- promocja
Droga do Diuny - ebook
Droga do Diuny - ebook
Książka ta stanowi kompendium wiedzy i zbiór tekstów, a dla świata Herbertowej Diuny jest tym, czym Silmarillion dla Tolkienowego Śródziemia!
Książę zwilżył usta językiem.
— To się nie wydaje możliwe. Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Wielu ludzi regularnie przyjmuje melanż. To część naszej diety, Thufir. Musielibyśmy już słyszeć o symptomach głodu narkotycznego. Ja sam obchodziłem się bez przyprawy przez… — Pokręcił głową. — No cóż, ja… Do diabła, Thufir! Wiem, że mogę jej używać albo ją odstawić.
— A możesz, panie?
— Ale ja…
— Czy ktoś, kto może pozwolić sobie na regularne zażywanie melanżu, odstawi go na próbę? — zapytał Hawat. — Nie mówię o przypadkowych ludziach z klasy średniej. Mówię o tych z wyższej, którzy mogą go łatwo zdobyć i znają jego sprawdzone właściwości geriatryczne, o tych, którzy zażywają go codziennie w dużych ilościach w charakterze lekarstwa.
— To by było potworne — powiedział Leto.
— Nie byłby to pierwszy raz, kiedy jakaś wolno działająca trucizna została wprowadzona na rynek pod przykrywką dobra publicznego. Zapraszam cię, panie, do zapoznania się z historią zażywania saturialu, semuty, verity, tytoniu…
W Drodze do Diuny Brian Herbert i Kevin J. Anderson rzucają światło na okoliczności powstania i redagowania najwybitniejszych dzieł Franka Herberta – Diuny i Mesjasza Diuny – zamieszczając odnalezione po latach w notatkach pisarza sceny i rozdziały, które zostały usunięte z obu powieści, a także jego korespondencję z wydawcą.
Wielką gratką dla czytelników będzie też bez wątpienia Planeta przyprawy – alternatywna powieść o Diunie napisana przez obu twórców na podstawie szkiców Franka Herberta. Pokazuje ona, jak pierwotnie miała wyglądać Diuna i jak z niewielkiej, pozbawionej rozmachu powieści powstało ostatecznie arcydzieło światowej literatury SF.
Uzupełnieniem tego tomu są opowiadania Briana Herberta i Kevina J. Andersona – Szept kaladańskich mórz, Polowanie na Harkonnenów, Mek do bicia, Twarze męczenników i Dziecko morza – osadzone głównie w realiach stworzonej przez nich trylogii „Legendy Diuny”.
Droga do Diuny to książka wyjątkowa i wspaniały prezent dla miłośników twórczości Franka Herberta!
Frank Herbert z pewnością byłby zachwycony i dumny z tej kontynuacji swojej wizji. - Dean Koontz.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7818-970-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W całej światowej literaturze nie ma bardziej wzruszającego hołdu niż te kilka stron, które Frank Herbert poświęcił Beverly Herbert w posłowiu do powieści Kapitularz Diuną, którą kończył u jej boku na Hawajach, kiedy była już umierająca. Z myślą o swej ukochanej żonie i najlepszej przyjaciółce podczas trzydziestu siedmiu lat małżeństwa napisał: „Czy to dziwne, że wspominam nasze wspólne lata w szczęściu przewyższającym wszystko, co słowa mogą opisać? Czy to dziwne, że nie chcę zapomnieć ani jednej chwili? Większość ludzi po prostu dotykała skraju jej życia. Ja dzieliłem je w najintymniejszy sposób, a wszystko, co robiła, dodawało mi sił. Nie byłbym w stanie robić tego, co było konieczne, przez dziesięć ostatnich lat jej życia, gdyby w poprzednich latach nie oddała mi siebie, nie zachowując sobie niczego. Uważam to za swój najszczęśliwszy traf i najcudowniejszy przywilej”.
Jego wcześniejsza dedykacja w Dzieciach Diuny mówi o innych stronach tej niezwykłej kobiety:
Dla Bev
– z miłosnym oddaniem, ceniąc Jej urodę i mądrość,
gdyż to Ona naprawdę zainspirowała mnie do napisania tej książki.
Frank Herbert ukształtował na wzór Beverly lady Jessikę Atrydę, jak też wiele cech Bene Gesserit. Bev była równą mu intelektem towarzyszką w pisaniu. Była wszechświatem Franka Herberta i – bardziej niż ktokolwiek inny – jego duchową przewodniczką w drodze do Diuny.PODZIĘKOWANIA
Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki, a w szczególności Frankowi Herbertowi, Beverly Herbert, Jan Herbert, Rebece Moeście, Penny Merritt, Ronowi Merrittowi, Bruce’owi Herbertowi, Billowi Ransomowi, Howiemu Hansenowi, Tomowi Doherty’emu, Patowi LoBrutto, Sharon Perry, Robertowi Gottliebowi, Johnowi Silbersackowi, Kate Scherler, Kimberly Whalen, Harlanowi Ellisonowi, Anne McCaffrey, Paulowi Stevensowi, Erykowi Raabowi, Sterlingowi E. Lanierowi, Lurtonowi Blassingame’owi, Lurtonowi Blassingame’owi juniorowi, Johnowi W. Campbellowi juniorowi, Catherine Sidor, Diane Jones, Louisowi Moeście, Carolyn Caughey, Damonowi Knightowi, Kate Wilhelm oraz Eleanor Wood.SŁOWO WSTĘPNE
Frank Herbert czerpał z życia więcej radości niż ktokolwiek, kogo znałem. Śmiał się więcej, więcej żartował i pisał więcej niż jakikolwiek znany mi autor. Dzięki skromnemu pochodzeniu znad rzeki Puyallup, na której drugim brzegu i ja się urodziłem, oraz zamiłowaniu do spędzania czasu na łonie przyrody osądzał ludzi wedle ich kreatywności i tego, czy stawiają czoło przeciwnościom losu z humorem czy z goryczą. To właśnie poczucie humoru pozwalało mu znosić trudy życia i cieszyć się z ich przezwyciężania. Frank uważał, że stereotyp pisarza ledwie wiążącego koniec z końcem w klitce na poddaszu został stworzony przez wydawców pragnących wykręcić się niewielkimi zaliczkami. Jedyną walutą, na której naprawdę mu zależało, był czas na pisanie.
– Widzisz, Ransom – powiedział kiedyś – pierwsza klasa oznacza więcej czasu na pisanie.
Żył wygodnie, choć bez ekstrawagancji, na które śmiało mógłby sobie pozwolić, zawsze w bliskim kontakcie z przyrodą. W latach PD (po napisaniu Diuny – przyp. tłum.) wielką przyjemność sprawiały mu nowe poszukiwania literackie, a także pomoc, jaką niósł innym w drodze do osiągnięcia sukcesu. Zamiast pożyczek czy zasiłków Frank ofiarowywał możliwości, mówiąc: „Wolę podać komuś rękę, niż przydepnąć mu palce”. Przypominał mi tym mój ulubiony cytat z Dostojewskiego: „«Daj nam jeść, a potem będziesz mógł się od nas domagać cnoty!»”*.
Wszystko i wszystkich dzielił na dwie główne kategorie: to coś lub ktoś albo dawało mu czas potrzebny na pisanie, albo mu go odbierało. Ja zresztą podobnie się na to zapatrywałem. Wiedzieliśmy zawsze o swoich sukcesach wydawniczych, ale przywiązywaliśmy do nich wagę dlatego, że obaj pochodziliśmy z doliny Puyallup, nasi ojcowie pracowali w organach ścigania w tym samym dystrykcie, a nasi dalecy krewni byli ze sobą pożenieni. We wczesnych latach siedemdziesiątych obaj przeprowadziliśmy się do Port Townsend w tym samym tygodniu i dowiedzieliśmy się o tym z lokalnej gazety, która wydrukowała krótkie artykuły o nas. Chciałem go wreszcie poznać, ale wzdragałem się zajmować mu czas, który poświęcał na pisanie. Parę lat wcześniej Frank napisał coś pod pseudonimem dla „Helix”, mojego ulubionego niezależnego pisma z Seattle. Wysłałem mu więc pocztówkę zaadresowaną na tamten pseudonim (H. Bert Frank), informując, że zazwyczaj piszę do południa i chciałbym umówić się z nim kiedyś na kawę. Następnego dnia o 12.10 zadzwonił telefon:
– Ransom? Tu Herbert. To co z tą kawą?
Tak rozpoczął się nasz trwający piętnaście lat zwyczaj spotykania się na kawę lub lunch prawie każdego dnia.
Frank uważał poezję za najdoskonalszą formę wypowiedzi, niezależnie od jej rodzaju czy gatunku. Zaczytywał się twórczością współczesnych poetów publikowaną zarówno w literackich, jak i „zwykłych” czasopismach. Sam też pisał wiersze, w których zajmował się tak rzeczywistymi, jak i fikcyjnymi zagadnieniami. Już jako bardzo młody człowiek zorientował się, że może zarobić na literaturze faktu, która w jego wydaniu była dużo lepsza niż większość artykułów z tamtych czasów. Jego swoisty styl, dbałość o szczegóły i łatwość wypowiadania się w potocznym języku, połączone z tym wiecznie dociekliwym „A co by było, gdyby…?”, wkrótce zaowocowały płynnym przejściem do fikcji literackiej. Frank odniósł sukces dzięki swej prozie, jednak zarówno jego książki, jak i zbiory notatek pełne były natchnionych wierszy.
Mój pierwszy zbiór poezji, Finding True North & Critter, został nominowany do National Book Award w tym samym roku, w którym Frank otrzymał nominację za swoją powieść Soul Catcher. Możliwe, że gdybyśmy obaj od początku zajmowali się tylko literaturą piękną albo obaj pisali jedynie poezję, nasza przyjaźń wyglądałaby zupełnie inaczej. My jednak zawsze wspieraliśmy się i zachęcaliśmy nawzajem do podejmowania ryzykownych wyzwań, próbowania sił w nowych gatunkach, na przykład scenariuszach filmowych. Największą próbą dla naszej przyjaźni oraz zawodowej reputacji było wspólne napisanie książki Epizod z Jezusem i wydanie jej pod naszymi nazwiskami. Frank uważał, że po jej opublikowaniu spotkamy się z krytyką, że będzie się mówiło, iż Frankowi Herbertowi skończyły się pomysły, a Bill Ransom dla rozgłosu uczepił się poły mistrza. Kiedy takie opinie rzeczywiście się pojawiły, byliśmy już na nie psychicznie przygotowani. Okoliczności, które doprowadziły nas do podjęcia współpracy, były dość złożone, jednak nasza umowa była prosta: plany żadnego z nas nie mogą stanąć na drodze naszej przyjaźni. Uścisnęliśmy sobie dłonie i obietnicy dotrzymaliśmy. Nie poróżnił nas nawet fakt, iż wydawca wolał wydać książkę jedynie pod nazwiskiem Franka (zaliczka byłaby w takim przypadku o ułamek wyższa, niż gdyby na okładce miały figurować oba nazwiska). Wysoko postawieni decydenci sugerowali nam również pisanie pod pseudonimem, przekonani, że powieść sygnowana przez dwóch autorów nie będzie się dobrze sprzedawać, i chcieli rozmawiać wyłącznie z Frankiem. Byli w dodatku zdania, że moja poetycka renoma w żaden sposób nie podniesie rynkowej wartości książki, w związku z czym proponowali mi 25%, Frankowi zaś 75% kwoty wynagrodzenia. Frank w końcu dosłownie odłożył słuchawkę i kupił bilet do Nowego Jorku. Kiedy wrócił z kontraktem w dłoni, opowiadał, że powtarzał jedynie w kółko jak mantrę: „Połowa włożonej pracy to połowa zasługi i połowa wynagrodzenia”. Stracił więc 90% potencjalnego zysku i podzielił się miejscem na okładce, żeby pracować ze mną… a to tylko jeden z przykładów siły jego przyjaźni i charakteru.
