-
nowość
-
promocja
Droga przez łąkę - ebook
Droga przez łąkę - ebook
Książka Zofii Król wzięła się z tęsknoty. Tęsknoty za pewnym miejscem, ale i za samym doświadczaniem przestrzeni. To wielowątkowa opowieść o tym, w jaki sposób nawiązujemy relację z trójwymiarem, oswajamy go, a potem przekładamy te doznania na język literatury, malarstwa, filozofii. Autorka przygląda się tekstom, mapom i obrazom, śledzi wędrówki współczesnych artystek, zamyśla się nad kondycją marzącej o wejściu w widok podmiotki. Jednocześnie sama podróżuje w czasie i przestrzeni, przenosząc się płynnie z pagórków południowej Anglii końca XVIII wieku, gdzie przypatruje się pewnej poziomce, na zalane słońcem XV-wieczne burgundzkie uliczki, z dzikich stoków Garganów – na dziewiąte piętro pewnego warszawskiego wieżowca i na szczyt prowansalskiej Góry świętej Wiktorii, skąd roztacza się niezwykły widok. Przewodniczkami w tej podróży są pisarki i pisarze – Wordsworthowie, Haupt, Białoszewski, Miłobędzka, Lebda, malarze – van Eyck, Cézanne, Hockney, filozofowie – Merleau-Ponty czy Berleant, oraz ktoś jeszcze – pomarańczowy ludzik Google Maps. Autorka odsłania również złożoność wirtualnych i zapośredniczonych form doświadczania przestrzeni, odwołuje się przy tym do prac artystów, którzy wykorzystują ich potencjał.
Ta oryginalna – erudycyjna, a przy tym napisana z lekkością – książka przychodzi do nas w momencie, kiedy zwykłe czynności, takie jak gapienie się za okno, a nie w ekran telefonu, czy bezinteresowne włóczęgi zyskują status czegoś zupełnie wyjątkowego. Unikając utartych ścieżek i ustalonych schematów myślenia o przestrzeni, autorka proponuje nam własną, osobną o niej opowieść, zachęcając zarazem do uważności i doznawania wszystkimi zmysłami.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Esej |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68615-01-2 |
| Rozmiar pliku: | 916 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DROGA
Niech pomarańczowy ludzik wyląduje po raz pierwszy właśnie tu, tuż przed Tczewem, gdzie pociąg wjeżdża na most nad nadrzeczną łąką, na ulicy Kolejowej w Lisewie Malborskim. Na zdjęciach Street View z 2024 roku pod mostem można zobaczyć graffiti pociągu na tle zachodzącego słońca, przeczytać kilka cierpkich słów skierowanych do wrogich drużyn piłkarskich, nieco dalej ogłoszenie „sprzedaż ziemniaków” i aktualny telefon do Leszka. Jeśli pójdziemy z ludzikiem ulicą 10 Marca w stronę widocznej z okna pociągu drogi, miniemy chłopaka na rowerze górskim, w uszach ma słuchawki. Furtkę domu numer 5a uchyla człowiek w kasku, cień kamery na dachu samochodu odbija się nieoczekiwanie na trawiastym poboczu. Prowadząca ku łące brukowana poniemiecka droga zmieni się w polną – zamiast krów mamy tu stogi siana, jest sierpień. Na żadnym ze zdjęć nie widać jednak przejeżdżającego mostem pociągu. Przy wejściu na pola stoi tabliczka, zbyt zardzewiała, by cokolwiek z niej odczytać. Zaraz później przycisk myszki przestaje działać, trasa się kończy, samochód Google’a zawrócił zapewne w obawie przed błotem. Dalej wirtualnie pójść już się nie da.
Droga przez nadrzeczną łąkę, którą widać z pociągu tuż przed Tczewem – być może nawet wraz z ramą samego okna – mogłaby się za to znaleźć na jednym z obrazów brytyjskiego malarza Erica Raviliousa, który urodził się i wychował półtora tysiąca kilometrów na zachód, w Eastbourne na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii, i malował nieustannie właśnie uciekające oku drogi, ścieżki i szlaki swojej rodzinnej krainy kredowych pagórków. Do namalowania wiosennej nadwiślańskiej trawy musiałby użyć jaśniejszej niż zwykle zielonej farby, plamy krów rozrzuciłby na drugim planie obrazu, a uniesiony trochę za pośrednictwem mostu punkt widzenia pozwoliłby mu poprowadzić linię drogi daleko ku horyzontowi – punkt, w którym droga znika, zaznaczony byłby już tylko pojedynczym dotknięciem pędzla.
Na jednym ze znanych obrazów Raviliousa, zatytułowanym po prostu Chalk paths, dróg jest kilka, krajobraz przecina linia drutu kolczastego, skos pagórka nagle stromo opada. Punkt widzenia nieoczywisty, jakby malarz go nie ustawiał, ale właśnie uchwycił przypadkowo, jadąc pociągiem przez przesuwający się za oknem pejzaż. Ravilious zresztą z całą pewnością jeździł koleją przez południowe i północne Downs – inny z jego znanych obrazów przedstawia pejzaż w ramie trzech sąsiadujących ze sobą okien starej pociągowej salonki. Na jednym z pagórków widać z daleka kształt wielkiej białej płaskorzeźby konia z Westbury, dzielący łąki płot, kolejne stopnie nasycenia zieleni. Robert Macfarlane, brytyjski pisarz, zwraca uwagę na inną cechę obrazów Raviliousa: wypłaszczające widok blade światło. Drzewa pomiędzy „kredowymi ścieżkami” zdają się przylepione do łąki, a kolejne przewyższenia płasko przylegają do poprzednich. Wypłaszczanie perspektywy, jak się okaże, bywa świadomym narzędziem malarskich studiów nad przestrzenią. Bywa też funkcją samego widzenia – Macfarlane opowiada, jak sam rozpoczynał wyprawę na nartach biegowych przez kredowe wzgórza w takim właśnie świetle, jakby wkroczył w jeden ze śnieżnych obrazów Raviliousa.
Przenoszę nad mapą pomarańczowego ludzika daleko na zachód, w pobliże Eastbourne. To stamtąd Eric jako chłopiec wybierał się na pierwsze wyprawy w bladym świetle poranków na początku XX wieku. Bardzo trudno znaleźć to, czego szukam, kamery Google’a jeżdżą po świecie na samochodach, nie na pociągach, i żeby w wersji Street View znaleźć uchodzącą w krajobraz drogę, którą da się namalować i zobaczyć z pociągowego okna, ludzik musi stanąć na przecięciu szlaku kolejowego z drogowym. Wreszcie w pobliżu Amberley, w samym środku parku narodowego South Downs, udaje nam się wylądować na biegnącej miedzą polnej drodze, w którą bez wątpienia zza szyby przedziału bardzo chciałabym wejść – po prawej pasące się owce, po lewej bladozielona, nieco wysuszona łąka. Widok z okna w podróży, na przykład z Londynu do Portsmouth. Mamy sierpień 2021, grupka zwierząt tłoczy się w cieniu drzewa, kilkoro rowerzystów zatrzymało się, by napić się wody. Droga zamienia się w ścieżkę i skręca tuż obok stogów siana, między płachtami kolejnych łąk, aż do rzeczki i szosy, by zniknąć między polami. Dalej na zachód już nie da się wirtualnie pójść, zupełnie jak pod Tczewem pozostaję więc z pierwotnym uczuciem przestrzennego nienasycenia. Zdjęcia z kamery zresztą wypłaszczają podobnie jak malarskie płótno. Dopiero kiedy wracam do widoku mapy, orientuję się, że szłam South Downs Way, trasą trekkingową wytyczoną tu wzdłuż starych brytyjskich szlaków. To właśnie owe The Old Ways, o których mowa w tytule tomu najbardziej znanych esejów Roberta Macfarlane’a. Nic dziwnego, że to w Wielkiej Brytanii najintensywniej rozwija się literatura zwana nature writing – ten szlak został wytyczony dawno temu, świadczą o tym żłobienia kolein, stare drewniane furtki dzielące kolejne etapy ścieżki, a nawet spotykani po drodze turyści, zastygli na zawsze przy poprawianiu skarpetki czy łykaniu wody. Większość dzikich dróg, którymi chciałoby się wyruszyć, na szczęście jeszcze nie została zarejestrowana na Street View. Nigdy się też przecież nie wchodzi w te widziane z okna pociągu. Powraca tu pytanie, czy pragnienie wejścia w przestrzeń w ogóle może zostać zaspokojone.