-
promocja
Dreamslinger. Chodząca w snach. Tom 1 - ebook
Dreamslinger. Chodząca w snach. Tom 1 - ebook
Aria Loveridge to jedna z chodzących w snach – osób urodzonych z mutacją genetyczną,
które podczas snu przenoszą się do magicznej krainy. Ta magia nie jest bezpieczna – bywa
nieprzewidywalna, a nawet zabójcza. Dlatego chodzący w snach są izolowani od reszty społeczeństwa.
Kiedy Monarchia Królewskiego Hanguku, siedziba elitarnej Królewskiej Ligi, ogłasza pierwsze w historii otwarte dla wszystkich Próby Królewskich Chodzących, Aria zgłasza się na ochotnika. Chce poznać wszystko od środka i… zniszczyć. To w końcu Liga doprowadziła do Wielkiego
Wybuchu, w którym zginęła mama dziewczyny.
Ale im dłuzej Aria przebywa w Lidze, tym bardziej czuje się jej częścią. Poznaje tu przyjaciół, o których zawsze marzyła, a panująca w tym miejscu magia nie przestaje jej zachwycać. Na jaw zaczynają jednak wychodzić mroczne sekrety z przeszłości, które sprawiają, że Aria zaczyna kwestionować swoją tożsamość. To powoduje, że staje sie jeszcze bardziej zdeterminowana, by odkryć prawdę. Najpierw musi tylko przetrwać Próby.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dzieci 6-12 |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-205-5 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Niewykluczone, że właśnie dziś rozpocznie się rewolucja” – pomyślała Aria Loveridge. Wstała i sięgnęła po rękawice z włókna metalowego leżące na szafce nocnej. Obok nich tkwiła krótka wiadomość od taty, oparta o pudełko domina.
Dzień dobry, Iskro! Zagramy w domino po wielkiej imprezie?
Aria uśmiechnęła się, wkładając rękawice. Tato zawsze nazywał ją Iskrą. Od małego szybko się ekscytowała i równie szybko wpadała w irytację. Jej napady złości były legendarne – co często wskazywało na obecność genu.
Jednak zanim jeszcze okazało się, że jest chodzącą w snach – to znaczy nosicielką mutacji genetycznej chodzących w snach – tato dopilnował, żeby wiedziała, że nie ma w tym nic złego. Po prostu bardzo wszystko przeżywała. Odbierała świat mocniej niż inni. A jego zadaniem jako rodzica było nauczenie jej, jak sobie radzić z tymi wielkimi emocjami.
Tato był jej absolutnie największym bohaterem. A dziś miał w końcu dostać odznaczenie państwowe.
W nastroju nerwowego oczekiwania Aria udała się do laboratorium mieszczącego się w piwnicy Spokojnej Przystani, domu dla chodzących w snach. Dołączyła tam do innych ubranych w piżamy mieszkańców, którzy przechodzili poranną odprawę.
– Ario Loveridge, proszę podejść – rozległ się chłodny głos doktora Dixona, który właśnie wypuścił pensjonariusza z jednej z czterech komór, zajmujących całą długość laboratorium.
Doktor przeszedł po podłodze z błyszczących płytek, usiadł za biurkiem, otworzył plik Arii na komputerze i wskazał jej plastikowe krzesełko. Nim Aria zdążyła usiąść, zaczęło się przesłuchanie.
– Monitor fal mózgowych zauważył podwyższoną aktywność w czasie twojego snu między trzecią dwanaście a trzecią czterdzieści rano. Czy miałaś jakieś sny?
Aria bawiła się palcami w rękawicach.
– Pamiętam jeden, w którym straciłam kilka zębów. Nienawidzę tych koszmarów. I chyba miałam też sen, w którym nie mogłam znaleźć ubikacji. Był dość gówniany, jeśli mogę tak powiedzieć.
Udał, że nie słyszy jej żartu.
– Miałaś jakieś sny o Kręgu Koszmarów?
– Tak.
To było dość typowe. Z jakichś tajemniczych powodów wszyscy chodzący w snach dzielili ten sam powracający sen. Wciąż trafiali na środek tej samej polany, ze strumieniem i z doliną, otoczoną złowrogimi lasami, a wszystko to pod fioletowym niebem.
– Czy spotkałaś którąś z bestii z Kręgu? – pytał dalej doktor Dixon.
– Tak, Ptasią Bestię.
Ogromny ptak z ognistym ogonem był jedną z czterech bestii, które chodzący w snach mogli napotkać w swoich marzeniach sennych. Oprócz niego była również Żółwia Bestia (ze skorupą z lodu), Tygrysia Bestia (z futrem z jesiennych liści) i Smocza Bestia (z łuskami z płatków kwiatów). Wszystkie cztery były równie wielkie i przerażające, jak dziwne i hipnotyzujące.
Doktor Dixon stukał w klawiaturę komputera.
– Czy Bestia zwabiła cię do swojego morza?
Aria spuściła wzrok i skinęła głową. Podążyła za ptakiem na południowy skraj Kręgu Koszmarów, gdzie wygięta w łuk krawędź ziemi gwałtownie ustępowała przepaści pełnej ognia.
Nikt nie wiedział, czym są cztery „morza” otaczające Krąg Koszmarów – Południowe Morze Ognia, Północne Morze Lodu, Zachodnie Morze Unoszących się Liści i Wschodnie Morze Trujących Roślin – strzeżone przez jedną z bestii. Nikt też nie rozumiał, dlaczego bestie wabiły chodzących w snach, by wskakiwali do tych mórz. Aria wiedziała za to, że zignorowanie niewytłumaczalnego pragnienia, by wskoczyć do morza, wymagało od niej całej siły woli.
Doktor Dixon przestał pisać i spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
– A czy miałaś kontakt z Południowym Morzem Ognia?
– Tylko samymi czubkami palców stóp – przyznała Aria, świadoma, że wszelkie kłamstwa i tak wyszłyby na jaw w chwili wejścia do komory. – A później natychmiast się cofnęłam, przysięgam.
Wejście do morza miało konkretne konsekwencje dla chodzących w snach. Kiedy śniący w końcu się budził, jego Wybuchy tego dnia przyjmowały postać morza, które napotkał. Ogień, lód, wiatr albo trucizna.
Doktor Dixon wbił w Arię przenikliwe spojrzenie.
– Wiesz równie dobrze jak ja, jak ważny jest dzisiejszy dzień. Twój tato ciężko pracował, żebyśmy znaleźli się w tym miejscu. Nie zawiedź nas.
Aria prychnęła.
– Serio, doktorze D.? Jakbym nie czuła wystarczającej presji!
Była świadoma, że skoro jest córką profesora Jacka Loveridge’a, wszyscy postrzegają ją jako doskonałą ilustrację sensowności jego pracy. To z uwagi na pionierskie badania taty na temat dobrostanu chodzących w snach zaczęto wreszcie traktować ich z troską, której przez tak długi czas im odmawiano. Wynikiem jego wysiłków było powstanie Spokojnej Przystani. A jeśli dziś wszystko się uda, model Spokojnej Przystani zacznie być wdrażany w całym kraju. Dziś nie było miejsca na pomyłki.
– A teraz idź wyrzucić wszystko, czym przesiąkłaś w czasie snu. Do ostatniej kropli.
Aria przeszła korytarzem komór wydobywczych na sam koniec. Minęła komorę błyskawicznie topiącą lód, komorę detoksykacyjną neutralizującą wszystkie trucizny, komorę próżniową zaprojektowaną tak, by wytrzymać nawet wichurę, i weszła do czwartej komory. Ta miała ognioodporne ściany, a jej podłogę i sufit pokrywał żel gaszący ogień.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, zdjęła rękawice ochronne z włókna metalowego i natychmiast runął na nią nawał uczuć, które uczyła się powstrzymywać. Podobnie jak dla wszystkich innych chodzących w snach emocje były dla niej bodźcem wywołującym Wybuchy, a mieszkańców Spokojnej Przystani zachęcano do ich uwalniania wyłącznie wewnątrz komór. Aria strzeliła kostkami palców, a zapowiedź uwolnienia emocji sprawiła, że niemal poczuła ból pod skórą. Pozwoliła, by burza zdenerwowania, strachu, podekscytowania i napięcia osiągnęła szczyt, po czym wyrzuciła z siebie wszystko.
Zawyła głośno, kiedy z jej palców wystrzeliły głodne płomienie, a wraz z nimi przyszło cudowne uczucie wyzwolenia. Zamknęła oczy i pozwoliła, by jej myśli krążyły swobodnie. Pomyślała, że ma szczęście: przebywa w Spokojnej Przystani. Jak miło było świętować czternaste urodziny z innymi pensjonariuszami. Jak bezpieczna jest za tym murem.
Wkrótce wróciła pamięcią do swojego pierwszego Wybuchu. To było zaledwie przed rokiem. Miała trzynaście lat. W czasie szkolnego obozu w parku stanowym Almiro usnęła w chacie, najedzona piankami pieczonymi w ognisku i ukołysana zasłyszanymi opowieściami. Nagle przyśnił jej się przerażający sen, w którym wielki tygrys z sierścią z bursztynowych liści zapędził ją do morza takich samych liści, unoszących się w powietrzu.
Kiedy gwałtownie obudziła się z koszmaru, jej ciało mrowiło boleśnie, jakby ktoś zanurzył ją w basenie gorących „strzelających” cukierków. Przestraszona i zdezorientowana, strzepnęła pulsujące bólem palce – i wywołała wichurę. Okna chaty wypadły na zewnątrz, a jej śpiące koleżanki pospadały z piętrowych łóżek na podłogę jak szmaciane lalki. I tak oto Aria odkryła, że jest nosicielką genu chodzących w snach.
Bez przesady można stwierdzić, że to było traumatyczne doświadczenie. Świadomość, że cierpi z powodu tej samej mutacji genetycznej co ludzie, którzy zabili jej mamę, wystarczyła, by pozostawić trwałe ślady w jej psychice.
W komorze wydobywczej Aria pozbyła się ostatnich płomyków, które mogła przywołać z dłoni, aż został tylko dym. A kiedy jej ciało w końcu się uspokoiło i ochrypła od krzyków, pozwoliła sobie wyjść. Wreszcie czuła się przygotowana, by stawić czoło temu, co z pewnością miało być najlepszym dniem życia jej samej i jej taty.