcia weszła do mojego pokoju.
– To dobrze – odrzekła matka.
– Ale w ogóle się nie odezwała, tylko zaraz wyszła. To do niej niepodobne. Zawsze całuje mnie na pożegnanie.
– Siedziałaś przy komputerze?
– Rozmawiałam z Phoebe.
– Może nie chciała ci przeszkadzać, skarbie.
Jade wzruszyła ramionami.
– Może.
Ojciec podniósł wzrok i zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział.
więcej..