- W empik go
Dorzuć mnie do prezentu - ebook
Dorzuć mnie do prezentu - ebook
Dobre uczynki mają to do siebie, że im więcej ich robisz, tym szerzej się rozprzestrzeniają.
Zbliżają się święta, ale nikt nie myśli o światełkach, prezentach i pierniczkach, gdy epidemia wywróciła życie do góry nogami. Maja utknęła na kwarantannie, a jedyną osobą, do której może się odezwać prze drzwi, jest aspirant Sylwester. Andrzej próbuje zdobyć pracę marzeń, ale w międzyczasie oblewa egzamin na bycie ojcem. Perfekcjonistka Paulina nigdy nie pozwala sobie na słabości, przez co zapomniała, że najmilszych niespodzianek nie da się kontrolować…
Losy przypadkowych osób splatają się w opowieść o tym, że nawet jeżeli los nam nie sprzyja, zawsze trzeba mieć nadzieje. Jeden drobny gest może wywołać lawinę cudów, szczególnie w czasie, gdy chcemy się dzielić tym co najlepsze – sercem.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-549-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
.
DZIEŃ PIERWSZY
Siedzę w fotelu, patrzę na łyse badyle drzew pozbawionych liści i próbuję sobie przypomnieć najpiękniejszy moment tego roku.
Jest naprawdę piękny dzień, słoneczny, ale nie gorący. Delikatny wiatr niesie zapowiedź nadchodzącej jesieni, choć na razie nie chcemy jeszcze o tym myśleć. Ciągle trwa lato, a my pod powiekami mamy obrazy z wakacji. Marta bez przerwy gada o swoim facecie, który znowu wywinął jej numer i nie wrócił do domu przez dwa dni. Twierdził, że się zasiedział u kumpla, i teraz Marta zupełnie poważnie rozważa, czy to aby na pewno jest prawda. Wymieniamy z Anką porozumiewawcze spojrzenia, w których współczucie miesza się z irytacją. Ileż to razy prowadziłyśmy podobne rozmowy! Dawniej chciałyśmy uświadomić naszej przyjaciółce, że Dawid ją ciula na prawo i lewo. Wprowadził się do niej, żre z jej lodówki, wozi dupę jej samochodem i jeszcze puszcza się z innymi laskami, a gdy ona próbuje zaprotestować, on zaczyna się tłumaczyć trudnym dzieciństwem i kłopotami w pracy. Wtedy Marcie brakuje argumentów i wszystko zostaje po staremu. Próbowałyśmy jej uświadomić, że to nie miłość, tylko kolonizacja jej życiowej przestrzeni przez wyjątkowo ekspansywnego pasożyta, ale nie chciała słuchać. Teraz już nie wiemy, co robić, bo najwyraźniej Marta nie oczekuje od nas pomocy, tylko przytakiwania i zrozumienia dla jej nieszczęścia. Żadna z nas nie ma na to ochoty. Anka robi więc coś, w czym jest absolutną czempionką – zmienia temat.
– Maja, jak tam rozmowa o pracę? – pyta ze szczerym zainteresowaniem, a ja jestem wdzięczna za to pytanie, bo mogę wbić się w rozmowę ze swoją historią, a jest ona naprawdę dobra i kończy się happy endem.
– Zaczynam pierwszego października – odpowiadam z dumą. W tym zdaniu chciałabym zawrzeć całą opowieść o trzystopniowej rekrutacji, rodzącej się nadziei na pracę marzeń, stresie, że się nie uda, i stresie, że się udało, więc teraz trzeba będzie skonfrontować to, czego się nauczyłam na studiach, z rzeczywistością.
Dziewczyny z radości wznoszą toast, promienie słońca przenikają przez oszronione kieliszki z aperolem. Jest to jeden z tych momentów, kiedy czas zatrzymuje się na ułamek sekundy, żebyśmy mogli go w pełni doświadczyć.
Cholera! Sygnał nadchodzącej wiadomości wyrywa mnie z rozkosznego bujania w przeszłości. „W aplikacji Kwarantanna domowa czeka na Ciebie nowe zadanie. Na jego wykonanie masz dwadzieścia minut”.
„Wykonaj zadanie w aplikacji Kwarantanna domowa. Masz jeszcze dziesięć minut”.
„Zadanie w aplikacji Kwarantanna domowa nie zostało wykonane w wyznaczonym czasie. Informacja zostanie przekazana do systemu”.
Ciekawe, co to znaczy? I czy „system” nie powinien być zapisany wielką literą – tak jak Wielki Brat? Czy system przewiduje jakieś kary za gapiostwo? Jeśli tak, to mam przesrane.
Był już dzisiaj u mnie policjant, żeby sprawdzić, czy siedzę w domu, a teraz ta aplikacja. Naprawdę wierzą w to, że taki rodzaj kontroli zmusi ludzi do siedzenia w domu?
To znaczy, ja siedzę, bo jestem odpowiedzialna, w przeciwieństwie do tego dupka Marcina, który sprzedał mi covid. Na pewno jest jednak mnóstwo ludzi, którzy szwendają się po sklepach, wychodzą do śmietnika czy różnych miejsc, w których narażają się na bezpośredni kontakt z innymi, ale zdążają w ciągu dwudziestu minut od otrzymania SMS-a dotrzeć do domu i pstryknąć selfie.
Dzwoniła Paulina, gdy tylko się dowiedziała, że trafiłam na kwarantannę. Niby troskliwie pytała, jak się czuję, ale wiem, że nie jest zachwycona tą sytuacją. Dobrze, że ostatnio dużo pracowaliśmy zdalnie i nie miałam (przynajmniej oficjalnie) kontaktu z innymi pracownikami. Gdybym wysłała na izolację połowę biura, to na pewno nie przedłużyliby mi umowy, a tak bardzo chcę zostać w tej firmie! Chociaż szef wszystkich szefów to jakiś psychopatyczny zjeb, sam zespół jest naprawdę świetny, ludzie chętni do pomocy, no i tyle nowych wyzwań! W każdym razie pracuję dalej, bo nic mi nie jest, nie mam żadnych objawów i właściwie nie wiem, czemu zrobiłam ten test. A, wiem, przecież Marcin pochwalił się sanepidowi, że wyrwał laskę na imprezie i się z nią przelizał. Nie da się tego zrobić w maseczce, więc ryzyko, że oprócz wątpliwej przyjemności dostałam od niego wirusa, wynosiła sto procent.
Niby nic się nie zmieniło, siedzę w domu, tak jak siedziałam, pracuję, jak pracowałam, ale sama myśl, że nie mogę się ruszyć, działa na mnie tak przygnębiająco, że postanowiłam zacząć o tym pisać. Ten szary zeszyt czekał na właściwy dla niego moment i oto ta chwila nadeszła. Kiedyś wyjmę go ze starego pudła, pokażę swoim dzieciom i powiem: „Czytajcie, jak to było, gdy przez świat szedł wirus w koronie”. Dzieci spojrzą na mnie jak na skamielinę, pokiwają ze współczuciem głowami i z ostentacyjnym znudzeniem przekartkują rozpadający się zeszyt.
DZIEŃ DRUGI
Policjant ma na imię Sylwester. Serio! Niby wiem, że jest takie imię, ale ktoś, kto je nosi, musi się pewnie w życiu nasłuchać głupich żartów i docinków. Sama znalazłam się dzisiaj w gronie dręczycieli. A chciałam być po prostu grzeczna. Powiedziałam:
– Skoro pan zna moje dane osobowe, to ja też chciałabym wiedzieć, jak pan ma na imię...
Po to, żeby móc się do niego zwracać bardziej osobowo niż per „panie aspirancie”, no i się nie popisałam. Policjant spojrzał na mnie jak na wariatkę, a przynajmniej tak mi się wydawało, chociaż trudno powiedzieć, bo on stał na dole, a ja w oknie na ósmym piętrze, ale ton jego głosu zdradził tym razem więcej niż słowa:
– Sylwester Leśniewski, przecież przedstawiłem się na początku rozmowy.
Jasne, że się przedstawił, i jasne, że tego nie usłyszałam, bo przecież kto by słuchał tych grzecznościowych formułek. Było to jakieś „Aspirablabla... Pani Maja Kowalewska? Proszę podejść do okna”.
Już drugi dzień myślę o izolacji, a im więcej o niej myślę, tym bardziej samotna się czuję, więc każda okazja do kontaktu z drugim człowiekiem, zwłaszcza kontaktu, którego elementem jest widzenie się nawzajem nie przez okienka komunikatorów, tylko przez prawdziwe okno, jest dla mnie bezcenna. Postanowiłam, że będę się troszczyć o moją relację z policjantem, skoro mam go widywać codziennie, no ale kiedy powiedział: „Sylwester Leśniewski”, zupełnie bezmyślnie zapytałam, czy takie imię naprawdę istnieje i czy przypadkiem nie jest starym rokiem czekającym na odejście. Najwyraźniej to go nie rozbawiło.
– Moim zadaniem jest sprawdzić, czy wypełnia pani obowiązek kwarantanny i czy nie potrzebuje pani jakiejś opieki, z psychologiczną włącznie. Prowadzenie rozmów, w których jestem obiektem żartów, wykracza poza mój zakres obowiązków. Do zobaczenia jutro. – Rozłączył się i odszedł, nawet nie spojrzawszy w moją stronę. Głupio wyszło.
Czując jeszcze niesmak z powodu Sylwestra, rzuciłam się w wir pracy. Nic tak nie ustawia człowieka we właściwej pozycji jak nadmiar zadań do wykonania. Cały dzień spędziłam przed komputerem. Zrobiłam sobie jedną przerwę na jedzenie. Zagotowałam resztki makaronu, zmieszałam z ostatnią puszką pomidorów. Obiad wydał mi się zupełnie mdły, pewnie ten niesmak po rozmowie z policjantem ciągle gryzł mnie gdzieś od środka.
Wieczorem zadzwoniła Anka z pytaniem, czy czegoś mi nie potrzeba. Tak mnie zachwyciła jej chęć pomocy, że odruchowo powiedziałam, że nie. Ale potem zajrzałam do lodówki. Była tam tylko połówka cytryny, cebula i jedno jajko. Trochę za mało, żeby przeżyć kolejny tydzień bez wychodzenia z domu. Oddzwoniłam więc do niej, a ona obiecała, że zrobi mi jutro zakupy i podrzuci pod drzwi. Gdybym czegoś potrzebowała, mam się jeszcze odzywać.
To jest jeden z pozytywów kwarantanny, który widzę już teraz: naprawdę dużo ludzi oferuje pomoc, dopytuje, życzy zdrowia. Co prawda są i „życzliwi”, dzwoniący tylko po to, żeby opowiedzieć wstrząsające historie swoich kuzynów, sąsiadów czy innych pociotków, których podczas infekcji spotkały rzeczy straszne, takie jak leżenie pod respiratorem, zamknięcie przez miesiąc w kwarantannie czy najróżniejsze powikłania, ale na tych mądralińskich szybko znalazłam sposób. Zaczynam kaszleć do słuchawki i wtedy szybko kończą rozmowę. Może się boją, że wirus przenosi się też przez telefon?
O, aplikacja prosi o selfie. No to jeszcze pstryk i spać.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------