Okazało się, że gra warta była świeczki. Kiedy się dowiedzieliśmy, że recenzja książki ukaże się w „New York Times Book Review”, bardzo się denerwowałem.
– Spokojnie, Ransom – mówił Frank. – Nawet miażdżąca recenzja w „New York Timesie” oznacza dziesięć tysięcy hardcoverów sprzedanych następnego dnia.
John Leonard napisał fantastyczną recenzję i sprzedaż ruszyła. Wydawca domagał się teraz dwóch kolejnych książek w tej serii, Efektu Łazarza i The Ascension Factor, i nie było już żadnych dyskusji o nazwiskach na okładce. Jak na dwóch wiejskich samouków z doliny Puyallup, którzy w dzieciństwie zabawiali się zastawianiem sideł, poszło nam całkiem nieźle, a to dlatego, że naszym głównym celem była zawsze Opowieść. Kiedy pisaliśmy razem, nasze ego nie wchodziły nam w drogę, głównie z tego powodu, że Frank nie miał zbyt wielkiego ego jako autor. Nauczyłem się od niego, że autorzy istnieją jedynie dla swoich dzieł, nie odwrotnie, dobra opowieść zaś musi zapewniać dwie rzeczy: zabawę i informację. Część informacyjna powinna być na tyle zajmująca, żeby czytelnicy mogli zanurzyć się w akcję powieści, nie czując się przy tym jak na nudnym kazaniu. Literatura będąca jedynie rozrywką, nieucząca niczego, niezgłębiająca istoty człowieczeństwa, jest tylko zwykłym marnowaniem drzew.
Frank uważał poezję za szczytowe osiągnięcie ludzkiego języka, wierzył też, że science fiction jest jedynym gatunkiem literackim próbującym zdefiniować, co właściwie oznacza być człowiekiem. Kontakty z obcymi lub pozaziemskim otoczeniem stanowią tło dla przedstawienia typowych ludzkich interakcji. Bohaterowie książek science fiction sami rozwiązują swoje problemy – nie pomagają im w tym ani bogowie, ani magiczne zaklęcia – czasami zaś, by ratować skórę, muszą konstruować intrygujące urządzenia. Ludzie czytają przecież książki, by dowiedzieć się, jak inni radzą sobie z typowo ludzkimi problemami. Frank zarówno w życiu, jak i w swoich dziełach podziwiał i wychwalał ludzką pomysłowość i umiejętność rozwiązywania problemów. Podchodził też do tej sprawy praktycznie:
– Pamiętaj, Ransom – powiedział kiedyś – to nie obcy kupują książki, ale ludzie.
Frank hodował kurczaki, i to w bardzo profesjonalny sposób. Miał dwupiętrowy, ogrzewany bateriami słonecznymi kurnik z automatycznym podajnikiem karmy, przylegający do ogrodu, tak by przy okazji wzbogacać nawozem kompost. Obok tej kurzej posiadłości, choć szczęśliwie poza zasięgiem wzroku kurczaków, znajdowało się stanowisko obróbki wyposażone w specjalne palenisko na drewno, parownik i urządzenie do oskubywania z piór. Najzwyklejsze codzienne zajęcia były dla niego okazją do zabawy i wykazania się pomysłowością. Podziwiał pisarzy intelektualistów, jak Pound, ale miał też słabość do niewykształconych samouków dociekliwie zgłębiających ludzką naturę, takich jak Faulkner czy Hemingway.
Dzieła Williama Faulknera miały zresztą na Franka duży wpływ, widoczny chociażby w stworzonym przez niego realistycznym fikcyjnym świecie opartym na skomplikowanych powiązaniach genealogicznych. Frank uważał, że science fiction stwarza mu doskonałą sposobność dotarcia do szerokiej publiczności z prawdziwie głębokimi zagadnieniami. Przemówienie noblowskie Faulknera z roku 1950 wywarło na nim ogromne wrażenie i miało niemały wpływ na jego twórczość: „Dzisiejsi młodzi pisarze zapomnieli o rozterkach ludzkiego serca rozdartego wewnętrznym konfliktem, a samo to wystarczy, by stworzyć coś wartościowego, tylko o tym bowiem warto pisać w twórczej męce… o rzeczywistych uczuciach i wartościach, odwiecznych prawdach, bez których każda opowieść będzie złudna i ulotna – takich jak miłość, honor, litość, duma, współczucie i poświęcenie”. Opowieść jest jedynie tłem dla zobrazowania ludzkich wzorców kulturowych i pisarze muszą mieć świadomość spoczywającej na nich odpowiedzialności.
Frank miał anioła stróża, który przez niemal czterdzieści lat wszelkimi dostępnymi środkami chronił zarówno jego, jak i czas potrzebny mu na pisanie. Beverly Stuart Herbert spędziła z nim miesiąc miodowy w przeciwpożarowej wieży obserwacyjnej, spakowała się wraz z dziećmi do vana i zamieszkała w meksykańskiej wiosce, by mógł pisać w spokoju, i zachęcała go do rzucenia pozbawionej perspektyw pracy zawodowej i poświęcenia się ukochanemu pisaniu. Intuicyjnie wyczuwała bufonów, pasożytów, naciągaczy i rozmaitych błaznów, Franka zresztą też niełatwo było oszukać. Mało komu jednak udawało się przedrzeć przez Beverly, by spróbować sił z Frankiem. Dzięki swej łagodności i talentom dyplomatycznym umiała ona chronić nie tylko Franka, ale i godność tych, którzy usiłowali mu się narzucać. Potem, przy kawie i domowym cieście, razem z tego żartowali.
To właśnie Bev podsunęła nam pomysł wspólnej pracy nad powieścią. Była pierwszym czytelnikiem i krytykiem dzieł Franka, a jej opinie były zazwyczaj bardzo trafne. Przy codziennej kawie zwykliśmy snuć dla zabawy koncepcję pewnej opowieści.
– Po prostu napiszcie razem tę książkę i przestańcie wreszcie o niej dywagować – powiedziała kiedyś.
Każdy z nas zabrał się do tej pracy z zupełnie innych powodów. Ja chciałem spróbować dłuższej narracji, Frank zaś przećwiczyć pracę z drugą osobą, gdyż interesowało go pisanie scenariuszy filmowych, które z zasady narzuca konieczność współpracy. Obaj osiągnęliśmy swój cel, a Frank skomentował nasze poczynania ze zwykłym poczuciem humoru jako „prywatny akt kolaboracji dwojga chętnych dorosłych”.
Niektóre nasze wspólne doświadczenia dalekie były jednak od radości. Czas pracy nad książką, którą razem pisaliśmy, był też dla nas obu naznaczony smutkiem. Kiedy zaczęliśmy współpracę, u Beverly wykryto nowotwór, ja zaś byłem w trakcie rozwodu; podczas pisania Efektu Łazarza Bev walczyła z nawrotem choroby (to właśnie wtedy Frank napisał powieść The White Plague), a książka ukazała się już po jej śmierci. Nasza praca nad The Ascension Factor zakończyła się natomiast wraz ze śmiercią Franka.
Niespodziewaną korzyścią z naszego wspólnego pisania była współpraca Franka i jego syna Briana. Frank mówił zawsze, że ma nadzieję, iż któreś z jego dzieci pójdzie w pisarskie ślady ojca, a Brian próbował już swoich sił w humorystycznych opowiadaniach science fiction.
Wspólna praca nad książką Man of Two Worlds była dla Franka przełomem po trudnych latach choroby Beverly. Brian nauczył się u jego boku trudnej sztuki współdziałania, Frank zaś zyskał pewność, że zarówno dziedzictwo świata Diuny, jak i pisarska tradycja w rodzie Herbertów nie wygasną wraz z nim. Brian i Kevin J. Anderson bawią się wspólnym pisaniem równie dobrze jak niegdyś ja i Frank, dodali też nową głębię i wpletli kolejne socjopolityczne wątki w wielką tkaninę, na której utkany został obraz uniwersum Diuny.
Byłem mniej więcej w połowie pisania pierwszej, roboczej wersji The Ascension Factor, kiedy w porannej audycji radiowej podano wiadomość o śmierci Franka. W typowy dla siebie sposób cały czas wierzył, że pokona i tę przeszkodę, tak jak udało mu się pokonać tyle innych. Równie typowy był sposób, w jaki umarł: pisząc na laptopie krótkie opowiadanie, które, jak mi wspomniał, mogło się rozwinąć w powieść podobną do Soul Catcher. W zamieszaniu, jakie towarzyszyło ostatnim próbom ratowania jego życia, laptop został zniszczony, a wraz z nim przepadło ostatnie opowiadanie Franka – podobnie jak przepadły ostatnie słowa Einsteina, a to tylko dlatego, że jego pielęgniarka nie mówiła po niemiecku.
Ilekroć dotykam klawiatury, myślę o Franku z nadzieją, że moje utwory spełniłyby jego jakże wysokie wymagania. W staroangielskim poetę określało się tym samym słowem co twórcę, czyli „tego, który kształtuje”.
Frank Herbert był Twórcą na wielką skalę, najbardziej lojalnym przyjacielem, o jakim można by marzyć… i zabawnym, rozsądnym, fantastycznym człowiekiem. Wciąż bardzo za nim tęsknimy.
– Bill Ransom
* Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow, przełożył Aleksander Wat.PRZEDMOWA
Początek to czas dla podjęcia najsubtelniejszych działań, by wszystko znajdowało się na swoim miejscu*.
– z Diuny Franka Herberta
To było jak odnalezienie skrzyni ze skarbami.
Właściwie były to zwykłe kartonowe pudła wypchane rękopisami, skoroszytami, rysunkami i luźnymi notatkami. Niektóre dosłownie pękły pod naporem zawartości albo zostały zgniecione przez poustawiane na nich stosy ciężkich przedmiotów.
Tak jak to opisał Brian w swojej nominowanej do nagrody Hugo biografii Dreamer of Dune, żona Franka, Beverly, w ostatnich latach życia ciężko chorowała i nie była już w stanie zapanować nad tym zalewem papieru. Wcześniej przez wiele lat utrzymywała wzorowy porządek w dokumentach swego niezwykle płodnego męża i dzięki pomysłowemu systemowi zawsze potrafiła odnaleźć stare rękopisy, umowy wydawnicze, dane dotyczące wypłat tantiem, listy, recenzje i materiały z kampanii reklamowych.
W pudłach znaleźliśmy stare rękopisy powieści Franka, również tych niekompletnych i niepublikowanych, krótkich opowiadań, a także intrygujący skoroszyt pełen niewykorzystanych pomysłów. Były tam stare scenariusze filmowe, plany podróży i dokumenty prawne z czasów, gdy Frank Herbert pracował nad różnymi filmami, na przykład The Hellstrom Chronicle, Threshold: The Blue Angels Experience, The Tillers, Diuna Davida Lyncha, a nawet Flash Gordon Dino de Laurentiisa, przy którym Frank był zatrudniony w Londynie jako konsultant do spraw scenariusza. Oprócz tego znaleźliśmy liczne umowy i scenariusze nigdy nienakręconych filmów, takich jak Soul Catcher, The Santaroga Barrier oraz Zielony Mózg.
Odkryliśmy również prawdziwe perełki upchnięte pomiędzy stosami materiałów do Mesjasza Diuny i Boga Imperatora Diuny (jeszcze pod roboczym tytułem Czerw Diuny): szkice dodatkowych rozdziałów, dywagacje na temat ekologii, ręcznie pisane fragmenty wierszy i poetyckie opisy pustyni oraz Fremenów. Niektóre były nabazgrane na skrawkach papieru, kartkach z notesu czy w kieszonkowych notatnikach. Znajdowały się tam niezliczone strony materiałów, które nigdy nie zostały opublikowane w żadnej z sześciu powieści o Diunie, w tym rysy historyczne czy fascynujące opisy miejsc i postaci. Kiedy przystąpiliśmy do żmudnego przeglądania i segregowania tych tysięcy kartek, czuliśmy się jak archeolodzy, którzy właśnie odkryli poprawioną mapę prowadzącą do Świętego Graala.
A były to zaledwie materiały zgromadzone na strychu nad garażem Briana Herberta.
Do tego doszła jeszcze zawartość dwóch skrytek depozytowych odnaleziona ponad dziesięć lat po śmierci Franka, jak to już opisaliśmy w posłowiu do Rodu Atrydów, pierwszego z naszych prequeli Diuny. Na dodatek Frank zapisał dziesiątki pudeł ze swymi szkicami i notatkami uniwersyteckiemu archiwum, a uniwersytet wspaniałomyślnie je nam udostępnił. Czas spędzony na cichym uczelnianym zapleczu zaowocował dalszymi znaleziskami. Kevin wracał tam jeszcze parokrotnie, kopiując i ponownie sprawdzając niektóre rzeczy, podczas gdy Brian zajmował się innymi publikacjami związanymi z Diuną.
Bogactwo odkrytych przez nas materiałów było spełnieniem marzeń każdego fana Diuny. A nikt chyba nie wątpi, że my jesteśmy fanami. Ślęczeliśmy nad stosami nowych, fascynujących informacji, cennych nie tylko z uwagi na swe historyczne znaczenie, ale i dla czystych walorów rozrywkowych. Był wśród nich zarys Planety przyprawy – całkowicie innej, nieznanej dotąd wersji Diuny – wraz z notatkami opisującymi miejsca i postaci. Znaleźliśmy też nieopublikowane sceny i całe rozdziały z Diuny i Mesjasza Diuny z korespondencją rzucającą nowe światło na przełomowe momenty powstawania uniwersum Diuny – na przykład skrawek papieru, na którym Frank Herbert zanotował ołówkiem: „Do diabła z przyprawą! Ratujcie ludzi!”. Ten kluczowy wers, definiujący istotę charakteru księcia Leto Atrydy, mógł zostać napisany w chwili, gdy Frank gasił właśnie nocną lampkę i nagryzmolił go tuż przed zapadnięciem w sen.
Wszystkie te klejnoty ze skarbca science fiction zawarliśmy w Drodze do Diuny wraz z powieścią Planeta przyprawy, którą napisaliśmy według szkicu Franka. Dołączyliśmy do nich również cztery nasze opowiadania: Szept kaladańskich mórz (którego akcja rozgrywa się podczas wydarzeń opisanych w Diunie) oraz trzy historie związane z naszą sagą o Dżihadzie Butleriańskim: Polowanie na Harkonnenów, Mek do bicia i Twarze męczenników.
Gdyby Frank Herbert żył dłużej, podarowałby światu jeszcze wiele opowieści osadzonych w jego niezrównanym fantastycznym uniwersum. Dziś, prawie dwadzieścia lat po jego śmierci, mamy zaszczyt podzielić się tą spuścizną z milionami jego wielbicieli na całym świecie.
Przyprawa musi płynąć!
– Brian Herbert i Kevin J. Anderson
* Przełożył Marek Marszał.