Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Droga królów. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Droga królów. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 1 - ebook

Tęsknię za dniami przed Ostatnim Spustoszeniem. Epoką, zanim Heroldowie nas porzucili, a Świetliści Rycerze zwrócili się przeciwko nam. Czasem, gdy na świecie wciąż była magia, a w sercach ludzi był honor.

Obserwujemy cztery postaci. Pierwszą jest chirurg, zmuszony do porzucenia swej sztuki i zostania żołnierzem w najbardziej brutalnej wojnie naszych czasów. Drugą – skrytobójca, morderca, który płacze, kiedy zabija. Trzecia osoba to oszust, młoda kobieta skrywająca za płaszczem kłamstw swoją prawdziwą naturę. Ostatnią jest arcyksiążę, wojownik, owładnięty żądzą krwi.

Świat może się zmienić. Wiązanie Mocy i Odpryski mogą powrócić, magia starożytnych dni może należeć do nas. Ta czwórka jest kluczem. Jedno z nich może nas zbawić. A jedno nas zniszczy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-68-1
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Podzię­ko­wa­nia

Pierw­szą wer­sję „Drogi kró­lów” ukoń­czy­łem w roku 2003, ale pracę nad frag­men­tami książki roz­po­czą­łem pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Nad pew­nymi wąt­kami zasta­na­wia­łem się jesz­cze wcze­śniej. Praca nad żad­nym z moich utwo­rów nie trwała tak długo – two­rze­niu tej powie­ści poświę­ci­łem ponad dzie­sięć lat. I dla­tego nikogo nie powinno dzi­wić, że tak wielu ludzi mi przy niej poma­gało. Nie uda­łoby mi się wymie­nić ich wszyst­kich – moja pamięć nie jest aż tak dosko­nała. Chciał­bym jed­nak podzię­ko­wać z głębi serca kilku naj­waż­niej­szym oso­bom.

Po pierw­sze, mojej żonie, Emily, któ­rej zade­dy­ko­wa­łem tę książkę. Wiele z sie­bie dała, by ta powieść mogła powstać. Nie cho­dzi tu jedy­nie o czy­ta­nie manu­skryptu i udzie­la­nie rad, ale też brak mojego towa­rzy­stwa pod­czas dłu­gich okre­sów pracy pisar­skiej. Jeśli ktoś z czy­tel­ni­ków będzie miał oka­zję się z nią spo­tkać, należą się jej podzię­ko­wa­nia (lubi cze­ko­ladę).

Jak zawsze, moi dosko­nali: redak­tor i agent – Moshe Feder i Joshua Bil­mes – ciężko pra­co­wali nad tą książką. Należy zwró­cić szcze­gólną uwagę na fakt, że Moshe nie zara­bia wię­cej, kiedy jego auto­rzy przy­no­szą mu kosz­marki o obję­to­ści ponad czte­ry­stu tysięcy słów. Zre­da­go­wał tę powieść bez słowa narze­ka­nia i był nie­oce­nioną pomocą w uczy­nie­niu z niej książki, którą trzy­ma­cie teraz w ręku. Udało mu się rów­nież namó­wić F. Paula Wil­sona do spraw­dze­nia scen doty­czą­cych spraw medycz­nych, co bar­dzo dużo im dało.

Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia kie­ruję rów­nież do Har­riet McDo­ugal, jed­nej z naj­lep­szych redak­to­rek naszych cza­sów, która z dobroci serca prze­czy­tała manu­skrypt i zajęła się redak­cją sty­li­styczną. Fani „Koła czasu” znają ją jako kobietę, która odkryła, reda­go­wała, a póź­niej poślu­biła Roberta Jor­dana. W ostat­nich latach zazwy­czaj nie podej­muje się pracy redak­tor­skiej, poza „Kołem czasu”, i dla­tego czuję się zaszczy­cony jej wkła­dem w tę książkę i pomocą. Ala­nowi Roman­czu­kowi, który pra­co­wał razem z nią, rów­nież należą się podzię­ko­wa­nia.

Wielką pomoc oka­zał Paul Ste­vens z wydaw­nic­twa Tor Books. Peł­nił on funk­cję łącz­nika z wydaw­nic­twem i wyko­nał kawał dobrej roboty. Moshe i ja bar­dzo cie­szymy się, że nam poma­gał. Irene Gallo – dyrek­tor arty­styczny – rów­nież była wspa­niale pomocna i cier­pliwa w kon­tak­tach z upar­tym auto­rem, który chciał zro­bić różne dziwne rze­czy z ilu­stra­cjami w tej książce. Dzię­kuję Irene, Justi­nowi Golen­boc­kowi, Gre­gowi Col­lin­sowi, Kar­lowi Gol­dowi, Natha­nowi Weave­rowi, Heather Saun­ders, Meryl Gross i wszyst­kim pra­cow­ni­kom Tor Books. Dot Lin, która aż do tej chwili zaj­mo­wała się reklamą (a teraz ciężko pra­cuje, by zdo­być kilka dodat­ko­wych lite­rek przed nazwi­skiem), była cudowną pomocą nie tylko w kwe­stii reklamy, ale też udzie­lała mi rad i zajęła się mną w Nowym Jorku. Dzię­kuję Wam wszyst­kim.

A skoro już mowa o ilu­stra­cjach, mogli­ście zauwa­żyć, że wnę­trze tej książki jest o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wane niż można się było spo­dzie­wać po epic­kiej fan­tasy. To nad­zwy­czajne dzieła Grega Calla, Issaca Ste­warta i Bena McSwe­eneya. Pra­co­wali ciężko, two­rząc kolejne nowe szkice, by wszystko było tak, jak trzeba. Stwo­rzone przez Bena kartki ze szki­cow­nika Shel­lan są po pro­stu piękne, łączą moją wyobraź­nię z jego arty­styczną inter­pre­ta­cją. Isaac, który stwo­rzył wewnętrzne ele­menty deko­ra­cyjne w powie­ściach z cyklu „Z mgły zro­dzony” osią­gnął znacz­nie wię­cej niż można było ocze­ki­wać. W wypadku tej powie­ści normą była praca po godzi­nach i wyma­ga­jące ter­miny. (Jeśli chcie­li­by­ście wie­dzieć, to jego dzie­łem są ozna­cze­nia roz­dzia­łów, mapy, kolo­rowe wyklejki i kartki z notesu Navani).

Jak zawsze wielką pomocą była moja grupa pisar­ska. Do jej człon­ków dołą­cza kilku czy­tel­ni­ków alfa i beta. Wymie­nia­jąc bez okre­ślo­nego porządku, są to: Karen Ahl­strom, Geoff i Rachel Bie­sin­ger, Ethan Skar­stedt, Nathan Hat­field, Dan Wells, Kay­lynn ZoBell, Alan i Jeanette Lay­ton. Janci Olds, Kri­stina Kugler, Steve Dia­mond, Brian Delam­bre, Jason Den­zel, Mi’chelle Tram­mel, Josh Wal­ker, Chris King, Austin i Adam Hus­sey, Brian T. Hill i ten Ben, któ­rego nazwi­ska ni­gdy nie umiem popraw­nie zapi­sać. Jestem pewien, że o kimś zapo­mnia­łem. Jeste­ście cudow­nymi ludźmi, i gdy­bym tylko mógł, dał­bym wam Ostrza Odpry­sku.

Uff. Te podzię­ko­wa­nia zaczy­nają nabie­rać epic­kich roz­mia­rów. Ale wciąż pozo­stało kilka osób, o któ­rych należy wspo­mnieć. Słowa te piszę nie­mal dokład­nie w pierw­szą rocz­nicę dnia, w któ­rym zatrud­ni­łem Nie­unik­nio­nego Petera Ahl­stroma jako oso­bi­stego asy­stenta, redak­tora i dodat­kowy mózg. Jeśli przej­rzy­cie podzię­ko­wa­nia we wcze­śniej­szych książ­kach, zawsze na niego natra­fi­cie. Jest moim dro­gim przy­ja­cie­lem i od lat orę­dow­ni­kiem mojej twór­czo­ści. Mam szczę­ście, że teraz pra­cuje dla mnie na pełen etat. Dziś wstał o trze­ciej nad ranem, żeby zro­bić ostat­nią korektę tej książki. Jeśli spo­tka­cie go na kon­wen­cie, kup­cie mu krąg sera.

Byłoby nie­dbal­stwem z mojej strony, gdy­bym nie podzię­ko­wał Tomowi Doherty’emu za to, że pozwo­lił mi napi­sać tę książkę. Jedy­nie wiara Toma w ten pro­jekt spra­wiła, że mogłem sobie pozwo­lić na napi­sa­nie powie­ści o takiej obję­to­ści, do tego oso­bi­ście zadzwo­nił do Micha­ela Whe­lana, nama­wia­jąc go do stwo­rze­nie okładki. Tom dał mi wię­cej niż zasłu­guję – przed powie­ściami tego rodzaju (takiej dłu­go­ści, z tak wie­loma ilu­stra­cjami) wydawcy ucie­kają, gdzie pieprz rośnie. Dzięki temu czło­wie­kowi Tor cią­gle wydaje takie wspa­niałe dzieła.

W końcu poświęcę chwilę cudow­nej okładce Micha­ela Whe­lana. Dla tych, któ­rzy jesz­cze nie sły­szeli tej histo­rii: jako nasto­la­tek zaczą­łem czy­tać powie­ści fan­tasy (wła­ści­wie w ogóle zaczą­łem czy­tać) dzięki pięk­nym okład­kom Micha­ela Whe­lana. Ma on nie­zwy­kły dar odzwier­cie­dle­nia ducha powie­ści w obra­zie – zawsze wie­dzia­łem, że mogę zaufać powie­ści z jego okładką. Marzy­łem, że pew­nego dnia będę miał jego dzieło na okładce jed­nej ze swo­ich ksią­żek. Wyda­wało mi się to jed­nak mało praw­do­po­dobne.

Fakt, że w końcu do tego doszło – i to w przy­padku tak waż­nej dla mnie powie­ści, nad którą tak długo pra­co­wa­łem – jest nie­zwy­kłym, przy­pra­wia­ją­cym o zawrót głowy zaszczy­tem.

***

Wyda­nie Dra­gon­steel w skó­rza­nej opra­wie ma wła­sną listę wspa­nia­łych ludzi, któ­rzy dopro­wa­dzili do jej powsta­nia. W przy­padku tomu pierw­szego i dru­giego chciał­bym podzię­ko­wać redak­to­rowi Pete­rowi Ahl­stro­mowi i dyrek­to­rowi arty­stycz­nemu Isa­akowi Ste­war­towi. Bez tych dwóch uta­len­to­wa­nych i pra­co­wi­tych osób te wyda­nia w twar­dej opra­wie byłyby marze­niem. Dzię­kuję, że je urze­czy­wist­ni­li­ście.

W mojej fir­mie, Dra­gon­steel Enter­ta­in­ment, pra­cuje cała grupa ludzi kie­ro­wa­nych przez wspa­niałą Karę Ste­wart, która wyko­rzy­stuje orga­ni­za­cyjne Burzowe Świa­tło, by jej ekipa mogła prze­cho­wy­wać, pako­wać i wysy­łać książki. Ci aspi­ru­jący Świe­tli­ści to Mem Grange, Jacob Chri­sman, Lex Wil­l­hite, Michael Bate­man, Jeo Dear­deuff, Erika Mar­ler i Chri­sti Jacob­sen.

Jestem ogrom­nie wdzięczny Bil­lowi Wearne’owi i wszyst­kim, któ­rzy ciężko pra­co­wali przy dru­ko­wa­niu, przy­ci­na­niu, skła­da­niu, zszy­wa­niu, opa­ko­wy­wa­niu i przy­go­to­wy­wa­niu ksią­żek. Dzię­kuję Wam za stwo­rze­nie tych cudow­nych tomów.

Tak wielu ludzi pra­co­wało przy wyda­niach w skó­rza­nej opra­wie, ale chciał­bym szcze­gól­nie wyróż­nić Rachel Bass i Kri­sty Gil­bert. Ich bez­cenna pomoc oszczę­dza mojemu zespo­łowi nie­zli­czo­nych godzin pracy.

W tomie tym znaj­dują się znane, jak rów­nież nowe ilu­stra­cje, a ja chciał­bym podzię­ko­wać wszyst­kim arty­stom za to, że ich dzieła upięk­szają to wyda­nie. Są to: Michael Whe­lan, Howard Lyon, Steve Argyle, Dan dos San­tos, Micah Epstein, Ben McSwe­eney, Bryan Mark Tay­lor, Miranda Meeks, Audrey Hotte, Greg Call, Käri Chri­sten­sen, Alain Brion, Sam Green, Jian Guo, Ser­gei Shi­kin, Azbo­oka-Atti­cus Publi­shing Group, Rebecca Sorge Jen­sen, Randy Var­gas, Ash­ley Coad, Bea Jack­son, Kel­ley Har­ris i Tara Spruit. Dzię­kuję, że pozwo­li­li­ście, by Archi­wum Burzo­wego Świa­tła zain­spi­ro­wało wasze wizje arty­styczne.PRZEDMOWA

PRZED­MOWA

Książka ta sta­nowi moje naj­więk­sze (a w każ­dym razie naj­dłuż­sze) dzieło jako powie­ścio­pi­sa­rza. Jed­nym z jej źró­deł jest pomysł, który mia­łem jako nasto­la­tek, wkrótce po tym, jak zako­cha­łem się w fan­tasy jako gatunku. Pierw­sza powieść, którą usi­ło­wa­łem napi­sać (około roku 1992, kiedy mia­łem sie­dem­na­ście lat) opi­sy­wała histo­rię króla, który zgi­nął w skry­to­bój­czym zama­chu, i jego brata, który pró­bo­wał utrzy­mać kró­le­stwo w jed­nym kawałku.

Brat czuł się roz­darty mię­dzy lojal­no­ścią wobec rodziny, a wobec kraju – ponie­waż w tym tek­ście spad­ko­bierca był zbyt młody, by zasiąść na tro­nie, ale kró­le­stwo potrze­bo­wało sta­bil­nego i kom­pe­tent­nego przy­wódcy. Sytu­ację kom­pli­ko­wał fakt, że młody książę został porwany, a kró­le­stwo potrze­bo­wało króla od razu, by sta­wić czoło zagro­że­niom. Czy ten męż­czy­zna (imie­niem Jared – bar­dzo fan­ta­styczne imię, wiem) zasią­dzie na tro­nie i przej­mie wła­dzę dla dobra wszyst­kich, czy też skupi się na odna­le­zie­niu porwa­nego księ­cia i uczy­nie­nia go kró­lem?

Ten pomysł został bar­dzo kiep­sko przed­sta­wiony w tej książce – dopiero zaczy­na­łem pisać. Ale ten brat doj­rzał przez lata, podob­nie jak ta postać, która w końcu stała się Dali­na­rem Kho­li­nem.

– Kró­lową udało się uzdro­wić, dzięki naszemu nadwor­nemu cza­ro­dzie­jowi, ale dla króla i jego syna nic nie dało się zro­bić. Ofi­cjal­nie jestem kró­lem. – Jared z tru­dem pano­wał nad emo­cjami, ale miał teraz waż­niej­sze rze­czy do roboty niż żałoba. Tym mógł się zająć póź­niej.

_Smo­cza stal_
(wer­sja z roku 1992, nie­pu­bli­ko­wana)

Pró­buję nie pod­cho­dzić do pro­cesu pisar­skiego jak do cze­goś mistycz­nego. Sam mam raczej skłon­no­ści do racjo­na­li­zmu, co może wyda­wać się dziwne dla kogoś, kto tak czę­sto pisze o magii i kwe­stiach zwią­za­nych z wiarą. Ale lubię tę rów­no­wagę reli­gii i nauki w swoim życiu, i czę­sto pociąga mnie ta dziu­rawa bariera mię­dzy prze­są­dami a rze­czy­wi­stymi przy­czy­nami i skut­kami.

Tak czy ina­czej, zwy­kle pod­cho­dzę bar­dzo prag­ma­tycz­nie do pisa­nia i nie lubię mówić o muzach i uczu­ciach. Jed­nak pisa­nie to sztuka – a choć wyko­rzy­stu­jemy rze­mio­sło, by wyra­zić tę sztukę, w głębi duszy nawet prag­ma­tyczny pisarz przez więk­szość czasu działa instynk­tow­nie. Dla­tego zawsze wie­dzia­łem, że jeśli uda mi się napi­sać _Drogę Kró­lów_ – jeśli uda mi się uwiecz­nić wspa­niałą histo­rię, którą pró­bo­wał stwo­rzyć mój umysł – będę miał coś wyjąt­ko­wego.

Następną próbę pod­ją­łem pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych, po tym, jak napi­sa­łem _Elan­tris_, ale zanim ukoń­czy­łem stu­dia licen­cjac­kie. Ta próba nosiła tytuł _Smo­cza stal_ (podob­nie jak ta z roku 1992 – na tytuł _Droga Kró­lów_ wpa­dłem kilka lat póź­niej.)

To tak jakby się udało. Na tym eta­pie poja­wiły się dru­żyny mosto­wych i Strza­skane Ruiny. Dali­nar nie miał jesz­cze imie­nia i nie potra­fię sobie nawet przy­po­mnieć, czy w tej książce poja­wił się jego kon­flikt kraj/rodzina, za to Hoid już się wyło­nił i był zasad­ni­czo sobą. Tka­nie Świa­tło jako magia się roz­wi­jało, podob­nie jak pomysł zwią­za­nia się z pier­wot­nymi mocami, by zyskać dostęp do magicz­nych zdol­no­ści.

– Ruchy, ruchy, ruchy! – ryk­nął Gaz, kiedy męż­czyźni podzie­lili się na kilka grup. – Ty! – Potężny Ke’Chan wska­zał na Jericka. – Idź za tą grupą, nale­żysz teraz do mostu czwar­tego. Ruszaj!

_Smo­cza stal_
(wer­sja z roku 1999, nie­pu­bli­ko­wana)

W tej wer­sji Gaz był Ke’Cha­nem, podob­nie jak ówcze­sny Skała. A głów­nym boha­te­rem był Jerick, kla­syczny arche­typ fan­tasy „wiej­skiego chło­paka z misją”. Wszystko poszło bar­dzo nie tak i tra­fił do mostu czwar­tego zamiast do woj­ska, jak zamie­rzał.

W końcu usu­ną­łem ze _Smo­czej stali_ wszystko oprócz histo­rii Hoida i prze­nio­słem do nowego świata, który two­rzy­łem, zwa­nego Rosha­rem. Kolejne kilka lat było dziw­nych w mojej karie­rze. Nie sprze­da­łem żad­nej książki, ale napi­sa­łem około tuzina. Czę­sto powta­rzam, że to był naj­praw­do­po­dob­niej naj­gor­szy, naj­bar­dziej ponury okres w moich doświad­cze­niach pisar­skich – wyda­wało mi się, że w _Smo­czej stali, Bia­łym pia­sku_ i _Elan­tris_ natra­fi­łem na coś cudow­nego. Ale jed­no­cze­śnie nie mia­łem szczę­ścia do wyda­nia. To był trudny okres, a przez kolejne lata pró­bo­wa­łem w swo­jej twór­czo­ści nadą­żać za ryn­kiem – bez suk­ce­sów.

Do czasu, kiedy zaczą­łem pisać histo­rie o świe­cie z potężną, magiczną burzą.

Dale­nar widział zbli­ża­jąca się arcy­bu­rzę. Jej chmury wzno­siły się na hory­zon­cie jak pod­no­sząca się fala, ciemne, mil­czące. Wciąż była odle­gła, ale nadej­dzie. Wście­kłe i dokładne, arcy­bu­rze były rów­nie nie­unik­nione co wschód słońca.

_Droga Kró­lów_
(wer­sja z roku 2002, nie­pu­bli­ko­wana)

Pro­ces pisar­ski tej wer­sji był jed­nym z tych absor­bu­ją­cych i pięk­nych doświad­czeń, któ­rych nawet ja, zawo­dowy pisarz, nie potra­fię opi­sać. Czę­ściowo odkry­cie, czę­ściowo pośpiesz­nie i gorącz­kowe łącze­nie idei – przy­po­mi­nało to two­rze­nie mapy nowej wyspy, które nikt wcze­śniej nie odwie­dził, a jed­no­cze­śnie ukła­da­nie Lego bez instruk­cji i jedy­nie z nie­wy­raź­nym obra­zem tego, jak miał wyglą­dać osta­teczny efekt.

Cza­sami pisa­nie przy­po­mina rąba­nie drewna. Wie się, co należy zro­bić, i prze się naprzód. Innym razem przy­po­mina odsła­nia­nie pięk­nego i cen­nego arte­faktu, deli­kat­nie i ostroż­nie, a jed­no­cze­śnie z fascy­na­cją. _Droga Kró­lów_ miała i jedno, i dru­gie, ale łączyły się one ze sobą w skom­pli­ko­wany spo­sób.

Trwało to dzie­sięć ude­rzeń serca. Dale­nar liczył je, kiedy dym zbie­rał się w jego dłoni, two­rząc kształt mie­cza dłu­giego na nie­mal sześć stóp. Po dzie­sią­tym ude­rze­niu dym stał się stalą, a broń wpa­dła w jego wycią­gniętą rękę. Wyda­wała mu się lekka i zna­joma – znała go tak, jak on znał samego sie­bie. Stała się czę­ścią jego w dniu, kiedy się z nią zwią­zał, i dosto­so­wała się do jego potrzeb. Ostrze Dale­nara było nie­skom­pli­ko­wane i użyt­kowe, pro­ste i dwu­sieczne, nie­mal pozba­wione ozdób – z jed­nym tylko gli­fem.

_Droga Kró­lów_
(wer­sja z roku 2002, nie­pu­bli­ko­wana)

Jako pisarz osią­gną­łem szczyt swo­ich umie­jęt­no­ści zanim zosta­łem wydany, poza tym zasad­ni­czo nic mnie nie roz­pra­szało. Nocami pra­co­wa­łem w hotelu, ale skoń­czy­łem szkołę – i nie zakwa­li­fi­ko­wa­łem się na żadne stu­dia magi­ster­skie z dzie­dziny pisar­stwa, na które się zgło­si­łem. (Wysy­ła­jąc _Elan­tris_ jako próbkę moich umie­jęt­no­ści). Już nie musia­łem odra­biać zadań domo­wych, a jesz­cze się nie oże­ni­łem. Moi przy­ja­ciele koń­czyli stu­dia i wypro­wa­dzali się. Nie byłem już nawet redak­to­rem pisma.

Byłem tylko ja i ta książka. Zaczy­nała się od Dali­nara, choć pisow­nia nie była jesz­cze osta­teczna, i poka­zy­wała jego prze­ra­że­nie, kiedy jego bra­ta­nek, król, pra­wie zgi­nął na polu bitwy. Król zostałby zabity, gdyby nie dzia­ła­nia jed­nego żoł­nie­rza, Merina.

Samotny włócz­nik w nie­bie­skim mun­du­rze prze­biegł nagle po ska­łach i sko­czył na bez­i­mien­nego Odpry­sko­wego. Jeden męż­czy­zna.

Ale to wystar­czyło. Żoł­nierz sko­czył, wzniósł się wysoko w powie­trze, odrzu­cił włócz­nię na bok i zła­pał wro­giego Odpry­sko­wego w pasie. Nie­spo­dzie­wany cię­żar wytrą­cił Pral­lana z rów­no­wagi, przez co jego cios nie tra­fił króla. Odpry­skowy roz­pacz­li­wie się­gnął do wodzy, ale wysu­nęły mu się z rąk. Pole­ciał do tyłu, a dzielny ale­thyj­ski włócz­nik upar­cie ści­skał go w pasie.

_Droga Kró­lów_
(wer­sja z roku 2002, nie­pu­bli­ko­wana)

Dru­gim głów­nym boha­te­rem był Taln, Herold, który powró­cił i odkrył, że nikt mu nie wie­rzy.

Czuł ból.

To było nie­wła­ściwe. Nie powi­nien czuć bólu. „Czuć” było zbyt sła­bym sło­wem. Przez tak długi czas, ból był wszyst­kim – świa­tem, snem, myślą i odde­chem. „Czu­cie” pozwa­lało na zbyt wiel­kie odda­le­nie. Gdyby miał dość jasno­ści umy­słu, by myśleć, tęsk­niłby za dniem, w któ­rym ból byłby czymś, co po pro­stu „czuł”.

Czuł ból.

_Droga Kró­lów_
(wer­sja z roku 2002, nie­pu­bli­ko­wana)

Merin uczył się od męż­czy­zny imie­niem Vasher jak zostać Odpry­sko­wym, bo za ura­to­wa­nie króla dostał Odpry­ski. Poznał dwóch synów Dali­nara i się z nimi zaprzy­jaź­nił, a póź­niej świat osza­lał, kiedy nie­spo­dzie­wany atak na kró­le­stwo spra­wił, że wszy­scy musieli ucie­kać. W cza­sie ucieczki Merin dowie­dział się, że do ludzi zaczęły powra­cać sta­ro­żytne moce – i że sza­le­niec poda­jący się za Herolda mógł mieć rację.

W tej książce nie było spre­nów, ale poja­wiły się suge­stie pier­wot­nych mocy i ich związku ze śmier­tel­ni­kami.

Merin zgod­nie z pole­ce­niem wszedł do kajuty. Szkie­let łodzi trzesz­czał, kiedy się koły­sała, ale Merin miał wra­że­nie, jakby wszedł do innego świata – peł­nego dziw­nych, obcych zna­ków. Spo­dzie­wał się zoba­czyć na ścia­nach liczby – w końcu Rena­rin spę­dzał tu dużo czasu – ale ich widok wciąż spra­wił, że poczuł się dziw­nie. Rena­rin wydra­pał liczby bez­po­śred­nio w drew­nia­nych ścia­nach o pod­ło­dze, a każda z nich została wyrzeź­biona sta­ran­nie i dokład­nie. Tysiące gli­fów wypeł­niały kajutę, którą Rena­rin opróż­nił ze wszyst­kich mebli poza jed­nym krze­słem i zmię­tym posła­niem w kącie.

Tym razem liczby były malut­kie, mniej­sze nawet od tych, które Rena­rin nary­so­wał w celi. I było ich o wiele wię­cej. Wyda­wało się, że łączy je pewna… logika, któ­rej Merin nie potra­fił jed­nak do końca pojąć. Nie­które liczby poru­szały się w sze­ro­kim szyku, jak masze­ru­jące armię, a inne wyglą­dały, jakby two­rzyły fresk, gdyby tylko sta­nąć wystar­cza­jąco daleko. Wszyst­kie cztery ściany, podob­nie jak pod­łogę, pokry­wały zaci­ski. Tylko jedna część pomiesz­cze­nia była od nich wolna – okrą­gła prze­strzeń dokład­nie pośrodku drzwi, przez które wszedł Merin.

_Droga Kró­lów_
(wer­sja z roku 2002, nie­pu­bli­ko­wana)

Jestem idiotą, pomy­ślał. Vasher wyja­śnił mi to kie­dyś, a ja nie zasta­na­wia­łem się nad jego sło­wami. On nie szko­lił mnie do poje­dyn­ków.

Szko­lił mnie do walki.

Podmu­chy wia­tru prze­ma­wiały do niego. Merin je czuł, czuł, kiedy ciała je znie­kształ­cały. Wyko­rzy­stu­jąc tę wie­dzę, odpie­rał ataki, któ­rych nie widział. Płyn­nie prze­cho­dził od ciosu do ciosu.

Stał pośrodku pię­ciu napast­ni­ków – i przez jedną pełną gra­cji chwilę, wal­czył z nimi wszyst­kimi jed­no­cze­śnie.

_Droga Kró­lów_
(wer­sja z roku 2002, nie­pu­bli­ko­wana)

Książka szła dosko­nale. I była cał­ko­wi­cie do niczego. Byłem z niej ogrom­nie dumny, a jed­no­cze­śnie, kiedy ją ukoń­czy­łem, wie­dzia­łem, że brak mi umie­jęt­no­ści do tego rodzaju zada­nia.

To było dziwne doświad­cze­nie. Wie­dzieć, że nie­zmier­nie się roz­wi­ną­łem w cza­sie pisa­nia. Czuć, że _Droga Kró­lów_ w wielu aspek­tach była moją naj­lep­szą książką. Czuć, że w końcu zbli­ży­łem się do roz­ma­chu, który pró­bo­wa­łem osią­gnąć wcze­śniej dwa razy – a jed­no­cze­śnie wie­dzieć, że jesz­cze mi się nie udało.

W końcu sprze­da­łem _Elan­tris_, mniej wię­cej w tym samym cza­sie, kiedy ukoń­czy­łem _Drogę Kró­lów_. Posła­łem ją mojemu wydawcy, Moshe, ale kiedy oddzwo­nił, żeby poroz­ma­wiać o jej publi­ka­cji, powie­dzia­łem mu, że nie chcę. Jesz­cze nie. Książka nie była wła­ściwa.

Minęło sie­dem dłu­gich lat zanim napi­sa­łem ją we wła­ściwy spo­sób. Lat, w cza­sie któ­rych nauczy­łem się dużo wię­cej na temat swo­jego pisa­nia i odkry­łem, co tak naprawdę chcę powie­dzieć tą książką. _Koło czasu_ nauczyło mnie balan­so­wać duża liczbą postaci, ale suk­ces _Z Mgły Zro­dzo­nego_ nauczył mnie, że powi­nie­nem bar­dziej się sku­piać – nawet jeśli sama opo­wieść była ogromna. I oczy­wi­ście w końcu uświa­do­mi­łem sobie, że muszę wpro­wa­dzić do książki most czwarty.

W pew­nym sen­sie tom, który trzy­ma­cie teraz w rękach, jest czwar­tym wcie­le­niem cze­goś, co pró­bo­wa­łem napi­sać przez dwa­dzie­ścia lat. Nawet kiedy przy­nio­słem go do wydaw­nic­twa, mar­twi­łem się, że to będzie niszowa książka, ceniona przez mniej­szość czy­tel­ni­ków. Łamie tak wiele zasad pisar­skich, bo ma nie jeden, nie dwa, ale trzy pro­logi. (Nawet jeśli pierw­szy nazwa­łem roz­dzia­łem pierw­szym). Zawiera ilu­stra­cje i zbiór opo­wia­dań (w postaci inter­lu­diów), które pozwa­lają poznać świat. To dokład­nie coś, czego – jak zawsze sły­sza­łem – nie powi­nie­nem publi­ko­wać, nie powi­nie­nem pisać, i nie powi­nie­nem się spo­dzie­wać, że ludzie to prze­czy­tają.

I jest to dowód, że nawet jeśli cho­dzi o pisa­rza takiego jak ja, sztuka może zatrium­fo­wać nad logiką. W tym przy­padku mam nadzieję, że wszy­scy się zgo­dzi­cie, że cel wart był takiej podróży.

_Bran­don San­der­son_

Lipiec 2019PRELUDIUM DO ARCHIWUM BURZOWEGO ŚWIATŁA

Pre­lu­dium do

Archi­wum
Burzo­wego Świa­tła

Kalak obszedł kamienną grań i zatrzy­mał się przed cia­łem umie­ra­ją­cego ska­ło­grz­mota. Ogromna kamienna bestia leżała na boku, przy­po­mi­na­jące żebra wypustki na jej piersi były poła­mane i popę­kane. Potwór kształ­tem przy­po­mi­nał szkie­let, jego nie­na­tu­ral­nie dłu­gie koń­czyny wyra­stały z gra­ni­to­wych ramion. Oczy były ciem­no­czer­wo­nymi pla­mami pośrodku twa­rzy o kształ­cie strzały, jakby w głębi kamie­nia pło­nął ogień. Zga­sły.

Nawet po tak wielu stu­le­ciach widok ska­ło­grz­mota spra­wił, że Kalaka prze­szedł dreszcz. Dłoń bestii była wiel­ko­ści czło­wieka. Już wcze­śniej ginął z takich rąk i nie było to przy­jemne.

Oczy­wi­ście śmierć rzadko taka była.

Obszedł stwora, ostroż­nie sta­wia­jąc stopy na polu walki. Rów­nina była pełna znie­kształ­co­nych gła­zów i skał, wokół niego wzno­siły się natu­ralne kolumny, na ziemi leżały sterty ciał. Rosło tu nie­wiele roślin.

Skalne gra­nie i kopce nosiły liczne ślady. Zmiaż­dżone, wypa­lone odcinki, na któ­rych wal­czyli Moco­wiązcy. Z rzadka mijał rów­nież popę­kane, dziw­nie ukształ­to­wane wgłę­bie­nia – to z nich wyrwały się ska­ło­grz­moty, by dołą­czyć do walki.

Wiele z ota­cza­ją­cych go ciał było ludz­kich, lecz rów­nie wiele – nie. Mie­szały się różne odcie­nie krwi. Czer­wona. Poma­rań­czowa. Fio­le­towa. Choć żadne z widzia­nych przez niego ciał się nie poru­szało, w powie­trzu uno­siły się nie­wy­raźne dźwięki. Jęki bólu, żało­sny płacz. To nie były odgłosy zwy­cię­stwa. Z nie­licz­nych kęp roślin­no­ści i stert tru­pów uno­sił się dym. Tliły się nawet nie­które skały. Pyłowcy porząd­nie wyko­nali swoją pracę.

Ale ja prze­ży­łem, pomy­ślał Kalak, uno­sząc rękę do piersi, gdy pośpiesz­nie kie­ro­wał się w stronę miej­sca spo­tka­nia. Tym razem jed­nak prze­ży­łem.

To było nie­bez­pieczne. Kiedy umie­rał, zosta­wał ode­słany, nie miał wyboru. Jeśli prze­żył Spu­sto­sze­nie, rów­nież miał powró­cić. Do tego miej­sca, któ­rego tak się bał. Do miej­sca cier­pie­nia i ognia. A gdyby po pro­stu zde­cy­do­wał się… nie pójść?

Nie­bez­pieczne myśli, może zdra­dziec­kie. Pośpiesz­nie ruszył dalej.

Miej­sce spo­tka­nia leżało w cie­niu dużej for­ma­cji skal­nej, wzno­szą­cej się ku niebu iglicy. Jak zawsze ich dzie­siątka wybrała je przed bitwą. Ci, któ­rzy prze­żyją, mieli dotrzeć do tego miej­sca. Co dziwne, cze­kał na niego tylko jeden. Jezrien. Czy pozo­stała ósemka zgi­nęła? To było moż­liwe. Ta bitwa była bar­dzo gwał­towna, jedna z naj­gor­szych. Wróg sta­wał się coraz bar­dziej nie­ustę­pliwy.

Ale nie. Kalak zmarsz­czył czoło, kiedy zna­lazł się u pod­stawy iglicy. Ujrzał tam sie­dem wspa­nia­łych mie­czy, dum­nie wbi­tych pio­nowo w ska­li­stą zie­mię. Każdy był ist­nym dzie­łem sztuki, ele­ganc­kim, zdo­bio­nym gli­fami i wzo­rami. Roz­po­zna­wał każdy z nich. Gdyby ich wła­ści­ciele zgi­nęli, Ostrza by znik­nęły.

Te Ostrza były bro­nią o mocy wykra­cza­ją­cej nawet poza Ostrza Odpry­sku. Nie­zwy­kłe. Cenne. Jezrien stał przed krę­giem mie­czy i spo­glą­dał na wschód.

– Jezrie­nie?

Postać w bieli i błę­ki­cie zwró­ciła się w jego stronę. Po tak wielu stu­le­ciach Jezrien wciąż wyda­wał się młody, jakby dopiero osią­gnął trzy­dzie­sty rok życia. Krótką czarną bródkę nosił sta­ran­nie przy­strzy­żoną, choć jego nie­gdyś piękne szaty były osma­lone i spla­mione krwią. Odwró­ciw­szy się do Kalaka, splótł ręce za ple­cami.

– Co to takiego, Jezrie­nie? – spy­tał Kalak. – Gdzie są pozo­stali?

– Ode­szli. – Głos Jezriena był spo­kojny, głę­boki, wład­czy. Choć od stu­leci nie nosił korony, na­dal miał kró­lew­skie maniery. Wyda­wało się, że zawsze wie, co należy zro­bić. – Możesz nazwać to cudem. Tym razem zgi­nął tylko jeden z nas.

– Tale­nel – stwier­dził Kalak. Tylko jego Ostrza bra­ko­wało.

– Tak. Zgi­nął, bro­niąc przej­ścia przy pół­noc­nym kanale.

Kalak poki­wał głową. Tale­nel miał ten­den­cję do wybie­ra­nia z pozoru bez­na­dziej­nych bitew i wygry­wa­nia ich. Miał rów­nież ten­den­cję do umie­ra­nia w ich trak­cie. Wró­cił już do miej­sca, do któ­rego uda­wali się mię­dzy Spu­sto­sze­niami. Miej­sca kosz­ma­rów.

Poczuł, że drży. Kiedy stał się taki słaby?

– Jezrie­nie, tym razem nie mogę powró­cić. – Kalak wyszep­tał te słowa, pod­szedł i chwy­cił towa­rzy­sza za ramię. – Nie mogę.

Poczuł, jak coś w nim pęka. Jak długo to trwało? Stu­le­cia, może tysiąc­le­cia udręki. Tak trudno było to zli­czyć. Te ognie, te haki, codzien­nie od nowa wbi­ja­jące się w jego ciało. Wypa­la­jące skórę jego ręki, póź­niej tłuszcz, aż do kości. Czuł ten smród. Na Wszech­moc­nego, czuł go!

– Zostaw swój miecz – powie­dział Jezrien.

– Co takiego?

Jezrien wska­zał na krąg Ostrzy.

– Zosta­łem wybrany, by na cie­bie zacze­kać. Nie byli­śmy pewni, czy prze­ży­łeś. Pod­jęto… decy­zję. Nad­szedł czas końca Przy­sięgi.

Kalak poczuł ukłu­cie prze­ra­że­nia.

– I co się sta­nie?

– Ishar wie­rzy, że dopóki jeden z nas jest zwią­zany Przy­sięgą, to może wystar­czyć. Ist­nieje moż­li­wość, że prze­rwiemy cykl Spu­sto­szeń.

Kalak spoj­rzał nie­śmier­tel­nemu kró­lowi w oczy. Po ich lewej ku niebu wzno­sił się czarny dym. Zza ple­ców docho­dziły jęki umie­ra­ją­cych. W oczach Jezriena widział cier­pie­nie i smu­tek. Może nawet tchó­rzo­stwo. To był czło­wiek, który na nitce wisiał nad kra­wę­dzią urwi­ska.

Wszech­mocny w nie­bio­sach, pomy­ślał Kalak. Ty też się zła­ma­łeś? Wszy­scy to czuli.

Kalak odwró­cił się i zro­bił kilka kro­ków w bok, w stronę niskiej półki wzno­szą­cej się nad polem bitwy.

Leżało tam tak wiele tru­pów, a mię­dzy nimi poru­szali się żywi. Męż­czyźni w pry­mi­tyw­nych stro­jach, dzier­żący włócz­nie z brą­zo­wymi gro­tami. Pośród nich inni, w błysz­czą­cych zbro­jach pły­to­wych. Minęła ich grupka czte­rech męż­czyzn w poszar­pa­nych skó­rach, któ­rzy dołą­czyli do potęż­nej postaci w pięk­nej sre­brzy­stej zbroi pły­to­wej ozdo­bio­nej skom­pli­ko­wa­nym wzo­rem. Cóż za kon­trast.

Jezrien pod­szedł do niego.

– Uwa­żają nas za bóstwa – wyszep­tał Kalak. – Pole­gają na nas. Tylko nas mają.

– Mają Świe­tli­stych. To wystar­czy.

Kalak pokrę­cił głową.

– Jego to nie ogra­ni­czy. Prze­ciw­nika. Znaj­dzie spo­sób, żeby to obejść. Wiesz, że to zrobi.

– Może.

– A Taln? – spy­tał Kalak. Pło­nące ciało. Ognie. Cią­głe cier­pie­nie…

– Lepiej, żeby cier­piał jeden czło­wiek niż dzie­się­ciu – wyszep­tał Jezrien.

Wyda­wał się taki zimny. Jakby świa­tło i cie­pło padało na kogoś peł­nego honoru i uczci­wego, rzu­ca­jąc tę czarną imi­ta­cję jak cień.

Jezrien wró­cił do kręgu mie­czy. W jego dło­niach poja­wiło się Ostrze, wyło­niw­szy się spo­śród mgły, wil­gotne od pary.

– To posta­no­wione, Kalaku. Każdy z nas ruszy w swoją stronę i nie będziemy pró­bo­wali się odna­leźć. Musimy zosta­wić Ostrza. Przy­sięga się skoń­czyła.

Uniósł miecz i wbił go w zie­mię razem z pozo­sta­łymi sied­mioma. Zawa­hał się, spo­glą­da­jąc na miecz, pochy­lił głowę i odwró­cił się, jakby zawsty­dzony.

– Z wła­snej woli przy­ję­li­śmy na sie­bie ten cię­żar. Możemy więc rów­nież go odrzu­cić.

– A co powiemy ludziom? – spy­tał Kalak. – Co oni będą mówić o tym dniu?

– To pro­ste – odparł Jezrien, odcho­dząc. – Powiemy im, że w końcu zwy­cię­ży­li­śmy. To łatwe kłam­stwo. Kto wie, może w końcu okaże się prawdą?

Kalak odpro­wa­dzał wzro­kiem Jezriena idą­cego przez spa­loną kra­inę. W końcu przy­zwał wła­sne Ostrze i wbił je w kamień obok pozo­sta­łej ósemki. Odwró­cił się i ruszył w stronę prze­ciwną niż Jezrien.

A jed­nak nie mógł nie odwró­cić się w stronę kręgu mie­czy i jed­nej luki. Miej­sca, w któ­rym powi­nien znaj­do­wać się dzie­siąty miecz.

Ten z nich, który zagi­nął. Ten, któ­rego porzu­cili.

Wybacz nam, pomy­ślał Kalak i odszedł.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: