- W empik go
Dom trzepoczących skrzydeł - ebook
Dom trzepoczących skrzydeł - ebook
Romans fantasy pełen kłamstw, zdrad i fałszywej miłości.
Prawdziwa uczta dla fanów Sarah J. Maas, Mary E. Pearson oraz Lexi Ryan.
Uwolnij wrony, Fallon, a uczynią cię królową.
Dopóki wyrocznia nie przepowiedziała mi pełnienia królewskiej roli w przyszłości, nawet sobie nie wyobrażałam, że mogłabym wybić się ponad mój stan, który został wyznaczony przez zaokrąglone uszy. W końcu kimże jestem: pozbawioną magicznej mocy półkrwi Fae, kochaną przez potwory i pogardzaną przez każdego Fae czystej krwi. No może z wyjątkiem jednego…
Od naszego pierwszego pocałunku moje serce należało do Dantego Regio, księcia Luce. Jeśli zebranie żelaznych statuetek miałoby mi pomóc w pozbawieniu korony obecnego władcy i oddaniu jej jego bratu, który rządziłby ze mną u boku, to jestem gotowa wyruszyć na poszukiwanie skarbu.
Gdyby tylko wyrocznia ostrzegła mnie, że w ten sposób uwolnię skrzydlatego demona.
I że stanę się jego obsesją.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-941-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Altezza – wasza wysokość
bibbina mia – moje maleństwo
buondia – dzień dobry / dobrego dnia
buonotte – dobranoc
buonsera – dobry wieczór
Caldrone – Cauldron
castagnole – racuchy obtaczane w cukrze
corvo ‒ wrona
cuggo ‒ kuzyn
cuori – serce
dolcca – miód
dolto/a – głupiec
furia – furia
generali – generał
Goccolina – Kropelka
grazi ‒ dziękuję
-ina/o – przyrostek dodawany do imienia, wyrażający czułość
Maezza – wasza królewska mość
Mamma – mama
mare – morze
mareserpens – wąż morski
merda – (przekleństwo) cholera
micaro/a – mój drogi/ moja droga
mi cuori – moje serduszko, serdeńko
Nonna ‒ babcia
Nonno ‒ dziadek
Pappa ‒ tata
pefavare ‒ proszę
picolino/a ‒ maleństwo
piccolo – mały/mała
princci – książę
santo/a – święty/święta
scazzo/a – ulicznica
scusa – przepraszam
serpens – wąż
soldato – żołnierz
tare – kraina
tiuamo – kocham cię
tiudevo – jestem twoim dłużnikiem
zia – ciotkaGLOSARIUSZ JĘZYKA WRON
adh (ał) – niebo
ah’khar (u-kar) – ukochany/ukochana
alo – dzień dobry
beinnfrhal (benfrol) – górska jagoda
bilbh (bilb) – głupi
behach (bej-ok) – mały
chréach (krejok) – wrona
cúoco (kuoko) – orzech kokosowy
éan (een) – ptak
focá – (przekleństwo) kurwa
ha – ja
Ionnh (jon) – panna (tytuł)
khra (krał) – miłość / kochać
Mórrgaht (morr-got) – wasza królewska mość
mo – mój/moja/moje
o ach thati – ależ oczywiście, że tak.
ri – król
rahnach (rałnok) – królestwo
rih bi’adh (rijbja) – król nieba
siorkahd (szurkaj) – okrąg
tá (tał) – tak
tach (tok) – ten
thu (tu) – ty
thu leámsa (tu le-ułmsa) – jesteś mój/moja
Tach ahd a’feithahm thu, mo Chráach (tok ad a fajtam thu, mo krejok) – Niebo na was czeka, moje Wrony.RYS HISTORYCZNY
MAGNABELLUM
Wielka Wojna rozegrała się 522 lata temu pomiędzy Królestwem Luce a Królestwem Shabbe.
Wojnę wygrywa Costa Regio i zostaje pierwszym Królem Luce z ludu Fae.
PRIMANIVI
Bitwa stoczona 22 lata temu pomiędzy luceńskim górskim plemieniem a ludem Fae.
Syn Costy, Andrea, panujący w Luce przez ostatnie stulecie ginie.
Jego syn, Marco Regio, przejmuje władzę, wygrywa bitwę i zostaje Królem Luce.
Rozwiń skrzydła i leć,
Behach ÉanPROLOG
DZIESIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ
Choć kanały są wąskie, czasem ma się wrażenie, jakby były szklanymi murami, których nie sposób ani rozbić, ani się po nich wspiąć. Oddzielają dwa światy: krainę Fae czystej krwi i Fae półkrwi. Nawet wody okalające nasze dwadzieścia pięć wysp podkreślają różnice między nami – są ciepłe, krystaliczne i turkusowe w Tarecuori, a w Tarelexo zimne, mętne i szafirowe.
Urodziłam się po złej stronie kanału, po tej ciemnej stronie, w krainie Fae półkrwi albo mieszańców, jak nas czasem nazywają, choć nie robią tego nigdy prosto w twarz, niech Cauldron broni. Wysoko urodzeni Fae szczycą się tym, że są zbyt dystyngowani, by używać takiego słownictwa, ale słyszę, co mówią między sobą. W końcu dzieli nas tylko wąski kanał, nie mur.
Głosy kupców niosą się po wodnych arteriach Luce, prześlizgują po szklanych mostach zdobionych kwiatami, by wreszcie dotrzeć na zatłoczony Portowy Targ.
– Weźmiemy kilogram tych złotych śliwek. – Nonna wskazuje głową na drewnianą skrzynkę pełną żółtych owoców wielkości kamiennych kulek do gry. – Tych najmniejszych.
Z koszyka starszej kobiety niemal wysypują się różne importowane warzywa i owoce, które Nonna ma zamiar zamarynować, by wystarczyły na dwa tygodnie. W przeciwieństwie do Fae czystej krwi nie mamy tyle pieniędzy, by robić zakupy na targu w Tarecuori dwa razy w tygodniu.
– Mama woli zielone, Nonno. – Mam ogromną ochotę choć na chwilę postawić ciężkie koszyki, ale duszki to znane złodziejaszki. Są małe i szybkie. Już nie raz ganiałam za nimi po wyspach i mostach, jednak to nierówna walka, bo duszki mają przewagę – skrzydła. Może nie latają wysoko, ale latają. W przeciwieństwie do mnie.
– Ale ty wolisz małe, Goccolino, i wtedy nie potrzebujemy cukru.
Przechylam głowę i patrzę na babcię, jej twarz jest równie gładka, jak twarz mojej matki.
– Nie potrzebujemy, czy nie mamy za co kupić?
Nonna na chwilę zamyka zielonoszare oczy, a kiedy znów unosi powieki, spogląda prosto w moje, fiołkowe.
– Nie potrzebujemy, Goccolino.
Choć nie mam soli, żeby posypać jej język i poddać ją próbie na prawdomówność, wiem, że kłamie. Nonna może i jest pełnej krwi Fae, ale zawsze widzę po jej twarzy, gdy próbuje ukrywać przede mną brutalną prawdę, i nawet jej magiczna moc tu nie pomoże.
Mija nas jakaś kobieta. Jej szeleszcząca, szmaragdowa suknia zaczepia o moją samodziałową spódnicę i szarpie za wystającą nitkę. Starając się nie upuścić koszyka, przytrzymuję palcami materiał, aż znów ułoży się wzdłuż mojego kościstego uda. Chciałabym pociągnąć materiał w dół, żeby sięgał aż do kostek, ale niestety bawełna nie jest elastyczna.
Może jestem drobna jak kropelka, ale przez lato moje nogi i ręce bardzo się wydłużyły, podobnie jak ogniście kasztanowe loki. Sukienka sięga mi teraz do kolan, co nie przystoi dwunastolatce. Moi rówieśnicy stale mi to wytykają. Choć pani dyrektor Alice karze dziewczynki za chichoty, a chłopców za pożądliwe spojrzenia, wezwała w ubiegłym tygodniu Nonnę na rozmowę na temat stosowności stroju.
I pomyśleć, że moje uczęszczanie do prywatnej szkoły w Tarecuori zależeć może od długości spódnicy.
Błagałam Nonnę, żeby przeniosła mnie do placówki w Tarelexo, ale ona twierdzi, że to wielki zaszczyt chodzić do tej samej szkoły co rodzina królewska. Chyba ma nadzieję, że kontakt z dziećmi czystej krwi zmaże plamę na reputacji naszej rodziny, choć upiera się, że moja obecność w Scola Cuori nie ma nic wspólnego z reputacją za to wiele z moim dziedzictwem – każdy członek rodziny Rossi, każdy mój przodek, chodził do tej szkoły.
Babcia pomija tylko drobny szczegół; każdy członek rodziny Rossi miał szpiczaste uszy i magiczną moc.
Niespodziewanie skórę tuż nad moim zaokrąglonym uchem muska ostrze. Nonna bierze gwałtowny wdech i upuszcza koszyk na bruk, żeby otoczyć mnie ramionami i przyciągnąć do swojego wysokiego, gibkiego ciała.
– Od kiedy to straże wygrażają mieczem dzieciom? – W jej głosie słychać zjadliwość.
Strażnik w białym mundurze wsuwa miecz do skórzanej pochwy i spojrzeniem bursztynowych oczu przemyka po szpiczastych uszach Nonny.
– Ceres Rossi, pani wnuczce przydałoby się strzyżenie.
– Miał pan zamiar ostrzyc ją swoim mieczem, komendancie?
Strażnik unosi podbródek, żeby wywrzeć jeszcze bardziej przerażające wrażenie.
– Na pewno wolałaby pani, żebym tego nie robił. Raczej nie słynę z talentu do fryzjerstwa.
– A z jakiego w ogóle pan słynie? – Od jej ostrego szeptu falują włosy okalające moją twarz. Włosy, które najwyraźniej są zbyt długie.
– Coś mówiłaś, Ceres? – Komendant mruży oczy, bo doskonale słyszał jej słowa.
Nonna nie okazuje lęku, więc ja też nie, ale ciągle nerwowo przełykam ślinę. Zwłaszcza gdy u boku funkcjonariusza Dargento pojawia się dwóch kolejnych Fae patrolujących ulice.
– Dziś wieczorem będzie ostrzyżona.
Trójkątna szczęka Silviusa Dargento drga.
– Powinienem zmierzyć ich długość.
Nonna gładzi stwardniałymi od odcisków placami moje gęste włosy.
– Ale pan tego nie zrobi.
Stoją, mierząc się wzrokiem, jakby toczyli pojedynek.
Pomimo obarczenia córką, która postradała zmysły, i półkrwi wnuczką, moja babcia ma umysł jasny jak klejnoty zdobiące jej wydłużone tarecuoriańskie uszy.
Moją uwagę zwraca trzepot skrzydeł. Dwa duszki sfrunęły do naszych rozsypanych sprawunków. Wyrywam się Nonnie i padam na kolana, by ochronić warzywa i owoce, których nie da się uprawiać na Tarelexo. Duszki chwytają za pęk gałązek jarzębiny i razem dźwigają go, unosząc się w powietrze.
– O nie. Nie ma mowy! – Zrywam się na nogi. Napar z jarzębiny to jedyne, co koi nerwy Mammy, gdy jest niespokojna.
– Fallon, nie! – Nonna woła mnie po imieniu, zamiast użyć przezwiska, które mi nadała, gdy się urodziłam, a Mamma, w jednym z rzadkich momentów świadomości, dotknęła mojego czoła i wyszeptała: „Kropelka”.
Pędzę slalomem między tłumem Fae, rzucając na prawo i lewo przeprosiny, gdy obijam się o ręce pełne egzotycznych towarów. Złodziejaszki gwałtownie skręcają w prawo. Pędzę za nimi przez szklany most. Gwałtownie zmieniają kierunek, ja także.
Jeden uderza głową o markizę sklepu z kandyzowanymi kwiatami. Skrzydlaty szkodnik pikuje, mamrocząc coś pod nosem, i pociąga za sobą towarzysza.
Rzucam się w przód i zaciskam palce na pachnących pędach, które kosztowały nas całego miedziaka.
– Mam was! – Mój triumfalny uśmiech błyskawicznie znika, gdy butem zahaczam o słupek cumowniczy i wpadam do kanału, uderzając barkiem o przepływającą właśnie gondolę.
Fae na pokładzie wrzeszczą, gdy trącam ich łódź.
– Merda. – Moje przekleństwo zagłusza głośny plusk, z którym wpadam do intensywnie błękitnej wody.
W tym samym momencie, gdy moje stopy dotykają piaszczystego dna płytkiego kanału, ogarnia mnie strach. Przez chwilę jestem sparaliżowana. Włosy wokół mojej głowy unoszą się na wodzie i wyglądają niczym szprychy w kole. Rozchylam usta i natychmiast czuję w nich smak wody. Zamykam je szybko i wstrzymuję oddech, by zachować powietrze w płucach.
Choć nigdy w życiu nie pływałam – nikt przy zdrowych zmysłach tego nie robi, nie przy tylu drapieżnych stworach czających się w wodach wokół królestwa – krew Fae wody, która płynie w moich żyłach, natychmiast daje o sobie znać. Zaczynam machać nogami. Chwytam się brzegu gondoli i podciągam do góry. Kiedy już mam przełożyć nogę przez burtę, gondolier odpycha moja dłoń.
– Scazza, puść, nim wywrócisz łódź!
Mrugam z niedowierzaniem, patrząc na Fae, który właśnie nazwał mnie ulicznicą i uderzył. Krew ze skaleczonych kostek zaczyna spływać wzdłuż moich palców.
Kiedy gondolier podnosi wiosło, szybko rozluźniam chwyt i znów zanurzam się w wodzie. Przyciskam dłonie do szaleńczo bijącego serca, zszokowana brutalnością mężczyzny i tym, że zranił mnie do krwi.
Prąd zmienia kierunek, co odwraca moją uwagę od rozmazanego obrazu gondoliera nad moją głową. Oczy pieką mnie od silnego blasku słońca i mocno słonej wody, ale nie zamykam ich i zatrzymuję wzrok na błyszczących różowych łuskach pokrywających ciało jednej ze złowrogich bestii zamieszkujących nasze kanały.
Zaczynam wierzgać nogami i machać rękami w górę i w dół, starając się płynąć w stronę brzegu. Palcami dotykam muru w chwili, gdy wąż atakuje. Chwyta mnie za kostkę i wciąga z powrotem pod wodę.
Twarze wszystkich, których kocham, a nie ma takich osób za wiele, przemykają mi przed oczami – Nonna, Mamma, Sybille, Phoebus i Dante.
Wyrzucam ręce przed siebie i z całych sił próbuję płynąć, kopiąc, by wyrwać się z uścisku różowołuskiego stwora. Lecz potwór trzyma mnie mocno jak w imadle. Mam wrażenie, że za chwilę wyrwie mi stopę.
Serce podchodzi mi do gardła. Obracam się, zginam wpół i uderzam głowę pełznącą wzdłuż mojego ciała. Z jękiem, który aż nadto przypomina ludzki, bestia puszcza moją kostkę.
Choć wąż jest dwa razy większy ode mnie, ciało ma nie grubsze niż moje udo, a biały róg na czubku jego czaszki przypomina raczej guzik. To jeszcze dziecko, tak jak ja.
Proszę, bądź miły. Oszczędź mnie.
Podnoszę spojrzenie w kierunku twarzy wpatrujących się w taflę wody, dostrzegam zielony blask oczu Nonny i czarną zasłonę jej włosów, przystrzyżonych równie krótko, jak moje, choć jej wolno nosić włosy dowolnej długości.
Jej usta poruszają się, ale krzyk tłumi woda napierająca na moje ciało. Wąż gwałtownie wyciąga swój koński pysk w stronę mojej twarzy, jego obsydianowe oczy są na wysokości moich. Tak, jak uczył mnie Dante, zasłaniam twarz pięściami, żeby ochronić najdelikatniejszą część ciała.
Czarny rozdwojony język potwora przenika przez purpurową wstęgę krwi wypływającą ze zranionej dłoni, jego nozdrza falują, łeb ma przechylony.
Mareserpensy nie przepadają za naszym gatunkiem, bo bezlitośnie na nie polujemy, ranimy metalowymi sieciami, parzymy ogniem Fae, wbijamy w nie włócznie. I choć żadna część ich ciała nigdy się nie marnuje – mięso jest pieczone, ze skóry wyrabia się galanterię dla bogaczy, rogi uciera na eliksiry lub wykorzystuje jako dzieła sztuki – to barbarzyńskie zabijanie tych istot zawsze wywoływało we mnie gniew. Oburza mnie każda śmierć zwierzęcia, małego czy dużego, niebezpiecznego czy łagodnego.
Gdyby tylko młody wąż mógł wiedzieć, że nie chcę mu zrobić niczego złego. Może mogłabym mu to jakoś pokazać? Albo jej. Rozprostowuję dłonie, żeby pokazać zwierzęciu, że nie mam żadnej broni. Może węże morskie nie potrafią odczuwać empatii, ale na pewno są mądre.
Woda wibruje od hałasu, piskliwych krzyków i podniesionych głosów. Fae czystej krwi można zranić, ale nie można zabić, mimo to nikt nie wskoczył do wody, by mnie ratować. Niby po co mieliby to robić? Nieślubne dzieci należą do najniższej z najniższych klas. Są tylko jeden szczebelek wyżej od ludzi. Jestem pewna, że niektórzy z obserwujących mają nadzieję, że wąż zaciągnie mnie do Filiaserpens, swojego gniazda tysiące metrów pod wodą.
Kiedy język węża wysuwa się z pozbawionego warg pyska, przeszywa mnie dreszcz, pozbawiając resztek tlenu. Wzbijam się w górę i wyciągam głowę nad powierzchnię wody.
– Fallon! Fallon! – krzyczy babcia.
Mimo powstrzymujących ją dwóch strażników, wyrywa się, pada na kolana, macha rękami i wyciąga do mnie dłonie.
– Goccolina, złap mnie. Złap mnie za rękę!
Jednak różowy wąż wciska się między nas, uniemożliwiając mi zbliżenie się do niej.
Siwowłosy strażnik, który trzymał Nonnę, patrzy szeroko otwartymi oczami na mnie i pokryte różową łuską ciało stwora. Pewnie zastanawia się, jakim cudem jeszcze żyję.
Ja też się nad tym zastanawiam.
– Cato, zrób coś! – żąda od niego Nonna.
Mężczyzna wyciąga miecz i unosi go wysoko. Wąż owija się wokół mojej talii i ciągnie mnie w tył, na środek kanału, a później wynurza głowę i syczy na Cato.
‒ Fallon! – woła z płaczem Nonna.
Mareserpen owija swoje ciało wokół mojego i choć serce wali mi jak szalone, nie śmiem się ruszyć. Prawie nie śmiem oddychać.
‒ Co on, na Caldrone, robi? – wykrzykuje jakiś Fae stojący na szklanym moście.
Tarecuorianka ubrana w czerwono-złotą brokatową suknię osłania dłonią oczy od słońca, żeby lepiej widzieć.
– Bawi się jedzeniem.
Ostrożnie próbuję wysunąć się z objęć węża, ale ten obraca do mnie głowę, na co zastygam w bezruchu. Tym razem nie syczy, wyciąga język i muska krawędź mojej szczęki.
Czy on mnie właśnie… czy on mnie właśnie… polizał?
Marszczę czoło. Unoszę rękę, żeby chwycić go za szyję i odplątać, ale wąż znów to robi. Jego aksamitny język prześlizguje się w górę mojego gardła, po krawędź szczęki. Kiedy moja dłoń dotyka jego łusek, stwór zamiera, wpatruje się we mnie i owija wokół krwawiących kostek na mojej dłoni. Ciarki przebiegają mi po skórze i na moich oczach rana zaczyna się zrastać.
Stwór przyciska swój krótki róg do wewnętrznej strony mojej ręki, nie przerywając swoich zabiegów.
– Sprawdza, jak smakuje dzisiejsza kolacja – dopowiada kobieta wyglądająca, jakby owinęła się zasłoną.
Tymczasem mnie wydaje się, że robi coś zupełnie innego.
Myślę, że mnie uzdrawia.
Zamiast go uszczypnąć, przesuwam palcami w dół jego wysuniętych płetw grzbietowych. Zwierzę powoli zamyka oczy, a jego długie ciało zaczyna drżeć. Wibracje przenikają moją skórę i teraz czuję je także wewnątrz ciała.
– Uzdrowiłeś mnie – szepczę z podziwem i strachem.
Stwór otwiera czarne oczy.
– Dlaczego? Przecież jestem twoim wrogiem.
– Czy ona gada do tej bestii? – pyta ta sama dama w zasłonie.
– W jakim języku? – dodaje jej sąsiad.
Gdy tak plotkują, delikatnie gładzę łuski węża, a stwór wibruje.
Mareserpens nie mają serca, Fallon. To zwierzęta. Niebezpieczne i bezduszne. Słyszę w myślach stwierdzenia wbijane mi do głowy przez naszego profesora od fauny i flory, Signora Decimę.
A jednak ten tutaj na pewno coś czuje.
Kątem oka widzę płomienie.
– Odsuń się w prawo albo spłoniesz razem z nim! – woła komendant.
– NIE! – Mój głos jest ochrypły, ale dociera aż na most do Fae, na którego wyciągniętych rękach już strzelają języki ognia.
Ciało węża sztywnieje.
– Uciekaj – mówię, głaszcząc jego szyję.
Nie rusza się, więc odpycham go i powtarzam te same słowa, ale on dalej ani drgnie. Nagle jego zwinięte wokół moich nóg ciało opada z jękiem.
– Co ro…? – Urywam, gdy widzę Nonnę poruszającą palcami, jakby pociągała za sznurki marionetki.
Za sprawą jej czarów kwieciste pnącza oplatające most rosną i zamieniają się w liny. Pełzają do niegroźnego zwierzęcia i chwytają go w silny uścisk. Wąż wije się, gdy babcia wyciąga jego ciało z wody.
– Nonna, nie!
Jej twarz jest blada niczym pokryta szronem.
– Wychodź z wody, Fallon, natychmiast!
– On nie…
– Wychodź! – Jej głos jest pełen emocji, które jeszcze przyspieszają mój i tak już oszalały puls.
Podpływam do brzegu. Gapie stoją w bezruchu, jakby ktoś rzucił czar na królestwo i zamienił wszystkich w skałę.
Chwytam się śliskich kamieni i podciągam mokre ciało na brzeg. Padam na plecy, z trudem łapiąc powietrze.
– Już jestem bezpieczna. Możesz go teraz wypuścić, Nonno, Proszę.
Z miejsc, w które pnącza wpijają się w łuski węża, zaczyna sączyć się krew.
Podnoszę się i siadam.
– Nonna, proszę!
To wyrywa ją z transu. Pnącza puszczają stwora, który z cichym skomleniem wpada do wody.
Ogniste żyły pokrywają otwarte dłonie komendanta.
– Jaką magią potrafi władać twoja wnuczka, Ceres?
– Życzliwością. To jedyna magiczna moc Fallon.
Nonna klęka przy mnie i bierze w dłonie moją twarz. Choć na jej długich rzęsach nie ma śladu łez, w oczach błyszczy strach.
– Moje nieśmiertelne serce omal przez ciebie nie stanęło, Goccolina. I to w imię czego? Kilku gałęzi jarzębiny?
Gałęzi, których nie zdołałam odzyskać.
Spoglądam w stronę kanału w poszukiwaniu koszyka. Mój wzrok zatrzymuje się na wężu leżącym niemal nieruchomo na piaszczystym dnie. Krew przypominająca atrament sączy się z jego ran niczym barwnik.
Nonna chwyta mnie za podbródek i odwraca moją twarz do siebie.
– Nigdy więcej.
Czy chodzi jej o gonienie duszków, nurkowanie w kanale, czy zaprzyjaźnianie się z wężem? Pewnie o wszystko po trochu.
Komendant zamyka dłonie i pstryka palcami.
– Dostaniesz mandat za używanie magii, Ceres.
Nonna nie odpowiada. Nawet nie patrzy w jego stronę.
– Do domu. Już.
W jej głosie pobrzmiewa nieustępliwość, widać ją w ruchach jej palców, czuć w ramieniu, którym obejmuje mnie w pasie, gdy już staję na nogi.
W milczeniu ciągnie mnie za sobą przez plac targowy do prawie pustych już koszy, okradzionych przez wygłodniałych biedaków półkrwi albo inne skrzaty. Pakuje do nich to, co zostało, i zawiesza na przedramieniu. Próbuję pomóc, ale jej wymowne spojrzenie powstrzymuje mnie przed naleganiem.
Gdy docieramy do naszego dwupiętrowego domu na końcu wyspy, Nonna rzuca kosze na stół kuchenny i zaciska dłonie na grubym drewnianym blacie. Stoi pochylona, jej pierś unosi się i opada.
– Już nic mi nie grozi, Nonno. Proszę, nie płacz. Nic mi nie grozi.
– Grozi ci więcej, niż myślisz – rzuca gniewnie, podnosząc wzrok na sufit, w kierunku pokoju, którego nie opuszcza Mamma.
– Nic mi nie zrobił. Uzdrowił mnie. Patrz tylko. – Macham jej palcami przed twarzą.
Odpycha moją dłoń.
– Nie mówię o wężu. Mówię o komendancie.
Jej pośpiesznie wypowiedziane słowa zawisają w powietrzu jak drobinki kurzu.
– Przyjdzie tu i cię zabierze.
– Za to, że udało mi się przeżyć wpadnięcie do kanału?
– Nie, Goccolino. Za to, że poskromiłaś bestię.
– Poskromiłam? Ja go tylko głaskałam, Nonno.
– Czy słyszałaś kiedyś, by jakiś Fae głaskał węże?
Nie, nie słyszałam.
– Jestem Fae wody. Może wreszcie ujawniła się moja magiczna moc?
– Fae wody potrafią panować nad wodą, ale nie potrafią poskramiać bestii. – Bierze głęboki wdech. – Kiedy zapukają do nas królewscy strażnicy, masz się upierać, żeby dali ci sól…
– Wystarczy, że obliżę usta. – Zaczynam się uśmiechać. – Cała jestem nią pokryta.
– Masz nalegać na próbę soli, a gdy już ją połkniesz, powiesz im, że byłaś przerażona. – Chwyta w dłonie moją twarz.
Jej długie kciuki wbijają się w moje kości policzkowe.
– Rozumiesz?
Przygryzam wargę. Czuję na niej smak słonej wody z kanału i strach mojej babci. I w końcu robię to, czego oczekuje od mnie kobieta, która mnie wychowała.
Obiecuję jej, że skłamię, bo w przeciwieństwie do Fae, mogę kłamać.ROZDZIAŁ 1
Dziesięć lat później
Włosy mojej mamy są iście cudowne – przypominają czerwoną poświatę zachodzącego słońca nad górami Monteluce, w które Mamma wpatruje się całymi dniami ze swojego fotela. Opuszcza go tylko wtedy, gdy kładzie się do łóżka.
Żaden Fae nie mieszka wśród wiecznie spowitych chmurami skalistych szczytów, za to po drugiej stronie zdradliwego pasma gór Fae czystej krwi wiodą dostatnie życie wśród bujnej roślinności, ciągnącej się aż po brzeg oceanu słynącego z urokliwych zatoczek i perłowego piasku.
Nigdy nie byłam w Tarespagii, ale mieszka tam moja ciotka Domitina i prababka Xema. Prowadzą tam razem luksusową nadmorską rezydencję, przyciągającą bogatych Fae ze wszystkich trzech królestw.
Choć dzieli nas tylko pół dnia drogi statkiem, Domitina i Xema nigdy nie odwiedziły Tarelexo. Nawet po drodze do Isolacuori, gdzie składają wizyty dziadkowi Justusowi Rossi, dowódcy królewskiej straży.
Domitina się mnie wstydzi, podobnie jak Xema i Justus.
Kolejny raz przeciągam szczotką po sięgających ramion puklach włosów Mammy, uważając, by nie zahaczyć o koniuszki uszu. W dniu, w którym jej ojciec dowiedział się o jej ciąży, obciął je sztyletem, by miały zaokrąglony kształt. Choć minęły dwadzieścia dwa lata, Mamma nadal krzywi się, gdy ktoś ich dotyka. Nie jestem pewna, czy z bólu, czy ze wstydu. Pewnie już nigdy się tego nie dowiem, bo rzadko bywa świadoma.
Znad wypełnionego słoną wodą kanału napływa słonawa bryza i muska szczyty strzelistych iglaków porastających góry. W przeciwieństwie do reszty królestwa ta zalesiona kraina nie posiada oficjalnej nazwy. Po luceńsku nazywana jest Racocci, czyli bagna, bo głównie właśnie je można tam znaleźć. Potocznie mówimy na nią Rax. To miejsce zamieszkałe przez ludzi, przepełnione biedą i zepsuciem, którego odwiedzanie my, Fae, sobie odradzamy.
– Byłaś kiedyś w Racocci, Mamma?
Ona jak zwykle nie odpowiada, tylko wpatruje się w wąską wyspę zabudowaną koszarami i wojskowymi punktami kontrolnymi oraz w rozciągający się za nią stały ląd. Światła migoczą wśród szarozielonych liści i odbijają się w brązowej wodzie. Pochodnie i świece płonące w oddali sprawiają, że las wydaje się zaczarowany, ale słyszałam od strażników patrolujących bagna, że w krainie śmiertelników nie ma nic czarownego.
Kładę szczotkę do włosów na małej toaletce obok imbryka ze świeżo zaparzoną herbatą z jarzębiny.
– Myślisz, że naprawdę jest tam tak okropnie, jak mówią?
Pod oknem pokoju Mammy przepływa gondola pełna żołnierzy. Złote ozdoby w kształcie grotów wieńczące ich szpiczaste uszy błyszczą w słońcu. Tarecuoreńczycy lubią zdobić uszy szlifowanymi kamieniami szlachetnymi, natomiast żołnierze wolą biżuterię pasującą do ostrzy ich mieczy.
Uśmiecham się do mężczyzn. Nie odpowiadają tym samym. Wysocy rangą wojskowi Fae zawsze mają poważne miny, jakby właśnie mieli ruszać do ataku. O ile wiem, a wiem sporo od Sybille, z którą pracuję w Pełnym Dzbanie, od ponad dwudziestu lat nie toczyliśmy żadnej wojny, więc ich złowieszcze miny są nieuzasadnione.
Mamma mruczy pod nosem, ale nie jestem w stanie dosłyszeć dokładnych słów, bo pod oknem przepływa kolejna gondola, tym razem pełna Fae, którzy – sądząc po podniesionych głosach i gromkich śmiechach – raczyli się faeryjskim winem. Jeden z nich, mężczyzna o czarnych długich do pasa włosach, zalotnie puszcza do mnie oczko.
Kręcę głową i odwracam się do mamy.
– Co mówiłaś, Mamma?
– Już czas.
Marszczę czoło.
– Na co?
Rzęsy mamy unoszą się tak wysoko, że niemal dotykają kasztanowych brwi.
– Bronwen patrzy.
Dostaję gęsiej skórki.
– Bronwen?
Błękitne tęczówki mojej matki, cztery odcienie jaśniejsze od moich, fiołkowych, otoczone morzem bieli, poruszają się szybko w górę i w dół.
– Bronwen patrzy.
Mama zaczyna kołysać się w przód i w tył, cały czas powtarzając drżącymi ustami te same słowa.
Kładę dłonie na jej ramionach i kucam przed nią.
– Mamma, kim jest Bronwen?
W odpowiedzi słyszę znów te same dwa słowa.
Puszczam ją, nalewam herbaty do filiżanki i przystawiam jej do ust w nadziei, że to ukoi jej nagłe zdenerwowanie. Może Nonna będzie wiedziała, o kim mówi Mamma.
Babcia wchodzi do pokoju ze stosem pościeli, jakbym przywołała ją myślami.
– Wszystko w porządku?
Wmuszam w mamę kolejne łyki herbaty. Jak zawsze napar w niemal magiczny sposób ją uspokaja. Kiedy przestaje się kołysać w fotelu, odstawiam filiżankę i podchodzę do Nonny, żeby pomóc jej w naciągnięciu prześcieradła pachnącego wisterią i słońcem.
– Mamma mówiła o jakiejś kobiecie, Bronwen, która patrzy. Wiesz, kto to?
Prześcieradło wyślizguje się z ręki babci i ślizga po materacu w moją stronę.
– Nie mam zielonego pojęcia.
Jej sztywne palce i skaczące po mojej twarzy źrenice mówią coś innego. Nie patrząc na mnie, chwyta za brzeg prześcieradła i ponownie je naciąga. Tym razem słychać, jak puszcza gumkę, która zahacza o brzeg materaca.
Patrzę w okno, na smugi lawendowego dymu wijące się nad bagnami, unoszące się z ognisk rozpalanych przez ludzi, żeby ogrzać się nocą.
– Myślisz, że to ktoś z Rax?
– Możemy założyć, że to ktoś, kto mieszka w głowie Agrippiny.
Serce wali mi mocniej na myśl o kobiecie, która wraz z odciętymi brzegami uszu straciła kontakt z rzeczywistością.
Nienawidzę Króla Marco, że zmusił mojego dziadka do ukarania córki, ale dziadka nienawidzę jeszcze bardziej za to, że się nie sprzeciwił, że nie stanął w obronie własnego dziecka.
– Pewnie tak, ale te słowa brzmiały sensownie, jak nigdy. – Zastanawiam się, czy Bronwen pochodzi z Luce, czy z sąsiedniego królestwa. – Mówiła też, że już czas.
Nonna wkłada puchową kołdrę, która z czasem stała się nieco pożółkła i poprzecierana, w kremową poszwę cerowaną już tyle razy, że szwy przypominają mapę.
– Fallon Rossi!
Moje imię wpada zza okna do pokoju Mammy jak grzmot, wstrząsając wisterią, która oplata trzy z czterech ścian naszego domu.
Podbiegam do okna z szerokim uśmiechem, bo znam ten głos, choć nie słyszałam swojego imienia wypowiadanego nim od czterech lat.
Opieram ramiona o parapet i uśmiecham się szeroko do przybysza stojącego nieopodal z zadartą głową, spoglądając w niebieskie oczy błyszczące jak poranna rosa.
– Wróciłeś!
Mój głos brzmi, jakbym nie mogła złapać tchu i kręciło mi się w głowie, co wywołuje uśmieszki na twarzach książęcej świty, ale nie obchodzi mnie, co o mnie myślą jego towarzysze. Obchodzi mnie tylko, co myśli o mnie Dante.
Kiedy dorastaliśmy, myślałam, że w pewnym momencie się ode mnie odetnie, ale tak się nie stało.
– Jesteś jeszcze piękniejsza, niż cię zapamiętałem.
Śmieję się, podczas gdy kierujący łodzią Fae powietrza próbuje zapanować nad jej kołysaniem, co nie jest łatwe, gdy dwóch dorosłych mężczyzn wierci się w aksamitnych fotelach, a jeden stoi.
– Wróciłeś na dobre czy tylko na zaręczyny brata?
– Na dobre.
Te cztery lata dobrze mu zrobiły. Jego barki stały się szersze i bardziej umięśnione, rysy twarzy się wyostrzyły, a dziesiątki brązowych warkoczyków są jeszcze dłuższe. Sięgają teraz aż po wytykaną kamieniami rękojeść miecza przypiętego do zdobionego, skórzanego pendentu¹. Tylko jego niebieskie oczy i śniada cera nie uległy zmianie.
– Moja kwatera jest dokładnie naprzeciwko twojego domu, signorina Rossi. ‒ Wskazuje kciukiem za siebie.
– Cóż za korzystny zbieg okoliczności.
Czuję, że ktoś za mną stoi. Ponieważ Mamma nie wstaje, wiem, że to babcia.
– Signora Rossi, jak zawsze wygląda pani nieziemsko – mówi Dante, kłaniając się uprzejmie.
Parskam śmiechem, słysząc ten ujmujący komplement.
– Witamy w domu, Altezza. Mam nadzieję, że podróż na północ była owocna.
– Owszem, dziękuję. W razie wojny mamy tam wspaniałych sojuszników, na których możemy liczyć.
– Wojna przyjdzie – wtrąca mama ściszonym głosem, a jej wypowiedź musiała jednak dosięgnąć uszu księcia, ponieważ na jego gładkim czole pojawia się bruzda.
Fae czystej krwi mają doskonały słuch.
Oblewam się rumieńcem, zawstydzona słowami rodzicielki. Mimo wszystko mam nadzieję, że Dante nie dosłyszał złowieszczego szeptu, ale na wypadek gdyby było inaczej, zmieniam temat.
– Chętnie posłucham o twoich przygodach, Dante.
Nonna cmoka z dezaprobatą.
– Princci Dante. – Przeciągam „r” i przewracam oczami, bo choć jest Księciem Luce, jest także moim przyjacielem.
Jest chłopcem, który przekonał swojego brata, by nie sprowadzać mnie siłą do pałacu po moim spotkaniu z wężem i nie roztrząsać tej sprawy.
Jest mężczyzną, który skradł mi pierwszy pocałunek w wąskiej alei, w wieczór poprzedzający jego wypłynięcie do Królestwa Glace.
Mroczne oblicze Dantego jaśnieje.
– Chciałbym cię gościć, najdroższa Fallon.
– Gdy będziesz miał chwilę, poszukaj mnie.
– Gdzie?
Chwyta się lakierowanego drewnianego nadburcia. Łódka kołysze się z powodu tego, jak niebezpiecznie mocno mężczyzna się wychyla.
– Popytaj. Wszyscy w Luce wiedzą, gdzie haruje słynna zaklinaczka bestii.
Zamykam okno Mammy, a Fae powietrza odbija łodzią od nabrzeża.
Jeden z towarzyszy Dantego musiał mu powiedzieć, gdzie pracuję, bo uśmiech znika z twarzy księcia. Pewnie zapomniał sprecyzować, że dbam o brzuchy gości, a nie to, co mają poniżej nich.
– Nigdy się z tobą nie ożeni, Fallon. – Głos babci przegania uśmiech z mojej twarzy.
– Wcale nie chcę zostać jego żoną.
– Chcesz zostać jego nałożnicą?
Odwracam głowę i z obrzydzenia wykrzywiam usta. Nie mam nic przeciwko kobietom, które sprzedają swoje ciało, z wieloma z nich się przyjaźnię, ale sama nie mogłabym… nigdy bym tego nie zrobiła. Już sam fakt, że przyszłam na świat, wystarczająco okrył wstydem moją rodzinę.
– Nie jest królem – odpowiadam, poprawiając nerwowo wełniany pled, którym otuliłam wychudłe uda mamy.
– Może nie jest. Ale książę nie może poślubić dziewczyny z plebsu. Nie, jeśli chce zachować tytuł.
Czuję na sobie wzrok Nonny, ale unikam jej spojrzenia. Jestem zbyt zdenerwowana i poirytowana.
– Fallon, znajdź sobie inny obiekt uczuć.
– Nie mam żadnego obiektu uczuć, Nonno.
Wzdycha, a jej westchnienie jest przepełnione słowami. Wiem, że pobrzmiewa w nich wiele mądrości, ale nie jestem teraz w nastroju do ich wysłuchiwania.
– Spóźnię się do pracy.
Całuję w policzek Mammę, ale nie babcię. Mijam ją, zbiegam kręconymi schodami na zewnątrz i znikam w cieniach Tarelexo.
Nonna twierdzi, że jeśli będę trzymać się cieni, pozostanę bezpieczna, i może ma rację. Ale przez to jestem też niewidzialna, a chcę, żeby Dante mnie dostrzegał.ROZDZIAŁ 2
Bycie Fae wody bez odrobiny magicznej mocy to prawdziwa udręka, zwłaszcza kiedy mieszka się na wyspie usianej kałużami. Tym bardziej w dzień targowy.
Zachodnie nabrzeże roi się od marynarzy rozładowujących resztki towarów, które nie sprzedały się w królewskiej przystani. Owoce są poobijane, warzywa nadpleśniałe, mleko kwaśne, worki z ziarnem pełne robactwa, a ryby mają zamglone oczy. Mimo to Fae półkrwi i ludzie jeszcze przed zmrokiem wykupią wszystko. Gdy w żołądku burczy z głodu, to nie ma miejsca na wybrzydzanie.
Omijam śmierdzącą kałużę, unosząc wysoko brzeg spódnicy, żebym nie musiała jej później prać z tego czegoś. Choć jestem dumną posiadaczką aż trzech sukien, ze względu na brak magicznej mocy muszę je prać ręcznie.
A pranie jest jedną z najwyżej plasujących się czynności na mojej liście najbardziej znienawidzonych prac, obok zmiany pościeli w Pełnym Dzbanie, kiedy pokojówka z rasy ludzi zostaje w domu, by zająć się jednym ze swoich dwanaściorga dzieci.
Rodzice Sybille, do których należy popularna tawerna odwiedzana niemal przez całe luceńskie wojsko i wielu szacownym Tarecuoryńczyków, rozważali zatrudnienie drugiej pokojówki, ale ludzie często kłamią i kradną, a Fae, nawet półkrwi, są z natury nieufni.
Mijam trzech marynarzy ładujących puste skrzynie na statek – masywny kuter rybacki w niczym nie przypominający eleganckich gondol.
Jeden z nich gwiżdże, na co pozostali się odwracają.
– Jak długo jeszcze każesz czekać mojemu biednemu sercu, Fallon Rossi?
Kręcę głową na wygłupy Antonia, ale uśmiecham się, bo jest naprawdę wytrwały.
‒ Czyżby Beryl i Sybille znów dały ci kosza?
Antonio ugania się za każda spódniczką. Słyszałam, że spał z połową kobiet w Luce i nie ma dla niego znaczenia, czy jego obecna wybranka pochodzi z ludzi czy Fae. Słyszałam też, że jest bardzo troskliwym kochankiem, ale moja romantyczna dusza wolałaby, by mój pierwszy mężczyzna zarazem był moim ostatnim, a wątpię, żebym mogła stać się ostatnią kochanką Antonia.
– Żadnej z nich nie prosiłem o rękę.
Jasne. Bo nie miały nic przeciwko temu, żeby i tak się z nim przespać.
Antonio podchodzi do mnie, odwraca się i zaczyna iść przede mną tyłem, towarzysząc mi w drodze zatłoczonym nabrzeżem do mocno rozświetlonej tawerny.
– Mam już prawie wystarczającą ilość pieniędzy na własne mieszkanie.
– Gratulacje.
Chłopak zatrzymuje się, zmuszając także mnie do postoju, i pochyla w moją stronę głowę. Jego oczy migoczą jak gwiazdy na niebie.
– Nie żartuję, Fallon.
– Ani ja. Naprawdę cieszę się twoim szczęściem.
– Miałem na myśli propozycję małżeństwa.
Zapach słonej wody i ryb unosi się z jego opalonej skóry wyzierającej spod rozpiętego kołnierzyka koszuli.
– Chcesz się ze mną ożenić tylko dlatego, że odrzuciłam twoje zaloty.
Przeciąga dłonią po oprószonych solą morską gęstych miodowych kosmykach, wijących się w lokach wokół jego okrągłych uszu.
– Chcę się z tobą ożenić, bo jesteś najpiękniejszą i najmilszą dziewczyną w całym Królestwie Luce.
Mocniej zaciskam palce na ciężkich fałdach rdzawoczerwonej sukni.
– Pochlebstwa nie przekonają mnie do powiedzenia „tak”.
– A co cię przekona? Perły? Zmuszę węże z Mareluce, by przyniosły ci klejnoty, jeśli trzeba.
Kąciki moich ust lekko opadają, bo jego głos brzmi naprawdę poważnie.
– Wolałabym jednak, żebyś nie skończył w ich gnieździe.
Choć od tamtego pamiętnego dnia na Portowym Targu nie pływałam, kiedy nikt nie patrzy, zanurzam dłonie w słonej wodzie kanału i mruczę pod nosem imię, jakie nadałam różowemu wężowi, którego odstraszyła Nonna.
A on niezawodnie się zjawia.
Tak. On. Samce są większe od samic, a Minimus jest naprawdę duży, co jest trochę niefortunne, zważywszy na to, jakie przezwisko mu nadałam.
– Więc może nowa suknia? Zamówię u kupca, który handluje najlepszym jedwabiem w całym Tarecuori.
– Mojej miłości nie da się kupić, Antonio. Trzeba na nią zasłużyć.
– A jak można na nią zasłużyć, Fallon?
Do nabrzeża podpływa wojskowa gondola. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie zerknąć w jej kierunku. Niestety wśród sześciu wysiadających mężczyzn nie ma Dantego. Smugi faeryjskiego światła oświetlającego doki odbijają się w złotych guzikach ich mundurów i kolczykach zdobiących szpiczaste uszy. Mój wzrok zatrzymuje się na jednej znajomej twarz – Cato.
Siwowłosy Fae często bywa w naszym domu. Myślę, że to ze względu na Nonnę, za którą wodzi wzrokiem, gdy tylko ma okazję, ale ona uparcie twierdzi, że Cato wpada tylko po to, żeby szpiegować dla dziadka. Justus Rossi może nie chce mieć z nami nic wspólnego, ale mimo to ma nas na oku.
Antonio wydaje z siebie gardłowy pomruk.
– Mundur? No tak powinienem był się domyślić.
Odwracam się z powrotem do rybaka.
– Mundur?
– Nie, nic. – Wycofuje się z zamiaru powiedzenia tego, co miał na myśli.
Ściągnięte usta zmieniają wyraz jego przystojnej, opalonej twarzy.
– Miłego wieczoru, Fallon – mówi i biegiem wraca do swoich towarzyszy.
Patrzę za nim ze zmarszczonym czołem. O co mu chodziło z tym mundurem? Czy myśli, że marzy mi się, by mieć za męża żołnierza? Wcale nie. W ogóle nie marzy mi się mąż.
Jednak już sama ta myśl brzmi jak kłamstwo. Bo jest jeden mężczyzna, któremu natychmiast odpowiedziałabym „tak” – Dante.
Patrzę w dal na namioty, o których słyszałam, że są solidniejsze i bardziej komfortowe niż tęczowe domy w Tarelexo. Choć odkąd zaczęłam pracować w Pełnym Dzbanie, zabiegało o mnie wielu, ale żołnierzom nie wolno przyprowadzać cywilów do koszar. Sybille jest przekonana, że to ze względu na tajemnice wojskowe, które chcą przed nami ukryć, ale ona uwielbia teorie spiskowe i tak samo jak uwielbia żartować sobie z Phoebusa i jego miękkiego serca.
Kiedy ruszam dalej w stronę tawerny, po chwili w miejscu zatrzymują mnie krzyki i wrzaski. Z kanału wyskakuje turkusowy wąż i wywraca wiadro z rybami. Serce zamiera mi w piersi, gdy widzę, jak z otwartych dłoni mężczyzny wylewają się smugi magicznej mocy, którymi włada sprawnie jak mieczem. Rozgorączkowany tłum jest gotowy poćwiartować i spalić pokrytego łuską napastnika.
Wyrywa mi się głośne: „nie!”, ale dźwięk ten tonie w wieczornym zgiełku. Zaczynam biec w stronę nabrzeża, ale po dwóch krokach się zatrzymuję. Ostrzeżenia Nonny, bym trzymała w tajemnicy swoją sympatię dla zwierząt, odbierają mi dech, ściskając klatkę piersiową równie mocno jak gorset.
Kładę dłoń na piersi, starając się uspokoić oddech i tętno, nim ktokolwiek zauważy moją reakcję. Włoski stają mi dęba na karku, gdy czuję na sobie wzrok gapiów. Oby było ich niewielu.
Kiedy się odwracam, widzę gapiącego się na mnie Antonia i dwie kobiety wpychające warzywa do płóciennych toreb na zakupy. Z ich ust odczytuję przezwisko, które mi nadano – zaklinaczka bestii. Gdyby nie obawa, że mogłabym przez to skończyć w gnieździe węży, to bym je sobie wytatuowała.
Ciekawe, co pomyśleliby ludzie, gdyby wiedzieli, że nie tylko węże mnie lubią. Każdy kot i jaszczurka w Luce wie, gdzie mieszkam. Nawet myszy, które większość Fae i ludzi przegania ze swoich domostw miotłami lub magią, trafiają do mnie. Nie wyrzucam ich, ale wynoszę na zewnątrz, nim Nonna przyłapie mnie na karmieniu ich okruszkami lub głaskaniu.
Ludzie trzymają w domach zwierzęta, ale wśród Fae jest to rzadkie. Właśnie dlatego czasem myślę, że Rax nie może być aż tak okropne.
Słysząc plusk wody, gwałtownie odwracam głowę z powrotem w stronę kanału. Zauważam, że to tylko ktoś opróżnia wiadro.
Kiedy podnoszę wzrok, dostrzegam ruch na drugim brzegu, w Racoccin, za koszarami wojskowymi. Na czarnym piasku stoi wysoka postać, dołem jej spódnicy szarpie wiatr. Podnosi rękę do turbanu, jakby chciała uniemożliwić powiewom rozplątanie węzła.
Mimo dużej odległości, zauważam dziwny odcień jej skóry i oczu. Przyglądam jej się uważnie przez dłuższą chwilę. Nie mruga ani razu. Jest niewidoma? Słyszałam, że wśród ludzi często zdarzają się takie przypadłości, bo ich ciała są delikatniejsze od naszych, ale i tak czuję się nieswojo.
Bronwen patrzy.
Słyszę w moich zaokrąglonych uszach szept mamy. Jest tak wyraźny, jakby stała tuż przy mnie. Podskakuję, odwracam się przez ramię, żeby sprawdzić, czy na pewno jej tam nie ma.
Widzę tylko ciemność.
Kiedy znów patrzę na drugi brzeg, kobieta zdążyła zniknąć.ROZDZIAŁ 5
Kolejne dni minęły bez zabijania węży. I bez Dantego. Mam nadzieję, że to zbliżające się zaręczyny Marco i inne dworskie obowiązki trzymają mojego księcia z dala ode mnie, a nie miłosne schadzki z innymi kobietami.
Kiedy tylko nie jestem czymś zajęta, moja głowa w kółko odtwarza wspomnienie palców Catriony wędrujących po jego ciemnej skórze, dlatego staram się pozostawać bardzo zajęta. Gdy nie pracuję i nie pomagam babci w pracach domowych, zatracam się w książkach.
Czytanie było jednym z ulubionych zajęć mojej mamy i może dlatego stało się także moim. Ale zamiast czytać sobie, czytam na głos mamie.
– I żyli razem długo i szczęśliwie, dzicy i wolni. – Zamykam oprawioną w skórę książkę o dwojgu Fae z walczących ze sobą królestw, którzy potrafili przezwyciężyć dzielące ich różnice, by być razem.
Od wielokrotnego przewracania kartki stały się cienkie, a jedwabna nić, którymi je zszyto, strzępi się u dołu. Nonna twierdzi, że Opowieść o dwóch królestwach była ukochaną książką mamy. Nie wiem, czy to prawda, bo mama nigdy nie okazuje uczuć, ale na pewno jest to moja ulubiona historia.
– Znowu to samo? – Nonna zawsze się obrusza, kiedy wchodzi do sypialni mamy w porze czytania. – Trudno się dziwić, że też tak ją lubisz.
Babcia twierdzi, że jestem marzycielką. Ale co innego mi pozostało? Mama, która oddała swoje ciało mężczyźnie niegodnemu, i babcia, która oddała swoje serce mężczyźnie niezdolnemu do wybaczania. Rzeczywistość jest zbyt przygnębiająca. Dobrze, że są chociaż rodzice Syb. Ich miłość to prawdziwy skarb.
Syb ma mi za złe moje romantyczne usposobienie i twierdzi, że moje oczekiwania są nierealistyczne. Czy to nie ironia losu, że mówi to dziewczyna, której życie rodzinne przypomina bajkę? Ale ci, którzy mają wszystko, zwykle nie dostrzegają, jak wielkie szczęście ich spotkało.
– Bronwen patrzy – rozlega się szept mamy, w chwili, gdy odkładam książkę na małą półkę tuż obok małego gładkiego kamienia z wyrytą na nim literą „V”.
– Kim jest Bronwen, Mamma?
Wędrując kciukiem po żłobieniu, podchodzę do okna i patrzę na brązowy kanał błyszczący w świetle zachodzącego słońca. Nagle mój kciuk nieruchomieje na widok postaci stojącej pod zwisającymi gałęziami cyprysu – kobieta w turbanie i sukni tak czarnej, jak otaczający ją cień.
Czy to możliwe, że to ta sama kobieta, którą widziałam z nabrzeża kilka dni temu?
Ma taką samą figurę. Takie samo ubranie. Mrużę oczy, żeby w mroku dostrzec jej rysy, ale moją uwagę rozprasza przepływająca pod oknem gondola. Czuję na sobie wzrok mężczyzn patrzących z łodzi. Jeden pyta, czy będę dziś wieczorem w Pełnym Dzbanie; najwyraźniej on tak.
Mam ochotę zdmuchnąć tę łódź.
Gdy wreszcie znikają z pola widzenia, kobiety też już nie ma.
Ściskam wciąż trzymany w dłoni mały kamyk.
– Czy ta kobieta na brzegu, to Bronwen, Mamma?
Cisza.
– Mamma? – Macham dłonią przed jej twarzą, ale już zamknęła się w swoim okaleczonym umyśle.
Z westchnieniem wracam do półki i odkładam kamyk na miejsce obok książki. Przez dłuższy czas wpatruję się w wyrytą w nim literę i zastanawiam się, co może oznaczać, a raczej kogo. Wyjęłam go z kieszeni jednej z sukni mamy, kiedy wreszcie byłam wystarczająco duża, by je po niej odziedziczyć. Powiedziałam Nonnie, że należy do mnie, żeby go nie wyrzuciła.
To nie znaczy, że mojej babci brak empatii. Przeciwnie. Ale uważa, że wszystko, co dotyczy przeszłości, może jeszcze bardziej zranić mamę, dlatego stara się ją przed tym chronić.
Widok kamienia rozmywa się przed moimi oczami, gdy powraca wspomnienie kobiety z Rax w turbanie. Może powinnam do niej pójść? Myśl o wyprawie do krainy śmiertelników jest równie przerażająca, co kusząca. Nonna nigdy by mi na to nie pozwoliła, ale mam dwadzieścia dwa lata, nie musze pytać jej o zgodę. Jedyne, co muszę, to mieć pieniądze i przepustkę, żeby wejść na prom pływający między nabrzeżem i bagnami.
Pieniądze mam, ale zdobycie przepustki nie będzie łatwe. Muszę podać jakiś ważny powód, żeby odwiedzić Racocci. Nie wystarczy, że powiem strażnikom Fae wydającym przepustki, że szukam nieznajomej o nazwisku Bronwen.
Powiadomiliby o tym mojego dziadka, który nie tylko by się nie zgodził, ale pewnie także zaalarmowałby Nonnę i kazał jej lepiej mnie pilnować.
Dostrzegam żółty wężowy ogon uderzający o taflę. Mam wrażenie, że od przyspieszonego pulsu moja krew pieni się jak woda, którą wzburzył wąż.
Mogłabym zawołać Minimusa, żeby przewiózł mnie na drugi brzeg, mogłabym trzymać się jego rogu. Ale co, jeśli zamiast tego zaciągnie mnie do swojego gniazda? Może mogłabym sama płynąć obok niego? Na pewno trzymałby się przy mnie. A jeśli jednak nie? A gdyby porzucił mnie w połowie drogi? Czy jakiś inny wąż by mnie nie capnął?
Przychodzi mi do głowy lepszy pomysł, który uspokaja mój puls. Napiszę list i poproszę Florę o dostarczenie go Bronwen.
Napisawszy piórem krótki liścik, w którym pytam, skąd zna moją matkę i czego chce ode mnie, całuję zimny policzek mamy, naciągam wełniany pled na jej piegowate ramiona i zostawiam ją wpatrzoną w zachód słońca.
***
Idę do pracy wcześniej i oferuję Florze pomoc w szykowaniu pokoi na górze. Na moją propozycję matka dwanaściorga dzieci reaguje zmarszczeniem brwi, ale nie odrzuca jej. Dzięki temu będzie wcześniej w domu i choć słyszałam, gdy mówiła rodzicom Sybille, jak bardzo się cieszy, że może się wyrwać od swojej trzódki, nie sądzę, żeby wolała pracować, niż być z nimi.
Dopiero gdy kończymy sprzątać trzeci pokój, zbieram się na odwagę, żeby zapytać.
– Floro, znasz kobietę o imieniu Bronwen?
Syczy, jakbym właśnie oblała ją gorącym olejem.
– Znasz ją.
Zerka brązowymi oczami w stronę otwartych drzwi.
– Nie.
– Więc dlaczego syknęłaś?
Flora skupia się na strzepywaniu poduszek wypełnionych puchem.
Wsuwam rękę do kieszeni, żeby wyjąć liścik, ale zamiast tego wyjmuję miedziaka.
– Chcę tylko wiedzieć, kim jest. To wszystko.
Flora zerka na monetę i odwraca wzrok. Całkowicie skupia się na składaniu brudnej pościeli spracowanymi rękami.
– Cokolwiek powiesz, pozostanie to w tych czterech ścianach. Przyrzekam na moje życie śmiertelniczki.
Znów patrzy na monetę. Wyjmuję drugą. Jej oczy błyszczą pożądliwie, wskazuje głową na swoją spódnicę. Serce wali mi jak szalone, gdy wkładam miedziaki do jej kieszeni.
– Jak mynie wypytają, ja wyprzeczyć się mówienia o nij, słyszy mieszanka?
– Tak, słyszę.
Spogląda na otwarte drzwi, później na mnie.
– Ja wypowiedziała, nie znawa jej sama.
Mówi cicho z bardzo mocnym akcentem, więc z wielkim skupieniem wpatruję się w jej usta, gdy z trudem wypowiada kolejne słowa.
– Ale ja słuszała o nij. O niej wymawiają, że wryżbitka.
– Wróżbitka? Przepowiada przyszłość?
– Csiii. – Zwykle rumiana twarz Flory jest blada jak prześcieradło, które trzyma przyciśnięte do swojego obfitego biustu.
– Przepraszam – mruczę.
– Ona ślepa, ale widzi.
Więc ten dziwny odcień jej oczu nie był tylko wytworem mojej wyobraźni.
– Czy jakieś jej przepowiednie się sprawdziły?
Z policzków Flory znika resztka różowości, jaka w nich jeszcze pozostała.
– Przypowiedziała, że najmłodsiejszy mojej kuzynki utonie w Zimowe Przsilenie. My pilnowali jeden za drugi, bali on wpadnie w kanał, pod lód. Dwa minuty do północy my świętowali jej pomylenie, ale znaleźli go buziem w wodzie, co rodzyństwo pomniało wylać z kompanja.
– O bogowie, tak mi przykro, Floro.
– Ja poważam, że ona zła. – Jej twarz zasnuwa gorycz. – Winc trzymuj się od nij z daleka, Fajllon.
Flora wybiega, nim zdążę dać jej liścik. Wracając do jadalni, cały czas zastanawiam się nad tym, co usłyszałam.
Potykam się dokładnie w chwili, kiedy dociera do mnie pewna myśl. Chwytam się mocno poręczy, serce wali mi nierówno. Jak Bronwen może patrzeć, jeśli jest ślepa?
Czy patrzy w moją przyszłość? Czy to miała na myśli Mamma? A jeśli tak, to kobieta, która mnie urodziła, musi coś wiedzieć o niezwykłych zdolnościach Bronwen. Skąd?
Zamiast uzyskać odpowiedzi, mam jeszcze więcej pytań, co tylko psuje mi humor.