Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Dom Starlingów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dom Starlingów - ebook

Nowa powieść autorki bestsellera „New York Timesa” „Dziesięć tysięcy drzwi”!

Gotycka powieść o małym miasteczku nawiedzanym przez tajemnice, które nie mogą pozostać pogrzebane

Eden to jedno z wielu umierających, pechowych miasteczek w Kentucky, gdzie woda jest ciężka od metalu, a powietrze pełne lotnych popiołów z pobliskich kopalni. Jedyny powód, dla którego ktoś mógł słyszeć o tym miejscu, to legenda o Eleanor Starling, XIX-wiecznej autorce i ilustratorce, która napisała popularną dziecięcą powieść, „Krainę Pod” – i zniknęła. Zanim słuch o niej zaginął, wybudowała niezwykły dom. Dziś wszyscy mieszkańcy są zgodni, że najlepiej byłoby pozwolić, aby dom Starlingów – i jego ostatni samotny spadkobierca, Arthur – zgnili.

Opal wie, że lepiej nie zadzierać z nawiedzonymi domami i ponurymi, tajemniczymi mężczyznami, ale niespodziewana oferta pracy może być szansą na lepszą przyszłość dla jej brata. Zbyt szybko jednak rezydencja Starlingów zaczyna niebezpiecznie przypominać jej coś, czego nigdy nie miała: dom.

Gdy złowrogie siły zbliżają się do Edenu, Opal i Arthur będą musieli dokonać tragicznego wyboru: odkopać pogrzebane sekrety przeszłości i stawić czoła własnym lękom lub pozwolić, by miasteczko zostało przejęte przez koszmary.

Jeśli Opal chce mieć dom, będzie musiała o niego zawalczyć.

Książka została wybrana najlepszą książką Października 2023 Reese's Book Club!

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8371-605-3
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Czasem śni mi się dom, którego nigdy nie widziałam.

To znaczy prawie nikt go nie widział. Logan Caldwell twierdzi, że zajrzał tam podczas ostatnich wakacji, ale jest jeszcze większym kłamcą niż ja. Prawda jest taka, że tego domu nie widać nawet z drogi. Można dostrzec jedynie żelazne kraty frontowej bramy i długi czerwony podjazd – no, może jeszcze kawałek ścian z wapienia, porośniętych wiciokrzewem i kolcoroślą. Nawet pamiątkowa tablica przed domem jest w połowie zarośnięta bluszczem, a litery są tak poprzesłaniane mchem i brudem, że czytelny jest tylko napis:

DOM STARLINGÓW

Ale czasami, wczesnym zimowym zmierzchem, można zobaczyć samotne okno przeświecające przez platany dziwnym rodzajem światła: o barwie głębokiego bursztynu, lekko falującym, w niczym nieprzypominającym ostrego blasku ulicznych latarni ani sterylnego lśnienia świetlówek. Przypuszczam, że to jedyne światło, jakie kiedykolwiek widziałam, mające źródło inne niż elektrownia na brzegu rzeki1.

W moim śnie światło świeci dla mnie.

Podążam ku niemu przez bramę, idę podjazdem, przechodzę przez próg. Powinnam się bać – istnieją przecież pewne historie o Domu Starlingów, opowiadane tylko w nocy, półgłosem, na oświetlonym ganku – ale we śnie się nie waham.

We śnie jestem u siebie.

To jednak chyba zbytnio naciągane nawet dla mojej podświadomości, ponieważ zwykle wtedy się budzę. Wynurzam się z półmroku motelowego pokoju z pulsującym w klatce piersiowej tępym, pustym bólem, który wydaje mi się tęsknotą za domem, choć to uczucie, którego nie znam – nie mogę go znać.

Wpatruję się w sufit, dopóki światła na parkingu nie zgasną o świcie.

Kiedyś myślałam, że te sny coś znaczą. Zaczęły się nagle, gdy miałam dwanaście lub trzynaście lat, gdy wszystkie postacie w czytanych przeze mnie książkach zaczęły manifestować magiczne moce, otrzymywać zaszyfrowane wiadomości i przeżywać inne tego typu przygody; ma się rozumieć, miałam na ich punkcie obsesję.

Wypytywałam o Dom Starlingów wszystkich, ale każdy patrzył tylko na mnie z ukosa albo cmokał z dezaprobatą. Ludzie w tym mieście nigdy za mną nie przepadali – ich spojrzenia prześlizgiwały się po mnie, jakbym była czymś niewartym uwagi, problemem, którym musieliby się zająć, gdyby tylko nieopatrznie spojrzeli na mnie wprost – ale Starlingów lubili jeszcze mniej.

