Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dożywotnie zesłanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dożywotnie zesłanie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Na wschodnim, wysokim krańcu równiny Hampstead Heath, między Finchley Road i Chestnut Avenue, rozciągał się przestronny park, w którym stał duży pałac z czerwonej cegły, zdobny wykuszowymi oknami, a zwany North End House.

Wieczorem 3 maja 1827 roku w parku tym rozgrywała się tragiczna scena rodzinna. Uczestniczyło w niej troje aktorów. Pierwszy z nich — stary mężczyzna — miał twarz zoraną zmarszczkami i siwe włosy, co świadczyło, iż liczy najmniej sześćdziesiąt lat. Stał wyprostowany, zwrócony tyłem do parkowego muru, a w podniesionej ręce trzymał ciężką hebanową laskę, którą podpierał się zazwyczaj. Przed sobą miał dwudziestoparoletniego młodzieńca, niezwykle wysokiego i atletycznie zbudowanego, ubranego jak do podróży morskiej. Człowiek ten tulił w objęciach damę w średnim wieku, jak gdyby pragnął bronić ją i osłaniać. Twarz jego wyrażała grozę i zdumienie, a ciałem smukłej kobiety wstrząsały spazmatyczne łkania.

Byli to sir Ryszard Devine, jego żona i jedyny syn Ryszard, który tegoż dnia rano wrócił z zamorskiej podróży.

— A więc, pani małżonko — mówił sir Ryszard rozdygotanym głosem, jakim w chwilach krytycznych posługują się ludzie nawet najbardziej opanowani — przez lat dwadzieścia byłaś uosobieniem kłamstwa! Przez lat dwadzieścia oszukiwałaś mnie! Przez lat dwadzieścia śmiałaś się ze mnie niby ze ślepego durnia, wespół z łajdakiem, którego nazwisko jest synonimem wszystkiego co niecne i rozpustne! A teraz, kiedy odważyłem się podnieść rękę na lekkomyślnego smarkacza, wyznajesz własną hańbę i pysznisz się tym wyznaniem!

Matko! Najdroższa matko! — błagał zrozpaczony młodzian. - nPowiedz, że to nieprawda, że w gniewie rzuciłaś nieoględne słowa. Spójrz! Jestem już spokojny. On może mnie uderzyć, jeżeli zechce.

Lady Devine wzdrygnęła się nerwowo i przywarła do syna, jak gdyby w jego ramionach szukała pomocy.

— Poślubiłem cię, Eleonoro Wade, dla twej urody — ciągnął starzec. — Ty wyszłaś za mnie dla majątku. Plebejusz ze mnie, cieśla i budowniczy okrętów. Ty za to jesteś wysoko urodzona. Twój ojciec należał do szykownego towarzystwa, był szulerem, zadawał się z nicponiami i hulakami. Ja miałem pieniądze. Otrzymałem tytuł szlachecki. Cieszyłem się łaskami Dworu. Twój ojciec potrzebował pieniędzy, więc sprzedał ciebie. Zapłaciłem żądaną cenę, ale w kontrakcie nie było słowa o dostojnym lordzie Bellasis, twoim kuzynie.

— Ulituj się, mężu! — westchnęła cicho lady Eleonora.

— Ulitować się! Nad tobą! — wybuchnął z furią. — A ty miałaś dla mnie litość? Nie! Dłużej nie dam robić z siebie błazna! Twojej rodzinie nie brak dumy i pychy. Pułkownik Wade ma jeszcze córki na wydaniu. Twój gach, dostojny lord Bellasis, myśli nawet teraz o podreperowaniu nadszarpniętej fortuny korzystnym małżeństwem. Dobrowolnie wyznałaś własną hańbę. Jutro twój ojciec, twoje siostry, cały świat usłyszy historyjkę, którą mnie uraczyłaś.

— Na miłość boską, ojcze! Chyba tak nie postąpisz! — zawołał młody człowiek.

— Milcz, bękarcie! — krzyknął sir Ryszard. — Słusznie! Zgrzytaj zębami! Ale piękny epitet zawdzięczasz tylko ukochanej matce.

Lady Devine wysunęła się z ramion syna i padła na kolana przed mężem.

— Nie czyń tego, Ryszardzie! Byłam ci wierna przez dwadzieścia dwa lata. Znosiłam wszystkie upokorzenia, wszelkie zniewagi, jakich mi nie szczędziłeś. Wstydliwy sekret dziewczęcej miłości zdradziłam dopiero dzisiaj, gdy zaślepiony gniewem podniosłeś rękę na niego! Pozwól mi odejść, zabij mnie, lecz nie okrywaj hańbą!

Sir Ryszard odwrócił się, by odejść, ale przystanął nagle. Zmarszczył krzaczaste siwe brwi, twarz wykrzywił ohydnym grymasem i roześmiał się głucho. W chichocie tym furia zdawała się stygnąć i odmieniać w chłodną, bezlitosną nienawiść.

— A więc dobrze — powiedział. — Zachowasz dobre imię. Ukryjesz swoją niesławę przed światem. Stanie się wedle twojego życzenia, ale pod jednym warunkiem.

— Pod jakim? — zapytała dźwigając się z klęczek.

Twarz jej i oczy szeroko otwarte wyrażały grozę. Dreszcz wstrząsał całym ciałem. Ręce zwisały bezwładnie. Starzec przyglądał się przez moment żonie, wreszcie podjął z wolna:

— Pod warunkiem, że ten przybłęda, co tak długo bezprawnie nosił moje nazwisko, trwonił moje pieniądze, a nawet chleb mój jadł nie mając po temu tytułu, spakuje manatki i precz pójdzie. Niechaj odrzuci przywłaszczone sobie imię, zniknie mi z oczu i nigdy więcej nie przestąpi progu mojego domu.

— Nie rozłączysz mnie przecie z jedynym synem! — zawołała nieszczęsna niewiasta.

— Możesz przenieść się z nim razem do jego ojca.

Ryszard wyswobodził się z obejmujących go znów ramion, ucałował bladą twarz matki i — sam nie mniej blady — zwrócił się do rozjuszonego starca:

— Nie mam obowiązków wobec pana — powiedział. — Zawsze nienawidził mnie pan i prześladował. Kiedy surowość wygnała mnie z tego domu, nasyłał pan szpiegów, by podglądali życie, jakie sobie obrałem. Nic nas nie łączy, a ja od dawna to odczuwałem. Teraz, gdy wiem, czyim naprawdę jestem synem, widzę z radością, że panu zawdzięczam mniej, niż mniemałem. Przyjmuję warunek. Odejdę! Tak, matko. Odejdę! Nie zapominaj o swoim dobrym imieniu.

— Miło mi, że jesteś tak uległy — roześmiał się sir Ryszard Devine. — Posłuchaj teraz! Dziś jeszcze wezwę Quaida i zmienię testament. Syn mojej siostry, Maurycy Frere, zostanie spadkobiercą zamiast ciebie. Ty nie dostaniesz nic. Za godzinę opuścisz ten dom. Zmienisz nazwisko. Nigdy słowem ni uczynkiem nie przyznasz się do związków ze mną ani moją rodziną. Nie dbam, jakie będą ci grozić niebezpieczeństwa lub prywacje. W chwili kiedy się dowiem, że na świecie istnieje ktoś, kto podaje się za Ryszarda Dcvine'a (chociażby nawet dzięki temu miał uratować życie), wstyd twojej matki stanie się publicznym skandalem. Znasz mnie. Wiesz, że potrafię dotrzymywać słowa. Wrócę za godzinę, pani żono. Chcę wówczas usłyszeć, że tego człowieka tu nie ma.

Sztywny, wyprostowany minął lady Eleonorę i jej syna. Potem przemierzył ogród krokami sprężystymi od miotającej nim furii i ruszył drogą w stronę śródmieścia Londynu.

— Ryszardzie! — zawołała nieszczęśliwa matka. — Wybacz mi, ukochany synu! Zniszczyłam twoje życie!

Ryszard Devine odgarnął z czoła ciemne włosy.

— Nie płacz, najdroższa matko — powiedział głosem wezbranym miłością i troską. — Nie jestem godzien twych łez. To ja, niewdzięczny i lekkomyślny w ciągu tak wielu lat twojej niedoli, winienem błagać o przebaczenie. Obecnie razem poniesiemy brzemię, może więc ty odczujesz pewną ulgę. On ma słuszność. Należy, abym odszedł. Zapewne potrafię zyskać dobre imię, którego dźwięk nie przejmie wstydem ani mnie, ani ciebie. Nie brak mi sił i zdrowia. Mogę pracować. Świat jest szeroki. Żegnaj, najdroższa matko!

— Zaczekaj! Jeszcze chwilę! Patrz... On poszedł w stronę Belsize! Ach, Ryszardzie, oby się tylko nie spotkali!

— Spokojnie, mamo. Na pewno się nie spotkają... Jesteś blada, bliska omdlenia...

— Zabija mnie strach przed niewiadomą, złą przyszłością. Drżę na myśl o niej, Ryszardzie! O Ryszardzie! Wybacz mi! Módl się za mnie.

— Cicho, najdroższa matko, cicho! Odprowadzę cię do domu. Nie płacz. Napiszę do ciebie. Chociaż raz jeden napiszę, aby cię uspokoić i pocieszyć.

Sir Ryszard Devine, zaszczycony tytułem szlacheckim finansista, budowniczy okrętów i milioner, był synem cieśli z Harwich. Wcześnie osierocony, mając na utrzymaniu siostrę, uczynił celem życia gromadzenie pieniędzy. Przed blisko pięćdziesięcioma laty, nie bacząc na przepowiadane mu niepowodzenie, zobowiązał się, że zbuduje w dokach Harwich kanonierkę „Hastings" dla Admiralicji najjaśniejszego pana króla Jerzego Trzeciego. Kontrakt ten niby ostry klin rozszczepił potężny dębowy kloc rządowego zacofania, a rezultatem jego były nie tylko trójpokładowe okręty liniowe, które oddały znakomite usługi pod wodzą Pellewa, Parkera, Nelsona i Hooda, lecz również olbrzymie stocznie w Plymouth, Portsmouth i Sheerness oraz dostawy niezliczonych baryłek solonej wieprzowiny i skrzyń razowych sucharów. Ordynarny, torujący sobie drogę łokciami syn Dicka Devine'a miał na widoku tylko jedno: zdobycie fortuny. Pełzał, płaszczył się, łasił, całował ślady stóp wielkich ludzi i usłużnie warował w ich przedpokojach gotowy na każde zawołanie. Nic nie było dlań zbyt nikczemne ani zbyt trudne. Przebiegły człowiek interesu, mistrz swojego rzemiosła, nie pętany nakazami honoru lub delikatności, szybko zdobywał pieniądze, a zdobyte oszczędzał. Po raz pierwszy publicznie przyznał się do bogactwa, gdy w roku 1796 zadeklarował pięć tysięcy funtów na pożyczkę rządową rozpisaną celem pokrycia kosztów wojny z Francją. W roku 1805 oddał znaczne i podobno nie bezinteresowne usługi podczas procesu lorda Melville'a, skarbnika Marynarki Królewskiej. W tymże roku wydał siostrę za bardzo bogatego kupca z Bristolu, Antoniego Frere, sam zaś poślubił Eleonorę Wade, najstarszą córkę pułkownika Wotton Wade'a, kompana zabaw księcia regenta, a przez swoją żonę wuja głośnego z wybryków lorda Bellasis. Zyski z dostaw dla rządu oraz pomyślne spekulacje giełdowe (przeprowadzone, jak krążą słuchy, dzięki poufnym informacjom z Francji w burzliwych latach 1813—15) dały sprytnemu przedsiębiorcy iście monarszą fortunę i pozwoliły mu żyć na książęcą modłę. Ale stary kutwa nie umiał rozstać się z wrodzoną chciwością i skąpstwem. Zewnętrznym dowodem jego bogactwa było jedynie kupno tytułu szlacheckiego oraz wspaniałej rezydencji w Hampstead i ostentacyjne wycofanie się z interesów.

Próżniaczy żywot nie przyniósł szczęścia ni radości sir Ryszardowi Devine. Był surowym ojcem i wymagającym panem domu. Służba nienawidziła go, a w żonie potrafił budzić tylko przestrach. Jedyny syn, Ryszard, odziedziczył, jak się zdawało, nieugiętą wolę i władcze skłonności ojca. Rozumne i sprawiedliwe zasady wychowania mogłyby niewątpliwie skierować go ku dobremu. Ale nie skrępowany niczym poza domem, w domu zaś poddawany żelaznej ojcowskiej dyscyplinie, stał się młodzieńcem nieokiełznanym i lekkomyślnym. Biedna tkliwa Eleonora, oderwana bezlitośnie od swojej pierwszej miłości, którą był kuzyn, lord Bellasis, próbowała mitygować chłopca, nie przyniosło to jednak zamierzonego skutku. Ryszard darzył matkę gorącym, płomiennym uczuciem występującym często u natur gwałtownych, ale nie ulegał jej wpływom i po trzech latach utarczek z ojcem wyjechał do Francji, by prowadzić tam taki sam żywot, jaki w Londynie raził surowego sir Ryszarda. Wówczas stary kutwa wezwał do siebie siostrzeńca, Maurycego Frere (którego ojciec, zamożny kupiec z Bristolu, zbankrutował po zniesieniu jawnego handlu niewolnikami), kupił mu stopień oficerski w pułku piechoty i począł mętnie przebąkiwać o gotowanym dla pupila wielkim losie. Łaski okazywane Maurycemu odczuwała żywo uczuciowa i wrażliwa lady Eleonora, która często i nie bez przykrości porównywała wytworne marnotrawstwo ojca z mężowską drobiazgową oszczędnością.

Sympatia i życzliwość nie łączyły nigdy domów parweniusza Devine'a i szczycącego się długą galerią przodków Wotton Wade'a. Sir Ryszard wiedział, iż pułkownik gardzi nim jako nowo kreowanym rycerzem z City. Słyszał również, że lord Bellasis oraz jego przyjaciele radzi przeklinają przy winie i kartach zły los, co dal pięknej Eleonorze tak nikczemnego oblubieńca.

Armigell Esme Wade, wicehrabia Bellasis i Wotton, stanowił typowy produkt swoich czasów. Pochodził ze starej rodziny. Jego praszczur Armigell jakoby lądował w Ameryce jeszcze przed Gilbertem i Raleighem. Dobra Bellasis, zwane także Belsize, odziedziczył po innym przodku, sir Esme Wade, który był ambasadorem królowej Elżbiety przy dworze hiszpańskim, następnie zaś członkiem rady Jakuba Pierwszego i gubernatorem londyńskiej twierdzy Tower. Ów Esme miał ciemną przeszłość. On to z ramienia Elżbiety pertraktował z Marią Stuart. On wycisnął z Cobhama zeznania obciążające wielkiego Raleigha. Dorobił się pokaźnego majątku, a jego siostra (wdowa po Henryku de Kirkhaven, lordzie Hemfleet) związała się małżeństwem z rodem Wottonów i powiększyła jeszcze rodzinną fortunę wydając córkę Sybillę za Marmaduke'a Wade. Ten ostatni był lordem Admiralicji i protektorem Samuela Pepysa, który w swoim dzienniku (17 lipca 1668 r.) wspomina o odwiedzinach w Belsize. Marmaduke Wade otrzymał godność para i tytuł barona Bellasis i Wotton, a poślubił Annę, córkę Filipa Stanhope, hrabiego Chesterfielda. Po skoligaceniu się z tak znamienitym rodem drzewo genealogiczne Wotton Wade'ów zaczęło rozrastać się bujnie i wydawać owoce.

W roku 1784 trzeci baron ożenił się ze słynną pięknością, panną Povey, i miał z nią syna Armigella, w którego osobie znalazł kres cały rozsądek czcigodnej rodziny.

Czwarty lord Bellasis łączył nieoględność awanturnika Armigella ze złymi skłonnościami Esme, gubernatora Tower. Gdy objął w posiadanie majątek, począł grać, pić i hulać z rozmachem charakteryzującym minione stulecie. Uczestniczył we wszystkich niemal awanturach i skandalach, a pośród głośnych lowelasów swoich dni zyskał sławę najgłośniejszego. Około trzydziestki nie posiadał już majątku, a wraz z nim stracił nadzieję zdobycia jedynej kobiety, która mogłaby go uratować — kuzynki Eleonory. Zmienił się wówczas z gołębia w sokoła i został najnikczemniejszą pod słońcem istotą: szlachetnie urodzonym wydrwigroszem. Kiedy pułkownik Wadę oznajmił mu chłodno, że o rękę Eleonory poprosił bogacz, sir Ryszard Devine, lord Bellasis zmarszczył krzaczaste ciemne brwi i zaklął okropnie. Wiedział już, że żadne boskie ni ludzkie prawa nie zdołają go teraz powstrzymać od zadośćuczynienia samolubnej pasji.

— Sprzedałeś córkę, a mnie zniszczyłeś doszczętnie — powiedział pułkownikowi. — Zobaczysz, jakie będą konsekwencje.

Wotton Wade uśmiechnął się cierpko.

— Dom sir Ryszarda może się okazać gościnny — powiedział —- a sam sir Ryszard będzie zapewne wybornym łupem dla gracza o twoim doświadczeniu, Armigellu.

W pierwszym roku małżeństwa swojej kuzynki Lord Bellasis odwiedzał istotnie dom bogacza. Ale po urodzinach małego Ryszarda — bohatera naszej opowieści — posprzeczał się z rycerzem z City i nazwał go starym sknerą, co ani grać w kości, ani pić po dżentelmeńsku nie potrafi. Z tymi słowy odjechał, by na swą dawną modłę prowadzić grę ze złośliwą fortuną. W roku 1827 był to zatwardziały w nieprawościach sześćdziesięcioletni starzec o nadwątlonym zdrowiu i pustej kieszeni. Dzięki gorsetom, farbowanym włosom i przyrodzonemu tupetowi stawiał jakoś czoło światu i w oblężonym przez komorników Belsize potrafił przyjmować przyjaciół z iście magnacką szczodrością i beztroską. Ale nieczęstym bywał gościem w tym podupadłym i zniszczonym starym dworze, który stanowił ostatnią resztkę rozległych niegdyś włości Wotton Wade'ów.

Trzeciego maja 1827 roku lord Bellasis zaszczycił swoją obecnością zawody w strzelaniu do gołębi w Hornsey Wood, następnie zaś oparł się pokusie i nie pojechał do miasta, chociaż namawiał go do tego pan Lionel Crofton, młody dżentelmen o niezbyt ugruntowanej pozycji w londyńskim wielkim świecie.

— Nie, dziękuję, drogi panie — odpowiedział Armigell. — Pojadę raczej przez Hampstead do Belsize. Mam po drodze spotkanie w świerkowym zagajniku.

— Z damą? — zainteresował się pan Crofton.

— Nie. Z duchownym.

— Z duchownym?

— Właśnie. Niedawno został przyjęty do wielebnego kleru. W zeszłym roku spotkałem go w Bath. Przyjechał tam na wakacje z Cambridge i był tak łaskaw, że przegrał do mnie coś niecoś.

— A teraz pała pragnieniem, aby dług uiścić z dochodów pierwszej prebendy — ożywił się pan Crofton. — Rozumiem i życzę panu wicehrabiemu prawdziwie miłej zabawy. No, pora na nas! Jedźmy, bo robi się późno.

— Dziękuję drogiemu panu za chęć dotrzymania mi towarzystwa, niestety jednak muszę jechać sam — odparł sucho lord Bellasis. — W sprawie uregulowania rachunków z zeszłego tygodnia może pan zgłosić się jutro. Do diabła! Bije dziewiąta. Dobrej nocy.

O pół do dziesiątej Ryszard Devine opuścił dom matki, aby rozpocząć nowe życie, a zatem ojciec i syn zbliżali się do siebie wiedzeni ręką losu, który tworzy wydarzenia.

Kiedy młodzieniec znalazł się w połowie ścieżki przecinającej rozległą równinę Hampstead Heath, spotkał sir Ryszarda Devine'a, który wracał z pobliskiej osady. Nic chciał rozmawiać z człowiekiem tak boleśnie skrzywdzonym przez jego matkę i omal nie uskoczył w cień. Ale w ostatniej chwili pomyślał, że ów starzec wraca samotnie do posępnego domu, zapragnął więc rzucić mu kilka pożegnalnych słów usprawiedliwienia i żalu. Nic jednak nie powiedział, gdyż ku jego zdziwieniu sir Ryszard minął go szybko, zapatrzony w dal niewidzącymi oczyma i pochylony do przodu, jak gdyby za chwilę miał upaść. Zaniepokojony tym młodzieniec podbiegł kilka kroków w obranym uprzednio kierunku i prawie się potknął o coś, co w pełni wyjaśniało osobliwe zachowanie starca. Przy ścieżce leżał ktoś z twarzą ukrytą we wrzosie, a tuż obok widać było ciężką szpicrutę o rączce zbrukanej krwią i otwarty pugilares. Ryszard chwycił ten ostatni i szybko odczytał zdobiące go złote litery „Lord Bellasis".

Nieszczęśliwy młodzieniec przyklęknął i dźwignął bezwładne ciało. Zdawać się mogło, że tkwi w nim jeszcze iskierka życia mimo rany zadanej potężnym ciosem, co strzaskał czaszkę. Ryszard nic wątpił, że spełniły się najczarniejsze przeczucia matki, klęczał więc skamieniały z przerażenia i trzymał w ramionach zamordowanego ojca. Pragnął pozostawić czas na ucieczkę człowiekowi, którego nazwisko dotąd nosił. W nerwowym podnieceniu zdawało mu się, że upłynęła godzina, nim w oknie domu, który niedawno opuścił, błysnęło światło dowodzące, iż sir Ryszard dotarł bezpiecznie do swojej komnaty. Pragnąc wezwać pomocy zostawił konającego i ruszył w stronę miasta. Ledwie jednak postąpił parę kroków, otoczyło go kilkunastu mężczyzn, z których jeden trzymał osiodłanego konia. Przybysze rzucili się na Ryszarda i pochwyciwszy go obalili na ziemię.

Niespodziewanie napadnięty młodzieniec nie zdawał sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa. Widział tylko jedno potworne wytłumaczenie zbrodni, nie podejrzewał więc, że inne równie oczywiste wnioski nasuwają się właścicielowi gospody „Pod trzema Hiszpanami".

— Ulituj się, Boże! — zawołał pan Mogford badając rysy rannego przy nikłym blasku wschodzącego księżyca. — Ulituj się,

Boże! To lord Bellasis. O ty przeklęty rzezimieszku! Hej! Jem! Dawaj go tu! Może dostojny lord pozna drania.

-— To nie ja! — krzyknął przerażony Ryszard. — Na miłość boską, panie wicehrabio, niech pan potwierdzi..: — Urwał nagle i rzucony na klęczki koło umierającego, zapatrzył się w jego twarz przejęty straszliwą grozą.

U niektórych ludzi przestrach pobudza krążenie krwi i powoduje błyskawiczny bieg myśli. Ryszard zajrzał w mętniejące oczy lorda Bellasis i w tym straszliwym momencie zobaczył nieomylnie własną zgubę. Jego widoki na najbliższą przyszłość przedstawiały się fatalnie. Zaniepokojenie wywołał koń bez jeźdźca. Pijacy z gospody „Pod trzema Hiszpanami" jęli przetrząsać wrzosowiska i przyłapali nie znanego sobie, skromnie ubranego człowieka, który oddalał się szybko od miejsca, gdzie obok opróżnionego pugilaresu i zakrwawionej szpicruty dogorywał człowiek.

Ryszard zrozumiał, że spowija go sieć groźnych poszlak. Zaledwie przed godziną ratunek nie nastręczałby trudności. Dla rozwiania wszelkich podejrzeń wystarczyłoby zawołać: „Jestem synem sir Ryszarda Devine! Odprowadźcie mnie do tamtego domu, a dowiodę, że opuściłem go przed chwilą". Obecnie jednak nie mógł liczyć na laki kierunek obrony. Aż nazbyt dobrze znał sir Ryszarda i na domiar złego był przekonany, że to on właśnie spotkał swojego krzywdziciela i zamordował go ulegając nieposkromionej pasji. W tej chwili syn lorda Bellasis i lady Devine mógł albo złożyć w ofierze samego siebie, albo też kupić nadzieję ocalenia za cenę hańby matki i śmierci człowieka przez tę matkę oszukanego i zdradzonego. Jeżeli szynkarz z towarzyszami powiedzie do North End House marnotrawnego syna, sir Ryszard wyprze się go niewątpliwie, on zaś, działając w obronie własnej, będzie musiał podjąć stanowcze kroki. Skompromituje wówczas publicznie własną matkę, a domniemanego ojca, któremu zawdzięcza wykształcenie i dotychczasowe łatwe życie, pośle na szubienicę.

Biedak rozmyślał tak i klęczał zdrętwiały, niezdolny przemówić słowa.

Jaśnie wielmożny lordzie! — zawołał Mogford. — Niech pan oprzytomnieje i powie, czy ten łajdak jest winien.

Konający podjął ostatni wysiłek i niemal przytomnym spojrzeniem szklistych oczu przywarł do twarzy syna. Pokręcił głową, z trudem uniósł rękę, jak gdyby chciał wskazać inny kierunek, i martwy opadł ciężko na ziemię.

Jeżeli nawet nie jesteś mordercą, na pewno go ograbiłeś! krzyknął oberżysta. — Poczekaj! Prześpisz się dzisiaj przy Bow

Street. Tom! Skocz no na rogatkę i powiedz, że mamy pasażera do dyliżansu. Dawaj go tu, Jack. Jak się nazywasz łotrze? Gadaj zaraz!

Ostatnie pytanie musiał powtórzyć dwa razy, zanim jeniec zwrócił ku niemu pobladłą, lecz spokojną już twarz i odpowiedział pewnie:

-- Rufus Dawes.

Ryszard Dcvine rozpoczął nowe życie jako Rufus Dawes. Oskarżony o morderstwo i rabunek, spędził bezsenną noc w areszcie policyjnym przy Bow Street, oczekując na losy dnia jutrzejszego.

Równie niecierpliwie czekali dwaj jeszcze ludzie: pan Lionel Crofton oraz jeździec, który z zamordowanym lordem Ballasis miał umówione spotkanie w cieniu świerków na Hampstead Heath.

Natomiast sir Ryszard Devine na nic nie czekał, bo przestąpiwszy próg swojego pokoju upadł bez zmysłów, rażony apopleksją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: