Doskonała propozycja - ebook
Doskonała propozycja - ebook
Lucinda Villeneuve czuje, że to ona powinna zorganizować wesele siostry Thiria Skartosa. Wie, co zrobić, by uszczęśliwić pannę młodą. Przedstawia swoją propozycję Thirowi, lecz on nawet nie chce jej słuchać. Przyszła do niego w niefortunnym momencie, gdy szukał spokoju i odosobnienia w swoim zamku. Czas działa jednak na jej korzyść, bo Thirio zaczyna się coraz bardziej interesować piękną i inteligentną Lucindą…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9792-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Sześć lat wcześniej_
– Chyba nie mówisz poważnie, że wychodzisz, Thirio?
Thirio uśmiechnął się, jego ciemne oczy lśniły wesoło, a lekko przekrzywiona twarz była niemal zbyt przystojna. Ten uśmiech był znany na całym świecie, a przynajmniej w każdym tabloidzie i portalu plotkarskim.
– Dlaczego nie?
Constantina skrzywiła się z niezadowoleniem, pod którym kryło się coś więcej. Niepokój. Weszła do sypialni syna.
– Cóż, po pierwsze, jutro ojciec ma urodziny. Na imprezie będą setki ludzi i on oczekuje – ściągnęła brwi – oboje oczekujemy, że weźmiesz w niej udział.
– Nie zamierzam tego przegapić, mamo. Nie martw się.
Constantina spojrzała na syna, teraz już mężczyznę, zmrużonymi oczami.
– Czy naprawdę musisz wychodzić co wieczór?
Thirio odwrócił się.
– Czy to naprawdę ma znaczenie? – spytał z rozdrażnieniem.
– Marnujesz sobie życie.
– A co jeszcze mam według ciebie robić? Leżeć cały dzień nad basenem? Grać w golfa? Żeglować jachtem po morzu?
– Mógłbyś z nami pracować – zauważyła Constantina. W Skartos Inc. czekała na niego posada, utworzona zaraz po jego osiemnastych urodzinach. Thirio Skartos, urodzony w jednej z najstarszych i najbogatszych rodzin w Europie, naprawdę nie musiał pracować. Utworzony dla niego fundusz opiewał na miliardy funtów, a on zamierzał wydać je co do centa. Hedonizm naprawdę był przyjemny.
– Jestem tu z wami, mamo. Wrócę na imprezę. Nie naciskaj.
Constantina westchnęła ciężko. Dostrzegała w synu tak wiele cech jego ojca. Patrząc na twarz Thiria, widziała Andreasa. Jego siłę, dumę, upór i determinację. Wstała powoli, nie potrafiąc ukryć smutku malującego się na jej delikatnych rysach. Nie spojrzała Thiriowi w oczy i nie dostrzegła lekkiego grymasu, sugerującego wyrzuty sumienia.
– Nie przyszłam, żeby się kłócić.
– Przecież się nie kłócimy – wyrzuty sumienia zniknęły i zastąpił je promienny uśmiech.
– Pogubiłeś się, Thirio. Jak możesz żyć w ten sposób? Kobiety, alkohol, imprezy. Nie tak cię wychowaliśmy.
– Czyżby?
Constantina wzdrygnęła się, oskarżenie trafiło prosto w serce. Przypomniały jej się wszystkie wieczory spędzone poza domem, rozrywki, którym się oddawali, podczas gdy dzieci wychowywały się w szkołach z internatem, czas w domu spędzając u boku niań lub kochającej _yiayi_.
– Możesz tak wiele osiągnąć, być, kim zechcesz.
– To, jak żyję, to nie twoja sprawa.
Constantina zacisnęła usta.
– Mylisz się, kochanie. Poza tym martwię się. – Ruszyła w stronę drzwi, każdy jej ruch był naturalnie elegancki. – Proszę cię, nie zarażaj siostry twoim podejściem do życia. Ma siedemnaście lat i Bogu dzięki chce od życia więcej niż ty.
– Broń Boże, królowej Evie włos nie może spaść z głowy – odparł, przewracając oczami. – Moim zdaniem odrobina rozrywki by jej nie zaszkodziła.
– Nie pytam cię o opinię – powiedziała Constantina. – Nie sprowadzaj jej na manowce, Thirio.
– Przyjechałem na urodziny ojca. Porozmawiam z gośćmi, uśmiechnę się do zdjęcia i znikam. Zadowolona?
Constantina nie była ani trochę zadowolona. Uwielbiała Thiria. Był chłopcem, którego nie sposób było nie kochać: pucołowaty, z uroczym uśmiechem i rozbrajająco władczym charakterem, nawet jako małe dziecko. Nadal był uwielbiany. Uroda i wrodzona inteligencja sprawiły, że był popularny wśród rówieśników, niestety dostatek, w którym dorastał, uczynił go aroganckim i zbyt pewnym siebie.
Wyrośnie z tego, powtarzał Andreas z uśmiechem, a Constantina wiedziała, że patrzył na wybryki syna przez palce.
– Jesteś moim synem i kocham cię, Thirio. Zawsze będę cię kochać. Czasem jednak uważam, że przydałby ci się zimny prysznic. Zdajesz sobie sprawę, jak uprzywilejowana jest twoja pozycja? Nie chciałbyś tego jakoś konstruktywnie wykorzystać? – Pokręciła głową ze smutkiem. – Masz nieograniczone możliwości, jesteś wyjątkowo bystry. Gdybyś chciał, mógłbyś zmienić świat.
Thirio zmrużył oczy.
– To moje życie i zrobię z nim to, na co będę miał ochotę.
Constantina poczuła złość. Marnujący się potencjał jej syna był dla niej źródłem nieustającego bólu.
– Więc miejmy nadzieję, że w końcu zechcesz zrobić z nim coś pożytecznego.
Wyszła z pokoju, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo – żadne z nich nie miało pojęcia, że były to ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziała do syna. Constantinie nie będzie dane zobaczyć, jak potoczy się życie jej syna. Jej śmierć, za którą ponosił odpowiedzialność, będzie go prześladować przez wiele lat.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kilka razy w roku, gdy Thirio był zmuszony opuścić Castile di Neve, zawsze wracał w fatalnym nastroju. Naprawdę niewiele aspektów zewnętrznego świata go cieszyło, a konieczność konfrontowania się z nim była dla niego prawdziwym brzemieniem. Aż w końcu mógł wsiąść w helikopter i opuścić dowolne miasto na świecie. Zostawiając za sobą cywilizację, leciał nad alpejskimi lasami porastającymi górskie zbocza, zbliżając się do zamku, który od sześciu lat nazywał domem.
Wyrastał z klifu niczym magiczna zjawa. W pochmurne popołudnia szczyty wież zdawały się dryfować wysoko nad poszarpanymi zboczami opadającymi w dół ku północnej części Włoch i pomimo romantycznego piękna wiekowych murów Thirio cenił budowlę za jej wynikającą z położenia niedostępność.
Zamek zdawał się nie należeć do niczego.
I tak trwali tam razem, dwoje odludków na obrzeżach cywilizacji. Teraz ledwie pamiętał przyjęcia, które kiedyś urządzali tu rodzice, gdy zamek szumiał od życia i zabawy.
Helikopter zniżył lot, okrążając zamek i kierując się na lotnisko, gdy Thirio zauważył coś, co sprawiło, że zaklął pod nosem.
Samochód.
Nieduże, czarne auto zaparkowane niedaleko głównego wejścia.
Jedną z rzeczy, jaką Thirio najbardziej cenił w posiadłości, była jej niedostępność. Oczywiście można tu było dojechać drogą, była ona jednak wąska i kręta – zwykle był tu zupełnie sam, tak jak sobie życzył.
Obudził się w paskudnym nastroju – wizja nieuchronnej podróży zawsze psuła mu humor – który w miarę upływu dnia tylko się pogarszał. Jedyne, o czym marzył, to wrócić do domu, wziąć prysznic i zapomnieć o innych ludziach, przeszłości i poczuciu winy.
Wyłączył silnik, ale nie wysiadł z helikoptera, starając się opanować emocje. Odetchnął głęboko i otworzył drzwi. Powietrze było tu chłodne i rześkie, choć w tym regionie wiosna zagościła już na dobre, niosąc ze sobą słońce, kwiaty i optymizm. Tu, na szczycie świata, chmury były szare, a drzewa uginały się od śniegu. Wysiadł z helikoptera, zatrzasnął drzwi i ruszył do tylnego wejścia pałacu.
Nie miał pojęcia, kto śmiał wkroczyć do jego królestwa, ale zamierzał odprawić nieproszonego gościa z kwitkiem. Thirio Skartos nie był w nastroju do bycia miłym.
Lucinda Villeneuve była zdenerwowana – delikatnie mówiąc. Nie tylko dlatego, że zjawiła się niezapowiedziana w zamku znanego miliardera z pewną propozycją. Chodziło o to, czego owa propozycja dotyczyła. Jeśli zgodzi się zatrudnić ją jako koordynatorkę przy organizacji wesela jego siostry, dla Lucindy byłaby to szansa, która mogła odmienić jej życie. Samo wynagrodzenie wystarczyłoby na zabezpieczenie pod kredyt, dzięki któremu w końcu mogłaby spłacić macochę i odzyskać kontrolę nad firmą należącą do jej nieżyjącego ojca. Co więcej, udowodniłaby wszystkim, którzy w nią wątpili, co naprawdę potrafi.
Musi go przekonać, że jest stworzona do tej pracy.
W sieci nie było zbyt dużo informacji na temat Thiria Skartosa. Można było znaleźć całą masę zdjęć młodego, przystojnego imprezowicza, który nie opuścił żadnego przyjęcia czy wydarzenia – znała ten typ ludzi. Jednak po pożarze, w którym zginęli jego rodzice, zniknął z życia publicznego. Na ostatnie sześć lat praktycznie zapadł się pod ziemię, więc Lucinda musiała się trochę nagimnastykować, żeby zdobyć adres jego alpejskiej kryjówki, położonej na granicy Szwajcarii, Francji i Włoch.
O jego młodszej siostrze Evie było więcej informacji. Trzymała się z dala od mediów, ale ostatnio zaręczyła się z księciem Nalvanii, czwartym synem rządzącego aktualnie monarchy, i w związku z tym udzieliła serii wywiadów. Lucinda spędziła kilka tygodni, analizując je i zbierając informacje na temat przyszłej księżniczki, aby zawrzeć to wszystko w swojej propozycji. Wiedziała, że to była świetna oferta. Musiała tylko przekonać o tym Thiria Skartosa.
Jeśli w końcu się tu zjawi!
Dotarła na miejsce kilka godzin temu, jakiś czas czekała w samochodzie, potem weszła do foyer i w końcu trochę dalej w głąb pałacu. Po drodze wypiła herbatę i czuła, że musi już skorzystać z toalety. Szukając łazienki, natknęła się na oszałamiających rozmiarów bibliotekę, gdzie wysokie ściany były całe zastawione starymi księgami. Czy to coś złego, jeśli tu na niego zaczeka? Uznała, że nie, skuliła się więc w jednym z foteli ze starym wydaniem _Wojny i pokoju_ i tak zastał ją Thirio.
Lucinda nie była pewna, czego powinna się spodziewać. Wszyscy wiedzieli, że był przystojny, potwierdzały to zdjęcia sprzed kilku lat – oliwkowa skóra, atramentowo czarne oczy, grube i proste brwi, ostry noc i mocno zarysowana szczęka – jednak mężczyzna, który wszedł do biblioteki z morderczym błyskiem w oku, był kimś zupełnie innym. Na twarzy widać było ślady tamtego młodego chłopaka, jednak wykrzywione złością rysy sprawiały, że nie sposób było w nim rozpoznać tamtego uśmiechniętego, beztroskiego dzieciaka. Był potężnym mężczyzną, mierzącym prawie dwa metry i emanującym jakąś mroczną energią. Lucinda poderwała się z fotela, ze skruchą odkładając książkę. W obliczu jego obezwładniającej męskości zapomniała o profesjonalizmie.
– Kim ty jesteś, do diabła? – Miał wyjątkowo ostry akcent. Jego ojciec był Grekiem, a matka pochodziła ze Szwajcarii, sam natomiast uczęszczał do szkół w Londynie i Wiedniu i brzmiał jak członek brytyjskiej rodziny królewskiej. Jego głos był jednak niski, szorstki i zachrypły, jakby nie używał go zbyt często, a teraz był zły, że w końcu musi go użyć.
Lucinda przełknęła ślinę.
– Thirio Skartos?
– Jesteś w moim domu – odwarknął. – Naprawdę uważasz, że masz prawo zadawać pytania?
Nie spodziewała się aż takiej wrogości.
– Próbowałam się z panem skontaktować przez telefon – odparła pospiesznie, na chwilę zapominając, jak bardzo potrzebowała jego pomocy. – Ani razu pan nie oddzwonił.
– Większość ludzi zrozumiałaby aluzję.
– Nie jestem jak większość ludzi.
Splótł ramiona na piersi i patrzył na nią bez słowa, a Lucinda poczuła, jak jej tętno przyspiesza. Przygryzła dolną wargę.
– Nie jesteś tu mile widziana.
– Potrzebuję tylko paru minut rozmowy, nic więcej.
Na jego twarzy malował się sceptycyzm.
– Nie rozumiesz po angielsku?
Lucinda wzdrygnęła się. Nie on pierwszy podważał jej inteligencję. Od śmierci ojca macocha i przyrodnie siostry nie szczędziły jej upokorzeń, krytykując ją i obrażając na każdym kroku.
Ten mężczyzna nie miał pojęcia, że przywykła do odrzucenia i potrafiła być naprawdę silna.
– Rozumiem wszystko – powiedziała po chwili – ale nigdzie się nie wybieram, zanim nie porozmawiamy. Jeśli naprawdę chce pan zostać sam, sugeruję, żeby mnie pan wysłuchał. Im szybciej porozmawiamy, tym szybciej się stąd wyniosę.
Zaskoczyła go.
– Myślisz, że możesz wejść do mojego domu bez zaproszenia i stawiać mi ultimatum? Mógłbym kazać cię aresztować.
– To prawda – zgodziła się i skinęła głową, drżąc w środku – ale to trochę by potrwało i zaangażowałoby więcej osób. Nie zamierzam zostawać tu dłużej, chcę tylko porozmawiać.
Widać było, że Thirio Skartos nie przywykł do tego, że ktoś stawia mu warunki. Gdyby życie Lucindy nie zależało od tego, czy zaakceptuje jej ofertę, z rozbawieniem obserwowałaby jego próby zapanowania nad sobą.
– Nie zajmę panu dużo czasu – powiedziała polubownym tonem. – Ściemnia się i naprawdę nie mam ochoty jechać po nocy tą drogą.
– Słuszna uwaga – mruknął, zerkając w stronę okna. – Nadciąga burza. Na twoim miejscu, panno…?
– Lucinda Villeneuve.
– Wyjechałbym, dopóki jeszcze możesz. Ja idę wziąć prysznic.
Lucinda otworzyła usta. Cóż, sprawy zdecydowanie nie układały się po jej myśli. Miała naprawdę niewiele informacji na jego temat, ale jedna rzecz wydawała się oczywista. Siostra wypowiadała się o nim w samych superlatywach i najwyraźniej łączyła ich silna więź.
– Nie chce pan wiedzieć, po co przyjechałam?
– Jeszcze się nie zorientowałaś?
– Pomimo tego że dotyczy to pana siostry?
– Co z nią? – Każde słowo było ostre niczym nóż.
Lucinda zrobiła krok naprzód, ale zaraz tego pożałowała, gdy nagle poczuła jego zapach. Pachniał perfumami z nutą cytrusów i przypraw, pod którymi kryło się coś piżmowego. Tym razem jej reakcja nie pozostawiała wątpliwości. Pożądanie zagnieździło się w jej żołądku niczym wąż.
– Pańska siostra wychodzi za mąż, a pan jest odpowiedzialny za zorganizowanie wesela.
– Przyjechałaś po to, żeby poinformować mnie o czymś, czego jestem świadomy?
– Wierzę, że mogę urządzić dla pana siostry ślub jej marzeń.
– Ty i każdy z organizatorów stąd aż do Sydney – odparł, krzywiąc się.
– Z tą różnicą, że ja mam rację.
Odwróciła się i podeszła do stołu z marmurowym blatem.
– Pozwoli pan, że przedstawię moje plany.
– Aplikacje należy składać mejlem.
– Wiem o tym.
– Więc co tu robisz?
Desperacko potrzebuję tej pracy, pomyślała.
– Moja oferta jest zbyt poważna.
– Więc postaraj się ją skrócić i wysłać mejlem. Nie mam czasu na czytanie trzydziestu stron jakichś bzdur, bo ty nie potrafisz się streszczać.
– Naprawdę jest pan…
– Tak? – spytał, patrząc jej prosto w oczy. Serce biło jej jak oszalałe, a nogi zrobiły się jak z waty.
– Dlaczego nawet nie chce pan ze mną porozmawiać? – spytała, opanowując się.
– Bo chcę zostać sam.
Wzdrygnęła się, czując ukłucie ciekawości i współczucia. To jednak było dla niej zbyt ważne, żeby teraz mogła odpuścić.
– W porządku. – Podniosła dłonie. – Obiecuję, że wyjadę, ale najpierw proszę mi pozwolić opowiedzieć o weselu, które zaplanowałam. Będę się streszczać.
– To tylko ślub – warknął. – Ona założy białą suknię, on smoking, będzie orkiestra, jedzenie i alkohol, a potem będą małżeństwem.
– Dlaczego siostra powierzyła panu to zadanie, skoro ma pan takie nastawienie?
Otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, ale potem je zamknął.
– To nie twoja sprawa. – Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. – Zakładam, że trafisz do wyjścia?
Lucinda przyglądała mu się z otwartymi ustami.
– Czy obieca pan chociaż, że zapozna się z planem? – Wskazała na starannie opracowany skoroszyt. Wbrew jego oczekiwaniom, informacje były przedstawione bardzo zwięźle i obrazowo.
– Nie – odparł i odszedł. Przyglądała się z zafascynowaniem jego szerokim plecom, aż zniknął, a wraz z nim wszystkie marzenia o zorganizowaniu wesela Evie Skartos. Mogła zapomnieć o wolności, którą ten projekt mógł jej zagwarantować.
Z ulgą zdjął z siebie ubrania, uwalniając się jednocześnie od wszystkiego, co się dziś wydarzyło: spotkań w pracy, pełnego szacunku współczucia, ciekawości i spekulacji. Naprawdę myśleli, że nie słyszał, jak szeptają po kątach? Że nie wiedział, co to oznacza?
Stanął nagi przed duży lustrem, przyglądając się powoli swojemu ciału. Z początku nienawidził blizn, które biegły od biodra do pachy, przechodząc na pierś i plecy, a potem wyżej, na szyję. Mógłby ich nienawidzić, bo nie pozwalały zapomnieć, ale właśnie dlatego teraz tak je cenił – ciało nosiło na sobie znaki jego winy.
Blizny nigdy nie pozwolą mu zapomnieć, choć to mu chyba nie groziło – krzyki matki wżarły się w jego umysł, odciskając na nim piętno – ale to blizny sprawiały, że tak często myślał o tamtej nocy. Kilka razy dziennie. Przeżywał tę traumę wciąż na nowo, odgrywając w głowie swoją rolę i poczucie winy, które nosił w sobie, bo był głupim, pijanym idiotą.
Dotknął palcami zabliźnionej tkanki i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, wyobraził sobie jej palce. Kobiety, która śmiała naruszyć jego prywatną przestrzeń, weszła do jego domu i zachowywała się tak, jakby był jej cokolwiek winien. Gdy podniosła ten cholerny folder, zauważył, że jej dłonie były blade i delikatne, paznokcie krótkie i zaokrąglone, a skóra porcelanowa. Gdy przesuwał palcami wzdłuż blizny, wyobraził sobie, że to jej dłoń wędruje tędy, dotykając skóry, a jej bursztynowe oczy przyglądają się rozmiarowi zniszczeń. Jej usta… Jęknął, bo nie sposób było ich nie zauważyć. Idealnie pełne, różowe wargi, zawsze skore do uśmiechu, z pięknie wykrojonym łukiem kupidyna. Miał ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć po nich palcem, poczuć, jak się rozchylają, a jej ciepły oddech owija się wokół jego nadgarstka. Chciałby…
Nie zasługiwał już jednak na takie przyjemności. Obiecał sobie, że już nigdy się im nie odda – celibat był łagodną karą za winy, których się dopuścił. Przez niego rodzice stracili życie, więc on nie miał prawa cieszyć się swoim.
Od sześciu lat tkwił w czyśćcu, który sam sobie stworzył. Nie tęsknił za dawnym życiem ani związanymi z nim luksusami. Nie tęsknił za imprezami, alkoholem, kobietami i zabawą. Jedyne, za czym tęsknił, to rodzice i życie, którego w ogóle nie doceniał.
Gdy myślał o tym, jak bardzo był zepsuty i rozpieszczony, miał ochotę znów stać się chłopcem, schować się w kącie i płakać, a potem usiąść na kolanach matki, która powie mu, że wszystko będzie dobrze. Thirio jednak nie był już chłopcem i wiedział, że już nic nie będzie dobrze. Chodziło już tylko o przetrwanie, ze względu na Evie.
Jednak wciąż był tylko człowiekiem.
Mężczyzną.
Nadal był zdolny do uczuć. Pokus. Zerknął w stronę okna i podszedł do niego, aż w końcu ją zobaczył.
Nie powiedziałby, że miał typ kobiety. Przed pożarem wiedział tylko, że lubi kobiety – i to bardzo. Wysokie, niskie, szczupłe i krągłe, blondynki, brunetki – to nie było szczególnie ważne. Wiedział jednak instynktownie, że ta kobieta była w jego typie. Była naprawdę piękna. Ciemnoblond włosy opadały lśniącą falą na ramiona, oczy miały barwę skąpanego w słońcu miodu, skóra była jasna, niemal perłowa, a dopasowany golf i czarne spodnie podkreślały jej szczupłą, wyrzeźbioną sylwetkę. Była piękna, ale też młoda, urocza i w jakiś sposób krucha, więc nawet gdy warknął na nią, żeby się wynosiła z jego domu, czuł dziwną potrzebę, żeby ją chronić.
Czysta niedorzeczność.
Thirio nie był niczyim obrońcą, ona natomiast popełniła przestępstwo – włamanie z wtargnięciem było przecież nielegalne.
Gdy jej się przyglądał, zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na zamek, a późno popołudniowe słońce tańczyło na jej twarzy, przez co zdawała się lśnić blaskiem, niczym bajkowa księżniczka. Bajki jednak nie istniały.
Nie poruszył się. Stał nieruchomo jak kamienny posąg, a jednak jej oczy od razu powędrowały do okna, do niego. Nie mógł stwierdzić, ile widziała. W końcu okna były stare, odbijające się w szybach słońce z pewnością zamazywało obraz. Jej wzrok jednak zatrzymał się właśnie tutaj. Z jakiegoś powodu dalej stał w oknie, odsłaniając przed nią swoje naznaczone cierpieniem ciało, jakby rzucając jej wyzwanie.
Naprawdę była piękna.
Ta myśl przemknęła przez jego umysł niczym świst bata, a chwilę później coś błysnęło – tym razem nie w jego umyśle, ale nad lasem, gdzie błyskawica przecięła ciemniejące niebo niczym ostrze.
Burza zbliżała się szybciej, niż zapowiadano.
Przeklął pod nosem, odwrócił się od okna i chwycił dżinsy. Nie powinna jechać w tych warunkach drogą przez góry. Nie znała terenu, wypadek był niemal nieunikniony, a Thirio nie chciał mieć na sumieniu kolejnego życia.