Dom Naszych Marzeń - ebook
Dom Naszych Marzeń - ebook
Wcześniej czy później życie płata figla każdemu z nas i w najmniej odpowiednim momencie strąca nam z nosa kolorowe szkła, pokazując czarno na białym, czego w tym życiu zabrakło, a co gorsza - czego będzie brakować nadal, jeżeli nie wprowadzimy zmian.
Soczewki trzydziestokilkuletniej bohaterki Domu Naszych Marzeń roztrzaskują się z hukiem o posadzkę autobusu, w którym przypadkowy młody człowiek ustępuje jej miejsca. I wychodzi na to, że Daria jest posiadaczką nie tylko dwójki energochłonnych dzieciaków, zmarszczek oraz nieestetycznych oponek na brzuchu, ale też matki z ostrym bzikiem, teściowej o wspólnym rodowodzie z kobrą, ojca, który nie powinien był umierać, a nade wszystko męża spędzającego więcej czasu w biurze niż w domu z marzeń, choć jeszcze niedawno budował go własnymi rękami. Jesienna aura i choroba przyjaciółki nie sprzyjają walce z emocjonalnym niżem, z kolei zmiana pracy i nowe znajomości wywracają poukładany do tej pory świat Darii do góry nogami.
Chyba że założenie, iż świat można z góry poukładać, a życie przeżyć z planem w ręku, od początku było... błędne?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7506-605-0 |
Rozmiar pliku: | 856 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli kobieta, która ma pracę i rodzinę na głowie, specjalnie zrywa się wcześnie rano, żeby się na siebie pogapić w lustrze, to nie jest to normalne.
Normalna kobieta z pracą i rodziną na głowie wykorzysta absolutnie każdą okazję, żeby trochę dłużej pospać. Ostatni raz wyspała się przed ślubem, na następny musi poczekać do emerytury, w obliczu takiego deficytu „każda kropla” jest na wagę złota.
No więc kłamie czy nie kłamie?
Jest blady świt, piąta rano, stoję przed lustrem w samej tylko bieliźnie i usiłuję zgadnąć, z której strony jestem aż tak stara, żeby trzeba mi było ustępować miejsca w autobusie.
Może to tylko problem z oświetleniem? Jak zgaszę światło, w lustrze stoi młoda, ponętna kobieta. W bladym świetle poranka z ręcznika robi się seksowna mini, z rozsypanych włosów układa się Angelina Jolie, a jak się odpowiednio ustawi nogi, tak jedna za drugą, palce do pięty, to przenosimy się na wybieg w Mediolanie i Karl Lagerfeld macha do nas ręką, żeby jeszcze tylko zadrzeć brodę i pokazać perfekcyjny, zdecydowanie pojedynczy podbródek.
— Co ty wyprawiasz? — dziwi się lustro i wcale nie pytając mnie o zgodę, zapala światło.
Lustro ma twarz Mojego Męża, oczy jak dziurki na guziki i sapie prosto w moje plecy.
— To co widać — odpowiadam zła na tak nagłą zmianę dekoracji i na to, że stawia się mnie do raportu o tak wczesnej godzinie.
— Tak — sapie dalej lustro — widać rzeczywiście, tylko dlaczego o piątej nad ranem? Nie mogłabyś tego robić w dzień i przy świetle, jak normalne kobiety?
No właśnie, normalne kobiety są młode i nie muszą tropić w lustrach upływającego czasu. I nikt im nie ustępuje miejsca w autobusie, nawet jeżeli wracają do domu z czterema koszami zieleniny dla bliższej i dalszej rodziny do konsumpcji przez najbliższe pół roku.
Lustro znów ciemnieje, lecz łaskawe odbicia się deformują. W ich miejsce pojawia się zwykła poranna szarówka i z worka rzeczywistości wydobywają się na wierzch kolory i kształty. Żółty ręcznik, różowe mydło, białe ramiączka od stanika. Wspinam się na palce, przechylam przez zlew i jeszcze bliżej przytykam nos do lustra. Gdzie ten Lagerfeld się podział? Co on sobie myśli, żeby tak znikać bez słowa, to niegrzeczne. A, jest. Stoi koło wanny i kręci głową. Znamy się więc czy się nie znamy? Zza okna dolatuje warkot pomykającego samochodu. A może autobusu...
Nie mam nic przeciwko kulturze ustępowania starszym miejsca w autobusie. Jestem za tą kulturą z całego serca. Ustępowanie miejsca w autobusie stanowi dowód na to, że wciąż jesteśmy narodem o wysokim stopniu społecznej wrażliwości na potrzeby bliźniego. Na zdegenerowanym zachodzie starszymi ludźmi to często nawet pies z kulawą nogą się nie zainteresuje. Nie tylko, że mieszkają, za swoje własne oszczędności, w domach opieki, to sami muszą zaopatrywać się w zieleninę na obiad i samodzielnie obsługiwać nowoczesne pralki oraz odkurzacze. A w środkach masowego transportu muszą się liczyć z zasadą obywatelskiej równości. Jeśli ktoś zajmie miejsce siedzące, to bez względu na to, w jakim jest wieku, utrzymuje je bezapelacyjnie.
Wiem, dlaczego ustąpiono mi miejsca w autobusie! To przez ten jedwabny szalik. Był wiatr, w środku otwarte okno, więc jak załopotało temu młodemu człowiekowi w twarz, zerwał się na nogi, podejrzewając, że to zamach terrorystyczny i że za chwilę autobus wyleci w powietrze. No, a potem, to już głupio mu było się wycofywać, w dodatku nos miał w książce, skąd zatem miał wiedzieć, co się dookoła niego działo. Nawet zdania nie dokończył przecież.
— Proszę, niech siada... — powiedział.
Niech siada, mówiła Moja Babcia do swoich koleżanek, gdy przychodziły do niej na kawę i ciasteczko. Niech jej odpoczną nogi i ręce. Zmęczona, sterana życiem i jeszcze z torbami takimi, od których ramiona się wyciągają do ziemi.
Po jakie licho ja te świeczki wczoraj kupowałam? Akurat wczoraj, gdy było mi pisane jechać autobusem z dowcipnisiem, któremu wpadnie do głowy ustąpić mi miejsca? Człowiek nie zna dnia ani godziny! Gdyby nie ta torba nie robiłabym teraz z siebie małpy przed lustrem, nie rozciągała palcami zmarszczek i nie kontemplowała stempli czasu na mojej cielesności.
No właśnie! Bo to wszystko przez tę torbę. Trzy wielkie jak miednice świece, a do tego metalowe spodki, moja najnowsza wizja na dekorację kominka, nic dziwnego, że wyciągnęły mi się od nich ręce do ziemi! I że ludzie to zauważyli.
A w ogóle to mogłam się przejść piechotą. Chodzenie służy zdrowiu i dobrze wpływa na równowagę wewnętrzną. Gdybym była bardziej przewidująca, woziłabym ze sobą w samochodzie wózeczki na zakupy, takie na kółkach i z miękką rączką, z jakimi się widzi w hipermarketach... emerytki!
Eme...rytki?!
O, nie! Nie będę ze sobą woziła żadnych wózeczków na zakupy. Następnym razem po prostu zaparkuję w centrum i w ten sposób rozwiążą się wszystkie problemy z ustępowaniem miejsca. Niech parkowanie w centrum przypomina walkę aliantów o każdy centymetr Normandii, wolę to, niż siedzieć na ustąpionym mi uprzejmie miejscu w środkach masowego transportu. Tak jest! Koniec z darmowym parkowaniem na cichych uliczkach za uniwersytetem. Od dzisiaj dojeżdżam do pracy i do każdego sklepu pod drzwi, zakupy przewożę we własnym bagażniku i nie wdaję się w żadne publiczne dyskusje na temat wychowania młodzieży.
Owszem, też uważam, że nie jest źle i mogłoby być gorzej.
— Jak młodzież ma na starszych baczenie, to aż serce rośnie, prawda? — zagadnęła pani siedząca obok miejsca, które mi odstąpiono, i patrzyła na mego dobroczyńcę rozanielonym wzrokiem. — Właśnie się zastanawiałam, kiedy się podniesie. Bo i pani stała, i wsiadł ten człowiek z tyłu.
Moje serce zapadło się w żołądek jak w grzęzawisko i topiło się z głową. Człowiek z tyłu był dziadkiem o lasce, twarzy karbowanej jak bibuła i brodzie białej jak gołąbek. Miejsca ustąpiły mu dwie rozchichotane nastolatki.
— Nie jestem nastolatką, ale czy to znaczy, że jestem już stara? — staję przed Mężem dwie godziny później, ubrana i uczesana. O porannych występach przed lustrem przypominają tylko moje nieco podkrążone oczy.
Mąż łyka śniadanie, trzyma na kolanach nasze dzieci i nadrabia zaległości prasowe.
— Starsza ode mnie — mruczy. — Jak na to nie patrzeć.
— Przezabawne. Naprawdę — cedzę przez zęby i odbieram mu dzieci, bo trzeba je powoli szykować do wyjścia.
Normalnie Mój Mąż nie pamięta, gdzie ma dziurki w nosie, ale akurat dzisiaj postanowił pamiętać o mojej nad nim czteromiesięcznej przewadze wiekowej. Gdy ja już siedziałam i sprawnie opluwałam Moją Matkę kaszą, on nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że ma pupę i buzię. A co dopiero pamięć.
No cóż, posuwam się w wieku z każdą minutą i w porównaniu z tym, kim byłam rano, też już się nieodwołalnie posunęłam, o całe dwie godziny się posunęłam i o całe lata świetlne w związku z tymi wszystkimi refleksjami.
— Może to prawda, że po wieku Chrystusowym jest już tylko z górki?
— Z jakiej górki? — Mąż zrywa się w końcu od stołu, dopija kawę i patrzy na mnie jak na dziwaczny obiekt współczesnej sztuki. — Zobacz, zawsze myślałem, że Szczuka jest od nas młodsza, a ona starsza jest! O, tu w nawiasie podali jej datę urodzenia. Wiedziałaś? O jasny...
Mąż łapie teczkę i w dalszą drogę rusza kłusem.
— Ty mi chciałaś coś powiedzieć? Tak? Błagam, powiedz mi to później, mnie już naprawdę nie ma.
Zniknął na dobre.
Co mnie obchodzi, ile lat ma pani Szczuka. Wygląda na wiele mniej i pewnie w ogóle nie jeździ autobusami. Chyba gdzieś nawet pisała, że najchętniej przebywa w domu, gdzie albo pasjami śpi, albo tworzy.
Więc nic nikomu nie powiem. Cóż to za temat: ustępowanie starszym miejsca w autobusie? Nie ma tematu.
Wyszłam z dziewczynkami z domu i pomaszerowałyśmy w kierunku szkoły. Ania jest dopiero w pierwszej klasie, więc co rano ładuję jej młodszą o kilka lat siostrę do wózka i odprowadzamy się grupowo. To odprowadzanie bardzo lubię, bo wtedy widać najlepiej, na jakiej dziwnej wsi się zadekowaliśmy.
Pięć lat temu za ciężko zarobione pieniądze własne oraz trochę spadkowych kupiliśmy działkę za miastem i wybudowaliśmy Dom Naszych Marzeń. Plan był taki, żeby toczyć w miarę wymarzony żywot z dala od Szalonego Świata. Gwarantem zabezpieczającym nas przed inwazją tego świata na wymarzoną okolicę miał być sąsiadujący z osiedlem okazały połać terenów podmokłych, czy może odwrotnie — pustynnych, zapomniane przez cywilizację niewyasfaltowane uliczki kładące na łopatki każdy cywilizowany samochód oraz rzeczka-smródka, która, choć spięta malowniczym, starym mostkiem, rozsiewa swe wonie tak rozlegle, że mogłaby bez jakiejkolwiek pomocy stanowić antyreklamę życia na wsi.
To znaczy: tak to wyglądało wtedy. Dzisiaj na terenach podmokłych czy też pustynnych ma się pojawić las biurowców, ewentualnie luksusowych apartamentowców, ponoć nam to zakomunikują, gdy decyzja zapadnie na dobre, ze wszystkich stron dookoła zaś pobudowali się gęstym lasem inni cywilizacyjni zbiegowie. I widać, mimo dobrych intencji, nie potrafili się zdobyć na całkowite odcięcie od cywilizacji, bo niektóre rezydencje strzelają w niebo jak regularne wieżowce.
Gdy Isia obudziła się z przedpołudniowej drzemki, zamiast do samochodu zapakowałam ją z powrotem do wózka i wyciągnęłam Patrycję, moją sąsiadkę przez ogród, na kawę. Niech sobie rok akademicki puka do drzwi, ja mam dzisiaj porachunki z Lagerfeldem i po pieczątkę w umowie o prowadzenie lektoratów pojadę innym razem. Dzisiaj pogapię się bezczelnie na Patrycję, podpytam ją podchwytliwie i skonstatuję, czy będąc w moim wieku, ją także zaczynają gnieść pewne egzystencjalne pytania.
Patrycji nic nigdzie nie gniecie. Patrycję od krawędzi wieku średniego dzielą całe czasoprzestrzenie, a krągłości, jakie po siedmiu miesiącach od narodzin Mikołaja wciąż się na niej utrzymują, w niewytłumaczalny sposób wręcz ją odmładzają.
Ewentualność druga: odmładza ją myślenie, że jak się ma na głowie małe dzieci i cały dom, nie znaczy to, że trzeba tę głowę dodatkowo pchać w szczęki zamordystycznego kapitalizmu. O życiu zawodowym, w przeciwieństwie do mnie, Patrycja wcale więc nie myśli, twierdzi, że ma na to czas, ona na wszystko w życiu ma jeszcze bardzo dużo czasu.
— Jesteś przemęczona i serce ci lata — zaopiniowała Patrycja, choć to nie ona, ale jej mąż Tosiek jest kardiochirurgiem i fastryguje innym zastawki. — Ile ty ostatnio sypiasz? Znowu przydźwigałaś sobie tłumaczeń na kilogramy?
Do tego też się nie przyznałam. Ani do lustra, ani do translacji, o które kancelaria prawnicza lada dzień się upomni.
— Kochana — Patrycja odłożyła komórkę, przez którą informowała swoją pomoc domową, panią Gienię, gdzie zostawiła dla niej klucz oraz na których klozetach pani Gienia powinna się w tym tygodniu bardziej skupić — przecież ty nawet regularnej sprzątaczki nie posiadasz. Ja się nie wtrącam, ale nikt nie podaruje ci więcej godzin w ciągu doby, czas leci i jak tak będziesz tylko ganiać i w tę i z powrotem, to będziesz miała permanentnie połamane paznokcie. A gdzie miejsce na coś więcej, przyjemności jakieś, czas wolny, relaks? No sama powiedz, warto?
Boże, gdybym ja to wiedziała!
Akurat dzisiaj, gdy jestem emocjonalne sitko, Hamlet okłada mnie swoją czaszką jak tłuczkiem do mięsa, a niedziela, gdy dopadną mnie kolejne (kolejne!) urodziny tuż-tuż, byłabym skłonna powiedzieć, że faktycznie, nie bardzo. Lubię wiedzieć, co życie mi planuje, lecz że tak szybko dotrę do krawędzi wieku średniego, nie przewidziałam.
— Za dużo planujesz. Potem się nie wyrabiasz i do marnych dochodzisz wniosków. Może byśmy poszły zrobić sobie paznokcie? — Patrycja podsunęła myśl, ale podziękowałam, zbliżała się pora obiadu i czas odbioru Ani ze szkoły.
Z dwojga złego, czyli dalszych rozmyślań o rerum natura i kolejnej nocy zarwanej nad plikiem akt, wybrałam opcję trzecią, czyli poszłam spać razem z kurami i własnymi dziećmi. Może z racji większej przestrzeni czasowej do zagospodarowania w mojej głowie, oprócz niemiłych scen z uciekaniem i ukrywaniem się przed bliżej niezidentyfikowanymi prześladowcami, Piaskowy Dziadek sypnie mi dziś z worka również czymś przyjemnym i budującym.
Na przykład, że Patrycja nie do końca ma rację. Po pierwsze, moje paznokcie, choć pielęgnowane niekoniecznie fachowo i za pieniądze, wcale nie są połamane, czasami tylko je trochę obgryzę. A na relaks też znajduję czas. W końcu mój zalatany Mąż zagląda jednak od czasu do czasu do domu i mnie wyręcza. Kto wie, może właśnie jutro okaże się dniem relaksu? Zapakuję się do wanny i przez cztery relaksujące godziny będę się pławiła w olejkach zapachowych, poczytując bez zakłóceń pozytywnie nastrajające do świata lektury.
No, ale co, do cholery, on w tym swoim biurze ostatnio porabia, że nawet w weekendy tam biega? Stację komunikacji międzyplanetarnej montuje? Robota do rozmrażania wody na Marsie? Jeżeli tak wygląda restrukturyzacja firmy, w związku z czym przykręca się pracownikowi śrubę, to tam chyba musi być wszystko w totalnej rozsypce, ani jedna zębatka nie na swoim miejscu, każdy dysk, przykrywka i śrubka całkowicie do wymiany.
Weekend właściwie już jest, a jego, no właśnie, nie ma.