- W empik go
Dom w kapeluszu - ebook
Dom w kapeluszu - ebook
"Kiedy życie ci dokopie i rozpadnie się jak domek z kart, nie kwękaj, zakasz rękawy, zacznij od nowa i zmuś los, aby zaczął ci sprzyjać".
Chwila młodzieńczych uniesień ustawiła Mai życie na wiele kolejnych lat. Nieplanowana ciąża, naprędce zorganizowany ślub, wejście w rolę matki i żony apodyktycznego męża. Bohaterka uzależniła się od dobrze zarabiającego mężczyzny, odsunęła swoje ambicje na dalszy plan, a skupiła się na prowadzeniu domu i wychowywaniu córki. Teraz, gdy mąż zażądał rozwodu, świat chwieje się pod jej nogami. A jednak - dzięki wsparciu najbliższych - Maja czuje coś w rodzaju głęboko tłumionej ekscytacji. Czy uda jej się wykorzystać sytuację na własną korzyść?
Pozycja obowiązkowa dla miłośniczek powieści Katarzyny Grocholi.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-270-7620-1 |
Rozmiar pliku: | 479 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żyli długo i szczęśliwie… A potem…
Jeszcze tyle rzeczy musiała spakować, a już powoli brakowało jej sił. Za chwilę połowa dotychczasowego życia miała trafić do tych wszystkich kartonów. Od dwóch dni zbierała je w pobliskich sklepach i w pocie czoła taszczyła do domu. Domu, w którym spędziła ostatnie kilkanaście lat, a teraz to miejsce przestało być jej bezpiecznym schronieniem.
Maja z wściekłością wrzuciła kolejną koszulkę do środka i z impetem kopnęła pudło, ale noga ześlizgnęła się i trafiła w ramę łóżka.
– Cholera! – zaklęła i złapała się za stopę.
Podskakując na jednej nodze, zbliżyła się do fotela i klapnęła na niego z jękiem. Rozcierała obolałe palce, a łzy same cisnęły jej się do oczu. Chyba potrzebowała tego bólu, żeby mieć pretekst do płaczu, który do tej pory z całej siły dusiła w sobie.
Spojrzała na leżącą obok górę bezładnie splątanych ubrań i sapnęła z rezygnacją. Przed chwilą wyszarpała je z szafy i z premedytacją cisnęła na podłogę. Chciała rozładować napięcie, które odczuwała od wielu miesięcy, ale to i tak nie pomogło.
Ten stan trwał od czasu, gdy w ubiegłym roku dowiedziała się, że mąż ma kochankę, a całe jej dotychczasowe życie rozsypało się na drobne kawałki. Prawdę mówiąc, już wcześniej podejrzewała go o skoki w bok. Słyszała o dwóch takich przypadkach, ale nigdy nie nabrała pewności, dlatego nic z tym nie zrobiła. A może celowo przymykała oczy, żeby prawda mniej bolała? Od tamtej pory wiedziała jedynie, że musi się rozwieść. Zresztą nie było innej drogi, bo Gustaw postawił sprawę jasno. Sam jej o tym powiedział pewnego wieczoru, gdy już leżeli w łóżku. Oświadczył, że ma inną kobietę i chce rozwodu, ponieważ pierwszy raz jest naprawdę zakochany.
– Pierwszy raz? – zapytała zdezorientowana, obserwując, jak wchodzi do łóżka i układa się do snu. – Czy to znaczy, że mnie nigdy nie kochałeś?
– Kochałem, ale to nie to samo – wyjaśnił sucho. – Teraz jest inaczej, prawdziwie.
– Z mojej strony nasz związek też był prawdziwy – powiedziała z wyrzutem.
– Jak zwykle nic nie rozumiesz.
– No to mi wyjaśnij!
– Nie ma co wyjaśniać – odparł, przewracając się na bok i pokazując jej swoje szerokie plecy. – I tak nie zrozumiesz, a ja już postanowiłem. Rozstaniemy się, jak przystało na kulturalnych ludzi, i na tym koniec.
Był bezwzględny i ranił ją do żywego, a co gorsza – nie miał żadnych skrupułów, żeby to oświadczyć w tak cyniczny sposób. Intuicja podpowiadała jej, że dalszy opór jest bezsensowny. Zawsze tak było. On wiedział najlepiej i decydował o wszystkim. Jej nie pozostawało nic innego, jak tylko godzić się i robić to, czego sobie życzył. Cały Gustaw, pępek, wokół którego kręci się świat. Na pewno był święcie przekonany, że Słońce też krąży po jego orbicie. Na początku tego nie widziała albo – zaślepiona uczuciem – nie chciała widzieć, a potem przywykła.
Poznała Gustawa, gdy była młodą dziewczyną. Wydawał się atrakcyjny i inteligentny. Dyskoteka, trzy miesiące spotkań, domówek, pierwszy seks. Wtedy była już zakochana po uszy, więc szybko uległa jego namowom. Zakochanie sprawia, że zatraca się instynkt samozachowawczy i postępuje, jakby się było na haju. A potem ciąża. Nie spodziewała się tego. Zawsze sądziła, że to niemożliwe, że to zdarza się innym, ale nie jej. Jednak stało się. Rodzice byli w szoku, ale szybko zorganizowali ślub, uznając, że to jedyne rozsądne wyjście. Gustaw nie był zachwycony, ale nie protestował. Może nie miał odwagi postawić się rodzicom, bo rozumiał, że to też jego wina, a może – jak wtedy sobie wmawiała – po prostu ją kochał. Na wszelki wypadek wolała nie zgłębiać tej kwestii, podświadomie obawiając się rozczarowania.
Nim się obejrzała, było już po sprawie i została młodą mężatką. Wtedy jeszcze nie była gotowa na macierzyństwo, ale wierzyła w szczęście małżeńskie. Na początku jego apodyktyczne zachowanie brała za dobrą monetę, za męskość, przejaw odwagi i zdecydowania, jednak gdy kilka miesięcy po ślubie urodziła córeczkę, Liliannę, zaczęła widzieć to, co wcześniej jej umykało. Spodziewała się, że macierzyństwo i opieka nad niemowlakiem to będzie jej domena, ale nawet w tej kwestii mąż nie pozostawiał jej żadnej przestrzeni. Kontrolował ją i decydował o wszystkim. Mówił, kiedy ma kąpać dziecko, o której kłaść spać i o której karmić. Nie godził się na odstawienie małej od piersi i gdyby nie fakt, że po ośmiu miesiącach Maja straciła pokarm, pewnie kazałby jej to robić jeszcze przez następne pięć lat. Dopiero wtedy zaczęła dostrzegać, że jest arogancki i próżny. Czasami myślała, że wychodząc za niego, popełniła błąd. Pozwoliła mu całkowicie zawładnąć swoją prywatną przestrzenią, nie pozostawiając sobie ani kawałka wolności, ale co mogła zrobić? Przecież była już żoną i matką. I mimo wszystko nadal go kochała.
– Nie odwracaj się do mnie plecami – zwróciła mu uwagę. – Lekceważysz mnie.
Przewrócił się na wznak i sennym wzrokiem spojrzał na nią.
– No, co jeszcze?
Znów ta lekceważąca postawa. Gustaw zawsze rozmawiał z Mają pobłażliwym tonem, który pokazywał, gdzie jest jej miejsce. Każdego dnia przypominał jej, jaka jest niedoskonała i jakie ma szczęście, że ktoś taki jak on zgodził się zostać jej mężem. Łaskawiec. Przez to czuła się przy nim nic niewarta. Sprawiał, że odżywały wszystkie jej kompleksy, które wtedy nabierały ogromnego znaczenia. Puchły niczym balon do niebotycznych rozmiarów i przysłaniały rzeczywistość.
Kilka lat temu próbowała się zbuntować, ale szybko zrozumiała, że to nic nie da. Krzyki i awantury były bezcelowe. Gustaw nigdy nie podnosił głosu ani na żonę, ani na córkę, co najwyżej mówił ostrzejszym tonem. Z naciskiem cedził słowa przez zęby, wywierał na nie presję. Prawdę powiedziawszy, Maja również nie chciała awantur, ale oczekiwała, że mąż potraktuje ją poważnie i porozmawia z nią jak z partnerką, a nie jak ze służącą. Tymczasem gdy ona gotowała się wewnętrznie, on mówił swoje, po czym – nie czekając na jej argumenty – kończył temat. Wreszcie się poddała. Pogodziła się z myślą, że jej życie nie jest i nigdy nie będzie idealne. Ale pocieszała się, że przynajmniej było jakieś.
– Wytłumacz mi, dlaczego po tylu latach chcesz zrujnować nasze małżeństwo?
– A co za różnica, po ilu latach? – Wzruszył ramionami. – Nie planowałem tego, po prostu tak wyszło.
– Nic dla ciebie nie znaczy to, co tak długo budowaliśmy? – spytała, sama nie wiedząc, co właściwie zbudowali. Byli małżeństwem, mieli córkę, ale nic poza tym. Nawet nie mieli wspólnego kredytu na mieszkanie. Żadnej szczególnej więzi, co najwyżej przyzwyczajenie i pogodzenie się z losem.
– Nasze małżeństwo od dawna jest tylko fikcją, a ja potrzebuję odmiany. Przestań już gadać. Chce mi się spać – powiedział i demonstracyjnie ziewnął.
„Chce mi się spać” – nie była warta nawet wyjaśnienia, zwyczajnej logicznej rozmowy. Nie zasłużyła na to, chociaż przez lata była przy Gustawie, opiekowała się ich dzieckiem, prała jego gacie, robiła zakupy, gotowała jego ulubione dania, sprzątała, myła po nim brudną wannę i jeszcze chodziła do pracy. Robiła wszystko, żeby tylko go zadowolić, ale on i tak się z nią nie liczył. Dla niego jej wysiłki były bez znaczenia. Przyjmował je jako oczywistość.
– A co z Lili, jak chcesz jej to powiedzieć? Nic cię nie obchodzi, że zrobisz jej krzywdę?
– Jest już wystarczająco dorosła, zrozumie.
Co za cynik, pomyślała, a jej oczy zwęziły się złowieszczo. Nawet nie stać go na odrobinę delikatności i troski w stosunku do własnej córki. Zupełnie go nie obchodzi, że ona będzie cierpieć. Egoista. Wiele mogła mu wybaczyć, ale ranienie dziecka nie zasługiwało na pobłażanie. Poczuła wzbierający gniew.
– Wiesz co?
– Uhm – Gustaw mruknął i znów odwrócił się plecami, pokazując, że nie zamierza dłużej wdawać się w dyskusję, co ją jeszcze bardziej zirytowało.
– Wypad stąd! Ale już! – wrzasnęła i z całej siły kopnęła go w pośladek. – Spadaj do stołowego na kanapę, padalcu!
– No coś ty? Odbiło ci?! – spojrzał na Maję, zaskoczony jej niespodziewaną reakcją, której nigdy wcześniej nie doświadczył.
– Tak, odbiło mi na wieść o tym, że mój mąż znalazł sobie jakąś dupę na boku! – Wreszcie wyładowała duszącą ją od lat złość. Z całej siły zaparła się o poduszkę i zapamiętale zaczęła kopać go, gdzie popadnie. – To ty mnie zdradziłeś, więc ty wypadasz na kanapę i tam będziesz spał aż do rozwodu. – Mówiąc to, wycelowała i piętą łupnęła go w korzonki, aż jęknął. Potem trafiła w nerki i na koniec w kręgosłup.
– Wariatka – wycedził, krzywiąc się z bólu, po czym wzruszył lekceważąco ramionami, zabrał swoją poduszkę i wyniósł się do drugiego pokoju.
– Zimny drań! – krzyknęła za wychodzącym mężem. A następnie chwyciła stojący na szafce rodowy świecznik od teściowej i z całej siły cisnęła nim w Gustawa. Bibelot huknął z impetem o drzwi, a trzask rozlatującej się na drobne kawałki porcelany sprawił, że jej emocje zaczęły opadać.
– Tylko nie świecznik od mamy! – oburzył się, wciąż jeszcze masując sobie plecy, co ją raczej ucieszyło, niż przestraszyło.
– Wal się!
***
Teraz Maja była już rozwódką i musiała postanowić, co dalej. Mieszkanie było Gustawa, dostał je jeszcze przed ślubem w spadku po swoich dziadkach. Mogłaby walczyć o prawo do niego, ale nie zamierzała zniżać się do poziomu kłótliwej przekupki, a poza tym nie chciała prowokować awantur ze względu na córkę. Wolała oszczędzić Lili przykrości. Zresztą Gustaw pod naciskiem adwokata zgodził się wypłacić jej rekompensatę, a ona przyjęła proponowane pieniądze, chcąc jak najszybciej zakończyć sprawę. Tylko że to nie rozwiązywało problemu. Kwota, jaką otrzymała – a raczej miała otrzymać – nie obejmowała nawet jednej trzeciej wartości dwupokojowego mieszkania w Poznaniu. Nie miała też odłożonych żadnych większych zaskórniaków, bo całe swoje dochody krawcowej zawsze pakowała w bieżące potrzeby. Jej sytuacja stała się więc nie do pozazdroszczenia. Musiała zorganizować jakieś lokum, i to dla dwóch osób, bo Lilianna, czując żal do ojca za rozbicie rodziny, obraziła się na niego i oświadczyła definitywnie, że wyprowadza się z matką. Miała osiemnaście lat. Prawnie była już dorosła i mogła decydować samodzielnie. W tych okolicznościach stwierdziła, że na pewno nie zamierza mieszkać ze zdrajcą i jego metresą. Maja po cichu była jej wdzięczna za lojalność.
– Lili, jak możesz tak mówić, przecież to twój ojciec i jesteś mu winna szacunek – upomniała córkę, czując, że mimo wszystko wypadałoby zareagować na obraźliwe słowa.
– A on nie jest nam winien szacunek? – odparła obojętnie dziewczyna. – Ciebie zdradził, a potem bez żadnych skrupułów wystawił nas obie do wiatru. Potraktował jak przedmioty, które można przestawiać z kąta w kąt albo wystawić za drzwi, żeby się ich pozbyć, kiedy się znudzą. Liczy się tylko on i jego zachcianki, egoista…
– Lili, proszę cię, przestań – jęknęła Maja, wchodząc jej w słowo. Nie miała już siły dyskutować, tym bardziej że podzielała jej zdanie, a poza tym broniąc Gustawa, wykazywała się jawną hipokryzją. Najchętniej też powiedziałaby wprost, co naprawdę o nim sądzi, ale nie chciała zaogniać sytuacji i jeszcze bardziej zrażać córki do ojca.
– Mogę przestać, tyle że i tak nie zmusisz mnie, żebym zaczęła myśleć o nim inaczej. Może kiedyś mu wybaczę. Na razie mam do niego żal o to, co zrobił.
Maja westchnęła z rezygnacją. Teraz miała poważniejszy kłopot niż relacje Lili z Gustawem i jak najszybciej musiała coś wymyślić, a nie dysponowała zbyt wieloma możliwościami. Pozostanie w mieszkaniu byłego męża nie wchodziło w grę, bo pomijając komplikacje prawne, nie miała ochoty mieszkać tam ani jednego dnia dłużej, niż było to konieczne. Nie zamierzała spotykać się przy śniadaniu w kuchni z jego nową partnerką, której z oczywistych powodów nie lubiła i którą uważała za wredną małpę.
Do swojego ojca, Szczepana, nie mogła wrócić, bo kilka lat temu sprzedał ich stary rodzinny dom na wsi, w którym po śmierci mamy czuł się bardzo samotny, i zamieszkał w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu w Poznaniu ze swoją obecną żoną, sympatyczną Iloną. Maja rozumiała jego decyzję. Gdy został wdowcem, miał dopiero pięćdziesiątkę na karku, był więc jeszcze na tyle młody, żeby zacząć wszystko od początku. Tak czy inaczej, nie zmieniało to faktu, że dwie dodatkowe osoby w ich mieszkaniu to byłby już za duży tłok, pomijając skrępowanie, jakie by wywołały, gdyby zwaliły się im na głowę.
Nie widziała innego wyjścia, jak tylko zwrócić się z prośbą do młodszej siostry. Kasia miała niewielki dom za miastem i trochę więcej miejsca niż ojciec, ale miała też męża i syna, co oznaczało, że kiedy Maja z Lili wprowadzą się do nich, wszystkim będzie doskwierać niewygoda oraz brak prywatności. Mimo to siostra bez wahania zgodziła się je przyjąć. Maja była jej bardzo wdzięczna za pomoc, choć wiedziała, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Jak najszybciej musiała coś zrobić. Ale co?
Potrząsnęła głową, chcąc odgonić przykre myśli, i znów zaczęła pakować do pudła to, co leżało na podłodze.
– Najpierw przeprowadzka, a potem znajdę jakieś rozwiązanie – mruknęła pod nosem.
***
Po kilku dniach, w sobotę, Maja i Lilianna wreszcie uporały się z pakowaniem swoich rzeczy. Gustaw wykazał się taktem i na ten czas wyjechał z kochanką w góry, dając im pełną swobodę. Nie była pewna, czy zrobił to ze względu na nie, czy na siebie. Może tylko chciał mieć spokój i wolał uniknąć tego całego rozgardiaszu, jaki panował wtedy w domu.
Koło południa przyjechał mąż Kasi, żeby pomóc im z przeprowadzką. Rafał pracował jako kierowca furgonetki w firmie kurierskiej i w razie potrzeby mógł skorzystać ze służbowego samochodu, do którego teraz wspólnie zapakowali bagaże. Maja z córką wsiadły do małego, starego daihatsu i ruszyły za szwagrem do nowego miejsca zamieszkania, które przez jakiś czas miało stać się ich domem.
W trakcie jazdy Maja cieszyła się, że przynajmniej nie pada i dopisała im ładna pogoda. Słońce zawsze pozytywnie ją nastrajało i dodawało otuchy, że wszystko będzie dobrze i jakoś szczęśliwie się ułoży. Chciała w to wierzyć.
– Słuchaj, może po drodze podjedziemy na dworzec? – zapytała córkę, przerywając przedłużającą się ciszę.
– A po co? – zdziwiła się Lili.
– Mogłabyś sobie spisać rozkład jazdy kolejki, żebyś wiedziała, o której musisz jutro jechać do szkoły.
– Nie ma sensu. Przecież Tymek też jeździ do liceum w Poznaniu i na pewno ma rozkład. Wezmę od niego – wyjaśniła dziewczyna i znów odwróciła głowę, niemal wtykając nos w szybę. Najwyraźniej trudna sytuacja podziałała również na nią, dlatego teraz nie miała humoru. Od rana była bardzo milcząca, co normalnie niemal nigdy się jej nie zdarzało.
– Racja – zgodziła się Maja i ponownie skupiła uwagę na drodze.
Zaczęła się zastanawiać, jak poradzi sobie ze swoją pracą. Była zatrudniona w firmie mieszczącej się po drugiej stronie Poznania, oddalonej o prawie czterdzieści kilometrów od domu Kasi. Każdego dnia rano będzie musiała dotrzeć do miasta, a potem mozolnie przebijać się przez korki w centrum. Pomijając czas, dojazdy samochodem pochłoną znaczną część wypłaty, mimo że Dasiek, jak pieszczotliwie przezwała go Lili, mało palił. Jeżdżenie kolejką z przesiadką na autobus też nie było dobrym rozwiązaniem, bo zajęłoby jej prawie cztery godziny dziennie, licząc drogę w obie strony. Na dłuższą metę nie da rady i szybko padnie na twarz.
Maja znów westchnęła ciężko.
– Co ci jest? – zareagowała Lili, nagle odrywając wzrok od mijanych widoków.
– Nic, tylko pomyślałam, że będę musiała poszukać pracy gdzieś bliżej.
– No tak. – Dziewczyna ze zrozumieniem pokiwała głową, wykrzywiając przy tym usta w zabawną podkówkę. – Kolejny temat do ogarnięcia.
– Uhm.
– Może otworzysz własną działalność?
– Niby jaką?
– Nie wiem. – Lili wzruszyła ramionami. – Może malowanie obrazów?
– A kto dzisiaj kupuje obrazy od artysty? – Maja prychnęła lekceważąco. – Każdy leci do marketu i kupuje kiepskie zdjęcia w antyramie masowej produkcji. Nikt nie docenia rękodzieła. A ci, co doceniają i ich stać, kolekcjonują obrazy lepszych twórców. Takich, którzy mają już wyrobioną markę, a ich dzieła osiągają ogromną wartość na rynku. Bogaci traktują sztukę jak lokatę pieniędzy. Niestety, z przykrością muszę cię uświadomić, że ten rynek mnie nie dotyczy.
Maja skończyła liceum plastyczne i swoją edukację zakończyła maturą, a to zawężało jej możliwości. Żadna licząca się galeria nie przyjęłaby jej prac do sprzedaży i nie wypromowałaby nazwiska. Kiedyś miała marzenie, żeby zdawać na Akademię Sztuk Pięknych, ale rychła ciąża pokrzyżowała jej plany. Dlatego jak tylko Lili podrosła i poszła do przedszkola, z braku lepszego pomysłu zatrudniła się jako szwaczka. Szycia nauczyła się od swojej babci modystki, która robiła piękne nakrycia głowy: kapelusze, toczki, welony i ozdobne stroiki na wyjątkowe okazje, a nawet futrzane czapki, swego czasu długo trzymające się na topie. Była uzdolniona manualnie i tak kreatywna, że z łatwością nauczyła się również szyć ubrania. Maja pamiętała, jak bunia wyczarowywała dla niej cudne sukienki, płaszczyki i kolorowe ogrodniczki. Jako dziecko zachwycała się jej talentem i zazdrościła pomysłów. W końcu uprosiła babcię, żeby ta nauczyła ją wszystkiego, co sama umie, w efekcie czego jeszcze jako nastolatka każdą wolną chwilę po szkole poświęcała na zdobywanie nowych umiejętności. Później okazało się, że te umiejętności stały się niezwykle przydatne.
Na chwilę oderwała wzrok od drogi i spojrzała we wsteczne lusterko. Na tylnym siedzeniu leżała walizkowa maszyna do szycia Łucznik, którą czasem rozkładała w domu, żeby przerobić jakieś ubranko dla małej. Gustaw tego nie znosił i złościł się, że robi mu bałagan. Dla niego to były zwykłe szmaty, a jej pasję uważał za głupią fanaberię wynikającą z nudów. Mówił, że zamiast iść do sklepu i kupić nowe rzeczy, bawi się w jakieś „bezsensowne, gówniane łatanie niemodnych staroci”.
Przypomniała sobie starą maszynę marki Singer, napędzaną deptanym pedałem, którą babcia odkupiła tuż po wojnie od żony jakiegoś lekarza. To był doskonale zadbany i piękny antyk sprzed drugiej wojny światowej, o ile dobrze pamiętała. Prawdziwe cacko. Maja marzyła, że kiedyś odziedziczy ten skarb, ale po śmierci babci nie mogła jej zabrać ze względu na męża. Twierdził, że to zwykły rupieć, który będzie tylko przeszkadzać i zbierać tony kurzu, a dla niej to była zbyt cenna pamiątka, żeby wstawić ją do wilgotnej, brudnej piwnicy. Z ciężkim sercem zostawiła maszynę u rodziców, a potem zapomniała o niej. Właściwie nie miała pojęcia, co się z nią stało, kiedy ojciec sprzedał dom. Może w końcu wywiózł ją do komisu, żeby pozbyć się starocia?
Maja znów spojrzała przed siebie, na furgonetkę Rafała.
Etat szwaczki nie był dla niej szczytem marzeń, ale nie chciała być tylko kurą domową na utrzymaniu męża, dlatego podjęła taką pracę, jaką udało jej się wtedy znaleźć. Gustaw całkiem dobrze zarabiał i spokojnie mogliby żyć z jednej pensji. On prawdopodobnie nawet by się ucieszył, że żona siedzi w domu i zajmuje się sprzątaniem i gotowaniem, ale Mai to nie wystarczało. Znosiła wiele zasad narzuconych przez niego, jednak tego nie mogła odpuścić. Gdyby to zrobiła, czułaby się jeszcze bardziej upokorzona i bezwartościowa, a co gorsza, straciłaby do siebie resztki szacunku. Postawiła sobie za punkt honoru dokładanie się do wspólnego budżetu domowego. Teraz żałowała tylko, że oddawała wszystko, co zarabiała, zamiast odkładać sobie jakąś niewielką część na konto w banku. Pewnie przez te kilkanaście lat uzbierałaby się całkiem spora sumka. Niestety nie zabezpieczyła się na czarną godzinę, bo wierzyła, że mąż nigdy nie odejdzie i zawsze będzie przy nim bezpieczna finansowo. Nawet nie dopuszczała do siebie innego scenariusza.
– Musi być jakieś wyjście. Jestem pewna, że coś wymyślisz. – Lili nie dawała za wygraną.
– Kochanie, żeby otworzyć działalność, trzeba mieć lokum, a my będziemy mieszkać kątem u wujostwa. Jak to sobie wyobrażasz, że urządzę szwalnię w salonie cioci Kasi?
– Nie, ale wiem, że stać cię na coś więcej, niż tylko bycie szwaczką. Wierzę w ciebie – skwitowała Lili i z czułością uśmiechnęła się do matki. – Podobno wszechświat jest tak urządzony, że kiedy pojawia się problem, to w ślad za nim przychodzi rozwiązanie.
– Ciekawa teoria, będę się jej trzymać – roześmiała się Maja i zerknęła na córkę. – Dobra z ciebie dziewczyna. Dzięki, że we mnie wierzysz – powiedziała i poklepała ją po kolanie. Zrobiło jej się ciepło w okolicach serca.
***
– No to jesteśmy na miejscu – oznajmiła Maja, udając dobry humor, mimo że wcale nie było jej do śmiechu.
– I znowu czeka nas dźwiganie kartonów – mruknęła niezadowolona Lili.
– Poprosimy wujka Rafała i Tymona, żeby zrobili to za nas, a my pójdziemy na kawę do cioci Kasi – uspokoiła ją i zatrzymała Daśka na poboczu ulicy, tuż przed wjazdem na posesję. Nie było szans na zaparkowanie gdzie indziej, bo w garażu stał stary opel Kasi, a na podjazd właśnie wjechał Rafał swoją służbową furgonetką. Cóż z tego, że samochód zostanie na zewnątrz? W mieście, gdzie jeszcze do dzisiaj mieszkała, też stał na niestrzeżonym parkingu pod chmurką i nic mu się nie przydarzyło.
Maja wyjęła kluczyki ze stacyjki i sięgnęła po torebkę, a Lili wysiadła z miną przypominającą chmurę gradową. Najwyraźniej była przybita tym, że jej życie uległo radykalnej zmianie. Od dziś będzie mieszkać w domu wujostwa, dzieląc pokój z matką, i na dodatek będzie musiała dojeżdżać kolejką do liceum. Wszystko ułożyło się nie tak, jak się spodziewała, z czym trudno było jej się pogodzić.
Jak na współczesne standardy, dom Kasi i Rafała był niewielki, ale przytulny. Wykończony jasnoszarym tynkiem z białymi oknami i boniowaniem, przykryty grafitową dachówką niczym wielką czapą, sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Przed głównym wejściem na granitowych schodach dumnie prezentowały się doniczki pełne dorodnych, czerwonych pelargonii. Budynek otaczał ogród, który z racji skromnych rozmiarów nie dawał zbyt dużego pola do popisu, ale Kasia dbała o niego jak o cenną szkatułkę. Nic więc dziwnego, że wszyscy lubili przesiadywać na niewielkim tarasie, który wtapiał się w soczystą zieleń na tyłach domu.
W drzwiach pojawiła się uśmiechnięta kobieta i od razu zaczęła zapraszać je do środka. Szczupła, drobna, ubrana w obcisłe dżinsy i luźną, kolorową bluzę, wyglądała jak starsza siostra swojego syna.
– Cześć, siostrzyczko! – Maja uściskała ją i od razu weszła do salonu, a za nią to samo uczyniła Lili.
– Wszystko już gotowe. Wasz pokój posprzątany, szafy opróżnione, zdążyłam nawet ugotować obiad – mówiła Kasia, wyrzucając z siebie słowa jedno za drugim. Najwyraźniej była równie podenerwowana nowym stanem rzeczy jak one. – A Rafał wczoraj zrobił miejsce w garażu na wasze kartony. Zostawimy tam to, co na razie się nie przyda, żeby nie przeszkadzało w domu. Rozgośćcie się, proszę. Lili, coś ty taka smutna? – zapytała, spoglądając na wyraźnie osowiałą dziewczynę, która nieśmiało przycupnęła na brzegu kanapy.
– Nie jestem smutna, tylko… – Lili nie dokończyła, bo nagle poczuła wielką kluchę w gardle. Spuściła głowę, a jej długie włosy spłynęły kaskadą na twarz i ramiona. – Przepraszam – wyszeptała i wybiegła do łazienki.
– Zrobiłam coś nie tak?
– Nie. Jest smutna, bo straciła swoje miejsce i grunt pod nogami – wyjaśniła Maja. – Jej poczucie stabilizacji prysnęło niczym bańka mydlana.
– To prawda. Bardzo jej współczuję. – Kasia ze zrozumieniem pokiwała głową. – Ale nie martw się, wkrótce wszystko jakoś się ułoży – dodała, gdy zauważyła, że Maja też nie tryska humorem.
– Mam taką nadzieję.
– Wstawię wodę na kawę, a potem sobie pogadamy – zaproponowała siostra, chcąc zmienić temat, i podeszła do kuchennej szafki, na której stał elektryczny czajnik.
Nagle w korytarzu rozległo się trzaśnięcie drzwiami i w salonie pojawił się wysoki, szczupły szesnastolatek z bujną czupryną ciemnych włosów niesfornie opadających na czoło, podobny do swojego ojca niczym dwie krople wody. Tyle że Rafałowi mocno zaznaczały się już zakola, a przez rzednące włosy prześwitywał czubek głowy.
– Cześć, ciotka! – zawołał od progu.
– Tymek, jak ty się odnosisz do cioci? A poza tym nie trzaskaj drzwiami – skarciła go Kasia.
– Cześć, Tymon. – Maja uśmiechnęła się do chłopaka, ignorując utyskiwania jego matki.
– Musisz pomóc ojcu rozładować bagaże – zarządziła Kasia.
– Wiem, sam mi o tym mówił przed chwilą. Zresztą widziałem te sterty kartonów na podjeździe. Zaraz pomogę, tylko się przebiorę – powiedział i pobiegł do siebie, przeskakując po dwa stopnie, a echo tupotu jego dużych stóp odbiło się od ścian niewielkiej klatki schodowej. – Zrób mi kanapkę, bo jestem głodny! – rozległo się na piętrze.
– Mówi się „proszę”! – upomniała go matka. – Pamiętaj, że za godzinę będzie obiad!
– Do obiadu to zdążę umrzeć z głodu!
– Nastolatek – szepnęła Kasia do Mai i mrugnęła porozumiewawczo, a następnie otworzyła lodówkę. – Wszystko musi mieć natychmiast, zwłaszcza jedzenie, bo inaczej nie wytrzyma i padnie trupem.
W chwili gdy Tymon zbiegał po schodach, z łazienki wyszła Lilianna. Była już spokojniejsza, ale oczy nadal miała podkrążone i zaczerwienione. Było widać, że płakała.
– O, cześć, Lili! – zawołał do niej chłopak i szybko chwycił kanapkę przygotowaną przez Kasię. Od razu odgryzł łakomie spory kęs i z pełnymi ustami zwrócił się do kuzynki: – Pomożesz nam przy kartonach? Przydałoby się, żeby ktoś je posegregował, co idzie do pokoju, a co do garażu.
– Nie ma sprawy – zgodziła się dziewczyna i ruszyła za nim do wyjścia, ale przy drzwiach zatrzymała się nagle i odwróciła. – Mamo, pomogę im, a potem pójdę do Bibi.
Kobiety spojrzały na nią zaskoczone.
Maria była matką Gustawa. Kiedy Lili była małą dziewczynką, nie potrafiła wymówić słowa „babcia” i zaczęła wołać na nią Bibi. Marii wyjątkowo przypadło to do gustu, uznała bowiem, że dzięki temu czuje się młodsza, i zażądała kategorycznie, żeby każdy się do niej zwracał w ten sposób. W końcu babcie są stare, a ona jeszcze się tak nie czuła. Od tego czasu wszyscy w rodzinie tak ją nazywali, a co więcej – nawet niektórzy znajomi zaczęli używać tego zdrobnienia.
Tak się złożyło, że Bibi mieszkała w miejscowości oddalonej o jakieś trzy kilometry od domu Kasi i Rafała. Maja i Lili odwiedzały ją raczej okazjonalnie, tylko w towarzystwie Gustawa, nigdy same. Jednak od czasu, kiedy rozwód stał się faktem, Maja nie miała już ochoty na spotkania, mimo że szczerze lubiła swoją teściową. Obawiała się, że kobieta będzie obwiniała ją o rozpad ich małżeństwa. Łatwiejszym wyjściem okazało się unikanie konfrontacji. Zresztą Gustawowi taka sytuacja bardzo odpowiadała.
– Ale za chwilę będzie obiad – przypomniała Kasia z lekkim wyrzutem.
– Przepraszam, ciociu, ale nie jestem głodna. – Dziewczyna trochę się zakłopotała, jednak nie zamierzała zmieniać zdania. – Poza tym… muszę się przejść.
– Lili, przecież to kawał drogi, chcesz iść sama? Pieszo? – Maja się zdenerwowała. – Będzie lepiej, jeśli cię podwiozę i wieczorem odbiorę.
– Nie trzeba. Może Tymek pożyczy mi rower i obrócę szybko w obie strony. Nie martw się, mamo, nic mi się nie stanie. Przecież to spokojna okolica.
– To niech ci jeszcze pożyczy kamizelkę odblaskową – poradziła Maja.
– Ojej, ale ty jesteś marudna. Może jeszcze kask, nakolanniki i pompkę? – żachnęła się dziewczyna i przewróciła niecierpliwie oczami.
– O, właśnie, bardzo dobrze mówisz.
***
Gdy w niedzielny poranek zeszła na dół, zastała tam Kasię krzątającą się już po kuchni. Ubrana w wielki wełniany sweter Rafała, obcisłe dżinsy i grube skarpetki, bez kapci, wyglądała swobodnie i sympatycznie. Maja poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Siostra miała dom i bezpieczną rodzinę, podczas gdy jej życie właśnie wywinęło fikołka i została z niczym.
Stół w aneksie jadalnym czekał już na domowników, nakryty do śniadania, a na nim zwracały uwagę same pyszności. Na środku blatu stał pękaty dzbanek ze świeżo zaparzoną kawą, obok leżały gotowane jajka od gospodarza, pokrojone w plasterki pomidory z małej szklarni na tyłach domu, miód, który Kasia kupowała w pobliskiej pasiece, oraz powidła własnej roboty ze śliwek z drzewa rosnącego w ogrodzie. W sezonie Maja dostawała od siostry trochę świeżych warzyw i owoców, ale marzyło jej się, żeby wyjść o świcie do swojego ogrodu, zerwać trochę własnoręcznie wyhodowanych truskawek i porzeczek prosto z krzaczka albo wygrzebać z ziemi kilka pachnących marchewek. Niestety, Gustaw nie chciał słyszeć ani o budowie, ani o kupnie domu na wsi. Uważał, że tylko w mieście czuje się jak ktoś cywilizowany. Co za bzdura.
– Masz ochotę na jajecznicę?
– Dziękuję, wystarczy mi tost z miodem i kawa. – Maja usiadła przy stole. – Szkoda, że nie powiedziałaś, o której wstajesz, pomogłabym ci wszystko przygotować.
– Daj spokój. Jeszcze nieraz będziesz miała ku temu okazję – uśmiechnęła się siostra, zajmując miejsce po drugiej stronie. – Zresztą dobrze wiesz, że lubię wcześnie wstawać, jestem typowym skowronkiem. Nie tak jak Rafał i Tymon, oni do późna czytają albo surfują po necie, a potem rano nie można ich wywlec z łóżka.
– Podobnie jak Lili. Potrafi policzyć wszystkie słowiki w okolicy, za to skowronka nie tylko nie widziała na oczy, ale nawet nigdy nie słyszała. – Maja się roześmiała.
– Jak ona się czuje?
– Chyba trochę lepiej, chociaż podejrzewam, że jeszcze przez kilka dni będzie się oswajać z nową sytuacją – stwierdziła i wbiła zęby w chrupiącego tosta. Poczuła słodycz prawdziwego miodu otulającą język i podniebienie. Przełknęła kęs i dodała: – A właśnie, wczoraj po powrocie oznajmiła, że Bibi chce mnie widzieć i zaprasza nas dzisiaj na obiad.
– I co, zamierzasz pójść?
– Chyba muszę. Teściowa, a właściwie była teściowa, oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu, że nie chce słyszeć żadnych wykrętów i jeśli nie przyjadę, to po swojej śmierci będzie mnie straszyć i dzwonić łańcuchami każdej nocy. Tak przekazała mi Lili. – Maja westchnęła z rezygnacją. – W sumie to nie jej wina, że synek zachował się jak palant.
– W pewnym sensie jej, bo tak go wychowała – skwitowała sarkastycznie Kasia. – No to nie zazdroszczę, na pewno da ci popalić.
– Oby nie. – Maja wsypała łyżeczkę cukru do filiżanki pełnej kawy i posmarowała drugiego tosta. – Przecież to całkiem rozsądna kobieta i do tej pory nie zauważyłam u niej żadnych uprzedzeń. Dla mnie zawsze była bardzo miła, ale nie rozmawiałam z nią od dawna, więc trudno mi przewidzieć, co teraz myśli i jak mnie potraktuje. – Oblizała palce oblepione spływającym miodem. – Ty wiesz, że już prawie rok jej nie widziałam?
– To może dobrze, że się teraz spotkacie? Najwyższy czas, żebyście sobie szczerze porozmawiały i wyjaśniły co nieco. Mimo wszystko powinnyście utrzymywać w miarę dobre relacje, chociażby ze względu na Lili. Przecież to jej babcia.
– Masz rację, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Obawiam się, że nie będzie łatwo.2
Maja włączyła kierunkowskaz i zjechała na utwardzony kostką brukową podjazd przed bramą posesji należącej do Marii Fijołek.
Mama Gustawa mieszkała w niewielkim kwadratowym domu, który od kilku lat poddawała poważnemu remontowi i różnego rodzaju przeróbkom. Płaski dach przykryła dwuspadowym z czerwoną dachówką, dobudowała zadaszony front wsparty na dwóch kolumnach i wymieniła stare ogrodzenie z siatki na piękne kute panele z kamiennymi słupkami i podmurówką. Nowoczesna brama otwierała się automatycznie, a otoczenie budynku zyskało nowy sznyt dzięki wysiłkom architekta zieleni. W porównaniu z innymi w okolicy, dom Marii prezentował się bogato i odstawał od dawnego peerelowskiego stylu lat siedemdziesiątych.
Po cichym szczęknięciu skrzydła bramy natychmiast zaczęły się otwierać. Maja wjechała w głąb posesji i zaparkowała na wybrukowanym granitową kostką podjeździe. Wysiadając z auta, dostrzegła dumnie wyprostowaną sylwetkę teściowej – a raczej byłej teściowej – stojącą na szczycie schodów. Mimo że nigdy nie doświadczyła z jej strony żadnej przykrości, teraz poczuła lekki dreszcz niepokoju.
Tymczasem Lili w kilku susach pokonała schodki i padła w ramiona babci. Po czułym powitaniu Maria spojrzała na byłą synową.
– No, co tak stoisz? Chyba nie zamierzasz tu kwitnąć jak jakiś fijołek? Rusz się – rzuciła zdecydowanym tonem, a Maja poczuła się głupio, bo odkąd przyjęła nazwisko męża, również nazywała się Fijołek, tak jak teściowa. Co więcej, po rozwodzie nadal tego nie zmieniła.
Uśmiechnęła się nieśmiało i posłusznie podreptała się przywitać. Jak zawsze pocałowała teściową w oba policzki, a ta objęła ją ramieniem i delikatnie poklepała po plecach. Może nie będzie tak źle, pomyślała Maja.
Wnętrze domu wyglądało jak zawsze schludnie i bardzo przytulnie. Maria postawiła na estetykę nie tylko na zewnątrz – również w środku prawie wszystko uległo zmianie. Przebudowała salon, likwidując niepotrzebną ścianę odgradzającą go od kuchni, dzięki czemu zyskała więcej światła i przestrzeni. Odnowiła i na nowo wyposażyła dwie łazienki oraz wyremontowała pokoje na piętrze. Potem dobudowała duży taras na tyłach domu, który stał się miejscem relaksu i spotkań dla rodziny oraz przyjaciół.
Maja usiadła w wygodnym fotelu i z zainteresowaniem wodziła wzrokiem za kobietą, która teraz krzątała się po kuchni. Była szczupła i zgrabna. Miała na sobie obcisłe czarne dżinsy, luźny popielaty sweter z kimonowymi rękawami i miękki, fioletowo-grafitowy szal, fantazyjnie zawinięty wokół szyi, a siwiejące pasmami włosy upięła nad karkiem w luźny węzeł. Cerę miała zdrową i świeżą, bo systematycznie chodziła do kosmetyczki. Ubierała się odważnie, oryginalnie, ale w dobrym guście, i nie przejmowała się gadaniem sąsiadów. Miała w nosie plotki, a zazdrość innych tylko ją śmieszyła. Maja zastanawiała się, jak to możliwe, że kobieta koło sześćdziesiątki, przez większość życia mieszkająca na wsi, wygląda tak dobrze i elegancko. Zresztą Maria niezmiennie zaskakiwała ją nie tylko swoim wyglądem, ale i sposobem bycia. Było w niej coś tak fascynującego, że przyciągała jak magnes, a jednocześnie tak dumnego, że wzbudzała respekt.
– Bibi, skąd masz ten witraż? – zapytała Lili, przyglądając się wąskiemu panelowi sięgającemu od podłogi aż po sufit, który został zamontowany w miejscu dawnej ściany. – Już wczoraj chciałam cię o to zapytać, ale jakoś mi umknęło.
Maja przyjrzała się tej wyszukanej ozdobie.
Podświetlony promieniami słońca wpadającymi przez kuchenne okno, witraż eksplodował wszystkimi odcieniami zieleni, niebieskiego, turkusu i bladej szarości. Przedstawiał głębię, w której między głazami, rzęsą wodną i trzcinami przemykały wijące się, lśniące pstrągi. Wyglądało to tak, jakby spływały w dół, chcąc ukryć się przed wzrokiem obserwatora. Doskonale dopasowany do wystroju wnętrza element hipnotyzował i wywoływał uczucie spokoju.
Przypomniała sobie, że coś podobnego, ale w mniejszym formacie, widziała w jednym z okien Pałacu w Rogalinie. Tamten witraż został przywieziony drogą morską z pracowni L.C. Tiffany z Nowego Jorku. Podobno w trzydziestym dziewiątym roku, kiedy wybuchła wojna, próbowano go ukryć, żeby uchronić przed grabieżą. Niestety wymontowanie okazało się niemożliwe z uwagi na delikatne szkło. Ostatecznie witraż został zasłonięty z obu stron deskami i w nienaruszonym stanie przetrwał wojnę. Do dziś można go oglądać w pełnej krasie w pałacu. Jak widać, ten artysta najwyraźniej zainspirował się pałacowym dziełem sztuki.
– Piękny, prawda? – Maria z dumą spojrzała na nowy nabytek. – Zamówiłam u tutejszego artysty. Zdolna z niego bestia. Robi wyjątkowe cudeńka, że aż dech zapiera.
– Wypasik – przyznała Lili i cmoknęła, wyrażając tym swój zachwyt. – Może ci w czymś pomóc?
– Tak, kochanie. Możesz wyjąć sztućce z komody i poukładać przy talerzach. Tylko pamiętaj, w jakiej kolejności powinny leżeć.
– Ja też się przydam? – zreflektowała się Maja, gdy ocknęła się z zadumy, w jaką wpadła na widok witrażu.
– Oczywiście. Zanieś półmiski z pieczenią i surówką. Aha, i jeszcze sos. – Maria uśmiechnęła się do niej, a Maja pomyślała, że może uda się uniknąć traumy po tym obiedzie.
W trakcie posiłku rozmawiały na błahe tematy, ale potem, gdy przeniosły się z filiżankami kawy na kanapę, Maria postanowiła zapytać o to, co ją nurtowało od dłuższego czasu.
– Słuchaj, Maju, nie rozumiem, dlaczego mnie unikasz. Nie dzwonisz i nie przyjeżdżasz do mnie w odwiedziny. Co się stało? Możesz mi to wyjaśnić?
– Ja nie unikam… Ja… – Maja nie wiedziała, jak delikatnie wyjaśnić jej swoje obawy, ale chciała być szczera. Kłamstwo nie uszłoby uwadze teściowej… byłej teściowej. – Myślałam, że skoro teraz… po naszym rozwodzie sytuacja się zmieniła, to mama nie będzie chciała mnie widzieć. – Przełknęła nerwowo ślinę i pomyślała, że nawet nie wie, czy nadal powinna zwracać się do niej „mamo”. Teraz to już jakoś nie pasowało.
– Jak możesz tak myśleć? – oburzyła się kobieta. – Nie odzywałaś się do mnie, więc to ja sądziłam, że wolisz zerwać ze mną wszelkie kontakty, ale przecież między nami nic się nie wydarzyło. Poza tym nie zapominaj, że nadal jestem babcią Lili. – Skrzywiła się na określenie „babcia”, którego nie znosiła, po czym ciągnęła dalej: – Zawsze odnosiłam się do was z szacunkiem i nie widzę powodu, żeby teraz miało być inaczej. To fakt, mój syn okazał się nicponiem, ale przecież ty nie jesteś temu winna.
– Nie wiedziałam, że Gustaw powiedział mamie, dlaczego się rozwiedliśmy.
– Gustaw nic nie powiedział. Nawet gdy go o to pytałam, zbywał mnie. Zapewne wstydził się przyznać do tego, jak cię potraktował – powiedziała Maria, a jej oczy błysnęły gniewem. – Lili wczoraj wszystko mi wyjaśniła. To niedopuszczalne, żeby zostawić was w takim położeniu, bez dachu nad głową. Nie rozumiem, jak on mógł to zrobić. Nie tak go wychowywałam. Wstyd mi za niego. – Pokręciła głową z dezaprobatą i westchnęła ze smutkiem. – Wyszło na to, że poniosłam porażkę wychowawczą.
Maja patrzyła na nią z niedowierzaniem. Maria w ocenie sytuacji była zaskakująco obiektywna. Żadnego wybielania synusia i tłumaczenia jego grzechów.
– Wiesz… – Kobieta znów podjęła temat. – Gustaw jest moim synem i chociaż nie podoba mi się jego zachowanie, to nie zamknę przed nim drzwi. Musisz to zrozumieć. Ale to nie ma żadnego wpływu na relacje między tobą a mną. Zawsze cię lubiłam i uważam, że byłaś dobrą synową, a Lili bardzo kocham. Dlatego chciałabym, żebyś nadal traktowała mnie jak bliską ci osobę. Pamiętaj, że w razie czego możesz liczyć na moją pomoc.
– Dziękuję. – Maja poczuła wielką ulgę, a jej oczy zwilgotniały od łez.
– Zapewniam cię, że dla mnie zawsze byłaś i będziesz moją superbabcią z biglem. – wtrąciła Lili.
– Wiem, kochanie, ale nie używaj przy mnie słowa „babcia”, bo od razu czuję się starzej i zaczyna mi strzykać w korzonkach. – Starsza pani uśmiechnęła się czule do wnuczki i na chwilę zamilkła, jakby musiała coś przemyśleć. – Czy u Kasi nie jest wam za ciasno?
– Jakoś się pomieściliśmy – uspokoiła ją Maja, chociaż musiała przyznać, że mieszkanie w jednym małym pokoiku z córką wcale nie było komfortowe.
– Może chciałybyście zamieszkać u mnie? Tu jest więcej miejsca – zaproponowała Maria i zatoczyła ręką koło, pokazując przestrzeń ogromnego salonu. – Poza tym we trójkę byłoby nam raźniej.
– Nie, nie, nie ma potrzeby – zareagowała Maja, choć zaraz połapała się, że zrobiła to zbyt szybko i zbyt gwałtownie. – Jesteśmy wdzięczne za propozycję, ale u Kasi jest nam całkiem dobrze.
– Rozumiem. Wiecie co? Chciałabym, żebyście przyjechały do mnie w przyszłą niedzielę. Chyba mam pomysł na rozwiązanie waszego problemu, ale muszę to jeszcze z kimś skonsultować.
No ładnie. Maja lekko się przeraziła. Więc teraz co tydzień będzie jeździła na obowiązkowe niedzielne obiadki do byłej teściowej? Kurczę, przegwizdane!
***
Kiedy wyruszyły w drogę powrotną, na zewnątrz zaczęło się ściemniać. Ostatnie promienie słońca znikały właśnie za horyzontem na tle majaczących w oddali pól. Nieliczne we wsi lampy rozświetlały gdzieniegdzie wąskie, puste ulice. Maja odprężyła się i zatopiła we własnych myślach. Lili coś tam opowiadała, ale ona wcale jej nie słuchała. Analizowała przebieg wizyty u Marii i z zadowoleniem stwierdziła, że to spotkanie całkiem jej się podobało. Życzliwość teściowej… byłej teściowej – wciąż upominała się w myślach, żeby używać czasu przeszłego – sprawiła, że teraz czuła się zdecydowanie lepiej.
Skręciła w następną uliczkę, wzdłuż której ciągnął się chodnik odgrodzony od jezdni równo przystrzyżonym i dość wysokim szpalerem forsycji. Znała drogę na pamięć, dlatego gdy dojechała do końca alejki, automatycznie włączyła kierunkowskaz i nie zwalniając, skręciła w prawo. Nagle przed maską dostrzegła rowerzystę, który wyłonił się zza bujnych krzewów i wtargnął na pasy. Wszystko działo się błyskawicznie. Rozległ się głuchy łoskot, Maja wbiła pedał hamulca w podłogę, Lili zaczęła wrzeszczeć, osiągając skalę sopranu dramatycznego, a facet fiknął kozła, aż nakrył się nogami. Zdążyła zarejestrować jedynie przelatujące przed maską czerwone trampki i tylne koło od roweru.
Struchlała.
– Cicho! – krzyknęła, gdy już minął jej pierwszy szok. Lili natychmiast zamilkła i tylko wielkie wytrzeszczone oczy świadczyły, że nadal jest przerażona. – Jezu! Właśnie potrąciłam człowieka – jęknęła.
Tymczasem facet leżący na asfalcie zaczął się ruszać, co zdecydowanie wpłynęło na jej logiczne myślenie, a tym samym pozwoliło na odpowiednią reakcję. W pośpiechu wyskoczyła z auta i podbiegła do ofiary. W jej głowie kołatało się, że tak określa się osoby poszkodowane w wypadkach drogowych, ale jednocześnie uznała, że taki, co to pcha się pod samochód, nie rozglądając się na boki, powinien być raczej określany jako ofiara losu.
– Nic się panu nie stało? – zapytała i uklękła obok mężczyzny. Pociągnęła nosem, sprawdzając, czy jest pijany, ale nie wyczuła najlżejszego zapachu alkoholu.
Mężczyzna stęknął, usiadł na asfalcie i zaczął rozcierać nadgarstek lewej ręki. Na jego czole pojawił się czerwony siniak i guz, spodnie na kolanie były rozdarte, ale Maja nie wiedziała, czy to skutek wypadku, czy może już wcześniej miały taki sznyt. Chwilę później dostrzegła jednak ślady krwi i domyśliła się, że to nie ekstrawagancja, tylko następstwo zderzenia z maską Daśka. Mężczyzna dotknął głowy i spojrzał na nią.
– Jak się nie potrafi jeździć samochodem, to może lepiej przesiąść się na rower – burknął z wściekłością.
Maja poczuła złość. Co za głupek, pomyślała. Fakt, że nie uważała, ale przecież to jego wina.
– Jak widać, niektórym nawet jeżdżenie rowerem nie służy – odparowała zaczepnie, patrząc na dwie złamane szprychy i wykrzywione koło roweru.
– Żeby poruszać się po drogach publicznych, trzeba mieć dobry wzrok, a przynajmniej od czasu do czasu z niego korzystać – nie pozostał jej dłużny.
– Trzeba też znać się na przepisach i ich przestrzegać. Nie dość, że wjechał pan na pasy, zamiast prowadzić rower, to jeszcze wtargnął pan znienacka, jakby to była prywatna droga, a nie publiczna.
– Okej, wygrała pani. – Machnął zdrową ręką i zaczął się podnosić z wysiłkiem. Otrzepał okolice kolan, syknął z bólu, po czym całkiem się wyprostował. Był wysoki i Maja musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Miał krótką brodę i długie włosy, które bezładnie rozsypały się na ramionach. Lekka fala pozostawiona po gumce świadczyła, że przed wypadkiem musiały być związane w kitkę. – Dobrze, że miałem kask, bo pierwsze uderzenie poszło na niego, ale nie wiem, jakim cudem potem zsunął mi się z głowy. – Rozejrzał się dookoła w jego poszukiwaniu.
– Tu jest – powiedziała Lili i podała mu kask, który potoczył się pod samochód.
– No proszę, poszła sprzączka – mruknął, oglądając końcówkę paska, który powinien być zapięty pod brodą.
– Może zawiozę pana do szpitala? Na wszelki wypadek lepiej sprawdzić, czy wszystko jest w porządku – zaproponowała Maja i z niepokojem spojrzała na rosnący guz na jego czole. – Może ma pan wstrząśnienie mózgu, a ta ręka też może być złamana.
Roześmiał się kpiąco.
– Nie warto. Nie mam zawrotów głowy, więc raczej poza guzem nic mi nie jest. I mogę ruszać ręką, a to znaczy, że nie jest złamana. – Na dowód, że mówi prawdę, poruszył nadgarstkiem, ale znów skrzywił się z bólu.
– To może odwiozę pana do domu, rower raczej nie nadaje się do jazdy. Zresztą w tym stanie nie powinien pan teraz być sam.
– Dam sobie radę. Mój stan jest w porządku, a ja wracam do domu jak koń pociągowy, zawsze i wszędzie rozpoznaję kierunek. – Wydął ironicznie usta.
– Nie chodziło mi o stan… Chciałam powiedzieć, że jest pan potłuczony – wyjaśniła, na co Lili zachichotała.
– Potłuczony? – zdziwił się, marszcząc brwi. – Ma pani na myśli mój stan fizyczny czy psychiczny?
– Przepraszam, oczywiście powinnam powiedzieć, że jest pan poturbowany… To znaczy ranny – poprawiła się i spłonęła rumieńcem, a on uśmiechnął się półgębkiem.
– Proszę sobie mną główki nie zaprzątać, nawet taki „potłuczony” trafię do stajni.
Słysząc jego ton, Maja natychmiast się najeżyła. „Proszę sobie główki nie zaprzątać”, tak powiedział? To jakiś męski szowinista? Następny, który uważa kobiety za coś gorszego. Od razu przypomniał jej się Gustaw i nie podziałało to na nią pozytywnie. Czuła się jednak winna. Stała zdezorientowana, nie wiedząc, co jeszcze może zrobić, a tymczasem mężczyzna podniósł swój rower, obejrzał go uważnie, sprawdzając uszkodzenia, i ciężko westchnął. Potem zerknął w kierunku samochodu.
– A to pani widziała? – Wskazał ręką na Daśka.
– Co? – Maja nie zrozumiała, ale odruchowo powiodła wzrokiem we wskazanym kierunku. – Ja pierdzielę! – wyrwało jej się na widok dyndającego zderzaka.
Mężczyzna roześmiał się, co jeszcze bardziej ją zirytowało.
– Dwie przecznice dalej jest blacharz, który na pewno ma cały zapas śrubek. Przykręci pani ten zderzak na poczekaniu. Do widzenia – powiedział. – Chociaż wolałbym się z panią już raczej nie spotkać, bo za drugim razem mógłbym tego nie przeżyć. A na przyszłość zalecam ostrożność, kiedy siedzi pani za kółkiem.
Maja prychnęła na taką uwagę, jednak nie zdecydowała się na dalszą słowną potyczkę z tym typem.
– Ale na pewno nic panu nie jest? – zapytała raz jeszcze dla świętego spokoju.
– Na pewno.
Kiwnął głową i lekko utykając, ruszył w swoją stronę, a rozklekotany rower żałośnie popiskiwał na cichej ulicy.
– Król wiejskich szos – podsumowała go szeptem Lili.
***
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.