Starlingowie mają opinię ekscentryków i mizantropów, rodziny o wątpliwym pochodzeniu, która od pokoleń odmawia uczestnictwa w najbardziej podstawowych aktywnościach społeczności Eden (imprezy kościelne i szkolne czy kiermasze ze zbiórkami na rzecz Ochotniczej Straży Pożarnej), zamiast tego trwając uparcie w czterech ścianach tego domiszcza, którego nikt oprócz koronera nigdy nie oglądał od wewnątrz. Mają pieniądze – co generalnie może usprawiedliwiać wszystko poza zabójstwem – ale nie wzbogacili się ani na węglu, ani na tytoniu i można odnieść wrażenie, że nikt z miejscowych nie jest w stanie się w nich wżenić. Drzewo genealogiczne rodu Starlingów to szalona plątanina przeszczepianych gałęzi i nowych pędów, pełna przybyszów spoza miasta i nieznajomych, którzy pojawiali się u bram i rościli sobie prawo do nazwiska Starling, nigdy nie stawiając stopy w samym Eden.

Zasadniczo ogół społeczności żywi zbiorowo nadzieję, że zarówno oni, jak i ich dom wpadną do zapadliska i zgniją na jego dnie w zapomnieniu. Nikt nie będzie po nich płakał i być może uwolni to miasto od stuletniej klątwy.

Osobiście raczej nie wierzę w klątwy, ale gdyby istniało coś takiego jak przeklęte miasto, wyglądałoby bardzo podobnie do Eden w stanie Kentucky. Kiedyś przodowało ono w produkcji węgla, ale teraz to tylko pokopalniany odcinek brzegu rzeki z elektrownią, zbiornikiem popiołu lotnego i dwoma dyskontami. To rodzaj miejsca, w którym zostają tylko ci, których nie stać na wyjazd, gdzie woda smakuje rdzą, a mgła unosi się nad rzeką nawet latem, utrzymując się w niżej położonych terenach jeszcze długo po południu.

Ponieważ nikt nie chciał mi opowiedzieć historii Domu Starlingów, wymyśliłam własną. W miasteczku takim jak Eden nie ma się czym zajmować, a ja nie miałam zbyt wielu przyjaciół w moim wieku. Dzieciaki, które noszą ubrania z kościelnych zbiórek i kradną przybory szkolne, nie są zbyt popularne wśród rówieśników, bez względu na to, jak piękny mają uśmiech; inni wyczuwali głód skryty za tym uśmiechem i unikali mnie – z powodu pierwotnej, niemal zwierzęcej intuicji, która podszeptywała im, że gdybyśmy wszyscy rozbili się na statku, sześć tygodni później znaleziono by mnie wydłubującą resztki ich ciał z zębów szczątkami ich kości.

Spędziłam więc sporo weekendów, siedząc po turecku na motelowym materacu z moim młodszym bratem i wymyślając historie o nawiedzonych domach, aż oboje byliśmy tak przerażeni, że reagowaliśmy krzykiem na dźwięk przekręcanej klamki trzy pokoje dalej. Najlepsze z nich spisywałam w cichych godzinach długo po północy, kiedy Jasper spał, a mamy nie było w pokoju, ale nigdy nikomu ich nie pokazałam2. Raz powiedziałam mamie o snach. Roześmiała się. „Gdybym przeczytała tę przeklętą książkę tyle razy co ty, też miałabym koszmary!”, powiedziała.

Na czwarte czy piąte urodziny dostałam od niej egzemplarz _Krainy Pod_ – jedno ze starych, dziewiętnastowiecznych wydań, oprawione w tkaninę o barwie pajęczyny, z tytułem wyszytym srebrną nicią. Była używana, prawdopodobnie kradziona, a na wewnętrznej stronie okładki widniały czyjeś inicjały, ale przeczytałam ją tyle razy, że szycie puściło i kartki zaczęły się rozsypywać.

Fabuła jest dość oklepana: mała dziewczynka (Nora Lee) odkrywa inny świat (Krainę Pod) i przeżywa w niej fantasmagoryczne przygody. Ilustracje również nie są jakieś powalające – seria prostych litografii, oscylujących gdzieś pomiędzy fantazją a koszmarem. Pamiętam jednak, że wpatrywałam się w nie, aż ich powidoki wypaliły mi się pod powiekami: czarne krajobrazy nawiedzane przez widmowe Bestie, blade sylwetki zagubione wśród splątanych drzew, małe dziewczynki spadające w sekretne miejsca pod ziemią. Patrząc na nie, czułam się, jakbym wchodziła do głowy kogoś, kto wiedział to samo co ja: że za każdym uśmiechem kryją się ostre zęby, a pod piękną skórą świata są nagie kości.

Często śledziłam palcem nazwisko autorki, rysowałam je bezwiednie na marginesach moich trójkowych prac domowych: E. Starling.

Nigdy nie wydała kolejnej książki. Nigdy nie udzieliła żadnego wywiadu. Jedyną rzeczą oprócz _Krainy Pod_, jaką po sobie zostawiła, był ten dom, ukryty wśród drzew. Może to jest właśnie prawdziwy powód mojej obsesji na jej punkcie? Chciałam zobaczyć, skąd pochodzi, udowodnić sobie, że jest prawdziwa. Chciałam poznać jej tajne otoczenie, przesunąć palcami po tapetach, zobaczyć, jak jej zasłony trzepoczą na wietrze, i choć przez chwilę uwierzyć, że porusza nimi jej duch.

Minęło jedenaście lat i czterdzieści cztery dni, odkąd ostatni raz otworzyłam tę książkę. Wróciłam do domu prosto z pogrzebu mamy, wrzuciłam ją do papierowej torby na zakupy razem z połową paczki newportów, sfatygowanym łapaczem snów i szminką i wepchnęłam to głęboko pod łóżko.

Założę się, że do tej pory strony pomarszczyły się już i spleśniały; wszystko w Eden z czasem gnije.

Wciąż czasem śnię o Domu Starlingów, ale nie sądzę, że to coś znaczy. A nawet gdyby – jestem nieudaczniczką, która rzuciła szkołę i pracuje dorywczo w Tractor Supply, ma krzywe zęby i brata, który zasługuje na coś lepszego niż to martwe, zapomniane przez Boga miasteczko.

Tacy jak ja nie mogą marzyć.

Tacy jak ja muszą sporządzać dwie listy: listę rzeczy, których potrzebują, i rzeczy, których chcą. Pierwsza lista jest krótka, jeśli jest się mądrym, a drugą się pali. Mama nigdy nie opanowała tej sztuki – zawsze pragnęła czegoś i do czegoś dążyła, tęskniła, pożądała i łaknęła, dopóki mogła to robić – ale ja szybko się uczę. Mam jedną listę, z jedną pozycją – i to wystarczy, abym była bardzo zajęta.

Muszę brać podwójne zmiany i planować, co i jak zwinąć; obmyślać, jak wprowadzać w błąd pracowników opieki społecznej, i kombinować, jak zmieścić mrożone pizze w kuchence mikrofalowej. Szukać na podejrzanych stronach internetowych tanich inhalatorów i spędzać długie, bezsenne noce, wsłuchując się w rzężący, świszczący oddech Jaspera.

Jest też kremowa koperta, która przyszła z eleganckiej szkoły na północy po tym, jak Jasper zdał egzaminy, i konto oszczędnościowe, które otworzyłam dzień po tym, jak dotarła, i które udaje mi się zasilać dzięki licznym i przydatnym umiejętnościom otrzymanym w spadku po mamie – smykałce do oszustw, kradzieży, matactwom, urokowi osobistemu, bezczelności i beznadziejnemu optymizmowi – które jednak wciąż nie wystarczają, aby wyciągnąć go z tego miejsca.

Myślę, że marzenia są jak bezpańskie koty, które stracą zainteresowanie i odejdą, jeśli przestanie się je karmić.

Nie wymyślam więc już historii o Domu Starlingów ani nie pytam innych o ich własne. Nie zatrzymuję się, gdy przechodzę obok żelaznej frontowej bramy, ani nie spoglądam przez nią z szybszym biciem serca, mając nadzieję, że uda mi się dostrzec to samotne bursztynowe światło, które wydaje się świecić z jakiegoś większego, obcego świata, tylko dla mnie. Nigdy nie wyciągnęłam papierowej torby spod łóżka.

Ale czasami, tuż przed zaśnięciem, widzę czarne cienie drzew padające na ściany motelu, mimo że za oknem jest tylko asfalt. Czuję wokół siebie gorące oddechy Bestii i podążam za nimi w dół, coraz niżej, do Krainy Pod.

1 Według Lyle’a Reynoldsa, inkasenta Gravely Power w latach 1987–2017, Dom Starlingów nigdy nie został podłączony do sieci elektrycznej ani miejskiej sieci wodociągowej. Operator telefoniczny wniósł o możliwość umieszczenia słupów na ziemi Starlingów w 1947 roku, ale projekt został zarzucony po serii incydentów, w wyniku których trzech pracowników trafiło do szpitala.

2 To nieprawda. W latach 2006–2009 Opal korzystała z drukarki w bibliotece publicznej, aby wydrukować kilka swoich krótkich tekstów. W 2008 roku otrzymała oficjalne pismo odmowne z magazynu literackiego, w którym napisano, że niestety nie publikują fantastyki, horroru ani „innych tego typu rzeczy”.2

Jest wtorek, szary lutowy wieczór, a ja wracam do motelu po raczej gównianym dniu.

Nie wiem, co uczyniło go tak gównianym, bo w zasadzie był mniej więcej taki sam jak dni, które go poprzedziły, i dni, które prawdopodobnie po nim nastąpią – bezbarwna przestrzeń godzin, przerywana dwoma długimi spacerami na mrozie, z motelu do pracy i z powrotem. Być może chodzi o to, że musiałam odbębnić całe osiem godzin wraz z Lacey Matthews, ludzkim odpowiednikiem niesolonego masła, a kiedy pod koniec naszej zmiany wyszło na jaw manko, kierownik rzucił mi spojrzenie w stylu „mam cię na oku!”, jakby myślał, że to moja sprawka. Bo cóż, tak właśnie było. A może po prostu chodzi o to, że wczoraj padał śnieg i jego ponure resztki zalegają w rynnach, przesiąkając przez dziury w moich tenisówkach, a ja zmusiłam Jaspera dziś rano do włożenia jedynego porządnego płaszcza, jaki mamy. Mam dwadzieścia sześć lat i nie stać mnie na pieprzony samochód.

Mogłam się zabrać z Lacey albo jej kuzynem Lance’em, który pracuje na nocki w call center. Ale Lacey zrobiłaby mi wykład, a Lance zatrzymałby się na Cemetery Road i sięgnął do rozporka moich dżinsów, a ja pewnie bym mu na to pozwoliła, bo byłoby to całkiem przyjemne, motel zaś znajduje się dość daleko od jego miejsca pracy, ale później poczułabym jego zapach na mojej bluzie z kapturem – tę charakterystyczną, kwaśną woń, przypominającą żółte mydlane kostki w łazienkach na stacjach benzynowych – i ogarnęłaby mnie apatia tak głęboka, tak idealnie płaska, że miałabym ochotę wyciągnąć torbę spod łóżka, żeby upewnić się, że coś jeszcze w ogóle czuję.

A zatem idę.

Od Tractor Supply do motelu jest sześć i pół kilometra – pięć i pół, jeśli przejdę za biblioteką publiczną i przekroczę rzekę starym mostem kolejowym, co zawsze wprawia mnie w dziwny, ponury nastrój.

Mijam pchli targ i miasteczko kamperów, drugi dyskont Dollar General i meksykańską knajpkę mieszczącą się w budynku, w którym dawniej działała restauracja sieci Hardee’s, a potem opuszczam szosę i podążam wzdłuż torów kolejowych na teren Gravely. W nocy elektrownia jest prawie piękna: wielkie złote miasto, oświetlone tak jasno, że barwi niebo na żółto i wydłuża absurdalnie twój cień.

Latarnie brzęczą. Szpaki poćwierkują. Rzeka śpiewa swoją pieśń.

Stary most kolejowy lata temu wybrukowano, ale lubię chodzić przy samej krawędzi, gdzie wystają belki. Jeśli spojrzysz w dół, zobaczysz rzekę Mud meandrującą w szczelinach, czarne zapomnienie, więc zamiast tego patrzę w górę. Latem brzegi są tak porośnięte wiciokrzewem i opornikiem, że nie widać nic poza zielenią, ale teraz można dostrzec pofalowany kształt terenu, zagłębienie starego szybu kopalni.

Pamiętam go jako szeroko rozwartą paszczę, czarną i ziejącą, ale miasto zabiło ją deskami po tym, jak jakieś dzieciaki odważyły się minąć tablicę ostrzegającą przed niebezpieczeństwem. Ludzie robili to wcześniej wiele razy, lecz tamtej nocy była duża mgła – mgły w Eden są gęste i podnoszą się szybko, tak ciężkie, że niemal słychać, jak suną obok ciebie – i ktoś z tamtej grupy się zgubił. Ciała nigdy nie znaleziono1.

Rzeka śpiewa teraz głośno, słodko jak syrena, a ja nucę razem z nią. Nie kusi mnie zimna czerń wody w dole – samobójstwo to wyciągnięta błagalnie dłoń, a ja się nie poddaję – ale pamiętam, jak czułam się tam, wśród kości i żerujących na dnie stworzeń: tak cicha, tak bardzo odległa od szamotaniny, desperacji i mozolnych prób przetrwania.

Jestem po prostu zmęczona.

I prawie pewna, że to właśnie to, co pan Cole, szkolny psycholog, mógłby nazwać „punktem kryzysowym”, w którym powinnam sięgnąć po pomoc mojej „grupy wsparcia”, ale nie mam grupy wsparcia. Mam Bev, właścicielkę i kierowniczkę motelu Garden of Eden, która jest zobowiązana pozwolić nam mieszkać w pokoju numer dwanaście za darmo z powodu jakiejś podejrzanej umowy, którą zawarła z mamą, ale nie musi mi się to wcale podobać. Mam Charlotte, miejscową bibliotekarkę i założycielkę Towarzystwa Historycznego Hrabstwa Muhlenberg, która była na tyle miła, że nie zabroniła mi korzystać z biblioteki po tym, jak sfałszowałam adres, aby uzyskać kartę biblioteczną, i sprzedałam w internecie stertę ich płyt DVD. Zamiast tego poprosiła mnie tylko, abym więcej tego nie robiła, i dała mi kubek kawy tak słodkiej, że aż rozbolały mnie zęby. Oprócz nich jest tylko Piekielna Kotka – złośliwe stworzenie o umaszczeniu tricolor, które mieszka pod motelowym śmietnikiem – oraz mój brat.

Szkoda, że nie mogę porozmawiać z mamą. Dawała kiepskie rady, ale teraz mam prawie tyle samo lat co ona, kiedy umarła; wyobrażam sobie, że to byłoby jak rozmowa z przyjaciółką.

Mogłabym jej opowiedzieć o Stonewood Academy. O tym, jak wysłałam im transkrypcje Jaspera i wypełniłam wszystkie formularze, a potem przekonałam ich, aby zapisali go na następny semestr, jeśli zapłacę czesne do końca maja. O tym, jak zapewniałam, że to nie będzie problem, entuzjastycznie i spokojnie, tak jak mnie nauczyła. O tym, że powinnam czterokrotnie zwiększyć swoje oszczędności w ciągu najbliższych trzech miesięcy, pracując na minimalnym etacie, ograniczonym do trzydziestu godzin tygodniowo, aby pracodawca nie musiał płacić ubezpieczenia zdrowotnego.

Ale znajdę jakiś sposób, bo nie mam innego wyjścia. Stanę na rzęsach, byleby tylko dopiąć swego.

W blasku ekranu telefonu skóra moich zmarzniętych dłoni ma niebieskawy odcień.

Hej, młody! Jak idzie pisanie eseju?

Świetnie, odpisuje Jasper, dodając podejrzaną liczbę wykrzykników.

Taak? A jak brzmi teza twojej pracy?

Właściwie to się nie martwię – mój młodszy brat ma w sobie ten przebłysk geniuszu, którym zaskarbia sobie przychylność wszystkich nauczycieli wbrew powszechnym opiniom na temat chłopców o brązowej skórze i kręconych włosach – ale droczenie się z nim sprawia, że czuję się lepiej. Śpiew rzeki, rozbrzmiewający w mojej głowie, brzmi już łagodniej.

Moja teza jest taka, że mogę zmieścić w ustach 14 pianek naraz, a każdy w tej książce potrzebuje długiej rozmowy z panem Cole’em.

Wyobrażam sobie Heathcliffa z _Wichrowych wzgórz_ skulonego na jednym z niewygodnych plastikowych krzeseł szkolnego psychologa, ze zmiętą broszurą traktującą o kontroli napadów gniewu w dłoniach, i czuję ukłucie dziwnej empatii. Pan Cole jest miłym człowiekiem, ale nie wie, jak sobie radzić z ludźmi wychowanymi na marginesie, gdzie świat jest mroczny i dziki, gdzie szanse na przetrwanie mają tylko najprzebieglejsi i najokrutniejsi.

Jasper zaś nie jest przebiegły ani okrutny, a to tylko jeden z kilkuset powodów, dla których muszę go stąd zabrać. Plasuje się tuż poniżej złej jakości powietrza, konfederackich przekonań i pecha, który prześladuje nas jak wredny pies, kąsając po kostkach (nie wierzę w klątwy, ale gdyby istniało coś takiego jak przeklęta rodzina, wyglądałaby ona bardzo podobnie do naszej).

To nie jest teza. Moje palce zahaczają o pęknięcia na ekranie.

Przepraszam, przypomnij mi, co miałaś z angielskiego w dziesiątej klasie?

Mój śmiech wzbija się w zimowe powietrze upiornie białym obłoczkiem. Ukończyłam akademię Pierdol Się z wyróżnieniem.

Po krótkiej przerwie odpisuje: Wyluzuj. Jutro są targi pracy, nie będą zbierać esejów.

Kiedy chodziłam do szkoły, gardziłam targami pracy. Tak naprawdę nie ma tu żadnej roboty poza opcją wdychania pyłu w elektrowni, więc rozstawia się tylko agencja wolontariacka AmeriCorps i pojawia się ktoś z baptystycznej grupy misyjnej, rozdając ulotki. Największe emocje pojawiają się pod koniec, kiedy Don Gravely, dyrektor generalny Gravely Power, wchodzi na scenę i wygłasza męczącą przemowę o ciężkiej pracy i amerykańskim duchu, całkiem jakby nie odziedziczył każdego centa swojej fortuny po starszym bracie. Gdy wychodziliśmy z sali gimnastycznej, każdy z nas musiał uścisnąć mu dłoń, a kiedy przyszła pora na mnie, wzdrygnął się, jakby się bał, że bieda może być zaraźliwa. Jego dłoń przypominała świeżo obrane gotowane jajko.

Gdy wyobrażam sobie Jaspera potrząsającego tą wilgotną dłonią, włoski jeżą mi się na całym ciele. Jasper nie będzie musiał wysłuchiwać żadnych durnych przemówień ani brać do domu żadnych podań o pracę, ponieważ nie utknie w Eden.

Zadzwonię do pani Hudson i powiem, że masz gorączkę, pieprzyć targi.

Ale on odpowiada: Niee, spoko.

Nasza rozmowa urywa się, gdy zostawiam rzekę za sobą i zaczynam się wspinać pod górę. Przewody linii elektrycznej ciągną mi się nad głową, a splątane konary drzew przesłaniają gwiazdy. W tej części miasta nie ma latarni.

Gdzie jesteś? Umieram z głodu.

Wzdłuż drogi ciągnie się teraz mur; cegły są spękane i pokruszone, zaprawa ustępuje pod zachłannymi korzonkami winobluszczu i oparzeńca. Mijam właśnie Dom Starlingów.

Jasper odpowiada emotką roniącą łzę i literami „RIP”. Wysyłam mu środkowy palec i wsuwam telefon z powrotem do kieszeni bluzy.

Powinnam się pośpieszyć. Powinnam patrzeć na białą linię drogi i myśleć o koncie oszczędnościowym Jaspera.

Ale jestem zmęczona, zziębnięta i znużona w sposób, który sięga znacznie głębiej niż mięśnie i kości. Moje stopy zaczynają zwalniać, a wzrok wędruje ku górze, szukając w ciemności pośród drzew bursztynowego blasku.

I oto jest: samotne wysokie okno lśni złotawo pośród zmierzchu jak latarnia morska, która zabłądziła zbyt daleko od wybrzeża.

Tyle że latarnie morskie mają ostrzegać, a nie przyciągać. Przeskakuję rów na poboczu i przesuwam dłonią po murze, dopóki cegły nie ustąpią miejsca zimnemu żelazu. Z daleka bramy Domu Starlingów nie wyglądają zbyt imponująco – zwykła plątanina kutych prętów, na wpół zjedzonych przez rdzę i pochłoniętych przez bluszcz, zamknięta na kłódkę tak dużą, że wydaje się obrażać przechodniów samym swoim istnieniem – ale z bliska można dostrzec poszczególne kształty: szponiaste łapy i nogi ze zbyt wieloma stawami, łuskowate plecy i paszcze pełne kłów, głowy o pustych oczodołach. Słyszałam, że ludzie nazywają te stworzenia diabłami lub – bardziej potępiająco – sztuką nowoczesną, ale mnie przypominają bestie z _Krainy Pod_, co jest w zasadzie eufemistycznym określeniem czegoś przerażającego jak cholera.

Wciąż widzę blask z okna przeświecający przez bramę. Podchodzę bliżej, wsuwając palce między otwarte szczęki i poskręcane ogony, wpatrując się w to światło i wypowiadając dziecinne życzenie, żeby świeciło dla mnie. Jak światło na ganku, które witałoby mnie w domu po długim dniu.

Nie mam domu. Nie mam ganku ani światła, które by się na nim paliło. Ale mam to, czego potrzebuję – i to wystarczy.

Tylko czasem… Boże, miej dla mnie litość… chcę czegoś więcej.

Jestem tak blisko bramy, że mój oddech osiada na zimnym metalu. Wiem, że powinnam już wracać – mrok staje się coraz gęstszy, Jasper musi zjeść kolację, a moje stopy drętwieją z zimna – ale mimo to stoję tam, wpatrując się przed siebie jak zahipnotyzowana, prześladowana przez głód, którego nie potrafię nawet nazwać.

Dociera do mnie, że miałam rację: sny są jak bezpańskie koty. Jeśli ich nie karmisz, stają się chude, sprytne i rzucają ci się do gardła, kiedy najmniej się tego spodziewasz.

Nie zdaję sobie sprawy z tego, jak mocno zaciskam palce na bramie, dopóki nie poczuję ostrego ukłucia bólu i ciepłej wilgoci krwi. Przeklinam pod nosem i przykładam do rany rękaw bluzy, zastanawiając się, ile w przychodni kosztują zastrzyki przeciwtężcowe i dlaczego powietrze nagle pachnie tak słodko i intensywnie – kiedy nagle zdaję sobie sprawę z dwóch rzeczy jednocześnie.

Po pierwsze, że światło w oknie zgasło.

Po drugie, że ktoś stoi po drugiej stronie bramy Domu Starlingów.

W Domu Starlingów nigdy nie ma gości. Nie ma wystawnych przyjęć ani wizyt krewnych, nie ma furgonetek serwisu klimatyzacji ani dostawczaków. Czasami, w przypływie hormonalnej frustracji, grupa licealistów zaczyna omawiać plan wspięcia się na mur i zakradnięcia do domu, ale wtedy podnosi się mgła lub zaczyna mocno wiać i wyzwanie zostaje porzucone. Raz w tygodniu przed bramę dostarczane są kartony z artykułami spożywczymi, brązowe torby rozmiękają od wilgoci gromadzącej się na butelkach mleka, a od czasu do czasu elegancki czarny samochód parkuje po drugiej stronie ulicy i stoi na jałowym biegu przez godzinę lub dwie; nikt nie wsiada do niego ani z niego nie wysiada. Wątpię, czy ktokolwiek z zewnątrz postawił stopę na ziemi Starlingów w ciągu ostatniej dekady.

Co oznacza, że istnieje tylko jedna osoba, która może stać po drugiej stronie bramy.

Ostatni z rodu Starlingów mieszka zupełnie sam, jak jakiś Boo Radley z _Zabić drozda_, skrzywdzony przez los, po pierwsze, pretensjonalnymi imieniem (Alistair albo Alfred, nikt nie potrafi tego stwierdzić na pewno), po drugie, fryzurą (wystarczająco zaniedbaną, aby nadać mu wygląd obłąkanego, kiedy ostatni raz go widziano), a po trzecie, mroczną plotką, jakoby jego rodzice zmarli dziwnie młodo i w równie osobliwych okolicznościach2.

Ale dziedzic Starlingów nie wygląda jak bogaty pustelnik czy morderca; raczej jak niedożywiony gawron, ubrany w niedopasowaną koszulę zwieszającą mu się z ramion. Jego twarz to ostre rysy i zapadnięte policzki przedzielone haczykowatym nosem, a włosy przypominają gniazdo. Wbija we mnie przenikliwe spojrzenie.

Uświadamiam sobie, że spoglądam na niego spłoszonym wzrokiem, jak opos przyłapany na przetrząsaniu motelowych śmietników. Nie robiłam nic nielegalnego, ale nie mam żadnego sensownego wytłumaczenia, które wyjaśniałoby, dlaczego stoję na skraju jego podjazdu tuż po zmierzchu. Poza tym istnieje pięćdziesiąt procent szans, że faktycznie jest mordercą, więc robię to, co robiła mama, gdy znajdowała się w trudnej sytuacji (co zdarzało jej się notorycznie): uśmiecham się.

– Och, nie zauważyłam cię! – Przykładam dłoń do piersi i śmieję się zalotnie. – Przechodziłam obok i pomyślałam, że przyjrzę się z bliska bramie. Jest naprawdę niezwykła. W każdym razie… nie chciałam przeszkadzać, więc już sobie pójdę.

Dziedzic Starlingów nie odwzajemnia uśmiechu. Wygląda, jakby sama koncepcja uśmiechu była mu obca i obrzydliwa, jakby nie przyszedł na ten świat w klasyczny sposób, lecz został wykuty z kamienia goryczy. Opuszcza wzrok na moją lewą dłoń, na poplamiony rękaw i krew skapującą dramatycznie z opuszek palców.

– Och, szlag. – Podejmuję nieporadny wysiłek wepchnięcia ręki do kieszeni i krzywię się przy tym z bólu. – To znaczy to nic takiego. Potknęłam się wcześniej i…

Porusza się tak szybko, że nie mam nawet czasu, by krzyknąć z zaskoczenia. Jego ręka wystrzeliwuje spomiędzy kutych prętów i łapie moją dłoń, a ja wiem, że powinnam ją cofnąć – kiedy dorastasz samotnie od piętnastego roku życia, uczysz się reagować błyskawicznie na gesty mężczyzn próbujących dotknąć jakiejkolwiek części twojego ciała – ale między nami wisi ogromna kłódka, jego skóra jest tak ciepła, a moja tak cholernie zimna… Obraca moją dłoń wnętrzem do góry i słyszę, jak zaczerpuje gwałtownie tchu.

Wzruszam ramieniem.

– Nic się nie stało. – To pieprzone kłamstwo: moja ręka jest pokiereszowana tak paskudnie, że zaczynam się obawiać, iż sama woda utleniona i plaster nie wystarczą. – Mój brat mi to opatrzy. A tak przy okazji, czeka na mnie, więc naprawdę powinnam już iść…

Nie wypuszcza mojej dłoni. A ja się nie odsuwam. Jego kciuk unosi się tuż nad poszarpaną skórą i nagle zdaję sobie sprawę, że jego palce drżą. Może jest jednym z tych ludzi, którzy mdleją na widok krwi? A może ekscentryczni pustelnicy nie są przyzwyczajeni do widoku młodych kobiet wykrwawiających się na ich bramy?

– To nic takiego. – Generalnie nie przepadam za szczerymi wyznaniami, w tej kwestii robię wyjątek jedynie dla Jaspera, ale czuję do niego pewną sympatię. A może to jakaś dziwna symetria? Jest mniej więcej w moim wieku, źle ubrany i drżący na zimnie, w dodatku znienawidzony przez połowę miasta. – Naprawdę nic mi nie jest.

Podnosi wzrok i gdy patrzę mu w oczy, dociera do mnie z przerażającą jasnością, że się myliłam. Jego ręce nie trzęsą się z nerwów czy zimna, ale z wściekłości.

Twarz ma bladą, skóra opina kości, a wargi odsłaniają obnażone w niemal zwierzęcym grymasie zęby. Jego oczy są jak nieprzenikniona czerń podziemnej otchłani.

Cofam się jak oparzona, mój uśmiech znika bez śladu, a zdrowa ręka próbuje desperacko wymacać w kieszeni klucz do motelowego pokoju. Może i jest wyższy, ale założę się o każdą forsę, że walczyłabym brudniej od niego

Nie otwiera jednak bramy. Pochyla się tylko bliżej, mocno przyciskając czoło do żelaznych prętów, i silnie oplata wokół nich palce. Jego knykcie lśnią od mojej krwi.

– Odejdź! – cedzi przez zaciśnięte zęby.

Nie czekam ani chwili dłużej. Zaczynam biec – uciekam w popłochu, z lewą ręką przyciśniętą do klatki piersiowej, wciąż pulsującą bólem, ale już nie tak zimną jak wcześniej.

Ostatni potomek rodu Starlingów patrzy, jak dziewczyna ucieka. Nie czuje żalu.

Nie żałuje tego, że wyrwała rękę z jego uścisku – ani tego, jak spojrzała na niego z błyskiem w oku, zanim uciekła. Błyskiem ostrym i twardym niczym stal. A już na pewno nie żałuje zniknięcia tego promiennego, śmiałego uśmiechu, który był oślepiająco fałszywy.

Przez chwilę zmaga się z absurdalną chęcią krzyknięcia za nią – zawołania do niej „zaczekaj!”, a może nawet „wróć!” – zanim przypomina sobie, że wcale nie chce, by wróciła. Chce, żeby odeszła i nie wracała, żeby uciekała tak szybko i tak daleko, jak tylko zdoła. Żeby spakowała swoje rzeczy, kupiła bilet na Greyhounda w Waffle House i wyjechała z Eden, nie oglądając się za siebie.

Ma się rozumieć, nie zrobi tego. Dom jej chce – a Dom jest uparty. Jej krew zniknęła już z bramy, tak jakby jakieś niewidzialne zwierzę wylizało ją do czysta.

Nie wie, dlaczego Dom miałby chcieć akurat jej: piegowatego stracha na wróble o krzywych zębach i z dziurami na kolanach dżinsów, niewyróżniającej się niczym szczególnym poza tym stalowym błyskiem w oczach. Oraz być może poza sposobem, w jaki zachowała się podczas ich konfrontacji. On… jest duchem, plotką, historią przekazywaną sobie szeptem po tym, jak dzieci pójdą spać, a ona była zmarznięta i ranna, całkiem sama w narastającym mroku – a jednak nie uciekła od niego, dopóki nie kazał jej odejść. Dom zawsze cenił odważnych.

Ale Arthur Starling przysiągł na grób swoich rodziców, że będzie ostatnim Strażnikiem Domu Starlingów. Ma wiele wad – jest tchórzem, głupcem, strasznym nieudacznikiem – lecz nie jest kimś, kto łamie dane słowo. Nikt inny po nim nie będzie czuwał każdej nocy, nasłuchując skrobania pazurów i dyszenia. Nikt inny nie spędzi całego życia na walce w niewidzialnej wojnie, nagradzany ciszą zwycięstwa albo płacąc zbyt wysoką cenę porażki. Nikt inny po nim nie będzie dzierżył miecza Starlingów.

A już na pewno nie ta chuda dziewczyna o twardym spojrzeniu i kłamliwym uśmiechu.

Arthur Starling odrywa czoło od bramy i odwraca się; zwiesza ramiona w sposób, na widok którego jego matka zacmokałaby z dezaprobatą – gdyby wciąż miała język, którym mogłaby cmokać.

Powrót do domu trwa dłużej, niż powinien, droga jest bardziej kręta niż zwykle, ziemia bardziej nierówna, a noc ciemniejsza. Gdy przekracza próg domu, bolą go nogi.

Zatrzymuje się, aby wesprzeć się o framugę. Jej zaschnięta krew na jego skórze łuszczy się i kruszy.

– Odpuść jej – mówi cicho. Od lat nie zwracali się do siebie w cywilizowany sposób, ale teraz z jakiegoś powodu czuje potrzebę, aby dodać krótkie, sztywne: – Proszę.

Deski podłogowe skrzypią i jęczą. W odległym korytarzu trzaskają drzwi.

Arthur wdrapuje się po schodach na górę i kładzie się do łóżka w ubraniu, ale wciąż drży, na wpół spodziewając się, że rura zacznie złośliwie przeciekać, wprost na jego poduszkę, albo że obluzowana okiennica będzie tłuc nieregularnie o mury domu.

Zamiast tego są jednak tylko sny. Jak zawsze: te przeklęte sny.

Ma pięć lat, a Dom jest nowy, w nienaruszonym stanie. Nie ma pęknięć w tynku, połamanych tralek ani kapiących kranów. Dla Arthura to nie tyle dom, ile niezależne państwo – niekończąca się mapa, złożona z sekretnych pokoi i skrzypiących schodów, desek podłogowych, na których falują cienie liści okolicznych drzew i foteli o wyblakłych obiciach. Każdy dzień spędza na eksploracji terenu, z brzuchem wypchanym kanapkami z masłem orzechowym i dżemem, które przygotowuje mu ojciec, a każdej nocy do snu kołysze go świergotanie szpaków. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo jest samotny.

Ma osiem lat, a jego matka układa mu palce wokół rękojeści, prostując jego szczupłe nadgarstki, gdy te chcą się zgiąć. „Kochasz nasz dom, prawda? – Jej twarz jest poważna i znużona. Zawsze jest zmęczona. – Trzeba walczyć o to, co się kocha”.

Arthur budzi się spocony i nie może ponownie zasnąć. Wpatruje się w okrągłe okno swojego pokoju na poddaszu, obserwując osrebrzone, rozkołysane na wietrze gałęzie drzew i myśląc o swojej matce, o wszystkich Strażnikach przed nią – o dziewczynie.

Jego ostatnią, pełną nadziei myślą przed świtem jest to, że miała w sobie spryt i przebiegłość i że trzeba byłoby być skończonym głupcem, by wrócić do Domu Starlingów.

1 13-letni Willy Floyd zaginął 13 kwietnia 1989 roku. Stary szyb kopalniany został zamknięty na cztery lata przed narodzinami Opal. Być może tylko o tym śniła i pomyliła sen ze wspomnieniem.

2 Lynn i Oscar Starlingowie zmarli w październiku 2007 roku. Koroner nie był w stanie określić dokładniejszej daty śmierci; w raporcie z autopsji powołuje się na niefortunne opóźnienie i „ich przeklęty stan”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: