Drobne niedogodności - ebook
Czasem niewinne wyjście na kawę może skończyć się... końcem świata i to akurat w momencie, gdy ten świat stawał się znany, przewidywalny i bezpieczny. To właśnie spotkało Joasię, młodą architektkę krajobrazu, która niezmiernie ceniła sobie codzienną rutynę i święty spokój. Co zrobi młoda, poukładana kobieta w obliczu zdrady, bezdzietności i mężczyzny, któremu nie potrafi się oprzeć? „Drobne niedogodności” to historia o przyjaźni, miłości i zdradzie, o ucieczkach i powrotach… historia o tym, jak bardzo życie potrafi nas zaskoczyć. Przeplatają się w niej losy trzech kobiet, które mimo bagażu doświadczeń i przeciwności losu, uczą się podążać za własnymi marzeniami i walczyć o szczęście.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397133716 |
| Rozmiar pliku: | 529 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego dnia Joasia Opalska wstała wczesnym rankiem. Od lat nie wylegiwała się długo w łóżku, jednak dziś obudziła się dobre pół godziny przed budzikiem. Był piękny, marcowy poranek. Przez uchylone okno do pokoju wpadał rześki powiew. Jeden z tych, które po długich zimowych chłodach niosą ze sobą pierwsze obietnice wiosny. No i wreszcie zaczęło się robić widno przed szóstą.
Poprzedniego wieczoru, zanim zasnęła, Asia układała sobie w głowie projekt ogrodu, który miała przygotować dla klientów. Urocza, wielopokoleniowa rodzina, w której skład wchodzili dziadkowie, rodzice i czworo dzieci, z czego dwoje miało kilkanaście lat, jedno było w wieku przedszkolnym, a najmłodsze z nich to jeszcze niemowlę. Klienci właśnie ukończyli budowę domu i chcieli otoczyć go skrawkiem raju, w którym każdy z członków rodziny znalazłby kąt dla siebie. Takie wyzwania nie zdarzały się często. Zwykle rodzina miała jedno lub dwa pokolenia. Na mieszkanie z rodzicami mało kto się decydował. „Takie czasy” – pomyślała.
Musiała uwzględnić wiele elementów, więc myśli o pracy kołatały się po głowie pani architekt do późna. Piaskownica, huśtawki, altanka, leżaki, hamak i inne akcesoria dające poczucie swobody i relaksu w ogrodzie miały się stopić w harmonijną całość z rosnącymi już drzewami i dopiero planowanymi krzewami oraz kwiatami. Długa lista roślin bezpiecznych i atrakcyjnych dla dzieci i zwierząt domowych też nie dawała jej spokoju. Wreszcie zirytowana zaczęła krążyć po domu. Wrzuciła do zmywarki zalegające w zlewie naczynia, wyniosła śmieci, a przy okazji poszła na krótki spacer, żeby oderwać trochę myśli od pracy.
Tego wieczoru znów była sama. Piotr sprawdzał klasówki. Ogólnie ostatnio był ciągle albo zajęty, albo zmęczony. Asi zaczęła świtać myśl, że ich związek utknął w martwym punkcie, ale nie chciała się teraz tym zajmować. Miała głowę zaprzątniętą projektem, który wymagał od niej więcej zaangażowania niż poprzednie, ale wiedziała, że do tematu ich związku będzie musiała wkrótce wrócić. Na razie najbardziej zależało jej na tym, by zachwycić klientów końcowym efektem swojej pracy. Rozmowa z Piotrem na temat ich wspólnej przyszłości zeszła na dalszy plan.
Po powrocie do domu wzięła prysznic, zrobiła sobie kakao i włożyła ulubiony T-shirt do spania, po czym wsunęła się pod kołdrę z książką w ręku. Po trzech zdaniach oczy jej się zamknęły i gdyby nie praktyczna natura, która kazała jej podłączyć do lampki nocnej wyłącznik czasowy, spałaby przy świetle.
Rano, gdy się obudziła, wszystkie elementy projektu wskoczyły na właściwe miejsce. Wiedziała, że czym prędzej musi naszkicować swoją wizję, by nie uleciała.
Dopiero gdy miała pewność, że zabezpieczyła swoje pomysły przed zapomnieniem, wstała zza biurka i rozejrzała się po pokoju. Wokół panował względny ład. Nie miała porozrzucanych ciuchów, książek czy papierów, ale słońce, które wpadało do pokoju przez wysokie okno kamienicy, ujawniło pokłady kurzu na meblach i podłodze. Fuknęła niezadowolona. Nie lubiła, gdy wokół niej narastał bałagan i brud. Traciła wtedy poczucie panowania nad otaczającą ją rzeczywistością i stawała się przez to nerwowa. Ubrała się, zjadła śniadanie i miała się właśnie wziąć za odkurzanie, gdy zadzwonił telefon:
– Zbieraj się, idziemy na kawę – usłyszała w słuchawce głos Klaudii, która jako sąsiadka i najbliższa przyjaciółka, jeszcze z czasów dzieciństwa, mogła rzucać Asi tego typu rozkazy bezkarnie.
– Ale ja mam robotę. A ty masz dziś wolne? – nie dawała za wygraną młoda pani architekt.
– Mam dziś zajęte jak cholera, ale zdezerterowałam. Obudziłam się rano, przed budzikiem! Uwierzysz? Otworzyłam okno i poczułam, że nic po mnie w pracy. Nic dziś mądrego nie wymyślę. Zadzwoniłam do Henryka i wzięłam „na żądanie”.
Klaudia Kownacka pracowała w firmie swojego ojczyma. W życiu prywatnym łagodny jak baranek, w biznesie był piekielnie twardym graczem. Lecz jego pasierbica wiedziała, że w jej przypadku łagodność mężczyzny zdecydowanie przewyższała zacięcie biznesowe i gdyby uznał, że Klaudia tego potrzebuje, dałby jej rok wolnego na żądanie. Na szczęście dziewczyna nie wykorzystywała jego ciepłych uczuć i był to jej pierwszy niezapowiedziany urlop od ponad dwóch lat, czyli od czasu, gdy zaczęła pracę w jego firmie.
– Robota nie zając… – starała się w dalszym ciągu przekonać przyjaciółkę. – Musimy przecież uczcić ten piękny, wiosenny dzień! – Co tu czcić? Słońce wyszło, kurz w oczy kole…
– To tym się zamierzasz zajmować? Nie ma mowy! Za piętnaście minut pod klatką – warknęła Klaudia jak zawodowy kapral i rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
– Tyran – syknęła Aśka do milczącej już słuchawki, jednak w duchu ucieszyła się na to nieplanowane wyjście. Miała nadzieję, że chwila przerwy dobrze jej zrobi i później łatwiej jej będzie dopracować szczegóły projektu. Nie przypuszczała, że cały ten dzień, a może nawet wszystkie pozostałe dni jej życia wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyby tego ranka została w domu.
Gdy szykowała się do wyjścia, nie przejęła się zbytnio nieudaną próbą uczesania niesfornych włosów, które niezależnie od zabiegów okalały jej twarz rozszalałą blond poświatą. Przeciągnęła po nich kilka razy szczotką i westchnęła zniechęcona na widok napuszonej czupryny, której przyglądała się w lustrze. Duże, niebieskie oczy podkreśliła brązową kredką, na rzęsy nałożyła trochę tuszu. Miała ogromną ochotę założyć zwiewną, wiosenną sukienkę, ale czuła, że na to jeszcze za wcześnie. Przez okno słońce składało gorące obietnice, ale były one podszyte zimowym chłodem. Dżinsy, botki, golf i kurtka ze sztucznej skóry były już i tak przyjemną odmianą po kozakach i długiej puchówce, które przywdziewała od miesięcy, wychodząc na zewnątrz.
Asia wiedziała, że punktualność nie jest mocną stroną Klaudii. Nie miała ochoty sterczeć pod klatką jak samotny parasol w stojaku, więc czekała spokojnie w mieszkaniu. Gotowa do wyjścia usiadła w fotelu z książką w ręku. Jakieś dwadzieścia minut po wyznaczonym czasie piętro niżej rozległo się trzaśnięcie drzwiami, co było dla Asi sygnałem, że może już wyjść z domu. Joanna, po latach bezskutecznej walki, poddała się i po prostu umawiając się z przyjaciółką, brała stosowną poprawkę.
Asia przewiesiła przez ramię małą torebkę, z szafki w przedpokoju zgarnęła ciemne okulary i klucze z bursztynowym breloczkiem w kształcie serca osadzonego w nierdzewnej stali. Kiedy zamykała drzwi od mieszkania, przeleciała jej przez głowę myśl, że powinna się przygotować na jakąś przykrość. Zlekceważyła ją jednak i lekkim krokiem zeszła po schodach. Zwykle w takich chwilach myślała, że co ma być, to będzie. Tak też zrobiła tym razem.
Staromiejskie uliczki Torunia przywitały dziewczęta delikatnym wiosennym powiewem. W oknach kamienic odbijały się radosne promienie marcowego słońca. Powietrze jeszcze rześkie, wciąż przetkane nitkami chłodu, zachęciło spacerowiczów, by tego dnia, podobnie jak Asia, zrezygnowali z zimowych okryć i butów. Powiew od Wisły niósł ze sobą pokrzykiwania mew i małych dzieci, z którymi rodzice wyszli na spacer. Koty wylegiwały się w plamach słońca – niektóre na schodkach i trawnikach, inne na parapetach i balkonach, dodawały uroku murom i brukom Starówki. Kawiarnie, które od późnej jesieni obsługiwały gości tylko w czterech ścianach, wystawiły już na zewnątrz stoliki i krzesła. Miasto było gotowe, by znów rozkwitnąć.
Dziewczyny usiadły w jednym z ogródków, pod ogromnym parasolem i owinęły się w kawiarniane koce.
Klaudia miała osiem lat, gdy sprowadziła się wraz z mamą do dziadków. Mieszkanie było położone na drugim piętrze w jednej ze staromiejskich kamienic. Joasia mieszkała w tej samej kamienicy, piętro wyżej, praktycznie od urodzenia. Jej dziadkowie zajmowali wówczas jeden pokój, rodzice drugi, a Asia ostatni, najmniejszy, za to najbardziej przytulny – ukryty w końcu korytarza pokoik z wysokim, wąskim oknem.
Wyobrażała sobie wtedy, że jest księżniczką zamkniętą w wysokiej wierzy. Jej poddani przechodzili ulicami, jednak nikt nie mógł jej odwiedzić, ponieważ wejścia bronił smok. Smok był czasem dobry i chronił ją przed złem czyhającym na zewnątrz, a czasem zły – wtedy była uwięziona w wieży, a stwór pilnował, aby nie uciekła.
Asia słabo pamiętała ten okres swojego życia. Umknęły jej niemal całkowicie zabawy z Klaudią i zupełnie nie pamiętała tego, co działo się przed wprowadzeniem się przyjaciółki do jej domu.
Wszyscy zapominamy o wydarzeniach z dzieciństwa, jednak u Asi ten proces był głębszy i wywołany nie tylko upływem lat, lecz także szokiem, jakiego doznała, gdy w wieku piętnastu lat jej cały świat się zawalił. Pewnego lipcowego popołudnia usłyszała dzwonek do drzwi, babcia krzyknęła: „Już otwieram”. Wyszeptała imię córki: „Mirka”. Później był już tylko szloch, niedowierzanie, bunt przeciw losowi, który odebrał jej najbliższych.
Rodzice Joasi zginęli w wypadku. Podobno kierowca TIR-a jadącego z naprzeciwka zasłabł. Nawet nie można było go winić, poza tym, co by to zmieniło? Od tamtego dnia Asia jakby zapadła się w sobie na wiele lat. Nie mogła znieść tego mieszkania, tego miasta, w którym była kiedyś taka szczęśliwa i w którym wszystko się nagle skończyło.
Zaopiekowała się nią siostra mamy, ciocia Magda, wraz z wujkiem Robertem, jej mężem. Mieszkali w Milanówku, pod Warszawą. Nie mieli własnych dzieci, za to mieli dom z ogrodem, w którym Asia uwielbiała przebywać. Uczyła się dbać o to miejsce od prawdziwego profesjonalisty i miłośnika przyrody – wujka Roberta. Wujek prowadził firmę zajmującą się porządkowaniem ogrodów – przekopywał grządki, zakładał systemy nawadniające i trawniki, przycinał drzewa i krzewy, nawoził i przesadzał. Zaraził tą pasją Joannę. Nauczył ją bardzo wiele. Później skończyła architekturę krajobrazu i zaczęła pracować na własny rachunek.
Wróciła do rodzinnego miasta po kilku latach nieobecności, już po maturze. Było to dla niej trudne. Czas nie uleczył jeszcze wszystkich ran, jednak znów zamieszkała z dziadkami. Starzeli się, coraz bardziej potrzebowali wsparcia. W dużej mierze zrobiła to dla nich.
Wtedy znów zbliżyły się z Klaudią, choć nigdy nie przyznała się przyjaciółce, jak słabo pamięta ich wspólną przeszłość. Kiedy była na pierwszym roku, poznała Piotra. Dwa lata starszy od niej, studiował historię. Chciał zostać nauczycielem. Asia uważała, że to urocze i bardzo niepraktyczne. Był to typ spokojnego faceta, który wprawdzie nie sprawił, że Asia padła z wrażenia na jego widok i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, ale wprowadził do jej życia poczucie bezpieczeństwa, wyciszenie i łagodność, których dziewczyna bardzo potrzebowała.
Po drugim roku studiów zmarł jej dziadek. Przez kilka lat mieszkała tylko z babcią Stefanią, aż ta któregoś dnia oznajmiła, że się wyprowadza na Kaszuby. Zostawi Asi mieszkanie z wyjątkiem jednego pokoju, który chce mieć do dyspozycji swojej i cioci Magdy. Na wypadek, gdyby któraś z nich chciała odwiedzić rodzinne miasto lub babcia zdecydowała się na powrót. Tymczasem zamieszkała w Studzienicach ze swoją wieloletnią, owdowiałą niedawno przyjaciółką Helenką. Kobieta nie radziła sobie po stracie męża. Potrzebowała czyjegoś wsparcia i stałej, życzliwej obecności.
Stefanii, odkąd Asia pamiętała, wystarczyło, że była komuś potrzebna i robiła wszystko, aby pomóc. W mgnieniu oka pakowała walizkę i ruszała tam, gdzie mogła się przydać. Zawsze pełna entuzjazmu do życia i pozytywnej energii, podnosiła wszystkich na duchu. Po śmierci córki nie miała czasu na własne cierpienie. Walczyła o przywrócenie wnuczki do życia. Po śmierci własnego męża przygasła, lecz wciąż była pełna ciepła i miłości do świata. Żartowała czasem, że dziadkowi należy się słuszny odpoczynek po tylu latach małżeństwa, a gdy już trochę odsapnie, ona do niego dołączy i skończy się jego laba. Babcia często potrafiła zaskakiwać rodzinę różnymi niesamowitymi pomysłami. Jednym z nich była wyprowadzka na Kaszuby.
Joanna została w mieszkaniu sama. Piotr czasem u niej pomieszkiwał, a Klaudia, gdy była akurat w domu, zaglądała praktycznie codziennie. Z babcią i wujostwem często do siebie dzwonili. Jej dni wypełnione były pracą. Po studiach podjęła odważną decyzję i założyła własną firmę. Walczyła o stabilizację finansową i była na najlepszej drodze, by to osiągnąć. Do życia dziewczyny powróciła wreszcie harmonia, co bardzo sobie ceniła. W przeciwieństwie do Klaudii, która najbardziej lubiła, gdy się dużo działo – podróże, faceci, zmiany pracy. W ostatnich latach chyba jedyną stałą w jej życiu była przyjaźń z Asią i mieszkanie w tej samej kamienicy od dwudziestu lat. Pojawiła się też szansa na to, że pracując w firmie ojczyma, zabawi tam na dłużej.
Dziewczyny różniły się nie tylko usposobieniem, lecz również wyglądem. Asia, raczej niewysoka, figurę miała krągłą, a jej obfite kształty przywodziły na myśl obrazy Rubensa. Z kręconymi, puszącymi się włosami w słomianym kolorze na pierwszy rzut oka nie robiła furory, jednak blask jej ciepłego uśmiechu i szczere spojrzenie sprawiały, że uważny obserwator nie umiał przejść koło niej obojętnie. Klaudia – wysoka, szczupła z długimi, czarnymi, prostymi włosami i czarnymi oczami wyglądała oszałamiająco – jak kolejne wcielenie boskiej Kleopatry. Na jej widok faceci zwykle potykali się o własne nogi. Poza tym, że dziewczyna miała zjawiskową urodę, wiedziała, jak ją wyeksponować – zawsze modna, zadbana, seksowna. Mimo woli sprawiała, że Joasi w jej towarzystwie niemal nikt nie dostrzegał, jednak Asi taki stan rzeczy odpowiadał.
Tego dnia Klaudia wyszła, wbrew swoim zasadom, bez makijażu, w ciemnych okularach, za dużym swetrze narzuconym na obcisły golf i dżinsach, które pamiętały chyba jeszcze czasy liceum. Wąskie spodnie podkreślały długie, zgrabne nogi, ale obszerna góra niwelowała efekt WOW, który zwykle dziewczyna wywoływała swoim wyglądem.
Obie sączyły kawę podaną w wysokich szklankach i jadły fit-szarlotkę bez cukru. Klaudia lata temu rozstała się ze słodkim nałogiem i nikt by jej nie zmusił, by sięgnęła po tradycyjne łakocie, nawet te najsmaczniejsze. To był główny powód, dla którego zazwyczaj wybierały właśnie tę kafejkę – ciasta bez cukru. Już się zbierały, by pójść na spacer nad Wisłę, gdy Asia nagle zaniemówiła i złapała Klaudię za rękę. Zrobiła to tak mocno, że przyjaciółka cicho jęknęła. Gdy spojrzała na twarz Asi, natychmiast zrozumiała, że stało się coś bardzo złego. Dziewczyna zbladła, usta zacisnęła tak mocno, że aż zsiniały. Wpatrywała się w jeden punkt. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie, które po chwili przerodziło się w smutek i rezygnację. Zalała ją fala niepohamowanego żalu, który emanował teraz z jej twarzy i po policzkach spłynęły dwie ogromne łzy. Klaudia spojrzała w tę samą stronę i oniemiała.
Kilka metrów od nich stał Piotr, ta fajtłapa Piotr, z którym Asia postanowiła, nie wiedzieć czemu, spędzić kilka lat swojego życia. Wbrew radom przyjaciółki trzymała się go uparcie, ignorując wszystkich ciekawych facetów, których miała okazję spotkać. Stał więc teraz kilka metrów od nich i namiętnie całował jakąś wydrowatą lafiryndę, która w dodatku była w widocznej już ciąży, dodatkowo wyeksponowanej przez obcisłą, bawełnianą sukienkę. Klaudia chciała się zerwać na równe nogi i przywalić palantowi, jak na to zasłużył, ale Asia powstrzymała ją krótkim, niemal bezgłośnym „nie” i jednocześnie ścisnęła jej rękę jeszcze mocniej, choć Klaudia nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Jako wierna i najlepsza przyjaciółka zacisnęła tylko zęby i… sięgnęła po smartfon leżący na stoliku.
– Co ty robisz? – spytała Asia szeptem i zwolniła wreszcie uścisk dłoni.
– Nagrywam – odparła Klaudia – żeby nie było wątpliwości.
– Prześlesz mi to?
– Jeśli obiecasz, że zrobisz z tego dobry użytek.
– Obiecuję – wyszeptała Asia i patrzyła bezradnie na mężczyznę, który był jej od tak wielu lat, który miał być jej na zawsze, a teraz inna kobieta poprawiała mu przydługie blond włosy, inna kobieta zerkała w szaroniebieskie oczy, które tyle razy patrzyły na Joannę z miłością – a może tak jej się tylko wydawało? Inna kobieta, jak niegdyś Joasia, zdjęła mu z twarzy okulary i przetarła je rąbkiem kolorowej chusty, którą miała owiniętą wokół szyi. Ten gest, który niegdyś świadczył o ich więzi, o intymności, w wykonaniu obcej osoby przelał czarę goryczy. Mały, nieporadny Piotruś, tak bardzo seksowny w swej nieporadności, miał teraz inną opiekunkę.
– Przepraszam, muszę już wracać – powiedziała cicho Joanna, a w tonie jej głosu słychać było rezygnację. Klaudia od razu domyśliła się, że Asia nie zamierza o tego mężczyznę walczyć. Będzie musiała jak najszybciej pozbyć się go ze swojego życia, ale jeszcze nie teraz, nie w tej chwili. Na razie dziewczyna chciała uniknąć niepotrzebnego widowiska i trochę się pozbierać.
Wstała od stolika i ruszyła w stronę domu. Klaudia poszła za nią. Piotr był tak zajęty, że nie zwrócił uwagi na żadną z nich. Joanna z każdym krokiem czuła się gorzej. Szok przerodził się w poczucie beznadziei. Została sama, zdradzona i bezdzietna. Tak, to chyba było w tamtej chwili jej największym zmartwieniem, że najprawdopodobniej nie będzie mogła mieć dzieci! To, czego obawiała się od jakiegoś czasu, teraz stało się rzeczywistością.
Od ukończenia studiów przez Asię, ona i Piotr nie robili nic, by zapobiec ciąży, i całkiem sporo, by w nią zajść. No, może nie w ostatnim czasie – dziewczyna zaczęła analizować ich relacje i uświadomiła sobie, że faktycznie oddalili się od siebie. Od kilku miesięcy ich związek był coraz bardziej nijaki. Tłumaczyła sobie, że to pewnie z powodu jego nowej pracy, ale o tym też mało rozmawiali. Zastanawiała się, jak mógł tak po prostu ją zdradzić? To zupełnie nie pasowało do Piotra, a przynajmniej do Piotra, którego znała. Najwidoczniej wiedziała o nim za mało, by przewidzieć taki scenariusz. Gdyby powiedział, że chce się z nią rozstać, jakoś by to zniosła, ale zdrada! Nigdy by go o to nie podejrzewała.
Tak, czy inaczej, przez prawie dwa lata nie zaszła w ciążę. Mieli zrobić badania, jednak to już nie było konieczne. On będzie miał dziecko z tą… z tą jaszczurką w wielkich pinglach i z wklęsłą klatką piersiową, a ona zostanie bezdzietną starą panną z kotem pożyczonym od przyjaciółki.ROZDZIAŁ 2
Ledwo znalazła siłę, by wejść na trzecie piętro. Przez oczy zalane łzami nie mogła trafić kluczem w zamek, w końcu poprosiła Klaudię o pomoc. Gdy wchodziły do mieszkania, Klaudia, odkładając klucze, spytała:
– Czy to jest ten sam breloczek, z którym nie rozstawałaś się w dzieciństwie? – jednak natychmiast pożałowała swoich słów, nie był to najlepszy moment na takie rozmowy. Asia pogładziła bursztynowe serduszko oprawione w stal i odparła słabym głosem:
– Chyba tak, mam go, odkąd pamiętam. Ale zupełnie nie wiem, od kogo go dostałam. Pewnie od rodziców – westchnęła na myśl o stracie sprzed lat i pomyślała, że ta dzisiejsza jest niczym w porównaniu z tamtą. Dziewczyna poczuła, że natychmiast musi się położyć. Klaudia zrobiła jej ciepłe kakao i zniknęła, by po chwili wrócić z ogromnym, czarnym MainCoonem.
– Zostawię ci pocieszyciela na kilka dni – powiedziała.
– Heniuś! Mój piękny, mój kochany, choć do pańci, no chodź się przytulić – rozchmurzyła się nieco Asia, a kot, jak na komendę, potruchtał do niej i wskoczył na łóżko. Obwąchał jej zapłakaną twarz i zaczął się ocierać, w końcu przytulił się do dziewczyny z głośnym mruczeniem.
– Dziękuję ci, Klauduś. Ty zawsze wiesz, czego mi trzeba. Kakao, kot i ty. Pakiet idealny dla potrzebujących pocieszenia.
– Nie ma sprawy… Wiesz, nie chcę cię dręczyć, ale czy on nie powinien wiedzieć, że ty wiesz? Po co ci rozmowa w stylu: „Cześć, kochanie, co u ciebie słychać?”?
– Masz rację – Asia nagle ożywiła się. – Czas zrobić z tym porządek. Wstała z łóżka i w tempie błyskawicy przemierzała mieszkanie, wrzucając do wielkiej, niebieskiej torby jakieś rzeczy. Klaudia uniosła brwi ze zdziwienia. Zastanawiała się, jak to możliwe, że tak nagle w jej przyjaciółkę wstąpiły nowe siły… – Co robisz? – rzuciła mimochodem.
– Wygarniam drania z mojego życia.
– A! Jasne…
– Wyświadczysz mi przysługę? Mogę to zostawić pod twoimi drzwiami?
– Taaak?… – zgodziła się niepewnie Klaudia. Nie rozumiała, do czego to wszystko zmierza. Tymczasem Asia zajęła się swoją komórką.
– Już! – powiedziała.
– Co już?
– Posprzątane! Wysłałam mu filmik od ciebie. Napisałam, że swoje rzeczy znajdzie na klatce schodowej, jeśli się pospieszy, a zapasowe klucze do mieszkania ma wrzucić do skrzynki na listy – Asia odetchnęła głęboko i znów opadła z sił. – Dobrze, że rano naszkicowałam pomysł na ten ogród w Papowie, bo teraz bym już nic mądrego nie wymyśliła. A tak mam chociaż nad czym pracować, zanim się otrząsnę.
Po dwudziestu minutach usłyszały, że ktoś wbiega po schodach. Rozległ się dzwonek do drzwi, a potem pukanie. Dziewczyny spojrzały na siebie.
– Ma typ czelność! – warknęła Klaudia. – Zaraz go ustawię.
– Nie, ja to załatwię – powiedziała Aśka i podeszła do drzwi. Chociaż wiedziała, kto za nimi stoi, zerknęła przez wizjer, wzięła głęboki oddech i je uchyliła.
– Czego chcesz? – spytała oschle. Piotr był roztrzęsiony, szybko oddychał i drżały mu ręce. Wysoki, dość szczupły, lekko przygarbiony sprawiał wrażenie pokrzywdzonego przez los, czym jeszcze bardziej wkurzył Aśkę.
– Chciałem… Chciałem porozmawiać.
„A to ciekawe” – pomyślała, a na głos spytała:
– Skąd pomysł, że mam ochotę z tobą gadać? Otóż nie mam! Oddaj klucze i spadaj. I nie dzwoń więcej. Nie mamy już sobie nic do powiedzenia.
Mężczyzna wyjął z kieszeni klucze i kładąc je na wyciągniętej dłoni Asi, zaczął:
– Marlena jest…
– Gówno mnie to obchodzi! – przerwała mu, po czym natychmiast cofnęła się i trzasnęła mu drzwiami przed nosem. Po chwili na schodach dały się słyszeć powolne, ciężkie kroki.
– On chyba żałuje – palnęła nagle Asia.
– Że cię zdradził czy że się wydało? Czy ja mam ci nakopać? – uniosła się Klaudia słusznym oburzeniem.
– Masz rację, co ja bredzę? Niech sobie robi i myśli, co chce. To już nie moja sprawa.
Jednak po tej niechcianej wizycie jak na złość wracały do niej wszystkie dobre wspomnienia, które wywoływały kolejne potoki łez.
Joasia poznała Piotra, gdy najbardziej był jej potrzebny ktoś bliski, spokojny, życzliwy. Ktoś, kto potrafi spojrzeć na życie z dystansem. Tak bardzo w tamtym czasie potrzebowała kogoś, kto zapewni jej stabilizację.
Zdecydowała się na powrót do Torunia, jednak to miejsce odebrało jej spokój. Wciąż myślała o utraconych przedwcześnie rodzicach i o dzieciństwie, które wymazała z pamięci. Zostały jej tylko stare fotografie i jakieś strzępy wspomnień – zapewne te, które jej psychika uznała za „bezpieczne”. Po fotografie sięgała rzadko – nie mogła znieść, że ludzie na nich uwiecznieni, w tym ona sama, są jej tak bardzo obcy. Z trudem też akceptowała fakt, że sama sobie odebrała wspomnienia o ukochanych osobach, a w obronie przed cierpieniem, które te wspomnienia ze sobą niosły, zafundowała sobie pustkę.
I wtedy właśnie pojawił się Piotr – spokojny, zdystansowany, niczym ogromny żaglowiec na wzburzonym morzu, dał jej poczucie bezpieczeństwa. Z nim i dzięki niemu przybiła do bezpiecznej przystani, zamiast zadręczać się sprawami, na które nie miała już wpływu.
Jej życie zaczęły urozmaicać wspólne wieczory, długie rozmowy o zwykłych ludzkich sprawach, grzanie stóp pod wspólnym kocem, wspólna nauka do sesji, chociaż każde z nich uczyło się czegoś innego, wreszcie seks – spokojny i oczywisty, jak mężczyzna, z którym go uprawiała. Tak wyglądało jej życie uczuciowe od siedmiu długich lat.
Gdy Asia skończyła studia, Piotr pracował już jako nauczyciel. Jednocześnie wciąż się dokształcał. Właśnie wtedy uznali, że to dobry czas na dziecko, chociaż Piotr słowem nie wspomniał o ślubie.
Joasia chciała zostać mamą i uważała, że jej partner będzie dobrym ojcem. Jednak dziecko się nie pojawiło. Myśląc o tym, Asia zaczęła żałośnie szlochać. Z jej oczu spływały potoki łez. Gdy później wspominała tamten dzień, wiedziała, że nie rozpaczała tak bardzo z powodu zdrady Piotra, ale z powodu dziecka, którego nie urodziła i którego, jak jej się wówczas zdawało, już nie urodzi.
Tej nocy Asia nie spała sama. Miała w łóżku niezwykłe towarzystwo. Klaudia przymaszerowała do niej w piżamie oznajmiając, że śpią razem. Asi zrobiło się lżej na sercu. Jednak mimo całej miłości, jaką darzyła swoją przyjaciółkę, nie zdradziła jej prawdziwej przyczyny swojej rozpaczy. Nikt nie wiedział, że najprawdopodobniej nie będzie mogła urodzić dziecka. Piotr mógłby się tego domyślić, ale on miał teraz inne rzeczy na głowie i sprawy Joanny były dla niego przeszłością.
Joasia przytulona do Klaudii z jednej strony, a do wielkiego, puchatego kota z drugiej, wyczerpana stresem i smutkiem, w końcu zapadła w twardy, ciężki sen i nie obudziła się do rana.ROZDZIAŁ 3
Klaudia kochała Asię jak najbliższą sercu siostrę. Gdy życie rzucało przyjaciółce kłody pod nogi, cierpiała wraz z nią. Kiedy zginęli Asi rodzice i dziewczyna wyjechała, Klaudia czuła się bezradna, bo nie mogła być przy niej. A przecież zawsze starała się chronić bliskich sobie ludzi i pewnie dlatego ci najbliżsi tak rzadko dowiadywali się, że dziewczyna ma jakiś problem. Nie chciała nikogo martwić czy być obciążeniem. Zwykle więc swoje troski zachowywała dla siebie. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie, jakby była bezgranicznie szczęśliwa. Wiele osób uważało, że była w czepku urodzona, że dostała od losu więcej niż inni – urodę, inteligencję, energię życiową. Zupełnie, jakby los dał jej przydział dobrodziejstw i łask dla kilku osób.
Jej rodzice wprawdzie rozwiedli się, ale ojczym traktował ją lepiej niż niejeden ojciec własną córkę. To w oczach postronnych obserwatorów miało jej wynagrodzić złamane dzieciństwo, a jak bardzo złamane, o tym wiedzieli tylko nieliczni. Mało kto wiedział o tym, jakie rany nosi w sobie jako ktoś, kto jako dziecko był świadkiem przemocy i sam był jej ofiarą. Ludzie, nawet ci, którzy znali historię dzieciństwa Klaudii, nie zdawali sobie sprawy, jak głęboko ciemność wdarła się w jej duszę. Codziennie sprawiała wrażenie najszczęśliwszej osoby na świecie. Przywdziewała maskę i czasem udawało jej się oszukać nawet samą siebie. Prawdę znali tylko Amelia i Henryk – jej mama i ojczym – oraz kilkoro najbliższych członków rodziny.
Nim Amelia, przygarnięta przez teściów wraz z kilkuletnią Klaudią, wprowadziła się do mieszkania na toruńskiej starówce, mieszkała w Warszawie z mężem, ojcem Klaudii. Tamten czas był dla nich obu pasmem niekończącego się stresu i cierpienia. Ojciec dziewczyny był alkoholikiem. Zaczął pić, gdy dziewczynka była malutka. Najpierw wymykał się pod byle pretekstem, zawsze znalazła się jakaś okazja, by spotkać się z kolegami. Po alkoholu z byle powodu stawał się przykry, złośliwy, potem agresywny. W końcu nie szukał już nawet pretekstów.
Gdy po pracy wracał później do domu, cuchnący alkoholem, potem i dymem z papierosów, Klaudia wiedziała, że najlepiej się ukryć tak, by nie wpaść ojcu w oczy, by sobie o niej nie przypomniał. Od kiedy zaczął pić, dość rzadko myślał o córce. Przypominał sobie o niej zazwyczaj wtedy, gdy wyładował już złość na żonie, a wciąż go nosiło. Zazwyczaj nie podnosił na małą ręki. Zadręczał ją psychicznie, szkalował mamę, zarzucał Klaudii, że głupio robi, trzymając z tą życiową niedojdą, jak zwykł był nazywać żonę, gdy był pijany. Dziewczynka kochała matkę całym sercem i trudno było jej się pogodzić z tym, jak traktował ją ojciec. Nie rozumiała też, dlaczego, gdy alkohol przejmował nad nim kontrolę, z sympatycznego, zabawnego faceta zmieniał się w bestię.
Pewnego razu, gdy Klaudia miała osiem lat, ojciec rzucił się na mamę, zaczął ją szarpać i złapał mocno za włosy, potem popchnął na łóżko. Amelia zrozumiała, że nie da rady się obronić, że znikąd nie nadejdzie pomoc, że tego ataku może nie przeżyć. Nie pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. Jednak jej mąż nigdy nie posuwał się tak daleko, gdy w domu było dziecko. Zalana łzami zaczęła krzyczeć ze wszystkich sił, by córka uciekała. Nie zważała na kolejne ciosy, które sypały się na jej głowę. Za wszelką cenę chciała oszczędzić córce widoku tego, co miało nadejść. Poza tym, nie miała pewności, czy mała nie będzie następna. Jeśli sama straci przytomność lub umrze, nie zdoła jej przecież obronić.
– Błagam cię, uciekaj! – krzyczała, nie zwracała już uwagi na siebie, przestała się bronić. Chciała tylko, by jej dziecko było bezpieczne, by znalazło się poza jego zasięgiem. Zamilkła, dopiero gdy potężna, silna łapa zacisnęła się na jej gardle, odcinając dopływ powietrza.
Tamtego dnia, wybiegając z domu, Klaudia nie wiedziała, czy jeszcze zobaczy mamę. Biegła długo przez podwórka i park do drogi, która prowadziła na dworzec. Wiedziała, że stamtąd będzie mogła pojechać do babci, która mieszkała w Toruniu. Dotarła tam, gdy był już wieczór. Dziewczynka nie wiedziała, jak odnaleźć właściwy pociąg. Nie miała też pieniędzy na bilet. Gdyby została złapana na jeździe na gapę i bez opieki, z pewnością zainteresowałaby się nią policja, a wtedy nie zdołałaby dotrzeć do babci. Z jakiegoś powodu uważała, że tylko tam będzie bezpieczna. Mała uciekinierka nie miała pewności, co się z nią stanie, gdy ktoś ją spyta, gdzie są jej rodzice, więc postanowiła nie rzucać się w oczy.
Po dłuższym czasie, który Klaudia spędziła w ciemnym kącie pod schodami na jednym z peronów, zapowiedziano wjazd pociągu do Torunia. Gdy nadjechał, małej udało się wślizgnąć do jednego z przedziałów. Drobniutka ośmiolatka ukryła się pod siedzeniem. Los wreszcie się do niej uśmiechnął – do przedziału weszła kobieta z wielką walizką i transporterem dla zwierząt, w którym podróżował ogromny, puchaty kot. Kobieta ustawiła klatkę tak, że kratka drzwiczek znalazła się tuż przy twarzy dziewczynki. Waliza była zbyt duża i ciężka, by położyć ją na górnej półce, została więc między siedzeniami, chroniąc Klaudię przed niepożądanym wzrokiem ludzi. Zwierzak siedzący w transporterze zainteresował się małą pasażerką na gapę. Podszedł do kratki chroniącej go przed światem i dokładnie obwąchał zapłakaną dziecięcą buzię. Klaudia nigdy wcześniej nie widziała tak dużego i pięknego kota. Przyglądała mu się uważnie. Początkowo wystraszona niespodziewanym towarzystwem, po chwili poddała się urokowi łagodnie usposobionego stworzenia i ostrożnie przysunęła do niego buzię, a on, jakby rozumiał, że potrzebne jest jego wsparcie, przytulił swój puchaty koci pyszczek do kratki tak, że dziewczynka mogła go dotknąć, i zaczął głośno mruczeć. Na szczęście jego właścicielka zajęła się czytaniem książki i nie była zainteresowana tym, co działo się na poziomie podłogi. Klaudia wsłuchiwała się w niskie, rytmiczne, wibrujące dźwięki kociego mruczenia, które coraz bardziej ją odprężały. Wreszcie nasunęła na głowę kaptur bluzy, w której wybiegła z domu, dzięki czemu w policzek nie wbijało jej się szorstkie włosie wykładziny, którą była wyłożona podłoga w przedziale. Noskiem dotykała kociego futerka, jej ciało powoli zasypiało, oddech wydłużał. W ciepłym wagonie i w tym niezwykłym towarzystwie, wsłuchana w koci pomruk i stukot kół pociągu, po chwili zasnęła.
Obudziło ją szarpnięcie na zwrotnicy. Po chwili usłyszała kółka walizki, które toczyły się po podłodze. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie jest, jednak wraz z przebudzeniem powróciła bolesna świadomość położenia, w jakim się znalazła. Pomyślała o mamie.
Łzy napłynęły jej do oczu. Wiedziała, że musi zachowywać się cicho i nie może sobie pozwolić na szloch. Skupiła więc całą uwagę na kocie, który przyglądał jej się uważnie przymrużonymi oczami. Ona też go obserwowała, by zapamiętać każdy szczegół jego dostojnej kociej twarzy.
Pociąg zwolnił bieg. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała się rozstać ze swoim nowym puchatym przyjacielem, rozstać na zawsze i to sprowadziło na nią kolejną gwałtowną falę smutku. Niemal bezgłośnie wyszeptała, że nigdy go nie zapomni i że już zawsze będzie go kochała. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkają, choć wiedziała, że to mało prawdopodobne. Kot ponownie zmrużył oczy, dziewczynka zrobiła to samo. W ten sposób obiecali sobie dozgonną miłość, a przynajmniej tak odczytała to Klaudia.
Gdy klatka z kotem uniosła się nad podłogę, a potem zniknęła, Klaudia ostatkiem sił powstrzymała się, by nie krzyknąć, by za nim nie pobiec. Wśród dźwięku obcasów, trzaskania drzwi przedziałów i ponagleń wysiadających pasażerów usłyszała ciepły kobiecy głos:
– Jak ci minęła podróż, Greg? – Klaudia nie usłyszała żadnej odpowiedzi – Chyba dobrze, mruczałeś prawie całą drogę – mówiła dalej kobieta, a dziewczynka zrozumiała, że pytanie było skierowane do jej nowego i jedynego w tej chwili przyjaciela. Więc miał na imię Greg…
Wyczołgała się spod siedzenia. Ciało jej zdrętwiało od długiego przebywania w jednej pozycji. Pochyliła głowę i jeszcze mocniej nasunęła na nią kaptur. Starała się nie rzucać w oczy. Marzyła o tym, by stać się niewidzialna. Może tak właśnie się stało, bo nikt nie zainteresował się ośmiolatką idącą samotnie przez dworzec w Toruniu późnym wieczorem. Rozespanym, zmęczonym dzieckiem wstrząsały dreszcze. Instynktownie napięła mięśnie i ruszyła szybkim krokiem przed siebie.
W pamięci odtwarzała trasę, jaką zwykle przemierzała z rodzicami, jadąc z dworca do babci. Pamiętała, że to niedaleko. Przypominała sobie kolejno mijane budynki, identyfikowała zakręty, które zwykle mijali, jadąc taksówką lub samochodem wujka Karola, brata taty. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że babcia, do której jechała, była mamą ojca. Jak zareaguje, gdy Klaudia powie jej, dlaczego uciekła z domu? Może nie uwierzy, może się na nią zezłości? Postanowiła o tym nie myśleć.
Szła chodnikiem wzdłuż ulicy, którą zwykle jeździła z rodzicami. Gdy dotarła do mostu, rozpoznała stalowe przęsła, z których był zbudowany. Zadowolona, że nie pomyliła drogi, ruszyła biegiem przez most. Za chwilę jednak zwolniła. Nogi plątały jej się ze zmęczenia. Ciałem wciąż targały dreszcze, a nocny powiew od Wisły potęgował to nieprzyjemne odczucie. Klaudia była przerażona, myśląc o tym, co powie babcia, gdy ją zobaczy i dowie się, że wnuczka przyjechała sama. A co, jeśli nie będzie jej w domu?
Gdy minęła most, przeszła jeszcze kawałek drogi i rozpoznała ulicę, w którą trzeba było skręcić, by dotrzeć na starówkę. Po chwili pojawiły się kamieniczki. Tę okolicę znała już doskonale. Wielokrotnie tamtędy spacerowała z rodzicami, często się tu bawiła, rozpoznała więc właściwy budynek bez problemu. Drzwi na klatkę były zamknięte, zadzwoniła domofonem. – Kto tam? – rozległ się po chwili głos babci.
– Otwórz, babciu, to ja, Klaudia!
– Co?! – z głośnika domofonu padło krótkie pytanie, po chwili jednak brzęczący sygnał oznajmił, że można otworzyć drzwi. Gdy dziewczynka zaczęła wspinać się po schodach, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi do mieszkania i pospieszne kroki. Na pierwszym piętrze ledwo już przytomna ze zmęczenia i strachu Klaudia wpadła w ramiona babci.
– Dziecino, co się stało, gdzie rodzice?
– Mamusia kazała uciekać – szepnęła dziewczynka. – Nie wie-działam, dokąd mam iść.
– Dziecko! – powiedziała przerażona kobieta, lecz Klaudia już tego nie słyszała. Otuliła ją ciemność.
Jej życie pewnie wyglądałoby inaczej, gdyby nie tamten dzień i to, co go poprzedziło. Lęk, który zakorzenił się w jej sercu jak chwast, sprawił, że nie ufała mężczyznom, a fakt, że wciąż przyciągała niedojrzałych emocjonalnie i nieodpowiedzialnych partnerów, tylko utwierdzał ją w przekonaniu, że żaden facet na świecie nie jest godny jej zaufania. I choć obecne małżeństwo jej mamy było bardzo szczęśliwe, Klaudia traktowała je jak wyjątek potwierdzający regułę.
Gehenna skończyła się dla niej w dniu, w którym przyjechała do babci, do Torunia. Mamę wkrótce przywieźli wujek Karol i jego przyjaciel, pan Henryk. Ich życzliwość pomogła im przetrwać najgorszy czas. Cała rodzina odwróciła się od jej ojca i choć babcia odwiedzała go w areszcie, a później w więzieniu, nigdy nawet nie próbowała go tłumaczyć. Czuła się winna, że nie potrafiła lepiej wychować syna. Z czasem kobiety coraz rzadziej wspominały o przeszłości, a w końcu zaczęły żyć wyłącznie chwilą obecną z nadzieją na spokojną, dobrą przyszłość.
Po zakończeniu sprawy sądowej i rozwodowej Amelia znalazła zajęcie w wydawnictwie. Tłumaczyła powieści. Ta praca była jej pierwszym spełnionym marzeniem od urodzenia Klaudii.
Pracowała w domu. Siadała wtedy przy małym biureczku pod oknem i odpływała w świat literatury. Klaudia niemal codziennie po szkole znajdowała mamę w tej samej pozycji – pochyloną nad klawiaturą lub nad wydrukami, na które nanosiła poprawki. Na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech. W pełni skupiona na pracy, często nie zauważała, że ktoś wszedł do pokoju. Dziewczynka siadała wtedy na łóżku i zerkając na szczęśliwą, spokojną mamę, odrabiała lekcje, uczyła się lub czytała. Stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa z czasem pozwoliły na zabliźnienie się ran.
Kiedy Amelia stanęła trochę na nogi finansowo, postanowiła wynająć samodzielne mieszkanie gdzieś w pobliżu. Odbyła wtedy długą i szczerą rozmowę z teściową. Starszej kobiecie bardzo zależało na tym, by w dalszym ciągu mieszkały razem. Nie chciała tracić ich z oczu. Poza tym wszyscy dobrze się dogadywali.
Razem z babcią Michaliną dziewczynka robiła zakupy, sprzątała, gotowała i piekła cudowne, wymyślne ciasta albo takie najzwyklejsze, kruche ciasteczka. Odkładała je później do metalowego pudełka zdobionego złotymi ornamentami z motywem róż na pokrywce. Pudełko stało na górnej półce w szafce kuchennej i babcia nie dopuszczała do tego, by kiedykolwiek było puste. Na dolnej półce w kredensie trzymała konfitury z truskawek, ze śliwek i te najcudowniejsze na świecie – różane. Klaudia kochała ich aromat.
Dziadek Franciszek zabierał Klaudię na długie spacery, opowiadał jej toruńskie baśnie i historię tego miasta. A w długie zimowe wieczory brał wnuczkę na kolana i czytał jej książki. Złakniona ciepła i miłości Klaudia nigdy nie protestowała. Wolała spędzać czas z mamą i dziadkami niż oglądać bajki czy filmy dla dzieci. Po latach chwile spędzone na gotowaniu i pieczeniu łakoci, na wspólnej pracy na maleńkiej działce, na którą od wiosny do jesieni jeździli na rowerach kilka razy w tygodniu, stały się dla niej jednymi z najpiękniejszych wspomnień dzieciństwa.