- W empik go
Dotyk - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Dotyk - ebook
"Dotyk" to zbiór wierszy autorskich, powstałych w latach 2012-2018. Wiersze bardzo osobiste, oddające klimat trudnych relacji dwojga ludzi.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-798-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapach róży
Jest cisza i blask,
sen o wolności, niewypowiedziana tęsknota za
wczoraj, a serce wciąż bije.
Dotykam ud, wyczuwam drżenie, niepewność.
Rozchylam płatki róży, wilgotnieją w słońcu.
Palce nabierają odwagi, nie wiem, czy odpłyniemy.
Cisza ocieka lepkością.
Leniwe odwracanie czasu, senne prześcieradła,
rozsypane włosy kryją twarz, wiem, jak potrafi
czekać naga niecierpliwość. Chwila bez słów,
odurzenie.
Nie bój się słabości, ochronię cię przed wstydem,
ukryję w ramionach, wejdziemy na szczyt jeszcze
nieodkryty, policzymy spadające gwiazdy, wypowiesz
moje imię, a ja odgadnę marzenia.
Jest cisza i blask.W bezkresie tkwi perspektywa
Zawsze jest ktoś, a jeżeli nawet nie, to go wymyślamy.
Wyobrażam sobie, jak mnie kształtuje, lepi w szponiastych
palcach, łypie ślicznym okiem i wyrzuca na śmietnik.
Uśmiechnięta, zadziwiona mocą, której nigdy nie zaznała.
Co z tego, że obcy pytają o zdjęcia, wywiady bez końca,
telefony, których nie odbiera. Jak wznieść się ponad horyzont
i to zobaczyć.
Uwielbiam burzę, a ona ciszę. W sypialni, pod nieobecność
Boga, robię rzeczy niewyobrażalne. Wierz mi. Gra w szachy
nie podnieca, zbyt długa wyzwala agresję. Po co wplatać
w bezkres oceanu morskie trawy, ich ostrość wyrywa trzewia.Sezon żab
Oszukano już tylu z nas, że kolejne przysięgi nie robią
wrażenia. Słodkie usta można mieć za grosze, potaniała
zabawa, wysypano plastik, na parkiecie tłok.
Zdrowie dam.
Zaproszenie do tańca przegrywa z myślą wszystko już
było. Wakacje we dwoje, plaża, wyznanie wiary i kac.
Banalne słowa zagłusza poranna bryza, w tle szum fal
i zapach wodorostów.
Zebrane w kieliszku zachodzące słońce to zaledwie płomyk;
zdmuchnięty niczego już nie przypomina. Wyrzut sumienia
nie posiada twarzy. Spalanie powinno mieć sens, a zaczyna
brakować tlenu.
Obrazki z naszych plaż, utrwalone w słońcu ramiona i twarze,
spuszczone ze smyczy pieniądze. Za parawanem perfumy
Angel i wyczekiwanie na burzę.Paskudny wiersz
W deszczowe dni wolałem znikać. Rozchylanie przyzwoitości
przychodziło samo, zbyt łatwo ulegałem pokusie. Zasłona z nic
niewartych słów. Brudna pościel. Lepkość znacząca upadek.
Błędne ognie, smak niespełnienia. Nie zawsze to była ona,
czasem myliłem imię. Rzucałem się w przepaść. Rzygałem.
Przeklinam chwilę, gdy wspinaczka zaczęła być przyjemna,
a pomocna poezja wywierciła dziurę, wyrwała z niepamięci.
To takie łatwe odchylić się od pionu, by skończyć w poziomie.
Spadanie bezwiednie uczy pokory. Próba naprawy, zacerowania
grzechów przodków, lot na księżyc. Rzygałem.
Zmieszanie wody z ogniem, kobiety z diabłem, nauka pływania
w nieczystościach bogów. To wszystko mam już za sobą. Teraz
nawet rozdeptane niedopałki na trzecim peronie, nadmuchana
żaba, ognisko na polu trzcinowym nie robią wrażenia
prawdziwych. Zanurzona w morzu dłoń wciąż czeka. Dziś
jeszcze nie rzygałem.Fatamorgana
Spacer po plaży, samotność z wyboru, krzyk mew i zapach
wczorajszej przygody. Poczuj świeżość poranka i pozwól
słońcu rozpalić oczy. Jesteś tylko złudzeniem, fatamorganą,
uwiązanym na nitce kolorowym latawcem. Słowami, które
nigdy nie padły. Marnym poetą.
Rybackie łodzie, gwar zdyszanych postaci, armada duchów
ruszająca na podbój świata. Ktoś przeklina, kobieca dłoń
podaje kanapkę, słychać płacz dziecka. Wczepione w spódnicę
nic nie rozumie. Ze świtem odpływa cząstka rodzinnego domu,
ręce, których nie zastąpi delikatność pachnąca mlekiem.
Oceanu nie namaluje mgliste wspomnienie, w którym wiatr
rozwiewa włosy, a panna młoda, samotna, wciąż czeka. I ta
chata na klifie. Puste obrazy odstawione do kąta. W ciszy jest
coś wymiernego. Zapętlenia. Rachunek wektorowy. Czas nie
gra roli, tylko światło wciąż ucieka.Sztuka kaligrafii
Przyklejone słowa, urwane konteksty. Zapach, czy
dotykowe zabawy bogów. Nienawidzę ukradkowych
spotkań. Odzierają z godności. Plują. Złamany obcas
to wróżba.
Zapamiętałem wyraz twarzy, obce spojrzenie. Urwane
wczoraj tonie. Kolorowe targowiska; handel wiarą,
podrabiane dżinsy, ostry smak rozczepiony jak drzazga.
Obrazy z zimnej kamery, utopiony w gipsie statyw.
Pozujesz. Nie widać, ale wyrosłaś z roli. Uwielbiam
polne maki, dzikie róże.
Policz kroki. Lata świetlne to magia. Powiedz, gdzie
uciec, by wrócić na czas.Dla kogo
po całym dniu wpadam do siebie by zmienić skórę
wyznanie w obcym języku odprysk lustra ze śladami
szminki
nie mam czasu
poranione kolana to droga na skróty w ciemności po
nieznanych schodach
idę się ogolić
wyższe poziomy mają wymagania których nie można
spełnić czołganiem
zapytałaś czego oczekuję
przebudzenia w ramionach kochanki niemodnej czułości
w splecionych dłoniach spoconych ciał zaplątanych
w siebie
nie wiem jak pachniesz
zamykam nieprzeczytaną książkę wyrywam ostatnie strony
by nie znać zakończenia
podobno tak lepiejTaniec z duchem
przychodziłaś kołysząc biodrami
i śnieg nabierał intensywności
jak piękna Masajka skacząca w rytm
mojego oddechu rozsypane korale
zaścielały parkiet wtulałaś głowę a ja
bałem się wsłuchać
światło przeszyło twoje ramiona
przybijając do podłogi niżej poziomu
z uśmiechem przymierzając sukienkę
pozwoliłaś rozebrać się z chłopięcych
fantazji
siedzę
ściskam czarne koronki
pozostałość zapachuFalowanie czasu
Wtulona w siebie, wyglądasz tak młodo. Obieramy
pomarańcze i gra toczy się dalej. Przyklejony do okien
ciekawski wzrok, drżącymi palcami rozgarniamy ciemność,
przekleństwo nocy, jego imię.
Na końcu noża kropla uśmiechu, a w korze drzew osmalone
kosmyki włosów, płomienne zapewnienia, że nikt się nie
dowie. Przecież sama chciałaś. Wymazać wczoraj. Prośba
o pośpiech. Przedłużeniem agonii la petite mort.
Zbiegowie zawsze wracają. Knajpa, obłędny taniec. Na
grobach zwiędłe liście, dżdżownice. Wiesz, oddychasz
inaczej, wyjątkowo. Uwielbiam zlizywać z ciebie sok,
upaćkany nie potrafię ukryć podniecenia. Błyszczące
oczy śledzą emocje,
w zwolnionym rytmie unosisz głowę i rząd drapieżności
wybucha w przestrzeń. Po ścianach pełzają cienie.
Nieśmiałe świece.Rozpisane od nowa
Z każdym dniem nas ubywa. Wzrasta zapotrzebowanie na tlen.
Sobowtóry toną w kałużach. Strugi deszczu omywają nogi
grzeszników. Staruszek z drugiego piętra podgląda sąsiadkę,
a ruda z parteru pisze miłosny list. Gasi papierosa na dłoni
kochanka.
Zapowiadają wichry i burze, pająk sprawdza sieć. Zamglone
szyby malują świat od nowa. Dwoistość natury każe zamknąć
oczy, poczuć. jak zmysły oblepiają przestrzeń. Brudna pościel,
w której pozostał twój zapach. Odcisk pośladków.
Czytam wspomnienie lata, na pomiętej serwetce numer
telefonu, imię, którego nie chcę pamiętać. Pokazałaś, jak łatwo
zbudować fosy, wypalić pastwiska. Denerwował cię zapach
świecy, irytowały zabawy, gdy traciłaś kontrolę, a ból
wzbudzał ekstazę.
Zwierzęcość zmieszana z czułością pozwala wierzyć, że żyję.
Wiesz, jak trudno oddzielić światy, gdzie naderwana
rzeczywistość jest wyznacznikiem szaleństwa, a sen nigdy
nie przychodzi. Każde spalanie kiedyś się kończy.Gra o wszystko
Za oknem znikają pola, czernią pęcznieją lasy, srebrny palec
księżyca rozchyla noc. Ukołysany w czułych ramionach
pędzącego widma, planuję jutro. Zasypianie w pociągu, gdy
poranek jeszcze nie zaparzył herbaty, trąci staromodnym
romansem. Pewność, że nasze linie się przetną w dokładnie
wyznaczonym punkcie, graniczy z czarną magią.
Zaskoczenie, niewyleczalny stan błogiej świadomości,
w szczerym polu zamiera gra o przyszłość. To nie ricochet,
gdzie kontuzjowany z winy przeciwnika zawsze wygrywa.
Emocje opanowuje silniejszy. Kto dziś odpowie, po co
stworzono miłość, co tak naprawdę w sobie kryje?
Zagadki z fizyki kwantowej na poziomie pojedynczej
pomarańczy, prawo wielkich liczb i paradoks hazardzisty
w związku dwojga ludzi, moneta nie pamięta poprzednich
rzutów, my pamiętamy. Dlatego tak trudno uwierzyć w
kolejną szansę. Czy można znowu zaufać, raz jeszcze
pokochać?
Zapach przypalonego mleka odrywa mnie od poduszki, świt
jakiś blady, mglisty. Brakuje smutku, który znika z poranną
filiżanką. W teorii gier zagęszczony cukier pobudza
wyobraźnię, pozwala zapomnieć o horyzoncie czasowym
i powalczyć o nieskończoność. Ważne, żeby mieć ruch,
i wykonać go razem.życie to chwast
dzień zaczynam od krzyku mew
z dala od brzegu morze ma kolor twoich oczu
nie wiem z kim sypiasz czy wciąż boisz się latać
i jak beze mnie smakuje poranna kawa
zbyt łatwo to przekreśliłaś
przemilczę ciszę
spowiedź błazna nie musi śmieszyć
kawalkada słów bez znaczenia miłość
ukruszony rąbek tajemnicy Boga
hurtowy śmieć
wysypany z wiatrem nie pachnie
żeglarze ocierają łzy to mniej boli
na stanicy czasu obłęd nieskończona pustka
gdy wzejdzie słońce urodzimy dzieci
nasz sen trwa nadalKolejny film już nie powstanie
Do stołu zaproszono godnych i niegodnych. Przybyli
tłumnie, jak kolejne nawroty pamięci. Moja twarz
w kalejdoskopie, podzielona na cztery, każda w innym
odcieniu brązu.
Staram się złączyć odbicie w jedno, na powiekach palce
wciskające w ziemię. Zaczyna się czytanie. Zaciera
granica między widzialnym a niewidzialnym. Słyszę
słowa, nie mogąc nic zobaczyć.
Dotykiem rozpoznaję siedzących obok. Zapach ogarnia
przestrzeń. Nie dostąpię zaszczytu zrozumienia, napisany
scenariusz wyląduje w koszu. Wysiadam na pustkowiu.
Słońce i kwiaty. Zaczynam wędrówkę.
Spadają bandaże, otwierają oczy. Budzą się zmysły.
Na szyi zawieszony strach. Czuję gęstniejący elektrolit,
nagromadzony ładunek. Gdy zgaśnie słońce, wyruszę
na poszukiwanie zapisanych na celuloidowej taśmie cieni.
Zaczynam wierzyć, że nic się nie kończy.
Wino smakuje jak krew.I ty nią jesteś
Grasz dla mnie. Powiedz wreszcie, że bariery nie istnieją.
Byłem w domu, podziwiałem dłonie, które wycisnęły ze mnie
wszystko, oczy bez cienia skazy, usta zanurzone w słowach
bez podtekstów. Życie. Bez granic. Bez wstydu. Bez ciebie.
Jestem cieniem, którego nigdy nie polubię.
Muzyka i słowo. Sztuka, której nie przestałem kochać.
Namaluj mi obraz. Kto tak potrafi uchwycić ruch, niechęć
w gestach, czułość w niedopowiedzeniach. Pamiętasz
nasz pierwszy raz? Dzikość rzucona na kolana. Oczy,
o mało nie umarłem. Strojenie fortepianu. To magia.Wiedźmowo
Obyś nigdy nie dał zapomnieć, wymazać nagrobka, zatrzeć,
podeptać. Uczyłeś mnie, ojcze, milczenia, przy stole dłonie
czyste od grzechu, chleb. Słowa zamierają wraz z nami,
odbierają godność. Miałeś zaszczepić zwątpienie,
przeprowadzić przez rzekę i tylko nas kochać.
Skuleni w ramionach strachu patrzymy sobie w oczy,
milczysz, a ja nie potrafię. Zakurzone odpryski pamięci,
smutna mysz wczepiona w firankę i wiatr w kominku,
szaleje moc, dzisiaj nie zasnę.
Rodzisz się od nowa, cała ty. Nienazwana, nieodnaleziona
wilczyca. Matka mojego strachu.
Przez dzikie ścierniska, ścieżką wzdłuż ruczaju, umyka
ostatni świadek, dziecinna wiara w jutro, w zatopione
skarby, w lepszy rodzinny dom. Nie chcę już baśni, gdzie
Jest cisza i blask,
sen o wolności, niewypowiedziana tęsknota za
wczoraj, a serce wciąż bije.
Dotykam ud, wyczuwam drżenie, niepewność.
Rozchylam płatki róży, wilgotnieją w słońcu.
Palce nabierają odwagi, nie wiem, czy odpłyniemy.
Cisza ocieka lepkością.
Leniwe odwracanie czasu, senne prześcieradła,
rozsypane włosy kryją twarz, wiem, jak potrafi
czekać naga niecierpliwość. Chwila bez słów,
odurzenie.
Nie bój się słabości, ochronię cię przed wstydem,
ukryję w ramionach, wejdziemy na szczyt jeszcze
nieodkryty, policzymy spadające gwiazdy, wypowiesz
moje imię, a ja odgadnę marzenia.
Jest cisza i blask.W bezkresie tkwi perspektywa
Zawsze jest ktoś, a jeżeli nawet nie, to go wymyślamy.
Wyobrażam sobie, jak mnie kształtuje, lepi w szponiastych
palcach, łypie ślicznym okiem i wyrzuca na śmietnik.
Uśmiechnięta, zadziwiona mocą, której nigdy nie zaznała.
Co z tego, że obcy pytają o zdjęcia, wywiady bez końca,
telefony, których nie odbiera. Jak wznieść się ponad horyzont
i to zobaczyć.
Uwielbiam burzę, a ona ciszę. W sypialni, pod nieobecność
Boga, robię rzeczy niewyobrażalne. Wierz mi. Gra w szachy
nie podnieca, zbyt długa wyzwala agresję. Po co wplatać
w bezkres oceanu morskie trawy, ich ostrość wyrywa trzewia.Sezon żab
Oszukano już tylu z nas, że kolejne przysięgi nie robią
wrażenia. Słodkie usta można mieć za grosze, potaniała
zabawa, wysypano plastik, na parkiecie tłok.
Zdrowie dam.
Zaproszenie do tańca przegrywa z myślą wszystko już
było. Wakacje we dwoje, plaża, wyznanie wiary i kac.
Banalne słowa zagłusza poranna bryza, w tle szum fal
i zapach wodorostów.
Zebrane w kieliszku zachodzące słońce to zaledwie płomyk;
zdmuchnięty niczego już nie przypomina. Wyrzut sumienia
nie posiada twarzy. Spalanie powinno mieć sens, a zaczyna
brakować tlenu.
Obrazki z naszych plaż, utrwalone w słońcu ramiona i twarze,
spuszczone ze smyczy pieniądze. Za parawanem perfumy
Angel i wyczekiwanie na burzę.Paskudny wiersz
W deszczowe dni wolałem znikać. Rozchylanie przyzwoitości
przychodziło samo, zbyt łatwo ulegałem pokusie. Zasłona z nic
niewartych słów. Brudna pościel. Lepkość znacząca upadek.
Błędne ognie, smak niespełnienia. Nie zawsze to była ona,
czasem myliłem imię. Rzucałem się w przepaść. Rzygałem.
Przeklinam chwilę, gdy wspinaczka zaczęła być przyjemna,
a pomocna poezja wywierciła dziurę, wyrwała z niepamięci.
To takie łatwe odchylić się od pionu, by skończyć w poziomie.
Spadanie bezwiednie uczy pokory. Próba naprawy, zacerowania
grzechów przodków, lot na księżyc. Rzygałem.
Zmieszanie wody z ogniem, kobiety z diabłem, nauka pływania
w nieczystościach bogów. To wszystko mam już za sobą. Teraz
nawet rozdeptane niedopałki na trzecim peronie, nadmuchana
żaba, ognisko na polu trzcinowym nie robią wrażenia
prawdziwych. Zanurzona w morzu dłoń wciąż czeka. Dziś
jeszcze nie rzygałem.Fatamorgana
Spacer po plaży, samotność z wyboru, krzyk mew i zapach
wczorajszej przygody. Poczuj świeżość poranka i pozwól
słońcu rozpalić oczy. Jesteś tylko złudzeniem, fatamorganą,
uwiązanym na nitce kolorowym latawcem. Słowami, które
nigdy nie padły. Marnym poetą.
Rybackie łodzie, gwar zdyszanych postaci, armada duchów
ruszająca na podbój świata. Ktoś przeklina, kobieca dłoń
podaje kanapkę, słychać płacz dziecka. Wczepione w spódnicę
nic nie rozumie. Ze świtem odpływa cząstka rodzinnego domu,
ręce, których nie zastąpi delikatność pachnąca mlekiem.
Oceanu nie namaluje mgliste wspomnienie, w którym wiatr
rozwiewa włosy, a panna młoda, samotna, wciąż czeka. I ta
chata na klifie. Puste obrazy odstawione do kąta. W ciszy jest
coś wymiernego. Zapętlenia. Rachunek wektorowy. Czas nie
gra roli, tylko światło wciąż ucieka.Sztuka kaligrafii
Przyklejone słowa, urwane konteksty. Zapach, czy
dotykowe zabawy bogów. Nienawidzę ukradkowych
spotkań. Odzierają z godności. Plują. Złamany obcas
to wróżba.
Zapamiętałem wyraz twarzy, obce spojrzenie. Urwane
wczoraj tonie. Kolorowe targowiska; handel wiarą,
podrabiane dżinsy, ostry smak rozczepiony jak drzazga.
Obrazy z zimnej kamery, utopiony w gipsie statyw.
Pozujesz. Nie widać, ale wyrosłaś z roli. Uwielbiam
polne maki, dzikie róże.
Policz kroki. Lata świetlne to magia. Powiedz, gdzie
uciec, by wrócić na czas.Dla kogo
po całym dniu wpadam do siebie by zmienić skórę
wyznanie w obcym języku odprysk lustra ze śladami
szminki
nie mam czasu
poranione kolana to droga na skróty w ciemności po
nieznanych schodach
idę się ogolić
wyższe poziomy mają wymagania których nie można
spełnić czołganiem
zapytałaś czego oczekuję
przebudzenia w ramionach kochanki niemodnej czułości
w splecionych dłoniach spoconych ciał zaplątanych
w siebie
nie wiem jak pachniesz
zamykam nieprzeczytaną książkę wyrywam ostatnie strony
by nie znać zakończenia
podobno tak lepiejTaniec z duchem
przychodziłaś kołysząc biodrami
i śnieg nabierał intensywności
jak piękna Masajka skacząca w rytm
mojego oddechu rozsypane korale
zaścielały parkiet wtulałaś głowę a ja
bałem się wsłuchać
światło przeszyło twoje ramiona
przybijając do podłogi niżej poziomu
z uśmiechem przymierzając sukienkę
pozwoliłaś rozebrać się z chłopięcych
fantazji
siedzę
ściskam czarne koronki
pozostałość zapachuFalowanie czasu
Wtulona w siebie, wyglądasz tak młodo. Obieramy
pomarańcze i gra toczy się dalej. Przyklejony do okien
ciekawski wzrok, drżącymi palcami rozgarniamy ciemność,
przekleństwo nocy, jego imię.
Na końcu noża kropla uśmiechu, a w korze drzew osmalone
kosmyki włosów, płomienne zapewnienia, że nikt się nie
dowie. Przecież sama chciałaś. Wymazać wczoraj. Prośba
o pośpiech. Przedłużeniem agonii la petite mort.
Zbiegowie zawsze wracają. Knajpa, obłędny taniec. Na
grobach zwiędłe liście, dżdżownice. Wiesz, oddychasz
inaczej, wyjątkowo. Uwielbiam zlizywać z ciebie sok,
upaćkany nie potrafię ukryć podniecenia. Błyszczące
oczy śledzą emocje,
w zwolnionym rytmie unosisz głowę i rząd drapieżności
wybucha w przestrzeń. Po ścianach pełzają cienie.
Nieśmiałe świece.Rozpisane od nowa
Z każdym dniem nas ubywa. Wzrasta zapotrzebowanie na tlen.
Sobowtóry toną w kałużach. Strugi deszczu omywają nogi
grzeszników. Staruszek z drugiego piętra podgląda sąsiadkę,
a ruda z parteru pisze miłosny list. Gasi papierosa na dłoni
kochanka.
Zapowiadają wichry i burze, pająk sprawdza sieć. Zamglone
szyby malują świat od nowa. Dwoistość natury każe zamknąć
oczy, poczuć. jak zmysły oblepiają przestrzeń. Brudna pościel,
w której pozostał twój zapach. Odcisk pośladków.
Czytam wspomnienie lata, na pomiętej serwetce numer
telefonu, imię, którego nie chcę pamiętać. Pokazałaś, jak łatwo
zbudować fosy, wypalić pastwiska. Denerwował cię zapach
świecy, irytowały zabawy, gdy traciłaś kontrolę, a ból
wzbudzał ekstazę.
Zwierzęcość zmieszana z czułością pozwala wierzyć, że żyję.
Wiesz, jak trudno oddzielić światy, gdzie naderwana
rzeczywistość jest wyznacznikiem szaleństwa, a sen nigdy
nie przychodzi. Każde spalanie kiedyś się kończy.Gra o wszystko
Za oknem znikają pola, czernią pęcznieją lasy, srebrny palec
księżyca rozchyla noc. Ukołysany w czułych ramionach
pędzącego widma, planuję jutro. Zasypianie w pociągu, gdy
poranek jeszcze nie zaparzył herbaty, trąci staromodnym
romansem. Pewność, że nasze linie się przetną w dokładnie
wyznaczonym punkcie, graniczy z czarną magią.
Zaskoczenie, niewyleczalny stan błogiej świadomości,
w szczerym polu zamiera gra o przyszłość. To nie ricochet,
gdzie kontuzjowany z winy przeciwnika zawsze wygrywa.
Emocje opanowuje silniejszy. Kto dziś odpowie, po co
stworzono miłość, co tak naprawdę w sobie kryje?
Zagadki z fizyki kwantowej na poziomie pojedynczej
pomarańczy, prawo wielkich liczb i paradoks hazardzisty
w związku dwojga ludzi, moneta nie pamięta poprzednich
rzutów, my pamiętamy. Dlatego tak trudno uwierzyć w
kolejną szansę. Czy można znowu zaufać, raz jeszcze
pokochać?
Zapach przypalonego mleka odrywa mnie od poduszki, świt
jakiś blady, mglisty. Brakuje smutku, który znika z poranną
filiżanką. W teorii gier zagęszczony cukier pobudza
wyobraźnię, pozwala zapomnieć o horyzoncie czasowym
i powalczyć o nieskończoność. Ważne, żeby mieć ruch,
i wykonać go razem.życie to chwast
dzień zaczynam od krzyku mew
z dala od brzegu morze ma kolor twoich oczu
nie wiem z kim sypiasz czy wciąż boisz się latać
i jak beze mnie smakuje poranna kawa
zbyt łatwo to przekreśliłaś
przemilczę ciszę
spowiedź błazna nie musi śmieszyć
kawalkada słów bez znaczenia miłość
ukruszony rąbek tajemnicy Boga
hurtowy śmieć
wysypany z wiatrem nie pachnie
żeglarze ocierają łzy to mniej boli
na stanicy czasu obłęd nieskończona pustka
gdy wzejdzie słońce urodzimy dzieci
nasz sen trwa nadalKolejny film już nie powstanie
Do stołu zaproszono godnych i niegodnych. Przybyli
tłumnie, jak kolejne nawroty pamięci. Moja twarz
w kalejdoskopie, podzielona na cztery, każda w innym
odcieniu brązu.
Staram się złączyć odbicie w jedno, na powiekach palce
wciskające w ziemię. Zaczyna się czytanie. Zaciera
granica między widzialnym a niewidzialnym. Słyszę
słowa, nie mogąc nic zobaczyć.
Dotykiem rozpoznaję siedzących obok. Zapach ogarnia
przestrzeń. Nie dostąpię zaszczytu zrozumienia, napisany
scenariusz wyląduje w koszu. Wysiadam na pustkowiu.
Słońce i kwiaty. Zaczynam wędrówkę.
Spadają bandaże, otwierają oczy. Budzą się zmysły.
Na szyi zawieszony strach. Czuję gęstniejący elektrolit,
nagromadzony ładunek. Gdy zgaśnie słońce, wyruszę
na poszukiwanie zapisanych na celuloidowej taśmie cieni.
Zaczynam wierzyć, że nic się nie kończy.
Wino smakuje jak krew.I ty nią jesteś
Grasz dla mnie. Powiedz wreszcie, że bariery nie istnieją.
Byłem w domu, podziwiałem dłonie, które wycisnęły ze mnie
wszystko, oczy bez cienia skazy, usta zanurzone w słowach
bez podtekstów. Życie. Bez granic. Bez wstydu. Bez ciebie.
Jestem cieniem, którego nigdy nie polubię.
Muzyka i słowo. Sztuka, której nie przestałem kochać.
Namaluj mi obraz. Kto tak potrafi uchwycić ruch, niechęć
w gestach, czułość w niedopowiedzeniach. Pamiętasz
nasz pierwszy raz? Dzikość rzucona na kolana. Oczy,
o mało nie umarłem. Strojenie fortepianu. To magia.Wiedźmowo
Obyś nigdy nie dał zapomnieć, wymazać nagrobka, zatrzeć,
podeptać. Uczyłeś mnie, ojcze, milczenia, przy stole dłonie
czyste od grzechu, chleb. Słowa zamierają wraz z nami,
odbierają godność. Miałeś zaszczepić zwątpienie,
przeprowadzić przez rzekę i tylko nas kochać.
Skuleni w ramionach strachu patrzymy sobie w oczy,
milczysz, a ja nie potrafię. Zakurzone odpryski pamięci,
smutna mysz wczepiona w firankę i wiatr w kominku,
szaleje moc, dzisiaj nie zasnę.
Rodzisz się od nowa, cała ty. Nienazwana, nieodnaleziona
wilczyca. Matka mojego strachu.
Przez dzikie ścierniska, ścieżką wzdłuż ruczaju, umyka
ostatni świadek, dziecinna wiara w jutro, w zatopione
skarby, w lepszy rodzinny dom. Nie chcę już baśni, gdzie
więcej..