- promocja
Dopadnę cię - ebook
Dopadnę cię - ebook
Dopadnę cię… Przede mną nie uciekniesz, znajdę cię wszędzie i zabiję…
Sheridan i Jason, dwoje nastolatków, zostają postrzeleni podczas wycieczki nad jezioro. Napastnik ciężko rani Sheridan i zabija Jasona. Śledztwo w tej sprawie kończy się fiaskiem.
Mija dwanaście lat. Sheridan dowiaduje się, że odnaleziono broń, z której przed laty ktoś strzelał do niej i Jasona. Wraca w rodzinne strony, by przeprowadzić prywatne śledztwo. Jednak jej powrót komuś się nie podoba. Sheridan zostaje porwana i pobita do nieprzytomności. Kiedy na moment odzyskuje świadomość, słyszy, jak napastnik kopie dla niej grób. Życie ratuje jej Cain, przyrodni brat Jasona. Po tym wydarzeniu Sheridan ufa tylko jemu, ale czy słusznie?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9635-7 |
Rozmiar pliku: | 727 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiara w nadprzyrodzone źródło zła wcale nie jest konieczna; sami ludzie są zdolni do każdej niegodziwości.
Joseph Conrad
Czyżby sobie poszedł?
Sheridan Kohl leżała na ziemi. Ubranie, policzek, cała lewa strona ciała były mokre od wilgotnego poszycia. Na języku czuła gorzki smak krwi. Wychowała się we wschodnim Tennessee, w małym miasteczku Whiterock. Zapach rosnącej wokół bujnej roślinności przypominał jej lata dzieciństwa.
Nie tak jednak wyobrażała sobie powrót do rodzinnych stron.
Zgrzyt szpadla uświadomił jej, że napastnik wciąż był blisko. Tak blisko, że nie odważyła się poruszyć czy choćby jęknąć.
Po kilku ruchach łopatą jego oddech stał się cięższy. Zgrzyt... plask. Zgrzyt... plask. Kopanie nie przychodziło mu łatwo, lecz rytmiczne odgłosy wskazywały, że robota postępuje. Chociaż nie był szczególnie rosły, okazał się silny. Nawet kiedy udało jej się oswobodzić spętane sznurem ręce, nie była w stanie odeprzeć ataku. Próbowała walczyć, lecz tylko jeszcze bardziej rozwścieczyła psychola. Gdyby nie osłabła, z pewnością by ją zabił.
Ostrożnie obmacała pękniętą górną wargę. Było to najmniejsze z jej obrażeń. Musiała przekręcić głowę, żeby nie zadławić się krwią. Z trudem otworzyła jedno oko. Straszliwe ciosy w głowę całkiem ją ogłuszyły, dlatego nie była w stanie zebrać myśli. Niby wiedziała, że powinna wstać i uciekać, póki ten świrus zajmował się kopaniem, i na tym skupiał uwagę. Tylko jak miała rzucać się do ucieczki, skoro nie mogła się podnieść? Nawet oddychanie sprawiało jej ból.
Gdzieś na obrzeżach świadomości majaczyła nadzieja na to, że w końcu zapadną całkowite ciemności i absolutna cisza. Tak bardzo chciała odpłynąć, porzucić rozbite ciało. Jednak wciąż miała wrażenie, że jej przyjaciółka stoi nad nią i krzyczy: „Podnieś się, do diabła! Nie poddawaj się, Sher. Postaraj się bez względu na wszystko. Walcz o życie!”. Przez chwilę zdawało jej się nawet, że jest na zajęciach z samoobrony. Skye prowadziła je w ramach charytatywnej fundacji na rzecz ofiar przemocy, którą założyły pięć lat temu.
Po chwili na rozchylonych wargach poczuła krople deszczu. Powróciła świadomość, że jest środek nocy, a ona znalazła się w lesie z szaleńcem ubranym w kominiarkę.
I że ten szaleniec kopie jej grób.
Szczekanie psów wyrwało Caina Grangera z głębokiego snu. Pomyślał, że z pewnością znów wyczuły jakiegoś szopa albo oposa, i przekręcił się na drugi bok, lecz gdy rwetes nie ustawał, pomyślał, że może to być niedźwiedź. W poprzednim tygodniu widział w okolicy dwa baribale. Czyżby w poszukiwaniu jedzenia coraz bardziej zbliżały się do domu?
– Już idę!
Zwlókł się z trudem z łóżka, wciągnął dżinsy i robocze buty. Był środek lata, zbyt gorąco i parno, żeby zawracać sobie głowę resztą ubrania, nawet tu, w górach. Zresztą niedźwiedziowi jego strój będzie obojętny. Jednak kiedy chwycił strzelbę na ładunki ze środkiem usypiającym i wybiegł do kojca dla psów, w najbliższym sąsiedztwie nie było ani baribala, ani żadnego innego zwierzęcia.
– Spokój!
Psy przestały szczekać, ale nie podeszły do niego. Wszystkie trzy zamarły niczym posągi, węsząc, jakby coś zwietrzyły i chciały wystawić.
Był zbyt zmęczony, żeby przejmować się ich dziwnym zachowaniem. Jeśli niedźwiedź nie był na tyle blisko, by narobić szkód, nie zamierzał się tym zajmować. Uśpienie, a potem transportowanie takiego olbrzyma, to wielki trud. Wiedział o tym doskonale, bowiem pracując dla Agencji Ochrony Zasobów Naturalnych stanu Tennessee, właśnie tym się zajmował.
– Wracam do łóżka – mruknął do psów i ruszył w stronę domu, ale zatrzymał się, gdy Koda, najstarszy i najmądrzejszy z nich, warknął ostrzegawczo. A Koda nie dawał się łatwo przestraszyć.
Gdy Cain otworzył furtkę, podbiegły do niego. Były podniecone, ale ponieważ skarcił je za hałasowanie, już nie szczekały.
– Co się dzieje? – spytał, poklepując psy. Zwykle lubiły pieszczoty i starały się cieszyć nimi jak najdłużej, jednak teraz próbowały prześliznąć się między nim a ogrodzeniem, żeby pobiec do lasu. – Zostań! – Zamierzał wziąć je na smycze, ale czarny podpalany Koda w kilku susach znalazł się na brzegu polany, obejrzał się, jakby czekał na pozwolenie i zaskomlał. – Jeśli to baribal, skopię ci tyłek – ostrzegł go Cain, chociaż wiedział, że Koda nie zaatakowałby czarnego olbrzyma. W każdym razie nie sam, bo wtedy pozostaje rejterada. Natomiast w grupie psy otaczają zwierzę i krążą wokół, czekając, aż dołączy do nich Cain. Wiedział też, że potrafią błyskawicznie odskoczyć, gdy niedźwiedź rzuca się na nie. – No dobra, ruszajcie. – Machnął ręką.
Pognały przed siebie. Cain chwycił z szopy latarkę i kierując się psimi odgłosami, pobiegł za nimi.
Już po chwili ton ich głosów uległ zmianie. Widocznie coś znalazły.
Przyśpieszył, oświetlając sobie drogę. Wprawdzie księżyc był w pełni, zaczęło jednak padać, więc dodatkowe światło przydało się, gdy manewrował między drzewami. Ziemię zaścielały pniaki, szyszki piniowe i połamane konary. Cain bardzo lubił te góry, między innymi za to, że tak niewielu ludzi tu bywało.
Kiedy dotarł niemal do skraju posiadłości, szczekanie stało się głośniejsze. Najwyraźniej to, co psy znalazły, znajdowało się na jego terenie. Podniósł strzelbę do ramienia i podszedł bliżej. Już stąd widział, że psy nie otaczały niedźwiedzia. Prawdę mówiąc, w ogóle nie znalazły nic strasznego. Wyglądało na to, że okrążyły lalkę naturalnej wielkości.
To jakiś żart? Chłopcy z miasteczka, z którymi od czasu do czasu wypijał kilka piw, lubili robić takie kawały.
– Spokój – nakazał psom i gestem polecił się wycofać. Niechętnie odsunęły się trochę, a wtedy zobaczył, że nie jest to nadmuchiwana lalka czy manekin. Na ziemi leżała kobieta. – Co do diabła? – Kimkolwiek była, została brutalnie pobita. Nie poruszyła się, nie zareagowała na hałas i ruch wokół niej.
Czyżby nie żyła?
Oświetlił stojące wokół drzewa. Wyglądało na to, że poza nim i kobietą nie było tu nikogo, ale porzucony szpadel i na wpół wykopany dół świadczyły o tym, że ktoś zamordował tę kobietę i przywiózł tutaj, by ją pogrzebać.
Nic dziwnego, że psy zaczęły wariować.
– Sukinsyn.
Odłożył strzelbę, ukląkł i ujął nadgarstek kobiety. Bezwładna ręka była drobna i krucha. Gęste czarne włosy opadały na twarz, nawet w ciemności widać było, że są pozlepianie krwią.
Przez co musiała przejść? Kim była? I czemu to się wydarzyło?
Był pewien, że jest już martwa, lecz nagle wyczuł słaby puls. Odetchnął z ulgą i modląc się, by nieszczęśnica jeszcze trochę wytrzymała, przywiązał strzelbę do obroży Kody, żeby pies zaciągnął ją do domu. Musiał znaleźć pomoc. I to jak najszybciej. Nie było czasu, by zanieść umierającą do furgonetki i jechać ponad sto kilometrów do szpitala. Z pewnością nie przetrzymałaby tyle czasu.
Podniósł ją ostrożnie i przeniósł na polanę w pobliże domu i kliniki dla zwierząt. W klinice było więcej miejsca; łatwiej też byłoby ją umyć. Jednak chociaż utrzymywał tam idealną czystość, nie wyobrażał sobie, że mógłby położyć człowieka tam, gdzie opiekował się chorymi i rannymi psami, kotami, końmi, a czasem także poturbowanym kojotem, jeleniem czy niedźwiedziem. Uznał, że dom będzie zdecydowanie lepszy. Barkiem popchnął drzwi, zaniósł ranną do gościnnego pokoju i położył na łóżku.
Głowa opadła jej na bok, brudząc pościel krwią, ale to nie miało znaczenia. Nigdy dotąd nie widział kogoś, kto byłby tak bliski śmierci. Poza Jasonem, jednym ze swoich przyrodnich braci.
Psom, które przywędrowały za nim, kazał zostać na zewnątrz, po czym przeszedł do salonu, żeby wezwać służby ratownicze. Helikopter nie byłby w stanie wylądować na lesistym terenie, ale Cain mógł przecież spotkać się z ratownikami na farmie Jensena, tuż za granicami miasteczka, tak jak zrobił to dwa lata temu, gdy jakiś obozowicz miał atak serca.
Załatwił to błyskawicznie, potem spróbował skontaktować się z Nedem Smithem, komendantem policji w Whiterock, lecz dyspozytorka nie wiedziała, gdzie go szukać.
– Chcesz, żebym obudziła Amy? – spytała.
– Nie, nie. – Z całą pewnością nie chciał włączać jej w sprawę.
Amy była bliźniaczką Neda, a także... byłą żoną Caina. Co prawda też służyła w policji, ale nie miała żadnego doświadczenia w dochodzeniach dotyczących brutalnych zbrodni. Nie czekał, aż dyspozytorka zacznie wymieniać następnych policjantów, wiedział bowiem, że dwaj pozostali z niewielkiego posterunku w Whiterock również nie mieli wprawy w tego typu sprawach. Ned też pewnie nie był wiele lepszy, ale przynajmniej pełnił funkcję komendanta. – Po prostu odszukaj Neda i przekaż mu, żeby jak najszybciej przyjechał do szpitala w Knoxville i zapytał o mnie.
– Do szpitala?
– Zgadza się. – W obawie, że nieszczęśnica może umrzeć, zanim zdąży zanieść ją do helikoptera, zakończył rozmowę i pognał do pokoju gościnnego. – Wszystko będzie dobrze. – Ostrożnie odgarnął jej potargane włosy, otarł twarz z błota i krwi, i ze zdumieniem spostrzegł, że ją zna. Ostatni raz widział ją przed dwunastu laty. A raz nawet się z nią przespał... tuż przedtem, zanim pojechała na Rocky Point z Jasonem.ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy w szpitalu zawołano Caina do telefonu, był przekonany, że dyspozytorka zlokalizowała w końcu Neda Smitha, okazało się jednak, że dzwoni Owen Wyatt, starszy z jego przyrodnich braci. Cain zadzwonił do Owena natychmiast po przybyciu do szpitala, czyli jakieś czterdzieści pięć minut po tym, jak helikopter ratowniczy zabrał Sheridan. Musiał zawiadomić kogoś o tym, co się wydarzyło, a ponieważ z całej rodziny najbardziej lubił Owena, który jednocześnie był jedynym lekarzem w miasteczku, uznał, że podczas nieobecności Neda będzie najwłaściwszą osobą.
– Odebrałem twoją wiadomość – mówił Owen. – Co się dzieje?
Cain spojrzał na pielęgniarki, którym najwyraźniej przeszkadzał w pracy.
– Zaraz oddzwonię z automatu. – Nie miał telefonu komórkowego. W takich chwilach trochę tego żałował, jednak tam, gdzie mieszkał i pracował, prawie nie było zasięgu, więc po co taki wydatek.
Po chwili znalazł się w holu i rozmawiał z Owenem.
– Gdzie się podziewałeś? – spytał, ledwie młodszy o cztery lata przyrodni brat zdążył podnieść słuchawkę.
– O co ci chodzi?
– Gdy próbowałem się do ciebie dodzwonić, było wpół do czwartej. Myślałem, że wyciągnę cię z łóżka. Musiałeś pojechać do pacjenta?
Odpowiedź, jaka padła, nie zaskoczyła Caina, choć być może powinna.
– Zgadza się, miałem nagłe wezwanie. Robert po pijanemu wjechał chevroletem camaro w szopę, gdzie ojciec trzyma narzędzia ogrodnicze. Pomogłem mu wydostać się ze starego grata i zaszyłem ranę na skroni.
Drugi z przyrodnich braci Caina miał problem alkoholowy i bez przerwy popadał w jakieś tarapaty. Był najmłodszy w rodzinie, jednak w wieku dwudziestu pięciu lat dorósł już na tyle, by żyć na własny rachunek. Tymczasem wciąż mieszkał w przyczepie na terenie posiadłości ojca i pracy wcale nie szukał, tylko maniakalnie grał w gry komputerowe, a w wolnych chwilach imprezował. Cain nie czuł do niego za grosz sympatii. Sam był w szkole średniej strasznym rozrabiaką, lecz od osiemnastego roku życia zarabiał na siebie, w tym na naukę w college’u. Nigdy też nie oczekiwał, aby ktoś wyciągał go z kłopotów, których sam sobie narobił.
– Czemu nie odebrałeś, kiedy dzwoniłem na komórkę?
– Zostawiłem ją w samochodzie. Szkoda, że nie widziałeś Roberta. – Owen prychnął z obrzydzeniem. – Co za idiota.
– Nic nowego.
– Fakt. No więc... co się dzieje?
Podczas szalonej jazdy do szpitala napędzała go adrenalina, lecz teraz jej poziom znacznie spadł i Caina zaczęło ogarniać zmęczenie.
– Kilka godzin temu ktoś napadł na Sheridan Kohl i zostawił ją na pewną śmierć.
Owen milczał przez chwilę.
– Powiedziałeś... Sheridan Kohl? – spytał w końcu.
– Zgadza się.
– Słyszałem, że zamierza wrócić, ale nie wiedziałem, że już przyjechała. Boże Wszechmogący, kto mógłby zrobić coś takiego?
– Nie mam pojęcia.
– Skąd o tym wiesz? To znaczy o tym, że jest ranna?
– To ja ją znalazłem. Napastnik porzucił ją w pobliżu starej chaty na obrzeżach posiadłości.
Zaskoczyło go przekleństwo, które padło z ust Owena. Brat znany był z surowych zasad moralnych, co miało odbicie w sposobie wyrażania się. Nadużywał patetycznych zwrotów, nigdy zaś nie klął.
– Czemu przeklinasz?
– Bo to niezręczna sytuacja. Poczułem się dość nieswojo.
– A co ja mam powiedzieć?
– Dzwoniłeś do Neda?
– Oczywiście. Od razu.
– Nie dziw się, że pytam. Wiem, jak się nie znosicie.
Cain i Ned chodzili razem do szkoły, ale już wtedy nie przepadali za sobą. Po zabójstwie Jasona Cain załamał się, co jednak objawiło się nie depresyjną apatią, lecz wściekłą, bezrozumną nadpobudliwością. Szalał na imprezach, chuliganił, prowokował bijatyki, w ekspresowym tempie zmieniał dziewczyny, aż wreszcie na krótki okres został mężem siostry Neda. Powstała sytuacja wysoce skomplikowana, zważywszy na to, że rodzeństwo Smithów stanowiło pięćdziesiąt procent sił policyjnych w Whiterock.
– Dzwoniłem, ale nie zdołałem się z nim skontaktować.
– Dlaczego?
– Do diabła, niby skąd mam wiedzieć? – Jakaś starsza pani weszła do holu i zajęła jedno z plastikowych krzesełek. Cain przysunął słuchawkę bliżej do ust i zniżył głos. – Jest czasowo nieosiągalny, tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja.
Owen odchrząknął.
– Domyślasz się, co ludzie pomyślą, gdy dowiedzą się o Sheridan?
Cain zmarszczył czoło i wcisnął rękę głębiej do kieszeni.
– Nie interesuje mnie, co będą myśleć.
– Fakt, nigdy cię to nie obchodziło. Więc pozwól, że coś ci wyjaśnię. Trzy tygodnie temu w piwnicy twojej starej chaty chłopcy Wallupów znaleźli tę strzelbę.
Strzelbę, z której, jak wykazała ekspertyza balistyczna, przed dwunastu laty zabito Jasona. Jak miałby o tym zapomnieć?
– Zdaję sobie sprawę z możliwych podejrzeń. Ale to absurd! Nie tknąłem jej. Nawet nie wiedziałem, że wróciła, dopóki jej nie znalazłem. Leżała zakrwawiona, oblepiona ziemią i liśćmi.
– Nikt w to nie uwierzy. – Owen westchnął głośno. – Pogłoski o jej powrocie krążyły już od kilku tygodni.
Cain zaczął żałować, że się nie przebrał. Włosy, które nad uszami i na karku były trochę za długie, zdążyły już wyschnąć, ale wilgotne dżinsy mocno go uwierały.
– Powtarzam ci, że nic o tym nie wiedziałem. Zresztą nie przyjeżdżała tu od dwunastu lat. Dlaczego postanowiła to zrobić teraz?
– A jak myślisz? Ktoś powiedział jej o strzelbie.
Cain domyślił się, że tym kimś był Ned. Mieli z sobą na pieńku od chwili, gdy złamał serce Amy.
– Ale czemu akurat ta informacja miałaby ją tu ściągnąć? Jak myślisz?
– Bo chce rozwiązać tę sprawę.
– Chyba raczej chce mieć pewność, że ją rozwiążą.
– Nie. Kiedy Ned powiedział mi, że zamierza wrócić, odszukałem ją w internecie. Pracuje w kalifornijskiej instytucji pomocy ofiarom.
– Jest pracownikiem socjalnym, tak?
– Raczej kimś w rodzaju opiekuna społecznego. Mniej więcej pięć lat temu wraz z dwiema innym kobietami, również ofiarami zbrodni, założyły fundację Na Śmierć i Życie. Każda z nich specjalizuje się w czymś innym. O Sheridan piszą, że zajmuje się księgowością, ale współpracuje też z prywatnymi detektywami, psychologami policyjnymi, specjalistami od samoobrony i Bóg wie z kim jeszcze. To wszystko ma na celu odnajdowanie zaginionych osób, obronę niewinnych, osadzanie przestępców za kratkami i załatwianie różnych spraw. Odniosłem wrażenie, że musi sporo wiedzieć na temat prawa, procedur karnych i sądownictwa. Taki omnibus. Mówiłem tacie o jej działalności. Nie mogę uwierzyć, że nic ci nie powiedział.
Fakt, że ojczym nie wspomniał, czym się zajmuje Sheridan ani o jej planowanym przyjeździe, trochę zaniepokoił Caina. Był to temat, na jaki mogliby z sobą rozmawiać... W każdym razie przed znalezieniem strzelby.
– A patrząc na to realistycznie, co tak naprawdę może zrobić? – spytał. – W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło. Strzelba zginęła, zanim zastrzelono Jasona. Bailey Watts zgłosił jej zaginięcie pięć dni wcześniej. Wszystkie odciski starto. Nie wiemy nic poza tym, co wiedzieliśmy w dniu pogrzebu.
– Ned gromadzi dowody przeciw podejrzanemu, którego wcześniej jego zdaniem pominięto. – Owen przerwał na moment. – A tym podejrzanym jesteś ty.
Cain nerwowo bawił się drobnymi, które trzymał w kieszeni spodni.
– Każdy mógł włożyć strzelbę do piwnicy. Chata stoi pusta, od kiedy sześć lat temu skończyłem budowę nowego domu. Trzymam w niej jakieś graty, od czasu do czasu tam się prześpię.
– Nie będę cię okłamywał, Cain. Po odkryciu strzelby sporo mówiło się o tym, w jakim byłeś stanie po śmierci twojej mamy. Co wtedy wyrabiałeś.
Zachowywał się fatalnie. Ojciec zmył się bez śladu jeszcze przed jego urodzeniem, więc po śmierci matki nie miał gdzie się podziać i musiał prosić ojczyma o zgodę na pozostanie w jego domu do czasu ukończenia szkoły. John co prawda nie protestował, lecz traktował pasierba jak zło konieczne.
– Byłem wściekły.
– Opuszczałeś lekcje, pojawiły się narkotyki, uderzyłeś nauczyciela, który kazał ci iść do dyrektora. Takich spraw ludzie łatwo nie zapominają.
Cain ze złością spojrzał na kobietę, która cały czas gapiła się na niego. Wreszcie odwróciła wzrok.
– Ty też myślisz, że zastrzeliłem Jasona? – spytał.
– Skądże znowu. Wiem, że nie mógłbyś tego zrobić. Chodzi o to, że inni zaczynają się zastanawiać.
Przed laty Ned także wskazał na Caina jako głównego podejrzanego, ale nikt nie potraktował tego poważnie. Czyżby teraz to się zmieniło?
– Kiedy dzisiaj mówię: „Mój brat nigdy by się do tego nie posunął” – ciągnął Owen – zamiast potakiwania słyszę, że ludzie robią straszne rzeczy, kiedy czują się zagubieni.
Cain zacisnął dłoń na słuchawce.
– Kto tak mówi?
– Nie ma sensu wymieniać nazwisk. Chcę cię tylko ostrzec, żebyś zachował ostrożność.
– A niby jak mam to robić? Nie wiedziałem, że ta strzelba jest w mojej chacie. I co niby miałem zrobić z Sheridan? Pozwolić jej umrzeć w lesie?
– Oczywiście, że nie, jednak... Cain, oni będą szukać jakiegokolwiek pretekstu, by przypisać ci winę. Tylko to chciałem powiedzieć.
Uświadomił sobie, że ślady krwi Sheridan są nie tylko na jego ubraniu, lecz również w jego domu.
– Mam nadzieję, że nie masz opuchniętych knykci? – upewniał się Owen.
– To nie ma żadnego znaczenia. Ten, kto ją zaatakował, nie zrobił tego samymi pięściami. Bił ją jakąś deską. Może kijem.
– Skąd wiesz?
– Poznałem po ranach.
– Musiał użyć kija, żeby pokonać kobietę jej wzrostu i tuszy? Jaki człowiek mógł zrobić coś podobnego?
Ciekawska starsza pani wyraźnie nadstawiała uszu, dlatego Cain jeszcze bardziej zniżył głos.
– Tchórzliwy dupek, tyle że niebezpieczny. Ktoś, kto chciał mieć pewność, że od razu zyska przewagę. Ona jednak przeżyła, co mnie zdumiewa.
– Może myślał, że umarła.
– Nie zdążył skończyć. Wystraszył się, gdy usłyszał, że idę z psami.
– Dobrze, że ją znalazłeś we właściwym momencie.
– Dobrze, że uciekł, zanim tam dotarłem, bo nie tylko ona potrzebowałaby lekarza.
– Cain, właśnie takie uwagi mogą przysporzyć ci sporych kłopotów.
– Trzeba trochę więcej niż spontanicznie rzucone słówko i wątpliwe poszlaki, żeby skazać kogoś za usiłowanie morderstwa. Niby jaki miałbym motyw, żeby ją pobić?
Wścibska kobieta podniosła się z krzesła i wyszła z holu. Najwyraźniej już dość się nasłuchała.
– Ned sądzi, że Sheridan coś ukrywa – odrzekł Owen. – Biorąc pod uwagę tę jej domniemaną wiedzę i odnalezioną strzelbę, ludzie gotowi są uwierzyć, że chciałeś ją uciszyć.
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Sheridan faktycznie coś ukrywała. Policja przesłuchiwała ją kilka razy, ale ona nigdy nie wspomniała o ich krótkim związku. Cain nie wiedział, dlaczego to zataiła. Kogo osłaniała, jego czy siebie? Kiedy podczas tamtej zabawy poszli do przyczepy Johnsona, miała zaledwie szesnaście lat, on prawie osiemnaście. Jej surowi, bigoteryjni rodzice pewnie by ją przegnali z domu, gdyby dowiedzieli się, co tam z nim robiła.
– Powiedz mi coś – poprosił Owen.
– Niby co?
– Czy nadal jest taka piękna?
– Ma tyle zadrapań i sińców, że trudno powiedzieć.
– Założę się, że jest. Zawsze była piękna. Dlatego właśnie Jason wpadł w tarapaty. Nie było w mieście chłopaka, który by jej nie pragnął.
Rzeczywiście była w typie Jasona: zrównoważona, radosna, towarzyska. Tylko dlaczego to jemu oddała swoje dziewictwo? Nie miał bladego pojęcia. Nie chciał jednak myśleć o swoich błędach. Był durnym, napalonym małolatem i ochoczo skorzystał z jej naiwnego zadurzenia. Po tamtym wieczorze nigdy do niej nie zadzwonił. Zdawał sobie sprawę, że drastycznie przekroczył granicę.
– To, co się stało z Jasonem, nie jest jej winą – zaoponował gwałtownie.
– Więc czyją?
Jego. Ale nie był winny tego, o co go posądzali.
– Jakiegoś szaleńca. Przypadek sprawił, że trafił na Jasona.
– Twierdzisz, że ten sam człowiek ukrył strzelbę w twojej chacie?
– Już ci mówiłem, że nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła. Zresztą dlaczego miałbym zabić swojego... – po raz pierwszy od długiego czasu Cain poczuł, że powinien powiedzieć to inaczej – ...twojego brata?
Jason był synem, jakiego mógłby pragnąć każdy rodzic. Cain natomiast był jego całkowitym przeciwieństwem. Zazdrościł mu, ale nigdy by go nie skrzywdził.
– Wiem, że nie zrobiłeś tego, ale nikt nie zna cię tak jak ja. Ludzie wiedzą, że miałeś pewne... problemy. Istotne znaczenie ma też fakt, że połowa mieszkańców naszego miasteczka boi się z tobą zadawać. Zwracają się do ciebie tylko wtedy, gdy mają kłopoty ze zwierzętami. Gotowi są uwierzyć niemal we wszystko.
Co prawda już od wielu lat nie zdarzyło się, żeby Cain stracił nad sobą panowanie, wiedział jednak, że Owen ma rację. Prawda była taka, że większość mężczyzn schodziła mu z drogi. Nawet niektóre kobiety wolały trzymać się od niego z daleka. Choć były też i takie, od których nie mógł się opędzić. Zdarzały się dni, kiedy wyjeżdżając z podjazdu na wiejską drogę, trafiał na Amy, swoją eksżonę, która siedziała w aucie, żeby choć rzucić na niego okiem.
– To nie dowód, że próbowałem ją zabić. Gdybym chciał... gdybym w ogóle był w stanie coś takiego zrobić, byłaby martwa. Zakopałbym ją, a nie wzywał pogotowie.
– Mówię tylko, że przez tę strzelbę Ned będzie cię podejrzewał. Pamiętaj o tym. – Owen zakasłał. – Kiedy wrócisz do domu?
Nie miał pojęcia. Sheridan była w opłakanym stanie i w żadnym razie nie mógł tak po prostu wyjść i jej tu zostawić. Z pewnością nie wpadnie w zachwyt na jego widok, ale co to miało za znaczenie.
– Nie wiem.
– Jeśli umrze, lepiej, żebyś nie kręcił się w pobliżu.
– Nie umrze.
Przez chwilę panowało milczenie. W końcu Owen powiedział:
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Jestem wykończony. – Ziewnął. – Muszę iść.
– Poczekaj – powstrzymał go Cain. – Czy tata uważa, że to ja zastrzeliłem Jasona? – Był wściekły, bo zdawał sobie sprawę, że tym pytaniem zdradził swoją bezbronność. Czekając na odpowiedź, przygotował się na najgorsze. John Wyatt nigdy nie akceptował Caina, nawet po tym, gdy Cain zaczął zachowywać się przyzwoicie i podjął naukę w college’u.
– Nie wiem, co on myśli – odparł Owen, lecz nie zabrzmiało to przekonująco.
Czyż trzeba więcej, by poznać prawdę?ROZDZIAŁ TRZECI
Było południe, kiedy Cain wrócił do domu. Ned, który pojawił się wkrótce po przyjęciu Sheridan do szpitala, narobił sporo zamieszania. Pewnie chciał w ten sposób uniknąć dociekania, gdzie się podziewał w nocy. Zadawał mnóstwo pytań, na które Cain nie znał odpowiedzi, a lekarzy zawiadomił, że chce być poinformowany natychmiast, gdy tylko Sheridan będzie w stanie z nim rozmawiać.
Cain przypuszczał, że Ned doczeka się tego dopiero za kilka dni, lekarze zamierzali bowiem utrzymywać Sheridan w stanie śpiączki do czasu, aż ustąpi opuchlizna mózgu. Nie wyglądało to aż tak źle, żeby trzeba było wiercić otwory w czaszce, ale ponieważ jej stan w każdej chwili mógł się pogorszyć, musieli mieć pewność, że będzie leżeć nieruchomo. Ten, kto ją pobił, był wyjątkowo brutalny. Poza ranami głowy oraz sińcami i zadrapaniami, które powstały, gdy ciągnął Sheridan przez las, miała stłuczoną wątrobę i uszkodzoną nerkę.
Cain nie chciał zostawić jej samej w szpitalu, nie mógł jednak znieść towarzystwa komendanta policji dłużej niż pięć minut, a wszystko wskazywało na to, że Ned nie odejdzie, dopóki on jest w pokoju.
W tej sytuacji uznał, że lepiej będzie, jeśli wróci do domu. Zgodził się pokazać Amy miejsce, w którym znalazł Sheridan, zaproponował również, że weźmie z sobą psy. Istniała przecież szansa, że podchwycą trop napastnika.
Koda, Maksymilian i Don Kichot już na niego czekały przy bramce kojca. Ledwie wysiadł z furgonetki, zaczęły skowyczeć. Nie lubiły być same, ale nic złego im się nie działo. Gdy musiał zostawić je na dłużej, prosił najbliższych sąsiadów, Leviego i Vivian Matherleyów, by zaglądali do psów. Dziś jednak nie było takiej potrzeby.
Jak można było przewidzieć, psie żale skończyły się, gdy odsunął zasuwkę. Ogony poszły w ruch i wszystko zostało mu wybaczone.
– Zaraz dostaniecie jeść. – Zaczął nakładać karmę. Don Kichot i Maksymilian natychmiast przystąpiły do jedzenia, natomiast Koda, korzystając z ich nieuwagi, zaczął łasić się do pana. – No i co ty wyprawiasz? – Cain przyklęknął, podrapał ulubieńca za uszami. – Przecież jesteś tak samo głodny jak one. – Roześmiał się, kiedy Koda szczeknął w odpowiedzi. Czasami wierzył, że ten wyjątkowy pies potrafił czytać w jego myślach. – Jesteś najlepszy z całej bandy – powiedział, gdy na ręku poczuł dotknięcie ciepłego języka.
Hałas silnika i chrzęst żwiru pod oponami oznajmiły przybycie Amy. Przyjechała wcześniej, niż było umówione. Cain nie zdążył jeszcze wziąć prysznica ani się ogolić, a oczy piekły go ze zmęczenia.
Podniósł się, gdy zatrzymała samochód.
– Wróciłeś już – zawołała, otwierając drzwi. – Dobrze wyliczyłam czas.
Skinął głową na powitanie. Z pewnością miała nadzieję pojawić się przed jego powrotem, by trochę tu powęszyć. Od czasu poronienia i rozwodu, który wzięli zaraz potem, wciąż sprawdzała, czy były mąż przypadkiem z kimś się nie związał.
Możliwe, że gdyby wdał się jakiś romans, Amy dałaby sobie wreszcie spokój i zajęła własnym życiem, jednak kobieta, z którą od czasu do czasu się spotykał, trzy lata temu przeniosła się do Nashville, gdzie zamierzała zrobić karierę jako piosenkarka country. Od tamtej pory nie miał nikogo. A im dłużej pozostawał samotny, tym częściej Amy niby to przypadkiem wpadała na niego.
Koda, gdy Cain przestał się nim zajmować, szczeknął i odszedł do swojej miski. Połykał jedzenie szybko, jakby chciał dogonić swoich towarzyszy.
– Spokojnie, przecież ci nie ucieknie – upomniał go.
Psy podniosły łby i zastrzygły uszami, patrząc na niego uważnie. Nie musiał wydawać im komend, bo polecenia potrafiły też odczytywać z języka ciała. Cain gestem kazał im kończyć jedzenie. Tym razem Koda jadł już znacznie wolniej.
– To niesamowite, jak cię słuchają. – Amy miała na sobie mundur policyjny. Na odznace widniał napis „Posterunkowa Granger”, jednak zarówno nazwisko, jak i ostatnio znacznie zaokrąglone kształty zupełnie do niej nie pasowały. Jedenaście lat temu nieprzewidziana ciąża zmusiła Caina do zaproponowania jej małżeństwa. Związek trwał zaledwie trzy miesiące, ale ponieważ nie kochał żony, te trzy miesiące były dla niego męczarnią. Tylko czemu nie wróciła do panieńskiego nazwiska?
– Tak są wyszkolone – odparł.
– Żadne szkolenie nie zmusiłoby ich do słuchania mnie. Masz podejście do zwierząt. – Uśmiechnęła się gorzko. – I do kobiet.
– Amy...
Zmarszczyła brwi, słysząc ostrzegawczą nutę w jego głosie.
– Nie musisz nic mówić. Wiem, jestem tu służbowo.
Miał nadzieję, że będzie o tym pamiętać. Niestety z doświadczenia wiedział, że nie da się uniknąć osobistych akcentów, już Amy o to zadba.
– Pozwól, że włożę czystą koszulę i umyję zęby. Zaraz będę z powrotem.
Odprowadzała go wzrokiem, gdy wchodził do domu. Nie musiał się oglądać, żeby to sprawdzić. Po prostu to czuł. Zawsze, gdy była w pobliżu, czuł na sobie jej spojrzenie.
– Czemu musiała wstąpić do policji? – burknął, wchodząc do środka.
Krew w umywalce i na jego koszuli zupełnie niepotrzebnie przypominały mu o okropnych wydarzeniach ostatniej nocy. To cud, że psom udało się go dobudzić, dzięki czemu człowiek, który pobił Sheridan, nie dokończył swojej roboty.
Jednak wciąż mogła umrzeć...
Umył twarz i ręce, wyczyścił zęby i ściągając koszulkę, wchodził właśnie do sypialni, gdy z końca korytarza odezwała się Amy:
– Czy mogę ci jakoś pomóc, żeby przygotować psy?
Odwrócił się zaskoczony. Nie sposób było nie zauważyć pożądliwego spojrzenia, którym obrzuciła jego nagi tors. Cholera...
– Nie. – Ostentacyjnie zamknął drzwi pokoju. Znając swoje szczęście, zaraz tu wejdzie, zaproponuje, że pomoże mu zmienić bokserki...
Kiedy wyszedł z sypialni, Amy na kolanach badała ślady krwi na dywanie.
– Przyniosłeś ją do domu? – spytała, podnosząc wzrok.
Sugestie Owena nagle wydały mu się prorocze, jednak nie zamierzał ulegać złym przeczuciom. Zrobił to, co należało. Każdy postąpiłby tak samo.
– Na kilka minut.
– Nie pomyślałeś, że powinno się ją odwieźć do szpitala?
– Pomyślałem, że nie przetrzyma tak długiej drogi, więc wezwałem helikopter. – Wytrzymał jej spojrzenie. Nie zamierzał dopuścić do tego, żeby jego decyzje budziły jakieś wątpliwości. Amy nienawidziła go równie mocno, jak kochała, a jej uczucia mogły ulec zmianie w ciągu ułamka sekundy. Jeśli zamierzała oskarżyć go o popełnienie jakiegoś błędu, powinna wiedzieć, że nie podda się łatwo. Lepiej od razu ją zniechęcić, zanim do sprawy włączy się jej brat bliźniak.
Na szczęście jego napastliwy ton odniósł skutek. Amy ze zmarszczonym czołem przyjrzała się plamie krwi i wstała.
– Wszystko gotowe?
Był głodny. Kawa, którą kupił w szpitalu, przeżerała mu żołądek, jednak chciał jak najszybciej pozbyć się Amy. Nawet jej głos nabierał innego tonu, gdy była przy nim. Każde słowo eksżony sprawiało, że włosy jeżyły mu się na karku.
– Chodźmy. – Ostatecznie mógł zjeść później.
– Zniknęła. – Cain przegrzebał poszycie w pobliżu niedokończonego grobu.
Amy fotografowała miejsce, w którym leżała Sheridan. Widać było połamane gałęzie, zgniecione liście, ślady krwi.
– Co zniknęło?
– Łopata.
Zostawiła aparat, który zawisł na jej szyi, i podeszła bliżej.
– Gdzie leżała?
– Tutaj. – Wskazał na lewo od dołu.
– Jesteś pewien?
– Trudno to z czymś pomylić.
– Jakim cudem zobaczyłeś ją w ciemnościach?
– Miałem latarkę. Zresztą i tak bym ją zobaczył. Była pełnia.
– W mieście padało.
Zacisnął zęby na ten widomy znak nieufności.
– Tu też trochę mżyło, ale księżyc świecił.
– Myślisz, że on tu przyszedł i zabrał łopatę?
– Ktoś ją zabrał. – Żałował, że nie było go tutaj, gdy napastnik wrócił. To musiał być ktoś, kogo znał zarówno on, jak i Sheridan. Nie sposób było uwierzyć, by jakiś obcy człowiek próbował ją zabić na jego posiadłości akurat kilka tygodni po tym, gdy w jego chacie znaleziono strzelbę.
– Porozmawiajmy o motywie – powiedziała Amy.
Cain gwizdnął na psy, które obwąchiwały drzewa i znaczyły terytorium.
– To znaczy?
– Kto mógł chcieć zrobić coś takiego Sheridan Kohl?
– Nie mam pojęcia. Z tego co wiem, nikt się z nią nie widział ani nie miał od niej żadnych wiadomości, od kiedy stąd wyjechała.
– To mogły być jakieś zadawnione urazy.
– W szkole cieszyła się popularnością. Była bardzo lubiana.
– Tak jak Jason – powiedziała Amy z namysłem.
– Być może to ten sam człowiek.
– Twoim zdaniem w Whiterock nie może być dwóch ludzi zdolnych do takiego okrucieństwa?
– To możliwe, lecz mało prawdopodobne. Nie wydaje ci się dziwne, że Sheridan była w to zamieszana w obu przypadkach?
– Może i tak. Musimy jednak brać pod uwagę wszystkie możliwości. A jedną z nich jest zbieg okoliczności. – Bezskutecznie próbowała poskromić pasemka kręconych rudobrązowych włosów, które wysunęły się z grubego warkocza. Niesforne kosmyki wciąż kręciły się wokół jej szerokiej, pokrytej piegami twarzy.
Kiedyś Cain uważał, że Amy może się podobać. Kiedyś, czyli całe lata temu, jeszcze przed ślubem. Była wtedy młodsza i szczuplejsza, wokół oczu i ust nie potworzyły się jeszcze bruzdy, w spojrzeniu nie było takiej desperacji.
– Nie ma mowy o przypadku – stwierdził stanowczo. – Albo Sheridan wie coś, czego ujawnienia ten człowiek się boi, albo też ma wroga, który tamtego wieczoru strzelał i do Jasona, i do niej, i chce ją dorwać od tamtej pory. – Grzebał stopą w igłach i liściach. – Ja bym się skłaniał do wersji, że ktoś ją chce uciszyć. Wszyscy bez wyjątku ją tutaj lubili.
Przedłużające się milczenie zdradziło, że Amy słyszała, z jakim szacunkiem to powiedział.
– Ja jej nie lubiłam.
– Dlaczego? Przecież nawet nie utrzymywałyście z sobą kontaktów. Żyłyście w zupełnie innych światach. – Amy należała do grupy buntowników, Sheridan natomiast stała na czele szkolnej sekcji Narodowego Stowarzyszenia Najlepszych Absolwentów.
– Miałyśmy z sobą coś wspólnego.
– Co takiego?
– Ciebie.
Niezadowolony z kierunku, w którym zmierzała rozmowa, Cain odchrząknął.
– Nie rozumiem, o czym mówisz.
– Pewnego wieczoru na zabawie miała kompletnie potargane włosy, a przedtem widziano ją właśnie z tobą. Chcesz powiedzieć, że nie miałeś z tym nic wspólnego?
Teraz zrozumiał, kto podsycał podejrzenie, że mógł zastrzelić Jasona z zazdrości. Powinien był się domyślić, że to robota Amy. Skoro sama nie mogła go mieć, pragnęła jak najbardziej uprzykrzyć mu życie.
– Sheridan nie była dziewczyną tego rodzaju – zaoponował.
– Może kiedy chodziło o innych chłopców.
– Dlaczego mnie miałaby traktować inaczej? – To pytanie już od dawna sobie zadawał i nigdy nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. Wiedział, że Sheridan podkochiwała się w nim, i tego właśnie nie mógł pojąć. Takiej porządnej dziewczynie nie mógł się przecież podobać.
– Może cię pragnęła. Może miała ochotę zaciągnąć cię do łóżka, licząc na to, że się w niej zakochasz i zostaniesz jej chłopakiem?
– Przestań. – Można było przypuszczać, że Amy mówi o samej sobie. To, co zaszło między nim a Sheridan, w żadnym razie nie było podobne do tego, co insynuowała Amy. Sheridan nie próbowała nim manipulować, a już z całą pewnością nie tamtej nocy. To, co się wydarzyło, było szczere i czyste. Pewnie dlatego nigdy potem do niej nie zadzwonił. Była jedyną dziewczyną, która mogła zagrozić tym zakamarkom jego serca, które tak usilnie chronił po śmierci mamy. – Ledwie ją znałem.
– A więc nie spałeś z nią?
– Nie twoja sprawa.
Amy uniosła brwi.
– Zdajesz sobie sprawę, że przez takie wymijające odpowiedzi możesz wydawać się winny?
Zapędziła go w kozi róg. Jeśli skłamie, a Sheridan wyjawi prawdę, będzie wyglądało na to, że kłamał też w innych sprawach: na temat zabójstwa Jasona, na temat napaści zeszłej nocy... Musiał jednak dbać o dobre imię Sheridan. Nie zamierzał pozwolić, żeby całe miasteczko zaczęło plotkować o tym, co zaszło między nimi.
– Nie, nie spałem z nią. Zadowolona?
Rzęsy Amy pokrywała gęsta warstwa tuszu, który był zbyt ciemny przy jej jasnej karnacji i jasnoniebieskich oczach.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– Niby dlaczego? – Przybrał bezczelną postawę, która zwykle pomagała mu w takich sytuacjach.
– Bo niektóre kobiety zrobiłyby dla ciebie dosłownie wszystko.
Sądząc z pasji, z jaką to powiedziała, była to propozycja. Wiedział, że gdyby ponownie związał się z Amy, zyskałby w niej najzagorzalszego obrońcę i uwolnił się od wszelkich podejrzeń. Jednak na taką wymianę nie miał najmniejszej ochoty.
– Sheridan była na to za mądra – odrzekł.
Spojrzenie Amy było tak pełne tęsknoty, że w końcu musiał odwrócić wzrok. I wtedy właśnie zobaczył ten kawał drewna. Leżał tuż za nią między drzewami. Z jednego końca pokryty był ciemną, prawie czarną substancją, która wyglądała jak zaschnięta krew.
– Właśnie znalazłem narzędzie zbrodni – powiedział zaskoczony, że poszukiwany przedmiot tak niespodziewanie wpadł mu w oko.
Amy była wyraźnie zawiedziona, a rozczarowanie widoczne na jej twarzy zostało wyparte przez uczucie nienawiści. Cain jednak zdążył już przywyknąć do jej zmiennych nastrojów, a teraz bardziej interesowało go znalezisko.
Ruszył w tamtą stronę, ale Amy stała bliżej. Przysunęła się do kija i trąciła go stopą.
– Tym ją pobił?
Z ulgą zauważył, że odzyskała już kontrolę nad sobą.
– Same pięści mu nie wystarczyły.
– Użył czegoś, co leżało pod ręką, a to świadczy o tym, że nie zamierzał jej zabić.
– Miał łopatę. Ja w bagażniku nie wożę takich narzędzi. A ty?
Pochyliła się, żeby podnieść zakrwawiony drąg, ale Cain ją powstrzymał.
– Zostaw.
– Dlaczego?
– Pewnie odrzucił ten kij, żeby mieć wolne ręce, i wtedy usłyszał psy.
– Więc jakie ma znaczenie, czy go dotknę? Z drewna nie zdejmę odcisków. – Ukucnęła i odczepiła od kory długie pasmo czarnych włosów.
Widok włosów na zakrwawionym drągu przywołał mu na myśl obraz leżącej na ziemi Sheridan i jej bezwładne ciało na swoim nagim torsie.
– Mógł zostać na nim jego zapach.
– Jej także – odparowała. – Jakim sposobem psy miałyby je odróżnić?
– Tak samo jak potrafią odróżnić wszystkie inne zapachy. – Ukląkł obok niej, przywołał psy i dał im konar do obwąchania. Kiedy rzucił komendę „szukaj”, pobiegły w las.
Koda od razu podjął trop. Poprowadził pozostałe psy w górę wzgórza, co zaskoczyło Caina. Spodziewał się, że ślady będą prowadzić na wschód, w stronę drogi.
Ruszył za psami, a tuż za nim biegła Amy. Dogoniła go, kiedy zatrzymał się, żeby obejrzeć ślady stóp widoczne na błotnistym brzegu potoku Old Cache.
– Tędy przeszedł. – Kazał psom iść dalej.
Maksymilian nie lubił wody. Ociągał się do ostatniej chwili, ale w końcu i on wskoczył do strumienia, gdy zobaczył, że nawet Cain przeprawia się na drugą stronę.
– Co on tu robił? – spytała Amy.
Cain nie odpowiedział. Rozglądał się wokół, starając się rozumować jak morderca.
Więc sama udzieliła sobie odpowiedzi:
– Może to jakiś włóczęga, który zatrzymał się w górach na nocleg.
Nie. Intuicja mówiła Cainowi, że to musi być ktoś z Whiterock. Między zabójstwem sprzed lat, strzelbą i tym napadem istniał jakiś związek.
– To nie biwakowicz. Uciekał w tę stronę, bo sądził, że mogę za nim pobiec.
– A pobiegłeś?
– Nie, poszedłem wezwać pomoc. Kiedy zorientował się, że nie nadchodzę, pewnie zawrócił w stronę drogi i odjechał.
– Mógł też upaść i się zranić. Możliwe, że wciąż gdzieś tu jest.
Cain wzdrygnął się na myśl, że ktoś taki jak Amy jest podporą sił policyjnych w Whiterock.
– Gdyby tak było, nie wróciłby przecież po łopatę.
Rumieńce, którymi pokryły się jej policzki, zamaskowały częściowo piegi. Otarła pot z czoła i zrobiła parę kroków wzdłuż potoku.
– W takim razie to strata czasu. Idźmy raczej do drogi i poszukajmy śladów opon, zanim przejeżdżające samochody wszystko zatrą.
Cain zawołał psy, ale na jego wezwanie przybiegły tylko Maksymilian i Don Kichot. Gwizdnął na Kodę, lecz jego czarny podpalany ulubieniec pojawił się dopiero po kilku chwilach. Kiedy w końcu podszedł ze spuszczonym łbem i podkulonym ogonem i zatrzymał się, Cain zorientował się, że pies spóźnił się nie bez powodu.
– Co tam masz?
Koda podczołgał się bliżej, wciąż nie podnosząc pyska, i upuścił u stóp Caina jakiś błyszczący przedmiot.
Cain rzucił okiem przez ramię na oddalającą się Amy. Przynajmniej ten jeden raz nie patrzyła w jego stronę. Truchtała za Maksymilianem i Don Kichotem w stronę drogi gruntowej, która przebiegała obok jego posiadłości i prowadziła do domu Leviego Matherleya.
Odwrócił się plecami i sięgnął po zdobycz Kody. Miał nadzieję, że będzie to jakaś należąca do napastnika błyskotka, która naprowadzi go na jego ślad.
Szczęka mu opadła, kiedy okazało się, że w ręku trzyma własny zegarek. Ten sam, który zeszłej nocy przed pójściem spać położył na nocnym stoliku.
– Idziesz? – zawołała Amy.
Cain wcisnął zegarek do kieszeni. Kiedy on jechał do szpitala, człowiek, który omal nie zabił Sheridan, musiał być w jego domu.