- promocja
- W empik go
Dom Straussów - ebook
Dom Straussów - ebook
Piątka przyjaciół wyjeżdża świętować obronę prac magisterskich do leśnego domku w Mikołajkach. Adam, nieformalny lider grupy, proponuje smartdetoks. Zabawę, która ma polegać na schowaniu telefonów do sejfu i zablokowaniu zamka. Chce świętować ostatnie beztroskie wakacje wolny od cyfrowego świata.
Gdy między przyjaciółmi dochodzi kłótni, tworzą się podziały, a każda para zaczyna spędzać czas osobno. Krysia, jedyna singielka w grupie poznaje przystojnego Filipa, i po wspólnym dniu zaprasza go do siebie. Po powrocie okazuje się, że jedna para od wielu godzin nie wraca z leśnej wycieczki.
Filip, który mieszka w starym domu po drugiej stronie lasu i zna okolicę jak własną kieszeń proponuje pomoc w poszukiwaniach. Przyjaciele nie są świadomi, że chłopak wie co stało się z zaginionymi i zrobi wszystko, żeby nigdy nie zostali odnalezieni. Tylko w ten sposób będzie mógł ocalić pozostałych przed podobnym losem...
Co kryje się w murach tajemniczej posiadłości i kim są jej ekscentryczni mieszkańcy?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67343-28-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjeżdżając do Polski, Nadia obiecywała sobie wiele. Liczyła na porządną pracę, niezłe zarobki, oczami wyobraźni widziała się u boku przystojnego męża, który na zawsze odmieni jej życie. W końcu piękne blondynki zawsze trafiają na zaradnych przystojniaków. Tego, że miesiąc po przyjeździe skończy naga w fachowo przerobionej klatce iniekcyjnej, podwieszonej do betonowego sufitu w piwnicy, nie śniła w najgorszych koszmarach.
A przecież wszystko wreszcie zaczęło się tak dobrze układać...
Z Kartą Polaka w ręku na początku wakacji zjawiła się w Mikołajkach. Postawiła na Mazury, bo na zdjęciach wydawały jej się piękne i romantyczne. Z Internetu wiedziała też, że latem do Mikołajek przyjeżdżają tysiące turystów, co dawało szansę na pracę w barze lub restauracji. Poza tym liczyła, że właśnie w którymś z eleganckich lokali wpadnie w oko swojemu wymarzonemu przyszłemu mężowi.
Od matki dostała trochę pieniędzy na start, wynajęła niewielki pokoik w mieszkaniu polskich emerytów i już drugiego dnia po przyjeździe została zatrudniona jako kelnerka w knajpie przy porcie. Praca od początku ją rozczarowała. Dwunastogodzinna harówa, większość klientów stanowili starsi ludzie lub małżeństwa z dziećmi, a wolnych przystojniaków było jak na lekarstwo. Jeśli już się pojawiali, zwykle zagadywali do Polek. Na domiar złego niemal wszyscy płacili kartą, co ograniczało napiwki. W knajpie Nadia poznała Olgę. Dziewczyna mieszkała w Polsce od roku. Zimę spędziła w Warszawie, wiosnę na Wybrzeżu. Ivan, jej chłopak, pracował w wiosce żeglarskiej. Jego głównym zajęciem było mycie jachtów i motorówek oraz odpowiednie przygotowanie ich przed wyczarterowaniem dla gości. Wieczorami dorabiał, szorując prywatne jachty zacumowane w porcie. Biegał z wiadrem i gąbką, przysłuchując się biesiadującym bogaczom, do których należały te cacka. Nienawidził swojej roboty. Tylko z nim i z Olgą Nadia mogła porozmawiać w ojczystym języku. Z czasem bardzo ich polubiła.
– Znalazłam nową pracę dla naszej trójki! – Nieco ponad tydzień wcześniej Olga wpadła do jej pokoju, drąc się wniebogłosy. – Wczoraj na mojej zmianie przyszła do knajpy taka elegancka babeczka. Kiedy ją obsługiwałam, powiedziała mi, że szuka pracowników na stały etat. Ma duży dom na obrzeżach Mikołajek! – kontynuowała podniecona. – Mówiłam, że jest nas trójka i wszyscy jesteśmy w podobnym wieku, a ona stwierdziła, że właśnie takich szuka!
– Co mielibyśmy robić?
– Stała opieka nad domem: sprzątanie, gotowanie, prasowanie, mycie okien czy kibli. Ivan miałby zajmować się ogrodem, kosić trawę, strzyc drzewka, zabijać krety, od czasu do czasu coś pomalować. Mówiła, że dla każdego znajdzie się coś do roboty. Płaci jeszcze raz tyle co w knajpie i... – Zamilkła na moment, by wzmocnić napięcie. – Uwaga! Uwaga! Gwarantuje stały nocleg plus wyżywienie! Pensja z góry za każdy miesiąc!
– Brzmi ciekawie, tylko gdzie jest haczyk? – Życie zdążyło nauczyć Nadię, że przyjęcie wspaniałej oferty zawsze wymaga oddania czegoś w zamian.
– Praca na lewo oczywiście – wyjaśniła Olga. – Babeczka nie chce wykazywać nic w papierach, ale ponieważ dostaniemy gotówkę od razu, to żaden problem. Odpadną nam koszty noclegu i żarcia. Popracujemy u niej do końca wakacji, coś sobie odłożymy i spadamy do dużego miasta. Przecież nie zamierzasz tu siedzieć jesienią.
Nadia przytaknęła, bo zdawała sobie sprawę, że Mikołajki to tylko przystanek i prędzej czy później będzie musiała ruszyć dalej.
– Ivan już się zgodził. Nawet kazał spierdalać temu eunuchowi z wypożyczalni, po czym rzucił mu w twarz brudną szmatą. Zaczynamy dzisiaj. Idziesz z nami?
Początek nowej pracy wyglądał fantastycznie. Kobieta dotrzymała słowa i zapłaciła im z góry za cały miesiąc. Dom był olbrzymi, zbudowany w dawnych czasach. Miał przestronne pokoje i wysokie sufity, zupełnie jak w Przeminęło z wiatrem. Olga i Ivan dostali dużą sypialnię, Nadii przypadł pokój z osobną łazienką. Oba pomieszczenia znajdowały się na parterze, w skrzydle przeznaczonym dla służby. Pracy było co niemiara, ale nikt ich nie ponaglał. Rano w kuchni czekała rozpiska obowiązków. Właścicielka wychodziła przed dziesiątą, zwykle wracała po dziewiętnastej. Jedyny minus stanowiła lokalizacja. Dom był położony na odludziu, co utrudniało nocne eskapady do miasta. Od centrum Mikołajek dzieliły go cztery kilometry przez las. Olga i Ivan mieli siebie, nie musieli wychodzić, ale Nadii szybko zaczęła doskwierać samotność. Strasznie się nudziła.
Czwartego dnia w domu zjawił się ciemnowłosy chłopak. Na jego widok serce Nadii zabiło mocniej. Właścicielka powiedziała, że to jej syn. Przywitał się i zniknął na piętrze. Wieczorem, gdy Nadia podawała kolację w wielkiej jadalni, celowo włożyła swoją najlepszą kieckę. Niestety, nie uraczył jej nawet przelotnym spojrzeniem. Kiedy postawiła przed nim talerz, zrobił zdegustowaną minę, jakby na naczyniu usiadła mucha. Następnego dnia rano, rozczarowana, patrzyła przez okno, jak chłopak wsiada do samochodu i odjeżdża. Dwie doby później, w środku nocy rozpoczął się koszmar...
Nagłe przebudzenie z workiem zaciśniętym na głowie, krępowanie kończyn, wrzaski, krzyki, błagania o pomoc, zdzieranie ubrań, ciągnięcie po podłodze i na koniec ciasna klatka.
Nie miała złudzeń. Wiedziała, czym jest klatka iniekcyjna, jej świętej pamięci dziadek był weterynarzem. Takie klatki wykorzystywano do bezpiecznego aplikowania leków zwierzętom i do wykonywania na nich zabiegów. Na szczęście ten, kto ją zbudował, nie do końca znał się na rzeczy. Moduł poskramiający nie blokował ruchów dziewczyny, choć powinien. Nadia leżąc na plecach w ciasnej metalowej konstrukcji o kształcie prostokąta, miała wystarczająco miejsca, żeby zginać nogi w kolanach, a potem je prostować. Robiła tak, waląc stopami w drzwi klatki. Nie poddawała się, kopała w nadziei, że w końcu je wypchnie – przecież to był tylko zwykły kawałek metalu.
W ogóle nie przejmowała się tym, że człowiek, choć bardziej pasowałoby określenie to coś, co ich uwięziło, ją usłyszy. Mogła się domyślić, do czego to coś jest zdolne. Gdy wepchnęło ją do klatki i zdjęło worek z głowy, widziała, jak przerzuca przez ramię wrzeszczącą Olgę i idzie z nią do zasłoniętego szarym kocem pomieszczenia. Przeraźliwe jęki i błagalne krzyki koleżanki zmroziły jej krew w żyłach, lecz bardziej przerażająca była głucha cisza, która po nich nastąpiła. To coś wyłoniło się zza koca, spojrzało na nią obojętnie, podążyło w głąb piwnicy i dotąd nie wróciło.
Przeczuwając, że jest następna w kolejce, Nadia zaczęła kopać jeszcze mocniej. Pięty bolały, jakby ktoś walił w nie młotem. Pojawiła się krew, ale nie miało to znaczenia. Wreszcie metal zaczął się wyginać i zawiasy puściły. Z wielkim trudem, kalecząc dłonie o metalowe pręty, Nadia wydostała się z klatki i wylądowała na ceglanej podłodze. Spojrzała w prawo i krzyknęła.
Dłonie nagiego Ivana były skute żelaznymi kajdanami, które zwisały z metalowej poręczy przymocowanej do ściany. Jego stopy unosiły się kilka centymetrów nad ziemią. W prawym kolanie miał wielką dziurę. Lała się z niej gęsta krew. Na ziemi leżała zakrwawiona siekiera. Nadia schyliła się po nią.
– Olga... – Usłyszała cichutki charchot kolegi. – Co z nią? – wyszeptał z wysiłkiem.
Przeprowadziła szybką kalkulację. Ivan żył, ale jego noga była w opłakanym stanie, stanowiła zbędny balast. To coś mogło w każdej chwili wrócić. Musiała uciekać. O Oldze nawet nie myślała. Nie po to wysyłała do domu część swojej pensji dla malutkiej siostrzyczki, żeby jeszcze w Polsce troszczyć się o innych. Nadia była sama, zdana tylko na siebie. Ścisnęła mocno siekierę i rozejrzała się. Jedyną drogę ucieczki stanowił ciemny korytarz. Nie wahała się nawet przez moment. Biegła ile sił w nogach, nie zważając na potworny ból pięt.
Piwnica zdawała się nie mieć końca. Co kilka kroków po obu stronach korytarza pojawiały się kolejne wejścia zasłonięte kocami. Nad każdym świeciła się lampka. Nadia pędziła przed siebie, aż dotarła na rozdroże – korytarz rozdzielał się na dwie drogi. Musiała zdecydować, którą wybrać. Obie wyglądały identycznie, a czas naglił. Skręciła w prawo, nie wiedząc, że żadna z nich nie prowadzi do wolności.1
Siedmiomiejscowy chevrolet captiva sunął powoli wąską szosą prowadzącą do Mikołajek. Kierujący nieswoim autem Adam już nie mógł się doczekać urlopu. To on wpadł na pomysł wspólnego wypadu całej paczki i przekonał resztę, mimo że nie obyło się bez trudnych przejść i konfliktów. Niektórzy od samego początku próbowali się łamać, choć argumenty, jakich użył, były bardzo przekonujące.
– Najpóźniej pod koniec lipca nasza trójka będzie już po obronie – mówił na spotkaniu w krakowskim pubie podczas opijania zaliczonej sesji. Mieli wolne i czekali, aż uczelnie wyznaczą im termin obrony pracy magisterskiej. – Wejdziemy w tryb poważnie dorosły, a to oznacza rozjazd po Polsce, stałą pracę, potem śluby, dzieci i systematyczne zacieranie kontaktów. Mamy ostatnią szansę, żeby solidnie się zabawić w pełnym składzie!
Najchętniej zaproponowałby wypad wyłącznie w trójkę – z kumplem i koleżanką, z którymi trzymał się od czasów liceum. Tydzień przyjacielskiej imprezy i opijanie magisterki bez nadzoru. Wiedział jednak, że taka opcja nie przejdzie. Mimo to uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Obok na fotelu pasażera ze spojrzeniem utkwionym w ekran smartfona siedziała Mariola, ciemna blondynka, której szczupłe uda co chwila odrywały oczy Adama od jezdni. Była dwa lata młodsza, studiowała jakieś dziwactwa związane z fizyką i spotykał się z nią od pół roku. Bez jej pomocy wyjazd w ogóle nie doszedłby do skutku. To ona po ciągłych grymaszeniach reszty ekipy pokazała im ofertę, gdy spotkali się w jego mieszkaniu, by po raz kolejny dogadać organizację wspólnych wakacji.
– Mikołajki, rozrywkowe centrum Mazur, domek na polanie w samym sercu lasu. Jedna droga dojazdowa, piętnaście minut spacerem do portu. Nowiutki – wyliczała zalety, pokazując im zdjęcia. – W środku totalny wypas. Klima, wanna z jacuzzi, niezły sprzęt audio, trzy sypialnie. Dzwoniłam tam wczoraj. Właścicielka trzyma mi rezerwację. Jeśli się zgodzicie, będziemy pierwszymi gośćmi!
Nie musiała ich długo namawiać – wybrana przez nią miejscówka wszystkich oczarowała.
Dwa miesiące później z obronionymi dyplomami i po kolejnych zawirowaniach w prawie pełnym składzie minęli znak drogowy oznaczający wjazd do Mikołajek. Marcin, chudy jak szkapa brunet z ciemnymi kłakami, które ciągle opadały mu na czoło, postanowił uwiecznić tę chwilę na filmie.
– Cześć. Nazywam się Marcin i wrócę z Mazur jako alkoholik – powiedział do telefonu. – Najpierw jednak sprawdzę, jak miewa się wątroba dojrzewającego rekina światowej giełdy. Forma jest? – zwrócił się do Adama.
Choć byli najlepszymi kumplami, Adam nie potrafił znieść smartfonowej manii Marcina, który wszędzie łaził z komórką i nagrywał, co się da. Ten duży dzieciak po trudnych przejściach ciągle powtarzał, że na finanse trafił przez pomyłkę, a jego przeznaczeniem jest pisanie scenariuszy do filmów. Nikt nie podzielał jego opinii, bo teksty, które pisał, były oklepane i przewidywalne, lecz on się nie poddawał. Zamiast składać CV do korporacji szukających finansistów, ciągle pracował dorywczo jako kelner, a wieczorami pisał te swoje scenariusze i licząc, że w końcu coś z tego wyjdzie, wysyłał je wytwórniom filmowym, reżyserom, aktorom oraz każdemu, kto tylko wpadł mu do głowy.
– Wątroba gotowa na płyny każdego pochodzenia! – Adam w normalnych okolicznościach opieprzyłby Marcina i kazał mu zabrać komórkę, która działała mu na nerwy, tym razem jednak postanowił włączyć się do zabawy. I tak wiedział, jak odciąć wszystkich od smartfonów na całe wakacje. – Tydzień chilloutu, a potem wracam do swojego ulubionego nałogu!
Adam miał wiele słabości, a największą z nich był hazard. Przyjmował go w każdej postaci – obstawianie meczów, poker z kumplami, ruletka w kasynie i przede wszystkim giełda. Próbował swoich sił już od drugiego roku studiów, a tuż przed wyjazdem złożył CV do kilku domów maklerskich. Nie zamierzał rezygnować z ulubionego nałogu. Chciał go okiełznać i nieźle na nim zarabiać. Czuł, że w życiu właśnie o to chodzi.
– Elegancko! Pani fizyk ma jeszcze dwa lata beztroski, więc o humor nawet nie pytam. – Marcin nagrał machającą mu Mariolę. – Jadzia, skończ wreszcie z nauką. Jesteśmy na wakacjach! – Skierował telefon na swoją dziewczynę, która spędziła całą drogę z nosem w książce.
– Ktoś w naszym związku musi się rozwijać. Jak nie zdam egzaminu wstępnego na aplikację, szlag trafi całe studia – odburknęła, nie podnosząc wzroku znad notatek.
Jadzia przyciągała wyglądem i odpychała charakterem. Nieprzyzwoicie zgrabne ciało, piersi jak z okładki, rude włosy sięgające łopatek, niewinny wyraz twarzy i leciutko zadarty nos miały się nijak do złośliwości, przemądrzałości i wiecznego niezadowolenia, które wyskakiwały z jej ust, gdy tylko je otwierała. Była chodzącym zlepkiem seksapilu, ambicji i arogancji. Ona jedyna do końca broniła się przed wyjazdem. Uległa, bo Marcin zakomunikował, że w razie draki pojedzie bez niej.
– Dobra, nie naciskam, bo jeszcze mnie o coś pozwiesz. – Przejechał dłonią po jej plecach, pocałował ją w szyję i odwrócił się do ostatniego rzędu foteli. – Pora na naszą samotną królewnę. – Zaczął nagrywać niebieskooką dziewczynę, od której smutek bił na odległość. Całą drogę przesiedziała ze słuchawkami podpiętymi do smartfona, patrząc się za okno. – Halo, pani doktor! – Pomachał jej ręką przed oczami. – Pani Krysiu, słyszy mnie pani? Chyba potrzebna reanimacja... – westchnął, widząc brak reakcji koleżanki.
Krysia, drobna, wrażliwa blondynka, była typową dziewczyną z sąsiedztwa – w przypadku Adama nawet dosłownie: mieszkała za płotem. Znali się od dziecka i byli ze sobą blisko do tego stopnia, że teraz prowadził chevroleta należącego do jej rodziców. Zawsze traktował ją jak zwykłą koleżankę, nigdy nie próbował do niej podbijać. Krysia od matury spotykała się z jednym chłopakiem, Sebastianem. Ten wybujały dupek skończył AWF, jednocześnie kopiąc amatorsko piłkę w okręgówce. Dwa tygodnie przed wyjazdem podpisał profesjonalny kontrakt z klubem grającym w pierwszej lidze. Kilka dni później między nim a Krysią wyszedł jakiś kwas. Nie powiedziała, o co poszło, ale definitywnie się rozstali. Chciała zostać w domu i z trudem namówili ją na wyjazd.
– Pewnie, że cię słyszę – oznajmiła, powolnym ruchem ściągając słuchawki. – Całą drogę próbujesz przekrzyczeć moją muzykę, a muzyka to jedyne, czego obecnie mi potrzeba.
Jej smutek psuł nastrój pozostałym, a że Adam czuł się kapitanem ekipy, musiał jakoś to zmienić.
– Tobie nie potrzeba muzyki, dziewczyno – stwierdził, gdy skręcili w leśną dróżkę przy niewielkim billboardzie z grafiką drewnianego domu i napisem „Mazurska Oaza – 500 metrów”. – Ty potrzebujesz przygody. Założę się, że znajdziesz ją w Mikołajkach.2
Krysia od kilku tygodni czuła się zupełnie niepotrzebna. Sebastian zostawił ją niczym bezużyteczny przedmiot. Kontrakt piłkarski całkowicie pomieszał mu w głowie. A przecież mieli już wszystko zaplanowane. Ona przygotowywała się do stażu, on starał się o uprawnienia trenerskie niezbędne do pracy z juniorami i za kilka lat mieli być ustabilizowanym małżeństwem z dwójką dzieciaków. Propozycja gry w Szczecinie zmieniła wszystko – Sebastian dostał życiową szansę. Początkowo zastanawiała się, czy jechać z nim, bo tam też mogłaby sobie zorganizować staż, ale on skrzywił się, gdy tylko o tym wspomniała. Twierdził, że w Szczecinie chce skupić się wyłącznie na piłce, więc zamiast wspólnej walizki z ukochanym, rozpakowywała teraz niedużą torbę podróżną, w której zmieściły się wszystkie jej rzeczy.
– Kryśka! – z salonu dobiegł radosny głos Marcina. – Dostaliśmy prezent!
– Mamy odpowiedni wybór mężczyzn, którzy pomogą ci zapomnieć o tym ciulu! – dodała Mariola.
Krysia lubiła młodą. Adam po wielu lafiryndach wreszcie trafił w dobre ręce.
– Są panowie z Wysp, Johnnie Walker i Jack Daniels, a także Kozacy ze Wschodu, pan Smirnoff i Pan Tadeusz. Nawet naszej adwokatce zabłyszczały szkiełka w brylach! Babka, która przyjechała po siano, wie, co to klasa! Chodź, chodź! Pora się rozerwać!
Ostatni rok studiów dał jej w kość nie mniej niż rozstanie z Sebastianem. Sześć dni nauki w tygodniu po średnio osiem godzin dziennie. Opłaciło się – miała najlepsze wyniki i zagwarantowany staż. Tyle że po powrocie do Krakowa zamiast wymarzonego gniazdka dla dwojga czekało ją poszukiwanie taniej kawalerki. Naprawdę potrzebowała resetu.
Pobiegła do salonu. Ledwie weszła, a Marcin od razu wcisnął jej pełny kieliszek do ręki. Reszta ekipy, przyjemnie zaskoczona, pochylała się nad lodówką. Wszyscy trzymali kieliszki.
– Skoro jesteśmy w komplecie, pora na toast – zaproponował Adam. – Za udane wakacje!
Stuknęli się szkłem i wypili. Wódka była paskudna, parzyła Krysię w gardło.
– Słyszeliście o smartdetoksie? – spytał Adam, upewniwszy się, że wszyscy poradzili sobie z pierwszą kolejką.
– Nie, ale domyślam się, że to zabieg w stylu: wylej sobie wiadro zimnej wody na łeb, a ludzie powiedzą, że skoro robisz z siebie idiotę, to na pewno jesteś fajny – rzuciła zjadliwie Jadzia.
– Smartdetoks to tygodniowy odwyk od smartfonów – Mariola kontynuowała za swojego chłopaka. Uśmiech nie schodził jej z ust. – Chowasz telefon głęboko i ani razu nie bierzesz go do ręki. Jesteśmy tylko my, bez 3G, bez Wi-Fi, bez zasięgu. Wyobraźcie sobie, zero kontaktu z resztą świata, zero social mediów, zero esemesów, maili, filmów i fotek. Wytrzymacie?
– Mamy się cofnąć do lat dziewięćdziesiątych? – spytał rozbawiony Marcin. – Serio chcecie wyłączyć komórki na cały pobyt?
– No dalej, zróbmy coś innego! Przecież to już się nie powtórzy! – Adam otworzył sejf znajdujący się w zabudowanym regale pod telewizorem i wsadził do niego swojego smartfona. Mariola postąpiła tak samo. – Pokażcie, że macie w sobie trochę fantazji. Przecież to tylko zwykłe urządzenie, smycz, do której jesteśmy uwiązani jak psy!
– Zabawa w sam raz na scenariusz komedii. Wchodzę w to! – Marcin odstawił kieliszek i wyciągnął z kieszeni dżinsów telefon. – Ale najpierw dam znać staruszkom, że nie będzie mnie przez tydzień. Wyślę też maila do producenta, niech wie, że chwilowo jestem nieobecny, bo pracuję nad innowacyjnym projektem. – Odblokował ekran i zaczął pisać wiadomości. – Dajesz swój, kochanie? – spytał Jadzi.
– Wykluczone! – oburzyła się dziewczyna, poprawiając na nosie korekcyjne ray-bany. – W każdej chwili może odezwać się ktoś w sprawie wrześniowego egzaminu!
– Nie przesadzaj, początek sierpnia to sezon ogórkowy, nikt ważny nie zadzwoni. Ustaw sobie autoresponder z informacją, że jesteś na urlopie, i lej na cały świat. – Adam miał przygotowane kontrargumenty, jakby z góry założył, że trzeba ją będzie namawiać. – Wchodź do wehikułu czasu. Krysia, ty wchodzisz? – spytał, nie czekając na reakcję Jadzi.
Dotąd dyskusja toczyła się poza nią. Dziewczyna w milczeniu przyglądała się reszcie. Poza muzyką, telefon nie był jej do niczego potrzebny, a i tej też miała powoli dosyć. Tylko pogłębiała jej zły nastrój. W sumie pomysł nie był głupi. Może Sebastian widząc jej brak aktywności w sieci, zacznie się martwić? Nauczka dobrze by mu zrobiła.
– Smartfonie, wypierdalaj na detoks – odparła i z miejsca go wyłączyła. Nie potrzebowała nikomu dawać znać, bo i tak wszyscy mieli ją gdzieś. – Pani prawnik, nie wyłamuj się. Było, nie było, zostałaś demokratycznie przegłosowana. – Dowalenie Jadzi sprawiło jej dziwną frajdę.
– To wielkie uproszczenie! – Ruda od razu zripostowała. – Zupełnie jakbyście dominującą liczbą głosów zdecydowali, że wyruchacie mnie w dupę, nie zważając na moją opinię!
– Porównanie słonia do mrówki. W twoim stylu. – Krysia nie zamierzała odpuszczać tej nadętej bufonce. – Skoro ja jestem w stanie olać sprawy medyczne, tym bardziej ty powinnaś dać radę z prawniczymi.
– Pójdę na ustępstwo. Schowam telefon, ale będę znała pin do sejfu. – Jadzia posłała jej wściekłe spojrzenie. – Poza tym kto powiedział, że zawód prawnika jest mniej ważny?
– Lekarz ratuje ludzkie życie, a prawnik rozpierdziela je w drobny mak. Znam papugi, zwłaszcza te od rozwodów! To zwykłe kanalie! – Krysia z łatwością dała się sprowokować. – Zresztą wystarczy cię chwilę posłuchać...
– Też mi z ciebie lekarz! – prychnęła Jadzia. – Farmacja to nie medycyna, kochanie. O ile wiem, szykujesz się do stażu w aptece, nie do wyboru specjalizacji. Bliżej ci do dilerki, ewentualnie akwizytorki nabijającej kapitał korporacjom!
Krysia zacisnęła pięść. Była gotowa rozkwasić jej nos. Do tej pory była smutna, ale najwyraźniej dzięki tej kujonce smutek zaczynał zmieniać się w złość.
– Poczekajcie, dziewczyny, jeśli zamierzacie drążyć, przygotujemy wam kisiel, a sobie popcorn. – Marcin stanął między nimi. – Ale może lepiej odpuśćcie, szkoda wakacji na kosy. Niech każdy załatwi, co jeszcze ma do załatwienia, i chowamy telefony.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------