Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Dorzecza i dociekania - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
28 sierpnia 2025
47,00
4700 pkt
punktów Virtualo

Dorzecza i dociekania - ebook

Jak pytać o rzekę? Nie jest przecież czymś, nie jest miejscem, a nurt, na który patrzymy, ciągle upływa. Pytanie o rzekę ujawnia bezradność naszego myślenia i nieprzydatność kategorii klasycznej filozofii. Jednocześnie ta niezrozumiała rzeka, która towarzyszy człowiekowi od najdawniejszych czasów, dostarczała poręcznego języka do opisu nowych zjawisk w naszej cywilizacji: elektryczność czy rynki finansowe zanurzone są w rzecznych metaforach. Nieznane zostaje zaskakująco sprawnie wyjaśnione przez inne nieznane. W eseju rzeka pojawia się zarazem jako znaczone i znaczące. Autor próbuje myśleć źródła, ujścia, meandry i podziemne rzeki świata umarłych. Te filozoficzne wyprawy przynoszą kolejne pytania i niewiarę w ostateczność odpowiedzi. A jeśli rzeka jest czasownikiem?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Spis treści

Dociekania pierwsze. Do rzeki

[bezkres i źródła]

[rzeka Nauzykai]

[napięcia]

[Inne]

[kierunki]

[pytania]

[zjawisko]

[wątpliwości]

[definicje]

[pytania]

[metafora]

[dwie potamologie]

[niepokój]

[obrzeża]

[wieloźródłowość]

[moda]

[esej]

Dociekania drugie. Płynność

[początek]

[banał]

[panta rhei]

[poruszać się i płynąć]

[wszystko płynie]

[dotykanie ruchu]

[ρέω]

[ciec]

[porzucenie]

[zarazem]

[wchodzenie]

[dociekanie]

[płynna nowoczesność]

[płynne życie]

[beztroska]

Dociekania trzecie. Źródła

[początek]

[arché]

[πηγή]

[granica światów]

[miejsce]

[źródło rzeki]

[przyczyna]

[biegi i przepływy]

[wieloźródłowość]

[marzenie]

[przezroczystość]

[czystość]

[jasność]

[esencja snu]

[tekst źródłowy]

[źródłowość]

[powrót]

[Ursprung]

[źródłosłów]

[rozwidlenia]

[jedno]

[przed źródłem]

[narodziny rzeki]

[lodowce]

[ciągłość]

[studnie]

[korzenie]

[ukorzenianie]

[kłącze]

[język]

Dociekania czwarte. Podziemia

[prapoczątek]

[praźródło]

[mit]

[zmierzch wiosenny]

[wewnętrzne światło korzeni]

[mityzacja rzeczywistości]

[regeneracja mitów]

[przewodnictwo sensów]

[krótkie spięcia]

[uwodzenie]

[rzeki podziemne]

[granica]

[krainy umarłych]

[Okeanos]

[Lete]

[aletheia]

[ogień]

Dociekania piąte. Perypetie i epizody

[zjawiska]

[wiśnia]

[ekostystem]

[zoe]

[nurt]

[kran]

[transformacje]

[łódź]

[droga]

[ścieki]

[meander]

[labirynt]

[starorzecze]

[tamy]

[regulacje]

[mosty]

[powódź]

[brzegi]

Dociekania szóste. Słowa i opowieści

[wszędobylstwo]

[przelewy]

[prąd]

[opowieść]

[potamonimia]

[imię]

[daleka i bliska]

[tożsamość]

[substancja]

[metafora]

[drzewo]

Dociekania siódme. Ujście

[kres]

[rzeki, których nie ma]

[rzeki dzieciństwa]

[koryta rzek epizodycznych]

Źródła

[bibliografia]

[nota edytorska]

[przypisy]

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8325-202-5
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOCIEKANIA PIERWSZE
DO RZEKI

Ta opowieść zaczyna się nad morzem.

Takie zdanie otwierało Tratwę Odysa. Ale chyba dopiero pod koniec pisania tamtego eseju o uchodźcach uświadomiłem sobie, co naprawdę oznacza. Z początku wiedziałem niewiele. Tyle tylko, że „nad morzem” to styk lądu i wody. Oraz to, że na tym styku pojawia się Inny – uchodźca. Stawia pierwszy krok na nowym lądzie. Albo leży na plaży, martwy, wyrzucony przez fale. Widziałem w tym zdaniu dostępne w sieci fotografie z wybrzeży Morza Śródziemnego i zarazem widziałem Odysa, który wpław, straciwszy najpierw przyjaciół, skarby, flotę, nadzieję, a wreszcie skleconą u nimfy Kalipso tratwę, ledwo żyw dopływa do wyspy Feaków. Na ponurą współczesną rzeczywistość nakładał się starożytny mit, życie powtarzało archaiczną opowieść.

Monotonny ruch fal, powtarzający ten sam szum, uderzał we mnie, pobudzał do myślenia. Nie wiedziałem, co poza tymi obrazami przynosi mi morze, dlatego skoncentrowałem się na opowieści; na tym, że zacząłem myślenie od anonsowania opowieści. Napięcie między myśleniem a opowieścią wydało mi się istotniejsze do podjęcia.

Teraz patrzę uważniej na samo morze. I widzę w nim metaforę myślenia. Morze nie ma początku i końca, nie ma źródła ani ujścia. Nie ma kierunku, a prądy ukrywają się pod powierzchnią. Są tylko przypływy i odpływy. Fale, które fałdują powierzchnię, wracają ku głębinom. Mimo ruchu wody ku brzegom widzimy, jak dryfująca łódka oddala się od lądu. Metafora morza mogłaby posłużyć i Anaksymandrowi w próbie ukazania bezkresu, i Heraklitowi, kiedy mówił o bezmiarze logosu. Ale przecież morze ma swoje granice: ma linię brzegową, niespokojną powierzchnię i niewidoczny dla oka styk wody z dnem. Jest bezkresem ograniczonym, żywiołem ujarzmionym w wielkim naczyniu. Jednocześnie morze bywa początkiem. Nie tylko Tales widział w nim pierwociny życia. I bywa kresem dla słodkich wód, które uchodzą do morskich basenów.

Dawniej myślenie szukało źródeł. Ruchu pod prąd wartkiego nurtu, ku nieznanym, krystalicznie czystym początkom. To, co tu i teraz, jawiło się jako nieostateczne, zmuszające do wyprawy w nieznane. Nadzieja nieskażonego niczym początku, nieskalanych źródeł wiedzy, była przewodniczką filozofów, którzy nie zgadzali się między sobą w niemal każdej innej kwestii. Stojąc nad brzegiem morza, leczymy się z tych roszczeń. Morze było, zanim zanurzyliśmy w nim stopy. Nie ma początku, ale nie jest nieograniczone. Monotonnie powtarza to samo. Wyrzuca ludzkie ciała i tony śmieci. Nie jest nieskażone. Słona woda nas zabija. A w głębinach nasze tkanki zmiażdży ciśnienie. Początek myślenia jest urojeniem. Nawet początek naszego namysłu nie jest początkiem naszego myślenia. Po prostu nagle, zazwyczaj bez powodu, podejmujemy decyzję: tu będzie początek. Albo: stąd ruszam do źródeł.

Tamta opowieść zaczynała się nad morzem.

Ta zaczyna się nad rzeką. A niemal wszystkie rzeki płyną do morza.

Jeśli tak, to może warto na chwilę powrócić do Odysa.

Uchodźcą, bezdomnym i tułaczem był w największym stopniu na tratwie, skleconej ze znalezionych na wyspie Kalipso pni uschniętych drzew. Porzuca iluzję domu – nieśmiertelną nudę u boku nimfy. Wybiera Itakę i Penelopę, choć uświadamia sobie, że nie dorównuje ona Kalipso ani urodą, ani kondycją. Jest śmiertelna i, podobnie jak Odys, już niemłoda. A jednak – właśnie dlatego – to Penelopa daje Odysowi dom. W dom wpisana jest śmiertelność, w zamieszkiwanie – melancholia utraty. Bogowie nie zamieszkują, nimfa udaje zamieszkiwanie. W tym nieśmiertelni mogą tylko naśladować śmiertelnych. Bogowie nie mają domów. I prawdopodobnie zazdroszczą domostw ludziom.

Może dlatego odmówiono Odysowi nawet statku czy okrętu i musiał ruszyć w ostatnią podróż – ostatni etap podróży do domu – na imitacji, kruchej podróbce prawdziwej łodzi. Jednak mimo to, mimo gniewu Posejdona, osiemnaście dni żeglował tą prowizoryczną wiązką suchych patyków i w końcu zobaczył na horyzoncie ląd, wyspę Feaków. Ale, jak śpiewa Homer, nawet na tej skleconej naprędce tratwie nie dane mu było dopłynąć do brzegu. Ostatni odcinek musiał pokonać wpław w trakcie burzy, porzuciwszy nawet swe odzienie i przyodziawszy opaskę podarowaną mu przez Ino. Być może ta opaska, zapewne starożytny kapok lub koło ratunkowe, pozwoliła mu utrzymać się na powierzchni dwie doby, zanim dopłynął do brzegów.

Ale te nie przyjęły go gościnnie. Nie było niebiańskiej plaży, tylko skaliste wybrzeże, o które Odys mógł roztrzaskać kości i zedrzeć skórę, dzieląc los swych towarzyszy. W tej opowieści morze nie spotyka się z lądem łagodnie, nie dochodzi do zaślubin. Spienione fale nie wytryskują na płaski skrawek lądu, tylko rozbijają się z furią o klif. To walka żywiołów, agon, a nie pojednanie. Pomiędzy lądem a morzem jest wojna, przynajmniej w piątej pieśni Odysei. Wyspa nie chce przyjąć Odysa, dlatego płynie on wzdłuż jej brzegów, szukając ujścia rzeki. Tam skały się rozstępują i wpuszczają go wreszcie na brzeg. Nie jest to jednak brzeg morza, lecz brzeg rzeki. Pomiędzy lądem a morzem jest zatem rzeka: nadal woda, ale już inna, nie tak rozszalała, spokojnie uchodząca w morze, tracąca siebie, rozcieńczająca swe słodkie wody w soliźnie. To rzeka jest Pomiędzy, ona łagodzi agon żywiołów. Trafia do oceanu z głębi lądu, a jednocześnie płynie, ciecze, łącząc w sobie dwie natury. Odys szuka jej niczym drzwi do zamkniętego domu, niczym bramy do warownego grodu.

Kiedy tak płynąc, dotarł do ujścia rzeki o nurcie

wody wspaniałej, uznał to miejsce za doskonałe,

wolne nie tylko od skał, lecz także z zasłoną od wiatrów.

Uznał rzekę za bóstwo i w duszy zaczął się modlić:

„Usłysz mnie, panie, kimkolwiek ty jesteś. Przychodzę z błaganiem ”.¹

To rzeka jest Pomiędzy.

Tamta opowieść zaczynała się nad morzem. Ta odwraca się od niego i zaczyna się u ujścia rzeki. Odys wychodzi na ląd z nurtów rzeki. Wspina się i znajduje schronienie między pniami dwóch drzew oliwnych. Tam usypia. Jego małżeńskie łoże na Itace też jest z pnia oliwnego drzewa. Nad brzegiem rzeki jest niemal w domu.

Ujście rzeki jest u kresu rzeki, Odys znajduje więc ratunek u kresu, w końcu: opuszczając bezkresne morze nieśmiertelności, odnajduje i wybiera – jako ratunek – naznaczoną kresem i śmiertelnością rzekę.

Może myślenie zaczyna się nad morzem. Bezkres uderzający monotonnie o brzeg, wprowadzający w trans swą powtarzalnością, wiedzie myśl w tajemnicę nieskończoności. Za to opowieści na pewno zaczynają się nad rzeką. Rzeka płynie. To banał, jak większość opowieści. Siedzący na brzegu jednak wie, że woda skądś przybywa i dokądś uchodzi. Przybywanie i uchodzenie; początek i kres pogrążone w tajemnicy, gdzieś za zakrętem, za horyzontem.

Spotkanie z rzeką to doświadczenie napięć. Rzeka ujawnia się jako Inne: mieszkamy na lądzie, nad rzekę zachodzimy, w jej nurcie przebywamy tylko epizodycznie. Nad brzegiem ujawnia się styk żywiołów: ziemia i woda, ale też: suche–mokre, nieruchome–ruchome, stałe–zmienne, stojące–płynące, aktywne–pasywne, żywe–martwe. Na brzegach rzek ludzie wybudowali swe domostwa i osady. Trwają w nich, a rzeki płyną obok; płyną mimo ludzi.

Doświadczenie rzeki to ciągłe doświadczenie Inności. Człowiek obserwuje rzekę z lądu. Może po niej pływać, przekraczać ją, ale to inność wody podmywającej brzegi jest doświadczeniem „brzegowym”, a brzeg – stykiem Swojego i Innego.

Opowieść o rzece to opowieść o Innym.

Z pozoru rzeka i jej brzegi tworzą harmonijną całość: woda mości się w korycie, wokół przyroda obudowuje wyrwę w ziemi: drzewa zwieszają nad nurtem gałęzie, przybrzeżne rośliny wchodzą na grząskie pogranicze żywiołów. Ale ostatecznie wszystkie te lądowe forpoczty nie należą do rzeki. Żywioł płynie pomiędzy nimi, dotyka, podmywa, nanosi, ale swym wężowym ruchem z każdą falą i kroplą ujawnia swą inność.

To jest doświadczenie nurtu.

Jedni wyruszają z prądem, ku morzu. Ciągle w dół, mijając skręty, wodospady, progi. Nurt ich niesie, opowieść staje się coraz szersza, epika wypływa na równiny. Inni wędrują ku źródłom. Ci pierwsi płyną, ci drudzy raczej idą brzegiem, czasem na długi czas tracąc rzekę z oczu. Znika za drzewami i załomami skał, jej spiętrzony nurt pomrukuje, wędrowcy wspinają się, kierując się słuchem. Wody jest coraz mniej, ale jest coraz żywsza. Co to znaczy? Prąd jest szybszy? Czy może jest w niej więcej życia? Rzeka zmienia się w strumień, pokazuje, czym była wcześniej, prowadzi do początku, gdzie znika pod skałami.

Jedni i drudzy nigdy się nie spotkają. Źródła i morze leżą daleko od siebie. Chyba że nie wyruszali z jednego punktu. Kiedy zstępujący zaczynał w górze, a wstępujący w dole, ich drogi mogą się przeciąć. Ale jeśli jeden trzyma się brzegów, a drugi wiosłuje nurtem, mogą się minąć zupełnie niezauważenie. Chyba że zrządzeniem losu ich spojrzenia przetną się na chwilę. Kiedy to nastąpi, zobaczą tylko oddalanie się.

Co jest rzeką? Płynąca woda, ciągle w ruchu, ciągle zasilana przez dopływy i opady? Koryto, które niesie wodę i nadaje kształt nurtowi, ale jest też przezeń kształtowane, przesuwane, żłobione? A może styk jednego i drugiego, który wydarza się tylko przez chwilę, bo woda ciągle płynie, ale też trwa bez przerwy, bo zawsze jest jakaś woda? Gdzie kończy się brzeg rzeki? Tam, gdzie docierają fale nurtu, czy tam, gdzie mogą dotrzeć, kiedy roztopy lub letnie deszcze przeleją wodę z koryta w łożysko? Czy linia brzegowa to styk suchego i mokrego, czy może wszystko wilgotne w pobliżu: korzenie drzew, spulchniona ziemia, kamienie, pasek w zakolach i przybrzeżne łoziny?

Kamienie w rumowiskach rzecznych trą o siebie, w każdej sekundzie oddzielają się od nich drobinki, by po miesiącach i latach z ostrych odłamków skał zmienić się w gładkie otoczaki. Nawet leniwy nurt to ciągła podwodna praca, niewidoczna dla ludzkiego oka. Ostre zmienia się w gładkie, duże w małe, twarde w miękkie, żywe w martwe. Jeśli rzeka jest ciągłą zmiennością, na zawsze przejętą przez Heraklita metaforą, to dlaczego rzeki mają imiona? Imiona poświadczają stałość, są pieczęcią tożsamości. Jaką stałość nazywa imię rzeki, ile trwa tożsamość tego, co ciągle jest w ruchu? Być może tu język dochodzi do swego kresu, przekracza siebie i swe kompetencje. Rzuca zbiorem dźwięków i znaków daleko poza swe terytorium i mówi butnie: rzeka. Ale też: Wisła, Dunaj, Meander, Liffey, Missisipi.

A jeśli istotą zjawiska jest zjawianie się? Nie bycie, nie trwanie, lecz zjawianie się? Rzeczy też się zjawiają i już są, pozostają. Ich zjawianie się jest pojawianiem się, ukazywaniem czegoś, co uprzednio jest, wchodzeniem w pole widzenia. Rzeka, kiedy nadpływa, jest ciągłym zjawiskiem: nieustannym zjawianiem się, ujawnianiem się. Ale jest zarazem również niknięciem, odpływaniem, skrywaniem się. Być może trzeba zrozumieć rzekę, by zrozumieć zjawisko?

A może rzeki istnieją tylko na mapach? Tylko tam mogą być nieruchomymi niebieskimi wstęgami wijącymi się między wzgórzami i sunącymi rozległymi równinami. Zwrot „wijący się” sugeruje ruch; nawet jeśli jest to nieruchomy zapis ruchu kreślarza, który pozostawia na rysunku krętą linię. Mapy tworzą iluzję niezmienności. Fale nie uderzają o brzeg, wiry nie tańczą, wodospady nie huczą, źródła nie szepczą. Mapa jest naszym sposobem radzenia sobie z rzeką.

Rzeka uświadamia nam, że cały nasz język jest stworzony na potrzeby rzeczy. Zaklinamy nim rzeczywistość, zabijamy żywe, przyszpilamy jak zwłoki motyla do korkowej tablicy. Mamy wiele słów na ruchy i zdarzenia, ale same słowa stoją, tworzą te same ciągi znaków. Opowiedzieć rzekę to dotrzeć do ujścia: tam, gdzie nawet rzeka przestaje być rzeką. Stać się jak ciemny Efezjanin i zobaczyć rzekę w każdej, najtrwalszej nawet rzeczy: amonicie, granitowej tafli, pustym kałamarzu. Na razie słowa nie pasują do rzeki. Są niedorzeczne.

Rzeczowniki są zdradliwe, zupełnie nieheraklitejskie. Nie tylko nazywają rzeczy, w miarę stabilne skupiska materii, ale też rzeczy będące czymś stabilnym jedynie w myśleniu – i to przy przyjęciu pewnych ryzykownych intelektualnych założeń. Rzeczownikami są nazwy czynności: płynięcie, upływanie, poruszanie się, opadanie; nawet bycie. Ale przecież to nie są rzeczy, a jedynie nazwy nieudolnie i tylko językowo stabilizujące procesy i zdarzenia. Osobną grupą fałszywych rzeczowników są miłość, dobro, piękno – tu oszustwa języka są najpoważniejsze. Ale to opanowujące i władcze działanie języka dotyka również rzeki. Rzeka to rzeczownik, podobnie jak góra, dolina, kamień, koryto.

A jeśli rzeka jest czasownikiem, jeśli jej istotą jest rzeczenie: rzeczyć, czyli płynąć i nie przestawać, spływać, opadać w dół, być w ciągłym ruchu? Należy chyba, wbrew gramatyce, powiedzieć wyraźnie: żeby zrozumieć rzekę, trzeba uznać, że słowo rzeka jest czasownikiem. Poezja podsuwa taką drogę, a myślenie próbuje nią wyruszyć:

Niesiemy rzekę, jej ciało, w swoim ciele. (…)

Chodzi mi o rzekę jako czasownik. O zdarzenie. Porusza się we mnie właśnie teraz².

Czy triada: rzecz – rzec – rzeka jest od rzeczy, czy może do rzeczy? Możliwe. Słowniki są tylko mapami. Trzeba pozwolić słowom pływać, dać im się obmyć w strudze lub zabrudzić w przybrzeżnym mule. Mowa do rzeczy czy rzeczy do mowy?

Sposób istnienia rzek niepokoi. Ani są, ani ich nie ma, ani nie stają się. Dzieje się to wszystko po trochu, a może wszystko naraz i stąd chyba do rzek bardziej przylega opowieść niż myślenie pojęciami. Słowa muszą przystać na płynność, zgodzić się, że sens będzie ciągle wyciekał. Oto lekcja, która płynie już na samym początku opowieści: nigdy nie jesteś u początków. Początek jest zawsze przez coś poprzedzony, nawet jeśli opowieść rodzi się u samego źródła. Co zresztą dzieje się niezwykle rzadko.

Encyklopedia mówi, że rzeka to „ciek naturalny powstały z połączenia potoków (strumieni) lub wypływający z czoła lodowca, jeziora, źródła (wywierzyska), rzadziej z obszaru zabagnionego, zasilany powierzchniowo i podziemnie wodą z opadów spadłych w jego dorzeczu, mający ukształtowane koryto i płynący pod działaniem siły grawitacyjnej w łożysku i dolinie, wyżłobionych w wyniku działania jego siły erozyjnej”³.

Dla potamologii wynika z tego zapewne wiele ważnych konsekwencji. Tu warto chyba odnotować, że rzeka ma ukształtowane koryto. Oraz wyżłobione przez siebie łożysko i dolinę. A zatem koryto nie jest rzeką, skoro rzeka je posiada. Podobnie jest z łożyskiem, które rzeka wprawdzie ma, ale bywa w nim z rzadka. Ale jeśli rzeka nie ma koryta, zapewne rzeką nie jest, tylko wodą, którą można nazwać innymi słowami: jeziorem, stawem, kałużą. Jeśli do tego dodać, że koryto musi być ukształtowane, to co kształtuje koryto, skoro jeszcze nie rzeka? Siły erozyjne cieku. Być może kluczowe są nie kolejne skrupulatne dookreślania, lecz podstawowe i pobudzające słowo: ciek. Naturalny, naturalnie.

Czy rozstrzygnięto już, czy słowniki odczytują, czy raczej ustanawiają?

Gdzie rzeka jest bardziej sobą? U źródeł, gdzie się rodzi z wąskiej strużyny, kilku kapiących w dół kropel? Czy może u ujścia, gdzie zbiera wody dziesiątków dopływów, gdzie sunie spokojnym nurtem cała zlewnia? U kresu jest już w pełni sobą, nie doświadczy żadnej zmiany aż do ujścia. Tam jest najpełniejsza. U źródeł jest najczystsza, najżywsza. Górski strumień spływa bystro, tworzy wodospady, skacze po kamieniach, huczy i szumi. Dolny nurt jest leniwy, niemal niezauważalny, ale bogaty, pełen wątków zagarnianych po drodze. Być może to jest właściwe pytanie o tożsamość rzeki: nie czym jest, tylko gdzie bardziej jest sobą? I być może dlatego powinno pozostać bez odpowiedzi.

Opowieści zaczynają się nad rzeką. A gdzie się kończą? W morzu? A może opowiadać to po prostu pozwolić rzece płynąć?

Rzeka jest metaforą. Nie ma chyba dziedziny, gdzie by nie dopłynęła, nie wysłała swoich zwiadowców. Rzeka życia, rzeka ludzi, ludzki nurt; nurty społeczne i kulturowe, nurty intelektualne; źródło i źródłowość, poszukiwanie źródeł; ujście i uchodzenie; płynność i wyciekanie; ucieczka; przelewy i płynność finansowa; powieść rzeka, nurt opowieści, meandrowanie; strumień świadomości, strumień przeżyć; budowanie mostów, palenie mostów za sobą; płynna nowoczesność, rzeki epizodyczne. Skąd uniwersalność tej metafory, jej wszędobylskość? Czy w tym wszystkim, co przez nią przenoszone, jest jakieś podobieństwo, coś, co łączy ze sobą tak odległe dziedziny jak życie ludzkie, społeczne, finanse, literatura, przemiany społeczne, idee? Czy chodzi tylko o ruch, o zaszyfrowaną obrazem płynącej wody zmienność? A może w tej rzecznej metaforze jest coś więcej?

Metafora ma pomóc nazwać to, co nieuchwytne, za pomocą prostych słów i wyrafinowanych pojęć. Hannah Arendt pisze, że „metafora wyposaża myśl abstrakcyjną, pozbawioną danych naocznych, w intuicje pochodzące ze świata zjawisk”⁴. Metafora pojawia się tam, gdzie coś się wymyka. Zatem, żeby działać, metafora musi chwytać to, co nieuchwytne, pozwalać pojąć to, co niepojęte. Czy rzeka spełnia te nadzieje? Byłoby tak, gdybyśmy rozumieli rzekę. Gdyby jej upływ, napięcie między stałością i zmiennością nie były dla nas tajemnicą. Tylko wtedy jest poręczna i wybawia bezradność z kłopotu. Metafora porządkuje: nagle, dzięki obrazowi, niezrozumiałe staje się zrozumiałe; choć to poczucie może być oczywiście tylko iluzją, na chwilę odepchniętym cieniem, ciemnością, która powróci, kiedy dopali się ledwo drgający płomień. Ale rzeka sama jest tajemnicą. Dlaczego zatem uspokaja, wciska się wszędzie, w każdy obszar myślenia? I dlaczego nie jest przeganiana, nikt nie stawia jej tamy?

Być może w tym napięciu kryje się najgłębsza zasada myślenia, która rzadko dochodzi do głosu i nie przebija się przez sekwencje argumentów oraz pochód pojęć: że myślenie tłumaczy nieznane przez nieznane. Niezrozumiała rzeka nagle pozwala zrozumieć procesy społeczne, życie, opowieść. Takie wspomaganie się dwóch niezrozumiałych dziedzin powinno zakończyć się fiaskiem. Jakoś jednak współdziałają ze sobą. Czy w metaforze obraz rzeki uproszczony został do schematu, który odarty jest z całej tajemnicy? Rzeka płynie. Być może to wystarczy, by odnieść płynięcie do wszystkiego, co dotknięte jest najdrobniejszą nawet zmianą. Ale przecież to jest właśnie największa tajemnica rzeczywistości, na którą wskazywał Heraklit: wszystko płynie. Co to oznacza, skoro nie płynie? Być może metafora tylko oddala niepewność do kolejnej instancji, pozwala ją zawiesić, by na chwilę uwierzyć, że się zrozumiało. A być może jest zupełnie na odwrót: dzięki ciemnej metaforze możemy utrzymać w myśleniu niezrozumiałość świata. Nieznane przez nieznane to zarazem Inne przez Inne. Nie ma tu zdrady, jaką jest Inne przez Swoje. Ta operacja jest zawsze uproszczeniem. Nagle Inne traci Inność, rozmywa się w Swoim, a więc przestaje być. Taktyka Inne przez Swoje pozwala zaspokoić głód wiedzy i przynosi ukojenie, jakkolwiek tymczasowe by było. Ale jest klęską myślenia. Nie tylko dlatego, że w chwili zrozumienia staje się ono zbędne. Również dlatego, że myślenie zatrzymuje się i poddaje. Tłumaczenie Innego przez Swoje jest zawsze porażką. Być może dlatego największe metafory, jakie rządziły myśleniem, mają w sobie tę niezrozumiałość, mrok, który łatwo wskazać, lecz trudniej rozświetlić. Metafory tłumaczą, lecz pozwalają Innemu trwać w Inności. Zamiast zagarniać i pojmować – jak się pojmuje jeńców lub w patriarchalnych społeczeństwach mężczyźni pojmują kobiety – dobra metafora pozwala nie oswajać się zanadto. Zamiast przynosić Inne Stamtąd Tu, metafora przenosi Swoje w Inne, zaprasza na wyprawę w nieznane, pozwala opuścić Swoje. To wielka przewaga metafory nad pojęciem. Metafora nie rezygnuje z drogi. Lub inaczej: wskazuje, że celem drogi nie jest jej zakończenie, spoczynek, tylko prowadzenie; zazwyczaj błądzenie i szukanie śladów na bezdrożach.

Rzeka – oraz wszystkie towarzyszące jej obrazy, jak nurt, rumowisko, meander, źródło, ujście – jest taką właśnie metaforą. Hermeneutyka w tym miejscu by przerwała, po czym rozwinęła cały wachlarz występowania tej metafory lub raczej: dorzecza metafor. Nic prostszego, choć zarazem zapewne nic bardziej żmudnego niż wskazać wszystkie miejsca, gdzie metafory rzeczne żyją i pulsują, jak działają i w ilu tekstach kultury się osadziły. Ale myślenie ma inne zadania. Nie rezygnując z odnajdywania metafor rzecznych, tropienia ich i badania, jak pracują na różnych polach, myślenie powinno pytać również o rzekę. Nie traktować jej jako czegoś oczywistego, dostępnego w jednym intuicyjnym wglądzie zdrowego rozsądku. Myślenie powinno zarazem tropić metaforę i tropić rzekę. Te dwa ruchy wydają się przeciwne, jak płynięcie z prądem ku ujściu przy jednoczesnym ruszaniu pod prąd, ku źródłom.

Myślenie rzeki powinno jednak pozostać w tych obydwu poruszeniach, nie rezygnować z żadnego. Jakie cele stawia sobie takie myślenie? Pierwsze odpowiedzi, jakie przychodzą na myśl, nie są zadowalające: zrozumieć rzekę i zrozumieć metafory rzeczne. Te odpowiedzi zakładają, że droga jest wytyczona, choć jeszcze nieprzebyta, a jej kres założony, choć jeszcze nieznany. Jednak rozdwojenie myślenia, które jednocześnie próbuje badać samą rzekę, jak i jej metaforyczne życie, nie wie jeszcze, czy zna drogę. Nie wie, czy droga będzie jedna, czy będzie ich wiele. I wreszcie: nie ma nadziei, że do czegoś ta droga lub drogi doprowadzą. Z początku, który może okazać się pozorem, a nie wiarygodnym źródłem, to dwie różne drogi. To jednak jeszcze niczym nieuprawnione przesądzenie, kiedy nie wiadomo jeszcze nic, poza tym, co wydaje się wiadome, choć jeszcze nie zostało poddane myśleniu. Z zewnątrz rzecz i metafora różnią się i być może dlatego wymagają odrębnych podejść. A jeśli różnica między metaforą a rzeczą jest tylko pozorna? Jeśli to dwie strony tego samego, na razie ukrytego i zupełnie nierozpoznanego? Nie można niczego przesądzać.

Czy można na początku przedstawić metody, taktyki i chwyty, które będą potrzebne do tej pracy? Czy raczej zdać się na myślenie, które dopiero w kontakcie z tym, co myślane, zacznie szukać sposobów i celów, nieprzeczuwanych nawet u początku drogi? Jedyne, co na początku można przyjąć, choć i to również może okazać się problematyczne, to potrzeba ciągłej uważności na konieczność zmiany ogniskowej, na przenoszenie uwagi z metafory na rzecz i z powrotem, z rzeczy na metaforę. To rozrzedzanie i zagęszczanie, dwa przeciwne kierunki, ciągle pulsujące; nieustające ich napięcie i świadomość tej tajemniczej współobecności mogą stać się strategią. Ale mogą też okazać się przepowiednią porażki.

Te dwa kierunki są jak dwa mieszające się nurty: myślenie rzeki i myślenie metafory rzeki, rozważanie znaczonego i znaczącego⁵. Każde z nich jest osobną potamologią, podążającą różnymi drogami. Ale jednocześnie w myśleniu te dwie potamologie ciągle się przenikają i łączą w trudny do rozdzielenia sposób, podobnie jak wody różnych rzek wpadają do głównego nurtu, stając się jego częścią. Można to uznać za słabość, ale lepiej dostrzec w tym szansę. Być może zamiast dbać o czystość myślenia, skoncentrowaną tylko na jednym, wypreparowanym przedmiocie, warto zanurzyć się w ten żywioł swobodnych pływów, gdzie rzecz ciągle jest poddawana językowym ujęciom, a język ciągle powraca do obrazów rzeczy. Być może to, co najciekawszego i najważniejszego można o rzece powiedzieć, nie należy do jednej tylko potamologii – jeśli już, to do której? – lecz do obydwu naraz. Albo też, co chyba najbardziej prawdopodobne: to, co w myśleniu rzeki najciekawsze, wydarza się pomiędzy tymi dwiema potamologiami. Myślenie rzeki to teren pomiędzy tymi dwiema rzekami, międzyrzecze; mezopotamia.

Czy myślenie rzeki nie staje przed największym wyzwaniem dla logosu? Jeśli naturą rzeki jest płynność, a więc ruch i zmienność, to na czym ma polegać myślenie w to wnikające? Wyabstrahowana istota rzeki jest nieruchoma, a zatem istota rzeki staje się oksymoronem: uchwycenie tego, co stałe i niezmienne, w tym, co jest z istoty zmiennością. Czy lepiej rozumie rzekę ten, który nią płynie, doświadczając nie ruchu nurtu, lecz uciekania brzegów, czy ten, który siedzi na brzegu nieruchomo, wpatrując się w uciekające wody?

A jeśli nie należy pytać? Jeśli pytając, naruszy się kruchą równowagę między tym, co metaforyczne, a tym, co metaforyzowane? Jeśli to napięcie trwa tylko dopóty, dopóki nikt nie sprawdza, jakimi wiązaniami jest złączone? To ryzyko. I być może pycha, że pewien nurt życia języka – myślenie – ma być uprzywilejowany, postawiony nad innymi, zdolny do tego, by sprawdzać i badać. W założeniu, choćby nieświadomym, uprzywilejowania myślenia kryje się coś jeszcze: iskra przekonania, że można coś obejrzeć z zewnątrz, że można znaleźć perspektywę wolną od aporetyczności języka, od splotów sensów. Można jednak przyjąć, że ta iskra wcale nie jest niezbędna, że wystarczy ją zgasić i nadal próbować myśleć. Już bez przywilejów i wyróżnienia, bez błogosławionego przez wieki dystansu.

Myślenie rzeki musi być zatem zanurzone w rzece, musi towarzyszyć jej i rodzonym przez nią metaforom, świadome swej niedoskonałości, musi dzielić z rzeką wszystkie jej meandry i starorzecza, tamy i wyschnięte koryta. Nie może się od nich oderwać, bo wtedy ulegnie pokusie ekskluzywności: ułudzie przekonania, że można wytworzyć język w pełni niezależny – od przedzałożeń, obrazów, nawarstwień sensu, dziejów – który miałby być arcy-językiem tylko dlatego, że byłby anty-językiem; wypranym z przewodnictwa sztucznym konstruktem, który odrywa się od mowy, obiecując dużo więcej, niż może dać: jednoznaczność, pewność, dystans, przedmiotowość i obiektywność.

Dlatego być może rzeka jest tu tylko i aż pretekstem, płynącym po to, by w swej wszechobecnej metaforyczności ujawnić coś zupełnie innego: rolę, jaką odgrywa w myśleniu język, kiedy zwróci się na niego uwagę.

Czy rzeka jest problemem filozoficznym? Czy nie powinno się zostawić tego tematu hydrologii i potamologii, potamonimii, ekologii czy wreszcie literaturoznawstwu, które tropi rzeki w tekstach? Co szukający ogólności filozof ma do powiedzenia na temat tego konkretu, jakim jest rzeka? Być może niewiele. Rzeka jednak daje do myślenia, gdyż wobec niej zawodzą sprawdzone chwyty filozoficzne. Jest czy jej nie ma? A może staje się? Gdzie się rzeka zaczyna, a gdzie kończy? Jej konkret, umiejscowiony w krajobrazie, wymyka się. Nigdy nie widzimy rzeki w całości: źródła i ujścia są daleko od siebie. Przychodzimy, kiedy rzeka od dawna już jest; będzie, miejmy nadzieję, kiedy nas zabraknie. A jednocześnie rzeki ciągle nie ma, ciągle ubywa. Filozofia dobrze czuje się w świecie problemów, które stworzyła sobie przed wiekami i które mają długą historię. Bez wychodzenia na zewnątrz można śledzić historię idei, przemiany pojęć, rewolucje sensu. Czy jednak ten dobrze urządzony dom nie staje się zbyt ciasny i zbyt zamknięty? Czy Platoński Eros, bóg wszystkich filozofów, nie wybierał bezdomności i bezdroży, chodząc w łachmanach po pustkowiach?⁶ Bezdroża zostały zastąpione drogami, a to, co obce, udomowiono. W ten sposób Swoje zagarnęło Inne. Być może ciągłym zadaniem filozofa jest opuszczać bezpieczne tereny i wytyczone szlaki, by ryzykować zagubieniem na pustkowiach. Rzeka jest takim obrzeżem, pustkowiem, nawet jeśli bezpiecznie przepływa przez miasta. A wraz z rzeką powracają pytania o tożsamość, o to, czym jest istota, i czy pytanie o istotę ma w ogóle sens. W rzece przeglądają się nasze problemy z mówieniem o świecie i ludziach, a także kłopoty myślenia i języka. Rzeka jest tajemnicą. Jest tym, co Inne i co przyzywa do siebie. Rzeki płynęły obrzeżami filozofii. Nie były nawet jej marginesami. Były jak Okeanos, który opływał świat na jego rubieżach, oddzielając świat od zaświatów, daleko poza zasięgiem ludzkich wypraw. A przecież dorzecze metafor rzecznych tak mocno wpłynęło do języka i za pomocą słów i obrazów przekształciło myślenie, że nie sposób wyrwać z niego wszystkie rzeczne wpływy, nie sposób postawić tamy. Może więc warto zaryzykować, by choćby na chwilę, na czas jednego tekstu, uczynić rzekę centrum?

Słowa zawodzą. Czy bowiem naprawdę chodzi o uczynienie rzeki centrum? Czy może raczej o wyruszenie na te obrzeża, co wiąże się nie tylko z wyborem tematu, którego filozoficzność jest kłopotliwa i nieoczywista, ale także zmusza do porzucenia tego, co ważne w centrum filozofii: wypracowanych pojęć i ujęć, gotowych metod i taktyk. Bezdomność i włóczenie się mają jednak swoją cenę. Można zabłądzić i się nie odnaleźć. Tracąc „z oczu szlak niemylnej drogi” filozof wystawia się na ryzyko. Ale czasem myślenie podpowiada, że niekiedy tylko błądzenie jest drogą, na której można myśleć.

Rzeka niesie u ujścia wody wszystkich swoich dopływów. Zbiera wszystko, podobnie jak wlecze po swoim dnie wszystko, co do niej wpada. Miesza wody, rozdrabnia i rozciera ciała stałe. Staje się nimi wszystkimi, to one wszystkie stanowią to, czym jest. Być może tak powinien wyglądać esej o rzece: synkretyczny, polifoniczny, rozbrzmiewający wieloma źródłami i mówiący wieloma językami.

Rzeka jest płynnym pytaniem, na które wciąż nie mamy odpowiedzi. Ten brak umościł się w nas tak głęboko, że wydaje nam się, że rozumiemy, czym jest rzeka. Dlatego nie pytamy. Zaniechanie pytania udaje odpowiedź. Tymczasem rzeka nam się wymyka. Tylko pozornie jest w pobliżu, niedaleko, na mapie. Upływa z każdą kroplą.

Ostatnio ukazuje się dużo książek o rzekach. Niektórzy mówią o modzie na rzeki. A wpisywanie się w modę jest płynięciem na fali, poddawaniem się nurtowi. Mody są ciągłą zmiennością: dłuższe sukienki, krótsze sukienki, szersze krawaty, węższe krawaty. Mody mają dać poczucie zmiany, zmieniając nieistotne. I zarazem dać poczucie tożsamości wszystkim podążającym za modą: tworzycie wspólnotę ludzi na czasie. Jeśliby rzeki były modą, to oznaczałoby to zarazem ich nieistotność, ich marginalność dla myślenia i opowiadania. Stałyby się gwiazdami jednego sezonu, wyparte niedługo przez inne metafory i problemy.

Ale rzeki są ponadczasowe. Nie tylko w takim sensie, że płyną od tysięcy lat, poprzedzając człowieka i jego sprawy. Są ponadczasowe, bo wniknęły w język i metaforykę, bo od zawsze są pytaniem i niepokojem. Tak można rozumieć znane strofy Miłosza, w polszczyźnie chyba nierozerwalnie powiązane z każdą filozoficzną i literacką potamologią jako jej domniemane, oczywiste motto:

Pod rozmaitymi imionami was tylko sławiłem, rzeki!

Wy jesteście mleko i miód, i śmierć, i taniec.

Od źródła w tajemnych grotach bijącego spośród

omszałych kamieni,

Gdzie bogini ze swoich dzbanów nalewa wodę żywą,

Od jasnych zdrojów na murawach, pod którymi szemrzą

poniki,

Zaczyna się wasz bieg i mój bieg, i zachwyt, i przemijanie.⁷

W zajmowaniu się rzekami, pracą języka i myślenia wokół nich nie ma nic z mody. Mody płyną i przemijają, rzeki, choć płynące, pozostają jako ukryte źródło wielu, niekoniecznie rzecznych, myśli i poruszeń: „Pod rozmaitymi imionami was tylko sławiłem, rzeki!”.

Jeśliby podążyć za duchem naszych czasów, to trzeba dodać do myślenia o rzekach jeden nowy wymiar: troski. Rzeka nie tylko obrazuje zmianę, jest zmianą. Dyskretną, kiedy płynie swoim korytem, dostarczając metafor Heraklitowi, i epicką, kiedy wylewa, narzucając swoją zmienność światu lądowemu. Woda zmienia wszystko w zalanych osadach i życiu jej mieszkańców: dom przestaje być domem, stałe staje się zmienne, osiadły staje się wygnańcem. Zmiana ujęta w koryta może być przedmiotem kontemplacji; zmiana, która z falą powodziową podchodzi pod próg domu i go przekracza, staje się wyzwaniem i dramatem. Rzeka może wpędzać w troskę: budowanie umocnień wałów, wypompowywanie wody, wysadzanie wałów, napełnianie i opróżnianie zbiorników retencyjnych. Przedmiotem troski jest opanowanie rzeki, w tej trosce człowiek troszczy się o siebie i siebie przed rzeką ratuje.

Ale ostatnio pojawia się nowy rys. Nie chodzi o panowanie nad rzeką, tylko o ratowanie rzeki. Gdyż rzeki doznają heraklitejskiej zmiany: jeszcze płyną, ale prognozy mówią, że mogą przestać płynąć, że mogą zmienić się w rzeki epizodyczne. Ta zmiana to nie tylko perspektywa unicestwienia rzeki, ale też powolne jej zabijanie. Żywe staje się martwe, zatrutym nurtem płyną śnięte ryby.

Moda nie rodzi się z troski, ona jest dzieckiem nudy. Uwaga, jaką dziś zwracamy na rzeki, ma zatem zupełnie inne podłoże niż moda: to odkrycie, dla jednych ponowne, dla innych zupełnie nowe, wagi rzek, które są od zawsze obok nas. I są tak blisko i w tak – z pozoru – oczywisty sposób, że ich nie zauważamy. Troska pozwala zobaczyć je na nowo: nieprzemijalne upływanie wody jest zagrożone.

Jestem już niemal pewien – absolutna pewność to śmierć myśli – że najlepszą formą filozoficznej wypowiedzi w tej sytuacji jest esej. To źródłowo próba, ale też forma luźna, gotowa na meandry i dygresje. Dlaczego dobra dla myślenia? Bo myślenie tu może być sobą: niegotowe, rozproszone, szukające w różnych regionach, pływające między dyskursem a opowieścią, między pojęciem a metaforą. Esej nie jest ucieczką przez żelazną precyzją. To żelazna precyzja i twarda naukowość są ucieczką przed żywiołem myślenia. Gdyż są udawaniem, że myślenie nie jest żywiołem, tylko uregulowaną rzeką, nad którą można zapanować. Esej jest tu uczciwszy, pozwala myśleniu ożyć, choćby dokonywało się to kosztem ścisłości i precyzji. Ale takie jest życie: ciągle wymykające się, ciągle napływające.

W filozofii powstają rozprawy i dla wielu słowo rozprawa brzmi dumnie. Ale wystarczy się na chwilę w to słowo zanurzyć, by zapragnąć uciec przed nim jak najdalej. Czy myślenie jest naprawdę rozprawianiem się z czymś? Czy „rozprawić się” można w myśleniu uznać za sukces? W walce może to być znak triumfu: mieści w sobie tak wiele przemocy i chęci zapanowania nad przeciwnikiem, że myślenie wojenne może odczuwać satysfakcję. Ale w myśleniu nie chodzi o pokonanie, bo ono jest zawsze niszczeniem. A problem, z którym się rozprawiliśmy, nie zniknie.

Dlatego esej, zawsze esej. Nawet, jeśli oznacza to bezradne i beznadziejne próby.¹ Homer, Odyseja, Pieśń V, 441–445, tłum. Robert Roman Chodkowski, TW KUL, Lublin 2020, s. 159. W dalszych przywołaniach używany będzie skrót: „Odyseja, Chodkowski”.

² Natalie Diaz, Postkolonialny wiersz miłosny, tłum. Joanna Mąkowska, Wydawnictwo Współbycie, Warszawa 2024, s. 58. Przywołany w motcie cytat również pochodzi z tego tomu, s. 73.

³ Elżbieta Bajkiewicz-Grabowska, Zdzisław Mikulski, Hydrologia ogólna, PWN, Warszawa 1999, s. 53.

⁴ Hannah Arendt, Myślenie, tłum. Hanna Buczyńska-Garewicz, Czytelnik, Warszawa 2002, s. 151.

⁵ Por. Ferdinand de Saussure, Kurs językoznawstwa ogólnego, tłum. Krystyna Kasprzyk, PWN, Warszawa 1961, s. 77 i n.

⁶ Por. Platon, Uczta, 203C-D, tłum. Władysław Witwicki, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2008, s. 68.

⁷ Czesław Miłosz, Rzeki, w: tegoż, Wiersze wszystkie, Znak, Kraków 2011, s. 768. Nie trzeba chyba dodawać, że na okładce tego ponad tysiącstronicowego tomu widnieje zdjęcie rzeki, Niewiaży w Szetejniach.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij