- promocja
- W empik go
Don't hate me - ebook
Don't hate me - ebook
ON ją okłamał.
ONA chce o nim zapomnieć.
Ale los ma inne plany.
KENZIE przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie będzie mieć kontaktu z klanem Hendersonów. Po tym, jak Lyall złamał jej serce, chce po prostu skupić się na nauce. Chwilę później otrzymuje jednak kuszącą ofertę od Theodory Henderson, aby pomóc w zaprojektowaniu kurortu na Korfu. Kenzie podejmuje wyzwanie nie wiedząc, czego może się spodziewać.
LYALL próbuje wszystkiego, by zapomnieć o Kenzie, po tym, jak zdemaskowała jego kłamstwo i go porzuciła. Plany dotyczące rodzinnej firmy są teraz jego najwyższym priorytetem. Kiedy matka potrzebuje pomocy przy projekcie hotelu w Grecji, nie zastanawia się dwa razy. Nie ma jednak pojęcia, jak bardzo jego serce zostanie tam wystawione na próbę...
Drugi po „Don’t love me” tom bestsellerowej trylogii Leny Kiefer, ukazujący miłosne dylematy i emocjonalny rollercoaster, który stał się udziałem Kenzie i Lyalla. Finałowe Don’t leave me już wkrótce!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-049-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lyall
Jezioro Michigan przybierało o tej porze roku wygląd niczym z innej planety. Jak okiem sięgnąć jego całą powierzchnię przykrywał lód, którego połamaną taflę otulał skrzący się śnieg. Zatrzymałem się, żeby przyjrzeć się temu surrealistycznemu krajobrazowi, przyłączając się na przybrzeżnej ścieżce do spacerowiczów próbujących uchwycić ten spektakl w swoich obiektywach. Mój zachwyt był nieco stłumiony irytacją. Nie mogę powiedzieć, że nie cierpię zimna, ale w tym wypadku było ono równoznaczne z brakiem możliwości pływania na zewnątrz. Zostawał mi tylko basen w budynku, w którym mieszkam. Może jednak przed trzema i pół roku powinienem był przyjąć miejsce na uniwersytecie w Los Angeles.
Przeskoczyłem do kolejnego utworu na playliście i ruszyłem dalej. Podczas biegu w kierunku Navy Pier moją głowę przeszywał lodowaty wiatr, a w słuchawkach leciało Water Bishopa Briggsa. Zostawiłem dzielnicę rozrywki i luksusowych sklepów, skręcając w lewo. Był typowy styczniowy dzień, szary i w pewien sposób mroczny. Trudno było sobie wyobrazić, że niebawem zawita wiosna. Ale być może tylko ja tak to postrzegałem.
Minąłem dwie osoby robiące zdjęcia przed Disney Store i zwolniłem. Przede mną wznosił się wieżowiec John Hancock Center, którego zapierające dech w piersiach fasady nie przestawały mnie zachwycać nawet po trzech latach życia w tym mieście. Ta część mojego serca, która biła dla architektury, za każdym razem podskakiwała z radości na jego widok. I bardzo dobrze, bo w ten sposób mogłem się przekonać, że jestem jeszcze zdolny do emocji. Przynajmniej w tej sprawie.
Mróz szczypał mnie w twarz, więc obrałem kurs prosto na swoje mieszkanie i byłem przeszczęśliwy, gdy wreszcie znalazłem się w ciepłym korytarzu. Odpowiedziałem portierowi na jego ukłon, wsiadłem do windy i zjechałem wprost do basenu, który mieścił się na podziemnym piętrze apartamentowca. Nie piękne widoki z okna ani metraż apartamentu, ale właśnie możliwość pływania zdecydowała o tym, że wybrałem to miejsce.
Teraz było tu pusto. Wyglądało na to, że nikt nie zamierzał korzystać z basenu dzisiejszego popołudnia. Zdjąłem dres, wziąłem krótki prysznic i wskoczyłem do wody, żeby przepłynąć swój codzienny dystans, co trwało zazwyczaj około godziny. Cisza oraz niewielkie ciśnienie w uszach pozwoliły mi się pozbyć z głowy wszystkich myśli. Pływanie było jedyną skuteczną metodą, żeby się wyciszyć. I uwolnić od uczuć, które mnie przytłaczały już od niepamiętnych czasów – od bólu i poczucia winy. Oprzeć się czeluściom, które wciąż się przede mną otwierały. Mrok, który kiedyś wypływał na powierzchnię jedynie sporadycznie, był teraz moim stałym towarzyszem. Gdy wreszcie wyszedłem z wody i zrobiłem długi wydech, poczułem się nieco lepiej. Usiadłem na chwilę na leżaku obok wyjścia, żeby uspokoić oddech.
Nagle ktoś mnie zagadnął.
– Cześć, Lyallu. Cóż za przypadek! Nie spodziewałam się, że cię tu zastanę o tej porze.
Podniosłem wzrok.
– Cześć, Sophio. Właściwie to nie moja pora, ale siedziałem dziś dłużej nad projektami, dlatego przyszedłem później niż zwykle.
Sophia mieszkała dwa piętra pode mną, była atrakcyjną dziewczyną o ciemnych włosach, jasnych oczach i figurze, która mogłaby zachwycić nawet mojego kuzyna Finlaya. Poza tym też studiowała architekturę. Tyle się od niej dowiedziałem na korytarzu, gdy tu się wprowadzała kilka tygodni temu.
– Chciałam ci powiedzieć, że obejrzałam ten dokument o Normanie Fosterze, który mi poleciłeś – oznajmiła. – Był bardzo interesujący. Nie mam pojęcia, dlaczego nie widziałam go wcześniej. Przecież uwielbiam ekspresjonizm strukturalny.
Pokiwałem głową.
– Mówiłem ci, to coś dla wtajemniczonych.
– Jeśli już o tym wspominasz… – uśmiechnęła się. – Chciałam wieczorem zamówić pizzę i pooglądać inne filmy dla wtajemniczonych. Miałbyś ochotę dołączyć? Wczoraj wreszcie przywieźli moją kanapę, więc nie musielibyśmy siedzieć na podłodze.
Tak łatwo mógłbym połknąć haczyk. Najpierw byśmy coś zjedli, obejrzeli dokumenty, podyskutowali trochę o architekturze, a potem… może zdarzyłoby się coś więcej. Gdybym był normalnym facetem, nie wahałbym się ani sekundy. Ale Sophia nie była jedną z tych dziewczyn, z którymi idzie się do łóżka, a potem o nich zapomina. A ja zdecydowanie nie szukałem niczego poza seksem. Jeżeli ostatnie wakacje czegoś mnie nauczyły, to na pewno jednego: że związki są poza zasięgiem moich marzeń.
– Chciałbym, ale zbliża się termin oddania mojego projektu i powinienem się teraz skupić wyłącznie na nim – oświadczyłem.
Uśmiech na jej twarzy nieco zbladł. Każdy, kto choć trochę potrafi czytać między wierszami, zrozumiałby moje słowa jako odtrącenie.
– Jasne – odpowiedziała przytłumionym głosem. – Uniwerek jest zawsze na pierwszym miejscu.
– Tak, niestety. – Owinąłem ręcznik wokół szyi i pozbierałem swoje rzeczy. – No to na razie.
Skinęła głową.
Zostawiłem ją, czując na sobie jej zawiedziony wzrok. W głębi duszy wiedziałem, że postąpiłem jak najbardziej właściwie, odprawiając ją z kwitkiem, ale mimo wszystko było mi przykro. Sophia nie mogła przecież wiedzieć, że nie chodzi tu o to, że uważam ją za nieciekawą czy brzydką. Nie mogła wiedzieć, że moje serce jest nie tylko złamane, ale także zajęte. Że gapię się czasami na materiały z zajęć zupełnie niewidzącym wzrokiem, bo w mojej głowie jest cały czas jest ona.
Kenzie.
Minęło już prawie pięć miesięcy od naszego ostatniego spotkania. Od momentu, gdy wymusiła na mnie w drodze z Kilmore, żebym wyznał jej prawdę. Wciąż jeszcze miałem przed oczami wyraz jej twarzy, mieszankę wstrętu, osłupienia i przygnębienia. I iskry nadziei, że to, o czym się dowiedziała, to jednak kłamstwo.
Ugasiłem tę iskrę. A potem ona odeszła. Na zawsze.
Ani razu nie próbowałem do niej dzwonić. Oczywiście nie raz sięgałem po telefon, wybierałem kontakt „Panna Bennet”, ale nigdy nie odważyłem się nacisnąć na słuchawkę, żeby się z nią połączyć. Nie miałem pojęcia, co mógłbym jej powiedzieć. Jak powinienem wytłumaczyć i odkupić swoją winę. I czy w ogóle powinienem to robić, skoro beze mnie i tak będzie jej lepiej. Zdecydowałem się więc tak to zostawić. Wprawdzie wciąż jeszcze miałem jej numer i czasami przeskakiwał mi przed oczami, gdy szukałem innych kontaktów, ale nigdy go nie wybrałem.
Jak mogłem wierzyć, że nigdy nie pozna prawdziwej historii o Adzie? Albo – jeszcze większa głupota – że nie odejdzie, gdy dowie się o wszystkim? Te dwa pytania wciąż nie dawały mi spokoju. Z czasem prześladowały mnie rzadziej, bo poznałem na nie odpowiedź. Po prostu byłem zbyt zakochany w Kenzie i miałem nadzieję, że nic innego nie będzie się liczyło.
Wjechałem windą do mieszkania i włączyłem laptop, żeby sprawdzić mejle. Jeden z nich był od kuzyna Logana, który niedawno skończył studia i został naszą wtyczką w radzie rodzinnej. Odkąd w niej zasiadał, my – młodsze pokolenie z planami obrania przez naszą rodzinę nowego kursu – zaczęliśmy dużo lepiej orientować się w mechanizmach funkcjonowania rady, a ja mogłem wykorzystywać te informacje. Przynajmniej na tym froncie wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Gdy wyszedłem spod prysznica i zacząłem się wycierać ręcznikiem, usłyszałem wibrację telefonu leżącego na łóżku. Owinąłem ręcznik wokół bioder i odebrałem.
– Cześć, mamo. Dzwonisz już drugi raz w tym tygodniu. Co się stało, praca się skończyła?
– Cha, cha – skomentowała mój żart. – Już nie można po prostu zadzwonić, żeby się dowiedzieć, jak się czuje mój ulubiony syn?
– Masz tylko jednego syna.
– Ach, nieistotny szczegół. Co tam u ciebie słychać, skarbie?
Powstrzymałem westchnięcie. Odkąd mama kilka tygodni temu złożyła mi wizytę i zobaczyła, że właściwie cały czas dzielę tylko między naukę a sport, postanowiła, że będzie się o mnie martwić. A przecież wcale nie miała pojęcia, dlaczego zatraciłem się w nauce.
– Wszystko w porządku, mamo – zapewniłem ją. – Dokładnie tak samo jak w środę. I w zeszłym tygodniu. I w poprzednim tygodniu. Nie masz powodu, żeby się niepokoić.
Westchnęła ciężko.
– A zacząłeś dokądś wychodzić? Masz tam jakieś rozrywki? Umawiasz się z kimś?
– Jasne – skłamałem. – Bez przerwy.
– Straszny z ciebie kłamca.
Te słowa trafiły w mój najczulszy punkt i jednym ciosem pozbawiły mnie zdolności oddychania. Nie było w nich nic niezwykłego, a jednak nagle znowu znalazłem się na ścieżce w Kilmore, cały zakrwawiony, a nade mną stała Kenzie w świetle swojej latarki z komórki. Użyła dokładnie tych samych słów. Myliła się, byłem doskonałym kłamcą. Niedługo później mogła się o tym doskonale przekonać.
– Świetnie się bawię, okej? – udało mi się wydukać.
– To dobrze. – Mama nie do końca sprawiała wrażenie przekonanej. – A co z zaproszeniem?
– Jakim zaproszeniem? – zapytałem niewinnym tonem.
Pod stertą listów na biurku leżała ciężka koperta z drogiego papieru ozdobionego logo grupy hotelowej Hendersonów. Podszedłem z nią do okna. Nie musiałem jej otwierać, bo już od zeszłego tygodnia wiedziałem, co kryło się w środku.
Szanowny Panie Lyallu Hendersonie,
z okazji otwarcia nowej części hotelu mamy zaszczyt serdecznie Pana zaprosić na przyjęcie inauguracyjne, które odbędzie się pierwszego lutego w hotelu Kilmore Grand. Nadmieniamy, że obowiązują stroje wieczorowe. Uprzejmie prosimy o odpowiedź zwrotną do osiemnastego stycznia. Liczymy na Pańską obecność.
Moira Henderson wraz z personelem Kilmore Grand.
– Mam na myśli zaproszenie, na które dałeś Moirze odmowną odpowiedź.
Mój żołądek znowu zacisnął się w supeł.
– Ach, to zaproszenie. A co?
Koperta trafiła jednym celnym rzutem do kosza na papiery na drugim końcu pokoju. Na otwarcie się nie wybierałem.
– Naprawdę muszę to powiedzieć na głos? – zapytała. – Wszyscy oczekują, że się tam zjawisz. Ty również pracowałeś nad tym projektem, poza tym babcia chce, żeby przybyła cała rodzina. Po tych świętach nie możesz sobie znowu pozwolić na absencję.
Racja, święta. Udawałem, że mam grypę, żeby uniknąć rodzinnego spotkania w Kilmore. Babka oczywiście kręciła nosem, ale w końcu zrozumiała, że będzie lepiej, jeżeli w tym stanie odpuszczę sobie uroczystości rodzinne.
– Czy istnieje jakiś powód, dla którego unikasz wizyty w Kilmore? – drążyła mama.
Zamilkłem, bo nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Wprawdzie mógłbym jej wyznać prawdę, ale wtedy wyszłoby na jaw, że kłamałem. Przecież mama wierzyła, że rozstałem się z Kenzie przez wzgląd na moją przyszłość. Po tym, jak nagle opuściła Kilmore pod koniec wakacji, nikomu oprócz Finlaya nie zdradziłem, że Kenzie odkryła prawdę o Adzie. Gdyby ktoś z rady się o tym dowiedział, Kenzie od razu znalazłaby się pod obstrzałem rodziny. Zmusiliby ją do podpisania oświadczeń o zachowaniu tajemnicy i ofiarowaliby jej pieniądze za trzymanie języka za zębami. Nie chciałem jej tego robić – obojętnie, jak bardzo mną gardziła, miałem nadzieję, że i tak nic nie rozpowie i nie przekaże nikomu nagrania z mojej ostatniej rozmowy telefonicznej z Adą. Tak więc mama o niczym nie wiedziała. I byłoby lepiej, żeby tak pozostało.
– Lyallu Toranie Hendersonie – usłyszałem głos w słuchawce. Zwracała się do mnie w ten sposób tylko wtedy, gdy chciała mnie przywołać do porządku. – Nie będziesz chyba teraz próbował znaleźć sobie kolejnej wymówki, żeby wymigać się od spotkania z rodziną.
– Okej, żadnych wymówek. A przyjmiesz argument, że w tym roku kończę studia i mam dużo nauki? A może przekonają cię aspekty ekologiczne? Lot z Chicago do Edynburga na jeden wieczór? To nie są wymówki, tylko fakty.
Nie mogą mnie przecież zmusić do przyjazdu na inaugurację. Na samą myśl o tym, że mógłbym w Kilmore spotkać Kenzie, zaczynałem panikować. Wiedziałem, że istnieją małe szanse, żeby tam się zjawiła. Nawet jeżeli pracowała przy tym projekcie, pewnie nie będzie chciała wrócić do miejsca, które przede wszystkim wiązało się dla niej ze złymi wspomnieniami o mnie. A ja nie mogłem ryzykować, że babka weźmie mnie jeszcze bardziej na celownik niż zazwyczaj. Lepiej dmuchać na zimne. Mimo że jakaś część mnie oddałaby wszystko, żeby ją zobaczyć choć jeszcze raz, druga część, ta racjonalna, dokładnie wiedziała, że gdy ją spotkam, kompletnie się rozlecę na najmniejsze kawałki.
– Przykro mi, mamo – powiedziałem. – Nie mogę.
I odłożyłem słuchawkę.2
Kenzie
– Już wychodzisz? – Spojrzał na mnie pytająco swoimi pięknymi niebieskimi oczami.
Twarz, okolona zmierzwionymi jasnymi włosami, też była niczego sobie, zresztą podobnie jak reszta ciała. Należała do mojego byłego, który dziś wyjątkowo się do mnie kleił.
– Tak, dziś moja kolej na gotowanie.
Pospiesznie włożyłam koszulkę i sweter, którą Miles jakiś czas temu ze mnie ściągnął, i zaczęłam się rozglądać za dżinsami. Chyba wciąż leżą w przedpokoju.
– Okej, ale… – Wsparł się na łokciach i spojrzał na mnie. – A może wybierzemy się w weekend do jakiejś restauracji? W Londynie? Na przykład do tej tajskiej w Camden, którą tak zachwalałaś.
Westchnęłam głęboko.
– Szczerze? To chyba nie jest dobry pomysł. Przecież wiesz, że nic z tego nie będzie. Nie pasujemy do siebie. – Ostatnia próba skończyła się katastrofą. – Dla mnie może zostać tak, jak jest. Ale jeżeli masz na ten temat inne zdanie, po prostu powiedz i to zakończymy.
Potrząsnął głową.
– Nie, coś ty. Pomyślałem tylko, że ty… No nie wiem. Że może szybki numerek i pa, pa to dla ciebie trochę za mało.
Uśmiechnęłam się szybko.
– Tyle mi w zupełności wystarcza.
Właściwie to było dokładnie to, czego chciałam. Wyłączyć mózg i nic nie czuć. A już na pewno nie zamierzałam się w żaden sposób otwierać. Miles doskonale spełniał swoją funkcję. Znałam go i choć był idiotą, mogłam być pewna, że nie złamie mi serca – znaczył dla mnie zbyt mało. Inaczej niż… Nie. Stop.
– Opowiesz mi kiedyś, co tam się wydarzyło? Podczas wakacji w Szkocji? – Miles usiadł i zmarszczył brwi. – Wyjechałaś, a po powrocie stałaś się… właśnie taka. – Wskazał dłonią swoje mieszkanie i łóżko, podsumowując tym gestem wszystko, co miało tu miejsce podczas ostatniej godziny. I co się ciągnęło w ten sposób od kilku miesięcy. Jedno z nas dzwoniło do drugiego, umawialiśmy się na seks, po wszystkim się żegnaliśmy i to wszystko. – To znaczy, nie chcę narzekać, jest super, ale…
– No to nie narzekaj. – Uśmiechnęłam się na wychodne. – Trzymaj się, Miles.
Zanim zdążył odpowiedzieć, byłam już po drugiej stronie drzwi. Po chwili zbiegłam schodami i znalazłam się na parkingu. Stary fiat mojej siostry Willi stał całkiem na końcu, więc opatuliłam się szczelniej płaszczem i pobiegłam do niego. Nienawidziłam stycznia. Przytulne ciepło świąt zdążyło się dawno ulotnić, a postanowienia noworoczne odpuściłam sobie wcześniej. Poza tym prześladowała mnie myśl, że ten rok wcale nie będzie lepszy od poprzedniego. Przy czym… dużo gorzej być już nie mogło.
Wsadziłam kluczyk do oblodzonego zamka, otworzyłam skrzypiące drzwi miniauta i usiadłam na siedzeniu kierowcy z nadzieją, że silnik zaskoczy za pierwszym razem. Niestety wydał z siebie tylko jakieś rzężenie, a zaraz potem zamilkł.
– No weź! Fozzie Bear, nie opuszczaj mnie! – błagałam staruszka fiata, którego Willa tak kochała, że za żadne skarby nie dawała się namówić na nic bardziej niezawodnego.
Wciąż się upierała, że można na nim zawsze polegać, jeżeli tylko zapewni mu się wystarczającą ilość benzyny i miłości. Co zapewne było powodem, dlaczego ten skubaniec postanowił teraz zastrajkować pomimo pełnego baku.
Ale jeszcze pamiętasz, że w hali u taty stoi twój trzyletni kamper, tak? Tak, nie zapomniałam. Jednak od wakacji powtarzałam jak mantrę, że potrzebuje kilku drobnych napraw, i jeździłam wszystkim, tylko nie nim. Dokładniej mówiąc, nie odpaliłam silnika ani razu, odkąd odstawiłam samochód pod dom po moim przedwczesnym powrocie ze Szkocji pod koniec sierpnia. Tata wyciągnął z niego moje rzeczy i zawiózł go do firmy, gdzie odtąd czekał w kącie, aż odważę się do niego wsiąść. Co chyba nigdy nie nastąpi. Najlepiej by było podarować go Willi. Albo poczekać, aż Eleni podrośnie i będzie mogła nim jeździć.
Fozzie wreszcie zmienił zdanie i zaskoczył po tym, jak sobie przypomniałam instrukcje Willi na temat głaskania go z czułością po desce rozdzielczej. Ogrzewanie w fiacie potrzebowało co najmniej pół godziny, zanim zaskoczyło, a ponieważ dom Milesa nie znajdował się aż tak daleko od naszego, dojechałam na miejsce przemarznięta.
– Jest tu kto? – zapytałam donośnym głosem po otwarciu drzwi wejściowych.
Nie zdejmując płaszcza ani szalika, podeszłam do kominka i kucnęłam obok niego, cała się trzęsąc.
– Tylko ja. – Willa pojawiła się na schodach w topie i spodniach dresowych. W przeciwieństwie do mnie jej było ciepło o każdej porze roku. – Już wróciłaś ze swojej seksrandki?
Zmarszczyłam nos.
– Nie nazywaj tego tak.
– Niby dlaczego? Przecież dokładnie tym jest. – Zeszła po schodach i podeszła do lodówki. – A co na ten temat twierdzi Miles? Pewnie nie może uwierzyć w swoje szczęście.
– Coś w tym rodzaju. – Pominęłam milczeniem fakt, że próbował zaprosić mnie na zwykłą randkę. Zdjęłam płaszcz i powiesiłam go w garderobie. Wyswobodziwszy się ze wszystkich warstw szalika, zajrzałam do salonu. – Dlaczego Juliet jeszcze nie pozdejmowała dekoracji świątecznych i nie zaniosła ich na strych? Kurczę, jest przecież środek stycznia!
Willa wzruszyła ramionami.
– Ale łańcuchy świetlne są takie fajne. Dzięki nim świat w tym ponurym okresie robi się przytulniejszy. – Pokiwała głową z przekonaniem na potwierdzenie swoich słów.
– Myślałam, że Ciara zadbała o to, żeby było ci przytulnie – uśmiechnęłam się.
Nowy podbój Willi to koleżanka, z którą pracowała w kinie. Były ze sobą od dwóch tygodni.
– Nie, to już skończone. Ale umówiłam się w sobotę z Bearem, wiesz, tym kolesiem z klubu fitness. Ciacho. Gorące jak świeżo wyciągnięte z piekarnika – dodała znacząco z porozumiewawczym spojrzeniem.
Roześmiałam się.
– Mam nadzieję, że przynajmniej jada węglowodany po dziewiętnastej – wypaliłam bez namysłu.
A potem nagle teleportowałam się do poprzednich wakacji, do momentu, gdy podjęłam brzemienną w skutkach decyzję, wierząc, że postępuję słusznie. Tylko po to, żeby wkrótce potem się dowiedzieć, że wszystko, w co wierzyłam, było kłamstwem. Fuck! Dlaczego wracanie do tego wciąż było takie bolesne? Przecież minęło już prawie pół roku.
Nie byłam jedyną osobą, która o tym pomyślała. Moja siostra zaczęła mi się uważnie przyglądać.
– Słyszałaś coś o… no wiesz, o kim?
– Nie. – Odwróciłam się, żeby wyciągnąć z lodówki warzywa na kolację. – Pomożesz mi? Chciałam zrobić zapiekankę, więc potrzebowałabym pary rąk i noża.
Willa pokręciła palcami.
– Należą do ciebie. Jeżeli odpowiesz na moje pytanie.
– Przecież mówiłam, nic o nim nie słyszałam.
Wciąż nie ustępował ból, któremu towarzyszyły wzburzenie, złość i głębokie rozczarowanie. A Lyall nawet nie próbował tego zmienić.
„Powiedziałeś to do niej, Lyall?! Powiedziałeś to, a ona się zabiła, tak?!”
„Tak”.
To wszystko. Po prostu „tak”. Żadnego „pozwól, że ci to wytłumaczę” ani „proszę, daj mi pięć minut, a wszystko wyjaśnię”. Wiem, że bym wysłuchała. Może nic by to nie zmieniło, ale bym to zrobiła. Ale nic takiego nie nastąpiło. Nic więcej nie powiedział, nie zadzwonił, nie przysłał żadnej wiadomości, żadnego mejla ani pieprzonego gołębia pocztowego. Tym samym potwierdził tylko, że zakochałam się w człowieku, którego ciemnej strony nie chciałam wcześniej widzieć. I że zrobiłam błąd, obdarzając go zaufaniem. Złamał nie tylko moje serce. Złamał mnie. I za to go nienawidziłam. Przez większość czasu.
– Kenz? – zagadnęła mnie Willa. – Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale czy jesteś pewna, że nie chcesz do niego zadzwonić?
Moja siostra zawsze wyglądała na twardą sztukę, ale miała zdolność wczuwania się w nastroje każdej z nas. Wiedziała, kiedy coś jest nie tak.
Nie opowiadałam nikomu z mojej rodziny o tym, że zdążyłam się pogodzić z Lyallem, ani o tym, co wydarzyło się później. Dlatego wciąż myśleli, że zakończyłam ten związek, żeby go chronić. I że to właśnie dlatego wycofałam się potem z życia i zaczęłam się spotykać z Milesem. Nie mieli bladego pojęcia o tym, co wiedziałam ja – że facet, w którym tak strasznie się zakochałam, był odpowiedzialny za śmierć młodej dziewczyny – i że to przede mną ukrywał. Oczywiście mogłabym tym się z kimś podzielić, ale nie chciałam się przyznać do swojej pomyłki. Nie chciałam widzieć zszokowanych spojrzeń, gdy moja rodzina zda sobie sprawę z tego, kogo obdarzyłam uczuciem.
– Jestem tego pewna jak nigdy wcześniej – odpowiedziałam i zaczęłam myć paprykę. – Temat zamknięty, Willy. Po prostu jestem zestresowana wszystkim po trochu. Możesz obrać marchewkę? – Osuszyłam ręce i podsunęłam jej pęczek. – A gdzie właściwie podziewa się Leni? Powinna była dawno wrócić. – Zegar na ścianie wskazywał kwadrans przed siódmą.
Willa zaczęła się zmagać z obieraczką, jakby była królem Arturem, a marchewka tępym mieczem.
– Jest jeszcze u Camerona. Napisała do mnie wcześniej, że jego mama ją do nas przywiezie.
– No, przynajmniej jedna z nas jest w stanie wytrwać w dłuższym związku. – Zaśmiałam się gorzko.
– To dużo prostsze, gdy ma się czternaście lat. Wystarczy, że chłopak ci się podoba i będziecie razem odrabiać lekcje. – Siostra wyrzuciła obierki do kosza stojącego w kącie. – Komplikacje zaczynają się dopiero wtedy, gdy… Momencik, a co to takiego? – Wyciągnęła dwoma palcami z kosza jakiś świstek i go uniosła. O nie! Przecież specjalnie wcisnęłam to pod wczorajsze obierki z ziemniaków.
– Willy… – zaczęłam.
– Zaproszenie? – zapytała i zrobiła wielkie oczy na widok ozdobnego pisma na zabrudzonym papierze. – Z Kilmore Grand? Dostajesz zaproszenie od Hendersonów i wyrzucasz je do śmieci? Kompletnie ci odbiło?
– Nie, nie odbiło mi. – Wyciągnęłam jej przemoczony papier z ręki i wrzuciłam z powrotem do kosza. – Nie pojadę tam.
Willa skrzyżowała ramiona na piersi.
– Ale to przecież zaproszenie na otwarcie nowego budynku hotelowego, w którym zrealizowali twój projekt. Nie jesteś ciekawa, jak to ostatecznie wygląda?
– Oczywiście, że jestem ciekawa. Ale nie chcę mieć nic wspólnego z tą rodziną.
Dźwięk otwieranych drzwi pomógł mi zakończyć temat. Weszła Eleni, a zaraz za nią Melinda, mama Camerona i Milesa.
– Dzięki, że ją przywiozłaś. – Uśmiechnęłam się do niej.
Zawsze ją lubiłam. Zerwanie z nią kontaktu po naszym rozstaniu z Milesem doskwierało mi bardziej niż brak jego.
– Ach, zawsze chętnie podwiozę do was Eleni. Przecież nie mam daleko. – Spojrzała na mnie. – Powiedz mi, Kenzie, słyszałam, że ty i Miles znowu jesteście…
– On tak twierdzi?
Starałam się nie dać po sobie poznać, w jaką panikę wpadłam na dźwięk tego pytania.
– Nie, on tylko wspominał, że się znowu spotykacie. Wyszłam z założenia, że może daliście sobie drugą szansę.
No super! Jak uświadomić matkę swojego byłego, że spotykam się z nim tylko po to, żeby się z nim przespać, a potem w pośpiechu wymykam się z ich domu? Willa pewnie nie wahałaby się tego przedstawić z całą szczerością, ja jednak nie chciałam w ten sposób zagrażać przyjaźni Eleni z Cameronem.
– Kto wie? – uśmiechnęłam się. – Może coś z tego będzie. W tym momencie podchodzimy do tego na luzie.
Rozpromieniła się.
– To byłoby naprawdę super, Kenzie. Miałaś na niego taki dobry wpływ.
Na szczęście nadejście mojego ojca i Juliet wybawiło mnie od dalszej rozmowy, a po kilku minutach small talku Melinda się pożegnała i odjechała do domu. Gdy zamknęłam za nią drzwi i wróciłam do kuchni, moje siostry wymieniły się spojrzeniami.
– Co? – zapytałam.
– Kilmore – odpowiedziała Juliet. – Czy to prawda, że nie wybierasz się na otwarcie?
Przewróciłam oczami.
– Tak, to prawda. Dzięki, Willy, że musiałaś to natychmiast roztrąbić.
– Nie ma za co, kochana. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Możesz teraz wysłuchać każdego z nas po kolei, jak bardzo nie mieści nam się w głowie, dlaczego zrezygnowałaś z tego wyjazdu.
– No, ja na pewno tego nie rozumiem. – Juliet zmarszczyła czoło. – Ja bym tam od razu pojechała, gdybym była tobą.
Eleni przytaknęła gorliwie.
– Ja też. Pewnie jest tam pięknie zimą.
– Na pewno by cię tam poklepali po plecach za wykonanie dobrej roboty – dodała Willa. – Mogłoby ci to utorować drogę do kariery.
Westchnęłam.
– A przyszło wam do głowy, że on tam też się pewnie zjawi? – Spojrzałam na moje siostry z wyrzutem. – I że nie chcę się z nim spotkać? On też brał udział w pracach nad tym projektem, więc jego rodzina na pewno będzie chciała, żeby przyleciał na inaugurację. Ledwo się po nim pozbierałam. Nie chcę ryzykować powtórki z rozrywki.
Eleni spojrzała na mnie.
– Nigdy nie mówisz o nim po imieniu – stwierdziła. – Czy to możliwe, żeby się po kimś pozbierać i jednocześnie nie potrafić wypowiedzieć jego imienia?
– Dobra, zrobię to specjalnie dla ciebie: nie chcę spotkać Lyalla. Pasuje? – Próbowałam odgrywać zimną, zdecydowaną i silną kobietę. A prawda była taka, że nie wypowiadałam jego imienia, bo się bałam. Bałam się uczuć, które mnie teraz przenikały – bólu i smutku z powodu tego, co między nami mogło się wydarzyć. Co mogło trwać już zawsze. A na co nie było nawet cienia nadziei. Po wszystkim, co się wydarzyło, te nadzieje wydawały mi się już tylko żałosne.
Obie siostry wymieniły ze sobą spojrzenia, które potrafiłam aż nadto dobrze zinterpretować. Zignorowałam je i wrzuciłam obrane marchewki do naczynia żaroodpornego. Nie chciałam dłużej rozmawiać o Lyallu. Nigdy więcej.
– Nie pojadę tam – powiedziałam zdecydowanym tonem. – Nawet nie próbujcie mnie przekonać. I pozdejmuj wreszcie te łańcuchy świetlne, Juliet. Nikomu ten szajs nie jest już potrzebny.
Zgromiła mnie spojrzeniem i ciężkim krokiem wyszła do salonu.
– Wolałam cię taką, jaka byłaś, zanim poznałaś Lyalla – doszło mnie jej mamrotanie pod nosem.
Wcale mnie to nie dziwi, pomyślałam. Ja siebie też.