- promocja
Dom z marzeń - ebook
Dom z marzeń - ebook
Zatoka Cedrów Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle. Mieszkańcy kochają się, zdradzają, nienawidzą się i rozchodzą jak wszędzie na świecie. Mają swoje historie, swoje sekrety. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz… Nikomu z Cedar Cove nie przyszłoby do głowy, że pastor Dave Flemming może mieć romans. Nikomu, z wyjątkiem jego żony Emily, która od pewnego czasu podejrzewa, że mąż coś przed nią ukrywa. Znika wieczorami z domu, a potem zmyśla nieprzekonujące wymówki. Gdy na dodatek Emily znajduje w kieszeni jego marynarki złote kolczyki, jest już całkiem pewna, że mąż ją zdradza. Tylko z kim? Tymczasem szeryf Troy Davis doskonale wie, z kim chce się spotykać. Do Cedar Cove wróciła bowiem na stałe jego dawna miłość, Faith Beckwith. Tylko czy uda mu się przekonać ją, że warto spróbować jeszcze raz? Pierwszą miłość przeżywają nastoletni Tannith i Shaw. Oboje są w trudnej sytuacji, zbliżyły ich życiowe doświadczenia i zainteresowania. Wkrótce połączy ich jeszcze wspólna tajemnica. Natomiast pilnie skrywany sekret z przeszłości rozdzieli zakochanych Christie Levitt i Jamesa Wilburna. W Cedar Cove jak zwykle wiele się dzieje…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9233-5 |
Rozmiar pliku: | 807 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ludzie powiadają, że żona zawsze dowiaduje się ostatnia. Może i tak, ale Emily wiedziała o tym wcześniej. Już ponad tydzień żyła ze świadomością, że Dave, jej mąż, związał się z inną kobietą. A ponieważ był nie tylko jej mężem, lecz także pastorem Dave’em Flemmingiem, tym większą odrazę i lęk wzbudzała okropna myśl, że pokochał kogoś innego. Sama zdrada była już wystarczającym złem, ale zlekceważyć swoje obowiązki moralne wobec kongregacji... wobec Boga! Nie, to po prostu nie mieściło się w głowie.
Niestety, fakty mówiły same za siebie. Wybierali się do lokalu, by uczcić kolejną rocznicę ślubu. Emily czekała na Dave’a w kancelarii parafialnej i trochę już zniecierpliwiona zdjęła z kołeczka na drzwiach marynarkę męża. Gdy przewiesiła ją przez rękę, z kieszeni wypadło właśnie to. Kolczyk. Kolczyk z diamentem. Drugi, identyczny, spoczywał w drugiej kieszeni.
Dwa przepiękne wielkie kolczyki wysadzane diamentami, których właścicielką na pewno nie była ona, żona pastora.
W pierwszej chwili pomyślała, że jest to prezent dla niej z okazji rocznicy ślubu, jednak natychmiast to skorygowała. Po pierwsze, taki prezent daje się w eleganckim pudełeczku od jubilera. A po drugie, to po prostu niemożliwe ze względów finansowych. Dysponowali bardzo ograniczonym budżetem domowym, więc wszelkie ekstrawagancje były wykluczone.
Powinna była od razu spytać męża o te kolczyki, nie chciała jednak swoją podejrzliwością psuć wspólnego wieczoru. W rezultacie nie spytała do dziś, co wcale nie znaczyło, że sprawę uznała za niebyłą. Oczywiście, że nie! Przecież kolczyki otworzyły jej oczy na inne, równie podejrzane zjawiska! Przede wszystkim na to, że Dave od jakiegoś czasu był dziwnie zajęty. Tak bardzo, że miły obyczaj spędzania po obiedzie co najmniej godziny tylko we dwoje poszedł w zapomnienie, bo Dave musiał dokądś pędzić, albo na obiedzie w ogóle go nie było przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu. A poza tym ostatnio zaczął bardziej dbać o swój wygląd. Oczywiście można to złożyć na karb zbyt bujnej wyobraźni, niemniej jednak...
Dni mijały, liczba podejrzeń podwoiła się, a nawet potroiła, jednak Emily wciąż zwlekała z zasadniczą rozmową. Owszem, zaczęła podpytywać męża, dokąd się wybiera, lecz za każdym razem uzyskiwała dość mętną odpowiedź. Dave wymieniał kompletnie nieznane jej nazwiska, wspominał o jakichś spotkaniach, a przede wszystkim Emily odnosiła wrażenie, że jest jej dociekliwością urażony. Dlatego po jakimś czasie przestała pytać.
– Mamusiu, kiedy tata wróci? – spytał Mark, młodszy synek, zerkając na nią znad talerza. Miał osiem lat i brązowe oczy po ojcu.
Mały Mark nie wiedział, że mama zadaje sobie w duchu identyczne pytanie.
– Wkrótce tu będzie – odparła, starając się, żeby zabrzmiało to tak, jakby nie miała najmniejszych wątpliwości.
– Tata prawie nigdy nie je z nami. – Matthew, starszy synek, nie krył niezadowolenia.
Cóż, taka była prawda. Dave’a bardzo często nie było razem z rodziną przy jednym stole i Emily coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że jej mąż jada obiady z inną kobietą.
Oczywiście przed synkami, jak zawsze, usprawiedliwiła nieobecność męża w sposób najprostszy:
– Waszego tatę zatrzymało coś w kościele. Zdarza się – powiedziała lekko i swobodnie, siadając przy stole. Cała trójka złożyła ręce i pochyliła głowy, kiedy Emily zmawiała krótką modlitwę dziękczynną, do której ostatnimi czasy dodawała w duchu gorącą prośbę o odwagę, kiedy będzie musiała stawić czoło temu, co zapewne już niebawem wybuchnie w ich małżeństwie.
– Mamo, a nie możemy chociaż raz na niego poczekać? – spytał Mark, niechętnie sięgając po widelec.
– Nie, bo macie lekcje do odrobienia, prawda?
– Ale tato...
– Tata zje później.
Udawała, że je. Jej apetyt znikł w chwili, gdy znalazła kolczyki z diamentami i zdała sobie sprawę, że nie wolno jej już niczego ignorować. Chociaż, jak powtarzała sobie wielokrotnie, obecność kolczyków w kieszeniach marynarki męża można wytłumaczyć na wiele sposobów. Miała zamiar spytać go o nie następnego dnia... i nie spytała.
Wiedziała, co ją od tego powstrzymuje. Bała się usłyszeć prawdę, bała się, co z tej prawdy wyniknie. Bała się, że pastorzy, jak zwykli śmiertelnicy, nie potrafią oprzeć się pokusie. Potrafią się zaromansować, popełniać błędy, których nie można już naprawić.
Oczywiście był jeszcze cień nadziei, że to tylko nieporozumienie, które pod wpływem wyobraźni nabrało wymiarów tragedii. Ten cień znikł jednak bez śladu po spotkaniu z Beldonami, Bobem i Peggy, właścicielami pensjonatu Thyme and Tide. Natknęła się na nich w sklepie spożywczym, w przejściu między regałami. W trakcie rozmowy Bob wspomniał, że bardzo mu brakuje gry w golfa z Dave’em.
Od trzech lat Dave i Bob, kiedy pogoda dopisała, raz w tygodniu grywali razem w golfa. A z tego, co powiedział Bob, wynikało niezbicie, że Dave zrezygnował z tej rozrywki już rok temu. Rok! Mimo to zeszłego lata w każdy poniedziałek po południu ładował do samochodu kije golfowe i jechał niby na spotkanie z Bobem. A tak naprawdę na spotkanie z kimś innym!
Emily westchnęła. Nie, nie powinna dopuszczać, by wszystkie jej myśli szły w jednym kierunku, podążając dobrze już wydeptaną ścieżką wątpliwości i podejrzeń. Przecież doszło do tego, że połowę czasu spędza na odgrywaniu roli zrównoważonej, bezkonfliktowej żony, drugą połowę poświęca na rozpamiętywanie wszystkiego, co złe, a jednocześnie powstrzymuje się od zażądania wyjaśnień. Tak. Bo nadal, chociaż niby chciała poznać prawdę, bez względu na to, jak bardzo byłaby bolesna, bała się ją poznać. Która żona by się nie bała?
W rezultacie milczała, sama zaskoczona, jak znakomicie udaje jej się to udawanie, że wszystko jest w najlepszym porządku. Znajomi niczego nie podejrzewali, a Dave sprawiał wrażenie, jakby był pewien, że żona jest kompletnie nieświadoma. Może gdyby było inaczej, gdyby wyczuł, że Emily ma jednak pewne wątpliwości, sam zacząłby rozmowę na ten temat. Ona z kolei, niby żądna wyjaśnień, a jednocześnie odkładająca pytania na później, zapewne podświadomie na to właśnie czekała. Że mąż pierwszy zacznie rozmowę. W rezultacie oboje dawali niezły popis sztuki aktorskiej.
A zeszłej niedzieli Dave wygłosił wzruszające kazanie o miłości do współmałżonka.
Emily, słuchając pięknych, podniosłych słów, czuła się jak większość niekochanych żon na naszym globie. Była bliska zalania się łzami na oczach wszystkich wiernych zgromadzonych w kościele. Oczywiście, wszyscy by pomyśleli, że to ze wzruszenia. Przecież Dave, wygłaszając kazanie, w jakiś sposób składał hołd swojej małżonce. A ona najchętniej ogłosiłaby wszem i wobec, że owszem, słowa brzmią bardzo pięknie, ale to tylko słowa.
Trudno uwierzyć, że coś takiego przytrafiło się właśnie im. Emily zawsze była pewna, że ich małżeństwo opiera się na solidnych podstawach, a Dave jest jej najlepszym przyjacielem. Okazało się, że nie miała racji.
Drzwi z kuchni do garażu otwarły się i do domu, ku wielkiemu zaskoczeniu Emily, wszedł jej mąż.
– Tata!
Mark natychmiast zsunął się z krzesła i popędził do ojca. Był tak bardzo rozpromieniony, jakby nie widział go co najmniej rok.
– Witaj, synu! Co u ciebie nowego? – spytał Dave, przygarniając go do siebie. Mark był już za duży, żeby brać go na ręce, ale każde dziecko przecież łaknie zainteresowania i czułości ze strony ojca.
Dave przytulił Marka, starszemu synkowi żartobliwie rozwichrzył włosy, żonę pocałował w policzek.
– Tak się cieszę, że udało mi się zdążyć do domu na obiad – powiedział, siadając do stołu.
– Też się cieszę, tato! Bardzo! – zawołał Mark, spoglądając na ojca roziskrzonym wzrokiem.
W rezultacie Emily również poczuła się uradowana i ochoczo poderwała się z krzesła, by przynieść czwarte nakrycie.
Tego dnia zrobiła zapiekaną enchiladę. Dave, uśmiechając się do żony szeroko, nałożył sobie na talerz olbrzymią porcję.
– Moja ulubiona tortilla! Dziękuję, Em, że ją zrobiłaś!
– Zrobiłam z wielką przyjemnością.
Moment szczęśliwości trwał. Emily przechwyciła wzrok męża, zdając sobie sprawę, że w jej spojrzeniu na pewno jest teraz tylko i wyłącznie czułość. I bardzo dobrze. Przecież zawsze może się okazać, że te wszystkie nieszczęsne podejrzenia są całkoicie bezpodstawne.
– Tatusiu, pomożesz mi po obiedzie w lekcjach? – spytał Mark.
Ich młodszy syn, uczeń drugiej klasy, był prymusem i absolutnie nie potrzebował żadnej pomocy w odrabianiu lekcji, ale wiadomo, chciał, żeby ojciec poświęcił mu trochę czasu.
– Tato, obiecałeś mi, że pogramy w futbol, pamiętasz? – spytał Matthew, choć był to koniec listopada i na dworze zrobiło się już ciemno.
– Spokojnie! Spokojnie! – Dave roześmiał się i podniósł ręce. – Dajcie mi chwilę odetchnąć!
Chłopcy nadal patrzyli na ojca wyczekująco, a ponieważ chwila szczęśliwości już minęła, Emily serce się krajało, gdy patrzyła na swoich synków. Jak bardzo kochają swojego tatę, który...
– Potem zajmę się wami – oznajmił Dave. – Przedtem jednak muszę zamienić kilka słów z waszą mamą.
Po plecach Emily przebiegł lodowaty dreszcz. Czyżby to właśnie dziś miało dojść do upragnionej rozmowy, z powodu której jednocześnie umierała ze strachu?
– Tato, nie! – zajęczał Mark.
– To będzie bardzo krótka rozmowa – obiecał Dave. – A teraz nałóżcie sobie fasolki.
– Dobrze...
Emily pierwszemu Dave’owi podsunęła miseczkę z fasolką szparagową z płatkami migdałów polaną roztopionym masłem. Dave co prawda fanem fasolki nie był, ale ponieważ chłopcom należało dać przykład, dlatego nałożył sobie na talerz parę łyżek.
Po obiedzie chłopcy sprzątnęli ze stołu i poszli do siebie na tak zwaną godzinę kształcenia. Tak wymyślił Dave. Niezależnie od tego, czy mieli coś zadane do domu, czy nie, ta godzina przeznaczona była na rozwój umysłu. Na czytanie, pisanie albo przeglądanie pracy domowej. Telewizor był wyłączony, gry wideo w tym czasie zakazane.
Chłopcy powlekli się do swojego pokoju, Emily nastawiła ekspres, cały czas zastanawiając się, czy istotnie będzie to rozmowa, jakiej się spodziewała.
Dave rozpoczął ją w chwili, gdy kończyła nalewanie kawy.
– Jesteś szczęśliwa, Emily? – Zabrzmiało to tak żarliwie, jakby koniecznie musiał to wiedzieć.
Unikając spojrzenia męża, postawiła na stole dwa parujące kubki.
– Czy jestem szczęśliwa?
Odruchowo wsadziła ręce do kieszeni spranych dżinsów i zaczęła się zastanawiać. W obecnej sytuacji odpowiedź nie była taka prosta...
– Nie spodziewałem się, że to pytanie okaże się dla ciebie tak bardzo kłopotliwe – mruknął wyraźnie rozczarowany jej wahaniem.
Co skłoniło Emily do zabrania głosu:
– Przecież nie ma powodu, żebym była nieszczęśliwa, prawda? Mieszkam w pięknym domu, nie muszę pracować zawodowo, więc mogę zajmować się naszymi synkami, jak tego chcieliśmy. A mój mąż kocha mnie nad życie, prawda? – Ostatnie zdanie, oczywista aluzja do niedzielnego kazania, można było jednak odebrać jako szczyptę ironii. Dlatego, uprzedzając Dave’a, sama zadała pytanie: – A jak z tobą? Czy ty jesteś szczęśliwy?
– Naturalnie, że jestem – odparł bez wahania.
– W takim razie ja też – oznajmiła również bez wahania i zamiast usiąść przy stole, zabrała się do wkładania brudnych naczyń do zmywarki.
– Usiądź, Emily – powiedział Dave. – Proszę. Chciałem z tobą jeszcze o czymś pogadać.
Trudno, musiała opaść na krzesło.
– Słucham.
– Dziś w nocy nie spałaś dobrze.
A więc zauważył. Zasnęła bez problemu, ale po jakiejś godzinie czy dwóch obudziła się całkiem przytomna i do samego rana rzucała się po łóżku, czasami tylko przysypiając na moment. Nie mogła spać z powodu tych okropnych myśli kłębiących się w głowie. Dave zakochany jest w innej... Może nawet dokonał już prawdziwej zdrady...
Zawsze uważała siebie za kobietę o silnej psychice, która w sytuacji kryzysowej potrafi zachować zimną krew. Kobietę, od której inni oczekują wsparcia i otuchy. Niestety, w tej konkretnie sytuacji, jakże bardzo kryzysowej, zachowywała się niczym zwyczajny tchórz.
– Jeśli coś cię trapi, Emily, to po prostu powiedz. Może będę mógł ci pomóc – powiedział łagodnym aż do bólu zatroskanym głosem, którego często używał wobec wiernych.
Niestety nie była jedną z parafianek, która wyszeptuje pastorowi swoje troski. Była jego żoną i miała problem, którym nie tak łatwo się podzielić.
– A co niby ma mnie... trapić?! – rzuciła prawie wesoło i leciutko wzruszyła ramionami, spodziewając się, że Dave uzna temat za wyczerpany.
A jednak okazał się bardzo dociekliwy.
– Nie wiem, dlatego cię pytam, Emily. Może panie z naszej parafii żądają od ciebie zbyt wiele? Jesteś przemęczona?
– Bez przesady.
Owszem, panie, które wymyśliły opracowanie nowej książki kucharskiej, chciały, żeby to ona pokierowała realizacją projektu. Jednak zgodnie z prawdą powiedziała, że nie ma na to czasu, oczywiście wiedząc doskonale, że w tym momencie niejedna dama nastroszyła piórka. Przecież w parafialnej wspólnocie uważano powszechnie, że niepracująca zawodowo żona pastora powinna być na każde skinienie. Tak samo jak Dave. Emily nie miała najmniejszego zamiaru być jeszcze jednym kościelnym wyrobnikiem, i to darmowym. Dała to jasno do zrozumienia, kiedy jej mąż obejmował parafię w Cedar Cove. Uważała, że jej rola polega na wspieraniu męża, poza tym jest matką dwóch synów i prowadzi dom. No i wystarczy.
– Emily, gdyby coś cię zdenerwowało, powiedziałabyś mi, prawda?
– Oczywiście!
Do kuchni zajrzał Mark.
– Tato, skończyłeś już rozmawiać z mamą? Możesz mi pomóc w matmie?
Dave spojrzał na Emily.
– Ze mną wszystko w porządku – powiedziała z naciskiem.
Dave nie sprawiał wrażenia przekonanego, ale nie dyskutował. Dopił kawę i wstał.
– Dobrze, Mark. Już do ciebie idę.
Odprowadzając wzrokiem wychodzących z kuchni męża i synka, nie ustawała w wyrzutach wobec samej siebie. Jak mogła zaprzepaścić taką szansę! Przecież to właśnie pytanie – czy jesteś szczęśliwa – stwarzało znakomitą okazję do wypowiedzenia się na wiadomy temat! Ale ona, oczywiście, stchórzyła! Tak, tak, choć próbuje siebie usprawiedliwić, uparcie wmawiając sobie, że przed tak poważną i brzemienną w skutki rozmową powinna zebrać jeszcze więcej faktów.
Czyli jest po prostu beznadziejna.
O dziewiątej obaj synkowie już spali. Kiedy ojciec był w domu, z zapędzeniem ich do łóżek nie było problemu, jednak kiedy wieczorem go nie było – ostatnio prawie standard – chłopcy wynajdywali tysiące powodów, by położyć się spać jak najpóźniej.
Resztę wieczoru Emily postanowiła spędzić w pokoju, w którym urządziła pracownię krawiecką. Zabrała się do prasowania kwadratów, z których miała powstać patchworkowa kołdra dla Matthew. Materiał, który udało jej się zdobyć podczas wyprzedaży w Patchworkowej Żyrafie, był naprawdę bardzo ładny. Jasna bawełenka w delikatny wzorek...
Nagle usłyszała za sobą kroki. Potem ktoś objął ją wpół. Wiadomo kto.
– W końcu sami – szepnął Dave i pocałował ją w kark.
Emily uśmiechnęła się mimo woli i wyłączyła żelazko. Ona i Dave tacy właśnie byli, spontaniczni, pełni czułości, starali się też wszystko brać na wesoło...
Byli. Bo w którymś momencie zaczęło to się zmieniać. Kiedy dokładnie? Chyba na początku roku. W każdym razie już dawno mąż tak miło jej... nie zaczepił.
– Och, Dave, co ty...
– Po prostu kocham moją żonę – mruknął do jej karku.
Emily zaśmiała się i ścisnęła mocno jego palce na swoich biodrach.
– Naprawdę, Dave? – Po czym jęknęła w duchu, bo zabrzmiało to niemal błagalnie.
– Kocham całym sercem i duszą. – Jeszcze raz pocałował ją w kark i ruszył do drzwi.
– Dave! A ty dokąd?
– Robisz patchwork, więc posiedzę nad niedzielnym kazaniem.
– Aha...
Ciekawe. Zwykle Dave pisał kazania w kancelarii parafialnej. Zaskoczona Emily popatrzyła za mężem. Przeszedł korytarzem, wszedł do swojego gabinetu i starannie zamknął za sobą drzwi.
Te drzwi zwykle były otwarte. Dopiero ostatnio Dave zaczął je zamykać...
Emily włączyła żelazko i znów zajęła się prasowaniem, choć akurat głowę miała zajętą czymś zupełnie innym. Trudno przecież skoncentrować się na kołdrze, kiedy do żony dociera, że mąż nagle uznał za konieczne zamykać drzwi.
Dlaczego? Wiadomo. Najpewniej dzwoni teraz do kogoś i nie chce, żeby żona go słyszała.
Po godzinie Emily doszła do wniosku, że Dave, jeśli dzwonił, rozmowę na pewno już zakończył, warto się jednak upewnić. Z czym nie będzie problemu, bo po prostu zaniesie mu kawę.
Puknęła w drzwi tylko raz i weszła do środka. Mąż istotnie siedział za biurkiem, na którym leżały otwarta Biblia oraz brulion o żółtych kartkach, w którym Dave robił notatki.
– Przyniosłam ci kawę.
– O, dziękuję, że o tym pomyślałaś, kochanie.
– Bardzo proszę.
Postawiła kubek na podstawce, to znaczy płytce ceramicznej z malowidłem Matthew wykonanym w pierwszej klasie, i wyszła z gabinetu. Teraz ona starannie zamknęła za sobą drzwi. Odetchnęła głęboko i poszła do kuchni, do telefonu. Nacisnęła redial i po trzecim sygnale usłyszała kobiecy głos, miękki, z leciutką zadyszką. Po prostu niebywale seksowny.
– To znowu ty, Davey?
Davey?!
– Przepraszam, pomyłka – rzuciła szorstko Emily i odłożyła słuchawkę, czując, jak wszystko w niej się obrywa. Matko święta, właśnie go przyłapała! Miał czelność dzwonić z własnego domu do jakiejś baby, przez którą prawdopodobnie rozleci się ich małżeństwo!
Okropność. Emily drżącymi palcami nadal ściskała słuchawkę. Świadomość, że ma rację, nie dawała jej żadnej satysfakcji. Żadnej, czego zresztą wcale się nie spodziewała.ROZDZIAŁ DRUGI
Drzwi otworzyła uśmiechnięta Megan.
– Cześć, tato! – Cmoknęła ojca w policzek i ruszyła do kuchni.
– Cześć, mała! Jak się czujesz?
Troy Davis, szeryf w Cedar Cove, podążył za córką. Miał nadzieję, że mówi głosem w miarę spokojnym. Megan niedawno zrobiła badania na stwardnienie rozsiane, chorobę, która przed kilkoma miesiącami zabrała jej matkę. Troy już na samą myśl, że jego jedyne dziecko mogłoby tak samo cierpieć, po prostu umierał ze strachu. Przed kilkoma miesiącami Megan poroniła swoją pierwszą ciążę. Przeżyła to bardzo, a przecież nie zdążyła jeszcze dojść do siebie po stracie matki. On stracił żonę. A teraz ten strach...
– Tato, wyluzuj – rzuciła żartobliwie Meg, podeszła do kuchenki i wyłączyła palnik.
Troy stwierdził w duchu, że pachnie tu bardzo kusząco domowym jedzeniem. Taki zapach był szczególnie upojny dla kogoś, kto na obiad zaserwuje sobie paprykę z mięsem lub coś w tym stylu, oczywiście obowiązkowo z puszki. O ile w ogóle ma w domu jakąś puszkę.
– Badania nie wykazały niczego niepokojącego, tato.
Teraz. A co będzie dalej? Oczywiście Troy zachował to dla siebie. Córka nie powinna wyczuwać, że w tej kwestii jest bliski histerii. Chwała Bogu, że Megan regularnie robi sobie badania. Istnieją przecież przesłanki do twierdzenia, że to choroba dziedziczna. Co prawda świat medyczny w tej kwestii jest podzielony, Troy wychodził jednak z założenia, że trzeba czuwać i być przygotowanym na każdą ewentualność. Tym bardziej że w przypadku tej strasznej choroby lekarze często mają problem z postawieniem jednoznacznej diagnozy.
Był dumny z Meg, że mimo tak wielkiego obciążenia potrafiła wziąć się w garść i cieszyć się życiem. Niewątpliwie tak się stało dzięki wydatnej pomocy ze strony męża, bo Megan na szczęście znalazła idealnego towarzysza życia. Craig był bardzo pogodny i opanowany, a przede wszystkim bardzo kochał Meg. Był jej całkowicie oddany, jak kiedyś Troy był oddany Sandy.
– Wpadłem, żeby zapytać, co mam przynieść na obiad w Święto Dziękczynienia.
Oczywiście był to tylko pretekst. Meg od razu się zorientowała, że chodzi o wyniki badania. Craig też na pewno go przejrzał.
Craig, który z „Cedar Cove Chronicle” pod pachą właśnie wkroczył do kuchni.
– Cześć, Troy! Trudno uwierzyć, że Święto Dziękczynienia już w tym tygodniu, prawda? Jak ten czas leci... A w gazecie... spójrz! Prawie same reklamy i ogłoszenia!
Meg zaśmiała się, po czym zaczęła machać rękoma, wyganiając ich z kuchni.
– A sio! Jeśli macie zamiar tylko jęczeć, to już was tu nie ma! Zaraz zaczniecie narzekać, że Boże Narodzenie to tylko szał zakupów i nic więcej.
– No tak! Boże Narodzenie! – Craig mrugnął porozumiewawczo do Troya.
Meg, podobnie jak Sandy, kochała Boże Narodzenie. Jeszcze nie zdążą zjeść do końca tego, co zostało z uroczystego obiadu z okazji Święta Dziękczynienia, a już zarządzi dekorowanie posesji. Troyowi i Craigowi przypadnie zadanie porozwieszania lampek na zewnątrz domu. Na podwórzu od frontu będą musieli ułożyć z tych lampek świetlistego jelonka. Tak, właśnie tak!
– Tato, zjesz z nami – oznajmiła Meg, podążając do kredensu. – Na obiad są klopsiki i zielona sałata.
Och, co za kusząca propozycja! Klopsiki nadziewane ryżem, gotowane w zupie pomidorowej i serwowane z tłuczonymi ziemniakami były jednym z ulubionych dań całej niewielkiej rodziny Davisów. Jednak Troy akurat teraz nie chciał narzucać się córce i zięciowi.
– Nie, kochanie, dziękuję. Jak już mówiłem, wpadłem tylko na moment, żeby zapytać, jaki ma być mój wkład w czwartkowy obiad.
– Poczekaj, tato, niech pomyślę. Oczywiście będzie indyk, nadzienie zrobię według przepisu mamy, z ryżem i kiełbasą. Poza tym sałatki, między innymi ze słodkich ziemniaków i suszonych morelek. W zeszłym roku wszyscy się nią zajadali.
W zeszłym roku. Przed dwunastoma miesiącami Sandy była jeszcze z nimi. W Święto Dziękczynienia zabrali ją z domu opieki dla przewlekle chorych i przywieźli tu, do córki. Ustawili wózek inwalidzki przy stole, pomagali jej jeść...
Tylko jeden rok, a tak wiele się zmieniło. Troy pochował żonę i po kilku miesiącach nawiązał kontakt z Faith Beckwith, dawną szkolną sympatią. Na początku lata znów stali się parą i zapowiadało się to bardzo obiecująco, dopóki Megan nie poroniła. Wtedy też dowiedziała się, że ojciec chodzi na randki. Była zszokowana, czuła się zraniona. Nie wiedziała nic o Faith, nie wiedziała nawet, jak się nazywa, ale zmaltretowana psychicznie nowym ciężkim przeżyciem nie wyobrażała sobie, żeby u boku ojca pojawiła się jakaś nowa kobieta. A Troy bardzo kochał córkę i za nic nie chciał zrazić jej do siebie. Poza tym tamtego wieczoru, kiedy Megan straciła dziecko, był razem z Faith. I wyłączył komórkę, czego do dziś nie potrafił sobie wybaczyć.
I jeszcze jedno. Zawsze istniała możliwość, że Meg odziedziczyła po matce straszliwą chorobę.
W rezultacie Troy, chociaż bardzo za nią tęsknił, podjął bolesną decyzję o zerwaniu z Faith. Brakowało mu wspólnie spędzanych chwil, długich rozmów przez telefon, ale tylko tak mógł postąpić. Musiał zaakceptować fakt, że Faith bezpowrotnie znikła z jego życia.
I jak na ironię losu, całkiem niedawno ta sama Megan napomknęła ojcu, że chyba nadszedł czas, by coś zrobił ze swoim życiem. Troy podszedł do tego bardzo ostrożnie. Meg po ciężkich przeżyciach na pewno stała się bardziej dojrzała, poza tym nauczyła się żyć z widmem choroby, Troy jednak nie zapomniał o jej gwałtownej reakcji, kiedy dowiedziała się o jego randkach, dlatego trudno mu było uwierzyć w tę nagłą zmianę frontu. Jakoś nie wyobrażał sobie, by Megan potrafiła zaakceptować nową kobietę u jego boku, nie uznała tego za sprzeniewierzenie się pamięci Sandy.
– W zeszłym roku mama była jeszcze z nami – powiedziała cicho Meg. – Tak lubiła wszystkie święta...
Troy pokiwał głową. Sandy, choć jej możliwości fizyczne były bardzo ograniczone, kochała święta i rodzinne spotkania. Troy był bardzo zadowolony, że Meg pod tym względem przejmuje po matce pałeczkę.
– Do indyka podasz tłuczone ziemniaki i sos. Zgadza się? – Zadał tak przyziemne pytanie, bo chciał odwrócić uwagę córki od smutnych i bolesnych wspomnień.
– Oczywiście!
– A co z ciastem?
– Dwa rodzaje, z dyni i z orzechami pekan. Aha, mała niespodzianka! Wyobraź sobie, że mam cały słoik słodkich pikli z ogórków, robiłyśmy je razem z mamą w lecie, dwa lata temu. Ten słoik zachowałam na specjalną okazję.
Dwa lata temu Sandy nie była już zdolna do żadnej, nawet najlżejszej pracy fizycznej, ale Megan i tak zabrała ją z zakładu opieki, przywiozła do domu i przez cały dzień marynowały ogórki. Oczywiście, że marynowała je Megan, natomiast Sandy głównie dyrygowała, ale najważniejsze, że przez cały czas żartowały i zaśmiewały się do łez. Dla Sandy musiał to być jeden z najprzyjemniejszych dni w ostatnim roku jej życia. Zawsze bardzo cieszyła się każdą chwilą spędzoną z córką, a poza tym pobyła w swoim domu.
– Świetnie – powiedział szybko Troy, porzucając temat z obawy, że Meg się rozklei. – To może przyniosę po prostu bułeczki i butelkę wina?
– Dobrze, tato.
Po kilku minutach pożegnał się i wyszedł. Do pustego domu wcale mu się nie spieszyło, a po drodze mijał sklep Safeway. Był co prawda w mundurze, ale postanowił zrobić zakupy. Musiał zaopatrzyć pustą lodówkę, a przy okazji zamierzał nabyć wino i bułki, które obiecał Megan.
Wziął wózek i najpierw wjechał między regały z warzywami, tak jak to zawsze robiła Sandy, zastanawiając się przy tym, po co zamierza upolować coś świeżego, skoro u niego i tak wszystko leży w nieskończoność.
Kiedy przechodził koło bananów, stanął jak wryty.
Faith. Była dosłownie metr od niego.
Od ich ostatniej rozmowy minęły dwa tygodnie. Dla niego bardzo trudnej, bo jeszcze nigdy, rozmawiając z kimś, nie czuł się tak podle. Kiedy Faith odebrała telefon, była bardzo podekscytowana. Powiedziała, że dom w Seattle został już sprzedany, a ona niedługo osiądzie w Cedar Cove już na stałe. Mówiła to z wielkim entuzjazmem, spodziewając się, że ta wiadomość go ucieszy, zresztą ku czemu miała wszelkie podstawy.
A on powiedział jej, że nie będą się już spotykać.
Zranił ją do żywego, całym sobą wyczuł, jak bardzo ją zabolało. Wysłuchała go jednak spokojnie, kiedy przedstawił jej reakcję Megan. W jej głosie nie pojawiła się złość, nie dyskutowała, tylko na pożegnanie życzyła mu powodzenia.
Teraz podniosła głowę. Zauważyła go i podobnie jak on znieruchomiała. Najpierw była po prostu zaskoczona, lecz zaraz po jej twarzy przemknął cień, oczy straciły blask.
Tylko na sekundę. Faith nie byłaby sobą, gdyby nie udało jej się miło uśmiechnąć.
– Witaj, Troy!
– Witaj, Faith! – odparł, zastanawiając się przy tym, czy wychwyciła w jego głosie tę nutkę żalu.
Zerknął na jej wózek wypełniony podstawowymi produktami, takimi jak mąka, cukier, kawa, mleko, jakieś warzywa i owoce. Wygląda więc na to, że już zamieszkała w Cedar Cove.
– Wyprowadziłaś się z Seattle?
– Tak. Wspominałam ci, że dom został sprzedany. Zgodnie z umową miałam go opuścić do końca listopada, najlepiej przed Świętem Dziękczynienia.
– Czyli sprowadziłaś się tu na stałe?
– Tak. Nie spodziewałam się, że już pierwszego dnia natknę się na ciebie. Miałam nadzieję...
Była tak samo spięta jak on. Jej głos zamierał, ale nie musiała kończyć. Troy doskonale wiedział, o co Faith chodzi. On również miał nadzieję, że jak najdłużej uda im się uniknąć swojego widoku. Po co rozszarpywać rany? I to nie po raz pierwszy.
Stali się parą w szkole średniej, a po jej ukończeniu Troy, żeby uniknąć Wietnamu, na ochotnika wstąpił do wojska, więc inaczej niż inni poborowi miał możliwość wyboru. Wstąpił do żandarmerii, potem opuścił wojsko i bez problemu przerzucił się do policji. Po ukończeniu podstawowego szkolenia zamierzał oświadczyć się Faith. Nie wiedział jednak, że pani Caroll, matka Faith, przechwytuje jego listy, uważała bowiem, że on i jego córka są jeszcze zbyt młodzi na poważny związek.
Swój cel osiągnęła, bo Troy i Faith rozstali się. Troy niebawem poznał Sandy, Faith wyjechała na studia do college’u i tam poznała przyszłego męża, jednak po prawie czterdziestu latach ich drogi znów się zeszły, lecz tylko po to, by ze względu na okoliczności znów doszło do rozstania. Z tą tylko różnicą, że tym razem nie była to potajemna interwencja matki Faith, lecz bardzo głośna interwencja córki Troya, Megan.
– Widziałam się z Grace Sherman – po chwili cicho powiedziała Faith.
– Teraz Grace Harding.
– Tak, wiem, że powtórnie wyszła za mąż. Poznałam już zresztą Cliffa. Bardzo mi pomogli, bo miałam niewiele czasu, by znaleźć odpowiedni dom, a bałam się pochopnie podejmować decyzję. Kiedy w zeszłym tygodniu przyjechałam do syna, Scottie, przeglądając ogłoszenia w gazecie, powiedział, że jest do wynajęcia dom przy Rosewood Lane. Następnego dnia wybrałam się z wnukami do kina, gdzie natknęłam się na Grace i Olivię. Kiedy powiedziałam im, że wracam na stałe do Cedar Cove, Grace oznajmiła, że jej dom, który wynajmuje, teraz stoi pusty. Okazało się, że chodzi właśnie o ten dom przy Rosewood Lane!
– Słyszałem, że nikt tam nie mieszka. Grace miała paskudnych lokatorów. Zwlekali z płaceniem czynszu, dewastowali dom i nie można się ich było pozbyć. W końcu Cliff i mąż Olivii, Jack Griffin, użyli mocnych i bardzo chytrych argumentów, w konsekwencji czego jeszcze tego samego dnia lokatorzy się wynieśli.
– A... teraz rozumiem, dlaczego wszystkie ściany są odmalowane.
Dobrze, że Faith się rozgadała. Na pewno poczuła się swobodniej, Troy też. Bardzo chciał pobyć z nią jeszcze choć chwilę. To niespodziewane spotkanie było dla niego udręką, a jednocześnie sprawiało tyle radości.
– Robisz zakupy na Święto Dziękczynienia?
Faith włożyła do wózka jeszcze kilka bananów.
– Nie, wyskoczyłam tylko na chwilę, by zapełnić lodówkę. Są u mnie córka i synowa, pomagają mi się rozpakować.
Czyli wyraźnie dawała do zrozumienia, że musi już iść.
Troy w milczeniu pokiwał głową.
– Miło było cię zobaczyć – powiedziała jak zwykle bardzo uprzejma Faith i ruszyła przed siebie, pchając wózek. Jednak po kilku krokach zatrzymała się. – Troy, nie martw się. Wpadanie na ciebie na pewno nie stanie się moim zwyczajem. Zakupy robię zwykle rano, kiedy ty jesteś w pracy. Poza tym nie sądzę, żebyśmy bywali w tych samych miejscach.
– Nie sądzę... Niemniej cieszę się, że znów mogłem cię zobaczyć, Faith.
– Ja również, Troy. – Podjęła wędrówkę po sklepie zdecydowanie już szybszym krokiem.
Odprowadzał ją wzrokiem, tocząc ze sobą walkę. Najchętniej pobiegłby za Faith, oczywiście, ale cóż... tego nie mógł zrobić. Podjął więc swój powolny marsz wzdłuż regałów, wrzucając do wózka potrzebne produkty. Banany, papierowe ręczniki, puszki z zupą i papryką z mięsem, kilka gotowych dań mrożonych, bułki i wino na czwartkowy obiad. Koniec. Ustawił się w kolejce do kasy, spojrzał dookoła i... wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom. Okazało się bowiem, że i jemu czasami dopisuje szczęście. W kolejce do sąsiedniej kasy stała Faith. Oczywiście, że zaraz zaczął się na nią gapić. Jak jakiś głupek, ale trudno. Zauważył też, że Faith co jakiś czas zerka na niego.
W końcu nie wytrzymał. Podszedł do niej i od razu przystąpił do rzeczy:
– Słuchaj, musimy pogadać. Może pójdziemy na kawę? Teraz, a jeśli ci nie pasuje, to jutro. Albo, jeśli tak wolisz, po Święcie Dziękczynienia.
Sam nie bardzo jeszcze wiedział, o czym mieliby rozmawiać, tym się jednak nie przejmował. Coś tam się wymyśli, najważniejsze, że będzie mógł posiedzieć razem z Faith i popatrzeć na nią.
Niestety, nie okazała ani odrobiny entuzjazmu.
– Dziękuję, Troy, ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Naturalnie, że miała rację. Jego propozycja była idiotyczna, poza tym bardzo egoistyczna. Proponował kawę, spotkanie w kafejce, w kameralnych warunkach, przez co możliwość, że Megan o tym się dowie, była znikoma.
Faith przejrzała go, to jasne, dlatego spojrzała na niego niechętnie, z urazą. Niestety w obecnej sytuacji nic innego nie mógł zaproponować.
Chociaż kochał Faith i był przekonany, że ona również go kocha, to absolutnie nie ma zamiaru dopuścić, by po raz trzeci zaistniał w jej życiu.
Mężczyzna, który już dwukrotnie złamał jej serce.
Nie mógł jej za to winić.
– Cóż... Baw się dobrze podczas Święta Dziękczynienia, Faith.
– Dziękuję. Życzę ci tego samego – szepnęła.
Wrócił do swojej kolejki, zapłacił, wziął torby i poszedł do samochodu. Wszystko to robił jak automat. Usiadł za kierownicą i spojrzał przed siebie pustym wzrokiem.
Teraz wiedział. Do tej chwili gdzieś tam, w głębi duszy, mimo wszystko zakładał, że kiedyś jeszcze zejdą się z Faith. Lecz rzeczywistoś odezwała się twardym głosem. Owszem, zobaczył Faith, porozmawiał z nią i już wiedział na sto procent, że nie ma żadnych szans. Stracił ją bezpowrotnie.