Droga do serca lady Lucy - ebook
Droga do serca lady Lucy - ebook
Byli razem zaledwie miesiąc. Oliver nawet nie zdążył dobrze poznać żony, ale wierzył, że przeżyją z Lucy wiele szczęśliwych chwil. Jednak po powrocie z wojny czekał na niego pusty dom. Odszukał żonę dopiero po roku, w najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Londynu. Niezależna i uparta Lucy nie zamierza wracać do męża i dawnego życia, ale Oliver wie, jak ją przekonać do zmiany zdania. Nie ucieka się do gróźb i nakazów, woli krok po kroku zdobywać jej zaufanie. Im lepiej poznaje żonę, z tym większym zapałem walczy o jej miłość. Chce udowodnić Lucy, że nigdy nie jest za późno, by zacząć wszystko od nowa.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7612-2 |
Rozmiar pliku: | 716 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Londyn, 1815 r._
Oliver przystanął przed wejściem do sklepu mięsnego znajdującego się o kilkanaście ulic na północ od Russell Square. Szukając żony, w minionym roku odwiedził wiele miejsc, do których szanujący się dżentelmen, posiadacz tytułu, nawet by się nie zbliżył. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie musiał odwiedzać rzeźnika.
Z zaciekawieniem przyjrzał się wiszącym połciom mięsa, pchnął drzwi i wszedł do środka. Na dźwięk dzwoneczka potężnie zbudowany mężczyzna trzymający ogromny tasak uśmiechnął się, dając znać, że zajmie się klientem, gdy tylko upora się z półtuszą wieprzową wiszącą z tyłu za ladą.
– Czym mogę służyć? – zapytał po chwili, wycierając zakrwawione ręce w białą ścierkę. – Mam świeżutką wieprzowinę, jeśli to pana interesuje.
Uprzejme słowa nie były w stanie pokryć nieufności widocznej w spojrzeniu rzeźnika. Ten człowiek dobrze wiedział, że Oliver nie zamierza niczego kupować.
– Szukam mojej żony – rzekł Oliver bez żadnych wstępów. W ciągu roku setki razy znajdował się w podobnej sytuacji i nauczył się przemawiać krótko i konkretnie.
Rzeźnik zmarszczył brwi.
– W zeszłym tygodniu rozmawiałem z roznosicielem. Chłopakowi wydawało się, że widział ją w tej okolicy, a konkretnie w pańskim sklepie. – Wyjął miniaturowy portret z kieszeni i pokazał rzeźnikowi. – To lady Sedgewick, chociaż może posługiwać się innym nazwiskiem.
Oliver uważnie przyglądał się mężczyźnie na wypadek, gdyby w jego wzroku pojawił się błysk dowodzący rozpoznania.
– Nie znam tego nazwiska – odparł rzeźnik, zyskując na czasie.
– A kobietę na miniaturce?
– Dlaczego pan jej szuka?
Oliver poczuł, że puls mu przyspiesza. Już od ponad roku szukał Lucy, przeżywając jedynie kolejne rozczarowania. Ilekroć zdawało mu się, że zbliża się do celu, okazywało się, że jest na fałszywym tropie. Tym razem jednak poczuł przypływ nadziei.
– Jest moją żoną.
– Jest wiele powodów, dla których żona może nie chcieć, by mąż ją znalazł.
– Nie zamierzam wyrządzić jej krzywdy – powiedział Oliver zgodnie z prawdą. Nigdy by tego nie zrobił, mimo tego, co musiał przejść z powodu Lucy.
Rzeźnik przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym kiwnął głową, jakby usatysfakcjonowany.
– Jest trochę podobna do młodej damy, która przychodzi tu raz w tygodniu z Fundacji na Rzecz Kobiet i Dzieci imienia Świętego Idziego. Sprzedaję im resztki po niższej cenie.
– Gdzie jest ta fundacja? – spytał Oliver, chociaż znał odpowiedź. Miał jednak nadzieję, że się myli.
– Oczywiście w St Giles – odparł rzeźnik z uśmiechem. – Jeśli zamierza pan tam pójść i wrócić cały i zdrowy, będzie pan potrzebował przewodnika.
– Dziękuję za pomoc. – Oliver wręczył mężczyźnie kilka monet, które ten natychmiast schował do kieszeni, a potem kiwnął głową i wrócił do swoich zajęć.
Oliver wyszedł ze sklepu, zastanawiając się nad otrzymanymi informacjami. Szukając Lucy, przygotowywał się na najgorsze. Wyobrażał sobie, że żona i ich dziecko leżą martwi w jakimś rowie, że Lucy utrzymuje się z prostytucji na ulicach Londynu, a jego pierworodny syn wychowuje się w brudnych, niebezpiecznych slumsach. Nigdy jednak nie przyszła mu do głowy St Giles.
Była to owiana najgorszą sławą dzielnica nędzy. Nikt obcy nie ośmielał się tam zapuszczać, jeśli życie było mu miłe. Oliver nie potrafił sobie wyobrazić, jak doszło do tego, że Lucy się tam znalazła. Nie rozumiał też, dlaczego życie w St Giles odpowiada jej bardziej niż wygodne życie w roli jego żony.
W ciągu lat spędzonych w armii Oliver nie uciekał przed niebezpiecznymi starciami zbrojnymi. Nie należał do oficerów, którzy trzymają się z tyłu i pozwalają, by ich żołnierze pierwsi ruszyli do boju. Jednakże na myśl o samotnej przechadzce do St Giles poczuł zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Mimo wszystko skierował się na południe. Zamierzał jeszcze tego dnia znaleźć żonę i dowiedzieć się, co się stało z jego synem. Nawet jeśli miało to oznaczać wędrówkę zdradliwymi, przypominającymi system króliczych nor uliczkami zakazanej dzielnicy.
Kierował się na tyły Montague House, imponującego gmachu, w którym mieściło się British Museum, gdy kątem oka dostrzegł kobietę śpiesznie oddalającą się od niego Montague Street. Była zwrócona do niego plecami, lecz poczuł skurcz żołądka, bo wydała mu się znajoma. Szczupłej budowy, miała na sobie brązową wełnianą suknię z grubo marszczoną spódnicą i praktyczne obuwie. Włosy kobiety były związane w ciasny węzeł na wysokości szyi. Ciemnoblond kosmyki, które wymknęły się z upięcia, dotykały ramion. Tak mogły wyglądać z tyłu tysiące kobiet – gospodyń domowych, żon sklepikarzy – jednak było coś charakterystycznego w jej postawie i sposobie poruszania się.
– Nie bądź idiotą – mruknął do siebie pod nosem i zawrócił z obranej drogi. Przez wiele miesięcy po zniknięciu żony wydawało mu się, że widzi ją wszędzie: spacerującą w Hyde Parku, po drugiej stronie sali balowej, nawet w twarzy barmanki w gospodzie w pobliżu jego wiejskiej posiadłości. Trudno było się spodziewać, że po tak długim czasie bezbłędnie rozpozna żonę od tyłu. Zapewne po prostu rzeźnik nadmiernie rozbudził jego nadzieje.
Nie potrafił jednak posłuchać głosu rozsądku, przyspieszył kroku. Jeśli uda mu się wyprzedzić tę damę, przystanąć i dyskretnie jej się przyjrzeć, przekona się, czy to Lucy, nie budząc przy tym przerażenia Bogu ducha winnej młodej kobiety. Starając się nie przyciągać uwagi, zwinnie wyminął kilka par idących pod rękę i grupkę mężczyzn pogrążonych w rozmowie.
Kobieta przeszła przez ulicę, kierując się w stronę St Giles. Nadzieje Olivera gwałtownie wzrosły. Przebiegł na drugą stronę i znalazł się o kilka stóp za młodą damą.
Zastanawiając się, czy powinien wymówić jej imię i zobaczyć, jaka będzie jej reakcja, w pewnej chwili znieruchomiał. Kobieta obejrzała się przez ramię, zamierzając przejść przez kolejną ulicę. Nie od razu go zobaczyła, skupiwszy wzrok na nadjeżdżającym powozie, jednak coś przyciągnęło jej wzrok i obróciła głowę… po czym zesztywniała, kurczowo chwyciła spódnicę, a jej usta otworzyły się w wyrazie bezgranicznego zdumienia. Nie widział dokładnie jej twarzy, jednak ta reakcja świadczyła o tym, że w końcu znalazł swoją żonę.
– Lucy – wychrypiał, rzucając się za nią w pogoń. Uniosła spódnice i biegła szybciej, niż wypadało żonie wicehrabiego, lecz to nie powinno go dziwić. – Zatrzymaj się! – krzyknął tonem, jakim zwracał się do swoich podwładnych w armii. Lucy nie zwróciła na to uwagi, przeskakując nad końskim łajnem. Po chwili zniknęła za rogiem.
Na innym terenie Oliver bez trudu prześcignąłby żonę, jednak tutaj jej drobna sylwetka dawała jej przewagę. Bez trudu mijała kolejnych przechodniów. Gdy dobiegali do St Giles, Oliver tylko nieznacznie się do niej przybliżył.
– Lady Sedgewick! – zawołał. – Proszę przestać uciekać i odwrócić się do mnie.
Jego słowa nie przyniosły efektu. Zwolnił, idąc teraz węższymi uliczkami. Po obu stronach wznosiły się budynki zasłaniające teren przed słońcem. Mimo że uliczka przed nim była pusta i widział na niej tylko biegnącą Lucy, czuł na sobie liczne spojrzenia ukrytych obserwatorów, co nie wróżyło nic dobrego.
Powinien się odwrócić, wycofać w bezpieczniejsze miejsce i liczyć na ponowne spotkanie z Lucy. Natychmiast jednak porzucił tę myśl. Ponad rok czekał, aż zobaczy żonę, zapyta o powody jej zniknięcia, o los syna. Nie pozwoli, by strach wygnał go z podejrzanej dzielnicy.
– Idę po ciebie, Lucy – krzyknął i puścił się pędem, widząc rąbek spódnicy żony znikający za rogiem. Biegł za nią jak pies gończy, który zwęszył zapach lisa.
Przeskoczył nad pijakiem leżącym przed wejściem do jednego z domów, przedarł się przez grupkę mężczyzn kłócących się zażarcie przy grze w kości, zignorował skierowane w jego stronę gwizdy kobiet nie pierwszej młodości, próbujących ukryć wiek pod grubą warstwą pudru.
Wpadł na podwórze i chwycił Lucy za ramię.
– Może wreszcie się zatrzymasz? – warknął, trzymając ją tak, by nie sprawić jej bólu, jednak wystarczająco mocno. Próbowała się wyrwać, unikała jego wzroku, dopóki nie przycisnął jej do ściany.
– Ten facet cię niepokoi, panienko? – rozległ się cichy głos kogoś stojącego za Oliverem. Obejrzawszy się przez ramię, Oliver ujrzał zaniedbanego mężczyznę w średnim wieku. Obrońca Lucy był szczerbaty, zęby, które mu zostały, przybrały różne odcienie brązowego. Miał na sobie brudne, cuchnące łachmany. To wszystko Oliver objął wzrokiem w jednej chwili, a chwilę potem zobaczył w dłoni mężczyzny niewielki nóż.
Spojrzał na żonę i uniósł brwi.
– Czy ja cię niepokoję? – zapytał.
– Tak – prychnęła, usiłując się uwolnić z uścisku; jej oczy pałały.
– Puść pannę Caroline.
– Panna Caroline? – Oliver zaśmiał się gorzko. – Tak się teraz nazywasz?
Kątem oka zobaczył, że mężczyzna z nożem postąpił o krok. Oliver patrzył na twarz Lucy. Najwyraźniej zastanawiała się, czy ma pozwolić temu typowi na zaatakowanie męża. W końcu po namyśle. zbyt długim jak na gust Olivera, westchnęła.
– Nie rób sobie kłopotu z mojego powodu, Bert.
– Jest pani pewna, panno Caroline? Jedna chwilka, a się go dźgnie i wrzuci do rzeki.
– To zbyt wielki wysiłek – burknął Oliver. – Rzeka znajduje się o dobre piętnaście minut drogi stąd.
– Na szczęście dobry Bóg wynalazł taczki.
– Na pewno z myślą o tym, by służyły to takich celów.
– Będę obok, gdyby zmieniła pani zdanie – powiedział Bert, zdejmując czapkę i kłaniając się Lucy.
– Czego chcesz? – wydyszała, gdy Bert się oddalił.
Oliver zamrugał, bezgranicznie zdumiony. Ilekroć wyobrażał sobie ponowne spotkanie z żoną, widział ją zakłopotaną, przygniecioną ciężarem winy. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że jego cicha, posłuszna małżonka buńczucznie okaże swój gniew.
– Naprawdę musisz o to pytać?
Popatrzyła wtedy na niego dużymi brązowymi oczami, które pamiętał nawet wtedy, gdy inne szczegóły zaczynały się zacierać.
– Chcę wiedzieć, gdzie jest mój syn i co robiłaś przez ten czas. – Wypowiedział te słowa ostro, ze złością, jednak w żadnym razie nie zamierzał przyprawić jej o łzy. Tymczasem wybuchnęła płaczem i zaniosła się szlochem.
Pociągając nosem, Lucy próbowała się opanować. Nie chciała okazywać słabości przed mężem, jednak wspomnienie syna sprawiło, że nie była w stanie powstrzymać łez. Mimo że od śmierci dziecka minął już ponad rok, wciąż nie mogła o nim myśleć, nie roniąc przy tym łez. Był taki malutki, kruchy i całkowicie zdany na jej opiekę. Wraz z nim umarła cząstka jej serca.
– David nie żyje – powiedziała, wiedząc, że to nie jest dobry czas i miejsce na powiadomienie męża o śmierci ich dziecka. Powinna była zrobić to dużo wcześniej. Prawdę mówiąc, tydzień po śmierci Davida miała zamiar napisać do męża list, jednak nie potrafiła znaleźć właściwych słów, i tak tydzień przeszedł w miesiąc, potem w rok, a Oliver wciąż nie otrzymał od niej żadnej wiadomości.
– Nie żyje? – Oliver puścił jej ramię i cofnął się. Pokiwał głową. Lucy nie potrafiła wyczytać żadnych emocji z jego twarzy. Mąż sprawiał wrażenie kogoś, komu zawalił się świat i nie wie, co ma teraz począć.
– Przepraszam – powiedziała szczerze. Nie czuła winy z powodu samej ucieczki, tylko tego, co nastąpiło potem. Nie powiadomiła Olivera, że jest bezpieczna i zdecydowała się na zbudowanie nowego życia, nie przekazała mu wiadomości o śmierci syna.
– Chodź – powiedział szorstkim tonem. – Zabieram cię do domu.
– Mój dom jest tutaj.
Rozejrzał się dokoła, marszcząc czoło na widok biegających po podwórku wynędzniałych, brudnych dzieci w łachmanach. Lucy także widziała wokół siebie ludzkie dramaty, brud i choroby – a choćby nie wiem jak długo mieszkała w slumsach, nie potrafiłaby się na to uodpornić– nauczyła się jednak w każdym dostrzegać człowieka.
– Minął rok, Lucy, a ty nie odezwałaś się do mnie ani słowem. Przynajmniej tyle byłaś mi winna.
Otworzyła usta, zamierzając zaprotestować, zauważyła jednak determinację w jego twarzy.
– Chodź. – Chwycił ją za ramię i poprowadził w stronę, z której przyszli.
– Jest skrót do St James’s Square – powiedziała. Unikała pojawiania się w tej części Londynu z obawy, że Oliver może akurat przebywać w Sedgewick House, jednak po tak długim czasie spędzonym w St Giles znała tu wszystkie ścieżki.
Roześmiał się i potrząsnął głową.
– Nie wiem, jakie zamiary mają kryminaliści czający się za rogiem i w każdej chwili gotowi przyjść ci z pomocą. Idziemy stąd.
– Wcale nie jest tu tak źle – powiedziała cicho.
– To najgorsza, najbiedniejsza dzielnica Londynu.
Nie mogła zaprzeczyć. Sama używała tych słów w rozmowach z członkami zarządu Fundacji na Rzecz Kobiet i Dzieci, podczas spotkań odbywających się dwa razy w roku. Tu, w St Giles, żyli nędzarze, przestępcy, prostytutki, a co najsmutniejsze, dzieci biegające dziko po ulicach, gotowe na wszystko, byle tylko dostać ciepły posiłek czy kilka monet.
– Mogę iść sama – powiedziała, wyszarpując ramię z jego uścisku.
– Nie ufam ci – warknął. Nie powinna się temu dziwić. Nie zdążyli się poznać podczas krótko trwającego małżeństwa, a jej zachowanie w ubiegłym roku z pewnością nie zbudowała między nimi więzi.
Szli szybko, w tempie niemal marszowym. Lucy musiała podbiegać, by dotrzymać kroku Oliverowi. Po kilku minutach zostawili za sobą wąskie, ocienione uliczki St Giles i wyszli na główną ulicę.
Oliver zamachał na dorożkę, omal nie wpadając pod końskie kopyta. Na szczęście woźnica w porę się zatrzymał.
– St James’s Square numer dwanaście – powiedział Oliver, pomagając Lucy wsiąść i szybko zajmując miejsce w dorożce.
– Ja… – zaczęła Lucy, lecz Oliver uciszył ją uniesieniem dłoni.
– Czekałem ponad rok, żeby się dowiedzieć, dlaczego uprowadziłaś naszego syna i zniknęłaś bez słowa. Nie będziemy o tym rozmawiać w dorożce.
– Ja tylko…
– Powiedziałem: nie. Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz z tym poczekać dwadzieścia minut.
Lucy z rezygnacją opadła na wyściełane oparcie i odwróciła się w stronę okna. Przed ucieczką była żoną Olivera przez dziesięć miesięcy, z których dziewięć mąż spędził na wojnie. Niemal go nie znała, ale to nie oznaczało, że miała spokojnie znosić podobne impertynencje.
Rozpoznawała większość mijanych miejsc. Miniony rok spędziła w Londynie, a chociaż wolała nie pokazywać się w eleganckich dzielnicach stolicy, czasami tam bywała. Wzdrygnęła się, gdy dorożka skręciła w St James’s Square. Wiedziała, że czekają ją trudne chwile, a w dodatku sama jest temu winna.
– Chodź – rozkazał Oliver, gdy dorożka zatrzymała się przed pomalowanym na biało domem. Budynek znajdował się w doskonałym stanie i był wyjątkowo okazały jak na dom w samym środku miasta. Na takiej przestrzeni spokojnie mógłby wygodnie żyć nawet tuzin matek z dziećmi, tymczasem mieszkał w nim samotny mężczyzna i kilku służących. Lucy pomyślała, że to okropne marnotrawstwo.
Drzwi otworzył młody, elegancko ubrany mężczyzna z blizną biegnącą od brwi aż po brodę.
– Mam nadzieję, że miło spędził pan popołudnie, milordzie – powiedział młody majordomus. Starał się nie patrzeć na Lucy, lecz było widać, że z trudem skrywa zaciekawienie.
– Tak, dziękuję, Parker. Będziemy w moim gabinecie. Nie chcę, by mi przeszkadzano.
– Tak, milordzie.
Po tych słowach Oliver wprowadził Lucy do gabinetu, zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Lucy przełknęła z trudem, przebiegając wzrokiem po zamkniętych oknach. Nie powinna się bać, pomimo wszystkich swoich wad jej mąż był szlachetnym człowiekiem i z pewnością nie wyrządzi jej krzywdy.
– Usiądź – polecił, wskazując wygodne skórzane fotele przed wygasłym kominkiem.
Spełniła jego prośbę. Choć nie znosiła, kiedy ktoś mówił jej, co ma robić, zdawała sobie sprawę, że jest teraz zdana na łaskę i niełaskę męża. Przez kilka następnych godzin będzie musiała pamiętać, kto rządzi w tym domu.
Patrzyła, jak Oliver przemierza pokój, sięga po dwie szklanki i nalewa solidne porcje whisky. Była zdumiona, gdy wręczył jej jedną. W ciągu ich krótko trwającego małżeństwa nigdy nie zaproponował jej wspólnego drinka. Wtedy myślała, że mają pełnić tradycyjne role męża i żony. Teraz zdała sobie sprawę, że Oliver po prostu nie miał pojęcia, jak powinien ją traktować.
– Mów – odezwał się w końcu, zajmując miejsce w fotelu.ROZDZIAŁ 2
Sprawia wrażenie zdenerwowanej, pomyślał Oliver z ponurą satysfakcją. Bębniła palcami w misternie szlifowaną kryształową szklankę, którą jej podał i wierciła się w fotelu. Prawdę mówiąc, lady Sedgewick wyglądała tak, jakby miała ochotę znaleźć się gdziekolwiek, byle z dala od męża.
– Co mam ci powiedzieć? – zapytała, unosząc wzrok.
Zirytowało go to pytanie, lecz starannie to ukrył. Wychowano go tak, by umiał zachować spokój nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Obecna próba pogodzenia się z długo niewidzianą żoną z pewnością do takich należała.
– Chcę wiedzieć wszystko – odpowiedział rzeczowym tonem. – Co się stało po narodzinach naszego syna? Dlaczego uciekłaś? Co robiłaś przez ten czas?
Lucy westchnęła i upiła łyk whisky. Wzdrygnęła się, gdy bursztynowy płyn podrażnił jej gardło.
– Z pewnością zdążyłeś się już wszystkiego domyślić – powiedziała cicho.
– Chcę to usłyszeć od ciebie.
Co oczywiste, przez cały rok poszukiwań tworzył w myślach tysiące scenariuszy. Myślał o jej ewentualnym kochanku, o załamaniu nerwowym, a w chwilach największych kryzysów nawet o francuskich szpiegach i nagłej decyzji Lucy, by służyć ojczyźnie. Mimo wszystko wciąż nie znał prawdy ani powodów, które pchnęły żonę do ucieczki.
– Przestraszyłam się – powiedziała. A więc nie było żadnych francuskich szpiegów.
– Przestraszyłaś?
Zapadło milczenie. Czekając, aż Lucy podejmie temat, Oliver przyjrzał się jej uważnie i stwierdził, że podczas tego roku bardzo się zmieniła. Chociaż właściwie nie poznał jej dobrze ani przed, ani w trakcie małżeństwa. Przed ślubem spotkali się zaledwie dwa razy i niewiele mówili o sobie. Potem spędził z Lucy zaledwie miesiąc i został z powrotem wezwany na Półwysep Iberyjski. Z pewnością dojrzała w okresie rozłąki. Nieśmiała, potulna debiutantka ustąpiła miejsca świadomej swej wartości młodej damie.
– Prawie się nie znaliśmy – bąknęła w końcu. Trudno było zaprzeczyć jej słowom.
– To prawda.
– Kochałam Davida – powiedziała cicho, niemal szeptem. – Kochałam go, odkąd po raz pierwszy poczułam jego kopnięcie w brzuchu. Ciągle myślałam, jak będzie wyglądał, do kogo będzie podobny i co go będzie cieszyło. Kiedy się urodził… – Urwała.
Oliver rozmawiał z lekarzem, który był obecny przy narodzinach syna. Poród był ciężki i dopiero po wielu godzinach dziecko przyszło na świat.
– Był taki piękny… – mówiła szeptem – tak doskonały pod każdym względem.
Doktor ujął to inaczej.
– Ma charakterystyczne rysy twarzy – powtarzał. – Zachodzi obawa, że nie będzie w pełni sprawny umysłowo.
– Doktor patrzył na Davida współczującym wzrokiem i powiedział, że mimo wszystko nie powinnam się bać, że następnym razem też urodzę upośledzone dziecko. – W jej głosie pobrzmiewała gorycz.
Oliver widział, jak oczy Lucy zachodzą łzami, jednak musiał się dowiedzieć, co się potem stało.
– Leżałam, trzymając naszego synka na piersi, tuliłam go… W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że nie tylko lekarz będzie oceniał nasze dziecko, nie tylko on uzna, że czegoś mu brakuje…
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
– Nie znałam cię – odparła Lucy, unikając jego wzroku. – Wiem, jak zachowuje się większość mężczyzn, kiedy okazuje się, że dziecko nie jest zdrowe. Oddają je na wychowanie innej rodzinie, a czasami nawet zaprzeczają ojcostwu.
– Więc uciekłaś, nawet nie czekając na moją reakcję.
– Nie chciałam ryzykować. Bałam się, że zabierzesz mi mojego syna.
– Naszego syna – poprawił ją. – Był również moim synem.
– Przepraszam – wyszeptała. – Wiem, że postąpiłam okrutnie. Cały czas miałam tego świadomość, ale musiałam go chronić.
– Nie musiałaś chronić go przede mną.
Popatrzyła na jego w twarz, jakby starając się wyczytać z niej prawdę. Oliver czuł, że ogarnia go złość. Nie miała prawa go oceniać. Nie zrobił nic złego. To nie on uciekł z ich synkiem bez słowa wyjaśnienia.
Wstał, czując potrzebę odsunięcia się od Lucy i zaczął się przyglądać zegarowi na kominku. Delikatne tykanie odmierzało kolejne sekundy ciszy. Oliver próbował zmusić się do opanowania. Wyraz jego twarzy pozostał nieprzenikniony, jednak czuł, że wrze w nim gniew i lada chwila może nastąpić wybuch. Głęboko zaczerpnął tchu. Niczego nie osiągnie, pokazując żonie, jak głęboko go zraniła.
– I co było dalej? – spytał, zajmując miejsce w fotelu.
– A czy to ma znaczenie?
– Tak – odparł ostrzej, niż zamierzał. – To ma dla mnie znaczenie. Więc co się potem stało?
– Miałam niewiele pieniędzy, więc pojechałam do Londynu. Wiedziałam, że nie mogę się schronić u nikogo ze znajomych. Musiałam udać się tam, gdzie nikt nie miał pojęcia, kim jestem.
Można było odnieść wrażenie, że uciekała przed jakimś potworem, gdy tymczasem Oliver ani razu nie podniósł na nią głosu, zawsze zwracał się do niej bardzo grzecznie.
– Dotarłam do St Giles. – Lucy skrzywiła się. – Pierwsze dni nie były łatwe, ale potem zaopiekowała się mną Mary. Ona pomaga prowadzić dom dla kobiet i dzieci. Przyjęła mnie tam.
– David wtedy jeszcze żył? – Imię synka zabrzmiało dziwnie obco w jego uszach. Przez ponad rok nawet nie wiedział, jak Lucy nazwała ich dziecko. Słowa niemal ugrzęzły mu w gardle; chwycił się poręczy fotela.
Lucy potaknęła i ściągnęła wargi.
– Przez pierwsze dwa tygodnie sprawiał wrażenie zdrowego, dobrze się rozwijał, ale potem jego stan nagle się pogorszył. – Jej głos drżał. – Powiedziano mi, że to się często zdarza u dzieci z takim upośledzeniem. Zaczynają się problemy z sercem i płucami. David zachorował. Badali go różni lekarze, ale byli bezsilni. Umarł, kiedy skończył trzy tygodnie.
Stłumiła szloch, kilka razy przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech, starając się opanować.
– Gdzie został pochowany? – spytał Oliver. – Czy miał godny pogrzeb? – Aż się wzdrygnął na myśl, że jego jedyne dziecko spoczywa w zbiorowym grobie dla biedaków.
– Wydałam na to wszystkie pieniądze. Został pochowany na cmentarzu St Giles in the Fields.
Kiwnął głową. Nie było to najodpowiedniejsze miejsce na pochówek niewinnego dziecka. Znajdowały się tam liczne groby ofiar epidemii i przestępców po egzekucjach. Dobrze jednak, że został należycie pochowany.
– Zaprowadzisz mnie tam jeszcze w tym tygodniu.
W jej oczach pojawiły się iskierki gniewu, jednak szybko zniknęły. Lucy kiwnęła głową.
– Jak sobie życzysz.
Odwiedzenie grobu synka będzie ciężkim przeżyciem, jednak był to winien dziecku, którego nigdy nie trzymał w ramionach.
Lucy wygładziła spódnicę i odstawiła niemal pełną szklankę na mały stolik.
– Powinnam już wracać – powiedziała, pochylając głowę.
Przez chwilę Oliver nie był w stanie wydobyć głosu. Zdążył jej zadać zaledwie kilka pytań i miał nader mgliste pojęcie, co się z nią działo w ciągu minionego roku. Przedstawiła mu jedynie powody ucieczki po narodzinach syna. Musiał poznać znacznie więcej szczegółów.
– Usiądź – powiedział, chwytając ją za ramię, gdy próbowała go minąć.
Po raz pierwszy, odkąd złapał ją w St Giles, ich spojrzenia się spotkały. Powróciły wspomnienia. Oliver prawie nie znał Lucy w dniu ślubu, jednak kiedy przeszła główną nawą do ołtarza, poczuł przypływ nadziei. Zastanawiał się, czy wyjdą poza ramy małżeństwa z rozsądku, czy też zyska jedynie żonę, która zajmie się domem, a oni ograniczą się do spłodzenia dziedzica, którego tak bardzo potrzebował. Zacisnął mocno usta.
– Jesteś moją żoną, Lucy. Nie pozwolę, żebyś znów zniknęła z mojego życia.
Dostrzegł w jej oczach strach osaczonego zwierzęcia.
– Nie możesz mnie tu zatrzymać – powiedziała cicho, jakby wiedząc, że to nieprawda.
– Dwadzieścia minut – odparł szorstkim tonem. – Tyle czasu spędziłaś w moim domu. A ja szukałem cię od ponad roku.
– Mogę obiecać, że już nigdy nie ucieknę – powiedziała cicho. – Mogę ci dać mój adres.
– Nie ufam ci, Lucy.
Zagryzła wargę. Oliver zaczął się zastanawiać, czy w życiu Lucy jest ktoś lub coś, do czego pragnie wrócić, skoro nie miała ochoty dłużej przebywać w jego towarzystwie. Myśl, że Lucy może mieć kochanka, była jak cios zadany prosto w serce.
– Chodź – powiedział. – Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Wrócimy do naszej rozmowy po kolacji.
Chociaż pobrali się dziesięć miesięcy przed ucieczką Lucy, nigdy wcześniej nie zdążyła odwiedzić Sedgewick House w Londynie. Jego główną rezydencją pozostawało Sedgewick Place, duża wiejska posiadłość w Sussex. Tam właśnie wzięli ślub i spędzali czas, dopóki nie został z powrotem powołany do wojska. W tym czasie Lucy była już brzemienna i postanowiła spędzić sezon na wsi, a nie w Londynie.
Położył dłoń na jej plecach. Lucy zesztywniała, lecz pozwoliła wyprowadzić się z pokoju i zaczęła wstępować na schody.
– To jest twoja sypialnia – oznajmił Oliver, gdy weszli na piętro. Obserwował jej twarz, zauważając na niej wyraz zdziwienia, gdy Lucy zdała sobie sprawę, że ma przed sobą sypialnię połączoną drzwiami z sypialnią pana domu. – Odpocznij trochę, postaraj się oswoić z otoczeniem. Kolacja jest o ósmej.
Zostawił ją w pokoju, pragnąc zastanowić się nad wszystkim w samotności. Po wyznaniach żony miał wiele do przemyślenia. Nie lubił pochopnie podejmować decyzji i był nawet zadowolony, że dopiero za kilka godzin powróci do rozmowy z Lucy. Jedno było pewne – nie zamierzał jej pozwolić na kolejną ucieczkę, nawet jeśli to miało oznaczać pilnowanie jej przez kilka następnych dni.
Lucy opadła na łóżko i rozejrzała się po pokoju. Sprawiał nieco przygnębiające wrażenie, przeładowany ciemnymi meblami i wyłożony tapetami bogato zdobionymi w motywy kwiatowe. Znacznie się różnił od jej pokoiku w St Giles. Nie miała wątpliwości, że to świętej pamięci matka Olivera zadbała o wystrój sypialni w londyńskim domu. Nie dobrano tu mebli z myślą o wygodzie, albowiem jej teściowa nie należała do osób, które potrafią odpoczywać.
Szybko wstała, zdecydowana stłumić uczucie rozpaczy. Musi istnieć stąd jakieś wyjście, trzeba je tylko znaleźć. Współczuła Oliverowi, czuła się okropnie po tym, jak go potraktowała. Rozumiała, że chciał się dowiedzieć, co wydarzyło się w jej życiu od czasu ucieczki, jednak w żadnym razie nie mogła tu zostać. Była potrzebna w fundacji, liczono tam na nią, i nie mogła tak po prostu zniknąć. Zadrżała na myśl o tym, jakie mogą być plany męża. Chyba nie wyobrażał sobie, że zostanie z nim na zawsze? Ich życie zmieniło się tak bardzo, że pozostawanie w małżeństwie nie miało już sensu. Wiele par żyło w separacji, nikogo to nie dziwiło.
Spojrzała w okno. Nie było sensu wyskakiwać oknem, skoro mogła wyjść frontowymi drzwiami. Nie słyszała, by Oliver przekręcał klucz w zamku. Poza wszystkim nie była przecież jego więźniem. Wystarczyło tylko otworzyć drzwi sypialni, przejść korytarzem, zstąpić ze schodów do holu i wymknąć się głównymi drzwiami. Oczywiście potem napisze list do Olivera, może nawet zaproponuje spotkanie na neutralnym gruncie, by spokojnie omówić wszystkie sprawy.
Wzięła głęboki oddech, otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
– Dzień dobry, lady Sedgewick – odezwał się elegancko ubrany młody lokaj i ukłonił się.
Lucy zmrużyła oczy. Oliver postawił straż pod drzwiami jej pokoju. Strażnik miał pilnować, by nie wymknęła się z domu. Czuła się tym głęboko dotknięta. Zrozumiała też, że jednak jest więźniem.
Owszem, istotnie planowała ucieczkę, jednak aż poczerwieniała na myśl, że mąż kazał lokajowi śledzić jej poczynania.
– Czym mogę pani służyć?
– Proszę przynieść herbatę i wodę, żebym mogła obmyć twarz. – Miała nadzieję, że młody człowiek odejdzie, zbiegnie ze schodów, by spełnić jej prośbę, jednak nawet się nie poruszył.
– Oczywiście, lady Sedgewick. Natychmiast się wszystkim zajmę.
Żadne z nich się nie poruszyło. Lucy uniosła brwi. Nigdy nie traktowała służących z wyższością, zawsze postrzegała ich jako ciężko pracujących, poczciwych ludzi, jednak była gotowa uciec się do jednej ze swych sztuczek, jeśli tylko miało jej to pomóc w odzyskaniu wolności.
– Natychmiast – powiedziała dość ostrym tonem.
Skinął głową, ale się nie poruszył. Lucy nienawidziła kłótni, jednak rok spędzony w St Giles nauczył ją, że należy udawać pewną siebie nawet w chwilach słabości lub przerażenia.
– Proszę nie kazać mi czekać…
– Jestem Peterson, lady Sedgewick – oznajmił lokaj i uśmiechnął się, jakby nie zdając sobie sprawy z panującego pomiędzy nimi napięcia. – Zaraz dostanie pani herbatę i ciepłą wodę.
– Dziękuję – powiedziała cicho, odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Bez wątpienia Peterson otrzymał od jej męża rozkaz nieopuszczania posterunku, a nikt nie ośmielał się lekceważyć jego poleceń.
Westchnęła i ponownie rozejrzała się po pokoju. Potem opadła na kwieciste kapy na łóżku, lecz zaraz zerwała się z miękkiego posłania. Sypialnia znajdowała się na pierwszym piętrze, około trzech metrów nad ziemią. Okno miało szeroki zewnętrzny parapet i gdyby się go przytrzymała, pozostałaby jej niewielka odległość do ziemi. Przy skoku mogłaby co najwyżej skręcić kostkę, a zapewne w ogóle wyszłaby z tego bez szwanku. Spojrzała na ogrodową bramę, za którą najprawdopodobniej znajdował się zaułek prowadzący na ulicę.
Przeniosła wzrok na drzwi i uświadomiwszy sobie, że lada chwila służący przyniesie herbatę i wodę, podeszła do okna i pchnęła szybę w górę. Ku jej uldze nie było zamknięte na zamek. Ostrożnie przysiadła na parapecie. Spódnica wełnianej sukni zaplątała się w okolicach kostek, jednak wystarczyło jedno pociągnięcie, by zaradzić problemowi.
Ostrożnie spojrzała w dół. W ogrodzie nie było nikogo. Na niewielkim patio poniżej nie było mebli ani sprzętów, obok znajdował się trawnik bez rabatek kwiatowych. To oznaczało, że nie miała gdzie się schować, lecz zaraz po skoku mogła szybko przebiec do bocznej furtki i wydostać się na ulicę.
Zawahała się. Zapewne powinna tu zostać ze względu na Olivera, wyjaśnić mu, co się wydarzyło w minionym roku. Była okrutna i samolubna, że tak długo nie dawała znaku życia. Cóż jednak mogli teraz zyskać, próbując naprawić relacje? Nie było innego wyjścia, trzeba uciec od pytań i żądań Olivera, od nieznośnego poczucia winy. Gdy tylko znajdzie się na neutralnym gruncie, zastanowi się, jak powinna ułożyć stosunki z mężem. Nie mogła jednak myśleć, gdy świdrował ją wzrokiem i traktował z poczuciem wyższości.
Walcząc ze strachem, opadła na ręce i nogi, a potem zawisła na rękach. Nie widząc innego wyjścia, zamknęła oczy i skoczyła.
Wylądowała gwałtownie. Ktoś mocno trzymał ją w pasie, nie pozwalając, by upadła na brukowane patio. Lucy otworzyła oczy i spojrzała w spochmurniałą twarz męża.
– Peterson, chodź tutaj – zawołał Oliver.
Służący pomógł Oliverowi wciągnąć Lucy do domu. W sypialni Oliver podprowadził ją do łóżka.
Drzwi zamknęły się za służącym i zostali sami.
– To było głupie – powiedział cicho Oliver.
Lucy patrzyła w ziemię, unikając wzroku męża. Owszem, postąpiła nierozsądnie, lecz była zrozpaczona.
– Na wojnie miałem pod swoimi rozkazami żołnierza, Jamesa Harveya – rzekł Oliver głosem nabrzmiałym od emocji. – Był młody, miał zaledwie dwadzieścia lat. Pewnego dnia w samym środku bitwy został stratowany przez konia. – Skrzywił się. – Był kawalerzystą. Noga Jamesa była złamana w trzech miejscach.
Lucy starała się przełknąć, lecz zaschło jej w gardle.
– Chirurdzy próbowali ją złożyć, ale im się nie udało. Trzy dni później musieli amputować nogę nad kolanem. Dwa tygodnie później chłopak nie żył. Wdało się zakażenie.
Lucy zauważyła, że przez twarz męża przemknął cień bólu. Dotąd sądziła, że jest zimny i wyniosły, jednak szczerze żałował młodzieńca. Pomyślała, że zapewne dbał o wszystkich znajdujących się pod jego dowództwem.
– Havers nie miał wpływu na to, co się stało. Ty masz – powiedział szorstkim tonem. – Nie chcę widzieć, jak znowu narażasz się na niebezpieczeństwo.
Wyszedł, nie popatrzywszy w jej stronę i cicho zamknął za sobą drzwi, mimo buzujących w nim emocji.
Położyła się na łóżku. Drżała na całym ciele, myśląc, do czego mogła doprowadzić jej lekkomyślność. Spojrzała na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Oliver. Zdała sobie sprawę, że nie wie o swoim mężu nic ponad to, o czym mówiono w towarzystwie.
Kilka minut później do pokoju weszła młoda urodziwa pokojówka, lecz Lucy niemal jej nie zauważyła.