- W empik go
Dopóki oddycham. Lovro - ebook
Dopóki oddycham. Lovro - ebook
W świecie pozorów tylko nieliczni dopatrzą się fałszu.
Lara za wszelką cenę pragnie uratować firmę ojca, który kilka miesięcy wcześniej zginął w wypadku samochodowym razem z jej bratem. Jednocześnie pomaga swojej przyjaciółce Kamili, redaktorce, zdobyć dowody przeciwko rosyjskiemu gangsterowi, zajmującemu się handlem ludźmi. Żadna z nich nie podejrzewa, że ich wspólne działania już wkrótce uruchomią lawinę tragicznych w skutkach wydarzeń...
Sprawa nie jest prosta, ale naprawdę zaczyna się komplikować, gdy Lara poznaje Lovro Szernera, właściciela kancelarii adwokackiej. Już od pierwszego spotkania zaczyna między nimi iskrzyć. Kobieta nie spodziewa się, że ta relacja, poza niezwykłymi doznaniami, da jej dostęp do dotąd nieznanego świata brudnych interesów... Ani że ściągnie na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Która to już będzie?
- Co? – mruknąłem, wstając z fotela.
Zerknąłem na leżącego pośród czerwonych plam grubasa. Z wysokości przypominał atramentowy kleks w teście osobowościowym Rorschacha. Widok był równie absurdalny, co założenie, że opisywanie odczuć po obejrzeniu rozlanych obrazków może nakreślić czyjś psychogram. Ja widziałem tylko zniszczoną podłogę. I biurko.
- Zarwana noc.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-146-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krew. Pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy, gdy wszedł do mojego gabinetu. Sposób, w jaki stawiał kroki, odłożył na oparcie kanapy zdjętą marynarkę, a potem usiadł – wszystko to mówiło mi, że dzisiaj poleje się krew. I ten jego miarowy, bezszelestny oddech, którym pompował ciszę napięciem. Nie miałem wątpliwości, co w nim wzbiera.
– Nie – mruknąłem, zamykając leżącą przede mną na biurku teczkę.
Nawet nie podniósł na mnie wzroku. Wciąż kisił nieobecne spojrzenie w przestrzeni między nami. Wiedziałem, o kim myślał.
– Słyszałeś, co powiedziałem? – zapytałem po chwili.
Jego szerokie ramiona, skryte pod dopasowaną koszulą, uniosły się nieznacznie od głębszego oddechu. Poza tym nic więcej. Żadnego krzywego uśmieszku, prychnięcia. Oaza spokoju. O ile może nią być czynny wulkan.
– Kurwa, Neven! – Uderzyłem płaską dłonią w blat biurka.
Gabinet wypełnił odgłos uderzenia, a potem znów cisza, w której nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zmarszczyłem brwi. Sara, moja sekretarka, doskonale wiedziała, że nie można mi przeszkadzać, gdy mam spotkanie. Byłem ciekaw, dlaczego zdecydowała się złamać zasady, zaryzykować utratę premii, a może nawet pracy.
– O co chodzi? – spytałem szorstko.
– Przyszedł pan Durzyński – oznajmiła przez drzwi.
– Kto?
– Pan mecenas Durzyński – powtórzyła głośniej.
Sekunda. Tyle potrzebowałem, aby stwierdzić, że skoro nie znam nazwiska, to typ nie jest nikim ważnym.
– Odpraw – odpowiedziałem, na co Neven ocknął się jak zahipnotyzowany po pstryknięciu palcami.
– Nie! – zaprotestował gwałtownie.
Wówczas zrozumiałem. To on go tutaj zaprosił.
– Co to za pajac? – Spojrzałem na niego ostro.
– Jego prawnik.
– Byłeś aż tak pewien? – wycedziłem przez zęby.
Zacisnął dłonie w pięści.
– Tak.
Westchnąłem głośno, chwyciłem stojącą na biurku szklankę z niedopitym macallanem i wlałem jej całą zawartość do gardła.
– Wprowadź – powiedziałem po chwili, odstawiając szkło.
Drzwi do gabinetu otworzyły się z cichym szelestem. W progu stanęła Sara. Spojrzała na mnie przepraszająco, unikając przy tym wzroku Nevena, po czym zerknęła za siebie.
– Zapraszam.
W uchylonych drzwiach niemal natychmiast pojawił się niski zakolak. Spasiony tak, że gdy stawiał kroki, tłuszcz przelewał się z lewej na prawą, zmieniając jego chód w kolebanie pingwina. Sapał. Nic dziwnego. Utrzymanie tej rzadkiej galarety w pionie było zapewne sporym wysiłkiem.
– Dzień dobry, nazywam się Odon Durzyński – przedstawił się, wyciągając na powitanie dłoń w stronę Nevena.
Zerknąłem na brata. Siedział nieruchomo, przyglądając się gościowi uważnie. Pomijając sapanie, zapadła cisza, którą facet wyjątkowo sprawnie rozczytał. Przyciągnął z powrotem rękę do boku, zgasił ugrzeczniony uśmiech, obrócił się na pięcie, po czym bez słowa ruszył w stronę drzwi. Gdyby nie wkładał przy tym całej energii w zapanowanie nad spierdalającym mu środkiem ciężkości, miałby spore szanse. A tak Neven w dwóch susach pierwszy dopadł klamki i zastąpił mu drogę.
– Rozdymka, siad – rozkazał, wskazując ruchem głowy czarny fotel przy biurku.
Grubas, pomimo iż nie wyglądał, ponownie wykazał się rozsądkiem. Posłusznie wykonał polecenie, kiwając przy tym głową szybciej, niż oddychał. Usiadł w fotelu, strzelając małymi oczkami na boki jak amator amunicją w grze Battlefield. Na jego ziemistej skórze momentalnie sperlił się pot strachu, przez co na opiętej niebieskiej koszuli wykwitły ciemne plamy. Skrzywiłem się, widząc, jak Neven nachyla się nad typem, a potem opiera dłonie na podłokietnikach fotela. Wdychanie z bliska ulatniającego się z grubasa swądu przerażenia było zapewne jeszcze gorsze niż patrzenie na niego.
– Kto jest pełnomocnikiem Wiktora Minina? – wysyczał mu wprost do ucha Neven.
– Nie… wiem… – wyjąkał, odpychając się ręką od blatu biurka, żeby oddalić się od Nevena tak, jak to tylko było możliwe.
Wiedziałem, że Neven nie zapyta ponownie. Miał inne metody zachęcania ludzi do rozmowy. Zanim Durzyński zdążył ponownie potrząsnąć galaretowatym pyskiem i zapewnić, że nic nie wie, Neven wyjął z futerału na kostce nóż, zamachnął się i wbił go w dłoń grubasa aż po samą rękojeść. Chrzęst miażdżonej kości, a potem trzask rozłupywanego drewna ledwo przedarły się przez rozwlekły wrzask prawnika.
– Kurwa, Neven, do reszty cię pojebało?! – huknąłem, podrywając się z fotela.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Nie mów tylko, że ci go żal.
Odsunął stojącą na blacie lampkę, usiadł na rogu biurka i z niezdrową fascynacją przyglądał się podrygującemu na fotelu prawnikowi.
– Żal mi biurka! – krzyknąłem.
Na blacie powiększała się szkarłatna kałuża. Wzruszył ramionami.
– Tego rupiecia?
– To antyk, kurwa – margnąłem, zdejmując z biurka dokumenty, żeby nie zaplamiła ich rozchlapywana przez wyjącego prawnika krew.
Grubas ześlizgnął się z fotela na kolana, próbując zdrową ręką wyszarpnąć ostrze z biurka. Jazgotał przy tym coś niezrozumiale, dławiąc się własnym oddechem.
– No przecież mówię, że to szmelc. Przynajmniej zmienisz na coś eleganckiego. – Neven przewrócił oczami.
– Sądząc po stanie, do jakiego doprowadziłeś swojego gościa, nie masz pojęcia o elegancji. I nie ja kupię, tylko ty mi odkupisz.
Chwila ciszy. Durzyński znów się zapowietrzył. Wtedy do moich uszu dobiegł miarowy odgłos kapania. Schyliłem się i zajrzałem pod mebel. Drewniana podłoga tonęła w czerwieni. Wchłaniała krew, jakby chciała znów stać się drzewem.
– Nie. Za parkiet nie zapłacę. – Neven potrząsnął głową. – Kupię ci dywan. Czerwony. Bo lubię cię odwiedzać.
– Czerwony nie pasuje do wystroju – mruknąłem na odczepne.
– To czarny. Będzie pasował do twojej pogody ducha. – Spojrzał na mnie prowokacyjnie.
Grubas znów zaczął ujadać. Schowałem twarz w dłoniach.
– Wiesz, co mi będzie pasowało? Gdy przestaniesz traktować mój gabinet jak rzeźnię – powiedziałem, opadając na fotel.
– Dziś nie miałem tego w planach. – Uśmiechnął się krzywo.
– A, no tak – zacząłem drwiącym tonem. – Dziś miałeś w planach podpisanie kontraktu. Umknął ci tylko jeden drobiazg. Jako twój prawnik, wspólnik i brat, powinienem o tym wiedzieć!
– Dostarczyłem ci dokumenty przedwczoraj. – Spojrzał na mnie z urazą, jakbym to ja był odpowiedzialny za dzisiejsze niepowodzenie.
– Do kogo, kurwa, dzwoniłem godzinę temu i tłumaczyłem, że nic z tego nie będzie?! Miałeś czas to odwołać! – podniosłem głos.
Ale Durzyński i tak mnie zagłuszył. Już nie wyrzucał z siebie błagań o pomoc, tylko litanię przekleństw i przeciągłych jęków. Krztusił się co chwilę, przez co nie rozumiałem wszystkich słów. Szkoda. Przysłuchiwanie się wulgaryzmom działało na mnie odprężająco. Może dlatego, że zwykle poprzedzały ostatnie fazy przesłuchań – skruchę, pokorę i wylewność.
– Chuj upalił! – wyjęczał prawnik, wzdymając się z bólu.
– No właśnie! – Neven poderwał się nagle, chwycił go za nadgarstek zdrowej ręki, potrząsnął nim, a potem niespodziewanie wrzasnął mu do ucha: – Dwa lata! Dwa jebane lata!
Już to dziś słyszałem. Dokładnie tymi słowami Neven zareagował, gdy przez telefon powiedziałem mu, że firma, na którą od tak dawna ostrzył sobie zęby, jest umoczona.
– Zabiegałem o nią dwa lata! – powtórzył na wszelki wypadek, gdyby cichnący z wyczerpania prawnik nie dosłyszał jego wcześniejszego ryku.
Rozumiałem jego frustrację. Sam byłem cholernie rozczarowany. Zakup tej meksykańskiej fabryki silników i części samochodowych, której dokumenty dostarczył mi dwa dni temu, pchnąłby nas na wyższy poziom. Najwyższy z możliwych. Uszczelniłby naszą sieć przepływu tak, że jedynym zmartwieniem byłby nadmiar płynącej z niej kasy. Nie wspominając już o tym, że firma była rentowna. Miała ugruntowaną pozycję na rynku światowym. Istne Klondike. Jedyny problem był taki, że jakimś jebanym cudem dowiedział się o niej Minin. Sprzątnął nam ją sprzed nosa, użył do przemytu kobiet i planował patrzeć, jak po jej zakupie idziemy z nią na dno. I naprawdę niewiele brakowało. Gdybym nie posłuchał intuicji, nie uruchomił kontaktów, nie zarwał nocy na przejrzenie nagrań z kamer na granicy, nie rozpoznał jednego z przydupasów Minina…
– Ulży ci, jak wyżyjesz się na posłańcu?
– Jak dowiem się od niego, kto jeszcze jest w to zamieszany, wtedy się wyżyję! Wytnę wszystkie umoczone w ten przekręt łby! A na końcu Minina! – rzucił tonem obietnicy.
Durzyński zamilkł. Spojrzał ulegle na Nevena, a potem zaczął błagalnie kwilić:
– Przepraszam… nie. Proszę… to nie ja…
Schemat. Na szczęście już ostatni etap.
– Więc? – Neven dźgnął Durzyńskiego palcem w ramię, a potem sięgnął do kieszeni.
Wyjął paczkę gauloisesów.
– Nie zajarasz tutaj – zaprotestowałem ostro, celując w niego palcem.
– Bo? – prychnął.
– Z tego samego powodu, co zawsze. Tego smrodu nie usunie żadna ekipa sprzątająca.
Nie znosiłem dymu papierosowego. Tak jak nie znosiłem żadnych nałogów, bo były dla mnie synonimem słabości. A słabość to defekt. Pęknięcie, przez które wycieka kontrola. Dlatego nie dopuszczałem u siebie do żadnych uzależnień. Nawet tak drobnych jak posiadanie ulubionego dania, rzeczy czy hobby. Chociaż nie. Miałem jedno skrzywienie. Kolekcjonowałem informacje o uzależnieniach przeciwnika, bo wiedziałem, że czyjeś słabości dają nam siłę. Przecież wyłącznie dzięki nim istnieliśmy.
– Rozdymka, słyszałeś? Wszystko inne mogę. – Zaśmiał się mój brat, odkładając pudełko fajek na brzeg biurka.
Był rozluźniony. Jak zawsze, gdy upuścił komuś krwi.
– Nie znam… naprawdę…
Neven sięgnął do futerału na drugiej kostce. Błysk noża zadziałał na grubasa jak serum prawdy:
– Ale słyszałem… jak Minin rozmawiał z nim… przez telefon… o kupnie kamienicy.
Znów cisza. Jednak tym razem inna. Niezbędna, żeby odetchnąć, napawać się nadchodzącym odwetem.
– Której? – zapytałem, wychylając się za krawędź biurka.
Durzyński wzniósł na mnie oczy i wręcz modlitewnym tonem wyznał:
– Na Grodzkiej.
Zuchwały uśmiech Nevena błysnął jaśniej niż chowany przez niego do futerału nóż. Wiedziałem, że pomyślał o tym samym, co ja. O wykrzywionej furią twarzy Minina, kiedy pozna nazwisko nowego właściciela kamienicy.
– Kiedy?
– W tym… tygodniu – wyrzęził Durzyński.
– Po co ją kupuje? – dopytał Neven.
Luźna skóra na policzkach Durzyńskiego zachlupotała, gdy energicznie potrząsnął głową.
– Nic więcej nie wiem. Przysięgam. Wynajął mnie pierwszy raz. Tylko do tej umowy…
Neven przez chwilę przytrzymywał jego spojrzenie, a potem chwycił za rękojeść tkwiącego w blacie noża. Znów jazgot:
– Proszę… Nie… Błagam!
A potem jeszcze więcej jazgotu, gdy Neven wyszarpnął nóż.
– Aaa! – zawył Durzyński, osuwając się bezwładnie na podłogę.
Miotał się z bólu, rozmazując krew. Ścisnąłem palcami nasadę nosa. Niewiarygodne, jaki bajzel można zrobić w ciągu niespełna trzech minut.
– Rozdymka, zamknij się i posłuchaj uważnie. – Mój brat szturchnął go butem.
– Nic więcej nie wiem! Przysięgam!
Pochylił się nad nim. Z noża, który trzymał w dłoni, kilka kropli krwi ściekło i rozpłynęło się na mokrym od potu policzku prawnika. Grubas zacisnął powieki, skulił się, po czym zasłonił zdrową dłonią głowę.
– Po wyjściu stąd zadzwonisz do Minina i powiesz mu, że zaakceptowaliśmy umowę, ale z drobnymi zmianami – zaczął Neven, wycierając niespiesznie ostrze o klapę marynarki Durzyńskiego. – I jesteśmy umówieni na ponowne podpisanie na… – Spojrzał na mnie pytająco, wsuwając nóż do futerału.
– Wystarczy mi jeden dzień – odparłem.
– Słyszałeś, Rozdymka? – Znów go szturchnął. – Za dwa dni. Tak masz mu przekazać. I pamiętaj, od tego, jaki będziesz przy tym wiarygodny, zależy dalszy rozwój wypadków. Jeśli spierdolisz i Minin domyśli się, że to podpucha, znajdę cię, okroję z tłuszczu, a potem ponownie cię upasę i powtórzę wszystko od nowa. Rozumiesz?
Chlupot policzków wystarczył mu za odpowiedź. Neven się wyprostował, wyjął z kieszeni telefon i po chwili oczekiwania warknął do słuchawki:
– Dwudzieste piętro, już. – Zgarnął z biurka fajki, przystanął przy kanapie i zakładając marynarkę, rzucił do mnie przez ramię: – Która to już będzie?
– Co? – mruknąłem, wstając z fotela.
Zerknąłem na leżącego pośród czerwonych plam grubasa. Z wysokości przypominał atramentowy kleks w teście osobowościowym Rorschacha. Widok był równie absurdalny, co założenie, że opisywanie odczuć po obejrzeniu rozlanych obrazków może nakreślić czyjś psychogram. Ja widziałem tylko zniszczoną podłogę. I biurko.
– Zarwana noc.
– Trzecia – mruknąłem, wzdychając ciężko.
– Skutki uboczne wyższego wykształcenia są dotkliwsze, niż sądziłem. – Prychnął.
– Jego braku jeszcze większe. – Wskazałem oczami na chlew na podłodze.
– To mój wkład w powodzenie tego przedsięwzięcia – powiedział Neven ze śmiechem i ruszył do drzwi.
Przystanął z dłonią na klamce i spojrzał na mnie wyczekująco.
– Co znowu?
– Daję ci czas na dopracowanie pożegnalnego komplementu.
Obszedłem biurko i przestępując nad leżącym na podłodze grubasem, stanąłem przed zajmującym całą ścianę oknem. Odetchnąłem głęboko. Panorama rozpościerającego się pode mną miasta zawsze działała na mnie uspokajająco.
– Za co? Za to, że jesteś mi winien nową podłogę, biurko i sekretarkę? – odparłem, przesuwając wzrokiem po gęsto tkanej sieci dachów.
– Sekretarkę? – zdziwił się. – A co takiego jest nie tak z Sarą?
Obróciłem się twarzą do niego. Nie stał już przy drzwiach, a na środku gabinetu, i patrzył na mnie gniewnie.
– Złamała zasady i to ty ją do tego zmusiłeś. A ja nie potrzebuję sekretarki, której lojalność może wypożyczyć każdy, kto ma na to ochotę.
– Stary, ja nie jestem w stanie zmusić jej nawet do tego, żeby odpowiadała mi „dzień dobry”.
– I tylko dlatego nieznacznie się waham – odparłem, ruszając do drzwi.
Gdy go minąłem, chwycił mnie za ramię.
– Chcesz ją zwolnić? – zapytał z niedowierzaniem w głosie. – Serio? Za to, że zapukała do drzwi? Przecież ją chwaliłeś.
Zmarszczyłem brwi.
– A ty co? Nagle zmieniłeś zdanie?
Nie zapomniałem o tym, że siedem miesięcy temu, gdy zatrudniałem Sarę, był jedynym, który skrytykował moją decyzję. Marudził wtedy, że jest za młoda, nie ma doświadczenia ani ukończonych studiów. Hipokryta. A potem zaczął częściej mnie odwiedzać. Bywało, że dwa razy dziennie. Sprawa z Mininem zagęszczała się, więc miał pretekst. I sądził, że tego nie zauważam, tak jak ku mojemu zdziwieniu Sara nie zauważała jego. Niesłychane. Była pierwszą znaną mi kobietą, która nie robiła do Nevena maślanych oczu. Początkowo myślałem nawet, że to jej celowe zagranie. Że zachęca go przez odmowę. Jednak miesiące mijały, a ona naprawdę konsekwentnie go ignorowała. Miałem z tego same korzyści. Rozrywkę i pewność, że traktowała tę pracę poważnie. Dlatego teraz byłem podwójnie zdziwiony, że nagle dla jakiegoś obcego gościa zaryzykowała utratę tej posady.
– Nie zwalniaj jej – powiedział lżejszym tonem, jakby nie słyszał pytania.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem tylko wymownie na jego dłoń, którą zaciskał na moim bicepsie. Gdy mnie puścił, wyszedłem z gabinetu do przyległego biura, gdzie urzędowała Sara. Zastałem ją wspartą na łokciach o blat biurka, z głową schowaną w dłoniach. Długie, czarne włosy całkowicie zasłaniały jej twarz. Gdy usłyszała, że wchodzę, poderwała się z krzesła i opanowanym tonem powiedziała:
– Przepraszam, że przeszkodziłam, ale pan Durzyński wymienił nazwisko, o którym pisał pan do mnie w mailu.
Przystanąłem tuż za progiem jak wryty.
– W jakim mailu?
Sara spojrzała na mnie z zakłopotaniem.
– Wysłał pan dziś do mnie maila, w którym…
– …w którym poinformowałeś Sarę, że sprawy związane z Mininem są ważniejsze niż wszystkie bzdetne zasady, jakie wcześniej ustaliłeś – dokończył z przebiegłym uśmiechem przeciskający się obok mnie Neven.
Zacisnąłem usta, fukając pod nosem.
– Mówiłem ci, że nie zmusiłem jej do niczego. To było polecenie. Służbowe. – Zaśmiał się, po czym ruszył korytarzem do wind.
Sara przez chwilę bezrozumnie patrzyła na plecy oddalającego się Nevena, a potem przeniosła wzrok na coś w głębi gabinetu. Obróciłem głowę i od razu pożałowałem. Grubas usiłował właśnie podnieść się z pozycji na czworakach. Natychmiast przymknąłem drzwi, a potem spojrzałem na Sarę. Nadal dobrze nad sobą panowała. Zbyt dobrze jak na kogoś, kto właśnie zobaczył zakrwawionego typa na podłodze najbardziej znanej kancelarii adwokackiej w Krakowie.
– Zamierzałem cię zwolnić – wypaliłem bez ogródek, patrząc w jej powiększające się od zaskoczenia oczy.
Na jej twarzy pojawił się strach. Dokładnie taki, jakim powinna zareagować na widok sprzed chwili. Nagle ogarnęło mnie złe przeczucie. Może nasi ludzie nie przyłożyli się wystarczająco do prześwietlenia jej życiorysu?
Byłbym kurewsko rozczarowany, gdyby cechy, które uznałem w niej za wyjątkowe, okazały się pułapką. Ale kto miałby ją na nas zastawić? Minin? Kurwa, w tym interesie problemy nigdy nie miały końca.
– Wykonywałam pana polecenie – powiedziała z napięciem w głosie.
– Nie moje, tylko Nevena. I jedynie dlatego, że nie mogłaś wiedzieć, że to on wysłał tego maila, potraktuj to jako ostrzeżenie – odparłem i otwierając drzwi do gabinetu, dodałem: – Przed wyjściem zamów mi coś do jedzenia z tej gruzińskiej knajpki za rogiem i… wezwij lekarza. Nie. W odwrotnej kolejności. Lekarz, potem obiad.
Zanim zamknąłem za sobą drzwi gabinetu, widziałem, że przytakując bezgłośnie skinieniem, chwyciła za telefon.
– Rozdymka, zawróć i usiądź – powiedziałem, mijając człapiącego do wyjścia grubasa.
Przystanął i jęknął żałośnie:
– Ale…
– Siadaj, mówię. – Zdjąłem krawat i przechodząc obok kanapy, rzuciłem go na oparcie. – Zawiąż.
– Nic nie wiem, naprawdę – wyjęczał, patrząc tępo na jedwabną pętlę.
Westchnąłem.
– Zatamuj tym krew.
Nie patrząc na niego, ponownie podszedłem do okna. Czemu tak lubiłem ten widok? Bo przypominał o pozycji, którą zdobyliśmy, likwidując po drodze takie ścierwa jak Minin. Bez niego to miasto będzie jeszcze piękniejsze.LARA
Perła nowoczesnej architektury – tak pomyślałam na widok budynku, w którym byłam umówiona na poranne spotkanie. Szklana fasada i prosta konstrukcja sprawiały, że wtapiał się w tło zabytkowych kamienic. Jednak w środku panowała atmosfera duszącego niepokoju. Nie wiem, czy to wrażenie wywoływały wyłożone ciemnym kamieniem podłogi i ściany, czy martwa jak spojrzenia pracujących tam osób cisza, ale wnętrze kojarzyło mi się z planem filmowym taniego dreszczowca. Chyba z tego powodu, gdy moja rozmowa dobiegła końca, niemal biegiem rzuciłam się do wyjścia. Minęłam windy i pomimo wąskiej spódnicy i wysokich obcasów zbiegłam po schodach. Bez słowa pożegnania przemknęłam obok siedzącego na recepcji ochroniarza. Dobiegłam drzwi, a potem, zaskakując samą siebie, wbiłam palce między zbyt wolno rozsuwające się szklane tafle.
– Ej! Czekaj! Same się otworzą! – krzyknął za mną ochroniarz.
– Sam sobie czekaj – mruknęłam, przeciskając się bokiem przez szparę.
Wypadłam na chodnik przed budynkiem i tak łapczywie zaczerpnęłam tchu, jakby przez ostatnie trzydzieści minut ktoś trzymał mnie pod wodą. Nie poczułam jednak ulgi, bo poranny upał, zmieszany ze spalinami, zmienił powietrze w lepką masę. Miałam wrażenie, że się duszę. Podeszłam do barierki zamontowanej wzdłuż jezdni, oparłam się o nią rękami i próbowałam złapać oddech.
– Źle się pani czuje? – zabrzmiało nagle tak blisko mojej opuszczonej między ramionami twarzy, że aż drgnęłam.
Uniosłam głowę. Obok mnie stała starsza kobieta, zadając to samo pytanie także… niebieskim przeszywającym spojrzeniem. Identycznym, jakie miała moja matka.
– O cholera – palnęłam, ruszając energicznym krokiem przed siebie.
Właśnie zrozumiałam. To nie atmosfera panująca w tym budynku tak mnie poruszyła, tylko rola, jaką odegrałam podczas tego cholernego spotkania. Rola osoby pokornej i uległej. Całkowicie podporządkowanej, byle zyskać czyjąś uwagę. Dokładnie tak, jak przez całe życie postępowałam w relacji z matką. Szlag! Byłam bardziej popieprzona, niż mi się wydawało! Nie przeraziła mnie rozmowa z prawdopodobnie bezwzględnym przestępcą, tylko to, że znów udawałam kogoś, kim nie jestem. Snułam różne scenariusze, według których mogła potoczyć się ta dzisiejsza tajna misja, ale w żadnym nie występowała moja matka! Miałam zdobyć dowody do redaktorskiego śledztwa prowadzonego przez moją przyjaciółkę, a nie na istnienie swoich demonów. Potrząsnęłam głową. To nie moja matka, tylko Kamila miała być dzisiaj najważniejsza. I jej sprawa, na którą czekała od chwili, gdy dostała pracę w redakcji lokalnej gazety. Od tamtej pory wciąż powtarzała, że kiedyś napisze o czymś „grubym”. Wsłuchiwała się w rozmowy, wychwytywała słowa. Szukała w każdym z nich drugiego dna. Dlatego gdy kilka tygodni temu dowiedziała się, że siostra jej znajomej zaginęła, kurczowo uchwyciła się tego tematu. Od razu wysnuła teorię, że chodzi o handel kobietami i zaczęła intensywnie to sprawdzać. W pierwszej kolejności wzięła pod lupę firmę, w której dziewczyna tuż przed zaginięciem ubiegała się o pracę na stanowisku asystentki szefa. Gdy ustaliła, że od roku ogłoszenie wciąż było aktualne, uznała, że to właściwy trop. Nabrała przekonania, że rozszyfrowała system. Że ogłoszenie to wabik. Że rozmowy kwalifikacyjne to legalna selekcja dziewczyn. Że pytania zadawane podczas tych rozmów służyły wyłącznie do ustalenia, która z nich to łatwy, bezproblemowy cel. Taki jak siostra jej koleżanki: trudna sytuacja finansowa, poza siostrą brak bliskiej rodziny… Byłam spokojna, dopóki jej śledztwo odbywało się w sferze domysłów. Poważnie zrobiło się dopiero, gdy któregoś dnia postanowiła je sprawdzić i oznajmiła mi, że sama ma zamiar pójść na taką rozmowę kwalifikacyjną. Wtedy właśnie przekonałam ją, że ja zrobię to lepiej. Kamila jest bezczelna i prostolinijna, a to przepis na pewne kłopoty. Nie trzeba być psychologiem, żeby dojść do takiego wniosku. Tak jak nie trzeba być szczególnie bystrym, by mężczyznę z porannego spotkania uznać za przestępcę, zamieszanego w okropne rzeczy. Świetnie! Chciałam oszczędzić Kamili kłopotów, a zamiast tego zyskałam pewność, że jeśli nadal będzie grzebać w tej sprawie, to one dopiero nadejdą. Tylko jak, do cholery, miałam to teraz odkręcić? Kłamać, że nic mnie nie zaniepokoiło? Przekonywać ją, że facet budzi zaufanie? Przecież Kamila i tak trwałaby przy swoim. Poza tym, gdy odsłucha nagranie, usłyszy te dziwne pytania zadawane zimnym, wpełzającym pod skórę tonem… Właśnie! Jeśli skasuję nagranie… Przystanęłam i sięgnęłam do torebki po telefon. I wtedy… świdrujący pisk opon. Zatrzymałam się gwałtownie – stałam na środku ulicy, prosto na mnie jechał samochód. Był blisko. Bardzo blisko. Przestrzeń wokół mnie zawirowała, głowę wypełniły wspomnienia. Tata, Igor, ogłuszający huk, woń palonej gumy. Puls przyspieszył, miasto zwolniło… Powietrze ze świstem uleciało mi z płuc. Zamarłam. Patrzyłam, jak tył auta tańczy, walcząc z siłą tarcia. Czekałam tylko na znaną mi już siłę uderzenia. Potem zgrzyt, metaliczny trzask i mój spanikowany oddech dudniący w ciszy. Otworzyłam oczy. Siedziałam na środku czarnej, wgniecionej maski. Byłam w szoku, ale żyłam. Zanim jednak zdążyłam się tym nacieszyć, przede mną wyrósł wysoki mężczyzna. Chwycił mnie za nadgarstek i zrzucił z maski na jezdnię, jakbym była ulotką wetkniętą za wycieraczkę. Upadłam na beton i syknęłam z bólu.
– Oszalałaś, kurwa!? – usłyszałam, leżąc w cieniu górującej nade mną sylwetki.
Mężczyzna obejrzał się na maskę sportowego kabrioletu, zdjął okulary, a potem wbił we mnie wściekłe spojrzenie. Poczułam, jak szok zmienia się w złość.
– Ja?
– A kto? Ja wlazłem sobie pod koła, idiotko? – Zrobił krok w moją stronę i machnął ręką w powietrzu.
Zaraz po tym otworzyły się drzwi pasażera. Obok auta stanęła szczupła, długowłosa dziewczyna o tak gęstych rzęsach, że nie było widać jej oczu. Wyglądała na niepełnoletnią.
– Miśku… – zaczęła cienkim głosem.
– Wracaj, kurwa, do środka, debilko! – wrzasnął na nią bez wahania.
Dziewczyna posłusznie wśliznęła się z powrotem na siedzenie.
– I kto tu jest szalony – powiedziałam ściszonym głosem, podnosząc się i wygładzając spódnicę.
Czułam, jak z każdym wypowiedzianym przez tego mężczyznę słowem moja złość przybiera na sile.
– Coś ty powiedziała? Jesteś w stanie pojąć tym pustym łbem, co zrobiłaś? Wiesz, ile to auto kosztowało?
– A co? Tatuś ci nie powiedział, ile za nie zapłacił? – mruknęłam.
Stałam, patrząc hardo w jego oczy, i udawałam oazę spokoju. Wszystko się jednak zmieniło, gdy zauważyłam… jego wyregulowane brwi. Wówczas nie byłam w stanie powstrzymać uśmiechu.
– Tak cię to, kurwa, bawi?! – Poczerwieniał. – Wiesz, z kim masz do czynienia?! – wypluwał z siebie słowa, gorączkowo przesuwając ręką po masce.
Kilkoro osób przystanęło na chodniku i przyglądało się naszej kłótni. Co najmniej trzy z nich, w tym stojący najbliżej nastolatek, filmowały zdarzenie komórkami. Za kabrioletem formował się korek, bo szeroko otwarte drzwiczki uniemożliwiały jego wyminięcie.
– Z rozpieszczonym synkiem bogatego tatusia o bezpodstawnie rozdmuchanym ego?
Ruszył w moją stronę, po czym zamachnął się, aby mnie uderzyć. Kusiło mnie, by chwycić go za uniesioną rękę i przećwiczyć na nim kilka chwytów _ju-jitsu_. Powstrzymałam się jednak, gdy do głowy wpadł mi inny pomysł na przytemperowanie jego bezczelności.
– Śmiało, chłopak będzie miał niezłą oglądalność.
– O czym ty bredzisz, idiotko?
– Idiotko? – prychnęłam, zerkając na tłum.
Mężczyzna także rozejrzał się dookoła. Gdy zauważył nagrywające nas osoby, fuknął pod nosem, po czym wsunął dłonie do kieszeni spodni.
– Przechodziłam na pasach, a ty jechałeś z nadmierną prędkością – zaczęłam spokojnie – i zamiast przeprosić, chciałeś mnie uderzyć. Czy taka wersja…
– Zamknij się – wycedził przez zęby.
Uśmiechnęłam się zaczepnie, zerkając na jego pasażerkę, która skuliła się na siedzeniu i udawała, że nie istnieje. Widok jej przerażenia dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, że typ stojący przede mną zasługiwał na coś więcej niż tylko pogróżki. Jednak biorąc pod uwagę, że sytuacja wynikła z mojej winy, postanowiłam zakończyć ją jak najszybciej.
– Żeby już nie przedłużać tego niemiłego spotkania, powiem ci, co będzie dalej. Wsiądziesz do auta, odjedziesz i zapomnisz, jak doszło do jego uszkodzenia, a ja jakoś przeboleję, że istnieją takie kreatury jak ty. Chyba że wolisz omówić nakręcony dziś film na gruncie prawnym?
Zacisnął szczękę, przeczesał palcami włosy, wsunął na nos okulary, ale nic nie odpowiedział. Uznałam to za zgodę. Zdjęłam jedyny ocalały but i boso przeszłam na drugą stronę ulicy. Auta trąbiły na potęgę, a w torebce już czwarty raz wibrował telefon.
– Módl się, żeby to było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie, suko! – krzyknął za mną.
Zignorowałam go. Podeszłam do wysokiego, ubranego na czarno nastolatka z komórką w ręce, próbując jednocześnie wygrzebać z torebki notes i coś do pisania. Nie chciałam wręczać mu wizytówki. Wolałam pozostać anonimowa.
– Możesz przesłać mi kopię? – zwróciłam się do niego, zapisując szminką na kartce numer.
Chłopak pokiwał twierdząco głową, gdy odbierał ode mnie świstek. Zamiast podziękowania posłałam mu uśmiech i pospiesznie odeszłam.
Spacer przez miasto zajął mi mniej czasu niż ostatnia prosta. Nic zresztą dziwnego. Mieszkałam w jednym z najpopularniejszych miejsc Krakowa: przy Grodzkiej, tuż obok Rynku Głównego. Tu zawsze było tłoczno. Tym bardziej że czerwcowa pogoda sprzyjała zwiedzaniu. Ulica zmieniła się więc w potok turystów i aby przejść całą jej długość, trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Na szczęście nigdy mi jej nie brakowało. Poza tym lubiłam wtapiać się w tłum. Nie spieszyć się. Wychwytywać fragmenty rozmów. Zachwytów nad miastem. Słuchać śmiechów, kroków, stukotu kopyt i terkotu dorożek. Muzyka miasta mnie odprężała. Dziś jednak pierwszy raz jej nie usłyszałam. Ludzie na mój widok ściszali głosy, przystawali, unosili brwi. Już nie z zachwytu, ale ze zdziwienia. Mój wygląd budził sensację. Cholera! Serio? Woleli gapić się na moje bose stopy i potarganą spódnicę zamiast na piękno tego miasta? Mało brakowało, a zaczęliby robić mi zdjęcia. Ostatnie kilka metrów przebiegłam. Dotarłam do kamienicy, wpadłam na trzecie piętro i dopiero gdy zamknęłam za sobą drzwi mieszkania, swobodnie odetchnęłam. W domu czułam się bezpiecznie, bo tu zawsze unosiła się pozytywna energia. Pamiętam, kiedy pierwszy raz ją poczułam. Pięć lat temu, gdy szukałam mieszkania na czas studiów i zobaczyłam zdjęcie tego salonu, zamieszczone przy ogłoszeniu „Szukam współlokatorki”. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Przeraził mnie tylko koszt wynajmu. Jednak ojciec szybko mnie przekonał, że to mieszkanie jest warte każdej złotówki. Dobrze znał upodobania mojej „starej duszy”. W tamtej chwili chyba po raz pierwszy ucieszyłam się z jego zamożności. Zaraz po rozmowie z nim chwyciłam za telefon i zapytałam właściciela mieszkania, czy mogę wprowadzić się zaraz, a dokładnie za godzinę, bo tyle zajmie mi dojazd do centrum. Zaśmiał się do słuchawki, a potem powiedział, żebym przed podpisaniem umowy spotkała się chociaż ze współlokatorką. Tak właśnie poznałam Kamilę.
To miłe wspomnienie oderwało moje myśli od porannych wydarzeń. Nie ulżyło jednak ciału. Stopy i stłuczone kolano pulsowały wciąż tak, jakby miały własne serca. Ruszyłam więc korytarzem do sypialni, zrzucając po drodze ubrania. Już i tak nadawały się do wyrzucenia. Puściłam strumień chłodnej wody i z westchnieniem ulgi wskoczyłam pod prysznic. Zostać tam, aż ciało i myśli osiągną ten sam stan nirwany – taki miałam plan. Niestety przerwał mi brzęczący telefon. I przypomniał, że nie oddzwoniłam do Kamili. Wyskoczyłam z kabiny i narzuciłam na mokre ciało cienki szlafrok.
– Hej, Mila – rzuciłam słodko do słuchawki.
– Hej, Mila? No jasne, księżna odbiera, jakby nic się nie stało! – Z drugiej strony buchnęło wściekłością.
– Och, przestań, co niby miało się stać?
– Wiesz, ile razy do ciebie dzwoniłam?! – krzyknęła tak głośno, że musiałam odsunąć telefon od ucha. – Wiesz? Pierdyliard razy! Umówiłyśmy się, że zadzwonisz, jak tylko wyjdziesz! I co? I, kurwa, nic! Przez ciebie obgryzłam dwa paznokcie!
– Tylko dwa? – Zaśmiałam się, zbierając z podłogi rozrzucone ubrania.
– Aż dwa! Kciuk i wskazujący! Te najbardziej widoczne podczas pisania!
– Piszesz wszystkimi palcami – wytknęłam, nie przestając się śmiać.
– Na policji musiałabym na pewno podpisać jakiś świstek! Długopisem, kurwa! Wiesz, że właśnie się tam wybierałam? A wiesz po co? Żeby zgłosić twoje zaginięcie!
– Mało brakowało, a sama właśnie podpisywałabym u nich raport.
Mój nieudolny żart naprawdę ją przeraził.
– Kurwa! Coś ci zrobił! Mów natychmiast! I co to znaczy „mało brakowało”? Nie zgłosiłaś tego? Trzeba to zrobić! Niech policja zacznie działać w tej sprawie, bo…
– Kama, spokojnie, nic mi nie jest! – podniosłam głos, bo inaczej nie dopuściłaby mnie do słowa. – Wyszłam stamtąd cała. Tylko zestresowana. Nie rozejrzałam się na pasach i… no, było blisko kraksy. A facet, który prowadził, okazał się cholernym dupkiem. To w skrócie tyle.
Westchnęła ciężko i po krótkiej pauzie odezwała się z ulgą w głosie:
– Nic mu nie jest?
– Bardzo śmieszne, jędzo.
– Dobra, dość tych uprzejmości. Szczegóły później. Jak wrócę do domu i cię uduszę. Teraz chcę wreszcie usłyszeć coś o szefie tego szajsu. Czym cię tak zestresował?
Cała Kama. Jej gniew gasł tak szybko, jak wybuchał.
– Ty mnie zestresowałaś. Tak mi nagadałaś przed tą rozmową, że czułam napięcie jak w tej scenie z Jurasic Parku, kiedy karmią tyranozaura – skłamałam, zaciskając powieki.
W słuchawce rozległ się teraz perlisty śmiech Kamili. Bardzo go lubiłam. Odprężał mnie. Tak jak sama jej obecność i niegasnący entuzjazm – skuteczniejszy niż profesjonalna psychoterapia. Wyzwalał uśmiech i pozytywne myślenie. Gdyby nie Kamila, pewnie nadal nie odzyskałabym równowagi po wypadku, w którym kilka miesięcy temu zginął mój brat i ojciec. To była wyłącznie jej zasługa.
– Ha, dobre. Wiktozaur Minin. I co, miałam rację? Tapla się w błotku? – zapytała.
– Kama, mówię ci, że nic nie zauważyłam, a ty swoje. Ten facet to Mount Everest dobrych manier. Szarmant. Serio, nic nie można mu zarzucić.
W tej kwestii nie kłamałam. Mężczyzna rzeczywiście zachowywał się szarmancko. Wyszedł mi na powitanie, pocałował w rękę, odsunął krzesło. I nawet jeśli to wszystko było wyreżyserowane, zrobiło na mnie wrażenie. Poza tym przez całą rozmowę się uśmiechał. Poświęcał mi całą uwagę i był w tym cholernie przekonujący. Jestem pewna, że dałabym się nabrać, gdybym nie zobaczyła z bliska jego oczu. W jego zielonych tęczówkach było coś niepokojącego. Mrocznego. Coś, co zatruwało wszystkie radosne skojarzenia. Jedno spojrzenie w jego oczy upewniło mnie, że Kamila miała rację. Jednak dla jej dobra nie zamierzałam nigdy jej tego powiedzieć.
– No, a jak zachowują się psychopaci? Są mili. Roztaczał swój toksyczny czar, żeby cię omamić i pożreć.
– Nie zrozum mnie źle, ja go nie bronię, ale to nadal tylko domysły.
– A jednak nie bez powodu wlazłaś komuś pod koła. Co cię doprowadziło do takiego stanu? – Tak jak podejrzewałam, drążyła, żeby usłyszeć coś, czego mogłaby się uczepić.
Musiałam odwrócić jej uwagę. I na szczęście tym razem nie musiałam kłamać:
– To, że grałam słodką, nawiną panienkę. Wiesz, że uległość to nie moja bajka. Poczułam się jak w…
– …domku? Przypomniała ci się Cruella, co? – przerwała mi ironicznym tonem, nazywając rzeczy po imieniu.
Bezpośredniość Kamili zawsze kojarzyła mi się z dotykiem proktologa. Sięgała tam, gdzie sama nie chciałam zaglądać. Zawsze do sedna, bez znieczulania słodkimi słówkami. Moją matkę scharakteryzowała z tą samą proktologiczną delikatnością. Od początku naszej znajomości nazywała ją zimną manipulantką. A czasem też Cruellą, Soplem, Meduzą, Panią Whiplash oraz Koczubrychą – cokolwiek to ostatnie znaczyło.
– Jeśli przytaknę, znowu wygarniesz mi na ostro, więc żeby nie skłamać, powiem: może?
– Więc… „może” jednak ci wygarnę. Przestań, kurwa, tkwić w przeszłości. To nie twoja wina. Twoja matka to cyborg, nie ma serca.
– Nowa analiza?
– Nie, nowe ubranko dla starych wniosków.
– Nie zmienisz zdania? Od czasu wypadku jest inaczej…
Podświadomie przyznawałam jej rację, a mimo to wciąż się oszukiwałam. Wmówiłam sobie, że miłość matki określi moją wartość. Że bez tego uczucia jestem niekompletna. Niedoskonała.
– To, że jest sztucznie miła, jest gorsze od jej prawdziwej bezdusznej wersji siebie. Zwyczajnie tobą manipuluje. Musisz być bardziej asertywna.
– Mam dla ciebie radę. Zacznij pisać poradniki psychologiczne, zamiast szukać przestępców – ucięłam temat, bo zapewne skończyłby się kłótnią.
– Jak tylko moje porady zadziałają na tobie, to obiecuję, że napiszę – powiedziała ze śmiechem. – A wracając do Wiktora, musimy głębiej pogrzebać w jego błocie.
Westchnęłam, wznosząc oczy do sufitu.
– Aż boję się zapytać, co masz na myśli.
– Nie co, lecz kogo.
– Czyli?
– Piotrka.
Gdy usłyszałam to imię, powietrze uleciało ze mnie jak z przebitego balonu. Myśl o tym, że miałabym się z nim spotkać i porozmawiać, przerażała mnie tak samo, jak to niebezpieczne śledztwo Kamili. Nie. Nie po ostatniej imprezie. Nie po tym, jak się wygłupiłam.
– Nie.
– Lara, Piotr to spec od komputerów.
Ten ton, jakby sama nie wiedziała, czy przedstawia mi kandydata na stanowisko informatyka, czy na randkę. Obie wersje były równie niedorzeczne, bo po pierwsze Piotrek nie szukał pracy, tylko pracowników, a po drugie był moim przyjacielem. A przede wszystkim przyjacielem mojego brata. Igor poznał go na studiach informatycznych i szybko odnalazł z nim wspólny język. Ich pasją były gry. Nic więc dziwnego, że wkrótce stworzyli własną, która okazała się hitem. Wówczas sprawy nabrały tempa. Założyli firmę i nie nadążali z odbieraniem kolejnych nagród. Stali się przez to niemal nierozłączni. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym zaczęłam traktować Piotra jak drugiego brata. Wszystko wyglądałoby idealnie, gdyby on również tak wyobrażał sobie naszą relację…
Urodzinowa impreza Kamili, która odbyła się trzy tygodnie temu, jeszcze bardziej skomplikowała naszą relację. Piotrek nie opuszczał mnie wówczas na krok, a ja nie opuszczałam żadnej toastowej kolejki. Szybko padłam. Problem w tym, że wprost w jego ramiona. Poranny kac był niczym w porównaniu z zażenowaniem, które wywołał jego widok w moim łóżku.
– W tej kwestii na mnie nie licz, Kamila. Nie.
Otworzyłam lodówkę i zaczęłam przeglądać jej zwartość.
– O, już nie Mila? Daj spokój, przecież musisz w końcu z nim porozmawiać.
– I co mu powiem? Mam wyjechać z wyświechtanym tekstem typu: „wiesz, kocham cię jak brata?” i dodać, że żałuję swojego pierwszego razu? – wydusiłam z trudem.
– Raczej, że go nie pamiętasz. – Zachichotała.
– Do tej pory nie wierzę, że mówimy o mnie.
Oparłam czoło o szklaną półkę lodówki i zacisnęłam powieki. Na myśl o rozmowie z Piotrkiem wciąż zdejmował mnie strach. Nie chciałam go stracić, a byłam pewna, że tak się stanie, gdy zaoferuję mu tylko przyjaźń.
– Lara, najwyższy czas, żebyś stawiła czoło wszystkim swoim demonom. Zamknij sprawę matki i Piotra i zacznij, kurwa, żyć pełną piersią. Którą, przypominam, masz niemałą – parsknęła.
– Czy ty przypadkiem nie musisz w tej swojej pracy pracować?
– Ależ właśnie to robię. Pracuję. Nad tobą. – Zawiesiła na chwilę głos. – Lara, potrzebuję pomocy Piotra. Sama nie dam rady. Jestem cienka w te internetowe dupsle. Tobie przecież nie odmówi.
– I mam o to poprosić przed czy po tym, jak mu powiem, że bzyknął tak jakby siostrę?
– Laruś – zaszczebiotała.
– Sraluś. Już na dziś wystarczy mi atrakcji. Na kolejną nie dam się namówić. – Trzasnęłam drzwiami lodówki i położyłam wyjęte z niej warzywa na blat kuchennej wyspy.
– Znam cię, więc jestem pewna, że ci się podobało. Kochasz adrenalinę, a z tego, co pamiętam, w architekturze jest jej… Ile? Zero? Rysowaniem domków z białym płotkiem dla żurnalowych rodzinek nie podkręcisz pulsu, tylko nudę. Co innego, gdy poprosisz Piotra…
– Jak szef przyłapie cię na plotkowaniu, dopiero będziesz miała nudę. Za karę dostaniesz redakcję kolumny z poradami. Będziesz opisywać, jak wywabiać plamy z obrusa, zrobione przez tę żurnalową rodzinkę.
Wzmianka o Piotrze tak mnie zestresowała, że zaczęłam nerwowo kroić warzywa.
– Dobra, już dobra. Kończę, bo słyszę, że trzymasz w ręku nóż. Przekonam cię w domu. Co na obiad? – rzuciła wesoło.
– Ozór w sosie własnym – odparłam, wbijając czubek noża w deskę.
Ostrze zadrżało, dokładnie tak, jak zaczynało drżeć moje wnętrze.
– O! Dobrze, że zapytałam, bo kupiłabym nieodpowiednie wino. Buźka.
Po rozłączeniu cisnęłam telefon na siedzisko kanapy, a potem sama na niej usiadłam. Czułam, jak powietrze staje się lepkie; gęstniało od traumatycznych wspomnień, które wypełniły moje myśli. Przecież nie upłynęła nawet połowa dnia, a przed oczami przewinęły mi się wszystkie najgorsze flashbacki. Matka, śmierć ojca i brata, Piotr, a na deser śledztwo Kamili i ten głąb z ulicy – zdecydowanie za dużo jak na jedną głowę. Oparłam łokcie na kolanach i spróbowałam wziąć głęboki oddech. Znów miałam wrażenie, że się duszę, a salon zaczyna wirować. Przymknęłam oczy, ale było tylko gorzej. Wydawało mi się, że obracam się razem z pokojem, a nadmiar myśli zaraz rozsadzi mi głowę. Zanim na dobre ogarnęła mnie znajoma fala paniki, namacałam na stoliku pilot i włączyłam odtwarzacz. Gitarowy riff Metalliki odwrócił moją uwagę od złych wspomnień. Pokój znieruchomiał. Odetchnęłam. I zrozumiałam, że Kama ma cholerną rację. Dopóki nie uporam się ze zmorami przeszłości, nie będę umiała żyć tu i teraz. Nie mogłam w nieskończoność uciekać. Musiałam zdobyć się wreszcie na odwagę poza matą i torem wyścigowym. Postanowiłam, że zacznę od Piotrka. Rozmowa z nim wydawała mi się łatwiejsza i miała szansę odbyć się szybko. Za dwa dni Piotrek organizował imprezę z okazji otrzymania przez jego firmę kolejnej nagrody. Zaprosił mnie i Kamilę. Jeśli sprawdzi się mój czarny scenariusz, przynajmniej będę się miała komu wypłakać.