Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dorosła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Dorosła - ebook

Enchanted pragnie zostać gwiazdą sceny muzycznej. Nie jest to jednak proste, gdy jest się czarnoskórą nastolatką, pochodzącą z rodziny mocno trzymającej się tradycji. Mimo to dziewczyna nie daje za wygraną i podąża za swoimi marzeniami. Kiedy na przesłuchaniu zostaje zauważona przez legendę R&B, Koreya Fieldsa, wszystko się zmienia. Nagle rozwój jej kariery nabiera tempa, a ona znajduje się w centrum uwagi. Szybko się okazuje, że spełnianie marzeń ma jednak bardzo wysoką cenę.

Korey Fields ujawnia swoją mroczną stronę, która kryła się za blaskiem i urokiem gwiazdy. Mężczyzna przejmuje kontrolę nad życiem i psychiką Enchanted, a piękny sen zaczyna się przeradzać w koszmar. Kiedy nastolatka budzi się z krwią na ubraniach, nie pamięta, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Pewne jest tylko to, że Korey Fields nie żyje, policja puka do drzwi, a wszystkie poszlaki wskazują na Enchanted…

Dorosła to przełomowa i skłaniająca do przemyśleń powieść, która trafia w sedno trwającej we współczesnym społeczeństwie dyskusji na temat kultury gwałtu i mizoginii.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67054-81-2
Rozmiar pliku: 714 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

SOK Z BURAKA

Teraz

Kiedy się budzę, na wysokości oczu widzę kałużę soku z buraka, który wsiąkł w dywan. Miękkie włókna otulają mój policzek. Sok z buraka jest ciemny, rzadki, zaschnięty i lepki pod moimi palcami.

Cholera, muszę siku.

Łupie mnie w krzyżu, ale przewracam się na bok i z trudem wstaję na nogi. Kolana mam miękkie, ból przeszywa czaszkę jak kometa. Jednym okiem – które nie jest spuchnięte – widzę jasną plamę. Oślepiające słońce wpada do środka przez dziesiątki sięgających od sufitu do podłogi okien z widokiem na miasto. Szczęka wypadła mi z zawiasów. Zlizuję krew z dolnej wargi, rozkoszuję się smakiem metalu i lustruję pokój.

Krew jest wszędzie.

Nie, nie krew. Sok z buraka. Albo z żurawiny. Rozcieńczony sos barbecue. Ale nie, nie krew. Krew znaczy więcej, niż jestem w stanie pojąć.

Plamy soku są w całym jego apartamencie – na kremowej sofie, satynowych zasłonach, stole z kości słoniowej, suficie… Zdołałam nawet wylać trochę soku na swój top i jeansy. Chaotyczny obraz na niegdyś czystym, białym płótnie.

Bryza owiewa moją łysą głowę, czubki uszu mam lodowate, gdy przejmują mnie dreszcze. Nie niepokoi mnie sok z buraka ani moja pozycja na podłodze – niepokoi mnie cisza. Żadnej muzyki, telewizji, głosów… Szlag, jestem w rozsypce, a on strasznie się wścieknie, jak zobaczy te wszystkie plamy. Myśl o jego nieuniknionej reakcji wywołuje większe przerażenie niż otaczająca mnie krew.

Przepraszam, nie krew. Sok z buraka.

Depczę po Melissie odrzuconej na bok jak zdechły pies, obejmując się ramionami. Gdzie są moje buty? Nie przyszłam tu boso.

Chwila… dlaczego jeszcze tu jestem? Czy nie wyszłam wczoraj wieczorem?

Krwawy odcisk dłoni pojawia się na ścianie w drodze do sypialni, drzwi są otwarte na oścież.

Korey leży twarzą w dół, zwisa z łóżka… całe ciało ma w soku z buraków. Płonące słowa utkwiły mi w gardle, ale zamrożone ciało wrosło w ziemię. Jeśli się poruszę… jeśli mnie złapie… zabije mnie.

Ktoś wali do drzwi. Odzywa się grzmiący głos:

– Otwierać, policja!

Siki spływają mi po nodze, mocząc skarpetkę.ROZDZIAŁ TRZECI

PTAKI W KLATCE MUSZĄ ŚPIEWAĆ

Nie jestem zdziwiona, kiedy mama spóźnia się po mnie dwadzieścia minut. Tata mówi, że LaToya Jones spóźni się na własny pogrzeb. To dlatego odmówił tradycyjnego ślubu i poszedł prosto do sądu kilka miesięcy przed moimi narodzinami.

Jestem więc przyzwyczajona do pisania w śpiewniku na schodach szkoły i czekania na jej przyjazd…

In your heart, it’s a start.

And we can’t grow when we’re this far apart.

Let’s take it to another level

I’ll be a sunrise in your meadow…

Dwa trąbnięcia wybijają mnie z rytmu. Bip! Bip!

– Heeeej, Chanty! – rzuca mama, wciąż w szpitalnym stroju, z brązowymi dredami związanymi w schludny kok. – Przepraszam za spóźnienie. Gdzie twoja siostra?

– Tu jestem – mówi Shea, podskakując za mną, kiedy wsiadamy do furgonetki. – Pa, Becky. Pa, Anna. Pa, Lindsey!

– Pa, Shea Shea – odpowiada śpiewnie grupa jej koleżanek z pierwszej klasy.

Siostra ładuje się na środek tylnego siedzenia i trąca ramię mamy czekoladową twarzyczką.

– Mamo, mogę iść do domu Lindsay Gray w ten weekend?

– Najpierw obowiązki, potem białe dziewczyny. Zapnij pasy!

– Mamo – jęczy Shea. – Okno jest otwarte. Ludzie cię słyszą.

Mama zamyka okno i odjeżdża, a Shea nawija, jak jej minął dzień. Odnalazła się w liceum, co przychodzi łatwiej, kiedy człowiek ma przyjaciół z gimnazjum, niż kiedy się przenosi jak ja. W każdym kręgu pasuję jak brązowy kameleon, jestem rozdymką bez wody przy mojej młodszej siostrze.

– Nie zapomnij złożyć prania. I wyjąć łososia z zamrażarki – przykazuje mama, gdy podrzucamy Sheę do domu.

– Nie zapomnę! Jezu.

– Nie pozwól bliźniakom zdjąć warzyw z pizzy – przypominam. – A Destiny lubi tylko pokrojoną na kwadraty, inaczej nie zje. Poza tym dziś nowy odcinek Love and Hip Hop!

– Wiem, Chanty, wiem. – Śmieje się. – Będę oglądać z Becky na FaceTimie.

Mama wyjeżdża z podjazdu.

– Masz adres tych zawodów? – pyta.

– Tak – odpowiadam nerwowo, wpisując ulicę w GPS.

Mama marszczy brwi.

– Och. To na Manhattanie?

– Mhm.

– Niech to. Nie wiedziałam, że to w centrum. I to tak późno w dzień powszedni!

– Pewnie chodzi o większy basen. – Staram się, żeby moje kłamstwa brzmiały wiarygodnie, gładko jak nietknięta woda.

– W porządku, ale napisz do taty, że wrócimy późno.

W drodze mama dyryguje domową orkiestrą na głośnomówiącym.

– Shea, na jaką temperaturę ustawiłaś piekarnik? Jeśli dasz za wysoką, pizza się przypali. I czy wyjęłaś rybę, tak jak prosiłam?

– Tak, mamo! – Shea wzdycha. – Jezu!

Shea rzadko pilnuje maluchów sama. Wciąż uważam ją za jedną z nich.

– Tata odbierze małą z przedszkola przed pracą. Gdzie bliźniaki?

– Odstawiają Kung Fu Pandę w salonie.

– Cześć, mamusiu! – krzyczą w tle.

– Cześć, dzieciaki! Jak się mają moje brzdące? Powiedzcie mi najlepszą rzecz, jaka wam się dzisiaj przydarzyła.

Mama zawsze uprawia multitasking i ma w głowie dużo otwartych zakładek. Na pożegnanie rzuca Shei ostatnie wskazówki.

– Więc co to za zawody? Jakieś ważne?

– Mhm. Trenerka mnie zgłosiła. Będą rekruterzy z uczelni i w ogóle.

– Naprawdę? – Mama promienieje i mocniej wciska gaz. Podgłaśniam 107.5 WBLS, starą stację z R&B. Leci Saving All My Love for You Whitney Houston, więc nucę do rytmu.

To dobry trening.

– Nie rozumiem, jak mogła tak zamieszać – prycha mama, kiedy spieszymy przez kampus.

– Zwykła pomyłka – mówię i sprawdzam godzinę, akurat gdy przychodzi SMS od Gab.

Hej, jak tam?

Jeszcze nie dotarłam

Laska! Zamykają kolejkę za pół godziny

Rusz tyłek!

– Ale o tydzień za wcześnie? – narzeka mama. – Nie wie, że niektórzy z nas mają pracę? Czemu tak biegniesz? Zwolnij!

Wlecze się za mną, szukając kluczy w wielkiej torebce, więc niby od niechcenia przechodzę do następnej fazy planu.

– Hej, mamo. Skoro mamy trochę czasu i już tu jesteśmy… możemy zahaczyć o jeszcze jeden turniej?

– Jakie zawody pływackie odbywają się tak późno?

– Właściwie to konkurs wokalny. Przyjaciółka mi o nim opowiadała… dzisiaj. Taka drobnostka.

Mama unosi głowę i mruży oczy.

– Och, doprawdy?

Jestem rozdarta między prawdą a kłamstwem. Brnę dalej.

– Proszę! To nie potrwa długo. To tylko piętnaście minut stąd.

– I wiesz o tym, bo…?

– Wygooglałam po drodze. Pomyślałam, że jeśli skończymy wcześniej, może tam zajrzymy. Nie żebym się spodziewała, po prostu, no wiesz… wykazuję inicjatywę. Tak jak zawsze mi radzisz, prawda? To wygląda dobrze w rekomendacjach na studia.

Mama wypuszcza powietrze.

– Chanty, rozmawiałyśmy o tym. Szkoła, potem zajęcia dodatkowe, potem lekcje, potem obowiązki w domu, a dopiero na końcu śpiewanie. Tak dostaniesz się na studia!

Tłucze mi to do głowy bez skutku od lat.

– Wiem! I wszystko zrobione, prawda? Szkoła odhaczona. Zajęcia dodatkowe odhaczone. Pracę domową odrobiłam w czasie lunchu. Shea ogarnia w domu, więc…

Mama kręci głową.

– No dobrze. Masz godzinę.

Uśmiecham się. Tylko tyle potrzebuję.

Z audytorium słychać ryk oklasków bombardujący gwarne lobby Beacon Theatre.

– Nie mówiłaś, że to mały konkurs? – woła mama stojąca za mną, patrząc na wielki baner z napisem: MUSIC LIVE: PRZESŁUCHANIA.

– Tak myślałam – mruczę, dostrzegając szyld NA ŻYWO i światła kamer.

– Zaraz, Chanty… czy to jest Music LIVE? Ten program na kanale BET?

Udaję, że jej nie słyszę, gdy podchodzimy do stolika z zapisami na kilka minut przed zakończeniem rejestracji.

– Enchanted Jones – sapię bez tchu. – Na przesłuchania.

– Masz szczęście. Właśnie mieliśmy zamykać. Jesteś zarejestrowana?

– Tak… zarejestrowałam się online.

Mama chrząka za mną, a kobieta przesuwa palcem po liście.

– Mam cię! Okej, to twój numer. Masz ścieżkę?

– Tak, tutaj – przytakuję, machając iPhonem.

– Super. Jak cię wywołają, przekaż swoją kartę jurorom i idź na scenę. Śmiało. Powodzenia!

– Dziękuję – rzucam i obracam się do mamy, która stoi z założonymi rękami. Wiem, że mam przerąbane, ale ignoruję jej zabójczy wzrok. Ostatecznie to wszystko się opłaci, wiem o tym.

Audytorium jest zatłoczone. Fioletowe i białe światła sceniczne padają na falę twarzy. Muzyka pulsuje mi w piersi. Biorę mamę za rękę, rozglądam się po pomieszczeniu i znajduję dwa puste czerwone aksamitne siedzenia z tyłu.

Na scenie dziewczyna z długimi doczepami śpiewa – tak naprawdę masakruje – piosenkę Destiny’s Child Cater 2 U, a tłum na nią buczy. Jej twarz widnieje na wielkich ekranach, a ona z trudem wymusza odważny uśmiech.

Music LIVE to odpowiedź BET na American Idol. Konkurs wokalny w trzech rundach. Główna nagroda: dziesięć tysięcy dolarów. Jeśli wygram, wystarczy mi na opłacenie prawdziwej sesji w studiu, żeby nagrać album. Nawet jeśli nie wygram, mam szansę na zostanie zauważoną przez wytwórnie płytowe, menadżerów i ludzi z A&R. Dużo tych „jeśli”, ale lepsze to niż nic.

Nie wiedziałam jednak, że przesłuchania są otwarte dla publiczności. Gab pominęła ten kluczowy szczegół.

Wszyscy, łącznie z innymi uczestnikami, noszą imprezowe ciuchy i obcasy. Przełykam gulę w gardle.

– Zaraz wracam – rzucam do mamy i uciekam, zanim zacznie zadawać pytania.

W łazience walczę z tuszem do rzęs i eyelinerem Gab, zakładam jej złote bambusowe kolczyki-koła, dodaję odrobinę różowej szminki i przeciągam drżącą dłonią po głowie. Strzelam szybkie selfie i wysyłam Gab.

Wyglądam okropnie w tym różu.

To róż telewizyjny! Wyglądasz ślicznie!

Kiedy wracam, mama mi się przygląda.

– Wołali mnie już? – pytam.

– Nie – odpowiada szorstko, a ja próbuję nie życzyć sobie, żeby zamiast niej była tu babcia.

Z profilu poznaję Richiego Price’a przy stole naprzeciw sceny. To sławny producent muzyczny i reżyser telewizyjny czy coś. Czytam jego bio na stronie. Obok niego siedzi Melissa Short, producentka muzyczna z RCA. A obok niej Don Michael, piosenkarz.

– Czas na Amber B. Chodź do nas, Amber!

Tłum wiwatuje, gdy dziewczyna na oko w moim wieku dumnym krokiem wchodzi na scenę. Macha jurorom i staje na środku.

– Cześć, kochanie – mówi Richie.

– Cześć! – szczebiocze Amber, a jej bujne złote loki podskakują wokół twarzy w kształcie serca.

– Co dziś dla nas zaśpiewasz?

– Halo Beyoncé.

– Dobrze, posłuchajmy!

Amber kiwa głową na dźwiękowca i z głośników leci bit. Tłum klaszcze do rytmu. Amber bierze mikrofon i zamyka oczy.

– Remember those walls I built?

Well, baby, they tumbling down…

Jej głos jest… majestatyczny. To mieszanka słodyczy z nutką ostrości. Głos stworzony na scenę. Osuwam się na siedzeniu z nerwowym ściskiem żołądka.

– Mamo – piszczę. – Powinnyśmy iść.

Ale mama nie słyszy, zahipnotyzowana skórą Amber iskrzącą jak pył księżycowy w blasku świateł sceny. Nigdy nie będę brzmiała tak dobrze jak ona. Ani wyglądała tak dobrze jak ona. Narzucam bluzę z kapturem i biorę torbę na książki. Jeśli wyjdę teraz, mama złapie mnie przy samochodzie.

Wstaję, kiedy przy drzwiach robi się chaos. Chmara krzepkich, ubranych na czarno ochroniarzy wpada do środka, tworząc okrąg wokół czegoś… albo kogoś. Ten ktoś ma na sobie biały dres.

Gdy nieznajomy staje na środku alejki i ściąga kaptur, w tłumie rozlega się pisk.

– Boże! To Korey Fields!

Korey Fields rozjaśnia salę porażającym uśmiechem. Skocznym krokiem zmierza do stołu jurorów, nie zważając na podekscytowaną widownię. Na scenie Amber kończy piosenkę, ale stoi zszokowana.

– Wow, Chanty – woła mama, bijąc brawo. – Korey Fields!

Odebrało mi mowę. To miało być zwykłe przesłuchanie. Najpierw tłum, teraz Korey Fields… wszyscy zeszli się zobaczyć, jak robię z siebie idiotkę.

– Mamo, chodźmy, zanim…

– Czas na… Enchanted Jones!

W twoim sercu, to już początek. / Nie dojrzejemy tak daleko od siebie. / Wejdźmy na wyższy poziom, / będę wschodem słońca na twojej łące.

Pamiętasz mur, który wybudowałam? / Kochanie, on się wali.ROZDZIAŁ CZWARTY

PIOSENKA SERCA

Moje imię huczy z głośnika. Za głośno, by je zignorować.

– Chanty, twoja kolej! Powodzenia, skarbie!

Mama całuje mnie w policzek i klepie w tyłek. Całe audytorium spogląda w moją stronę. Przełykam gulę i ruszam na scenę.

Korey siada za Richiem, otoczony przez swoją świtę liczącą co najmniej dwunastu facetów, a ludzie przepychają się, żeby zrobić zdjęcia. Nawet nie zauważają, że wchodzę na scenę. Jestem niewidzialna – tak jak zawsze się czuję.

– Cześć, kochanie – mówi Richie.

– Cześć – skrzeczę i następuje sprzężenie mikrofonu. – Hmm… nazywam się Enchanted.

– Wiemy, jak się nazywasz. Co dziś dla nas zaśpiewasz?

– Och! If I Were Your Woman Gladys Knight.

Korey wbija we mnie wzrok. Jest jak wielki księżyc na bezgwiezdnym niebie.

Richie marszczy brwi. Jurorzy patrzą po sobie niepewnie, a potem wzruszają ramionami.

– Dobrze, pokaż, co potrafisz!

Kiwam głową na dźwiękowca.

Akordy rozbrzmiewają i tłum milknie. Zaczynam śpiewać, w myślach odhaczając listę wskazówek, których nauczyłam się z YouTube’a:

Podbródek do góry.

Mocno trzymaj mikrofon.

Kontakt wzrokowy z publicznością.

Ale jedyne, co widzę, to Korey, który nie odrywa ode mnie oczu.

– You’re a part of me…

Korey pochyla się do przodu. A jego widok – widok jedynej osoby, którą rozpoznaję w morzu bezimiennych twarzy – przynosi mi ukojenie. Więc śpiewam do niego – tylko do niego. Tak jak za dzieciaka śpiewałam do babci podczas koncertów w salonie.

– And you don’t even know it.

I’m what you need

But I’m too afraid to show it…

Kiedy kończę, rozbrzmiewają brawa. Korey rozdziawia usta z zachwytu.

Melissa: Masz świetny głos, ale trochę niepewny. Potrzebujesz jeszcze kilku lekcji.

Don: Ech, nie podoba mi się ta piosenka. Zbyt oldschoolowa. W ogóle niedzisiejsza.

Richie: Gadacie od rzeczy. Nie słyszycie tego nieokiełznanego talentu? Ale jestem w mniejszości. Powodzenia za rok, kochanie. Na pewno jeszcze się zobaczymy. Wkrótce.

Jesteś częścią mnie / i nawet o tym nie wiesz. / Jestem tym, czego potrzebujesz, / ale za bardzo boję się to pokazać.ROZDZIAŁ PIĄTY

JASNOOKA

Ciemność na backstage’u pomaga zamaskować nadchodzące łzy. To idealne miejsce, jeśli potrzebujesz minuty dla siebie. Albo dziesięciu. Albo piętnastu.

Muszę dać sobie chwilę, zanim dołączę do mamy, zanim spędzimy czterdzieści pięć minut w samochodzie w niezręcznej ciszy. Podstępem skłoniłam ją, żeby zabrała mnie na to przesłuchanie – wszystko na nic. Nie rozumiem. Wiem, że zaśpiewałam super. O wiele lepiej niż niektórzy. Ale może nie chodziło o dobór piosenki. Może odrzuciła ich cała reszta: moja skóra, moje ciuchy, mój krzywy uśmiech, moja łysa głowa…

– Fajna piosenka.

Czuję jego oddech na karku i się obracam.

Korey Fields.

Język mi cierpnie, wargi się rozchylają. Kiedy on tu przyszedł? I jak… zaraz, rozmawiam z Koreyem Fieldsem. Nie, ja nic nie mówię. On mówi. „Powiedz coś, głupia!”

– Hmm… dzięki.

Jego uśmiech rozjaśnia ciemność. Z bliska pachnie czymś drogim w stylu miodowo-piżmowego olejku do opalania. Outfit ma nieskazitelny, bez jednej plamki. Nawet na butach.

– Interesujący wybór – mówi, kiwając głową, jakby był pod wrażeniem.

– Interesujący? – powtarzam.

– Jestem zaskoczony, że ktoś w twoim wieku wybrał taki… klasyk.

Nie wiem, jak to przyjąć, więc wzruszam ramionami i odpowiadam szczerze:

– To była ukochana piosenka mojej babci.

Patrzy na mnie oszołomiony, a potem zaczyna się śmiać.

– Mojej też.

Stoimy w milczeniu, wpatrując się w siebie. Następna uczestniczka już stoi na scenie i śpiewa piosenkę Beyoncé. Chyba ominęło mnie info, że powinnam była wybrać jakikolwiek utwór z jej repertuaru.

Korey wydaje się dużo wyższy w swoich teledyskach – góruje nad każdą dziewczyną, z którą tańczy. Ale na żywo jest zwyczajny. Nie że niski czy coś, ale żaden z niego LeBron James. Bardziej Steph Curry.

– Masz głos – odzywa się. – Bierzesz lekcje?

– Tak jakby. – Chyba YouTube się nie liczy. – Ale ćwiczę cały czas! I piszę własne piosenki.

– Hmm. Powinnaś wziąć kilka lekcji. Profesjonalnych.

Mrugam.

– Auć. Było aż tak źle?

– Aj, nie. Nie w takim sensie! – Śmieje się. – Ale nawet naturalne talenty muszą trochę potrenować. Jak w sporcie. Im więcej ćwiczysz, tym jesteś lepsza. Czujesz?

Myślę o trenerce Wilson i się uśmiecham.

– Tak, chyba dobrze wiem, o czym mówisz.

Korey taksuje moją twarz.

– Dam ci szybką wskazówkę.

Zapowietrzam się, kiedy staje bliżej mnie, kładzie jedną rękę na moim brzuchu, a drugą na plecach. Spinam się, gorączkowo lustrując pomieszczenie.

Czy ktoś to widzi? Korey Fields dotyka… mnie!

Ale są tu tylko ochroniarze. Stoją daleko od nas, odwróceni plecami, i udają, że ich nie ma.

– Spokojnie, wszystko jest w porządku. Ze mną jesteś bezpieczna – mówi ochrypłym głosem i puszcza do mnie oko. – Widzisz, musisz oddychać z przepony. Zrób to ze mną. Gotowa?

Biorę głęboki wdech, mój brzuch się unosi, a Korey głaszcze mnie po plecach.

– A teraz zaśpiewaj na wydechu.

Słucham polecenia. Wychodzi gładko i bez wysiłku.

– Widzisz? Lepiej.

– Tak. – Śmieję się. – Lepiej.

Patrzę mu w oczy… i nie mogę oderwać wzroku. Więc nie odrywam. On też nie. Otwiera usta wcześniej zaciśnięte w wąską linię.

– Cholera. Masz piękne oczy.

Serce wali mi o żebra, trzymam dłonie na jego dłoniach, jakby tam było ich miejsce, masuję jego szorstkie kłykcie. A potem to do mnie dociera. Dotykam Koreya Fieldsa. Tego Koreya Fieldsa. A w każdej chwili może tu wejść mama. To byłaby powtórka z szóstej klasy, kiedy przyłapała mnie w szafie, jak całowałam się z Jose Torresem.

Tyle że Korey nie jest zwykłym chłopakiem jak Jose. Jest… kimś znacznie bardziej wyjątkowym.

– Hmm, muszę iść. Mama pewnie mnie szuka.

Na jego twarzy maluje się zakłopotanie. Waha się, a potem cofa ręce.

– Ile masz lat?

Przełykam ślinę.

– Siedemnaście.

Przez dłuższą chwilę nie okazuje emocji. A potem się uśmiecha.

– Musisz wpaść na mój koncert w następną sobotę – oznajmia. – Załatwię tobie i twoim rodzicom vipowskie bilety.

Ostatnia uczestniczka wpada na backstage z uśmiechem od ucha do ucha. Ona przeszła. Oczywiście.

– Hmm, okej – rzucam.

– Będziesz sławna – mówi. Wyciąga telefon i do mnie mruga. – Do zobaczenia, Jasnooka.

Stuka w ramię jednego z ochroniarzy. Facet na mnie zerka, a potem wychodzi.

Mam motyle w brzuchu. Może to sobie wyobraziłam? Bo nie ma mowy, żebym spodobała się Koreyowi Fieldsowi.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: