- promocja
Droga królów. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 1 - ebook
Droga królów. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 1 - ebook
Tęsknię za dniami przed Ostatnim Spustoszeniem. Epoką, zanim Heroldowie nas porzucili, a Świetliści Rycerze zwrócili się przeciwko nam. Czasem, gdy na świecie wciąż była magia, a w sercach ludzi był honor.
Obserwujemy cztery postaci. Pierwszą jest chirurg, zmuszony do porzucenia swej sztuki i zostania żołnierzem w najbardziej brutalnej wojnie naszych czasów. Drugą – skrytobójca, morderca, który płacze, kiedy zabija. Trzecia osoba to oszust, młoda kobieta skrywająca za płaszczem kłamstw swoją prawdziwą naturę. Ostatnią jest arcyksiążę, wojownik, owładnięty żądzą krwi.
Świat może się zmienić. Wiązanie Mocy i Odpryski mogą powrócić, magia starożytnych dni może należeć do nas. Ta czwórka jest kluczem. Jedno z nich może nas zbawić. A jedno nas zniszczy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-68-1 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podziękowania
Pierwszą wersję „Drogi królów” ukończyłem w roku 2003, ale pracę nad fragmentami książki rozpocząłem pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Nad pewnymi wątkami zastanawiałem się jeszcze wcześniej. Praca nad żadnym z moich utworów nie trwała tak długo – tworzeniu tej powieści poświęciłem ponad dziesięć lat. I dlatego nikogo nie powinno dziwić, że tak wielu ludzi mi przy niej pomagało. Nie udałoby mi się wymienić ich wszystkich – moja pamięć nie jest aż tak doskonała. Chciałbym jednak podziękować z głębi serca kilku najważniejszym osobom.
Po pierwsze, mojej żonie, Emily, której zadedykowałem tę książkę. Wiele z siebie dała, by ta powieść mogła powstać. Nie chodzi tu jedynie o czytanie manuskryptu i udzielanie rad, ale też brak mojego towarzystwa podczas długich okresów pracy pisarskiej. Jeśli ktoś z czytelników będzie miał okazję się z nią spotkać, należą się jej podziękowania (lubi czekoladę).
Jak zawsze, moi doskonali: redaktor i agent – Moshe Feder i Joshua Bilmes – ciężko pracowali nad tą książką. Należy zwrócić szczególną uwagę na fakt, że Moshe nie zarabia więcej, kiedy jego autorzy przynoszą mu koszmarki o objętości ponad czterystu tysięcy słów. Zredagował tę powieść bez słowa narzekania i był nieocenioną pomocą w uczynieniu z niej książki, którą trzymacie teraz w ręku. Udało mu się również namówić F. Paula Wilsona do sprawdzenia scen dotyczących spraw medycznych, co bardzo dużo im dało.
Szczególne podziękowania kieruję również do Harriet McDougal, jednej z najlepszych redaktorek naszych czasów, która z dobroci serca przeczytała manuskrypt i zajęła się redakcją stylistyczną. Fani „Koła czasu” znają ją jako kobietę, która odkryła, redagowała, a później poślubiła Roberta Jordana. W ostatnich latach zazwyczaj nie podejmuje się pracy redaktorskiej, poza „Kołem czasu”, i dlatego czuję się zaszczycony jej wkładem w tę książkę i pomocą. Alanowi Romanczukowi, który pracował razem z nią, również należą się podziękowania.
Wielką pomoc okazał Paul Stevens z wydawnictwa Tor Books. Pełnił on funkcję łącznika z wydawnictwem i wykonał kawał dobrej roboty. Moshe i ja bardzo cieszymy się, że nam pomagał. Irene Gallo – dyrektor artystyczny – również była wspaniale pomocna i cierpliwa w kontaktach z upartym autorem, który chciał zrobić różne dziwne rzeczy z ilustracjami w tej książce. Dziękuję Irene, Justinowi Golenbockowi, Gregowi Collinsowi, Karlowi Goldowi, Nathanowi Weaverowi, Heather Saunders, Meryl Gross i wszystkim pracownikom Tor Books. Dot Lin, która aż do tej chwili zajmowała się reklamą (a teraz ciężko pracuje, by zdobyć kilka dodatkowych literek przed nazwiskiem), była cudowną pomocą nie tylko w kwestii reklamy, ale też udzielała mi rad i zajęła się mną w Nowym Jorku. Dziękuję Wam wszystkim.
A skoro już mowa o ilustracjach, mogliście zauważyć, że wnętrze tej książki jest o wiele bardziej skomplikowane niż można się było spodziewać po epickiej fantasy. To nadzwyczajne dzieła Grega Calla, Issaca Stewarta i Bena McSweeneya. Pracowali ciężko, tworząc kolejne nowe szkice, by wszystko było tak, jak trzeba. Stworzone przez Bena kartki ze szkicownika Shellan są po prostu piękne, łączą moją wyobraźnię z jego artystyczną interpretacją. Isaac, który stworzył wewnętrzne elementy dekoracyjne w powieściach z cyklu „Z mgły zrodzony” osiągnął znacznie więcej niż można było oczekiwać. W wypadku tej powieści normą była praca po godzinach i wymagające terminy. (Jeśli chcielibyście wiedzieć, to jego dziełem są oznaczenia rozdziałów, mapy, kolorowe wyklejki i kartki z notesu Navani).
Jak zawsze wielką pomocą była moja grupa pisarska. Do jej członków dołącza kilku czytelników alfa i beta. Wymieniając bez określonego porządku, są to: Karen Ahlstrom, Geoff i Rachel Biesinger, Ethan Skarstedt, Nathan Hatfield, Dan Wells, Kaylynn ZoBell, Alan i Jeanette Layton. Janci Olds, Kristina Kugler, Steve Diamond, Brian Delambre, Jason Denzel, Mi’chelle Trammel, Josh Walker, Chris King, Austin i Adam Hussey, Brian T. Hill i ten Ben, którego nazwiska nigdy nie umiem poprawnie zapisać. Jestem pewien, że o kimś zapomniałem. Jesteście cudownymi ludźmi, i gdybym tylko mógł, dałbym wam Ostrza Odprysku.
Uff. Te podziękowania zaczynają nabierać epickich rozmiarów. Ale wciąż pozostało kilka osób, o których należy wspomnieć. Słowa te piszę niemal dokładnie w pierwszą rocznicę dnia, w którym zatrudniłem Nieuniknionego Petera Ahlstroma jako osobistego asystenta, redaktora i dodatkowy mózg. Jeśli przejrzycie podziękowania we wcześniejszych książkach, zawsze na niego natraficie. Jest moim drogim przyjacielem i od lat orędownikiem mojej twórczości. Mam szczęście, że teraz pracuje dla mnie na pełen etat. Dziś wstał o trzeciej nad ranem, żeby zrobić ostatnią korektę tej książki. Jeśli spotkacie go na konwencie, kupcie mu krąg sera.
Byłoby niedbalstwem z mojej strony, gdybym nie podziękował Tomowi Doherty’emu za to, że pozwolił mi napisać tę książkę. Jedynie wiara Toma w ten projekt sprawiła, że mogłem sobie pozwolić na napisanie powieści o takiej objętości, do tego osobiście zadzwonił do Michaela Whelana, namawiając go do stworzenie okładki. Tom dał mi więcej niż zasługuję – przed powieściami tego rodzaju (takiej długości, z tak wieloma ilustracjami) wydawcy uciekają, gdzie pieprz rośnie. Dzięki temu człowiekowi Tor ciągle wydaje takie wspaniałe dzieła.
W końcu poświęcę chwilę cudownej okładce Michaela Whelana. Dla tych, którzy jeszcze nie słyszeli tej historii: jako nastolatek zacząłem czytać powieści fantasy (właściwie w ogóle zacząłem czytać) dzięki pięknym okładkom Michaela Whelana. Ma on niezwykły dar odzwierciedlenia ducha powieści w obrazie – zawsze wiedziałem, że mogę zaufać powieści z jego okładką. Marzyłem, że pewnego dnia będę miał jego dzieło na okładce jednej ze swoich książek. Wydawało mi się to jednak mało prawdopodobne.
Fakt, że w końcu do tego doszło – i to w przypadku tak ważnej dla mnie powieści, nad którą tak długo pracowałem – jest niezwykłym, przyprawiającym o zawrót głowy zaszczytem.
***
Wydanie Dragonsteel w skórzanej oprawie ma własną listę wspaniałych ludzi, którzy doprowadzili do jej powstania. W przypadku tomu pierwszego i drugiego chciałbym podziękować redaktorowi Peterowi Ahlstromowi i dyrektorowi artystycznemu Isaakowi Stewartowi. Bez tych dwóch utalentowanych i pracowitych osób te wydania w twardej oprawie byłyby marzeniem. Dziękuję, że je urzeczywistniliście.
W mojej firmie, Dragonsteel Entertainment, pracuje cała grupa ludzi kierowanych przez wspaniałą Karę Stewart, która wykorzystuje organizacyjne Burzowe Światło, by jej ekipa mogła przechowywać, pakować i wysyłać książki. Ci aspirujący Świetliści to Mem Grange, Jacob Chrisman, Lex Willhite, Michael Bateman, Jeo Deardeuff, Erika Marler i Christi Jacobsen.
Jestem ogromnie wdzięczny Billowi Wearne’owi i wszystkim, którzy ciężko pracowali przy drukowaniu, przycinaniu, składaniu, zszywaniu, opakowywaniu i przygotowywaniu książek. Dziękuję Wam za stworzenie tych cudownych tomów.
Tak wielu ludzi pracowało przy wydaniach w skórzanej oprawie, ale chciałbym szczególnie wyróżnić Rachel Bass i Kristy Gilbert. Ich bezcenna pomoc oszczędza mojemu zespołowi niezliczonych godzin pracy.
W tomie tym znajdują się znane, jak również nowe ilustracje, a ja chciałbym podziękować wszystkim artystom za to, że ich dzieła upiększają to wydanie. Są to: Michael Whelan, Howard Lyon, Steve Argyle, Dan dos Santos, Micah Epstein, Ben McSweeney, Bryan Mark Taylor, Miranda Meeks, Audrey Hotte, Greg Call, Käri Christensen, Alain Brion, Sam Green, Jian Guo, Sergei Shikin, Azbooka-Atticus Publishing Group, Rebecca Sorge Jensen, Randy Vargas, Ashley Coad, Bea Jackson, Kelley Harris i Tara Spruit. Dziękuję, że pozwoliliście, by Archiwum Burzowego Światła zainspirowało wasze wizje artystyczne.PRZEDMOWA
PRZEDMOWA
Książka ta stanowi moje największe (a w każdym razie najdłuższe) dzieło jako powieściopisarza. Jednym z jej źródeł jest pomysł, który miałem jako nastolatek, wkrótce po tym, jak zakochałem się w fantasy jako gatunku. Pierwsza powieść, którą usiłowałem napisać (około roku 1992, kiedy miałem siedemnaście lat) opisywała historię króla, który zginął w skrytobójczym zamachu, i jego brata, który próbował utrzymać królestwo w jednym kawałku.
Brat czuł się rozdarty między lojalnością wobec rodziny, a wobec kraju – ponieważ w tym tekście spadkobierca był zbyt młody, by zasiąść na tronie, ale królestwo potrzebowało stabilnego i kompetentnego przywódcy. Sytuację komplikował fakt, że młody książę został porwany, a królestwo potrzebowało króla od razu, by stawić czoło zagrożeniom. Czy ten mężczyzna (imieniem Jared – bardzo fantastyczne imię, wiem) zasiądzie na tronie i przejmie władzę dla dobra wszystkich, czy też skupi się na odnalezieniu porwanego księcia i uczynienia go królem?
Ten pomysł został bardzo kiepsko przedstawiony w tej książce – dopiero zaczynałem pisać. Ale ten brat dojrzał przez lata, podobnie jak ta postać, która w końcu stała się Dalinarem Kholinem.
– Królową udało się uzdrowić, dzięki naszemu nadwornemu czarodziejowi, ale dla króla i jego syna nic nie dało się zrobić. Oficjalnie jestem królem. – Jared z trudem panował nad emocjami, ale miał teraz ważniejsze rzeczy do roboty niż żałoba. Tym mógł się zająć później.
_Smocza stal_
(wersja z roku 1992, niepublikowana)
Próbuję nie podchodzić do procesu pisarskiego jak do czegoś mistycznego. Sam mam raczej skłonności do racjonalizmu, co może wydawać się dziwne dla kogoś, kto tak często pisze o magii i kwestiach związanych z wiarą. Ale lubię tę równowagę religii i nauki w swoim życiu, i często pociąga mnie ta dziurawa bariera między przesądami a rzeczywistymi przyczynami i skutkami.
Tak czy inaczej, zwykle podchodzę bardzo pragmatycznie do pisania i nie lubię mówić o muzach i uczuciach. Jednak pisanie to sztuka – a choć wykorzystujemy rzemiosło, by wyrazić tę sztukę, w głębi duszy nawet pragmatyczny pisarz przez większość czasu działa instynktownie. Dlatego zawsze wiedziałem, że jeśli uda mi się napisać _Drogę Królów_ – jeśli uda mi się uwiecznić wspaniałą historię, którą próbował stworzyć mój umysł – będę miał coś wyjątkowego.
Następną próbę podjąłem pod koniec lat dziewięćdziesiątych, po tym, jak napisałem _Elantris_, ale zanim ukończyłem studia licencjackie. Ta próba nosiła tytuł _Smocza stal_ (podobnie jak ta z roku 1992 – na tytuł _Droga Królów_ wpadłem kilka lat później.)
To tak jakby się udało. Na tym etapie pojawiły się drużyny mostowych i Strzaskane Ruiny. Dalinar nie miał jeszcze imienia i nie potrafię sobie nawet przypomnieć, czy w tej książce pojawił się jego konflikt kraj/rodzina, za to Hoid już się wyłonił i był zasadniczo sobą. Tkanie Światło jako magia się rozwijało, podobnie jak pomysł związania się z pierwotnymi mocami, by zyskać dostęp do magicznych zdolności.
– Ruchy, ruchy, ruchy! – ryknął Gaz, kiedy mężczyźni podzielili się na kilka grup. – Ty! – Potężny Ke’Chan wskazał na Jericka. – Idź za tą grupą, należysz teraz do mostu czwartego. Ruszaj!
_Smocza stal_
(wersja z roku 1999, niepublikowana)
W tej wersji Gaz był Ke’Chanem, podobnie jak ówczesny Skała. A głównym bohaterem był Jerick, klasyczny archetyp fantasy „wiejskiego chłopaka z misją”. Wszystko poszło bardzo nie tak i trafił do mostu czwartego zamiast do wojska, jak zamierzał.
W końcu usunąłem ze _Smoczej stali_ wszystko oprócz historii Hoida i przeniosłem do nowego świata, który tworzyłem, zwanego Rosharem. Kolejne kilka lat było dziwnych w mojej karierze. Nie sprzedałem żadnej książki, ale napisałem około tuzina. Często powtarzam, że to był najprawdopodobniej najgorszy, najbardziej ponury okres w moich doświadczeniach pisarskich – wydawało mi się, że w _Smoczej stali, Białym piasku_ i _Elantris_ natrafiłem na coś cudownego. Ale jednocześnie nie miałem szczęścia do wydania. To był trudny okres, a przez kolejne lata próbowałem w swojej twórczości nadążać za rynkiem – bez sukcesów.
Do czasu, kiedy zacząłem pisać historie o świecie z potężną, magiczną burzą.
Dalenar widział zbliżająca się arcyburzę. Jej chmury wznosiły się na horyzoncie jak podnosząca się fala, ciemne, milczące. Wciąż była odległa, ale nadejdzie. Wściekłe i dokładne, arcyburze były równie nieuniknione co wschód słońca.
_Droga Królów_
(wersja z roku 2002, niepublikowana)
Proces pisarski tej wersji był jednym z tych absorbujących i pięknych doświadczeń, których nawet ja, zawodowy pisarz, nie potrafię opisać. Częściowo odkrycie, częściowo pośpiesznie i gorączkowe łączenie idei – przypominało to tworzenie mapy nowej wyspy, które nikt wcześniej nie odwiedził, a jednocześnie układanie Lego bez instrukcji i jedynie z niewyraźnym obrazem tego, jak miał wyglądać ostateczny efekt.
Czasami pisanie przypomina rąbanie drewna. Wie się, co należy zrobić, i prze się naprzód. Innym razem przypomina odsłanianie pięknego i cennego artefaktu, delikatnie i ostrożnie, a jednocześnie z fascynacją. _Droga Królów_ miała i jedno, i drugie, ale łączyły się one ze sobą w skomplikowany sposób.
Trwało to dziesięć uderzeń serca. Dalenar liczył je, kiedy dym zbierał się w jego dłoni, tworząc kształt miecza długiego na niemal sześć stóp. Po dziesiątym uderzeniu dym stał się stalą, a broń wpadła w jego wyciągniętą rękę. Wydawała mu się lekka i znajoma – znała go tak, jak on znał samego siebie. Stała się częścią jego w dniu, kiedy się z nią związał, i dostosowała się do jego potrzeb. Ostrze Dalenara było nieskomplikowane i użytkowe, proste i dwusieczne, niemal pozbawione ozdób – z jednym tylko glifem.
_Droga Królów_
(wersja z roku 2002, niepublikowana)
Jako pisarz osiągnąłem szczyt swoich umiejętności zanim zostałem wydany, poza tym zasadniczo nic mnie nie rozpraszało. Nocami pracowałem w hotelu, ale skończyłem szkołę – i nie zakwalifikowałem się na żadne studia magisterskie z dziedziny pisarstwa, na które się zgłosiłem. (Wysyłając _Elantris_ jako próbkę moich umiejętności). Już nie musiałem odrabiać zadań domowych, a jeszcze się nie ożeniłem. Moi przyjaciele kończyli studia i wyprowadzali się. Nie byłem już nawet redaktorem pisma.
Byłem tylko ja i ta książka. Zaczynała się od Dalinara, choć pisownia nie była jeszcze ostateczna, i pokazywała jego przerażenie, kiedy jego bratanek, król, prawie zginął na polu bitwy. Król zostałby zabity, gdyby nie działania jednego żołnierza, Merina.
Samotny włócznik w niebieskim mundurze przebiegł nagle po skałach i skoczył na bezimiennego Odpryskowego. Jeden mężczyzna.
Ale to wystarczyło. Żołnierz skoczył, wzniósł się wysoko w powietrze, odrzucił włócznię na bok i złapał wrogiego Odpryskowego w pasie. Niespodziewany ciężar wytrącił Prallana z równowagi, przez co jego cios nie trafił króla. Odpryskowy rozpaczliwie sięgnął do wodzy, ale wysunęły mu się z rąk. Poleciał do tyłu, a dzielny alethyjski włócznik uparcie ściskał go w pasie.
_Droga Królów_
(wersja z roku 2002, niepublikowana)
Drugim głównym bohaterem był Taln, Herold, który powrócił i odkrył, że nikt mu nie wierzy.
Czuł ból.
To było niewłaściwe. Nie powinien czuć bólu. „Czuć” było zbyt słabym słowem. Przez tak długi czas, ból był wszystkim – światem, snem, myślą i oddechem. „Czucie” pozwalało na zbyt wielkie oddalenie. Gdyby miał dość jasności umysłu, by myśleć, tęskniłby za dniem, w którym ból byłby czymś, co po prostu „czuł”.
Czuł ból.
_Droga Królów_
(wersja z roku 2002, niepublikowana)
Merin uczył się od mężczyzny imieniem Vasher jak zostać Odpryskowym, bo za uratowanie króla dostał Odpryski. Poznał dwóch synów Dalinara i się z nimi zaprzyjaźnił, a później świat oszalał, kiedy niespodziewany atak na królestwo sprawił, że wszyscy musieli uciekać. W czasie ucieczki Merin dowiedział się, że do ludzi zaczęły powracać starożytne moce – i że szaleniec podający się za Herolda mógł mieć rację.
W tej książce nie było sprenów, ale pojawiły się sugestie pierwotnych mocy i ich związku ze śmiertelnikami.
Merin zgodnie z poleceniem wszedł do kajuty. Szkielet łodzi trzeszczał, kiedy się kołysała, ale Merin miał wrażenie, jakby wszedł do innego świata – pełnego dziwnych, obcych znaków. Spodziewał się zobaczyć na ścianach liczby – w końcu Renarin spędzał tu dużo czasu – ale ich widok wciąż sprawił, że poczuł się dziwnie. Renarin wydrapał liczby bezpośrednio w drewnianych ścianach o podłodze, a każda z nich została wyrzeźbiona starannie i dokładnie. Tysiące glifów wypełniały kajutę, którą Renarin opróżnił ze wszystkich mebli poza jednym krzesłem i zmiętym posłaniem w kącie.
Tym razem liczby były malutkie, mniejsze nawet od tych, które Renarin narysował w celi. I było ich o wiele więcej. Wydawało się, że łączy je pewna… logika, której Merin nie potrafił jednak do końca pojąć. Niektóre liczby poruszały się w szerokim szyku, jak maszerujące armię, a inne wyglądały, jakby tworzyły fresk, gdyby tylko stanąć wystarczająco daleko. Wszystkie cztery ściany, podobnie jak podłogę, pokrywały zaciski. Tylko jedna część pomieszczenia była od nich wolna – okrągła przestrzeń dokładnie pośrodku drzwi, przez które wszedł Merin.
_Droga Królów_
(wersja z roku 2002, niepublikowana)
Jestem idiotą, pomyślał. Vasher wyjaśnił mi to kiedyś, a ja nie zastanawiałem się nad jego słowami. On nie szkolił mnie do pojedynków.
Szkolił mnie do walki.
Podmuchy wiatru przemawiały do niego. Merin je czuł, czuł, kiedy ciała je zniekształcały. Wykorzystując tę wiedzę, odpierał ataki, których nie widział. Płynnie przechodził od ciosu do ciosu.
Stał pośrodku pięciu napastników – i przez jedną pełną gracji chwilę, walczył z nimi wszystkimi jednocześnie.
_Droga Królów_
(wersja z roku 2002, niepublikowana)
Książka szła doskonale. I była całkowicie do niczego. Byłem z niej ogromnie dumny, a jednocześnie, kiedy ją ukończyłem, wiedziałem, że brak mi umiejętności do tego rodzaju zadania.
To było dziwne doświadczenie. Wiedzieć, że niezmiernie się rozwinąłem w czasie pisania. Czuć, że _Droga Królów_ w wielu aspektach była moją najlepszą książką. Czuć, że w końcu zbliżyłem się do rozmachu, który próbowałem osiągnąć wcześniej dwa razy – a jednocześnie wiedzieć, że jeszcze mi się nie udało.
W końcu sprzedałem _Elantris_, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ukończyłem _Drogę Królów_. Posłałem ją mojemu wydawcy, Moshe, ale kiedy oddzwonił, żeby porozmawiać o jej publikacji, powiedziałem mu, że nie chcę. Jeszcze nie. Książka nie była właściwa.
Minęło siedem długich lat zanim napisałem ją we właściwy sposób. Lat, w czasie których nauczyłem się dużo więcej na temat swojego pisania i odkryłem, co tak naprawdę chcę powiedzieć tą książką. _Koło czasu_ nauczyło mnie balansować duża liczbą postaci, ale sukces _Z Mgły Zrodzonego_ nauczył mnie, że powinienem bardziej się skupiać – nawet jeśli sama opowieść była ogromna. I oczywiście w końcu uświadomiłem sobie, że muszę wprowadzić do książki most czwarty.
W pewnym sensie tom, który trzymacie teraz w rękach, jest czwartym wcieleniem czegoś, co próbowałem napisać przez dwadzieścia lat. Nawet kiedy przyniosłem go do wydawnictwa, martwiłem się, że to będzie niszowa książka, ceniona przez mniejszość czytelników. Łamie tak wiele zasad pisarskich, bo ma nie jeden, nie dwa, ale trzy prologi. (Nawet jeśli pierwszy nazwałem rozdziałem pierwszym). Zawiera ilustracje i zbiór opowiadań (w postaci interludiów), które pozwalają poznać świat. To dokładnie coś, czego – jak zawsze słyszałem – nie powinienem publikować, nie powinienem pisać, i nie powinienem się spodziewać, że ludzie to przeczytają.
I jest to dowód, że nawet jeśli chodzi o pisarza takiego jak ja, sztuka może zatriumfować nad logiką. W tym przypadku mam nadzieję, że wszyscy się zgodzicie, że cel wart był takiej podróży.
_Brandon Sanderson_
Lipiec 2019PRELUDIUM DO ARCHIWUM BURZOWEGO ŚWIATŁA
Preludium do
Archiwum
Burzowego Światła
Kalak obszedł kamienną grań i zatrzymał się przed ciałem umierającego skałogrzmota. Ogromna kamienna bestia leżała na boku, przypominające żebra wypustki na jej piersi były połamane i popękane. Potwór kształtem przypominał szkielet, jego nienaturalnie długie kończyny wyrastały z granitowych ramion. Oczy były ciemnoczerwonymi plamami pośrodku twarzy o kształcie strzały, jakby w głębi kamienia płonął ogień. Zgasły.
Nawet po tak wielu stuleciach widok skałogrzmota sprawił, że Kalaka przeszedł dreszcz. Dłoń bestii była wielkości człowieka. Już wcześniej ginął z takich rąk i nie było to przyjemne.
Oczywiście śmierć rzadko taka była.
Obszedł stwora, ostrożnie stawiając stopy na polu walki. Równina była pełna zniekształconych głazów i skał, wokół niego wznosiły się naturalne kolumny, na ziemi leżały sterty ciał. Rosło tu niewiele roślin.
Skalne granie i kopce nosiły liczne ślady. Zmiażdżone, wypalone odcinki, na których walczyli Mocowiązcy. Z rzadka mijał również popękane, dziwnie ukształtowane wgłębienia – to z nich wyrwały się skałogrzmoty, by dołączyć do walki.
Wiele z otaczających go ciał było ludzkich, lecz równie wiele – nie. Mieszały się różne odcienie krwi. Czerwona. Pomarańczowa. Fioletowa. Choć żadne z widzianych przez niego ciał się nie poruszało, w powietrzu unosiły się niewyraźne dźwięki. Jęki bólu, żałosny płacz. To nie były odgłosy zwycięstwa. Z nielicznych kęp roślinności i stert trupów unosił się dym. Tliły się nawet niektóre skały. Pyłowcy porządnie wykonali swoją pracę.
Ale ja przeżyłem, pomyślał Kalak, unosząc rękę do piersi, gdy pośpiesznie kierował się w stronę miejsca spotkania. Tym razem jednak przeżyłem.
To było niebezpieczne. Kiedy umierał, zostawał odesłany, nie miał wyboru. Jeśli przeżył Spustoszenie, również miał powrócić. Do tego miejsca, którego tak się bał. Do miejsca cierpienia i ognia. A gdyby po prostu zdecydował się… nie pójść?
Niebezpieczne myśli, może zdradzieckie. Pośpiesznie ruszył dalej.
Miejsce spotkania leżało w cieniu dużej formacji skalnej, wznoszącej się ku niebu iglicy. Jak zawsze ich dziesiątka wybrała je przed bitwą. Ci, którzy przeżyją, mieli dotrzeć do tego miejsca. Co dziwne, czekał na niego tylko jeden. Jezrien. Czy pozostała ósemka zginęła? To było możliwe. Ta bitwa była bardzo gwałtowna, jedna z najgorszych. Wróg stawał się coraz bardziej nieustępliwy.
Ale nie. Kalak zmarszczył czoło, kiedy znalazł się u podstawy iglicy. Ujrzał tam siedem wspaniałych mieczy, dumnie wbitych pionowo w skalistą ziemię. Każdy był istnym dziełem sztuki, eleganckim, zdobionym glifami i wzorami. Rozpoznawał każdy z nich. Gdyby ich właściciele zginęli, Ostrza by zniknęły.
Te Ostrza były bronią o mocy wykraczającej nawet poza Ostrza Odprysku. Niezwykłe. Cenne. Jezrien stał przed kręgiem mieczy i spoglądał na wschód.
– Jezrienie?
Postać w bieli i błękicie zwróciła się w jego stronę. Po tak wielu stuleciach Jezrien wciąż wydawał się młody, jakby dopiero osiągnął trzydziesty rok życia. Krótką czarną bródkę nosił starannie przystrzyżoną, choć jego niegdyś piękne szaty były osmalone i splamione krwią. Odwróciwszy się do Kalaka, splótł ręce za plecami.
– Co to takiego, Jezrienie? – spytał Kalak. – Gdzie są pozostali?
– Odeszli. – Głos Jezriena był spokojny, głęboki, władczy. Choć od stuleci nie nosił korony, nadal miał królewskie maniery. Wydawało się, że zawsze wie, co należy zrobić. – Możesz nazwać to cudem. Tym razem zginął tylko jeden z nas.
– Talenel – stwierdził Kalak. Tylko jego Ostrza brakowało.
– Tak. Zginął, broniąc przejścia przy północnym kanale.
Kalak pokiwał głową. Talenel miał tendencję do wybierania z pozoru beznadziejnych bitew i wygrywania ich. Miał również tendencję do umierania w ich trakcie. Wrócił już do miejsca, do którego udawali się między Spustoszeniami. Miejsca koszmarów.
Poczuł, że drży. Kiedy stał się taki słaby?
– Jezrienie, tym razem nie mogę powrócić. – Kalak wyszeptał te słowa, podszedł i chwycił towarzysza za ramię. – Nie mogę.
Poczuł, jak coś w nim pęka. Jak długo to trwało? Stulecia, może tysiąclecia udręki. Tak trudno było to zliczyć. Te ognie, te haki, codziennie od nowa wbijające się w jego ciało. Wypalające skórę jego ręki, później tłuszcz, aż do kości. Czuł ten smród. Na Wszechmocnego, czuł go!
– Zostaw swój miecz – powiedział Jezrien.
– Co takiego?
Jezrien wskazał na krąg Ostrzy.
– Zostałem wybrany, by na ciebie zaczekać. Nie byliśmy pewni, czy przeżyłeś. Podjęto… decyzję. Nadszedł czas końca Przysięgi.
Kalak poczuł ukłucie przerażenia.
– I co się stanie?
– Ishar wierzy, że dopóki jeden z nas jest związany Przysięgą, to może wystarczyć. Istnieje możliwość, że przerwiemy cykl Spustoszeń.
Kalak spojrzał nieśmiertelnemu królowi w oczy. Po ich lewej ku niebu wznosił się czarny dym. Zza pleców dochodziły jęki umierających. W oczach Jezriena widział cierpienie i smutek. Może nawet tchórzostwo. To był człowiek, który na nitce wisiał nad krawędzią urwiska.
Wszechmocny w niebiosach, pomyślał Kalak. Ty też się złamałeś? Wszyscy to czuli.
Kalak odwrócił się i zrobił kilka kroków w bok, w stronę niskiej półki wznoszącej się nad polem bitwy.
Leżało tam tak wiele trupów, a między nimi poruszali się żywi. Mężczyźni w prymitywnych strojach, dzierżący włócznie z brązowymi grotami. Pośród nich inni, w błyszczących zbrojach płytowych. Minęła ich grupka czterech mężczyzn w poszarpanych skórach, którzy dołączyli do potężnej postaci w pięknej srebrzystej zbroi płytowej ozdobionej skomplikowanym wzorem. Cóż za kontrast.
Jezrien podszedł do niego.
– Uważają nas za bóstwa – wyszeptał Kalak. – Polegają na nas. Tylko nas mają.
– Mają Świetlistych. To wystarczy.
Kalak pokręcił głową.
– Jego to nie ograniczy. Przeciwnika. Znajdzie sposób, żeby to obejść. Wiesz, że to zrobi.
– Może.
– A Taln? – spytał Kalak. Płonące ciało. Ognie. Ciągłe cierpienie…
– Lepiej, żeby cierpiał jeden człowiek niż dziesięciu – wyszeptał Jezrien.
Wydawał się taki zimny. Jakby światło i ciepło padało na kogoś pełnego honoru i uczciwego, rzucając tę czarną imitację jak cień.
Jezrien wrócił do kręgu mieczy. W jego dłoniach pojawiło się Ostrze, wyłoniwszy się spośród mgły, wilgotne od pary.
– To postanowione, Kalaku. Każdy z nas ruszy w swoją stronę i nie będziemy próbowali się odnaleźć. Musimy zostawić Ostrza. Przysięga się skończyła.
Uniósł miecz i wbił go w ziemię razem z pozostałymi siedmioma. Zawahał się, spoglądając na miecz, pochylił głowę i odwrócił się, jakby zawstydzony.
– Z własnej woli przyjęliśmy na siebie ten ciężar. Możemy więc również go odrzucić.
– A co powiemy ludziom? – spytał Kalak. – Co oni będą mówić o tym dniu?
– To proste – odparł Jezrien, odchodząc. – Powiemy im, że w końcu zwyciężyliśmy. To łatwe kłamstwo. Kto wie, może w końcu okaże się prawdą?
Kalak odprowadzał wzrokiem Jezriena idącego przez spaloną krainę. W końcu przyzwał własne Ostrze i wbił je w kamień obok pozostałej ósemki. Odwrócił się i ruszył w stronę przeciwną niż Jezrien.
A jednak nie mógł nie odwrócić się w stronę kręgu mieczy i jednej luki. Miejsca, w którym powinien znajdować się dziesiąty miecz.
Ten z nich, który zaginął. Ten, którego porzucili.
Wybacz nam, pomyślał Kalak i odszedł.