Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dramat w Meksyku. Un drame au Mexique - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dramat w Meksyku. Un drame au Mexique - ebook

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française.

Dramat w Meksyku. Un drame au Mexique. Pierwsze okręty marynarki meksykańskiej. Les Premiers Navires de la marine mexicaine.

Książka opowiada o tym w jaki sposób, w sposób pełen dramatyzmu, powstał zalążek floty wojennej Meksyku, który wybił się na niepodległość i wypowiedział posłuszeństwo Hiszpanii. Było to wydarzenie bardzo dramatyczne, a główni aktorzy tegoż wydarzenia nie osiagneli celu, jaki im przyświecał, kiedy zdradzili Hiszpanię i popłynęli do Meksyku.

En octobre 1825, une mutinerie éclate à bord de deux navires espagnols. Elle est menée par le lieutenant Martinez et le gabier José. Leur but est de livrer ces navires au gouvernement mexicain, qui n'en possède encore aucun. Paradoxalement, l'aspirant Pablo et le contremaître Jacopo, pourtant dévoués aux deux capitaines assassinés, rejoignent les rangs des mutins. (https://fr.wikipedia.org/wiki/Un_drame_au_Mexique)

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-099-3
Rozmiar pliku: 901 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dramat w Meksyku

I. Wyspa Guajan w Acapulco

Dnia 18 października 1825 roku, „Azja” okręt hiszpański i „la Constanzia” bryk o ośmiu działach, zatrzymały się dla wypoczynku około Guajany, jednej z wysp Mariańskich. Okręty te już od pół roku opuściły brzegi hiszpańskie; osady były bardzo znużone a przy tym źle żywione i źle płatne, to też oficerowie słusznie obawiali się, iż przy najpierwszej sposobności mogą się zbuntować. Szczególniej na okręcie Constanzia, którego dowódcą był kapitan don Orteva, człowiek żelaznej woli i niezłomnego charakteru, od pewnego czasu zaczęły się objawiać oznaki niekarności. Ważne uszkodzenia, tak niczym nieusprawiedliwione, iż trzeba je było przypisywać złym jakimś zamiarom, niejednokrotnie już powstrzymywały żeglugę bryku. „Azja” dowodzona przez kapitana don Rogue de Guzuarte musiała w takich razach zatrzymywać się także. Jednej nocy nie wiedzieć, jakim sposobem kompas był zepsuty; drugiej upadł wielki maszt, wyraźnie jakby umyślnie przepiłowany; na koniec przy wykonywaniu bardzo ważnego manewru, rudło dwa razy się złamało.

Jak wiadomo wyspa Guajana podlega generalnemu zarządowi wysp Filipińskich; to też tam Hiszpanie będąc jakby u siebie łatwo mogli naprawić wszelkie uszkodzenia.

Podczas tego przymusowego pobytu na lądzie, don Orteva zawiadomił kapitana Rogue o rozprzężeniu karności, jaką spostrzegł w osadzie swego statku, i obydwa postanowili podwoić baczność i surowość.

Don Orteva musiał szczególniej zwracać uwagę na dwóch ludzi z osady, na porucznika Martinez’a i majtka Jose’go.

Porucznik Martinez kilkakrotnie dopuścił się nadużyć poniżających godność oficera i za to był karany aresztem; w takich razach zastępował go kadet Pablo; co zaś do Jose’go, był to człowiek nikczemny i godzien pogardy, który dla złota gotów był dopuścić się najniecniejszych czynów. To też don Rogue polecił nadzorcy robotników, Jacopo, w którym zupełne pokładał zaufanie, aby go miał na oku.

Pablo był to młodzieniec odważny, szlachetny, zdolny do najwznioślejszych poświęceń. Biedny sierota został przygarnięty i wychowany przez kapitana don Rogue, kochał go też jak ojca i każdej chwili gotów był oddać życie za swego dobroczyńcę. Tak więc don Orteva miał dwóch ludzi, na których śmiało mógł liczyć, ale mogliż we trzech zaradzić rozprzężeniu rozzuchwalonej osady? Czuwali we dnie i w nocy, starali się wszelkimi sposobami przywrócić karność, ale daleko większym powodzeniem cieszyli się Martinez i Jose, namawiający majtków do buntu i zdrady.

W przeddzień odpłynięcia, porucznik Martinez znajdował się w jednym z najpodrzędniejszych szynków Guajańskich: w towarzystwie kilku starszych marynarzy i ze dwudziestu majtków z osad obu okrętów.

— Towarzysze! rzekł do nich, dzięki uszkodzeniom okrętu, które wypadły tak w porę, i okręt i bryk musiały zatrzymać się na wyspach Mariańskich, co dozwoliło mi wyznaczyć wam tu tajemną schadzkę porozumienia się z wami.

— Słuchamy, poruczniku! Objaśnij nas, jakie masz zamiary, zawołało kilku majtków.

— Oto co zamierzam czynić. Opanujemy oba okręty i popłyniemy do Meksyku. Wiecie, że nowa Konfederacja żadnej nie posiada marynarki, więc nie ma wątpliwości, że chętnie kupi nasze okręty i dobrze za nie zapłaci. Tym sposobem każdy z nas odbierze swój żołd zaległy, a nadwyżką równo się podzielimy.

— Zgoda! zawołali.

— Jakiż będzie sygnał, aby oba statki jednocześnie działać zaczęły, zapytał Jose.

— Raca puszczona z okrętu „Azja”, odpowiedział Martinez. Na jednego jest nas dziesięciu; weźmiemy więc w niewolę wszystkich oficerów, zanim zdołają zmiarkować co zamierzamy.

— Gdzie i kiedy dany będzie ten sygnał, zapytał jeden z marynarzy okrętu „Constanzia”.

— Za dni kilka, gdy będziemy pod tym stopniem szerokości geograficznej co wyspa Mindanao.

— A czy Meksykanie nie powitają nas ogniem z dział? zapytał nadzorca warsztatów Jose. O ile wiem Konfederacja wydała postanowienie śledzenia i niszczenia wszelkich okrętów hiszpańskich, bardzo więc być może, iż zamiast złota zasypią nas kulami.

— Bądź o to spokojny, odrzekł Martinez; damy z daleka poznać nasze zamiary.

— Jakim sposobem?

— Wywiesimy pawilon Meksykański.

To powiedziawszy, porucznik Martinez rozwinął przed oczami buntowników pawilon zielony, biały i czerwony.

Głuche milczenie powitało ukazanie się tego godła niepodległości meksykańskiej.

— Ha! żal wam rozstać się z chorągwią hiszpańską! zawołał szydersko porucznik — dobrze! niech więc ci, co są tak czułymi patriotami odłączą się od nas i wrócą pod rozkazy kapitana don Rogue lub don Orteva... My zaś, którzy nie chcemy słuchać ich dłużej, i sami potrafimy sobie poradzić.

— Zgoda! zawołali jednogłośnie.

— Towarzysze! rzekł Martinez, oficerowie nasi, licząc na regularny wiatr, postanowili żeglować ku wyspom La Londe, pokażemy im że jesteśmy odważniejsi i nie licząc się z wiatrem popłyniemy oceanem Spokojnym w zamierzonym kierunku.

Po tej tajemnej zmowie spiskowcy rozeszli się i każdy inną drogą powrócił na swój okręt.

Nazajutrz jeszcze przed świtem „Azja” i „Constanzia” podniosły kotwice i z rozwiniętymi żaglami popłynęli ku Nowej Holandii. Porucznik Martinez objął swoje obowiązki, ale z rozkazu kapitana don Orteva baczną na niego zwracano uwagę.

Smutne myśli i przeczucia dręczyły kapitana don Orteva; przewidywał zgubę marynarki hiszpańskiej, skutkiem szerzącego się coraz więcej nieposłuszeństwa i bezkarności. Bolał także niewymownie nad ciężkimi klęskami, jakie jedna za drugą spadały na ojczyznę jego, której rewolucja Stanów Meksykańskich najstraszniejszy cios zadała. Rozmawiał często z Pablem w tej ważnej kwestii, rozwodząc się nad przewagą, jaką dawna flota hiszpańska miała na wszystkich morzach.

— Nieszczęście to, mówił don Orteva, że karność i posłuszeństwo coraz więcej zacierają się w naszej marynarce. Na moim szczególnie okręcie oznaki buntu coraz więcej się ujawniają i mam jakieś przeczucie, że postradam życie skutkiem niecnej zdrady i rozzuchwalenia osady. W obecnych okolicznościach, wydzierając mi życie, zdrajcy zadadzą zarazem straszny cios Hiszpanii, przysiąż mi Pablo, że pomścisz jej krzywdę.

— Przysięgam! odrzekł Pablo.

— Nie szukaj zwady z nikim z osady, ale w danym razie nie zapominaj o tym, że w tak nieszczęśliwych okolicznościach, najlepszy sposób służenia swemu krajowi jest śledzić bacznie, a jeźli można, karać nędzników co go zdradzić pragną.

— Przyrzekam, iż jeśli będzie potrzeba, poświęcę własne życie byle ukarać zdrajców.

Trzy dni minęło od czasu opuszczenia wysp Mariańskich. „Constanzia” bryk lekki, wysmukły i szybki, prędko przesuwał się po wód powierzchni.

— Dwanaście węzłów, rzekł raz Pablo do porucznika Martinez, jeśli ciągle tak szybko płynąć będziemy, przy pomyślnym wietrze niedługo staniemy u kresu podróży.

— A czas by było, aby skończyły się nasze cierpienia, dość długo je już znosimy, odrzekł porucznik.

Jose znajdował się wówczas na tylnej wyniosłości statku i słyszał tę odpowiedź Martinez’a.

— Niedługo dostrzeżemy ląd, rzekł głośno Martinez.

— Tak, wyspę Mindanao, odrzekł Pablo. Znajdujemy się teraz pod sto czterdziestym stopniem długości zachodniej a ósmym szerokości północnej, jeśli się nie mylę, wyspa ta położona jest pod...

— Sto czterdziestym stopniem trzydzieści dziewięć minut długości i siódmym stopniem szerokości, przerwał żywo porucznik.

Jose prędko podniósł głowę usłyszawszy te słowa i dawszy niedostrzeżony znak porucznikowi, skierował kroki ku przedniej wyniosłości okrętu.

— Wszak dziś jesteś na służbie od północy, Pablo? zapytał Martinez.

— Tak poruczniku.

— Już szósta wieczorem, idź więc spocznij sobie.

Pablo się oddalił.

Pozostawszy sam, Martinez zwrócił oczy na „Azją” żeglującą w pobliżu. Wieczór był prześliczny i zapowiadał jedną z tych pięknych nocy podzwrotnikowych, tak spokojnych i orzeźwiających. Martinez rozejrzał się, którzy majtkowie są na służbie, i mimo zmroku poznał Jose’go i innych, z którymi umówił się na wyspie Guajana.

Przysunął się do marynarza stojącego przy rudle i cicho szepnął mu parę słów, w skutku czego bryk zaczął nieznacznie zbliżać się ku „Azji”, po czym porucznik zaczął chodzić po pokładzie niespokojnym krokiem, trzymając w ręku trąbkę do podawania daleko głosu.

Wtem nagle rozległ się wystrzał na pokładzie okrętu; usłyszawszy ten sygnał, porucznik zakomenderował głośno:

— Wszyscy na pokład! zwinąć na maszt niższe żagle.

W tej chwili wyszedł z kajuty don Orteva z innymi oficerami i zwracając się do porucznika zapytał:

— Co ma znaczyć ta komenda?

Nie odpowiadając, porucznik pobiegł ku przedniej wyniosłości bryku i zakomenderował:

— Poruszyć drąg żagla! ściągnąć sznur wielkiego żagla trójkątnego! Jednocześnie na pokładzie „Azji” rozległ się odgłos nowych wystrzałów.

Osada usłuchała komendy porucznika i wkrótce bryk stając między okrętem a wiatrem, zatrzymał się na miejscu.

Wtedy don Orteva zwracając się do garstki pozostałych mu wiernych towarzyszy, zawołał:

— Do mnie, towarzysze! aresztować tego oficera!

— Śmierć kapitanowi! krzyknął porucznik.

Pablo i dwóch oficerów pochwycili szpady i pistolety; kilku majtków, a na ich czele Jacopo poskoczyli im na pomoc, ale otoczeni dziesięćkroć przewyższającą liczbą buntowników, niebawem zostali rozbrojeni i skrępowani.

Żołnierze marynarki i cała osada zwróciła się teraz przeciw oficerom. Don Orteva skierował lufę pistoletu ku Martinez’owi, ale ten odskoczył na bok; kula utkwiła w ścianie okrętu.

W tejże chwili raca podniosła się z pokładu „Azji”.

— Zwycięstwo! krzyknął Martinez.

Kapitan rzucił się ku porucznikowi, lecz napadnięty przez przeważną liczbę wkrótce padł zraniony. W kilka chwil później los jego podzielili inni oficerowie i zaraz dano sygnały umówione z osadą „Azji”. Buntownicy zwyciężyli na obu okrętach. Porucznik Martinez stał się panem „Constanzii”, a skrępowanych jeńców zamknięto w jedną z kajut.

Widok krwi z ran płynącej rozbudził dzikie instynkty osady; nie przestając na zwycięstwie, chcieli pozabijać jeńców.

— Zamordować ich! wołało kilku zajadłych; niech zginą! Umarli tylko milczą i nie wydadzą.

Porucznik Martinez wpadł do kajuty jeńców na czele buntowników, ale inni sprzeciwili się tej rzezi i oficerowie ocaleni zostali.

— Przyprowadzić don Orteva na pomost! zakomenderował porucznik.

Spełniono rozkaz.

— Orteva, rzekł Martinez, jestem dowódzcą obu okrętów; równie jak ty, i don Rogue jest moim jeńcem. Jutro zostawimy was obu na bezludnej ziemi, a następnie popłyniemy ku portom meksykańskim i okręty zostaną sprzedane rządowi republikańskiemu.

— Nikczemny zdrajco! zawołał z oburzeniem Orteva.

— Skrępować silniej tego człowieka i przywiązać do słupa! krzyknął porucznik.

I ten rozkaz spełniono.

— Zmienić kierunek statku! Śmiało koledzy!

Manewr ten prędko został wykonany.

Kapitan don Orteva kilkakrotnie jeszcze nazwał porucznika Martinez nędznikiem, nikczemnym zdrajcą; ten poskoczył ku związanemu z siekierą w ręku. Przeszkodzono mu w dokonaniu morderstwa; wtedy silnym cięciem przerżnął linę podtrzymując wielki drąg i ten popchnięty wichrem spadł na głowę don Orteva i na miejscu go zabił.

Krzyk przerażenia i zgrozy rozległ się na okręcie.

— I cóż wtem nadzwyczajnego? rzekł porucznik; śmierć przypadkowa, nic więcej. Wszak różne wypadki zdarzają się na okrętach. Wrzucić ciało w morze!

I znowu usłuchano rozkazu.

Oba statki płynęły teraz jak najbliżej siebie, kierując się ku wybrzeżom meksykańskim.

Nazajutrz dostrzeżono naprzeciwko małą wysepkę; spuszczono na morze łodzie „Azji” i „Constanzii” i wszyscy oficerowie, z wyjątkiem Pabla i sternika Jacopo, którzy udali się pod rozkazy Martinez’a zostali porzuceni na tej bezludnej ziemi. Szczęściem, w parę dni później, przepływający koło wysepki angielski statek wielorybników, zabrał ich na swój pokład i przewiózł do Manilli.

Czyż i Pablo i Jacopo przyłączyli się do nikczemnych zdrajców, poddali się Martinezowi?

W kilka tygodni później, oba statki zarzuciły kotwice w zatoce Monterey, na północ starej Kalifornii. Martinez oświadczył komendantowi portu, że odda do rozporządzenia pozbawionemu marynarki Meksykowi oba okręty hiszpańskie, wraz z amunicją i uzbrojeniem oraz całą osadą i wszelkimi zapasami, za pewną umówioną summę z warunkiem wypłacenia im żołdu zaległego od czasu odpłynięcia z Hiszpanii. Komendant odpowiedział, że nie ma władzy zawierać podobnej umowy i zalecił porucznikowi, aby się udał do Meksyku, gdzie z łatwością będzie mógł załatwić tę sprawę. Porucznik idąc za jego radą pozostawił okręty w Monterey i po miesiącu spędzonym na zabawie i uciechach, odpłynął na „Constanzii”. Pablo, Jose i Jacopo należeli do osady i bryk rozwinąwszy wszystkie żagle dla przyśpieszenia biegu, żeglował jak mógł najśpieszniej do portu Acapulco.Un drame au Mexique

I. De l’île Guajan à Acapulco

Le 18 octobre 1825, l’Asia, vaisseau espagnol de haut bord, et la Constanzia, brick de huit canons, relâchaient à l’île de Guajan, l’une des Mariannes. Depuis six mois que ces navires avaient quitté l’Espagne, leurs équipages, mal nourris, mal payés, harassés de fatigue, agitaient sourdement des projets de révolte. Des symptômes d’indiscipline s’étaient plus spécialement révélés à bord de la Constanzia, commandée par le capitaine don Orteva, homme de fer, que rien ne faisait plier. Certaines avaries graves, tellement imprévues qu’on devait les attribuer à la malveillance, avaient arrêté le brick dans sa traversée. L’Asia, commandée par don Roque de Guzuarte, avait été forcée de relâcher avec lui. Une nuit, le compas s’était brisé on ne sait comment. Une autre, les haubans de misaine manquèrent comme s’ils avaient été coupés, et le mât tomba avec tout son gréement. Enfin, les drosses du gouvernail s’étaient rompues deux fois pendant une importante manœuvre.

L’île de Guajan dépend, comme toutes les Mariannes, de la capitainerie générale des îles Philippines. Les Espagnols, étant là chez eux, y purent donc promptement réparer leurs avaries.

Pendant ce séjour forcé à terre, don Orteva instruisit don Roque du relâchement de discipline qu’il avait remarqué à son bord, et les deux capitaines s’engagèrent à redoubler de vigilance et de sévérité.

Don Orteva eut à surveiller plus spécialement deux hommes de son équipage, le lieutenant Martinez et le gabier José.

Le lieutenant Martinez, ayant compromis sa dignité d’officier dans les conciliabules du gaillard d’avant, avait dû être plusieurs fois consigné, et, pendant ses arrêts, l’aspirant Pablo l’avait remplacé dans les fonctions de lieutenant de la Constanzia. Quant au gabier José, c’était un homme vil et méprisable, qui ne pesait les sentiments qu’au poids de l’or. Il se vit donc serré de près par l’honnête contre-maître Jacopo, en qui don Orteva avait toute confiance.

L’aspirant Pablo était une de ces natures d’élite, franches et courageuses, auxquelles la générosité inspire de grandes choses. Orphelin, recueilli et élevé par le capitaine don Orteva, il se fût fait tuer pour son bienfaiteur. Pendant ses longues conversations avec le contre-maître Jacopo, il se laissait aller, emporté par l’ardeur de sa jeunesse et l’élan de son cœur, à parler de la tendresse filiale qu’il éprouvait pour don Orteva, et le brave Jacopo lui serrait vigoureusement la main, car il comprenait ce que l’aspirant disait si bien. Aussi, don Orteva avait-il là deux hommes dévoués, sur lesquels il pouvait compter absolument. Mais que pouvaient-ils tous trois contre les passions d’un équipage indiscipliné ? Pendant qu’ils s’employaient jour et nuit à triompher de l’esprit de discorde, Martinez, José et les autres matelots marchaient plus avant dans la révolte et la trahison.

La veille de l’appareillage, le lieutenant Martinez se trouvait à Guajan dans un cabaret de bas étage, avec quelques contre-maîtres et une vingtaine de marins des deux navires.

« Camarades, disait Martinez, grâce aux avaries survenues si opportunément, le brick et le vaisseau ont dû relâcher aux Mariannes et j’ai pu venir ici m’entretenir secrètement avec vous !

— Bravo ! fit l’assemblée d’une seule voix.

— Parlez, lieutenant, dirent alors plusieurs matelots, et faites-nous connaître votre projet.

— Voici mon plan, répondit Martinez. Dès que nous nous serons emparés des deux navires, nous ferons route vers les côtes du Mexique. Vous savez que la nouvelle Confédération est dépourvue de marine. Elle achètera donc nos vaisseaux, les yeux fermés, et non-seulement notre paye sera ainsi réglée, mais le surplus du prix de vente sera également partagé entre tous.

— C’est convenu !

— Et quel sera le signal pour agir avec ensemble à bord des deux bâtiments ? demanda le gabier José.

— Une fusée s’élancera de l’Asia, répondit Martinez. Ce sera le moment ! Nous sommes dix contre un, et les officiers du vaisseau et du brick seront faits prisonniers avant même d’avoir le temps de se reconnaître.

— Où sera donné ce signal ? demanda l’un des contre-maîtres de la Constanzia.

— Dans quelques jours, lorsque nous serons arrivés à la hauteur de l’île Mindanao.

— Mais les Mexicains ne recevront-ils pas nos navires à coups de canon ? objecta le gabier José. Si je ne me trompe, la Confédération a rendu un décret qui met en surveillance tous les bâtiments espagnols, et au lieu d’or, c’est peut-être du fer et du plomb qu’on nous enverra par le travers !

— Sois tranquille, José ! Nous nous ferons reconnaître, et de loin, répliqua Martinez.

— Et comment ?

— En hissant à la corne de nos brigantines le pavillon du Mexique. »

Et, ce disant, le lieutenant Martinez déploya aux yeux des révoltés un pavillon vert, blanc et rouge.

Un morne silence accueillit l’apparition de cet emblème de l’indépendance mexicaine.

« Vous regrettez déjà le drapeau de l’Espagne ? s’écria le lieutenant d’un ton railleur. Eh bien ! que ceux qui éprouvent de tels regrets se séparent de nous et aillent virer, vent devant, sous les ordres du capitaine don Orteva ou du commandant don Roque ! Quant à nous, qui ne voulons plus leur obéir, nous saurons bien les réduire à l’impuissance !

— Oui ! oui ! s’écria toute l’assemblée d’une commune voix.

— Camarades ! reprit Martinez, nos officiers comptent, avec les vents alizés, voguer vers les îles de la Sonde ; mais nous leur montrerons qu’on peut, sans eux, courir des bordées contre les moussons de l’océan Pacifique ! »

Les marins qui assistaient à ce conciliabule secret se séparèrent alors, et, par divers côtés, ils revinrent à leurs bords respectifs.

Le lendemain, dès l’aube, l’Asia et la Constanzia levaient l’ancre, et, mettant le cap au sud-ouest, le vaisseau et le brick se dirigeaient à pleines voiles vers la Nouvelle-Hollande. Le lieutenant Martinez avait repris ses fonctions, mais, suivant les ordres du capitaine don Orteva, il était surveillé de près.

Cependant, don Orteva était assailli de sinistres pressentiments. Il comprenait combien était imminente la chute de la marine espagnole, que l’insubordination conduisait à sa perte. En outre, son patriotisme ne pouvait s’accoutumer aux revers successifs qui accablaient son pays, et auxquels la révolution des

États mexicains avait mis le comble. Il s’entretenait quelquefois avec l’aspirant Pablo de ces graves questions, surtout en ce qui touchait à l’ancienne suprématie des flottes espagnoles sur toutes les mers.

« Mon enfant ! lui dit-il un jour, il n’y a plus de discipline chez nos marins. Les symptômes de révolte sont plus particulièrement visibles à mon bord, et il se peut — j’en ai le pressentiment — que quelque indigne trahison m’arrache la vie ! Mais tu me vengerais, n’est-ce pas, pour venger en même temps l’Espagne, qu’on veut atteindre en me frappant ?

— Je le jure, capitaine don Orteva ! répondit Pablo.

— Ne te fais l’ennemi de personne sur ce brick, mais souviens-toi, le jour venu, mon enfant, qu’en ce temps de malheur, la meilleure façon de servir son pays, c’est de surveiller d’abord et de châtier s’il se peut les misérables qui veulent le trahir !

— Je vous promets de mourir, répondit l’aspirant, oui ! de mourir s’il le faut, pour punir les traîtres ! »

Il y avait trois jours que les navires avaient quitté les Mariannes. La Constanzia marchait grand largue par une jolie brise. Le brick, gracieux, alerte, élancé, ras sur l’eau, sa mâture inclinée à l’arrière, bondissait sur les lames qui couvraient d’écume ses huit caronades de six.

« Douze nœuds, lieutenant, dit un soir l’aspirant Pablo à Martinez. Si nous continuons ainsi à toujours filer, vent sous vergue, la traversée ne sera pas longue !

— Dieu le veuille ! car nous avons assez pâti pour que nos souffrances aient enfin un terme. »

Le gabier José se trouvait en ce moment près du gaillard d’arrière, et il écoutait les paroles du lieutenant.

« Nous ne devons pas tarder à avoir une terre en vue, dit alors Martinez à voix haute.

— L’île de Mindanao, répondit l’aspirant. Nous sommes, en effet, par cent quarante degrés de longitude ouest et huit de latitude nord, et, si je ne me trompe, cette île est par…

— Cent quarante degrés trente-neuf minutes de longitude, et sept degrés de latitude, » répliqua vivement Martinez.

José releva la tête, et, après avoir fait un imperceptible signe, il se dirigea vers le gaillard d’avant.

« Vous êtes du quart de minuit, Pablo ? demanda Martinez.

— Oui, lieutenant.

— Voilà six heures du soir, je ne vous retiens pas. »

Pablo se retira.

Martinez demeura seul sur la dunette et porta ses yeux vers l’Asia, qui naviguait sous le vent du brick. Le soir était magnifique et faisait présager une de ces belles nuits qui sont si fraîches et si calmes sous les tropiques.

Le lieutenant chercha dans l’ombre les hommes de quart. Il reconnut José et ceux des marins qu’il avait entretenus à l’île de Guajan.

Un instant, Martinez s’approcha de l’homme qui était au gouvernail. Il lui dit deux mots à voix basse, et ce fut tout.

Cependant, on aurait pu s’apercevoir que la barre avait été mise un peu plus au vent, si bien que le brick ne tarda pas à s’approcher sensiblement du vaisseau de ligne.

Contrairement aux habitudes du bord, Martinez se promenait sous le vent, afin de mieux observer l’Asia. Inquiet, tourmenté, il tordait dans sa main un porte-voix.

Soudain, une détonation se fit entendre à bord du vaisseau.

À ce signal, Martinez sauta sur le banc de quart, et d’une voix forte :

« Tout le monde sur le pont ! cria-t-il. — À carguer les basses voiles ! »

En ce moment, don Orteva, suivi de ses officiers, sortit de la dunette, et s’adressant au lieutenant :

« Pourquoi cette manœuvre ? »

Martinez, sans lui répondre, quitta le banc de quart et courut au gaillard d’avant.

« La barre dessous ! commanda-t-il. — Aux bras de bâbord devant ! — Brasse ! — File l’écoute du grand foc ! »

En ce moment, des détonations nouvelles éclataient à bord de l’Asia.

L’équipage obéit aux ordres du lieutenant, et le brick, venant vivement au vent, s’arrêta immobile, en panne sous son petit hunier.

Don Orteva, se retournant alors vers les quelques hommes qui s’étaient rangés autour de lui :

« À moi, mes braves ! » s’écria-t-il.

Et s’avançant vers Martinez :

« Qu’on s’empare de cet officier ! dit-il.

— Mort au commandant ! » répondit Martinez.

Pablo et deux officiers mirent l’épée et le pistolet à la main. Quelques matelots, Jacopo en tête, s’élancèrent pour les soutenir ; mais, arrêtés aussitôt par les mutins, ils furent désarmés et mis dans l’impuissance d’agir.

Les soldats de marine et l’équipage se rangèrent dans toute la largeur du navire et s’avancèrent contre leurs officiers. Les hommes fidèles, acculés à la dunette, n’avaient plus qu’un parti à prendre : c’était de s’élancer sur les rebelles.

Don Orteva dirigea le canon de son pistolet sur Martinez.

En ce moment, une fusée s’élança du bord de l’Asia.

« Vainqueurs ! » s’écria Martinez.

La balle de don Orteva alla se perdre dans l’espace.

Cette scène ne fut pas longue. Le capitaine attaqua le lieutenant corps à corps ; mais, bientôt accablé par le nombre et grièvement blessé, on se rendit maître de lui. Ses officiers, quelques instants après, eurent partagé son sort.

Des fanaux furent alors hissés dans les manœuvres du brick et répondirent à ceux de l’Asia. La révolte avait également éclaté et triomphé à bord du vaisseau.

Le lieutenant Martinez était maître de la Constanzia, et ses prisonniers furent jetés pêle-mêle dans la chambre du conseil.

Mais avec la vue du sang s’étaient ravivés les instincts féroces de l’équipage. Ce n’était pas assez d’avoir vaincu, il fallait tuer.

« Égorgeons-les ! s’écrièrent plusieurs de ces furieux. À mort ! Il n’y a qu’un homme mort qui ne parle pas ! »

Le lieutenant Martinez, à la tête de mutins sanguinaires, s’élança vers la chambre du conseil ; mais le reste de l’équipage s’opposa à ce massacre, et les officiers furent sauvés.

« Amenez don Orteva sur le pont, » ordonna Martinez.

On obéit.

« Orteva, dit Martinez, je commande ces deux navires. Don Roque est mon prisonnier comme toi. Demain, nous vous abandonnerons tous les deux sur une côte déserte ; puis, nous ferons route vers les ports du Mexique, et ces navires seront vendus au gouvernement républicain.

— Traître ! répondit don Orteva.

— Faites établir les basses voiles et orientez au plus près ! — Qu’on attache cet homme sur la dunette. »

Il désignait don Orteva. On obéit.

« Les autres à fond de cale. Parez à virer vent devant. Envoyez ! Hardi ! camarades. »

La manœuvre fut promptement exécutée. Le capitaine don Orteva se trouva dès lors sous le vent du navire, masqué par la brigantine, et on l’entendait encore appeler son lieutenant « infâme » et « traître ! »

Martinez, hors de lui, s’élança sur la dunette, une hache à la main. On l’empêcha d’arriver près du capitaine ; mais, d’un bras vigoureux, il coupa les écoutes de la brigantine. Le gui, violemment entraîné par le vent, heurta don Orteva et lui brisa le crâne.

Un cri d’horreur s’éleva du brick.

« Mort par accident ! dit le lieutenant Martinez. Jetez ce cadavre à la mer. »

Et on obéit toujours.

Les deux navires reprirent leur route au plus près, courant vers les plages mexicaines.

Le lendemain, on aperçut un îlot par le travers. Les embarcations de l’Asia et de la Constanzia furent mises à la mer, et les officiers, à l’exception de l’aspirant Pablo et du contre-maître Jacopo, qui avaient fait acte de soumission au lieutenant Martinez, furent jetés sur cette côte déserte. Mais, quelques jours plus tard, ils furent heureusement recueillis par un baleinier anglais et transportés à Manille.

D’où venait que Pablo et Jacopo avaient passé au camp des révoltés ? Il faut attendre pour les juger.

Quelques semaines après, les deux bâtiments mouillaient dans la baie de Monterey, au nord de la vieille Californie. Martinez fit savoir quelles étaient ses intentions au commandant militaire du port. Il offrait de livrer au Mexique, privé de marine, les deux navires espagnols avec leurs munitions, leur armement de guerre, et de mettre les équipages à la disposition de la Confédération. En retour, celle-ci devait leur payer tout ce qui leur était dû depuis le départ de l’Espagne.

À ces ouvertures, le gouverneur répondit en déclarant qu’il n’avait pas les pouvoirs suffisants pour traiter. Il engagea donc Martinez à se rendre à Mexico, où il pourrait aisément terminer lui-même cette affaire. Le lieutenant suivit ce conseil, et laissant l’Asia à Monterey, après un mois livré au plaisir, il reprit la mer avec la Constanzia. Pablo, Jacopo et José faisaient partie de l’équipage, et le brick, marchant grand largue, força de voiles pour atteindre au plus vite le port d’Acapulco.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: