- W empik go
Droga do L. - ebook
Droga do L. - ebook
Czy w istocie tak jest?
Łączy je sekret. Poznały się w londyńskim burdelu, gdzie spełniały zachcianki panów – bogaczy stojących ponad prawem. Dramatyczne wydarzenia naznaczyły je na zawsze. Sprawiły, że każda zabawa to tak naprawdę walka o siebie i innych.
Dopiero zemsta może im dać spokój i bezpieczeństwo. Czy zdołają przerwać stworzony przez panów krąg przemocy?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-972755-5-3 |
Rozmiar pliku: | 6,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opiszę Ci scenę, która wraca do mnie każdej nocy. Nie jest istotna dla mojej opowieści i nie jest nawet jej początkiem, więc śmiało możesz ją zignorować. Dlaczego od niej zaczynam? Bo mnie dręczy, uparcie włazi pod powieki każdego wieczoru, gdy gasną światła w więzieniu. Te pigułki, które mi dają, są chyba za słabe, ale proszę, nie mów im o tym. Jedyne, co mi pozostało po niej, to wspomnienia.
Rozwiane na wietrze miedziane włosy chłoszczą moje policzki. Obraca się powoli i wyciąga ku mnie rękę, białą i idealną, jakby wyrzeźbioną w marmurze. Chwytam ją za kciuk, a ona zerka na mnie spod ciężkich powiek. Czarne oczy stanowią dziwny kontrapunkt klasycznie pięknej twarzy. Nagle przyciąga mnie do siebie, tak blisko, że wchodzę w obręb jej ciepła. Jest tak kobieca jak skrzyżowanie Dity von Teese z Matką Boską, ale pachnie jak najbardziej pociągający mężczyzna – czymś słodkim i suchym, sianem i górskim wiatrem, wolnością i pewnością siebie. To zapach, przed którym świat się kłania. To była cała Lady Key.
Zauważa, że wędruję myślami w przestworzach, i widocznie ją to irytuje. Przyciąga moją twarz do swojej, żeby zwrócić na siebie uwagę. Delikatnie pociera mój policzek, podążając kciukiem za pojedynczą łzą. Skupia na niej wzrok, jakby była drogocennym klejnotem, a potem ją zlizuje. Jej język jest wężowo gładki i chłodny. W starym radiu kradzionego pick-upa dudni The Distillers:
There’s a highway to the edge, yeah!
Once a night, you will drive yourself there.
At the end of the road, you will find the answer1.
Odsuwa się ode mnie i spogląda mi prosto w oczy.
– Od teraz możesz być tym, kim zapragniesz. Możesz odrzucić przeszłość. Nie ma dla ciebie granic. Kim będziesz?
Stoję jak zahipnotyzowana, patrząc w czarne studnie oczu, za których matem kryje się czerwona, chorobliwa żyłka. Key mruga zdenerwowana i potrząsa głową. Nie chce, żebym to dostrzegła.
– Kim będziesz? – mówi głośniej, bardziej nagląco.
– Marlą – odpowiadam niemal szeptem.
Odchyla się, odrzucając gęste włosy, i cmoka z niezadowoleniem.
– Możesz być każdym. Możesz wszystko. A ty chcesz być Marlą? Po prostu Marlą? Bądź jebanym Tylerem Durdenem2, skoro już nie potrafisz wyjść z tych swoich książek! Podziemny Krąg, twoja mać!
Klub płonie już otwartym ogniem. Krzyki i jęki, które dochodziły z wnętrza jeszcze kilka sekund temu, giną pośród trzasków płonących belek. Z oddali słychać dźwięk syren. Odchrząkuję.
– Chcę być Marlą – mówię bardziej stanowczo, patrząc jej prosto w oczy.
Wzdycha i bierze moją twarz w chłodne dłonie.
– Będziesz Marlą. Będziesz silna i niezależna. Nikt cię już nie skrzywdzi.
Całuje mnie w usta. Jest jednocześnie miękka i twarda, tak podniecająca, że czuję ją głęboko pod żebrami jak słodki ból brzucha. Pierwsza i jedyna kobieta, którą kiedykolwiek kochałam.
At the end of the road, you will drink the fear3.
Ta, która kiedyś była dla mnie wszystkim, jest martwa.Rozdział 2
Była dla mnie wszystkim?!
Key była pierwszą i jedyną osobą, którą znienawidziłam od pierwszego wejrzenia. Tyle razy życzyłam jej wieczności w męczarniach, że jeśli diabeł istnieje, ma ją po tysiąckroć na swojej liście.
Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, nie byłam w swojej skórze. Mój duch kołysał się gdzieś pod sufitem, obserwując drżącą kobietę, nad którą pochylało się kilku mężczyzn. Zawsze gdy dręczą mnie przebitki tamtego wydarzenia, z prawdziwym zdziwieniem odkrywam, że to nagie, skulone ciało na białych płytkach należy do mnie. Dlatego właśnie nie potrafię tego realistycznie opisać. Jestem to winna tysiącom dziewczyn sprzedanym do burdeli tak jak ja, a jednak nie umiem. To doświadczenie nie należało do mnie. To była ona, ta wcześniej, ale nie ja.
– Chodź tu, Key, masz nową, doprowadź ją do stanu używalności – powiedział łysy z bródką, podpalając skręta.
Do pokoju weszła przepiękna, długowłosa kobieta w lateksowym kombinezonie. Zatrzymała się przed nagą dziewczyną i rzuciła jej pogardliwe spojrzenie.
– Popierdoliło was? – warknęła.
Stanęła przed łysym i uniosła brodę tak, że zdawała się wyższa od niego o co najmniej pół głowy.
– To nie jest dziwka. To jest posiniaczona kupa kości i krwi. Zanim będzie w stanie pracować, minie co najmniej miesiąc – wycedziła niskim głosem.
– Stawiała się – odpowiedział groźnie drugi o sylwetce kulturysty.
Chciałam ją przed nimi ostrzec. Była wysoka, ale szczupła. Miała jednak w sobie to coś, co sprawiało, że bałam się jej nawet bardziej niż mężczyzn.
– Stawiała się czy nie stawiała, sam na nią popatrz. – Wskazała ciało skulone na podłodze.
– Zabieraj się do roboty, Key, bo…
– Bo co? – Obróciła się gwałtownie i zbliżyła do osiłka tak, że niemal go dotknęła piersiami.
Uciekł od jej wzroku.
– Pogadasz sobie jutro z Dyllanem – powiedział pojednawczo, jakby nie był w stanie uciec się do otwartej groźby.
Poszedł w kierunku drzwi, nie obdarzając nawet najmniejszym spojrzeniem leżącego na podłodze ciała. Za nim podążyło trzech pozostałych. Lady Key została sama z dziewczyną. Westchnęła głośno, ale nie zmieniła obojętnego wyrazu twarzy.
– Wstawaj. – Zmieniła język na polski.
Dziewczyna podniosła się powoli, szlochając nieustannie. Nie wiem, jakim sposobem wróciłam wtedy do swojego ciała. Od razu tego pożałowałam. Bolało, było mi zimno, dopadły mnie mdłości i zawroty głowy i czułam, jakbym miała poluzowane kości. Po moich nieznośnie drżących nogach płynęła ciemna krew. Próbowałam ją wytrzeć dłońmi, jakby to jeszcze miało w ogóle jakiś sens.
– Hej, rozumiesz, co się do ciebie mówi? – pytała Key martwym tonem.
Sapnęłam i chwyciłam ją za rękę. Chwiałam się na nogach i rozpaczliwie potrzebowałam pocieszenia. Wyglądała na zaskoczoną i zdegustowaną. Zrobiła szybki krok w tył i wyrwała dłoń. Wytarła o spodnie ślady mojej krwi.
– Idź pod prysznic. – Wskazała odrapane drzwi. – Przyniosę ci ręcznik i coś do ubrania.
Obróciłam się na pięcie i powlekłam w wyznaczonym kierunku. Potem Lady Key wskazała mi moją klitkę i starannie zamknęła za mną drzwi na klucz. Zostałam sama.
Dziwnie działa ludzki umysł. Miałam wszystkie powody, by znienawidzić tych, którzy mi to zrobili. Ja jednak uznałam w swojej dezorientacji i naiwności, że mi się należało, że nie mogli postąpić inaczej. Całą rozgrzaną kulkę nienawiści wymierzyłam w kobietę, która widziała moje upokorzenie i nie kiwnęła palcem, żeby mi pomóc. Gdy chciałam w sobie podsycić wściekłość, stawiałam przed oczami wyobraźni jej martwe spojrzenie i obojętną twarz. Nie wiem dlaczego, bo Key mnie nawet nie uderzyła. Zdawała mi się szefową, królową tego przybytku rozkoszy i rozpaczy, i to ją winiłam za wszystko.
Drugiego dnia do mnie przyszła. Spałam wtedy niespokojnym, pełnym koszmarów snem, przyklejona do prześcieradła, którym się okryłam. Ocknęłam się, gdy siedziała na skraju łóżka i precyzyjnie odmierzała dawkę brązowej substancji w strzykawce. Podniosłam się na łokciach i ze zdziwieniem analizowałam prześcieradło, które jeszcze poprzedniego dnia było względnie białe. Wykwitały na nim czerwone, rude i brązowe fantastyczne kwiaty wyglądem przypominające nasze polskie maki polne. Key chwyciła mnie za rękę i wbiła mi strzykawkę w żyłę, niemal nie celując. Poczułam ciepło w brzuchu. Ta nieznośna pustka we mnie się wypełniła. Opadłam na poduszkę i wygięłam się w łuk.
Gdy się obudziłam, znowu była noc. Przez niewielkie okienko wpadało do pokoju ciepłe światło ulicznych latarń. Na korytarzu ktoś zacięcie kłócił się po angielsku. W moim wnętrzu krążyły jeszcze resztki tego przyjemnego ciepła, ale powoli zaczynał je już wypierać strach i drżenie. Do pokoju weszła bardzo szczupła, czarnoskóra dziewczyna w obcisłej koszulce na ramiączkach. Odsunęłam się na łóżku najdalej, jak mogłam. Powiedziała coś do mnie, lecz nie zrozumiałam. Mój angielski był co najwyżej polsko-licealny. Pomachała strzykawką. Wyciągnęłam ramię w jej kierunku. Nagle do pokoju wpadła Key w przepięknej, gotyckiej sukni z głębokimi wycięciami. Chwyciła dziewczynę za podbródek i z całej siły rzuciła nią o ścianę, wytrącając jej strzykawkę z dłoni. Brunatny płyn pociekł po podłodze. Key mówiła do niej ostrym głosem z – jak mi się wtedy zdawało – przepięknym, wiktoriańskim akcentem. Przerażona ciemnoskóra skinęła głową i uciekła. Key wyszła, szeleszcząc suknią. Wyczołgałam się z łóżka i na czworakach powlekłam do rozlanego płynu. Nie miałam pojęcia, czy to zadziała, ale zlizałam wszystkie kropelki. Nie osiągnęłam spodziewanego efektu. Nie wiem, czy tak smakowała heroina, czy podłoga była wcześniej myta drażniącą substancją o metalicznym smaku krwi, ale miałam wrażenie, że moje gardło zapłonęło żywym ogniem. Zwymiotowałam i zaczęłam drżeć jak w febrze. Tak od wewnątrz. Przez jeden szalony moment chciałam zjeść własne wymiociny, żeby uspokoić panikę, która we mnie wzbierała.
W moim naiwnym, dziecięcym jeszcze umyśle dojrzewał plan, jak przetrwać. Powtarzałam sobie nieustannie, że to przecież dwa miesiące, tylko dwa miesiące, a potem Andrzej, mój chłopak, będzie mnie musiał odwieźć do Siedlec, bo inaczej zaczną mnie szukać bracia. „To miała być przecież tylko letnia wyprawa, żeby zarobić trochę pieniędzy na studia. Pod koniec sierpnia wrócimy albo znajdą mnie i wtedy… i wtedy ze wszystkimi się policzę! Pójdę na policję. Ta paskudna Lady Key wyląduje za kratkami i będzie dobrze wiedziała, kto ją wsypał. Ci Rumuni czy Bułgarzy, czy Arabowie będą gwałceni do końca życia przez współwięźniów” – myślałam, przetrzepując szafę w poszukiwaniu czystego prześcieradła. Albo nie. Nikomu nie powiem. Bo jeśli powiem, to pomyślą, że to moja wina, że przecież sama pchałam się do Anglii ze starszym, dopiero co poznanym chłopakiem, nie znając języka. Pomyślą, że jestem prostytutką. Lepiej będzie, jeśli potraktuję to jak zły sen. Zapomnę. Gdy wrócę, zacznę się dobrze uczyć, zdam na polonistykę i nigdy, przenigdy nie wyjdę wieczorem nawet na piwo. Nie umówię się z chłopakiem. To tylko zły sen. Wystarczy zamknąć oczy. To tylko zły sen. W końcu się z niego obudzę.
Zapowiedziany przez Lady Key miesiąc rekonwalescencji na pewno nie trwał miesiąc. Oszczędzę ci szczegółów, ale świadomość, że niedługo to wszystko się skończy, pozwoliła mi przetrwać. Zdanie „to tylko sen” było moją mantrą. Nie wychodziłam niemal nigdy z pokoiku, nie rozmawiałam z nikim. Chciałam to wszystko przespać, jakakolwiek interakcja bolała fizycznie. Zresztą mój angielski był na tak kiepskim poziomie, że pozwalał na konwersację tylko w podstawowych sprawach. Wiedziałam, że w burdelu są Polki, tak jak Key, lecz nie szukałam integracji. Przecież wkrótce miałam się obudzić.
Po pewnym czasie zaczęłam się niepokoić. Próbowałam zliczać mijające dni, ale nie wiedziałam, jak je od siebie odróżniać. Był tylko sen, jedzenie i to coś, co ludzie robili z moim ciałem. Potem szłam pod prysznic, zasypiałam i następnie znów mnie budzono. Wreszcie postanowiłam kogoś o to zapytać. On miał sporą nadwagę i głębokie zakola na głowie. Był w średnim wieku. Wyglądał niegroźnie. Wciągał właśnie spodnie, gapiąc się tępo w ścianę.
– Excuse me, what day is today?4 – zapytałam nieśmiało.
O mało co nie podskoczył, jakbym co najmniej spytała go o to, dlaczego kury śpiewają kuprami.
– It’s Thursday5 – odpowiedział.
–No, no, no! – Zamachałam rękami bezradnie, nie wiedząc, jak sformułować pytanie. – July, August, September? One, two, three…?6
Uklękłam na łóżku, patrząc na niego z niecierpliwością.
– October. Fifteenth of October7.
Jęknęłam, a potem wrzasnęłam. Mężczyzna uciekł, nie dopinając nawet koszuli, a ja wybiegłam za nim. Ktoś chciał mnie po drodze złapać, ktoś krzyczał, ale ja uciekałam jak z płonącego domu. Wreszcie wpadłam przez czerwoną kurtynę do pomieszczenia, do którego zwykle wchodziła jedyna osoba, z którą potrafiłam się porozumieć. Key siedziała na onyksowym, wysokim tronie, a przed nią klęczał beczkowaty dziwak ubrany tylko w kaganiec.
– Ja muszę iść do szkoły! Jest już piętnasty października, a ja jestem w klasie maturalnej! – krzyczałam po polsku.
Key nie zmieniła wyrazu twarzy. Wstała z gracją i odkopnęła mężczyznę. Zbliżyła się do mnie, patrząc bez mrugania lodowatymi zielonymi oczami. Wyciągnęła do mnie dłoń… a potem obudziłam się w moim łóżku z uczuciem ciepła w brzuchu. Nie wiem jednak, czy dawka narkotyku krążącego w moich żyłach nie była wystarczająca, czy moje poruszenie okazało się zbyt mocne, ale nie zostałam na tyle otumaniona, żeby spać. Chciałam działać i to natychmiast. Niewiele myśląc, owinęłam się prześcieradłem, chwyciłam krzesło i rzuciłam nim w okno. Wybiłam szybę. Usłyszałam kroki z korytarza, ale już przeciskałam się przez okienko, kalecząc sobie dłonie i uda rozbitym szkłem. Stanęłam na zewnętrznym parapecie i się zawahałam. Było wysoko. Do mojego pokoju wbiegł Goran, jeden z alfonsów, klnąc paskudnie po serbsku. Wyciągnął dłoń i chciał mnie wciągnąć z powrotem do pokoju, ale ja już leciałam w dół.
Nie chciałam się zabić, chciałam uciec. Niestety jedyne, co osiągnęłam, to skręcona noga w kostce, wstrząśnienie mózgu i długie godziny bicia. Po kilku dniach Goran zakleił mi usta taśmą i zaciągnął do swojego gabinetu. Był tam Andrzej, mój niby-chłopak. Nie wiedziałam, jak zareagować. Brałam pod uwagę to, że mógł współpracować z alfonsami, ale nie widziałam go wcześniej w burdelu. Patrzył na mnie swoimi wodnistymi oczami i żuł gumę, nie okazując absolutnie żadnych emocji na mój widok. Goran rzucił mu telefon.
– Włącz na głośne mówienie – mruknął i przysiadł na biurku.
Andrzej przewrócił oczami i niechętnie wybrał numer. Odebrała Kasia – żona mojego starszego brata. Chciałam zacząć krzyczeć, ale przez taśmę przedostał się tylko stłumiony jęk.
– Mam sprawę do twojego męża – mówił Andrzej spokojnym tonem, lustrując mnie obojętnie od stóp do głów. – Te pieniądze, które dostał w lipcu za swoją siostrę… Chcemy je z powrotem, a odeślemy wam dziewczynę. Nie nadaje się do niczego, durna.
– On już te pieniądze dawno przepił – odpowiedziała Kaśka lamentującym tonem. – A do czego ona się nadaje czy nie nadaje, to ja już nie wiem, nie moja sprawa. Ja tu mam swój krzyż pański. Następny dzieciak pod choinkę się szykuje.
Andrzej odłożył słuchawkę. Wszyscy na mnie patrzyli, a ja zastygłam.
– No i dokąd chcesz uciekać? No, dokąd? – powiedział bardzo z siebie zadowolony Goran. – Teraz my jesteśmy twoją rodziną.
Coś we mnie wtedy umarło.
Mechanizm łamania człowieka jest prosty. Przede wszystkim ból. Ból, który warunkuje człowieka jak zwierzę. Nie robisz tego, co chcemy – boli. Jesteś posłuszna – nie boli. Powtórz to kilkanaście razy i możesz oczekiwać podobnych rezultatów jak u psa Pawłowa. Ale fizyczne cierpienie to nie wszystko. Umysł niektórych ludzi działa dziwnie i po przekroczeniu pewnego progu potrafi wysyłać niespodziewane sygnały również do receptorów przyjemności. Inni do bólu szybko się przyzwyczajają.
Zniszczenie godności, zaprzeczenie podstawowym prawom, w które się wierzyło przez całe życie, osamotnienie, manipulowanie wstydem przed całym światem, gdyby wyszło na jaw, co się robi, odebranie szansy na ucieczkę, a w zamian podarowanie nadziei, że jeśli się dostosujesz, będzie lepiej. Nie ma co się nad tym rozwodzić. Tym razem zostałam złamana. Stałam się maszyną. Jadłam, spałam i pracowałam, a jeśli czegoś chciałam, to narkotyków, których tym razem nikt mi nie szczędził.
Aż wreszcie przyszedł pamiętny dzień, kiedy obudziłam się z tego marazmu. Zapadał zmrok i spodziewałam się w najbliższym czasie klienta. Zdawało mi się, że idą święta. Padał śnieg i ulica była rozświetlona kolorowymi światełkami. Ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłam. Na zewnątrz stała Rei, małomówna, smutna bramkarka, która dyscyplinowała pijanych klientów. Pokazała głową, żebym za nią szła. Po drodze zbierałyśmy inne dziewczyny, równie zdziwione jak ja. Rei zaprowadziła nas do królestwa Key. Stanęłam z tyłu, ale któryś z alfonsów wyciągnął mnie do pierwszego rzędu. Najwidoczniej jako element problematyczny musiałam dobrze widzieć całe przedstawienie. Doznałam szoku. Na samym środku sali stał pręgierz, a do niego była przywiązana lśniąca od potu czarna dziewczyna. Stała prosto, ale wyglądała, jakby była nieprzytomna. Nie mam pojęcia, dlaczego ten widok tak mną wstrząsnął. Widywałam wtedy na co dzień tyle przemocy, że zdołałam się przecież do niej przyzwyczaić. Teraz jednak myślę, że naga dziewczyna przypominała mi mnie samą z pierwszego dnia.
– Tak się stanie z każdym, kto fika – powiedział Goran i klasnął w stronę Key.
Ta wyszła na sam środek i trzasnęła biczem w powietrzu. Jej twarz była nieruchoma, zielone oczy lodowate. Wyglądała jak pozbawiona uczuć maszyna bólu. Bałam się jej w tamtej chwili jak nie wiem co. Strach stał się nawet większy niż nienawiść. Skuliłam się w sobie i zrobiłam krok do tyłu, bo za wszelką cenę nie chciałam być zauważona. Wpadłam na jakąś dziewczynę, która zamiast mnie odepchnąć, podtrzymała lekko, a na swoim uchu poczułam gorący oddech. Obróciłam głowę zdziwiona. Zapłakana blondynka patrzyła na pręgierz jak urzeczona, nie zwracając na mnie uwagi. W jej miękkich rysach było coś polskiego. Po raz pierwszy wtedy pomyślałam, że oprócz mnie są w tym burdelu jakieś osoby, które jeszcze coś czują. I po raz pierwszy wtedy zobaczyłam Lucy. Znasz Lucy – właśnie o niej teraz piszę.
Key znów machnęła batem w powietrzu, a skórzany huk sprawił, że po plecach przeszedł mi lodowaty dreszcz. Afrykanka przebudziła się i spojrzała na nią błagalnie. Zaczęła coś rytmicznie recytować, jakby czarnoksięskie zaklęcia albo modlitwę. Chciałam stamtąd wyjść za wszelką cenę, ale Lucy trzymała mnie mocno z tyłu, nie pozwalając mi się ruszyć. Było mi strasznie gorąco i nie mogłam złapać oddechu, lecz bardzo bałam się stracić przytomność. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że jeśli zemdleję, Key zajmie się mną, zamiast dziewczyną przywiązaną do pręgierza.
Key uderzyła ją dwa czy trzy razy. Dziewczyna zawyła. Nie było w tym nic ludzkiego. Wbiłam oczy w wielki kryształowy żyrandol, starając się uciec umysłem, jak to zwykłam robić, gdy cierpiałam. Jednak jak na nieszczęście byłam wtedy nieznośnie obecna. Bicie Key nie przypadło mężczyznom do gustu. Goran, jeden z alfonsów, krzyknął coś po serbsku. Kobieta zatrzymała się z uniesionym biczem i podniosła wysoko brwi. Sasza, drugi z nich, zdjął koszulę i zaczął wykonywać wymachy rąk, jakby się rozgrzewał. Aleksiej i Gruby dopingowali go mieszanką języków słowiańskich i angielskiego. Key podała Saszy bicz i odeszła wolnym krokiem w stronę swojego tronu. Dopiero wtedy zrozumiałam, o co im chodziło.
Tak, można we współczesnym świecie zakatować człowieka w samym środku centrum finansowego Londynu. Nikt się nigdy o tym nie dowie. Nie wiem nawet, skąd dziewczyna pochodziła, żeby przynajmniej uczcić w tej książce jej pamięć. Dopiero potem się dowiedziałam, że nazywała się Norah. „Ucieknę” – postanowiłam tego wieczoru, patrząc na jej śmierć. „Ucieknę albo zginę”. Strach, o dziwo, wyparował, gdy pogodziłam się z możliwością własnego końca. Mój wzrok przyciągnęły płonące zimną czernią oczy. Lady Key nie odrywała ode mnie wzroku, tak jakby potrafiła czytać w moich myślach. Po raz pierwszy oddałam jej spojrzenie, w które włożyłam tyle hardości i wściekłości, ile tylko potrafiłam z siebie wykrzesać.
Przygotowania zabrały mi dużo czasu. Tym razem musiałam mieć plan. Żadnej improwizacji, żadnego zbędnego ryzyka. Postanowiłam po prostu wyjść z burdelu wtedy, gdy przychodził listonosz, kiedy wszyscy smacznie spali, a burdel był pilnowany tylko przez jednego, zmęczonego nocą ochroniarza. Po pierwsze, listonosz miał go rozproszyć, a po drugie, zapewnić mi bezpieczeństwo, gdybym została zauważona. Sądziłam, że nie mam się czego obawiać przy funkcjonariuszu publicznym. Wszystko szło według planu. Burdel zwykle zaczynał powoli zasypiać koło trzeciej, ale na zupełną dyskrecję mogłam liczyć dopiero koło szóstej. Listonosz przychodził zwykle przed dziewiątą, gdy po czerwonych korytarzach hulał tylko wiatr. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi frontowych, zbiegłam po wyłożonych bordowym dywanem schodach i zaszyłam się w półmroku klatki schodowej. Siwy mężczyzna w czerwonym uniformie podążał do recepcji za zaspanym Aleksiejem. Pobiegłam na paluszkach w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Wyciągnęłam dłoń do klamki.
– A gdzie to panienka się wybiera? – usłyszałam cichy głos Key zza pleców.
W moim sercu coś gwałtownie wybuchło. Chwyciłam klamkę, lecz Domina była pierwsza. Poczułam szarpnięcie za włosy i poleciałam do tyłu. Otworzyłam usta do krzyku, ale Key zakryła mi je dłonią, przyciągając mnie do siebie. Wykorzystałam to i uderzyłam ją mocno łokciem w splot słoneczny. Straciła oddech i mnie puściła. Miałam tylko jedną szansę.
– Proszę powiedzieć panu Kovacsowi, że pieniądze mają być nie na moim koncie prywatnym, tylko tym drugim, żeby żona się nie dopytywała – usłyszałam nieznany głos, który musiał należeć do listonosza.
Zastygłam przed drzwiami z dłonią wyciągniętą ku klamce.
– Proszę nas odwiedzić, mamy trochę nowych – odpowiedział mu Aleksiej.
Otworzyłam usta, zastanawiając się, czy dobrze ich rozumiem. Głosy się zbliżały. Nagle poczułam lekkie uderzenie w policzek i szarpnięcie. Otrząsnęłam się. Key wciągała mnie do oddzielonego ciemnozieloną zasłoną schowka na środki czystości. Gdy tylko zniknęłyśmy za kotarą, na korytarzu rozległy się kroki. Było ciasno i ciemno. Key zasłoniła mi znowu usta dłonią, patrzyła na mnie szeroko otwartymi, czujnymi oczami. Tym razem się nie wyrywałam.
– No pewnie, że przyjdę – mruknął listonosz, otwierając drzwi.
Przylgnęłam odruchowo do Key całym ciałem w strachu, że zasłona falująca w przeciągu odsłoni moje nogi. Ledwo odważałam się oddychać.
– Na razie.
Zamknęły się drzwi i Aleksiej poczłapał z powrotem na recepcję, świszcząc pod nosem. Key zdjęła dłoń z moich ust. Zadarłam brodę, żeby na nią spojrzeć. Była wściekła w taki zimny, wyrachowany sposób, w jaki mogła być wściekła tylko Lady Key. Jakby lód potrafił palić. Zadrżałam.
– Idziemy do twojego pokoju – wycedziła przez zęby.
Dopiero wtedy sobie przypomniałam o moim planie.
– Puść mnie. Powiesz, że spałaś, gdy ja już będę daleko stąd. – Starałam się nie prosić, ale oznajmiać.
– Ty głupia dziwko, ty głupia, głupia dziwko. – Skrzywiła się i znów chwyciła mnie za włosy, zbliżając swoją twarz do mojej. – Wiesz, kto jest właścicielem tego klubu? Dyllan, ten rudo-siwy, który tu często bywa. To gruba ryba. Deputowany, członek Izby Gmin. Myślisz, że w jaki sposób zginęła Norah? Uciekła biedna na komisariat, a oni przywieźli ją z powrotem pod samiuśkie drzwi. Radiowozem, żeby nie było! Jak chcesz uciec? Dokąd? Znasz przynajmniej język? Zginiesz, zanim zdołasz się obejrzeć.
– A może o to mi chodzi? Może chcę zginąć? I tak nie żyję, nie ma już we mnie co umierać – powiedziałam głośno, nie dbając, czy mnie ktoś usłyszy.
Rozwścieczona Key zasłoniła mi znów usta. Wywlekła mnie tym razem na korytarz, lecz już się nie broniłam, byłam jak szmaciana lalka.
– Wracasz do siebie, w tym momencie – wyszeptała mi rozkazująco do ucha.
Poprowadziła mnie korytarzami, targając za włosy. Przy recepcji, na której stróżował Aleksiej, przygięła mnie do podłogi. Nie było takiej potrzeby; pogrążony w jakimś programie telewizyjnym alfons niczego nie zauważył.
Wepchnęła mnie do pokoju i zatrzasnęła drzwi z hukiem, który musiał wszystkich pobudzić. Położyłam się na łóżku i rozpłakałam po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Nie miałam już ani sił, ani nadziei. Nie mogłam nawet umrzeć. Po chwili znowu otworzyły się drzwi, ale nie zareagowałam. Coś twardego uderzyło mnie w policzek i w ramię, i w stopy, i w brzuch. Zasłoniłam się rękami i otworzyłam oczy. Książki. Wszędzie książki. Podniosłam się na łokciach, zrzucając z siebie kilkanaście tomów, które Key cisnęła na łóżko.
– Naucz się angielskiego – wycedziła tak niskim głosem, że aż zachrypiała. – Nie takiego „I luv yr fockin’ cock”8, tylko takiego z pięknego, jebanego Oksfordu.
Zatrzasnęła drzwi. Wszystkie książki znalazły się na podłodze oprócz jednej, która spadła na poduszkę koło mojej głowy. Była tak sfatygowana, że otworzyła się sama. Zerknęłam machinalnie do środka. Trudno się to czytało. Wszystkie wolne miejsca były zapisane ściśniętym, dziewczęcym pismem. Najwyraźniej ktoś, kto nie za bardzo szanował książki, przetłumaczył ją na polski, zdanie po zdaniu, słowo po słowie. Na marginesach też były notatki:
– I simply must get through.
– You’re much too big. Simply impassable.
– You mean impossible?
– No, impassable. Nothing’s impossible!9
Moje oczy przyciągnęła fraza podkreślona podwójnie. Tak mocno, że zielony długopis niemal przebił przewracaną często stronę: Wszystko można przejść.Rozdział 3
– So, tell me, what was the drive of the protagonist? What was his motivation?10
Leżałam na brzuchu na łóżku, przekartkowując wytartą książkę, żeby znaleźć sensowną odpowiedź. Żeby tylko mój mózg nie był taką bezładną sieczką opakowaną w zwały waty. Niewielka lampka nocna nie dawała za wiele światła, a ja czułam się nieludzko zmęczona.
– He were stupid!11 – burknęłam jak krnąbrne dziecko.
Westchnęła, ocierając czoło.
– He WAS stupid, if anything – odpowiedziała cierpliwie i przymknęła oczy. – But above all, he was lonely and demotivated. He had no drive whatsoever. He felt empty inside like a jar, desperately wanting to fill itself with anything that might bring relief12.
– Był głupi – przerwałam jej po polsku, niemal krzycząc nieco łamiącym się głosem. – Głupi, głupi, głupi! Mógł wszystko! Świat stał przed nim otworem! A on tworzył bariery tylko w swojej głowie! Zmieniał zdanie sto razy w ciągu minuty i roztrząsał durnoty. Po co żyć, żeby przeżyć, z dnia na dzień, z minuty na minutę? Aż tyle warte są uderzenia serca, żeby chcieć następnego? Życie to nie tylko suma oddechów. Po co trwać jak zwierzę, byle tylko przetrwać? – Rozpłakałam się.
Patrzyła na mnie spod oka. Jeśli jednak myślałam, że wywołam na jej twarzy jakąkolwiek reakcję, grubo się myliłam.
– In English, please – odpowiedziała mi swoim najchłodniejszym tonem. – What is your interpretation of the title? Why The Catcher in the Rye?13
Połknęłam łzy, a to gorąco w żołądku się nagle i niespodziewanie rozpłynęło. Ja też potrafiłam nie czuć.
– Because of his fever, blind pursuit of the sense – odpowiedziałam matowym głosem. – Like a catcher in the rye…14
– Excellent! Not fever, but feverish, adjective, but still excellent!15
Od czasu, gdy otrzymałam książki, mniej więcej tak wyglądała każda noc, a właściwie ta nienazwana pora pomiędzy nocą a rankiem, gdy śpi się najmocniej. Key budziła mnie, gdy spał już cały burdel. Protestowałam, marudziłam i się dąsałam. Jęczałam, że jestem zmęczona, że te głupie książki do niczego mi się nie przydadzą, że nie chcę… Buntowałam się, bo to była jedyna forma kontestowania, na którą mogłam sobie pozwolić. Buntowałam się, bo chciałam być ofiarą, bo musiałam być ofiarą, bo nie mogłam przecież przyznać, że tak kocham to, co kazała mi robić moja oprawczyni! Owszem, pierwsze strony Alicji w Krainie Czarów przeczytałam przez łzy, przeklinając w duchu tę zimną sukę, która zmuszała mnie do tak wymyślnej tortury. A potem wpadłam po uszy. Czytałam jak szalona. Czytałam w nocy, nad ranem, między klientami, a nawet w trakcie, wciskając książki pomiędzy poduszki. Sama przed sobą się oszukiwałam, że muszę czytać, bo nad ranem przyjdzie Key i sprawdzi moją wiedzę. Ukarze mnie bezlitośnie, jeśli nie będę znała odpowiedzi na pytanie albo źle odmienię czasownik. Tymczasem Key wykazywała nieskończoną cierpliwość wobec mojej impertynencji i nawet powieki jej nie drgały, gdy tupałam ze złości, warczałam czy ostentacyjnie prychałam na jej pytania. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że do tej pory żyłam złudzeniami.
– I don’t fucking care about fucking Azazello nor fucking Woland!16 – wrzasnęłam.
– Describe the storyline in a couple of sentences, please17 – odpowiedziała spokojnie, leżąc na moim łóżku z zamkniętymi oczami.
Spojrzałam na nią z otwartą nienawiścią i zaczęłam opowiadać przerywanym z emocji głosem. Im więcej mówiłam, tym bardziej się uspokajałam, wchodząc w moją własną opowieść. Gdy dochodziłam już do końca książki, a Małgorzata właśnie zabierała swojego Mistrza do piekła, zerknęłam na Key. Spała jak zabita z szeroko rozłożonymi rękami. Nie było w tym nic niezwykłego. Key zasypiała w moim łóżku już od samego początku naszych nocnych lekcji. Czułyśmy się tak zmęczone, że działo się to naturalnie. Tym razem było jednak inaczej. Zasnęła podczas mojej opowieści. Poczułam się dotknięta i chciałam ją stamtąd wyrzucić. „Zabiera mi wszystko, nawet ostatnią rzecz, którą mam na własność. Moją prywatność, moje łóżko” – pomyślałam, zaciskając zęby. Przysunęłam się do niej i chciałam nią potrząsnąć. Westchnęła przez sen. Coś mnie zatrzymało. Po raz pierwszy znalazłam się tak blisko niej. Widziałam głębokie cienie pod oczami, niebieskie żyłki prześwitujące przez delikatną skórę na skroniach, rozchylone bladoróżowe wargi. Key zawsze do mnie przychodziła nad ranem, gdy już spałam. Amatorzy biczy, kajdanek i łańcuchów byli raczej nocnymi markami. Gdy się budziłam, już jej nie było. Moja bliskość musiała ją jakoś zaalarmować. Otworzyła lekko oczy i podniosła się na łokciach.
– Przepraszam… ja… nie miałam możliwości usiąść choć na moment przez całe dwanaście godzin… opowiadaj o tym balu u Wolanda – powiedziała półprzytomnie po polsku, po czym opadła głową na poduszkę i natychmiast znowu zasnęła.
I wtedy dotarło do mnie coś, o czym wcześniej wiedziałam, tylko w moim uporze nie chciałam do siebie przyjąć. Key nie była królową. Key była niewolnicą, bez względu na jej status formalny. Nikim więcej. Tak jak ja.
Nasze wspólne noce szybko stały się tajemnicą poliszynela, a ja i Key w oczach wszystkich zostałyśmy kochankami.
– Łatwiej wytłumaczyć, że jesteśmy lesbijkami, niż że uczysz się angielskiego podczas czytania – powiedziała na samym początku Key, dając mi do zrozumienia, że nie powinnam się nikomu chwalić nabytymi książkami.
Status kochanki królowej stał się dla mnie niespodziewaną nobilitacją. Zwykle przemykałam przez pomieszczenia wspólne jak cień wyłącznie wtedy, gdy musiałam. To się nie zmieniło. Każdą wolną chwilę spędzałam w mojej klitce z książkami. Ciągle jednak ktoś pukał do drzwi.
– Mała Polko, czy ty w ogóle masz imię? Czy mogłabyś pogadać z Key, żeby mi nie przysyłała dziś za dużo klientów? Niedysponowana jestem i wszystko mnie boli – tłumaczyła przysadzista ciemnowłosa dziewczyna z okropnym iberyjskim akcentem.
– Dziewczynko – powiedziała do mnie posągowa Afrykanka swoim czarnym staccato. – Trzeba wymienić u mnie materac, bo jest mokry. Klient sobie życzył… hmm… dodatkowych usług. Jak powiem Goranowi, to mnie zbije. A Key… zamieniłabyś z nią słowo?
Najwyraźniej nie tylko ja się jej bałam. Domina nie komentowała nawet słowem próśb, które jej przekazywałam, pozostawiając życie burdelu za drzwiami mojego pokoiku. Musiała je jednak spełniać, ponieważ pukanie nie ustawało.
Częściowo dzięki roli pośredniczki, a częściowo dzięki temu, że coraz lepiej radziłam sobie po angielsku, powoli zaczynałam rozumieć, w jaki sposób działa klub.
Desires zajmował całą kamienicę. Na parterze i w podziemiach znajdował się luksusowy bar ze striptizem, a na pierwszym piętrze pokoiki do masażu erotycznego. Masaż był oczywiście przykrywką prostytucji, jednak dziewczyny, które tam pracowały, robiły to z własnej woli. To była najwyższa kasta, z którą nie miałyśmy żadnego kontaktu.
Drugie piętro to oficjalne królestwo Key. Usługi Dominy18 były przecież legalne, a Key cieszyła się względną swobodą. Wystarczyło jednak odnaleźć sekretny, wyłożony czerwonym dywanem korytarzyk, oddzielony zwykle czerwoną zasłoną ze złotymi kutasikami, żeby się znaleźć w całkowicie innym świecie.
Było nas dwadzieścia. Dwadzieścia dziewczyn z różnych części świata, głównie z Afryki oraz Europy Środkowej i Wschodniej. Wszystkie porwane, omamione obietnicami, pracujące pod przymusem. Nie wychodziłyśmy stamtąd nigdzie i nigdy. Nawet lekarz do nas przychodził, gdy zachodziła pilna potrzeba. Nie miałyśmy żadnych ubrań poza bielizną. Buty tylko na gigantycznym obcasie. Jedzenie wyłącznie na miejscu przygotowywane w kuchni przez Mamę Rosę, pięćdziesięcioletnią Nigeryjkę zajmującą się sprawami gospodarczymi. Nie wyobrażaj sobie mamuśki przytulającej do swoich obfitych piersi spłakane dziewczyny. Mama Rosa była wysoka i dumna, a jej oczy wwiercały się we mnie uważnie, jakby oskarżały mnie o rozwiązłość. Nie cierpiałam jej za to i unikałam jak ognia. Niewielka, stara kuchnia to było nasze miejsce socjalizacji. Mylisz się znowu, gdy myślisz, że spotykałyśmy się tam na posiłki, żeby śmiać się z klientów i doradzać sobie w trudnych sprawach. W burdelu nie istniała przyjaźń, jedynie nieludzka rywalizacja o względy alfonsów lub pozycję w grupie.
Owszem, w tym międzynarodowym środowisku naturalnie tworzyły się stronnictwa i koterie, których granice przebiegały mniej więcej regionalnie. Najsilniejsze były trzy grupy: Afrykanek, Latynosek i dziewczyn z Europy Wschodniej. Nie było jednak mowy o zaufaniu ani lojalności nawet wobec swoich rodaczek. Każda dziewczyna szybko pojmowała reguły gry narzucane przez alfonsów: że jedyna możliwość ucieczki wiedzie przez awans na niższe piętro. Awans jednak kosztował. Gang nie dawał ani odrobiny wolności tym, co do których miał jakiekolwiek wątpliwości. Dlatego dziewczyny, które godziły się ze swoim losem, robiły wszystko, żeby udowodnić swoją lojalność nawet kosztem koleżanek, rodaczek, sojuszniczek.
Tuż przed ucieczką Norah doszło do spektakularnego nalotu alfonsów na pokoje Serbek i Albanek. Alfonsi znaleźli schowane pod materacami noże i napiwki od klientów. Gdy pobite dziewczyny wyszły następnego dnia do pokoju wspólnego, zobaczyły swoją dotychczasową liderkę Marinę siedzącą z miną królowej u boku szefa alfonsów Gorana. Mogły zgrzytać zębami do woli – donosicielstwo było jednym ze sposobów sprawowania kontroli nad burdelem. Te najwierniejsze promowano i chroniono. Marina sprzedała swoje protegowane w zamian za szansę na awans.
Powoli zaczynałam również rozróżniać alfonsów. Tego pamiętnego dnia, gdy chciałam uciec, Key mi powiedziała, że właścicielem klubu Desires jest deputowany Dyllan. Dodała, że na pewno go widziałam. Nie przypominałam sobie go wtedy. Zauważyłam go dopiero później. Dyllan rzadko bywał na naszym piętrze. Najczęściej widywałam go przelotem, gdy rozmawiał z alfonsami lub Key. Wyglądał na biznesmena i to takiego, który nie ma nic a nic wspólnego z prostytucją ani handlem ludźmi. Rude, przerzedzone włosy, okulary, opalenizna, garnitur albo klasyczne polo z luźnymi spodniami kojarzyły się bardziej z polem golfowym niż zadymionym klubem pełnym półnagich dziewczyn. Nie miałam świadomie z nim żadnego kontaktu, aż do momentu, który zmienił moje życie.
Niestety z innymi alfonsami nie udało mi się uniknąć spotkań. Było ich siedmiu, pochodzili z Serbii i Ukrainy. Dopiero później dowiedziałam się, że wszyscy, oprócz najmłodszego Saszy, mieli żony i dzieci. Może w życiu prywatnym byli czułymi partnerami i dobrymi ojcami, tego nie wiem. Nas traktowali jak przedmioty.
– Jedyną twoją wartość stanowią dziury i cycki – powiedział na samym początku do mnie Goran. – Zapamiętaj to jak najszybciej dla swojego dobra.
Uważam, że ta wypowiedź bardzo dobrze określała to, co o nas myśleli. Bo przecież żeby podrzeć jedyne zdjęcie dziecka na oczach rozpaczającej matki, żeby pobić do nieprzytomności kogoś, kto nie potrafi się bronić, czy wreszcie z zimną krwią zamordować, trzeba tę drugą osobę zdehumanizować, odebrać jej te prawa, które obowiązywały innych ludzi. Na szczęście od czasu, kiedy nieformalnie wprowadziła się do mnie Key, żaden alfons nie wymagał ode mnie seksu.
Mijały tygodnie, tygodnie zamieniały się w miesiące, a mój stos nieprzeczytanych lektur topniał w mgnieniu oka. Wreszcie postanowiłam porozmawiać z Key.
– Zostały mi tylko dwie książki. – Pomachałam jej przed nosem wytartymi okładkami. – Mogłabyś załatwić nowe?
Domina spojrzała na mnie spod oka i uniosła lewy kącik ust w lekkiej dezaprobacie. Serce mi zadrżało. To było wszystko, co miałam, a co mogła mi odebrać jednym ruchem.
– Siedzisz tylko z nosem w książkach – powiedziała tonem zatroskanej cioteczki. – Próbowałaś rozmawiać z klientami?
Zapomniałam całkowicie, że miałam być dla niej miła. Zacisnęłam zęby i wydusiłam z siebie z zacięciem:
– Nie, to świnie. Nienawidzę ich. Nienawidzę! Nie chcę z nimi rozmawiać. Nie zniosę tego!
Key spojrzała na mnie, ściągając usta.
– Nie rozmawiaj ze świniami. Wybierz takich, których przynajmniej w minimalnym stopniu jesteś w stanie znieść. Na pewno są tacy. No już. To jest twoja praca domowa. Masz wszystkim, których jako tako lubisz, zadać pytanie i zapamiętać odpowiedź. Potem mi wszystko zrelacjonujesz. Będę wiedziała, jeśli skłamiesz! W nagrodę dostaniesz nowe książki.
Nie żartowała, a przynajmniej ja to potraktowałam poważnie. Tylko kogo ja w zasadzie lubiłam? Wszyscy mężczyźni wydawali mi się obrzydliwi, brutalni i mechaniczni. Zastanawiałam się długo i wertowałam w głowie listę stałych klientów. Wreszcie wybrałam pierwszego z nich. Miał około pięćdziesięciu lat i podłużne okulary bez oprawek. Zawsze chodził w szarej lub ciemnobrązowej marynarce i jasnej koszuli. Pachniał staromodną wodą kolońską. Przychodził do mnie regularnie co dwa tygodnie. Nie był wcale demonem seksu i w większości przypadków nic mu z tego nie wychodziło. Zamiast jednak winić za to mnie, jak miało w zwyczaju wielu mężczyzn, machał ręką, mówiąc coś w rodzaju „jestem zmęczony”, „nic z tego nie będzie, mała” czy „następnym razem”. Po czym po prostu się kładł i drzemał w moich objęciach. Tak było też tamtego wieczoru. Gładził moje włosy, mrucząc mi coś do ucha. Na krześle leżała jego torba częściowo zasłonięta marynarką. To mi wyszło całkiem naturalnie.
– What is this book all about?19 – zapytałam wyższym głosem niż zwykle.
Znieruchomiał i lekko się ode mnie odsunął. Zamarłam i przestałam oddychać. Miałam wrażenie, że na mnie nakrzyczy.
– Sorry, dear, I had no idea that you speak English – powiedział wyraźnie przejęty. – What’s your name?20
Musiałam być miła. Podałam pierwsze lepsze imię.
– Sara.
– Well, Sara. – Podniósł się i wyjął książkę z torby. – This is a historical book about Second World War written by an American author. Quite interesting but rather biased… Do you like this time period?21 – zapytał, podając mi książkę.
Wzięłam ją z jego rąk i otworzyłam na przypadkowej stronie. Moim oczom ukazała się stara fotografia samolotu z hitlerowską flagą. Odpowiedziałam, nie zastanawiając się wiele.
– I don’t know much about it. I finished my history class on eighteenth century and never went any further22.
Podniosłam na niego wzrok. Wyglądał na zakłopotanego. Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Pomyślałam, że ta rozmowa nie idzie dobrze.
– In this case I won’t recommend this book – powiedział łagodnie. – It’s quite specialized and you need something general and fascinating. Do you like reading, Sara?23
Pokiwałam głową z entuzjazmem.
– I will bring you something better, darling. – Uśmiechnął się. – But if you want, I can also tell you about it. My name is Jonas, by the way, call me Jon24.
Nie miałam pojęcia, że plan Key przyniesie aż takie skutki. Owszem, kilku klientów po prostu coś odburknęło, ale zdecydowana większość reagowała bardzo dobrze na moje próby nawiązania rozmowy. Nauczona doświadczeniem z Jonasem trzymałam się kilku zasad: rozmawiałam o tym, o czym klienci chcieli rozmawiać, o tym, co ich dotyczyło. Szybko zrozumiałam, że mężczyźni uwielbiają tłumaczyć zawiłości swoich zawodów i pasji. Nie trzeba było się nawet wysilać, wystarczyło po prostu uważnie słuchać, zadawać odpowiednie pytania i zapamiętywać najważniejsze rzeczy. Ustaliłam sobie swoje własne reguły, które zdawały się działać: nie rozmawiałam z pijanymi i przed trzydziestką. Młodzi chłopcy po prostu przychodzili na seks i nic więcej ich nie interesowało. Motywacja dojrzałych mężczyzn była o wiele bardziej złożona. Miałam wrażenie, że w moich ramionach poszukiwali kobiecego ciepła i zrozumienia, kogoś, kto ich wysłucha i będzie na nich czekał. Spełnienie seksualne grało ważną, ale poboczną rolę. Nie potrafiłam tego zrozumieć i w pewien sposób ich żałowałam. Objęcia i miłe słowa nie powinny mieć swojej ceny. Dlaczego najbliżsi ich sobie skąpili?
Mijały tygodnie, tygodnie zamieniały się w miesiące, a ja zaczęłam mieć w zasadzie wyłącznie stałych klientów. Mój angielski stał się na tyle dobry, że zaczęłam w nim nawet śnić. Błędy popełniałam właściwie wyłącznie przy Key. Nie chciałam, żeby przestała do mnie przychodzić, więc czasem wstawiałam nieprawidłowe słowo albo źle wymawiałam wyrazy. Nie dało się jej jednak zmylić.
– Och, nie wygłupiaj się – warknęła pewnego dnia, wyciągając tablet. – Dziś obejrzymy sobie film. Nie mam na nic innego siły. Z twoim angielskim mogłabyś się z łatwością wtopić w tłum Brytyjczyków, a leciutki słowiański akcent tylko dodaje ci uroku. A zresztą kto nie ma akcentu w Londynie?
Ciężko się przyznać, ale przyjęta strategia sprawiła, że zaczęłam dobrze się czuć z tym, co robiłam. Lubiłam moich klientów, którzy wraz z książkami stanowili dla mnie okno na świat oraz źródło wiedzy i informacji. Wydawało mi się, że jestem dla nich ważna. Aż pewnego razu straciłam złudzenia.
Był to zwyczajny dzień. Owszem, czułam się nieswojo, ale kładłam to na karb zbliżającego się okresu. Nagle poczułam gwałtowne kłucie po prawej stronie brzucha. Wstrzymałam oddech i wyszłam z pokoju. Pomyślałam, że świeżo zaparzona mięta na pewno dobrze mi zrobi. I wtedy zalała mnie fala takiego bólu, że upadłam. Zdaje się, że zwymiotowałam i straciłam przytomność.
Resztę pamiętam jak przez mgłę. Pewne obrazy być może podpowiada mi moja wyobraźnia. Leżałam w niebieskim, podłużnym pokoju. Ciemnoskóra z maską na ustach wkłuwała mi wielką igłę w żyłę. Key z rękami założonymi na klatce piersiowej rozmawiała z deputowanym Dyllanem. Starszy mężczyzna w koszuli krzyczał: „czy wie pan, jaka jest moja stawka godzinowa?”. „Już dobrze, teraz pośpimy” – mówiła pielęgniarka. Rudowłosy polityk zaciskał swoje serdelkowate palce na oparciu łóżka, wbijając we mnie wzrok. Wydawał mi się przerażający. Wpatrzyłam się w nieosłoniętą żarówkę, ale żarzący się pręt wyglądał jak jego puste, racjonalne źrenice. Światło było zbyt intensywne i za moment widziałam już podwójnie, poczwórnie, po dziesięć razy. Wszędzie jego bladoniebieskie oczy. Obudziłam się z krzykiem.
– Spokojnie już, spokojnie – usłyszałam cichy głos Key.
Przy moim łóżku siedziała Domina, wyciągając ku mnie plastikową butelkę ze słomką. Rozejrzałam się ze zdziwieniem. Nadal przebywałam w tym pokoju z niebieskimi ścianami, o którym tyle śniłam.
– Wiesz, co się stało? – zapytała i od razu odpowiedziała. – Pękł ci wyrostek. Ledwo cię z tego wyciągnęliśmy.
– Jestem w szpitalu? – powiedziałam i poczułam, że moje gardło płonie.
Chwyciłam butelkę i pociągnęłam solidny łyk, a następnie się rozkaszlałam. Zrobiło mi się niedobrze.
– Nie, na parterze w klubie – odparła. – Miałaś operację. Zostaniesz tu jeszcze tydzień. Dyllan wziął pielęgniarkę, żeby się tobą zajmowała.
– Dyllan wziął dla mnie pielęgniarkę? I lekarza? – zapytałam z niedowierzaniem, przypominając sobie krzyki z moich snów. – A dlaczego? Dlaczego nie dał mi zdechnąć jak psu? Przecież stawka godzinowa lekarza…
– Czy ty wiesz, jaka jest twoja stawka godzinowa? – przerwała mi Key, podkreślając wyraz „twoja”.
Jej zielone oczy miały w sobie tamtego dnia taką nieznajomą mi szklistość. Zmarszczyła czoło.
– Mała, ty się stałaś kurą znoszącą złote jaja dla burdelu. Która prostytutka zarabia tyle, co Domina? I to co robiąc? – prychnęła. – Grając w szachy! Goran nie mógł uwierzyć, że ten angielski buc zabulił za godzinę szachów kilka setek funtów. Stwierdził, że powiedzenie „przecież ci nie płacimy, żebyś grała w szachy” nabrało nowego znaczenia.
Już wzięłam oddech, żeby odszczeknąć, ale mnie zatrzymała, podnosząc dłoń jak dróżnik.
– Wiem dobrze, że nigdy nie widziałaś nawet koloru tych pieniędzy, nie musisz mi przypominać. Dlatego: tak! Stać ich na wydanie kilkunastu tysięcy na operację i opiekę medyczną. Nawet się nie obejrzysz, gdy to spłacisz. – Zamilkła i się zamyśliła. – Ja nawet nie wiem, jak to zrobiłaś. Uzależniłaś ich od siebie psychicznie. Doskonale wiesz, czego potrzebują, i im to dajesz. Od kilku miesięcy Goran regularnie i często podnosi twoją stawkę. Od dwóch miesięcy nie jesteś nawet dostępna dla nowych klientów. Nowi to tylko ci, którym nie spodobały się inne dziewczyny. Dostają ciebie jako wyjątkowy okaz.
– Gdyby tak było, to już dawno ktoś by mnie stąd wykupił – odpowiedziałam płaczliwie. – To by było tańsze i bardziej praktyczne, skoro tyle kosztuję.
Key tak to dotknęło, że aż wstała. Otworzyłam szeroko oczy.
– Nie rozumiesz nic! – warknęła. – Zacznij używać tego swojego rozumku, a nie tylko intuicji! Ci twoi bohaterzy daliby pewnie wszystko, żeby cię mieć na co dzień! Ale pewnie zdają sobie sprawę, że wtedy by cię stracili. Boją się, że w normalnym życiu dowiedziałabyś się, że nie są aż tak ciekawi. Och, mała, dajmy przykład Jonasa, którego tak lubisz. Uczy angielskiego w szkole średniej w Camden. Niezadowolona żona, dwójka dzieci, dom na przedmieściach. Jonas Newton wydaje na ciebie pół nauczycielskiej pensji. Żona podejrzewa uzależnienie od hazardu. Koleś sam sobie zdał sprawę, że wpadł po uszy, ale nie potrafi się z tego uwolnić. Może by cię wykupił, ale go na ciebie nie stać, a zresztą pewnie nawet by tego nie chciał. Ma ciebie bezpieczną, dostępną na te parę godzinek tygodniowo tylko dla siebie. Nie rób takiej miny, musiałam zrobić research, żeby przedstawić Dyllanowi jakieś sensowne argumenty!
– Po co… – Zakrztusiłam się. – Po co mi to mówisz? Jak mam teraz patrzeć na Jona, gdy wiem to wszystko?
– Masz to, co robisz, robić świadomie! Poznałaś swoją siłę, to jej używaj! – krzyknęła z rozjarzonymi oczami.
Następnego dnia do mojego niebieskiego pokoiku wślizgnął się nieśmiało Perry, informatyk koło czterdziestki, który wciągnął mnie w fantastykę, science fiction i gry. Pocałował mnie krótko, odsunął się i rozłożył ręce.
– Przepraszam, Sara – powiedział miękko. – Miałem dla ciebie kwiaty, ale zarekwirowała mi je jakaś baba. Jak się czujesz?
Badałam go wzrokiem. Czy było prawdą to, co mówiła Key?
– Perry, oni cię tu wpuścili tak bez niczego? – zapytałam.
– Co ty, mała – wymruczał i spuścił wzrok. – Musiałem normalnie zapłacić. Ale nie martw się tym. To nieważne.
Pogłaskał mnie po policzku i popatrzył na mnie z głodem w spojrzeniu. Zamknęłam oczy. Schodziła ze mnie morfina i czułam się coraz gorzej, jednak pielęgniarka nalegała, żeby już mi nie podawać więcej środków przeciwbólowych. Ciężko oddychałam.
– Wiesz co, oglądałem nowe odcinki Black Mirror i muszę ci powiedzieć, że są świetne. Szczególnie dobre są te, które mielą koncept czasu… – Brązowe oczy Perry’ego zabłysły, jak zawsze, gdy mówił o czymś, co kochał.
I wtedy zrozumiałam coś, o czym Lady Key nie wspomniała, choć chciała, żebym to pojęła. Ja się nie liczyłam. To nigdy nie chodziło o mnie. Chodziło o nich. Wyłącznie o nich. O to, co widzieli w odbiciu moich oczu.