- promocja
- W empik go
Droga smutku - ebook
Droga smutku - ebook
Porywający thriller z fabułą wyrwaną z pierwszych stron gazet i wyjątkową bohaterką… Erin McCabe jest prawniczą, starająca się wieść spokojne życie po głębokiej, osobistej zmianie. Ale kiedy młoda, ciemnoskóra, transpłciowa prostytutka zostaje oskarżona o zamordowanie syna bogatego polityka, Erin czuje się w obowiązku podjąć się jej obrony. Nawet jeśli zagraża to jej własnej karierze i życiu. Dziewczyna twierdzi, że zabiła syna senatora w samoobronie. Gdy Erin zabiera się za sprawę, okoliczności wskazują na bardziej złożoną i mrożącą krew w żyłach historię, powiązaną z innymi brutalnymi morderstwami… Robyn Gigl – prawniczka i aktywistka – mierzy się z tematem złożoności płci, rasy, władzy i opinii publicznej.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83291-17-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
17 kwietnia 2006 roku
Jego brązowe oczy były otwarte, a w rozszerzonych źrenicach nadal widniał szok wywołany przez dźgnięcie nożem. Sharise zepchnęła z siebie nagie, pozbawione życia ciało, które z hukiem spadło z łóżka na podłogę. Wylądowało na plecach.
Kurwa, pomyślała, głośno dysząc, muszę się stąd wydostać. Nie. Nie spiesz się, nie panikuj. Jest druga w nocy. Zanim zaczną go szukać, minie jeszcze trochę czasu.
Podparła się na ręce, aby spojrzeć za brzeg łóżka. To tam leżał. Na taniej motelowej wykładzinie w kolorze musztardy tworzyła się plama krwi. Zasłużyłeś na to, pierdolony draniu. Ty kupo gówna. Odwróciła się i spojrzała na własne, skąpane we krwi, ciało. Poczuła nagły atak mdłości. Wychyliła głowę za łóżko i zwymiotowała, ostatecznie odzierając z godności ciało mężczyzny.
Drżąc, przesunęła się na brzeg łóżka i postawiła stopy na podłodze. Miała nadzieję, że nudności miną i uda jej się wstać. Oparła dłoń o ścianę, aby odzyskać równowagę, i powoli wymacała drogę do łazienki. Zapaliła światło, zlokalizowała toaletę i ponownie zwymiotowała, przytrzymując warkoczyki prawą ręką, żeby ochronić je przed zawartością żołądka i mętną wodą z muszli. Ciężko dysząc i krztusząc się własnymi wymiocinami, wróciła myślami do czasów dzieciństwa, kiedy w chorobie pielęgnowała ją troskliwa mama. Boże, jak bardzo chciałaby mieć ją teraz przy sobie. Minęły jednak cztery lata. Nie było już odwrotu.
Kiedy zwróciła wszystko, co wcześniej jadła, położyła się na zimnej terakocie. Była roztrzęsiona i nie mogła ruszyć się z miejsca. W końcu zaczęło do niej docierać, co zrobiła. Wiedziała, że musi działać.
Z trudem weszła pod prysznic. Patrzyła, jak jego krew wiruje i znika w odpływie. Desperacko próbowała obmyślić jakikolwiek plan. Jej odciski palców znajdowały się w całym pokoju i na jego ciele, nie wspominając o tym, że z pewnością zostawiła swoje DNA w wymiocinach, których nie zamierzała posprzątać. Trafiała do aresztu wystarczająco dużo razy, aby wiedzieć, że wydział zabójstw namierzy ją w systemie, zanim wystygnie im poranna kawa. Musi więc nie tylko zniknąć, ale także unikać aresztowania do końca życia. Wydawało się to niemożliwe ze względu na wykonywany przez nią zawód oraz fakt, że zdjęcia jej twarzy już wkrótce będą wisiały na plakatach w całym mieście.
Odnalazła sukienkę i włożyła ją na nagie ciało. Bieliznę przesiąkniętą jego krwią zostawiła w łazience. Usiadła na skraju łóżka, a następnie włożyła sięgające do połowy ud buty ze sztucznej skóry. Spojrzała w lustro, wygrzebała z torebki szminkę i poprawiła makijaż. Oprócz ust miała też pomalowane rzęsy, ale w tym momencie postanowiła nie sięgać po maskarę.
Dlaczego właściwie ten białas ją wybrał? W kieszeni spodni miał portfel. Z prawa jazdy wynikało, że nazywał się William E. Townsend junior i miał dwadzieścia osiem lat. Świetnie – pomyślała, przeglądając portfel. Jeden z tych, co nie noszą gotówki. Poza pięćdziesięcioma dolarami, które wręczył jej wcześniej, miał ich jeszcze trzydzieści; łącznie dawało to mniej, niż miał zapłacić za to, czego sobie zażyczył. Wzięła pieniądze i kartę Bank of America. Znalazła jego telefon, otworzyła klapkę i przejrzała spis kontaktów. Głupi sukinsyn. Pod nazwą „BOA” znalazła PIN do karty. Dociągnę do trzech stówek.
Wyciągając kluczyki do BMW z przedniej kieszeni jego spodni, jeszcze raz spojrzała na telefon. Godzina 2.45. Nie wiedziała, dokąd dokładnie ją przywiózł, ale była pewna, że nie oddalili się za bardzo od Atlantic City; być może uda jej się przebrać i dojechać do Filadelfii przed wschodem słońca. Tam porzuci samochód i pojedzie pociągiem do Nowego Jorku. Plan był ryzykowny, ale nie miała lepszego.
Rozglądając się po pokoju, zastanawiała się, czy powinna zabrać ze sobą nóż. Właściwie nie miało znaczenia, czy go znajdą. Jeśli ją złapią, z pewnością powiążą jej osobę z miejscem zbrodni. Lepiej go zabrać. Na wszelki wypadek.
Podeszła do miejsca, w którym leżał mężczyzna. Jego twarz była już blada. Krew, która wcześniej nadawała jej koloryt, uformowała pod ciałem kałużę. Dłonie wciąż ściskały ostrze wystające z klatki piersiowej. Sharise odgięła zaciśnięte palce, żeby wyciągnąć nóż, a następnie opłukała go w zlewie i wsadziła do torebki.
Trzeba się zbierać. Zgasiła światło i zostawiła na klamce zawieszkę NIE PRZESZKADZAĆ. Przy dobrych wiatrach dotrze do Nowego Jorku, zanim znajdą jego zwłoki. Jeśli naprawdę dopisze jej szczęście, sprawę poruszą tylko lokalne media. Zrobiła głęboki wdech i opuściła pokój.Rozdział 1
Erin nie była w tej sali sądowej od ponad pięciu lat. Wiele się zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty. Idąc między ławkami, uśmiechała się do siebie. Myślała o czasie, który spędziła tutaj dziesięć lat wcześniej, tuż po ukończeniu studiów prawniczych. Była wówczas asystentką sędziego Milesa Foremana. Dużo się wtedy dowiedziała, ponieważ mogła obserwować pracę zarówno dobrych, jak i kiepskich prawników. Nauczyła się wiele także od samego sędziego Foremana – zarówno dobrych, jak i złych rzeczy. Spodziewała się, że dzisiaj pokaże się on ze złej strony. Da sobie z tym radę. Ostatecznie, nie miała innego wyjścia.
– Erin, czy tobie kompletnie odbiło? – Carl Goldman, reprezentujący współoskarżonego jej klienta, otworzył szeroko oczy. Erin zajęła miejsce tuż obok.
Odstawiła na ławkę torebkę, która pełniła także rolę aktówki, i uśmiechnęła się miło.
– Nie wiem, o czym mówisz, Carl.
– Foreman naprawdę się wkurzy. Dlaczego złożyłaś ten wniosek? Odbije się to nie tylko na twoim kliencie, ale skończy się także wysłaniem mojego na szafot.
– Czy twój klient ma coś na swoją obronę?
Przyglądał się jej, próbując zrozumieć, o co jej chodzi.
– Nie. Ale co to ma wspólnego z twoim wnioskiem o wyłączenie Foremana z postępowania?
Zaśmiała się.
– Mój klient również nie ma, co oznacza, że w pewnym momencie będę starała się uzyskać dla niego jak najlepszą możliwą ugodę. Przesłuchałam wszystkie nagrania z podsłuchu i wiem, że jedziemy na tym samym wózku. Prawda?
– Tak, i co z tego?
– Kto wydaje najsurowsze wyroki w hrabstwie?
– Foreman – odpowiedział Carl.
– Bingo. Potrzebujemy sędziego, który spojrzy na tę sprawę realistycznie: to zwykły hazard, a nie zorganizowana działalność przestępcza z praniem pieniędzy. Nasi klienci powinni dostać maksymalnie po kilka lat, nie osiem czy dziewięć, na które z pewnością skaże ich Foreman. No i tak długo, jak to on prowadzi tę sprawę, prokuratura nie musi wykazywać się rozsądkiem, skoro z pewnością nie zrobi tego sędzia.
– Na jaką przesłankę chcesz się powołać?
Uśmiechnęła się ze złośliwym grymasem.
– Foreman jest homofobem.
Carl wytrzeszczył oczy.
– I co to ma wspólnego ze sprawą? Mój klient nie jest osobą homoseksualną. A twój?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, nie jest. Ale nie chodzi o niego. Chodzi o mnie.
Carl zmierzył Erin wzrokiem od góry do dołu, a na jego twarzy malowało się zmieszanie. Miała na sobie granatową, elegancką marynarkę i jedwabną bluzkę z głębokim wycięciem, które podkreślało jej piersi. Spódnica kończyła się nieco ponad kolanami. Strój uzupełniały dziesięciocentymetrowe szpilki i perfekcyjny makijaż. Ze względu na włosy w kolorze miedzi i piegi pokrywające grzbiet nosa zazwyczaj dawano jej dużo mniej niż trzydzieści pięć lat. Wielokrotnie słyszała, że ma wygląd typowej dziewczyny z sąsiedztwa. Uważała to za bardziej niż ironiczne.
– Przecież nie wyglądasz na osobę homoseksualną – wydusił z siebie po dłuższej chwili.
Przechyliła głowę na bok.
– A jak właściwie powinna wyglądać osoba homoseksualna? Wydaję ci się za mało męska? Poza tym, kto powiedział, że...
Wypowiedź Erin przerwało wejście protokolanta.
– Proszę wstać.
Sędzia Miles Foreman z impetem wybiegł ze swojego gabinetu, usiadł przy stole sędziowskim i rozejrzał się po wypełnionej po brzegi sali.
– Państwo przeciwko Thomasowi – oznajmił, nawet nie próbując ukryć gniewu.
Erin i Carl zajęli swoje miejsca przy stole obrońców i oskarżycieli, gdzie znajdował się już asystent prokuratora, Adam Lombardi. Oliwkowa cera Lombardiego, kruczoczarne włosy, które zaczesywał na gładko do tyłu, rzymski nos i drogie garnitury sprawiały, że ludzie, którzy go nie znali, brali go za drogiego obrońcę. W rzeczywistości był cenionym oskarżycielem. W pełni zasługiwał na to miano i z pewnością nie zamierzał zmienić strony.
– Proszę się przedstawić – rzucił Foreman, nie podnosząc głowy.
– Asystent prokuratora Adam Lombardi jako reprezentant państwa, Wysoki Sądzie.
– Erin McCabe jako reprezentantka oskarżonego Roberta Thomasa. Dzień dobry, Wysoki Sądzie.
– Carl Goldman jako reprezentant oskarżonego Jasona Richardsona, Wysoki Sądzie.
Forman podniósł wzrok i opuścił okulary, żeby spojrzeć ponad szkłami. Erin pomyślała, że nie postarzał się ani trochę w ciągu ostatnich pięciu lat, które upłynęły od chwili, gdy ostatni raz pojawiła się w jego sali, ani nawet w ciągu dziesięciu, które minęły od czasów, gdy u niego pracowała, ale nie był to komplement. Łysy, z surowym wyrazem twarzy i dopasowanym do wyglądu stylem bycia, zawsze wydawał się o dziesięć lat starszy niż w rzeczywistości. Teraz, mając sześćdziesiąt pięć lat, w końcu wyglądał na swój wiek.
– Wszyscy mogą zająć miejsca, z wyjątkiem pani McCabe.
Wziął do ręki plik dokumentów i pomachał nimi.
– Zaiste, dzień dobry – zaczął. – Czy mogłaby mi pani powiedzieć, co to jest, pani McCabe?
Erin uśmiechnęła się uprzejmie.
– Przypuszczam, że jest to wniosek, który złożyłam, Wysoki Sądzie.
– Oczywiście, że jest to wniosek, który pani złożyła. Czy zechce mi pani wyjaśnić motywy pani postępowania?
Wiedziała, że stąpa po cienkiej linii pomiędzy prowokacją a obrazą sądu.
– Tak, Wysoki Sądzie. To wniosek o odsunięcie pana od tej sprawy.
– Znam jego treść! – wybuchnął. – Chciałbym wiedzieć, skąd wzięła się u pani zuchwałość, która pozwoliła pani zakwestionować moją bezstronność?
W jej głowie szybko pojawiła się odpowiedź. Myślę, że to dziedziczne. Prawdopodobnie mam to po matce. Zdecydowała się jednak na bezpieczniejsze:
– Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem, Wysoki Sądzie.
– Czego pani nie rozumie, pani McCabe? Mówi pani, że chce, żebym odsunął siebie samego od sprawy, ale nie złożyła pani oświadczeń popierających wniosek. W dokumencie pisze pani, że chce przedstawić mi oświadczenie do przejrzenia na osobności, przy drzwiach zamkniętych, jak to pani ujęła. Jeśli ma pani coś do powiedzenia na mój temat, sugeruję, aby zrobiła to pani publicznie, w trakcie rozprawy.
Spojrzała na niego, próbując oszacować, jak blisko jest granica, której nie powinna przekroczyć.
– Wysoki Sądzie, nie jestem pewna, czy Wysoki Sąd naprawdę chce, żebym to zrobiła.
Foreman rzucił wniosek na stół, położył dłonie płasko przed sobą i nachylił się.
– Za kogo pani się uważa, żeby mówić mi, czego chcę lub nie chcę? Albo zaprezentuje pani oświadczenie podczas rozprawy, albo wniosek zostanie odrzucony. Czy wyrażam się jasno? – Zrobił pauzę, a potem z naciskiem dodał: – Pani McCabe.
Erin powoli wciągnęła powietrze.
– Dobrze, Wysoki Sądzie. Dla przypomnienia, dziesięć lat temu pracowałam jako asystentka prawna pod kierunkiem Wysokiego Sądu. W tym czasie Wysoki Sąd prowadził sprawę McFarlane’a przeciwko Robertowi DelBuno. Pan DelBuno był wówczas prokuratorem generalnym. Czy Wysoki Sąd pamięta tę sprawę?
Foreman spojrzał na nią z góry.
– Tak – odparł z nutą niepokoju w głosie.
– Domyślam się, że Wysoki Sąd ją pamięta, ponieważ dotyczyła konstytucyjnego zakwestionowania penalizacji kontaktów homoseksualnych w New Jersey, prawa, które Wysoki Sąd podtrzymał. Później zostało ono unieważnione dzięki apelacji. Otóż, jeśli Wysoki Sąd sobie przypomina, pana McFarlane’a reprezentował...
Uderzenie młotka Foremana sprawiło, że nagle przerwała.
– Wzywam przedstawicieli stron do mojego gabinetu. Ale już!
Foreman zerwał się z krzesła, jak burza zbiegł po trzech schodach i przeszedł przez drzwi prowadzące do pomieszczenia.
Adam Lombardi szedł do gabinetu tuż za Erin.
– Lepiej, żeby to było coś dobrego, bo jeśli tak nie jest, będziesz musiała szybko sprowadzić tu kogoś z kaucją.
Uśmiechnęła się do Adama. Był przyzwoitym facetem, po prostu wykonywał swoją pracę. Wiedziała, że gdyby to zależało od niego, złożyłby uczciwą propozycję ugody.
– Myślę, że będzie dobrze. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, to wstawisz się za mną u szeryfa?
– Pewnie. Postaram się, żeby dali ci celę z ładnym widokiem.
– Dzięki – odparła.
Kiedy weszli do środka, sędzia, wciąż w formalnym stroju, przechadzał się tam i z powrotem za swoim biurkiem. Zatrzymał się na chwilę, by obrzucić swoją byłą pracownicę wzrokiem.
– Ty... – zaczął. – Masz niezły tupet, żeby tak mnie atakować. Mój wyrok w sprawie McFarlane’a został odwołany. I co z tego? Właściwie każdego sędziego to spotyka. Ta sprawa dotyczy hazardu, a nie prostytucji. Co ma z tym wspólnego McFarlane?
Erin wyciągnęła dokument.
– Wysoki Sądzie, oto oświadczenie, z którym chciałabym, aby Wysoki Sąd zapoznał się przy drzwiach zamkniętych. Zrobiłam tak, żeby Wysoki Sąd mógł przejrzeć je w gabinecie, a następnie zdecydować, czy chce je upublicznić.
Wyciągnął rękę i wyrwał jej papiery, po czym wziął z biurka okulary i zaczął czytać. Jego twarz niemal natychmiast poczerwieniała. Kiedy skończył, spojrzał na nią gniewnie.
– To są kłamstwa, przeklęte kłamstwa. Nigdy nie wypowiedziałem tych słów. Nigdy! Powinienem zatrzymać panią za obrazę sądu. Może kilka dni w więzieniu okręgowym odświeży pani pamięć. Co pani na to, pani McCabe?
Wiedziała, że ma go w garści. Jasne, było to słowo przeciwko słowu, ale z pewnością nie chciałby, aby cokolwiek z tego zostało upublicznione.
– Wysoki Sądzie, bardzo starałam się nie pamiętać o pańskich komentarzach na temat Barry’ego O’Toole’a, obrońcy pana McFarlane’a. Jeżeli Wysoki Sąd wyrazi takie życzenie, chętnie dostarczę kopie pozostałym przedstawicielom stron. Proszę pamiętać, że jeśli zostanę zatrzymana za obrazę sądu, Wysoki Sąd będzie musiał dołączyć moje oświadczenie do akt sprawy.
Cisnął dokumentami w jej stronę, ale doleciały jedynie do biurka.
– Wynocha z mojego gabinetu – rzucił gniewnie.
Kiedy zaczęli wychodzić, nagle zawołał ją z powrotem.
Zatrzymała się i odwróciła.
– Tak, Wysoki Sądzie?
– Jesteś gorsza niż O’Toole, wiesz? On przynajmniej nikogo nie oszukiwał. Pozostał sobą.
Przyjrzała mu się dokładnie; był wyraźnie rozgniewany.
– Wysoki Sądzie, dziesięć lat temu człowiek, którego uważam za jednego z moich mentorów prawnych, powiedział mi, że robienie tego, co jest dobre dla klienta, jest najwyższym obowiązkiem prawnika. Powiedział mi, że nawet jeśli sędzia nie zgadza się z moim stanowiskiem, powinien zawsze uszanować fakt, że robię to dla osoby, którą reprezentuję. Próbuję postępować zgodnie z tym zaleceniem. Stawiam interes klienta ponad reakcję sędziego. Podobnie jak ja, mój mentor nie jest doskonały. Dowodzi tego złożony przeze mnie dokument. Biorąc pod uwagę mój status, czułam, że mój klient może ucierpieć w wyniku pewnych uprzedzeń. Niemniej jednak, niezależnie od niedoskonałości mojego mentora, zawsze będę go szanować za pomoc i przewodnictwo, którymi obdarzał mnie, gdy dla niego pracowałam.
Pozwoliła ostatniemu zdaniu wybrzmieć, mając nadzieję, że uwierzy w jej szczerość.
– Czy to już wszystko, Wysoki Sądzie?
Foreman sięgnął po leżące na biurku oświadczenie. Powoli rozerwał je na kawałki.
– Oto, co myślę o pani oświadczeniu, pani McCabe – odparł z wyraźną pogardą. – A jeśli pani krótkie przemówienie miało być przeprosinami, to nie zostały one zaakceptowane. Proszę wyjść i nie martwić się, że pani śliczna główka pojawi się tu w przyszłości. Dopilnuję, żebym nie orzekał w żadnej sprawie, w którą będzie pani zaangażowana, ponieważ po przeczytaniu tych ohydnych kłamstw nie zdołam traktować pani uczciwie. I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że widzę panią ostatni raz.
Kusiło ją, by mu odpowiedzieć, ale kolejna dobra rada wysunęła się w jej głowie na pierwszy plan: Zakończ dyskusję, dopóki masz przewagę.
– Dziękuję, Wysoki Sądzie – powiedziała, odwracając się i kierując z powrotem do sali sądowej.Rozdział 2
– Potrzebujesz kasy na kaucję? – odezwał się głos w telefonie. Był to Duane Swisher, partner Erin.
– Nie, Swish. Właśnie wychodzę z sądu – odparła ze śmiechem, doceniając jego pokręcone poczucie humoru.
– No i?
– Gość wycofuje się z tej i wszystkich innych spraw, w które jestem zaangażowana.
– Kurczę. Coś ty napisała w tym oświadczeniu?
– Och, po prostu wybrałam kilka cytatów z sędziego homofoba. Co robisz?
– Jestem z Benem. Próbujemy wymyślić, jak rozegrać sprawę z biurem prokuratora.
– Jasne – odpowiedziała. Miała nadzieję, że Benowi Silverowi, jednemu z najlepszych stanowych obrońców specjalizujących się w sprawach karnych w stanie, uda się uchronić jej partnera przed Departamentem Sprawiedliwości, który, jak się zdawało, znowu nabierał ochoty, aby oskarżyć go o ujawnienie tajnych informacji dziennikarzowi „Timesa”. Trzy lata wcześniej Duane został zmuszony do opuszczenia szeregów FBI, ponieważ podejrzewano, że jest on źródłem przecieków. Teraz gdy ukazała się książka zawierająca rzeczone sekrety, Duane znowu znalazł się na celowniku dochodzenia prowadzonego przez ten sam departament.
– Słuchaj, czy masz czas, żeby spotkać się z nowym potencjalnym klientem? – zapytał Swisher.
Przejrzała w głowie swój kalendarz.
– Tak, myślę, że podołam. Muszę dzisiaj popchnąć parę spraw, ale znajdę chwilę. Kiedy przyjdzie?
– Właściwie to musisz się z nim spotkać w areszcie hrabstwa Ocean.
– Okej. Źle się ubrałam. Co to za sprawa?
– Morderstwo. Nie zdziwiłbym się, gdyby oskarżyli go o zabójstwo zagrożone karą śmierci.
– Czekaj, przecież nie jesteśmy już na liście obrońców z urzędu?
– To nie jest sprawa z przydziału. Poprosił nas o to Ben. Czuje, że sobie z tym nie poradzi. Zna ojca ofiary. To poważna sprawa, E.
– Domyślam się, że tak jest, skoro mówisz o karze śmierci. Podaj więcej szczegółów.
– Pamiętasz, jak około czterech miesięcy temu znaleziono w motelu zadźganego nożem dzieciaka imieniem William E. Townsend junior?
– Jasne. Jego ojciec to gruba ryba na południu New Jersey; pisali o tym wszędzie. Czy przypadkiem nie zgarnęli za to kogoś kilka tygodni temu?
– Właśnie o nim mowa.
– Ale dlaczego Ben nas poleca? Wiesz, doceniam to i w ogóle, ale ten człowiek zna wszystkich. A w dodatku nigdy nie zajmowałam się sprawą z wyrokiem śmierci.
– Z wielu powodów. Po pierwsze, jest wdzięczny za to, jak bardzo pomogłaś mu w mojej sprawie, i uważa, że jesteś świetną adwokatką. A po drugie, prawie wszyscy znajomi Bena mają ten sam problem: albo znają Townsenda, albo nie chcą mu się narazić.
Zaśmiała się odruchowo.
– Taa, chyba daleko nam do tej ligi.
– Po trzecie, Ben pomyślał, że zrozumiesz oskarżonego lepiej niż większość ludzi.
Chciała już zadać kolejne pytania, ale przypomniała sobie, co mówiono o sprawie w mediach, i zrozumiała, o co mu chodziło. Przez chwilę rozważała w myślach wszystkie za i przeciw.
– Cóż, jeśli to nie jest sprawa z przydziału, to kto nam za to zapłaci?
– Dostaniemy siedemdziesiąt pięć tysięcy zaliczki i trzysta za godzinę. Zapłaci nam Paul Tillis.
– I powinnam wiedzieć, kto to jest, bo...
– Erin, co z tobą? To Paul Tillis, rozgrywający Pacerów, mąż Tonyi Tillis, z domu Barnes, siostry oskarżonego Samuela Barnesa. Tonya mówi, że nie widziała brata, odkąd rodzice wyrzucili go z domu w Lexington w stanie Kentucky. Ale chcą zapłacić za jego prawnika.
Erin gwizdnęła cicho.
– W takim razie pojadę na południe, spotkam się z Barnesem i zdecyduję, czy możemy się tego podjąć.
– Świetnie. Właśnie rozmawiałem z obrońcą z urzędu, który aktualnie zajmuje się sprawą. Powiedział, że zostawi ci kopię dokumentów w recepcji; po prostu poproś recepcjonistkę o paczkę z twoim imieniem. Twierdzi, że na razie ma tylko kartotekę policyjną Barnesa i wstępny raport z jego aresztowania w Nowym Jorku. Przefaksuje do aresztu autoryzację, żebyś mogła zobaczyć się z klientem w celu omówienia jego ewentualnej reprezentacji. Poza tym cieszy się, że ktoś jest zainteresowany przejęciem sprawy. Najwyraźniej nikt z jego biura nie chce wkurzyć Townsenda.
– Wspaniale.
– Możesz się nie zgodzić.
Zastanowiła się przez chwilę.
– Zobaczmy, co się stanie.
– Dobra, po południu będę w biurze. Pogadamy, jak wrócisz.
Gdyby Erin wiedziała, że ma odwiedzić więzienie okręgowe, włożyłaby coś bardziej konserwatywnego. Nie była pewna, co jest bardziej poniżające – zaczepki słowne więźniów czy pożądliwe spojrzenia funkcjonariuszy więziennych.
Podeszła do kuloodpornego szkła z legitymacją w ręku; torebkę zawsze zostawiała w bagażniku samochodowym.
– W czym mogę pomóc? – zapytał porucznik stojący po drugiej stronie, nie podnosząc wzroku.
– Chciałabym zobaczyć się z więźniem.
– Musi pani wrócić później. Godziny odwiedzin zaczynają się od czternastej – odpowiedział. Był wyraźnie rozdrażniony.
– Jestem adwokatką – powiedziała.
Pocierając kark, powoli odchylił się na krześle, by obrzucić ją wzrokiem od góry do dołu.
– Jesteś pewna, że chcesz tam wejść, kochanie? Ci faceci potrafią być niemili – rzucił z uśmiechem. – Może wolisz tu zostać i dotrzymać mi towarzystwa?
Podczas gdy jego wzrok spoczywał na jej klatce piersiowej, odczytała treść jego plakietki: WILLIAM ROSE. Kretyn, pomyślała, odwzajemniając uśmiech.
– Nie musisz mówić do mnie „kochanie”, poruczniku. I, Rosie, być może jesteś tym jedynym, ale jeśli nie chcesz przyprowadzić do mnie klienta, to chyba nie mam wyboru – odparła, wkładając prawo jazdy, identyfikator adwokata i kluczyki od samochodu do metalowej szuflady.
Patrzył na nią z uśmieszkiem, który wskazywał, że próbuje rozszyfrować, czy flirtuje z nim, czy raczej z niego kpi.
– Więc do kogo przyszłaś... kochanie? – zapytał, otwierając szufladę i patrząc na jej identyfikator.
– Do Samuela Barnesa.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Wybryk natury i morderca. Będziesz potrzebowała czegoś więcej niż dobrego wyglądu i uroku osobistego.
– Nigdy nie wiadomo. – Ugryzła się w język. Wiedziała, że Sam Barnes zbierze to, co ona zasieje.
Porucznik odwrócił się i podniósł słuchawkę.
– Tu Rose. Zaprowadź Barnesa do sali spotkań numer dwa. Przyjechała do niego prawniczka. Nazywa się Erin McCabe.
Ponownie zbliżył się do szklanej przegrody, położył coś na tacy i przesunął ją w jej stronę.
– Zatrzymam twoje prawo jazdy, identyfikator adwokata i klucze, dopóki nie wyjdziesz i nie oddasz mi plakietki. Nie chcę, żeby ktokolwiek stąd uciekł, przebierając się za ciebie – dodał z chichotem.
– Dzięki, poruczniku – powiedziała, wyjmując identyfikator gościa. Założyła go na szyję i podeszła do metalowych drzwi. Musiała poczekać, aż ją wpuszczą.
Bez względu na to, ile razy słyszała szczęk zatrzaskujących się za nią ciężkich drzwi, zawsze przeszywała ją klaustrofobiczna fala strachu; czuła się tak, jakby ktoś raził ją prądem. Świadomość, że jest zamknięta i zdana na łaskę osoby, która jako jedyna może ją stąd wypuścić, nie była niczym przyjemnym. Jej dzisiejszy ubiór był kolejnym powodem do zdenerwowania – w końcu odwiedzała więzienie dla mężczyzn.
Najpierw przeszła przez wykrywacze metalu, a potem strażnicy dokładnie przejrzeli jej dokumenty, aby upewnić się, że nie ma w nich spinaczy ani zszywek. Znaleźli tylko skopiowane raporty policyjne od obrońcy z urzędu, wizytówkę Erin i notatnik ze schludnie zapisanym imieniem i nazwiskiem Samuel Barnes. Po upewnieniu się, że adwokatka nie próbuje niczego przemycić, jeden z funkcjonariuszy zaprowadził ją do małego pokoju ze stołem i dwoma krzesłami. Zgodnie z zasadą, której przestrzegała w czasach, gdy była obrończynią publiczną, usiadła na tym, które znajdowało się najbliżej wyjścia. Dzięki temu strażnik zaglądający przez okienko w drzwiach mógł widzieć jej twarz.
Dziesięć minut później usłyszała dźwięk przekręcanego klucza, a następnie szczęk metalowych drzwi, za którymi ukazał się Sam Barnes. Miał nieco poniżej 180 centymetrów wzrostu i był chudy jak szczapa. Szybko oszacowała, że musi ważyć nie więcej niż 68 kilogramów. Na jego brązowej twarzy widać było kilka małych skaleczeń, a wokół warg pojawił się obrzęk. Choć dzieliła ich szerokość stołu, ciemne siniaki na policzkach i pod oczami były wyraźnie widoczne. Nosił warkoczyki, które opadały mu na ramiona.
Wszedł do środka. Kostki i nadgarstki miał skute i połączone grubymi łańcuchami. Przez dziesięć lat swojej pracy nie widziała więźnia skutego na czas wizyty adwokata.
– Możesz go rozkuć na czas mojej wizyty – powiedziała strażnikowi.
– Słuchaj, kochaniutka, ja ci nie mówię, jak masz wykonywać swoją pracę, więc nie mów mi, jak mam wykonywać moją, dobra? Jest w areszcie prewencyjnym. Zostaje w łańcuchach.
Strażnik chwycił i wysunął krzesło, po czym położył ręce na ramionach Barnesa i usadził go.
– Skorzystaj z telefonu, który znajduje się za tobą, kiedy będziesz chciała wyjść lub jeśli pan Barnes zacznie sprawiać problemy. Dzwoni w pokoju kontrolnym. – Odwrócił się i wyszedł, po czym zamknął za sobą drzwi na klucz.
Erin powoli usiadła i przyjrzała się zmaltretowanej twarzy Barnesa.
– Nie jesteś moim adwokatem – rzucił bezczelnie, wyraźnie kobiecym głosem.
– Nazywam się Erin McCabe. Jestem adwokatką. Przyszłam tutaj, żeby zapytać, czy chciałby pan, żebym pana reprezentowała.
– Niby czemu miałbym chcieć, żebyś mnie reprezentowała? Dziewczyno, jesteś o wiele za młoda, żeby być adwokatem. Mam już obrońcę z urzędu. Nie jesteś mi do niczego potrzebna.
Zamilkła na chwilę. Chciała zdobyć zaufanie Barnesa, ale jednocześnie nie mogła wyglądać na zbyt pewną siebie, żeby nie zaszkodzić sprawie.
– Jak mam się do ciebie zwracać? – zapytała spokojnie.
– Chcesz być moim prawnikiem, a nawet nie znasz mojego imienia?
– Z dokumentów wynika, że nazywasz się Samuel Emmanuel Barnes, ale podejrzewam, że nie jest to imię, które preferujesz.
W pokoju zapadła cisza.
– Słuchaj, panienko, niech się twoje białe, liberalne, krwawiące serduszko nie przejmuje tym, jak wolę być nazywany. Dlaczego tu przyszłaś?
– Powiedziałam ci dlaczego. Żeby zapytać, czy chcesz, żebym cię reprezentowała.
– Kto cię przysłał? Nie mam pieniędzy na prawnika.
– Twoja siostra Tonya i jej mąż.
Barnes zesztywniał i zmrużył oczy.
– Nie widziałem jej od czterech lat. Nie wie, gdzie jestem. Poza tym, skąd ma pieniądze na opłacenie prawniczki, która nie skończyła jeszcze szkoły?
– Szczerze mówiąc, nie wiem, skąd ma pieniądze. Podejrzewam, że od męża. Mój partner rozmawiał z twoją siostrą i jej mężem kilka godzin temu. Zapytali go, czy mogę się z tobą spotkać. Zapewne w Lexington mówiono o twoim aresztowaniu. Dzięki temu dowiedzieli się, gdzie jesteś.
– Taa, dzieciak z rodzinnego miasta zyskał sławę. – Barnes zamilkł i spojrzał przez stół. – Mówisz, że moja siostra i jej mąż mieszkają w Lexington?
– Nie, w Indianapolis. Ale twoi rodzice nadal tam są i powiedzieli wszystko twojej siostrze.
Na wzmiankę o rodzicach Barnes jeszcze bardziej się nastroszył.
– Jak się nazywa jej mąż? – zapytał, żeby ją sprawdzić.
– Paul Tillis.
Barnes po raz pierwszy na chwilę opuścił gardę.
– Cóż, dobrze zrobiła, że wyszła za Paula. Kiedy zaczęli się spotykać, śmiałem się z niej, że jeśli się pobiorą, będzie nazywać się Tonya Tillis. Nie wiem dlaczego, ale zawsze uważałem, że to zabawne.
– Rozmawiałam z nią krótko, kiedy tutaj jechałam. Poprosiła, żeby ci przekazać, że cię kocha i tęskni za tobą. Szukała cię przez ostatnie cztery lata. Żałowała, że nie było jej przy tobie, kiedy mama i tata cię wyrzucili. Może nie byłaby w stanie ich przed tym powstrzymać, ale wzięłaby cię do siebie. Ma nadzieję, że nadal może poznać... swoją siostrę – dokończyła cicho Erin.
W kąciku oka Barnesa pojawiła się łza, ale pochylił się i szybko otarł ją wierzchem zakutej w kajdany dłoni.
– Chcesz wyciągnąć kasę od mojej siostry, co? – zawyrokował, a jego ochronna maska szybko wróciła na swoje miejsce. – Czy o to chodzi? Zdajesz sobie sprawę, że zadźgałem białasa, którego tatuś jest grubą rybą? Albo mnie zabiją, albo spędzę resztę życia za kratami. A patrząc na to, jak mają się sprawy, będzie to bardzo krótkie życie, więc nie chcę, żeby moja siostra marnowała na ciebie pieniądze.
– Kto cię pobił?
Barnes odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
– Naprawdę walnięta z ciebie suka. Najpierw przychodzisz tu i mówisz, że chcesz mnie reprezentować, a potem zaczynasz zadawać chujowe pytania, żeby ktoś mnie zabił.
Spojrzał na Erin.
– Potknąłem się i upadłem. Niezdara ze mnie – rzucił, odwracając głowę.
– Powinieneś być ostrożniejszy. Wygląda na to, że upadałeś wiele razy. Słuchaj, w oparciu o to, co twoja siostra powiedziała mojemu partnerowi, podejrzewam, że jesteś transpłciową kobietą. Czy ktoś rozmawiał z tobą o podjęciu próby przeniesienia cię do więzienia dla kobiet?
Barnes przymknął oczy.
– Daj spokój, w życiu mnie tam nie przeniosą.
– Pewnie masz rację. Ale jest to jeden ze sposobów, aby spróbować cię chronić i jednocześnie na nikogo nie kablować. Nawet jeśli się nie uda, zwrócisz uwagę na swoją sytuację i być może jakiś sędzia będzie nieco bardziej wyczulony na fakt, że regularnie spuszczają ci tu łomot, choć podobno jesteś w areszcie ochronnym. Jak na moje oko ochrony nie masz tutaj żadnej.
Zanim Barnes zdołał cokolwiek dodać, Erin kontynuowała:
– Słuchaj, nie zmuszę cię do rozmowy. Twoja siostra poprosiła mnie, żebym cię odwiedziła, więc przyszłam. Jak chcesz, żebym sobie poszła, to pójdę. Podejrzewam, że to, co naprawdę wydarzyło się w nocy siedemnastego kwietnia, znacznie różni się od tego, co opisują w prasie. I zdaję sobie sprawę, że tylko dwie osoby wiedzą na pewno, co się stało, a jedna z nich na pewno nie stawi się w sądzie. Chcesz o tym porozmawiać, dobrze; nie, to też w porządku. Ale co ci szkodzi?
Barnes spojrzał na nią przez stół.
– No dobra, ważniaczko. Mój obrońca z urzędu twierdzi, że prowadził piętnaście spraw o morderstwo. A ty ile masz na koncie?
– Trzy.
– I jak ci poszło?
– Przegrałam wszystkie.
Barnes roześmiał się.
– I myślisz, że powinienem cię zatrudnić? Nie wydajesz się zbyt dobrą opcją, kochanie.
– Nie twierdzę, że nią jestem. Ale jeśli chcemy w ten sposób mierzyć jakość pracy prawnika, to powiedz, czy wiesz, ile spraw wygrał twój obrońca z urzędu?
– Nie, nie pytałem go.
– Może powinieneś. Jeśli przegrał wszystkie piętnaście, jestem pięć razy lepszą prawniczką niż on.
Barnes zmarszczył brwi. Logika Erin nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
– Obrońca powiedział mi, że prawdopodobnie chcą wymierzyć mi karę śmierci, ale żebym się nie martwił, bo nie wykonują jej w New Jersey. Jego biuro ma specjalny zespół, który zajmuje się takimi sprawami i są najlepszymi prawnikami w stanie. Zajmowałaś się kiedyś wnioskiem o karę śmierci?
– Nie. I szczerze mówiąc, nie przyszłam tutaj, aby spierać się, czy wśród obrońców z urzędu są dobrzy prawnicy. Byłam obrończynią publiczną przez pięć lat. Twój adwokat ma rację: w sprawach o karę śmierci pozyskują prawników z zewnątrz, aby stworzyć zespół, który naprawdę dobrze broni oskarżonego. Biuro obrońców z urzędu zazwyczaj wyznacza najlepszych prawników do reprezentowania osób, którym grozi taki wyrok. Prawdą jest również, że od lat sześćdziesiątych nie stracono nikogo w New Jersey. Nie ma gwarancji, ale podejmujemy wysiłki, aby uchylić karę śmierci. Niestety nadal obowiązuje. Jeśli tak będzie do chwili, w której staniesz przed sądem, prawdopodobnie stan będzie o nią wnioskował.
– A jeśli uchylą karę śmierci, to co mi grozi?
– Trzydzieści lat, dożywocie lub dożywocie bez zwolnienia warunkowego.
– Kurwa – rzucił pod nosem Barnes. – Słuchaj, jakkolwiek się nazywasz, wiem, że nie mam żadnych szans. Ale jeśli jakimś cudem miałoby mi się udać, to na pewno nie pomoże mi jakaś rudowłosa, piegowata prawniczka, która nie ma pojęcia, jak wygląda moje życie. Nie wiem, dlaczego moja siostra cię wybrała, ale powiedz jej, że jeśli naprawdę chce pomóc, to niech sprowadzi mi tutaj jakiegoś prawniczego pitbulla, który rozerwie drugą stronę na strzępy.
– Dobra, dam jej znać. Oto moja wizytówka, jeśli kiedykolwiek będziesz jej potrzebować.
– Dlaczego ty? – zapytał Barnes, gdy odwróciła się, by sięgnąć po słuchawkę telefonu i zadzwonić do strażnika. – Skoro ma pieniądze, to dlaczego nie załatwi mi Johnniego Cochrana?
Erin prychnęła i odwróciła się do Barnesa.
– Bez względu na to, jak dobrze lub źle mogłabym się sprawdzić, jestem lepszym wyborem niż Johnnie Cochran. – Przerwała na chwilę. – Niestety dla ciebie i dla pana Cochrana, on nie żyje.
Barnes spojrzał na nią, niepewny, czy powinien jej wierzyć.
– Więc co jest w tobie takiego szczególnego? Nie jesteś czarna. Nie jesteś białym facetem, który prowadził milion spraw. Jesteś córką sędziego czy coś? Nie rozumiem. Dlaczego Tonya wybrała ciebie?
– Prawdopodobnie dlatego, że ty i ja mamy jedną wspólną cechę – odpowiedziała Erin.
– Kurwisz się, żeby dorobić? – odparł ze śmiechem.
Erin przyjrzała się Barnesowi. Wiedziała, dokąd zmierza ta rozmowa, nawet jeśli on nie miał pojęcia.
– Nie, nic takiego. Po prostu wiem skądinąd, jak to jest być odrzuconą.
– Co, nie dostałaś się na Harvard?
– Nie. Wiem, co się czuje, gdy rodzina i przyjaciele mają trudność z zaakceptowaniem tego, kim jesteś.
Zawahała się i powoli wciągnęła powietrze, podejrzewając, że Barnes zareaguje inaczej, niż robi to większość ludzi.
– Jeszcze jakieś dwa lata temu miałam na imię Ian.
Barnes wytrzeszczył na nią oczy.
– Czekaj! Co? Jesteś trans?
Erin przytaknęła.
– Przeszłam tranzycję nieco ponad dwa lata temu.
Barnes kręcił głową z niedowierzaniem. Jedyny dźwięk, który przerywał ciszę w zamkniętej sali konferencyjnej, pochodził od więźniów krzyczących na siebie w korytarzu. Samuel przez kilka minut rozważał swoje możliwości.
Powoli uniósł spętane ręce i położył je na stole.
– Sharise – wyszeptał. – Mam na imię Sharise.
Następnie Sharise delikatnie oparła głowę na ramionach i zaczęła cicho płakać.
– Próbował mnie zabić – powiedziała, tłumiąc szloch. – Miał nóż i próbował mnie zabić... kiedy dowiedział się, że jestem trans.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------