- W empik go
Droga ku szczęściu - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Droga ku szczęściu - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Orissa wychowywana jest w okrutny sposób przez swoja znienawidzoną, nadużywającą alkoholu macochę. Ta usidliła jej ojca w Indiach,a po powrocie do Anglii rodzeństwu Karola i Orissy pozostało tylko zaakceptować tę trudną sytuację. Macocha nie znosiła swojej pasierbicy, dlatego przy jednej z kolejnych alkoholowych kłótni wyrzuciła ją z domu. Biedna dziewczyna nie wiedziała, gdzie ma szukać schronienia. Jedyne, co przyszło jej do głowy to udać się do brata do koszar. Decyzja była dość odważna, ale nie miała wyboru. Karol, gdy zobaczyła siostrę postanowił jej pomóc, choć wiedział, że będzie to bardzo trudne, aby ukrywać siostrę w wojskowych koszarach. Sytuację komplikował jeszcze fakt, że przy wejściu do koszar Orissa była zauważona przez bardzo wpływowego tajemniczego majora Merditha. Karol wpada na pomysł,a by Orissa udała się do Indii do ich wuja. Sytuacja w Indiach nie jest jednak przychylna dla młodej Angielki. Już sama podróż morska wiąże się z pewnymi kłopotami. Poza tym przy Orissie stale pojawiać będzie się tajemniczy Meredith. Jakie ma wobec niej zamiary? Czy naprawdę jest tak zimny i wymagający, jak sądzi Karol?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-7069-6 |
Rozmiar pliku: | 375 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROK 1885
Proszę bardzo, możesz iść, dokąd chcesz, ale nie wracaj tu więcej! Obrzydła mi już twoja nadęta mina i wyniosłość, jakbyś była nie wiadomo kim! Jesteś nikim! Rozumiesz?! Nikim!! Zobaczymy, czy potrafisz poradzić sobie bez pieniędzy i bez mojej opieki! A jeżeli zamarzniesz gdzieś na śmierć, tym lepiej!
Mówiąc to, hrabina Lyndale, otyła, potężna kobieta o czerwonej twarzy, wypchnęła Orissę za drzwi z taką siłą, że dziewczyna potknęła się o próg i upadła na ośnieżony chodnik. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Lady Orissa Fane leżała przez moment na ziemi, próbując otrząsnąć się z oszołomienia. Ramię, na którym jeszcze przed chwilą zaciskała się potężna dłoń jej macochy, pulsowało boleśnie. Hrabina wlokła Orissę za sobą przez olbrzymi salon, długi hol, aż do drzwi frontowych, za które w końcu z furią dziewczynę wyrzuciła. Orissa nie próbowała nawet stawiać oporu, wiedząc z doświadczenia, że nie ma sensu sprzeciwiać się macosze, kiedy ta była pijana. Do tej pory jednak hrabina nigdy nie zrealizowała swoich pogróżek. Orissie zwykle udawało się wymknąć z salonu i uciec do pokoju na piętrze, gdzie była bezpieczna — hrabina w stanie odurzenia alkoholowego nie mogła wspiąć się po schodach.
Ta awantura, podobnie jak inne, zaczęła się bez powodu.
Hrabina nienawidziła swojej pasierbicy i regularnie oskarżała dziewczynę, że patrzy na nią z góry. Sama była niskiego stanu. Wdowa po nic nie znaczącym urzędniku państwowym z angielskiej służby cywilnej w Indiach, dzięki swemu sprytowi i sile woli pochwyciła w sidła ojca Orissy, hrabiego Lyndale. Wówczas jeszcze jako uwodzicielska, przystojna pani Smithson, potrafiła zawrócić w głowie osamotnionemu i załamanemu śmiercią żony hrabiemu, który mało znał się na kobietach. Wkradła się w jego łaski tak szybko, że po upływie trzech miesięcy od ich wspólnego powrotu z Indii do Anglii wyszła za niego za mąż, zostając hrabiną Lyndale.
Od tej chwili Orissa często zastanawiała się, czy gdyby towarzyszyła ojcu w tamtej podróży, potrafiłaby ustrzec go przed tym, co okazało się katastrofą nie tylko dla niego samego, lecz również dla Orissy. Z biegiem czasu dziewczyna doszła jednak do wniosku, że macocha posiada tak ogromną siłę woli i upór, iż nikt i nic nie powstrzymałoby jej od zrealizowania zamierzeń.
— Gdyby ojciec mógł zostać w pułku dłużej, może wszystko potoczyłoby się inaczej! — wzdychała często Orissa w rozmowach z bratem, wicehrabią Karolem Dillinghamem. On także służył w pułku stacjonującym w Indiach.
Niestety, ojciec Orissy musiał wrócić do Anglii, by przejąć po swoim zmarłym bracie tytuł i resztki majątku rodzinnego, z którego większość przepadła. Macocha Orissy i Karola była rozczarowana, gdy dowiedziała się, że wychodząc za ich ojca, zdobyła jedynie tytuł hrabiny Lyndale. To nie rekompensowało jej nędznych warunków życia i braku służących, postanowiła więc zrobić użytek ze swej pasierbicy. Od tej pory życie stało się dla jedenastoletniej dziewczynki koszmarem. Hrabina zaczęła traktować ją jak niewolnicę, a Orissa zmuszona była wykonywać wszystkie jej polecenia.
Hrabina lubiła często zaglądać do kieliszka i to ona wciągnęła w nałóg ojca Orissy. Wmówiła mu, że najlepszym lekarstwem na wszelkie zmartwienia jest alkohol. Wkrótce razem zaczęli topić smutki w morzu trunków. Nic dziwnego, że żaden przyzwoity służący czy służąca nie zagrzewali miejsca w domu hrabiego na dłużej. Również nieliczni przyjaciele hrabiego w Anglii z czasem zaniechali kontaktów z nim.
Orissa została w ten sposób pozbawiona towarzystwa swych równieśniczek z lepszych domów i skazana całkowicie na łaskę macochy. Gdyby nie jej brat, wicehrabia Dillingham, być może nie zdobyłaby żadnego wykształcenia. To on nalegał na to, by Orissa zaczęła uczęszczać do szkoły dla panienek z dobrych domów, która znajdowała się niedaleko. Tam dziewczyna znalazła schronienie przed okrucieństwem macochy i nauczyła się więcej, niż oczekiwała.
W szkole Orissa odkryła, że może zdobywać i poszerzać swoją wiedzę sama. Wiele czasu spędzała w bibliotece, interesując się szczególnie geografią i historią. Na szczęście wuj dziewczyny, pułkownik Henry Hobart, przez przypadek podarował jej jako prezent gwiazdkowy roczny abonament biblioteki publicznej, skąd mogła pożyczać książki niedostępne w szkole. Radość Orissy była tak wielka, że Henry Hobart zobowiązał się co rok opłacać jej kolejne abonamenty, nie wiedząc nawet, iż tym samym ratuje dziewczynę przed zupełnym załamaniem i utratą chęci do życia.
Z biegiem lat Orissa przestała być kruchym, delikatnym dzieckiem i zaczęła stawać się atrakcyjną, a nawet piękną, młodą kobietą. To zrodziło w hrabinie niepohamowaną zazdrość, która wzmogła jej okrucieństwo wobec dziewczyny. Byłą świadoma, że wiek i nadużywanie alkoholu pozbawiły ją resztek urody i nie mogła znieść w swoim domu widoku młodej, ładnej Orissy.
Wstając teraz z ziemi, Orissa uświadomiła sobie, że nienawiść macochy prędzej czy później musiała wybuchnąć.
Strzepnęła śnieg z sukni i poczuła, że przebiegł ją dreszcz. Było zimno. Nie miała na sobie nic poza wieczorową cienką suknią. Spojrzała na zamknięte, zniszczone drzwi frontowe i zastanowiła się, co powinna zrobić. Stukanie było bezcelowe. Jedyną osobą, która mogła ją usłyszeć, była hrabina. Służący prawdopodobnie spali już w swoich pokojach. Nawet gdyby usłyszeli wołanie Orissy, z pewnością nie zaryzykowaliby zejścia i otworzenia jej drzwi, obawiając się gniewu hrabiny.
— To oznacza, że muszę szukać noclegu gdzie indziej — szepnęła do siebie zrezygnowana Orissa.
Właśnie przejeżdżała dorożka i dziewczyna pod wpływem nagłego impulsu uniosła rękę i zatrzymała pojazd. Woźnica przyjrzał się Orissie z niechęcią. Damy nie miały zwyczaju same spacerować w wieczorowych sukniach w chłodną zimową noc.
— Dokąd jedziemy? — zapytał po chwili gburowato, a jego twarz wyrażała lekceważenie.
— Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan zawieźć mnie pod dwudziesty pierwszy numer przy Queen Anne Street.
Kulturalne słowa i uprzejmy ton Orissy przekonały woźnicę, że nie ma do czynienia z kobietą lekkich obyczajów. Zamierzał zejść i otworzyć drzwiczki powozu, ale zanim to uczynił, Orissa sama wskoczyła do środka i usadowiła się na miękkim siedzeniu, szczęśliwa, że może schronić się przed przenikliwym zimnem. Była świadoma, że dreszcze przebiegają jej ciało nie tylko z powodu chłodu. Wspomnienie zachowania macochy wstrząsało nią za każdym razem jeszcze silniej.
Westchnęła głęboko, próbując się odprężyć, i pomyślała, że Karol nie będzie zachwycony jej niespodziewaną nocną wizytą. Nie miała jednak wyboru. Brat powrócił z Indii zaledwie tydzień wcześniej i widziała się z nim tylko raz od tamtej chwili. Był wówczas tak zajęty swoimi sprawami, że nie miała okazji poskarżyć mu się na swój los.
Wicehrabia Karol Dillingham powrócił do Anglii z Indii jedynie po to, by wkrótce znów wyruszyć z brytyjskim korpusem ekspedycyjnym do Egiptu, a następnie do Sudanu, gdzie nadal trwała rebelia.
Razem z innymi wojskowymi miał walczyć pod dowództwem lorda Wolseleya. Przechodzili teraz szkolenie i zakwaterowani byli w koszarach przy Queen Anne Street.
„Muszą tam być wyłącznie kawalerskie pokoje” — pomyślała teraz Orissa. „Może wcale nie wolno tam wchodzić kobietom”.
Z rozpaczą uchwyciła się jednak nadziei, że może przynajmniej będzie jej wolno przekazać bratu wiadomość, oczywiście pod warunkiem, że nie wyszedł gdzieś z kolegami, żeby się rozerwać.
Dorożka zatrzymała się w końcu na Queen Anne Street.
Orissa wbiegła po schodach pod drzwi wejściowe i zapukała niepewnie.
Drzwi otworzyły się niespodziewanie szybko. Umundurowany żołnierz bez słowa wpuścił ją do małego holu, po czym usiadł za biurkiem i dopiero gdy spojrzał na Orrisę, na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia. Korzystając z jego zaskoczenia, Orissa wyrzuciła z siebie jednym tchem:
— Chciałabym widzieć się z wicehrabią Dillinghamem!
— Drugie piętro, tabliczka z nazwiskiem jest na drzwiach, proszę pani — odrzekł żołnierz jak zahipnotyzowany.
— Dziękuję — odparła i ruszyła prędko w stronę stromych schodów.
Kiedy znalazła się zdyszana na drugim piętrze i skręciła pospiesznie w korytarz, niemal zderzyła się z jakimś mężczyzną zmierzającym w stronę schodów. Zatrzymała się na moment oszołomiona. Mężczyzna był wysoki, dobrze zbudowany i schludnie ubrany w niebieski mundur z czerwonymi wyłogami. Wydawał się nieco zdziwiony obecnością kobiety w koszarach o tej porze. Przez kilka sekund przeszywał Orissę oczami tak przenikliwie, że pomyślała, iż w innych okolicznościach czułaby się obrażona tak nietaktownym zachowaniem.
Zmieszana, szybko odwróciła głowę i wyminąwszy mężczyznę, ruszyła korytarzem, wypatrując tabliczki z nazwiskiem brata. Wciąż jednak miała w pamięci stalowe oczy wpatrujące się w nią uporczywie i opaloną, inteligentną, pociągłą twarz nieznajomego. Dopóki nie zniknęła za kolejnym zakrętem, czuła, że podąża za nią wzrokiem.
Za rogiem korytarz kończył się nagle, a na ostatnich drzwiach widniała tabliczka: „Wicehrabia, kapitan Karol Dillingham”. Orissa zapukała cicho. Nie było odpowiedzi, więc nacisnęła klamkę. Przekroczyła próg i znalazła się w małym, wąskim przedpokoju.
— Karolu! — zawołała, lecz z jej gardła wydobył się ledwo słyszalny dźwięk.
Trzęsła się cała z zimna i przejęcia.
— Kto tam? — usłyszała nagle głos brata.
Chwilę później pojawił się Karol Dillingham. Miał na sobie tylko spodnie i koszulę.
— Orissa! — wykrzyknął. — Co tu robisz?!
— Potrzebuję twojej pomocy — odparła. — Ona... wyrzuciła mnie z domu. Nie mam gdzie się podziać...
Karol bez trudu domyślił się, kim była owa „ona”.
— Niech to! — wykrzyknął ze złością. — Tego już za wiele! Dlaczego jej na to pozwoliłaś?!
— A jak mogłam ją powstrzymać?!
Karol spostrzegł, że Orissa drży z zimna.
— Wejdź. Usiądź koło kominka — pociągnął ją za rękę. — Nie powinnaś tu przychodzić!
— Więc gdzie mam szukać pomocy? — zapytała i usiadła z ulgą na krześle stojącym blisko ognia.
— Czy ona rzeczywiście wyrzuciła cię na ulicę? — zapytał z niedowierzaniem.
— Była wściekła! — odrzekła Orissa. — Gdyby nie moje gęste włosy, miałabym od jej razów szramy na głowie.
Mówiąc to, Orissa uśmiechnęła się nieznacznie, jakby ciepło kominka i obecność brata dodały jej otuchy i poprawiły nieco humor. Całe zajście z macochą wydało jej się nagle bardziej zabawne niż tragiczne.
— Zlituj się! — wykrzyknął Karol. — I ty mówisz o tym tak beztrosko?! Nie pojmuję, jak nasz poczciwy ojciec mógł związać się z tą potworną kobietą?
— Odkąd umarła nasza matka, nieraz zadawałam sobie to pytanie...
Orissa zamilkła, czując, że głos się jej załamuje.
To musi się w końcu zmienić! — Karol usiadł obok Orissy, przysuwając sobie krzesło.
— Dobrze, że wróciłeś do Londynu. Co bym zrobiła bez ciebie?
— Jednak nie powinnaś była tu przychodzić — powtórzył stanowczo. — Mam nadzieję, że nikt nie widział cię na korytarzu.
Orissa zawahała się i w końcu wyznała:
— Niestety, natknęłam się przy schodach na jakiegoś mężczyznę z niezwykle przenikliwymi oczami. Przyglądał mi się natrętnie... Mógł się zorientować, do kogo przyszłam...
— Do diabła! — wyrwało się Karolowi. — Nie mogłaś trafić gorzej! To musiał być Meredith!
— Przykro mi... — szepnęła. — Ale czy rzeczywiście moja tu obecność jest dla ciebie aż tak kłopotliwa?
— Owszem — odrzekł.
— Dlaczego? Kim jest ten mężczyzna?
— To nasz czcigodny major Myron Meredith — poinformował ją Karol. — Tak się składa, że jestem na jego czarnej liście.
— Dlaczego? — zaciekawiła się. — I czy musisz tak się z nim liczyć?
— Muszę, ponieważ to nie jest zwykły major — odparł. — On jest czymś w rodzaju wtyczki służb specjalnych, znaczącą figurą w wywiadzie brytyjskim na terenie Indii.
— Ale dlaczego znalazłeś się na jego czarnej liście? — powtórzyła pytanie niemal ze strachem.
— Wplątałem się w pewne kłopoty — przyznał niechętnie.
— Jakie?
— Jesteś zbyt wścibska — odrzekł szybko Karol i zaraz się roześmiał. — Tak czy inaczej mogę cię zapewnić, że była piękna, pociągająca i warta zachodu.
— A więc to kobieta?
— A któż inny mógłby sprawiać kłopoty mężczyźnie? — zdziwił się.
— Ale co obchodzą majora Mereditha twoje sprawy osobiste?
— Tak się składa, że ta piękność, dla której mu się naraziłem, jest żoną jednego z moich towarzyszy broni i, jak to stwierdził Meredith, w ten sposób „splamiłem dobre imię pułku”.
— Czy major Meredith jest w twoim pułku? — zapytała.
— Na szczęście nie! — odrzekł. — Meredith jest przydzielony do Bengalskich Lansjerów, ale zawsze przebywa w kwaterze głównej sztabu. Gdziekolwiek się pojawi, zawsze ląduje w kwaterze dowódców. Szczerze mówiąc chciałbym, żeby nigdy nie pojawił się u nas. Wszędzie wtyka swój nos.
— W twoje sprawy również?
— Och, to był przypadek. Myślałem, że nikt się nie dowie o tej mojej niewielkiej eskapadzie, ale Meredith jest wszędzie tam, gdzie go nie trzeba!
Wspomnienie zderzenia z majorem Meredithem było tak silne, że Orissa bez wahania uwierzyła w słowa brata.
— Nienawidzę go! — powiedział ze złością Karol. — Jestem przekonany, że to z powodu jego wścibstwa Gerald Dewar zastrzelił się!
Orissa drgnęła.
— Dlaczego?
— Sam chciałbym wiedzieć! — Karol z trudem opanował wściekłość. — Gerald był moim najlepszym przyjacielem. Poczciwy, sympatyczny chłop. Uwielbiał kobiety, a ta ostatnia była diabelnie piękna.
— Czy major Meredith miał coś przeciw jego związkowi z nią? — dopytywała się Orissa.
— Nie wiem — odrzekł. — Fakt jednak pozostaje faktem: Meredith był tam, gdy to się stało. Jestem pewien, że to nie był nieszczęśliwy wypadek, jak nam powiedziano, ale samobójstwo. Zresztą nie tylko ja tak sądzę. Większość z nas jest przekonana, że Gerald sam się zabił.
— A dlaczego major Meredith miałby coś przeciw moim odwiedzinom u ciebie? — zainteresowała się Orissa.
— Choćby dlatego, że zobowiązałem się przed nim nie utrzymywać kontaktów ze słabą płcią, dopóki nie opuścimy Londynu. — Karol uśmiechnął się i dodał: — Oczywiście głównie na terenie koszarów.
— Przecież możesz mu powiedzieć, kim jestem.
— Nie mogę! — odrzekł Karol. W jego głosie pojawiła się dość. — Musiałbym mu wyjaśnić, że moja siostra została wyrzucona z domu na ulicę w środku nocy i nie ma dokąd pójść. I niech mnie diabli, jeśli wyjawię komukolwiek, w jakim stanie jest teraz mój ojciec! Budził u wszystkich tak wielki respekt, gdy był dowódcą pułku, tego pułku, z którym nasza rodzina związana jest od pokoleń. Nie chcesz chyba, żeby się to zmieniło?
— Nie... — szepnęła. — Wolę, żeby wszyscy pamiętali ojca takim, jakim był przed ośmiu laty.
— Dlatego — ciągnął Karol — Meredith może myśleć sobie o twojej wizycie co zechce! W końcu nie ma nic złego ani niezwykłego w tym, że lubię towarzystwo kobiet i nic nie poradzę na to, że same lgną do mnie, przychodząc tu nawet nocą. Czy byłoby po rycersku wypraszać je za drzwi o tej porze?
— Z pewnością nie! — przyznała Orissa i oboje się roześmieli.
Karol miał pogodną i żywą naturę. Był lekkomyślny i nieodpowiedzialny, ale pełen uroku. Nie umiał i nie chciał się pogodzić z monotonią życia i szukał wciąż nowych doznań. Był przystojnym blondynem o kręconych włosach i błękitnych oczach, zdobywającym bez trudu serca kobiet.
Orissa była młodsza od brata o sześć lat i zupełnie do niego niepodobna. Miała czarne, gęste włosy o niemal granatowym odcieniu, które kontrastowały z jej śnieżnobiałą cerą. Była drobna i smukła. Miała w sobie coś wyniosłego i ujmującego zarazem. Jej ogromne oczy wydawały się nieprzeniknione jak noc, a kiedy wpadała w gniew lub zachwyt, błyskały w nich tajemnicze, purpurowe ognie.
Przyglądając się teraz siostrze, Karol pomyślał, że jest niezwykle piękna.
— Co mam z tobą począć, Orisso? — uśmiechnął się i spoważniał zaraz.
— Żeby chociaż wuj Henry był w Anglii! — westchnęła Orissa.
— Wuj Henry!— wykrzyknął nagle Karol. — Oto rozwiązanie twojego problemu, Orisso!
— To znaczy?
— Musisz do niego pojechać! Jest starym kawalerem i z pewnością powita cię z otwartymi ramionami!
— Miałabym pojechać do Indii? — zapytała niedowierzająco.
— Oczywiście!
Na twarzy Orissy rozbłysła radość.
— Sądzisz, że wuj Henry rzeczywiście zgodziłby się, żebym z nim mieszkała?
— O tym nie pomyślałem — przyznał Karol. — Ale nie widzę powodu, dla którego miałby się nie zgodzić. W końcu kobieta w domu samotnego mężczyzny jest zawsze mile widziana. Poza tym jesteś jego ulubienicą. Gdy przebywałem w Indiach, wciąż wypytywał, czy mam od ciebie jakieś wiadomości. Nie będziesz dla niego ciężarem. Pomożesz mu w prowadzeniu domu.
— Nie wiesz nawet, jak bardzo chciałabym powrócić do Indii! — szepnęła drżącym głosem Orissa. — Co noc wspominam ten kraj mojego szczęśliwego dzieciństwa. Tylko tam miałam prawdziwy dom, ojca i matkę... i... byłam najszczęśliwszą, dopóki mama...
— Wobec tego postanowione! — przerwał jej Karol. — Jedziesz do wuja Henry’ego! Tylko zaraz... gdzie on ostatnio przebywał w Indiach? Chyba w Delhi.
— Trzeba go jednak najpierw uprzedzić o moim przyjeździe — powiedziała z błyskiem nadziei w oczach. — A zanim wuj nam odpisze, minie kilka dni. Gdzie się podzieję w tym czasie?
Karol nie odpowiedział, zastanawiaj ąc się nad czymś. W końcu uśmiechnął się rozpromieniony i oznajmił, jakby nie słyszał pytania Orissy:
— Mam pomysł!
— Jaki?
— Przyznam ci się, że właśnie uświadomiłem sobie, iż nie stać mnie na opłacenie twojej podróży do Indii. Jestem koszmarnie zadłużony...
— Piękne kobiety muszą być kosztowne... — zauważyła uszczypliwie Orissa.
— To prawda... — uśmiechnął się. — Ostatecznie mógłbym gdzieś pożyczyć pieniądze na twoją podróż, ale nie byłoby to łatwe i trochę by trwało... Mam jednak inny pomysł.
— Jaki? — zniecierpliwiła się.
— Kiedy dzisiaj rano zajrzałem do naszego sztabu, zastałem tam generała Artura Critchleya. Generał jest naczelnym dowódcą naszych oddziałów w Bombaju i przyjechał do Londynu na kilka tygodni.
Orissa z uwagą śledziła twarz brata, który ciągnął:
— Przypadkiem słyszałem, jak generał pytał adiutanta, czy zna jakiegoś wojskowego, którego żona będzie w najbliższym czasie płynąć do Indii na „Dorundzie”. Adiutant nie znał nikogo takiego Wówczas generał wyjaśnił, że zależy mu na znalezieniu opiekunki dla wnuka, którego zamierza wysłać do Indii tym statkiem. Kuzynka, która podjęła się opieki nad dzieckiem, nieoczekiwanie uległa wypadkowi i musiała zrezygnować z podróży. Żona generała zaś sama nie może zapewnić wnukowi należytej opieki podczas podróży.
— „Do wypłynięcia »Dorundy« nie zostało już dużo czasu — zauważył na koniec generał.
— To prawda, sir — przyznał adiutant.
— Mam więc do pana prośbę — zwrócił się do niego generał. — Proszę zorientować się, czy zamierza płynąć tym statkiem jakaś samotna dama, która zechciałaby się zająć moim wnukiem podczas podróży w zamian za opłacenie jej biletu pierwszej klasy. Oczywiście tylko w jedną stronę!
— Zrobię to z przyjemnością, sir! — zapewnił go adiutant...”
Karol zamilkł i spojrzał z błyskiem w oku na Orissę, która nie wytrzymała i wykrzyknęła radośnie:
— Więc to ja mam być tą opiekunką?!
Zaraz jednak zapytała niepewnie:
— A jeżeli adiutant już kogoś znalazł?
— Nie znalazł!— stwierdził stanowczo Karol.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.