Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Droga do marzeń - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 listopada 2025
24,23
2423 pkt
punktów Virtualo

Droga do marzeń - ebook

Piotr zabiera Ankę na wycieczkę na Dolny Śląsk. Dlaczego zatrzymują się w Wałbrzychu, kiedy ich celem miały być góry i duże formacje skalne? Czemu Piotr próbuje niepostrzeżenie opuścić hotel? Dokąd się wybiera? Czy jest bezpieczny? Czy w tajemnicę zostanie wtajemniczona Anka? A jeśli się okaże, że wcale nie potrzebowała jej znać? Krótka opowieść o poszukiwaniu drogi, o miłości do książek i do sztuki. O marzeniach, w których główną rolę grają podróże. Ale nie tak wielką jak miłość…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-610-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

— Zabiorę cię do krainy baśni. Pełnej tajemniczych zamków, podziemnych korytarzy pełnych złota, magii, duchów i sekretów niewiarygodnych historii. Krainy tak pięknej i kuszącej, że nie będziesz mogła się zdecydować, w którą stronę postawić pierwszy krok. Zobaczysz podziemny wodospad, niesamowite jaskinie, zamki i pałace jakby żywcem wyjęte z baśni… Niektóre oszołomią cię przepychem, inne nawet samym swoim położeniem…

— Nie — odpowiedziała krótka Anka.

— Nie?! Chyba żartujesz — rzekł zdziwiony Piotr. — Co z tobą? Naprawdę nie interesuje cię taka wyprawa?

Piotr był wyraźnie zaskoczony. Dopijał już swoją kawę.

— Nie — Anka ponownie odmówiła.

Zamyśliła się, wyglądając przez okno kawiarni na gwarną ulicę Krakowa, którą o tej porze płynęły tłumy turystów spragnionych spotkania z kulturą i sztuką, a może tylko zobaczenia smoka ziejącego co kilka minut ogniem lub po prostu spaceru po królewskim mieście. Może szukali drogi do zamkowych komnat, a może niesamowitych arrasów na ich ścianach. Być może delektowali się dziełami sztuki w krakowskich muzeach, chyba że rozglądali się na nowymi smakami w klimatycznych restauracjach… W którąkolwiek stronę szli, większość w drodze do celu przystawała tu i ówdzie, bo to tu, to tam, coś przykuwało ich uwagę i nie pozwalało nie zatrzymać się choćby na chwilę. A to rzeźba, pomnik, gzyms, hejnał… A nawet smok. I to z nazwą… Jak chociażby Turysta, Astronom, Filmowiec, Malarz, ale niektórzy próbowali znaleźć również Smoka zjeżdżającego z górki czy Smoczycę Przekupkę. Chociaż byli tacy, którzy nie bardzo lubili to miasto, a byli tu tylko ze względu na szkołę lub miejsce pracy, to jednak wiele osób wracało w te strony, uważając, że jedna wizyta to za mało, bo według nich nie sposób nie zachwycić się miejscem tak pełnym artystycznej bohemy jak żadne inne.

Anka spotkała się z Piotrem w urokliwej kawiarni retro w jednym z zaułków królewskiego miasta. Kawiarnia ta, chociaż jej początki sięgały lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, powstała w kamienicy, która pamiętała nawet trzynasty wiek. Na półkach, wysoko, prawie przy suficie, leżały grube, ciężkie, wiekowe książki… Czy ktoś je kiedyś czytał? Ścierał z nich kurze? W jakim były języku? Kto był ich właścicielem?

Czy prawdą było to, że kiedyś był tu dom publiczny?

Z miejsca, w którym siedzieli, widzieli obrazy niedocenianego swego czasu artysty z Krynicy — Nikifora, które znajdowały się w drugiej sali. Wybrali stolik na podeście przy oknie. Mimo że było przedpołudnie, na stoliku paliła się długa świeca.

Co jak co, ale kawa nigdzie nie smakowała tak jak tutaj.

Rozpoczynało się lato.

Anka była szczupłą, wysoką dziewczyną o lekko pofalowanych włosach w kolorze miedzi, które sięgały jej do ramion. Na spotkanie założyła niebieską bluzę w róże, pomiędzy którymi ukryte były postaci z obrazów Claude’a Moneta oraz ulubione dopasowane jeansy. Piotr, jej sąsiad, był średniego wzrostu brunetem. Ubrany był tego dnia w jeansy i czarny podkoszulek z nazwą zespołu, którego muzyki słuchał w wolnym czasie. Na co dzień pracował w piekarni. Uwielbiał zapach świeżego pieczywa i nie wyobrażał sobie bardziej odpowiedniej pracy dla siebie, mimo iż ta niestety nie była zbyt dobrze płatna. Piotr mieszkał kilka pięter niżej od Ani w tym samym bloku. Zaprzyjaźnili się ze sobą, nawet nie wiedząc kiedy. Piotr był ciągle zajęty. Miał wiele pasji. Dużo czytał, podróżował, wędkował, a do tego zajmował się jeszcze majsterkowaniem. Namiętnie oglądał Discovery Channel. Anka niedawno skończyła scenografię na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Od sierpnia miała zacząć pracować jako scenograf w niewielkim teatrze na Śląsku. Mimo iż kiedyś wybrała takie studia i cieszyła się z dostania na nie, w głębi serca czuła, że taka praca nie da jej satysfakcji.

— Co się dzieje? — spytał Piotr, gdy zauważył łzy w kącikach jej oczu.

Anka uśmiechnęła się przepraszająco.

— Nic, wszystko ok. Serio — odpowiedziała, byle tylko nie pytał o powód jej łez.

— Jak uważasz. — Piotr wiedział, że coś jest nie tak, ale nie był z tych osób, które na siłę chciałyby kogoś uszczęśliwiać.

Anka cały czas myślała o Grześku. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało jej się, że wszystko jest na dobrej drodze do tego, by zostali parą. Miło spędzali ze sobą czas, wydawało się, że dobrze się rozumieją i świetnie ze sobą bawią. Koleżanka Anki — Eliza, długowłosa brunetka o drobnej budowie ciała twierdziła, iż Anka ubzdurała sobie całą tę „miłość”. Dla niej oczywiste było, że Grzesiek traktuje ją jak kumpelę. Niestety Anka drobne akty przyjaźni i miłe słowa brała za coś zgoła innego…

Była zła na Elizę, gdy ta wyśmiewała jej wielkie uczucie.

— To, którego nie było? — pytała według Anki zbyt bezpośrednio, a nawet obcesowo, znajoma. Później już Eliza nie poruszała tego tematu, by dodatkowo nie denerwować koleżanki, których co tu dużo mówić, nie miała zbyt wielu, może przez niewyparzony język.

— To jak? — spytał ponownie Piotr. — Namyśliłaś się?

Anka ocknęła się z zamyślenia.

— Zamki i pałace? Może jeszcze góry i wodospady? I smoki? — uśmiechnęła się.

— Żeby zobaczyć smoka nie musisz wyjeżdżać z Krakowa, ale jak chodzi o podróż to… o tak! Majestatyczne góry, ogromne formy skalne, a wodospad to nawet podziemny!

— Przestań… — Zostanę w Krakowie i będę…

Nie wiedziała, co dodać. Właściwie nie miała żadnych planów aż do sierpnia.

— Jak chcesz. My wyjeżdżamy jutro. Dzięki za spotkanie — rzekł Piotr, po czym zaczął się zbierać do wyjścia.

— Wy?

— No tak. Eliza, Grzesiek, Filip… I oczywiście ja! — powiedział z uśmiechem.

Grzesiek? Czy dobrze usłyszała? Spojrzała na Piotra na nowo, jakby dopiero teraz zauważyła, że to z nim wybrała się na kawę.

— Poczekaj… Wiesz… A może taki wyjazd dobrze mi zrobi? Ale powiedz mi, gdzie tak naprawdę się wybieracie?

— Jak to gdzie? Na Dolny Śląsk!

2

— Nie na to się umawialiśmy — rzekła poirytowana Anka, próbując domknąć skrzypiące drzwi w hotelu, gdzie się zatrzymali. Z wszystkich pokoi, a było ich tu kilkadziesiąt, akurat jej musiał się trafić taki z zacinającymi się drzwiami. — Obiecałeś mi zamki i złoto…

— Nic ci nie obiecywałem — odparł wesoło Piotr. — Prześpij się, to dobrze ci zrobi.

Zarzucił niewielki czarny plecak na ramię, po czym ruszył w stronę korytarza. Anka sądziła, że już nigdzie nie będą wychodzili tego dnia. Co prawda, przyjechali tu samochodem, ale trasa się wydłużyła przez objazd i remonty na drodze. Sądziła, że może pójdą coś zjeść albo chociaż odpoczną… Tym bardziej zaskoczył ją ten plecak.

— Nie idziesz do swojego pokoju? Zostawisz mnie tu samą? Gdzie ty w ogóle się wybierasz? Kiedy dojedzie Eliza? Filip? I… Grzesiek?

— Spokojnie. Po co tyle pytań? Odpoczywaj.

— Ale co my robimy w… Wałbrzychu? Mieliśmy zobaczyć niesamowite miejsca… Wałbrzych zdecydowanie się do takich nie zalicza…

— Za dużo się nasłuchałaś o tym mieście. Zobaczysz, będzie ciekawie. Filip robi teraz objazd okolicy, robi zdjęcia z drona do nowych kalendarzy i reklam. Eliza pewnie jest w drodze. A reszta dotrze w swoim czasie — rzekł Piotr i po chwili już go nie było w hotelu.

Czy on powiedział na Grześka „reszta”? — zastanawiała się Anka. — Chyba że… będą tu jeszcze jacyś inni ludzie?

— Czekaj! Pożyczysz mi ją? — krzyknęła za Piotrem. Ten podał jej swoją bluzę z kapturem. Popołudnie zapowiadało się wyjątkowo wietrznie. — Idę z tobą!

Gdziekolwiek by to nie było — dodała w myślach. — Nie zostanę tu sama.

3

— Będę się trochę szwędał po lasach. W drodze powrotnej, jeśli się uda, chciałbym zobaczyć zamek Grodno.

— A co tam jest ciekawszego niż w innych zamkach?

— Chociażby Sala Mokra, gdzie częściowo wystaje z murów skała… Podczas upałów, gdy jest gorąco i parno, robi się ponoć wilgotna. Chcę też zobaczyć Zagórze Śląskie… Fregatę… Wiesz, że na dnie Jeziora Bystrzyckiego są jeszcze ruiny zatopionej kiedyś przez Niemców wsi Śląska Dolina?

— Dobra, dobra — rzekła niechętnie. Póki co, w ogóle nie udzielał jej się entuzjazm kolegi. — Chcesz tylko zobaczyć ten zamek i to, jak to nazwałeś, zagórze?

— To i tak przy okazji. Tak, jak ci mówiłem, dopiero w drodze powrotnej. Teraz muszę poszukać w tych lasach domu mojego wujka. Nigdy u niego nie byłem, ale obiecałem mu kiedyś, że go odwiedzę, gdy będę w okolicy.

— Teraz mi to mówisz? — spytała Anka gniewnie, gdy już od godziny błąkali się po lesie. I obtarły ją buty.

— Przecież cię nie zmuszałem — roześmiał się Piotr, po czym spoważniał. Zmarszczył brwi. Ciągle wpatrywał się w papierową mapę i rozglądał wokół.

Kto jeszcze używa papierowych map? Pewnie się zgubiliśmy — pomyślała Anka, ale nic nie mówiła, żeby nie zdenerwować kolegi. Westchnęła, zastanawiając się, co ona tu robi.

— O, to już blisko — nagle Piotr się rozchmurzył i ruszył w stronę starej wiejskiej chaty, która wyłoniła się zza drzew i krzewów.

— Niemożliwe, żeby tu ktoś mieszkał… — rzekła Anka, po czym poszła za nim.

*

Wuj Arkadiusz czekał już na siostrzeńca. Wyszedł mu na spotkanie przed swoją drewnianą chatę. Nie spodziewał się, że ten przyprowadzi gościa.

— Witajcie — rzekł chłodno, ale nawet do nich nie podszedł.

Był mężczyzną w sile wieku, miał już wiele siwych włosów i zmarszczek, ale wyglądał na silną osobę. Był dobrze zbudowany. Było widać, że uprawia jakiś sport. Anka nie mogła uwierzyć, że zdecydował się na mieszkanie na takim odludziu.

— Witaj, wujku.

Usiedli na pniach drzew przed chatą. Wuj zrobił herbatę, którą rozlał im do dużych, pękatych kubków.

— Ożeniłeś się? — spytał Arkadiusz.

— No coś ty! — roześmiał się Piotr. — Z Anką? To moja znudzona sąsiadka z bloku.

Anka nie rozumiała, co było w tym śmiesznego.

— Znudzona znajoma z bloku? — Anka zakrztusiła się herbatą.

— Wejdźcie, zaczyna kropić — rzekł nagle wuj, przyglądający się niebu, z którego jeszcze nie padał deszcz, ale już po chwili, po słowach wuja, spadły na nich pierwsze krople. Zaprosił ich do środka i poczęstował wędliną i chlebem.

Anka nie miała ochoty na jedzenie, więc odmówiła, ale Piotr i wuj spojrzeli tak na nią, że jednak zdecydowała się chociaż spróbować tego, co wuj przygotował.

— Nie powinnaś odmawiać poczęstunku. To niegrzeczne — rzekł do niej cicho Piotr, gdy wuj wyszedł na chwilę.

— Ale nie mam ochoty na takie rzeczy…

— Tam, skąd pochodzi mój wuj i ja, jest nie do pomyślenia, żeby ktoś wzgardził takim poczęstunkiem… To wielka obraza dla gospodarza. Brak szacunku. A z twojej strony nietakt.

Anka przewróciła oczami i głośno westchnęła. Na szczęście wuj tego nie widział.

Rozejrzała się po chacie. W środku były tylko trzy pomieszczenia. Kuchnia, sypialnia i łazienka. Na środku kuchni stał drewniany stół przykryty białym obrusem haftowanym w kolorowe kwiaty, a przy nim cztery krzesła, na których właśnie siedzieli. Tym, co wzbudziło zainteresowanie Anki, był ogromny regał na całą ścianę, widoczny z pokoju, do którego były otwarte na oścież drzwi, cały wypełniony książkami. Zdziwiła się, że tyle przestrzeni w małym domku zajmują książki. Te, które się nie mieściły, leżały jeszcze w piętrowych stosach obok regału. Tuż obok dostrzegła jeszcze notesy, długopisy i ogromne pudło z mapami.

— Ale dużo książek… — rzekła zdziwiona Anka, gdy wuj wrócił do kuchni. — Jak pan wybiera książkę do czytania? Od lewej, od prawej? Od najstarszej? — spytała.

— Są książki, które się czyta bez kolejki — rzekł wuj, dziwnie na nią spoglądając, jakby to, co powiedział, było oczywiste.

— Ma pan coś z autografem?

— Tak, pewnie coś się znajdzie. Czasem taką książkę łatwiej jest zdobyć niż nową.

— Jak to? Przecież te z autografami są o wiele bardziej wartościowe…

— Nie dla każdego. Jest coś niezwykle smutnego w książce a autografem, rzuconej niedbale w kąt tych miejsc, gdzie można wymieniać się książkami…

— Bookcrossingu?

— Nie znam angielskiego. A nie ma na to słowo odpowiednika w naszym języku?

— Cóż… może po prostu wymiana książek…

— No właśnie. To tam. Ktoś komuś kiedyś wręcza, no nie wiem, atlas czy słownik z podziękowaniem za wspólnie spędzony czas, z radością, może nawet z wdzięcznością czy dumą, a tamten…

— Przynajmniej nie wyrzucił… — wtrąciła się Anka.

— Tak… Przynajmniej nie wyrzucił…

Z drugiej strony, po co miał trzymać, jeśli dla niego nie miało to takiej wartości? — pomyślała Anka, ale nie powiedziała tego na głos. Sama nie lubiła książek z autografem. Wolała bez.

Wuj zamyślił się.

— Wiesz, widziałem kiedyś sterty książek wyrzuconych do kosza, na makulaturę. To były takie egzemplarze, że, nie wiem, czy uwierzycie, ale prawie się popłakałem… Czasem udaje mi się jakąś uratować, podkleić, dać komuś, kto ją doceni i dla kogo będzie skarbem, który ma swoje honorowe miejsce w biblioteczce.

— Wujku — odezwał się nagle Piotr. — Nie uratujesz wszystkich książek.

— A szkoda… — westchnął wuj. — Czasami wielka szkoda… Tyle historycznych, podróżniczych, naukowych pozycji traci się bezpowrotnie…

— Zawsze pan tyle czytał? — spytała Anka.

— Och, ja nie potrafię żyć bez czytania.

— To tak jak Piotr…

— Tyle jest różnych punktów widzenia, uwielbiam historię i historie. Wiecie, ja jestem z czasów, gdy wartość miał szacunek i honor. To były czasy, gdy nie do pomyślenia było, że ktoś sam sobie będzie robił zdjęcia w różnych pozach i jeszcze czekał na aplauz.

— Znaczy się „selfie”?

— Zwał jak zwał. Osoba taka uznana byłaby za osobę dziwną i pewnie nawet nielubianą. No bo jak to? Nikt ci nawet zdjęcia nie chce zrobić? Może nikt nie uważa, że należałoby cię uwieczniać na kliszy… Szkoda było jej na takie zdjęcia… Wiecie, to były czasy, gdy listonosz sprzedawał po wsiach poza pocztowymi akcesoriami na przykład rajstopy.

Anka roześmiała się.

— To się akurat nie zmieniło — rzekła. — Nadal poczta bardziej przypomina kiosk czy księgarnię…

— I po co to wszystko? Te zdjęcia? Po śmierci ich autorów nieraz nie będzie nawet miał kto zająć się ich ogrodami, kwiatami czy zwierzątkiem… Kto będzie o to dbał? I to pielęgnował? I kochał? To co dopiero zdjęcia twarzy… Co za czasy… Ludzie łapią słowa, myśli i uczucia w sieć swej wyobraźni… Może tego nie widzisz, ale odpowiednią lekturą karmię swoją wrażliwość, sycę duszę. Dobra książka jest jak lekarstwo.

Wuj upił łyk herbaty, po czym spojrzał na Ankę.

— A ty? Jesteś może artystką? — spytał.

— Ja? — Anka nie mogła ukryć zaskoczenia. Nie wiedzieć czemu, zarumieniła się. — Lubię malować. I tyle.

Nie przyznała mu się, że na samą myśl o sztuce przechodziły ją dreszcze. „Nie był geniuszem, ale miał talent.” Te słowa z książki „Paryż” Edwarda Rutherforda głęboko utkwiły jej w pamięci. Chodziły za nią krok w krok. Bo przecież jeśli miałaby jakiś talent, choćby niewielki, to nie można go zmarnować… Prawda?

— To pewnie masz duszę artysty… — rzekł wuj, po czym uśmiechnął się. — Piotr zdecydowanie ma serce wędrowca — dodał. — Ale ja go rozumiem. Też wiele chodziłem w czasach młodości.

Wuj dopił swoją herbatę, po czym przeprosił Ankę i wraz z siostrzeńcem wyszli na zewnątrz w stronę lasu.

Anka patrzyła na nich przez szybę, dopijając herbatę. Zastanowiło ją to, że wydawałoby się spokojny i mimo, że gadatliwy, to raczej nie okazujący prawie żadnych emocji mężczyzna, nagle zaczął gwałtownie wymachiwać rękoma, wskazywać kierunek czegoś czy może wielkość… Był zły? Nie była pewna. Nawet z miejsca, w którym przebywała, zdołała dostrzec jego rozgorączkowane spojrzenie.

Po chwili Piotr wraz z wujem wrócili do chaty. Wuj był aż zarumieniony z podekscytowania, za to wesoły zwykle Piotr nagle spoważniał i zamilkł.

Wuj wskazał im skrót do hotelu. Wcale nie byli tak daleko od niego. Ruszyli na nocleg, w ogóle nie rozmawiając po drodze.4

Z samego rana Eliza wsiadła do pociągu „Chełmoński” relacji Kraków — Wrocław. We Wrocławiu miała przesiąść się do pociągu „Kamieńczyk” zmierzającego do Wałbrzycha.

W pociągu, którym podróżowała, było wiele osób. Jedna z podróżnych położyła torebkę na podłodze, by pomóc dziecku przy otwieraniu butelki z napojem. Inna od razu zareagowała, że tak nie można, że pieniądze jej uciekną, zanim dotrze do celu…

Eliza wyjrzała przez szybę. Szybko mijali pola, lasy, domy. Nigdy nie była przesądna. Może dlatego, że dzieciństwo spędziła na wzgórzu porośniętym koniczyną. I to nie byle jaką. Czterolistną. Wystarczyło tylko chwilę poszukać, by odnaleźć tak rzadkie gdzie indziej okazy, o których wiedziała, że inni nawet potrafią je chować i trzymać w portfelach jako amulety, by przyniosły im powodzenie.

Gdyby od nich zależało szczęście, nie siedziałaby teraz w tym pociągu. Byłaby w swojej wymarzonej, dobrze płatnej pracy, po której wracałaby do przytulnego domu z ogródkiem, gdzie czekałby na nią…

No właśnie, kto…

Eliza pracowała w agencji reklamowej jako asystentka.

W tym momencie życia potrzebowała chwili dla siebie. Czasu dla przemyśleń i zastanowienia się nad przyszłością. Dlatego propozycja wyjazdu do Wałbrzycha pojawiła się, wydawałoby się, w najlepszym momencie. Zresztą było jej obojętne, gdzie się wybierze.

Za oknem pociągu przewijały się piękne krajobrazy, lasy, domy, pola, gdzieniegdzie zabudowania przemysłowe. I wreszcie… wzgórza.

— Bilet do kontroli poproszę — słowa konduktora przywróciły ją do rzeczywistości.

— Tak, tak… — Eliza ocknęła się z zamyślenia, przegrzebując plecak w poszukiwaniu biletu. Ktoś radośnie krzyknął, ktoś inny zapiszczał.

— Wakacje! — W całym przedziale słychać było przytłumione, ale jednak podekscytowane głosy dzieciaków, które wraz z rodzicami, przynajmniej sądząc po walizkach i obuwiu, wybierały się w góry.

— Wysiadamy na następnej stacji — rzekła do dzieci spokojnie ich matka.

Kilkuletni chłopczyk i jego niewiele młodsza siostra aż zaczęli skakać i klaskać, ciesząc się, iż podróż coraz bardziej przybliża ich do wymarzonego odpoczynku. Mama pomogła dziewczynce założyć plecak na ramiona, zaś sama dziewczynka szybko pochwyciła pluszowego jednorożca, który wcześniej wyglądał przez okno pociągu.

Wakacje…

Eliza westchnęła. Kiedyś to słowo kojarzyło jej się ze słońcem, palmami i złocistym piaskiem. Z marzeniami, że w egzotycznych miejscach będzie spędzać czas z ukochanym i… rodziną? Bała się nawet wypowiedzieć to słowo, by nie spłoszyć jej najbardziej ukrytych marzeń. Jednak usłyszawszy to słowo — „wakacje”, nie wiedzieć czemu, łzy same napłynęły jej do oczu. Czasem wystarczy przecież kilka słów, jak choćby „przyszedł wrzesień”, by oczami wyobraźni zobaczyć pajęczą sieć oplatającą balkony czy rośliny w ogrodach, wrzosy, powoli zwiększającą się ilość kolorowych liści fruwających beztrosko na jeszcze ciepłym wietrze. I widzieć siebie wyciągającą z szafy miękki, ulubiony sweter, który przypomina spacer po piasku brzegiem morza, gdy też miało się go wtedy na sobie i otulać się tym wspomnieniem jak tym swetrem…

Doprawdy? Eliza zamyśliła się, a po policzku spłynęła jej łza. Czy kiedykolwiek będę miała takie wspomnienia?

Podniosła plecak, bluzę przewiązała w pasie, gdyż wydawało jej się, że zapowiada się raczej ciepły czerwcowy dzień i skierowała się do wyjścia.

Z trudem próbowała stłumić nachalne łzy, które wciąż przypominały jej o jej samotności.

Bez skutku.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij