Dracula - ebook
Dracula - ebook
Biografia siedmiogrodzkiego księcia z XV wieku Włada III zwanego Dracul (Diabeł, Czart) lub Tepes (Palownik) znanego z okrucieństwa.
Bohater książki od razu kojarzy się, i słusznie, każdemu czytelnikowi z mitycznymi wampirami z tajemniczych zamków Karpat. Tak opisał ongi księcia Włada B. Stoker i tak zostało. Tymczasem był człowiekiem z krwi i kości, władcą w trudnych czasach zmagań z Austrią i Turcją. Niewątpliwie człowiekiem złym, pewnie w swym okrucieństwie szalonym, ale prawdziwym i osadzonym w obyczajach swojej epoki.
Świetnie napisana opowieść o czasach późnego średniowiecza, o dziejach krwawego księcia i historii jego legendy.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-06-03476-9 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia tej książki zaczyna się blisko czterdzieści lat temu…
Byłem wówczas studentem Uniwersytetu w Bukareszcie i pisałem pracę magisterską zatytułowaną Vlad l’Empaleur. Monographie historique (Wład Palownik. Monografia historyczna – 1969). Ten, zdawałoby się, nieco dziwny pomysł podsunął mi profesor Constantin C. Giurescu (1901–1977) – najsłynniejszy wówczas historyk rumuński, który nadzorował także pracę naukową Radu R. Florescu – Amerykanina rumuńskiego pochodzenia, będącego stypendystą Fulbrighta w Bukareszcie. Byliśmy zatem grupką entuzjastów kroczących śladami Drakuli – średniowiecznego księcia Transylwanii, noszącego także przydomek Palownik, a zarazem transylwańskiego wampira, który narodził się pod piórem Brama Stokera. Nawiasem mówiąc, ta ciemniejsza strona naszych poszukiwań była specjalnością kolegi Florescu – Raymonda T. McNally’ego. Cała nasza ekipa, z Georgem D. Florescu (rumuńskim stryjem Radu) oraz Mihaiem Popem – dyrektorem Instytutu Etnografii i Folkloru w Bukareszcie, przemierzała Rumunię wzdłuż i wszerz, podążając śladami naszego „bohatera”. Zamki, klasztory, opuszczone kościoły, zagubione w Karpatach wioski oraz niemieckie miasta Transylwanii nie miały już przed nami żadnych tajemnic.
Spośród niezliczonych wycieczek, ta do zamku Drakuli okazała się szczególnie trudna. Najpierw nabraliśmy się na skrót, który zdawał się wieść do fortecy, a w rzeczywistości prowadził donikąd. Potem „wuj George” upadł dosyć nieszczęśliwie (miał wówczas siedemdziesiąt pięć lat!) i złamał sobie szyjkę kości udowej. W końcu, kiedy za trzecim razem sądziliśmy, że wreszcie dotrzemy do zamku, McNally doznał nagłego paraliżu i leżał na ziemi niezdolny do kontynuowania wędrówki. Żartobliwie wspomniałem wtedy w obecności Radu Florescu o „klątwie” Drakuli. Daleki przodek Florescu – wielki bojar Vintila, w XV wieku stanął po stronie wrogów Palownika. Działo się to w 1468 roku, dokładnie pięćset lat przed naszymi alpinistycznymi wyczynami w Karpatach. Owa rzekoma klątwa zrobiła na Florescu ogromne wrażenie, do tego stopnia, że odtąd na każdą wyprawę zabierał z sobą maleńką ikonę. Mniej więcej w tym samym czasie pewna przyjaciółka wyznała mi, że jako dziecko miała zwyczaj modlić się przed podobizną Włada Palownika, niczym przed obrazkiem świętego patrona. Czy to właśnie ten sui generis święty pomógł mi umknąć przed zainteresowaniem potwornej Securitate – policji politycznej reżimu Ceaușescu, która także pasjonowała się postacią Włada Palownika? W istocie rzeczy, na początku lat siedemdziesiątych byłem w kraju jedynym specjalistą w tej dziedzinie i rumuńskie ministerstwo turystyki poprosiło mnie nawet o zredagowanie tekstu do przewodników oferujących turystom z Zachodu wycieczki śladami Drakuli. Moja sława opierała się na dokonanym przeze mnie odkryciu dotyczącym pierwszego panowania Włada w roku 1448, które opublikowałem w prasie naukowej oraz dzienniku adresowanym do rumuńskich studentów.
Raz jednak odczułem „wrogość” Drakuli na własnej skórze. Było to w roku 1992, w Paryżu. Zostałem zaproszony na prywatny pokaz Drakuli Francisa Forda Coppoli, odbywający się w jednym z paryskich kin. Kiedy wyruszaliśmy z żoną do kina, świeciło piękne słońce. Nagle, o kilkaset metrów od celu, spadła na nas tak rzęsista ulewa, że wydawało się, iż nie będziemy w stanie iść dalej. Jakież było nasze zdumienie, gdy nieco później, już w trakcie seansu, byliśmy świadkami identycznej niemal sceny, w której Drakula spuszczał na łowców wampirów potworną nawałnicę. Ta zbijająca z tropu sytuacja z pewnością wprawiłaby w osłupienie moich amerykańskich przyjaciół, gdyby byli tam z nami obecni. Ale wróćmy do naszej historii.
W 1971 roku Florescu zaproponował mi wspólne napisanie książki o Drakuli. Niestety, komunistyczne prawo ówczesnej Rumunii uniemożliwiało mi tę współpracę. Byłbym bezwzględnie zmuszony poddać mój tekst (oraz całą książkę) cenzurze Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Rumunii, który miał prawo veta odnośnie do wszelkich publikacji zagranicznych. Batalia była z góry przegrana. Partyjni biurokraci nigdy w życiu nie zaaprobowaliby tekstu opowiadającego o wampirach. Zrezygnowałem więc z projektu, oddając pole mojemu amerykańskiemu przyjacielowi. W 1972 roku Florescu i McNally wydali książkę À la recherche de Dracula (W poszukiwaniu Drakuli), która następnie została przetłumaczona na wiele języków. Odnalazłem w niej wiele z moich własnych pomysłów i byłem zachwycony jej światowym sukcesem. Opuściłem Rumunię i rozpocząłem studia w paryskiej École nationale des chartes^(). Drakula był daleko. Tak w każdym razie sądziłem do chwili, gdy mój profesor Henri-Jean Martin zaproponował mi, bym napisał pracę dyplomową na ten właśnie temat. Ograniczyłem się wówczas do badań XV-wiecznych tekstów w języku niemieckim, łacińskim, staro-cerkiewno-słowiańskim, rosyjskim i greckim. Później rozwinąłem nieco temat i w 1979 oparłem na nim moją pracę doktorską. Kiedy publikowano ją w kolekcji École Pratique des Hautes Études, poproszono mnie, bym skrócił tekst o połowę. W ten oto sposób w 1988 roku ukazała się praca pt. L’Histoire du prince Dracula en Europe centrale et orientale (XV^(e) siècle) (Historia księcia Drakuli w Europie Środkowej i Wschodniej XV wieku), która poruszała ten temat w sposób bardzo ograniczony.
Od tamtej pory publikowałem jedynie artykuły zaczerpnięte z poszczególnych rozdziałów pominiętych w publikacji mojej pracy doktorskiej. Im bardziej jednak zastanawiałem się nad tą kwestią, tym bardziej byłem niezadowolony ze sposobu, w jaki ja i inni autorzy podeszliśmy do tematu. Uważałem, że tak naprawdę mieliśmy do czynienia z kilkoma różnymi Drakulami: wołoskim księciem, tyranem rodem z niemieckich opowieści, wielkim panem przedstawianym w tekstach rosyjskich, księciem-rewolucjonistą opisywanym przez postbizantyjskich autorów greckich, a w końcu z wampirem. Pogląd ten wyraziłem w 1987 roku podczas konferencji w Boston College, na skutek czego Florescu i McNally opublikowali pracę Dracula, the prince of Many Faces… (Drakula – książę o wielu twarzach…).
Miałem rację, wskazując ten nowy kierunek badań, lecz obowiązki zawodowe wciąż nie pozwalały mi się tym zająć. W 1989 roku rewolucja rumuńska obaliła Ceaușescu. Sądziłem, że odzyskana wolność skłoni historyków rumuńskich do podjęcia delikatnego tematu. Czekało mnie kolejne rozczarowanie. Moi koledzy skupili się bowiem na badaniach historycznych obejmujących ostatnie sto lat, które zostały zaciemnione i sfałszowane przez komunistów. Żyłem tak ze swoją frustracją, nie mogąc się jednak zdecydować, by samemu coś napisać, gdy, po raz kolejny, inspiracja nadeszła z zewnątrz. Zaproponowano mi, bym owoce mojej pracy zamieścił w pierwszej prawdziwej biografii Drakuli. Zgodziłem się z entuzjazmem, wkładając w tę książkę czterdzieści lat poszukiwań, refleksji, a – nade wszystko – pasji.
Do pracy zasiadłem z prawdziwą radością, która – mam nadzieję – udzieli się i czytelnikom. Nie dlatego, że temat jest radosny (chodzi w końcu – jak by to ujął Balzac – o „tajemniczą sprawę”^()), ale dlatego, że pisząc tę książkę, czułem się w doskonałej harmonii z jej tematem. Zawsze miałem pociąg do tych, których historia źle potraktowała, a co za tym idzie, do ponurej legendy otaczającej Drakulę.
Nie jest moim celem wybielanie Włada Drakuli i oczyszczanie go z oskarżeń, które zapewniły mu poczesne miejsce wśród największych tyranów w historii. Czytelnikowi chciałbym tu przedstawić możliwie najuczciwszy portret tego średniowiecznego księcia, który był postacią nieprawdopodobnie złożoną, funkcjonującą w równie złożonym świecie polityki i dyplomacji. Pragnąłbym uniknąć stereotypów, zgodnie z którymi człowiek jest albo dobry albo zły, pobożny albo bluźnierczy, odważny albo tchórzliwy, rozsądny albo impulsywny. Przypadek Włada Drakuli pokazuje, z jaką pokorą każdy biograf musi się pochylać nad swoim dziełem – zawsze niepełnym i nigdy do końca bezstronnym.
M. C.
Czerwiec 2004WSTĘP
W połowie czerwca 1463 roku malutkie miasteczko Wiener Neustadt, leżące o pięćdziesiąt kilometrów od Wiednia i będące ulubioną rezydencją cesarza Fryderyka III Habsburga (1440–1493), znalazło się w centrum uwagi całej Europy. Węgierska delegacja złożona z trzech tysięcy jeźdźców (prawdziwa mała armia) zjechała tam, by zawrzeć pokój pomiędzy cesarzem a jego najzacieklejszym wrogiem – młodym królem Węgier Maciejem Korwinem. Wojna między tymi dwoma suwerenami pustoszyła kraj od pięciu lat. Stawką w niej była korona węgierska. Po śmierci Władysława Pogrobowca (1458) jego opiekun Fryderyk III nakłonił możnych Węgier, którzy pragnęli, by ich kraj pozostał częścią cesarstwa, aby go ogłosili królem. Stało się to wbrew woli innej części szlachty, która wcześniej już obrała na „króla narodowego” piętnastoletniego Macieja – syna wojewody siedmiogrodzkiego Jana Hunyadyego. W owym czasie Fryderyk III prowadził także wojnę przeciwko królowi Czech – Jerzemu z Podiebradów, oskarżanemu o sprzyjanie husyckim heretykom. Strategia cesarza polegała na tym, by poddać swojej władzy dwa graniczne królestwa, bogate w złoża złota i srebra. Ich królowie, popierani przez lokalną szlachtę i mieszczaństwo, odrzucali takie rozwiązanie, powodowało ono bowiem, że ich kraje już od stu lat pozbawiane były bogactw naturalnych trafiających do cesarskiego skarbca. W obu przypadkach Fryderyk III wcielał w życie słynną dewizę, którą kazał nawet wygrawerować na swojej zastawie stołowej: Austriae est imperare omni universo (AEIOU), co znaczy: przeznaczeniem Austrii jest panowanie nad światem. Tymczasem młody Maciej Korwin skutecznie się cesarzowi opierał. Był człowiekiem szlachetnie urodzonym. Ze strony ojca ród jego wywodził się z drobnej szlachty wołoskiej (rumuńskiej) z Transylwanii, która była najbogatszą z węgierskich prowincji, ale zarazem najbardziej narażoną na ataki z zewnątrz. Ojciec Macieja Korwina – Jan Hunyady – urodził się jako Jancu (Janko) z Hunedoary. Wojennego rzemiosła nauczył się w służbie księcia Mediolanu Filippo Marii Viscontiego, a poprzez małżeństwo z węgierską szlachcianką otworzył sobie drogę do kariery, sprawując funkcję regenta oraz wojewody (zarządcy) Transylwanii w okresie małoletności Władysława Pogrobowca (1444–1456). Jako niezrównany wódz Jan Hunyady obronił kraj przed nawałnicą Turków osmańskich, przerzucając działania wojenne na ich własne terytorium. Tocząc przez ponad czternaście lat nieustające walki, to zwyciężał, to bywał pokonany, a zginął jako bohater, broniąc wraz ze świętym Janem Kapistranem^() belgradzkiej fortecy (wówczas należącej do Węgier) przed najazdem Mehmeda II Zwycięzcy (1458). Pozostawił dwóch synów, z których starszy, oskarżony o spiskowanie przeciwko własnemu suwerenowi, został skrócony o głowę przez króla Władysława. Maciej – młodszy z synów, zawdzięczał ocalenie jedynie swojemu młodemu wiekowi. Po śmierci króla (został on, jak domniemywano, otruty przez żonę, która ofiarowała mu połowę jabłka przeciętego nasączonym trucizną nożem), Maciej ogłoszony został królem przez zwolenników wuja ze strony matki oraz własnych sojuszników. By jednak jego władza królewska była w pełni legalna, musiał wejść w posiadanie Świętej Korony Królestwa Węgier, która znajdowała się u cesarza. Korona ta była dla ludu węgierskiego ważnym symbolem. Składała się z dwóch diademów, z których jeden został w roku tysięcznym przysłany pierwszemu królowi Węgier przez papieża Sylwestra II, drugi zaś, nieco później, przez cesarza Bizancjum. Symbolizowała zatem jedność królestwa i nie mogła być zastąpiona żadną inną. Wezwany do jej oddania, cesarz przeszedł do kontrataku i kazał się koronować wielkiej arystokracji węgierskiej, która przejawiała wrogość wobec „wołoskiego królika” (regulus Valachorum) i pragnęła stać się częścią szlachty cesarstwa. Wybuchła wojna. Nie pomogły nawet wezwania do zgody adresowane do stron przez papieża Piusa II (Enea Silvio Piccolominiego), któremu brakowało rycerzy na wyprawę krzyżową organizowaną przeciwko Turkom w roku 1459. W końcu, po pięciu latach jałowych potyczek, negocjacji i intryg¹, walczący spotkali się, by zawrzeć pokój. Warunki pokojowe przewidywały, że cesarz miał otrzymać jako cenę wykupu korony 80 tys. dukatów w złocie, Maciej zobowiązany był dać wszelkie możliwe dowody uległości, traktując cesarza jak „ojca”, obaj władcy mieli odtąd być sojusznikami i pomagać sobie wzajemnie w zwalczaniu wrogów, a przede wszystkim, korona węgierska miała powrócić do cesarza w przypadku, gdyby król Węgier zmarł bez legalnego potomka. Co zresztą miało nastąpić²…
Tak wyglądała sytuacja, gdy w czerwcu 1463 roku Węgrzy zjechali z okupem do Wiener Neustadt. Byli bardzo rozczarowani faktem, że cesarz nie przyjął ich w Wiedniu. Jednakże stolica od kwietnia znajdowała się w stanie jawnego buntu. Wśród spiskowców był nawet sam brat cesarza – Albert Habsburg, książę Austrii. On to właśnie blokował główne drogi i wypuszczał bandy, które plądrowały miejscowości wokół cesarskich rezydencji w Wiener Neustadt i w Oedenburgu^(), siejąc wszędzie niepokój. Nawet cesarzowa Eleonora Portugalska ograbiona została przez jednego z uprawiających ten proceder panów, który zrabował jej stos koszul z czystego lnu! Pomimo tej niedogodnej sytuacji Fryderyk przeciągał negocjacje, stawiając coraz to nowe warunki. W końcu, dzięki energicznej interwencji wysłanników papieża – Rudolfa z Rudersheim, biskupa Freisingu oraz Domenico de’Domenichi di Lucca, arcybiskupa Torcello, traktat pokojowy został przypieczętowany w dniach 19 i 26 lipca 1463 roku, pieniądze wpłacone, a korona przekazana Maciejowi Korwinowi.
Obecność armii węgierskiej na południe od Wiednia była ważnym wydarzeniem tamtego lata 1463 roku. A jednak, w tym samym czasie najprawdopodobniej właśnie w Wiedniu wydrukowana została mała, cztero- lub sześciostronicowa broszurka. Na jej okładce widniał portret głównego bohatera, co było pewnym novum w czasach, gdy sztuka drukarska jeszcze raczkowała. Gutenberg opublikował swoją Biblię, będącą pierwszym dziełem ogłoszonym drukiem, już w roku 1454³. Broszura nosiła niemiecki tytuł Geschichte Dracole Waide (Opowieść o wojewodzie Drakuli)…
Drakula był to przydomek wołoskiego księcia Włada III, wasala Macieja Korwina, którego król aresztował rok wcześniej i uwięził w warownym zamku nad Dunajem.
Pochodzenie owego przydomka do dziś jest przedmiotem wielu spekulacji. Większość badaczy wiąże go z przynależnością ojca księcia – Włada Drakula^(), do Zakonu Smoka (Societas draconistarum) założonego przez cesarza Zygmunta Luksemburskiego w roku 1408, czyli w czasie, gdy przyszły cesarz był jeszcze tylko królem Węgier⁴. Łacińskie słowo draco, od którego pochodzi rumuńskie drac, znaczy tyle co „diabeł”. Przydomek Dracul oznaczałby zatem diabła, a Dracula (ludowa forma tego słowa brzmi Dràculea) – „syna diabła”⁵. Inni badacze uważają, że przydomek Dracul – diabeł, powinien być raczej rozumiany jako bliski sensem wyrażeniu „czart wcielony”. Na początku XIX wieku William Wilkinson, były konsul angielski w Rumunii, napisał:
W języku wołoskim Drakula oznacza diabła. W tamtych czasach Wołosi mieli zwyczaj, który zresztą przetrwał po dziś dzień, by nadawać to imię wszelkim osobom wyróżniającym się odwagą, okrucieństwem swych czynów lub sprytem⁶.
Opinię tę podziela także lingwista rumuński Vasile Bogrea, który na poparcie tej teorii przywołuje imię Drakula używane przez Greków ze Sporadów, liczne rumuńskie synonimy (spośród których przydomek Goldrac stał się prawdopodobnie inspiracją dla stworzenia japońskiej kreskówki pt. Goldorak) oraz słowa pojawiające się w innych językach (Saitan – po turecku, Ördög – po węgiersku, Teuffel, Manteuffel i Deibel – po niemiecku itp.⁷). Do listy tej dorzucić można imię słynnego francuskiego rozbójnika Roberta Diabła. Zauważmy także podobieństwo ze starosłowiańskim słowem drukol (należy je wymawiać dreukol), które oznacza „włócznię”, „żelazny drąg”, a od którego pochodzi słowo kolu oznaczające „kołek”, „pal”. Jego rumuńska forma to teapa, skąd początek bierze drugi przydomek naszego bohatera – Tepes, czyli Palownik (po turecku Kazîklî⁸).
Był on, jak głosił anonimowy autor broszurki, tyranem, który swoim okrucieństwem przewyższał Heroda, Nerona i Dioklecjana oraz wszystkich okrutników i tyranów tego świata. Już sama lista cierpień i tortur, jakie Drakula zafundował swoim poddanym oraz innym ludziom („poganom, żydom, chrześcijanom”, Turkom, Niemcom, Włochom, Cyganom) nie mogła pozostawić czytelnika obojętnym. Przede wszystkim zaś jego ulubione narzędzie tortur, czyli pal. Ów przyrząd pochodzący, bez wątpienia z Asyrii, został przez Drakulę „udoskonalony”, jako że książę używał nie tyle kołków mocno zaostrzonych, od których „delikwent” szybko umierał, ale – przeciwnie – zaokrąglonych i natłuszczonych, dzięki czemu męki trwały znacznie dłużej. Wprowadzony do odbytu pal, na którym opierał się cały ciężar ciała skazańca, torował sobie drogę, nie naruszając wszakże żadnego z głównych organów, i wychodził ustami ofiary, która wciąż jeszcze żyła. Nieszczęśnik taki umierał z pragnienia po dwóch lub trzech dniach, podczas gdy jego oczy wyżarte zostały przez kruki, a on sam zachowywał pełnię świadomości. Autor opisywał, jak Drakula posadził długi na trzy kilometry i na kilometr szeroki las pali tuż pod oknami swego zamku, by do woli napawać się drgawkami swoich ofiar. Wielcy władcy i dostojnicy tureccy otrzymywali w uznaniu swojej godności pale wyższe i całe pozłacane! Zgodnie z broszurką, książę lubił od czasu do czasu spożywać posiłek przy stole ustawionym w cieniu pali, prowadząc konwersację ze swoimi „gośćmi” i pijąc za ich zdrowie.
Nawet w tak brutalnym świecie jak ten, w którym żyli krwawi tyrani pokroju Ezzelino da Romano (XIII w., 50 tys. ofiar), Ferdynanda I, króla Neapolu czy Sigismondo Malatesty (XV w.) oraz Mehmeda II (zgodnie z relacją jego współczesnych: 873 tys. ofiar), „wynalazki” Drakuli przytoczone w wyżej wspomnianej broszurce mogły naprawdę robić wrażenie. Opisywano tam nabijanie na pal tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci (czasami nawet kobiet z niemowlętami przy piersi). Do tych okropności dorzucić należy 25 tys. (w tym przypadku autor był bardzo precyzyjny) zamęczonych Turków, Cygana żywcem ugotowanego w smole, którego ziomkowie musieli potem zjeść, ciężarną konkubinę księcia wypatroszoną tak, by książę mógł zobaczyć miejsce, w którym ukrywał się jego owoc, biesiadę, podczas której Drakula podał swoim gościom raki nakarmione mózgiem ich krewnych i przyjaciół, stos przeznaczony dla wszelakich żebraków i kalek z całego kraju, matki zmuszane do zjadania pieczeni ze swoich dzieci, mężów, którzy musieli czynić to samo z odciętymi piersiami swoich małżonek…
Cynizm i sarkazm, jakim oprawca dodatkowo obdarzał swoje ofiary, czyniły te potworności jeszcze straszniejszymi. Gdy torturowani wyli z bólu, Drakula wykrzykiwał: „Posłuchajcie tej uroczej krotochwili i rozkosznego pienia!”. Albo też, patrząc na wbitych na pal, którzy umierali w konwulsjach, mówił: „Ach, z jakąż gracją i poczuciem rytmu tańczycie przede mną!”. Biedocie i żebrakom, których kazał spalić w dwóch wieżach, oznajmił, że pragnie im pomóc jak najszybciej dostać się do nieba i oszczędzić cierpień tego padołu. A tym, którzy pytali go, dlaczego oddaje się takim rozrywkom, odpowiadał, cytując świętego Piotra, że władcy wyznaczeni są przez Boga do karania złoczyńców, i nagradzania tych, którzy dobrze czynią⁹.
Ten opis okrucieństw Drakuli został, bez wątpienia, zredagowany na dworze Macieja Korwina, który zaniepokojony skargami ofiar i ich bliskich, wtrącił swego wasala do więzienia. Pierwszy z tekstów, napisany z pewnością po łacinie, wysłany został do papieża, do księstwa Wenecji oraz do innych książąt. Przetrwał on do naszych czasów w niemieckim przekładzie, w czterech niezależnych odręcznych kopiach i został później włączony w liczne współczesne mu dzieła. W tym samym, 1463 roku, pewien niemiecki minstrel Michel Beheim zebrał w Wiedniu i Wiener Neustadt inne opowiadania i skomponował złożoną z 1070 wersów pieśń, mówiącą o występkach wołoskiego księcia. Jej początek brzmiał następująco:
Wśród wszystkich szaleńców i wszystkich tyranów, którzy od zarania dziejów żyli na ziemi, pod sklepieniem nieba, nie było wszak gorszego.
Broszurka z 1463 roku, wydrukowana prawdopodobnie w Wiedniu przez wędrownego drukarza (był to, być może, Ulrich Han), została skopiowana, przetworzona, a następnie ponownie wydrukowana w latach 1488–1560 we wszystkich głównych miastach Niemiec – od Lipska i Hamburga po Strasburg i Norymbergę. Na wszystkich egzemplarzach widnieje portret Drakuli lub jakaś scena z jego życia (na przykład posiłek w cieniu pali). Na drugim końcu Europy od roku 1486 krążyła niezależna wersja w języku rosyjskim. O ile dobrze wiadomo, nigdy nie została wydrukowana i kolportowana była w co najmniej dwudziestu dwóch odręcznych kopiach. Tu Drakula przedstawiony jest jako władca surowy, lecz sprawiedliwy, obrońca kraju przed nawałnicą turecką, książę mądry i wykształcony. W pewnym sensie stał się on wzorem dla Iwana Groźnego, który z lektury owego tekstu wyciągnął wnioski i naśladował później niektóre z tortur opracowane przez rumuńskiego księcia.
Współcześni wspomnianym tekstom historycy z Grecji i Turcji odnotowali w swoich dziełach niektóre pochodzące z nich fakty, dorzucając także inne, które krążyły w opowieściach ustnych. Jeden z historyków greckich uznał nawet Drakulę za władcę, który zrewolucjonizował swój kraj, co tylko po części było prawdą. Zachowajmy jednak w pamięci ów obraz „księcia-rewolucjonisty”. Echa jego czynów dotarły aż do Francji, gdzie Jean Bodin potraktował je, niestety, lekceważąco, pisząc w swoim dziele zatytułowanym La République (1580): „Nie będę się rozwodził nad dziwacznymi okrucieństwami Drakuli, księcia Transylwanii”.
Paradoksalnie, w rodzinnym kraju Drakuli – Wołoszczyźnie (południowa część dzisiejszej Rumunii) – pamięć o jego czynach na kilka wieków umarła. Nawet oficjalna kronika Księstwa Wołoskiego, napisana w XVI wieku i przerobiona w wieku następnym, zaledwie napomyka o krwawym księciu. Krążyły jedynie opowieści (nie przełożone na łacinę, język niemiecki czy rosyjski) związane z jego zamkiem w południowych Karpatach (zamek Poienari). Chłopi z siedmiu okolicznych wiosek cieszyli się licznymi przywilejami podatkowymi w zamian za opiekę nad tym orlim gniazdem położonym na granicy z Transylwanią. To tam, dzięki działającej na wyobraźnię fortecy, pamięć o księciu przetrwała do dnia dzisiejszego.
Ponowne odkrycie Drakuli nastąpiło dopiero w XIX wieku, gdy historycy niemieccy, węgierscy i rosyjscy opublikowali inkunabuły i manuskrypty. Kiedy współcześni im badacze rumuńscy dotarli do tych tekstów, stanęli przed pewnym dylematem. Albowiem ów książę, okrutny ponad wszelką miarę, dał jednak dowody wyjątkowej odwagi, stawiając czoło armii Mehmeda II Zwycięzcy. Historia Rumunii nie mogła się poszczycić wieloma bohaterami tego formatu. Co zatem robić? Jak pogodzić dwa oblicza tej kontrowersyjnej postaci? Ostatecznie, po wielu wahaniach, Drakula, a raczej Wład Palownik, zaliczony został w poczet bohaterów narodowych – obrońców niezależności Rumunii, która stała się autonomicznym państwem w 1918 roku, łącząc w jedno Wołoszczyznę, Mołdawię i Transylwanię. W 1976 roku Nicolae Ceaușescu zarządził nawet uroczyste obchody pięćsetlecia urodzin księcia i liczne publikacje ukazały go wówczas jako wielkiego reformatora, niezrównanego wodza oraz surowego, acz sprawiedliwego władcę. Okropności przypisywane „bohaterowi” zostały przez Ceaușescu zbyte machnięciem ręki, jako jedno z wielu oszczerstw miotanych przez wrogów ludu Rumunii. Jednakże do licznych trosk zatruwających życie „Geniusza Karpat” dołączyła się jeszcze jedna. W 1973 roku dwóch amerykańskich historyków – Radu R. Florescu i Raymond T. McNally – opublikowało w Bostonie książkę pt. In Search of Dracula (W poszukiwaniu Drakuli)¹⁰, dzieło, które łączyło historyczną postać rumuńskiego księcia (zupełnie zresztą nieznanego na Zachodzie) z pierwowzorem wszystkich wampirów świata. Obdarzony w 1897 roku nieśmiertelnością przez irlandzkiego pisarza Brama Stokera, wampir Drakula, książę Karpat, podbił imperium brytyjskie i cały świat, opanowując półki bibliotek, sceny teatrów i plany filmowe Hollywood. Grany przez Belę Lugosiego (pochodzącego, nawiasem mówiąc, z Transylwanii), Lona Chaneya Juniora, Christophera Lee oraz – całkiem niedawno – przez Gary’ego Oldmana w filmie Francisa Forda Coppoli, wampir zdecydowanie rzucał cień (choć podobno wampiry tego nie czynią!) na postać Włada Palownika. Właśnie dlatego Ceaușescu, który jako syn chłopski musiał doskonale znać rumuńskie wierzenia ludowe na temat wampiryzmu, zakazał, by o nich mówiono, pod pretekstem, iż była to smutna spuścizna wielu wieków ciemnoty i ucisku, którego lud Rumunii doświadczył pod butem Turków i rosyjskich bojarów. I mimo iż wierzenia te wciąż były żywe w niektórych zacofanych regionach, rumuński przywódca ogłosił, że wampiryzm nie istnieje, a Wład Palownik nigdy nie pił krwi swoich bliźnich. Nawet jeśli za jego sprawą płynęła ona szerokim strumieniem i nawet jeśli – jak głosił jeden z mu współczesnych – lubił zanurzać w niej z rozkoszą rękę, zwłaszcza gdy była to krew jego wrogów.
A jednak, wierzenia te przetrwały i wciąż jeszcze są w Rumunii obecne, co wykazała Ioana Andreesco w swojej książce zatytułowanej Où sont passés les vampires?¹¹ (Gdzie się podziały wampiry?), podobnie jak przetrwały na Bałkanach i na wyspach greckich, na Węgrzech i na Słowacji, w Czechach i na Morawach, w Rosji i na Ukrainie. To z tej właśnie żyznej gleby wyrosła postać wampira Brama Stokera. On jako pierwszy zrobił z Drakuli zachodniego arystokratę noszącego historyczne nazwisko, wcielenie dzielnego XV-wiecznego księcia, który wcale nie potrzebował tego awatara, by budzić postrach. Wampiryzm fascynuje ludzi Zachodu od XVIII wieku, wpisuje się bowiem w szerszą dyskusję na temat zewnętrznych oznak śmierci, śmierci pozornej, śmierci niedoskonałej oraz kwestii związanych z pochówkiem poza murami miast. Wiąże się także z problemem konieczności wystawiania aktów zgonu, o które walczyli francuscy uczeni, tacy jak anatom Jacques-Bénigne Winslow (1669–1740) oraz jego uczeń Jean-Jacques d’Ablaincourt (1685–1756), którego dzieło zostało z takim talentem i erudycją przypomniane przez Claudio Milanesiego¹².
Głównym celem niniejszej książki jest przedstawienie mało znanej postaci historycznej Włada III zwanego „Palownikiem”. Nie zapomnimy tu, rzecz jasna, o tyranie Drakuli, który został odmalowany w łacińskich, niemieckich, rosyjskich i bałkańskich opowieściach. Teksty te traktowały jego obraz czysto instrumentalnie, dokonywano w nich bowiem różnych manipulacji w interesie politycznym i ideologicznym, co postaramy się ujawnić. Będziemy także mówili o wampirze Drakuli jako o postaci literackiej i bohaterze srebrnego ekranu – od czasów Nosferatu Murnaua aż po dzień dzisiejszy. Reasumując, opowiemy o bohaterze i jego czasach, tyranie i jego poddanych, wampirze i księstwie ciemności.
Fakt, że Drakula jeszcze dziś budzi tak wielkie zainteresowanie, dowodzi, iż mamy tu do czynienia z prawdziwym mitem pierwotnym ludzkiej świadomości – życiem po śmierci, fascynacją krwią jako nośnikiem życia, obsesją zła i przemocy, zawłaszczaniem naszego życia przez zaświaty i upiorami, które nas nawiedzają nieustannie, odkąd ludzie wznieśli pierwsze nagrobki i zaczęli odprawiać skomplikowane ceremonie, dzięki którym dusze zmarłych mają odbyć spokojną i bezpowrotną podróż na drugi brzeg…