Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Droga smutku - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
22 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Droga smutku - ebook

Porywający thriller z fabułą wyrwaną z pierwszych stron gazet i wyjątkową bohaterką… Erin McCabe jest prawniczą, starająca się wieść spokojne życie po głębokiej, osobistej zmianie. Ale kiedy młoda, ciemnoskóra, transpłciowa prostytutka zostaje oskarżona o zamordowanie syna bogatego polityka, Erin czuje się w obowiązku podjąć się jej obrony. Nawet jeśli zagraża to jej własnej karierze i życiu. Dziewczyna twierdzi, że zabiła syna senatora w samoobronie. Gdy Erin zabiera się za sprawę, okoliczności wskazują na bardziej złożoną i mrożącą krew w żyłach historię, powiązaną z innymi brutalnymi morderstwami… Robyn Gigl – prawniczka i aktywistka – mierzy się z tematem złożoności płci, rasy, władzy i opinii publicznej.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83291-17-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

17 kwiet­nia 2006 roku

Jego brą­zowe oczy były otwarte, a w roz­sze­rzo­nych źre­ni­cach na­dal wid­niał szok wy­wo­łany przez dźgnię­cie no­żem. Sha­rise ze­pchnęła z sie­bie na­gie, po­zba­wione ży­cia ciało, które z hu­kiem spa­dło z łóżka na pod­łogę. Wy­lą­do­wało na ple­cach.

Kurwa, po­my­ślała, gło­śno dy­sząc, mu­szę się stąd wy­do­stać. Nie. Nie spiesz się, nie pa­ni­kuj. Jest druga w nocy. Za­nim za­czną go szu­kać, mi­nie jesz­cze tro­chę czasu.

Pod­parła się na ręce, aby spoj­rzeć za brzeg łóżka. To tam le­żał. Na ta­niej mo­te­lo­wej wy­kła­dzi­nie w ko­lo­rze musz­tardy two­rzyła się plama krwi. Za­słu­ży­łeś na to, pier­do­lony dra­niu. Ty kupo gówna. Od­wró­ciła się i spoj­rzała na wła­sne, ską­pane we krwi, ciało. Po­czuła na­gły atak mdło­ści. Wy­chy­liła głowę za łóżko i zwy­mio­to­wała, osta­tecz­nie odzie­ra­jąc z god­no­ści ciało męż­czy­zny.

Drżąc, prze­su­nęła się na brzeg łóżka i po­sta­wiła stopy na pod­ło­dze. Miała na­dzieję, że nud­no­ści miną i uda jej się wstać. Oparła dłoń o ścianę, aby od­zy­skać rów­no­wagę, i po­woli wy­ma­cała drogę do ła­zienki. Za­pa­liła świa­tło, zlo­ka­li­zo­wała to­a­letę i po­now­nie zwy­mio­to­wała, przy­trzy­mu­jąc war­ko­czyki prawą ręką, żeby ochro­nić je przed za­war­to­ścią żo­łądka i mętną wodą z muszli. Ciężko dy­sząc i krztu­sząc się wła­snymi wy­mio­ci­nami, wró­ciła my­ślami do cza­sów dzie­ciń­stwa, kiedy w cho­ro­bie pie­lę­gno­wała ją tro­skliwa mama. Boże, jak bar­dzo chcia­łaby mieć ją te­raz przy so­bie. Mi­nęły jed­nak cztery lata. Nie było już od­wrotu.

Kiedy zwró­ciła wszystko, co wcze­śniej ja­dła, po­ło­żyła się na zim­nej te­ra­ko­cie. Była roz­trzę­siona i nie mo­gła ru­szyć się z miej­sca. W końcu za­częło do niej do­cie­rać, co zro­biła. Wie­działa, że musi dzia­łać.

Z tru­dem we­szła pod prysz­nic. Pa­trzyła, jak jego krew wi­ruje i znika w od­pły­wie. De­spe­racko pró­bo­wała ob­my­ślić ja­ki­kol­wiek plan. Jej od­ci­ski pal­ców znaj­do­wały się w ca­łym po­koju i na jego ciele, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że z pew­no­ścią zo­sta­wiła swoje DNA w wy­mio­ci­nach, któ­rych nie za­mie­rzała po­sprzą­tać. Tra­fiała do aresztu wy­star­cza­jąco dużo razy, aby wie­dzieć, że wy­dział za­bójstw na­mie­rzy ją w sys­te­mie, za­nim wy­sty­gnie im po­ranna kawa. Musi więc nie tylko znik­nąć, ale także uni­kać aresz­to­wa­nia do końca ży­cia. Wy­da­wało się to nie­moż­liwe ze względu na wy­ko­ny­wany przez nią za­wód oraz fakt, że zdję­cia jej twa­rzy już wkrótce będą wi­siały na pla­ka­tach w ca­łym mie­ście.

Od­na­la­zła su­kienkę i wło­żyła ją na na­gie ciało. Bie­li­znę prze­siąk­niętą jego krwią zo­sta­wiła w ła­zience. Usia­dła na skraju łóżka, a na­stęp­nie wło­żyła się­ga­jące do po­łowy ud buty ze sztucz­nej skóry. Spoj­rzała w lu­stro, wy­grze­bała z to­rebki szminkę i po­pra­wiła ma­ki­jaż. Oprócz ust miała też po­ma­lo­wane rzęsy, ale w tym mo­men­cie po­sta­no­wiła nie się­gać po ma­skarę.

Dla­czego wła­ści­wie ten bia­łas ją wy­brał? W kie­szeni spodni miał port­fel. Z prawa jazdy wy­ni­kało, że na­zy­wał się Wil­liam E. Town­send ju­nior i miał dwa­dzie­ścia osiem lat. Świet­nie – po­my­ślała, prze­glą­da­jąc port­fel. Je­den z tych, co nie no­szą go­tówki. Poza pięć­dzie­się­cioma do­la­rami, które wrę­czył jej wcze­śniej, miał ich jesz­cze trzy­dzie­ści; łącz­nie da­wało to mniej, niż miał za­pła­cić za to, czego so­bie za­ży­czył. Wzięła pie­nią­dze i kartę Bank of Ame­rica. Zna­la­zła jego te­le­fon, otwo­rzyła klapkę i przej­rzała spis kon­tak­tów. Głupi su­kin­syn. Pod na­zwą „BOA” zna­la­zła PIN do karty. Do­cią­gnę do trzech stó­wek.

Wy­cią­ga­jąc klu­czyki do BMW z przed­niej kie­szeni jego spodni, jesz­cze raz spoj­rzała na te­le­fon. Go­dzina 2.45. Nie wie­działa, do­kąd do­kład­nie ją przy­wiózł, ale była pewna, że nie od­da­lili się za bar­dzo od Atlan­tic City; być może uda jej się prze­brać i do­je­chać do Fi­la­del­fii przed wscho­dem słońca. Tam po­rzuci sa­mo­chód i po­je­dzie po­cią­giem do No­wego Jorku. Plan był ry­zy­kowny, ale nie miała lep­szego.

Roz­glą­da­jąc się po po­koju, za­sta­na­wiała się, czy po­winna za­brać ze sobą nóż. Wła­ści­wie nie miało zna­cze­nia, czy go znajdą. Je­śli ją zła­pią, z pew­no­ścią po­wiążą jej osobę z miej­scem zbrodni. Le­piej go za­brać. Na wszelki wy­pa­dek.

Po­de­szła do miej­sca, w któ­rym le­żał męż­czy­zna. Jego twarz była już blada. Krew, która wcze­śniej nada­wała jej ko­lo­ryt, ufor­mo­wała pod cia­łem ka­łużę. Dło­nie wciąż ści­skały ostrze wy­sta­jące z klatki pier­sio­wej. Sha­rise od­gięła za­ci­śnięte palce, żeby wy­cią­gnąć nóż, a na­stęp­nie opłu­kała go w zle­wie i wsa­dziła do to­rebki.

Trzeba się zbie­rać. Zga­siła świa­tło i zo­sta­wiła na klamce za­wieszkę NIE PRZE­SZKA­DZAĆ. Przy do­brych wia­trach do­trze do No­wego Jorku, za­nim znajdą jego zwłoki. Je­śli na­prawdę do­pi­sze jej szczę­ście, sprawę po­ru­szą tylko lo­kalne me­dia. Zro­biła głę­boki wdech i opu­ściła po­kój.Roz­dział 1

Erin nie była w tej sali są­do­wej od po­nad pię­ciu lat. Wiele się zmie­niło od czasu jej ostat­niej wi­zyty. Idąc mię­dzy ław­kami, uśmie­chała się do sie­bie. My­ślała o cza­sie, który spę­dziła tu­taj dzie­sięć lat wcze­śniej, tuż po ukoń­cze­niu stu­diów praw­ni­czych. Była wów­czas asy­stentką sę­dziego Mi­lesa Fo­re­mana. Dużo się wtedy do­wie­działa, po­nie­waż mo­gła ob­ser­wo­wać pracę za­równo do­brych, jak i kiep­skich praw­ni­ków. Na­uczyła się wiele także od sa­mego sę­dziego Fo­re­mana – za­równo do­brych, jak i złych rze­czy. Spo­dzie­wała się, że dzi­siaj po­każe się on ze złej strony. Da so­bie z tym radę. Osta­tecz­nie, nie miała in­nego wyj­ścia.

– Erin, czy to­bie kom­plet­nie od­biło? – Carl Gold­man, re­pre­zen­tu­jący współ­o­skar­żo­nego jej klienta, otwo­rzył sze­roko oczy. Erin za­jęła miej­sce tuż obok.

Od­sta­wiła na ławkę to­rebkę, która peł­niła także rolę ak­tówki, i uśmiech­nęła się miło.

– Nie wiem, o czym mó­wisz, Carl.

– Fo­re­man na­prawdę się wku­rzy. Dla­czego zło­ży­łaś ten wnio­sek? Od­bije się to nie tylko na twoim klien­cie, ale skoń­czy się także wy­sła­niem mo­jego na sza­fot.

– Czy twój klient ma coś na swoją obronę?

Przy­glą­dał się jej, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, o co jej cho­dzi.

– Nie. Ale co to ma wspól­nego z twoim wnio­skiem o wy­łą­cze­nie Fo­re­mana z po­stę­po­wa­nia?

Za­śmiała się.

– Mój klient rów­nież nie ma, co ozna­cza, że w pew­nym mo­men­cie będę sta­rała się uzy­skać dla niego jak naj­lep­szą moż­liwą ugodę. Prze­słu­cha­łam wszyst­kie na­gra­nia z pod­słu­chu i wiem, że je­dziemy na tym sa­mym wózku. Prawda?

– Tak, i co z tego?

– Kto wy­daje naj­su­row­sze wy­roki w hrab­stwie?

– Fo­re­man – od­po­wie­dział Carl.

– Bingo. Po­trze­bu­jemy sę­dziego, który spoj­rzy na tę sprawę re­ali­stycz­nie: to zwy­kły ha­zard, a nie zor­ga­ni­zo­wana dzia­łal­ność prze­stęp­cza z pra­niem pie­nię­dzy. Nasi klienci po­winni do­stać mak­sy­mal­nie po kilka lat, nie osiem czy dzie­więć, na które z pew­no­ścią skaże ich Fo­re­man. No i tak długo, jak to on pro­wa­dzi tę sprawę, pro­ku­ra­tura nie musi wy­ka­zy­wać się roz­sąd­kiem, skoro z pew­no­ścią nie zrobi tego sę­dzia.

– Na jaką prze­słankę chcesz się po­wo­łać?

Uśmiech­nęła się ze zło­śli­wym gry­ma­sem.

– Fo­re­man jest ho­mo­fo­bem.

Carl wy­trzesz­czył oczy.

– I co to ma wspól­nego ze sprawą? Mój klient nie jest osobą ho­mo­sek­su­alną. A twój?

Za­prze­czyła ru­chem głowy.

– Nie, nie jest. Ale nie cho­dzi o niego. Cho­dzi o mnie.

Carl zmie­rzył Erin wzro­kiem od góry do dołu, a na jego twa­rzy ma­lo­wało się zmie­sza­nie. Miała na so­bie gra­na­tową, ele­gancką ma­ry­narkę i je­dwabną bluzkę z głę­bo­kim wy­cię­ciem, które pod­kre­ślało jej piersi. Spód­nica koń­czyła się nieco po­nad ko­la­nami. Strój uzu­peł­niały dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe szpilki i per­fek­cyjny ma­ki­jaż. Ze względu na włosy w ko­lo­rze mie­dzi i piegi po­kry­wa­jące grzbiet nosa za­zwy­czaj da­wano jej dużo mniej niż trzy­dzie­ści pięć lat. Wie­lo­krot­nie sły­szała, że ma wy­gląd ty­po­wej dziew­czyny z są­siedz­twa. Uwa­żała to za bar­dziej niż iro­niczne.

– Prze­cież nie wy­glą­dasz na osobę ho­mo­sek­su­alną – wy­du­sił z sie­bie po dłuż­szej chwili.

Prze­chy­liła głowę na bok.

– A jak wła­ści­wie po­winna wy­glą­dać osoba ho­mo­sek­su­alna? Wy­daję ci się za mało mę­ska? Poza tym, kto po­wie­dział, że...

Wy­po­wiedź Erin prze­rwało wej­ście pro­to­ko­lanta.

– Pro­szę wstać.

Sę­dzia Mi­les Fo­re­man z im­pe­tem wy­biegł ze swo­jego ga­bi­netu, usiadł przy stole sę­dziow­skim i ro­zej­rzał się po wy­peł­nio­nej po brzegi sali.

– Pań­stwo prze­ciwko Tho­ma­sowi – oznaj­mił, na­wet nie pró­bu­jąc ukryć gniewu.

Erin i Carl za­jęli swoje miej­sca przy stole obroń­ców i oskar­ży­cieli, gdzie znaj­do­wał się już asy­stent pro­ku­ra­tora, Adam Lom­bardi. Oliw­kowa cera Lom­bar­diego, kru­czo­czarne włosy, które za­cze­sy­wał na gładko do tyłu, rzym­ski nos i dro­gie gar­ni­tury spra­wiały, że lu­dzie, któ­rzy go nie znali, brali go za dro­giego obrońcę. W rze­czy­wi­sto­ści był ce­nio­nym oskar­ży­cie­lem. W pełni za­słu­gi­wał na to miano i z pew­no­ścią nie za­mie­rzał zmie­nić strony.

– Pro­szę się przed­sta­wić – rzu­cił Fo­re­man, nie pod­no­sząc głowy.

– Asy­stent pro­ku­ra­tora Adam Lom­bardi jako re­pre­zen­tant pań­stwa, Wy­soki Są­dzie.

– Erin McCabe jako re­pre­zen­tantka oskar­żo­nego Ro­berta Tho­masa. Dzień do­bry, Wy­soki Są­dzie.

– Carl Gold­man jako re­pre­zen­tant oskar­żo­nego Ja­sona Ri­chard­sona, Wy­soki Są­dzie.

For­man pod­niósł wzrok i opu­ścił oku­lary, żeby spoj­rzeć po­nad szkłami. Erin po­my­ślała, że nie po­sta­rzał się ani tro­chę w ciągu ostat­nich pię­ciu lat, które upły­nęły od chwili, gdy ostatni raz po­ja­wiła się w jego sali, ani na­wet w ciągu dzie­się­ciu, które mi­nęły od cza­sów, gdy u niego pra­co­wała, ale nie był to kom­ple­ment. Łysy, z su­ro­wym wy­ra­zem twa­rzy i do­pa­so­wa­nym do wy­glądu sty­lem by­cia, za­wsze wy­da­wał się o dzie­sięć lat star­szy niż w rze­czy­wi­sto­ści. Te­raz, ma­jąc sześć­dzie­siąt pięć lat, w końcu wy­glą­dał na swój wiek.

– Wszy­scy mogą za­jąć miej­sca, z wy­jąt­kiem pani McCabe.

Wziął do ręki plik do­ku­men­tów i po­ma­chał nimi.

– Za­iste, dzień do­bry – za­czął. – Czy mo­głaby mi pani po­wie­dzieć, co to jest, pani McCabe?

Erin uśmiech­nęła się uprzej­mie.

– Przy­pusz­czam, że jest to wnio­sek, który zło­ży­łam, Wy­soki Są­dzie.

– Oczy­wi­ście, że jest to wnio­sek, który pani zło­żyła. Czy ze­chce mi pani wy­ja­śnić mo­tywy pani po­stę­po­wa­nia?

Wie­działa, że stąpa po cien­kiej li­nii po­mię­dzy pro­wo­ka­cją a ob­razą sądu.

– Tak, Wy­soki Są­dzie. To wnio­sek o od­su­nię­cie pana od tej sprawy.

– Znam jego treść! – wy­buch­nął. – Chciał­bym wie­dzieć, skąd wzięła się u pani zu­chwa­łość, która po­zwo­liła pani za­kwe­stio­no­wać moją bez­stron­ność?

W jej gło­wie szybko po­ja­wiła się od­po­wiedź. My­ślę, że to dzie­dziczne. Praw­do­po­dob­nie mam to po matce. Zde­cy­do­wała się jed­nak na bez­piecz­niej­sze:

– Nie je­stem pewna, czy do­brze ro­zu­miem, Wy­soki Są­dzie.

– Czego pani nie ro­zu­mie, pani McCabe? Mówi pani, że chce, że­bym od­su­nął sie­bie sa­mego od sprawy, ale nie zło­żyła pani oświad­czeń po­pie­ra­ją­cych wnio­sek. W do­ku­men­cie pi­sze pani, że chce przed­sta­wić mi oświad­cze­nie do przej­rze­nia na osob­no­ści, przy drzwiach za­mknię­tych, jak to pani ujęła. Je­śli ma pani coś do po­wie­dze­nia na mój te­mat, su­ge­ruję, aby zro­biła to pani pu­blicz­nie, w trak­cie roz­prawy.

Spoj­rzała na niego, pró­bu­jąc osza­co­wać, jak bli­sko jest gra­nica, któ­rej nie po­winna prze­kro­czyć.

– Wy­soki Są­dzie, nie je­stem pewna, czy Wy­soki Sąd na­prawdę chce, że­bym to zro­biła.

Fo­re­man rzu­cił wnio­sek na stół, po­ło­żył dło­nie pła­sko przed sobą i na­chy­lił się.

– Za kogo pani się uważa, żeby mó­wić mi, czego chcę lub nie chcę? Albo za­pre­zen­tuje pani oświad­cze­nie pod­czas roz­prawy, albo wnio­sek zo­sta­nie od­rzu­cony. Czy wy­ra­żam się ja­sno? – Zro­bił pauzę, a po­tem z na­ci­skiem do­dał: – Pani McCabe.

Erin po­woli wcią­gnęła po­wie­trze.

– Do­brze, Wy­soki Są­dzie. Dla przy­po­mnie­nia, dzie­sięć lat temu pra­co­wa­łam jako asy­stentka prawna pod kie­run­kiem Wy­so­kiego Sądu. W tym cza­sie Wy­soki Sąd pro­wa­dził sprawę McFar­lane’a prze­ciwko Ro­ber­towi Del­Buno. Pan Del­Buno był wów­czas pro­ku­ra­to­rem ge­ne­ral­nym. Czy Wy­soki Sąd pa­mięta tę sprawę?

Fo­re­man spoj­rzał na nią z góry.

– Tak – od­parł z nutą nie­po­koju w gło­sie.

– Do­my­ślam się, że Wy­soki Sąd ją pa­mięta, po­nie­waż do­ty­czyła kon­sty­tu­cyj­nego za­kwe­stio­no­wa­nia pe­na­li­za­cji kon­tak­tów ho­mo­sek­su­al­nych w New Jer­sey, prawa, które Wy­soki Sąd pod­trzy­mał. Póź­niej zo­stało ono unie­waż­nione dzięki ape­la­cji. Otóż, je­śli Wy­soki Sąd so­bie przy­po­mina, pana McFar­lane’a re­pre­zen­to­wał...

Ude­rze­nie młotka Fo­re­mana spra­wiło, że na­gle prze­rwała.

– Wzy­wam przed­sta­wi­cieli stron do mo­jego ga­bi­netu. Ale już!

Fo­re­man ze­rwał się z krze­sła, jak bu­rza zbiegł po trzech scho­dach i prze­szedł przez drzwi pro­wa­dzące do po­miesz­cze­nia.

Adam Lom­bardi szedł do ga­bi­netu tuż za Erin.

– Le­piej, żeby to było coś do­brego, bo je­śli tak nie jest, bę­dziesz mu­siała szybko spro­wa­dzić tu ko­goś z kau­cją.

Uśmiech­nęła się do Adama. Był przy­zwo­itym fa­ce­tem, po pro­stu wy­ko­ny­wał swoją pracę. Wie­działa, że gdyby to za­le­żało od niego, zło­żyłby uczciwą pro­po­zy­cję ugody.

– My­ślę, że bę­dzie do­brze. Ale je­śli coś pój­dzie nie tak, to wsta­wisz się za mną u sze­ryfa?

– Pew­nie. Po­sta­ram się, żeby dali ci celę z ład­nym wi­do­kiem.

– Dzięki – od­parła.

Kiedy we­szli do środka, sę­dzia, wciąż w for­mal­nym stroju, prze­cha­dzał się tam i z po­wro­tem za swoim biur­kiem. Za­trzy­mał się na chwilę, by ob­rzu­cić swoją byłą pra­cow­nicę wzro­kiem.

– Ty... – za­czął. – Masz nie­zły tu­pet, żeby tak mnie ata­ko­wać. Mój wy­rok w spra­wie McFar­lane’a zo­stał od­wo­łany. I co z tego? Wła­ści­wie każ­dego sę­dziego to spo­tyka. Ta sprawa do­ty­czy ha­zardu, a nie pro­sty­tu­cji. Co ma z tym wspól­nego McFar­lane?

Erin wy­cią­gnęła do­ku­ment.

– Wy­soki Są­dzie, oto oświad­cze­nie, z któ­rym chcia­ła­bym, aby Wy­soki Sąd za­po­znał się przy drzwiach za­mknię­tych. Zro­bi­łam tak, żeby Wy­soki Sąd mógł przej­rzeć je w ga­bi­ne­cie, a na­stęp­nie zde­cy­do­wać, czy chce je upu­blicz­nić.

Wy­cią­gnął rękę i wy­rwał jej pa­piery, po czym wziął z biurka oku­lary i za­czął czy­tać. Jego twarz nie­mal na­tych­miast po­czer­wie­niała. Kiedy skoń­czył, spoj­rzał na nią gniew­nie.

– To są kłam­stwa, prze­klęte kłam­stwa. Ni­gdy nie wy­po­wie­dzia­łem tych słów. Ni­gdy! Po­wi­nie­nem za­trzy­mać pa­nią za ob­razę sądu. Może kilka dni w wię­zie­niu okrę­go­wym od­świeży pani pa­mięć. Co pani na to, pani McCabe?

Wie­działa, że ma go w gar­ści. Ja­sne, było to słowo prze­ciwko słowu, ale z pew­no­ścią nie chciałby, aby co­kol­wiek z tego zo­stało upu­blicz­nione.

– Wy­soki Są­dzie, bar­dzo sta­ra­łam się nie pa­mię­tać o pań­skich ko­men­ta­rzach na te­mat Barry’ego O’To­ole’a, obrońcy pana McFar­lane’a. Je­żeli Wy­soki Sąd wy­razi ta­kie ży­cze­nie, chęt­nie do­star­czę ko­pie po­zo­sta­łym przed­sta­wi­cie­lom stron. Pro­szę pa­mię­tać, że je­śli zo­stanę za­trzy­mana za ob­razę sądu, Wy­soki Sąd bę­dzie mu­siał do­łą­czyć moje oświad­cze­nie do akt sprawy.

Ci­snął do­ku­men­tami w jej stronę, ale do­le­ciały je­dy­nie do biurka.

– Wy­no­cha z mo­jego ga­bi­netu – rzu­cił gniew­nie.

Kiedy za­częli wy­cho­dzić, na­gle za­wo­łał ją z po­wro­tem.

Za­trzy­mała się i od­wró­ciła.

– Tak, Wy­soki Są­dzie?

– Je­steś gor­sza niż O’To­ole, wiesz? On przy­naj­mniej ni­kogo nie oszu­ki­wał. Po­zo­stał sobą.

Przyj­rzała mu się do­kład­nie; był wy­raź­nie roz­gnie­wany.

– Wy­soki Są­dzie, dzie­sięć lat temu czło­wiek, któ­rego uwa­żam za jed­nego z mo­ich men­to­rów praw­nych, po­wie­dział mi, że ro­bie­nie tego, co jest do­bre dla klienta, jest naj­wyż­szym obo­wiąz­kiem praw­nika. Po­wie­dział mi, że na­wet je­śli sę­dzia nie zga­dza się z moim sta­no­wi­skiem, po­wi­nien za­wsze usza­no­wać fakt, że ro­bię to dla osoby, którą re­pre­zen­tuję. Pró­buję po­stę­po­wać zgod­nie z tym za­le­ce­niem. Sta­wiam in­te­res klienta po­nad re­ak­cję sę­dziego. Po­dob­nie jak ja, mój men­tor nie jest do­sko­nały. Do­wo­dzi tego zło­żony przeze mnie do­ku­ment. Bio­rąc pod uwagę mój sta­tus, czu­łam, że mój klient może ucier­pieć w wy­niku pew­nych uprze­dzeń. Nie­mniej jed­nak, nie­za­leż­nie od nie­do­sko­na­ło­ści mo­jego men­tora, za­wsze będę go sza­no­wać za po­moc i prze­wod­nic­two, któ­rymi ob­da­rzał mnie, gdy dla niego pra­co­wa­łam.

Po­zwo­liła ostat­niemu zda­niu wy­brzmieć, ma­jąc na­dzieję, że uwie­rzy w jej szcze­rość.

– Czy to już wszystko, Wy­soki Są­dzie?

Fo­re­man się­gnął po le­żące na biurku oświad­cze­nie. Po­woli ro­ze­rwał je na ka­wałki.

– Oto, co my­ślę o pani oświad­cze­niu, pani McCabe – od­parł z wy­raźną po­gardą. – A je­śli pani krót­kie prze­mó­wie­nie miało być prze­pro­si­nami, to nie zo­stały one za­ak­cep­to­wane. Pro­szę wyjść i nie mar­twić się, że pani śliczna główka po­jawi się tu w przy­szło­ści. Do­pil­nuję, że­bym nie orze­kał w żad­nej spra­wie, w którą bę­dzie pani za­an­ga­żo­wana, po­nie­waż po prze­czy­ta­niu tych ohyd­nych kłamstw nie zdo­łam trak­to­wać pani uczci­wie. I szcze­rze mó­wiąc, mam na­dzieję, że wi­dzę pa­nią ostatni raz.

Ku­siło ją, by mu od­po­wie­dzieć, ale ko­lejna do­bra rada wy­su­nęła się w jej gło­wie na pierw­szy plan: Za­kończ dys­ku­sję, do­póki masz prze­wagę.

– Dzię­kuję, Wy­soki Są­dzie – po­wie­działa, od­wra­ca­jąc się i kie­ru­jąc z po­wro­tem do sali są­do­wej.Roz­dział 2

– Po­trze­bu­jesz kasy na kau­cję? – ode­zwał się głos w te­le­fo­nie. Był to Du­ane Swi­sher, part­ner Erin.

– Nie, Swish. Wła­śnie wy­cho­dzę z sądu – od­parła ze śmie­chem, do­ce­nia­jąc jego po­krę­cone po­czu­cie hu­moru.

– No i?

– Gość wy­co­fuje się z tej i wszyst­kich in­nych spraw, w które je­stem za­an­ga­żo­wana.

– Kur­czę. Coś ty na­pi­sała w tym oświad­cze­niu?

– Och, po pro­stu wy­bra­łam kilka cy­ta­tów z sę­dziego ho­mo­foba. Co ro­bisz?

– Je­stem z Be­nem. Pró­bu­jemy wy­my­ślić, jak ro­ze­grać sprawę z biu­rem pro­ku­ra­tora.

– Ja­sne – od­po­wie­działa. Miała na­dzieję, że Be­nowi Si­lve­rowi, jed­nemu z naj­lep­szych sta­no­wych obroń­ców spe­cja­li­zu­ją­cych się w spra­wach kar­nych w sta­nie, uda się uchro­nić jej part­nera przed De­par­ta­men­tem Spra­wie­dli­wo­ści, który, jak się zda­wało, znowu na­bie­rał ochoty, aby oskar­żyć go o ujaw­nie­nie taj­nych in­for­ma­cji dzien­ni­ka­rzowi „Ti­mesa”. Trzy lata wcze­śniej Du­ane zo­stał zmu­szony do opusz­cze­nia sze­re­gów FBI, po­nie­waż po­dej­rze­wano, że jest on źró­dłem prze­cie­ków. Te­raz gdy uka­zała się książka za­wie­ra­jąca rze­czone se­krety, Du­ane znowu zna­lazł się na ce­low­niku do­cho­dze­nia pro­wa­dzo­nego przez ten sam de­par­ta­ment.

– Słu­chaj, czy masz czas, żeby spo­tkać się z no­wym po­ten­cjal­nym klien­tem? – za­py­tał Swi­sher.

Przej­rzała w gło­wie swój ka­len­darz.

– Tak, my­ślę, że po­do­łam. Mu­szę dzi­siaj po­pchnąć parę spraw, ale znajdę chwilę. Kiedy przyj­dzie?

– Wła­ści­wie to mu­sisz się z nim spo­tkać w aresz­cie hrab­stwa Ocean.

– Okej. Źle się ubra­łam. Co to za sprawa?

– Mor­der­stwo. Nie zdzi­wił­bym się, gdyby oskar­żyli go o za­bój­stwo za­gro­żone karą śmierci.

– Cze­kaj, prze­cież nie je­ste­śmy już na li­ście obroń­ców z urzędu?

– To nie jest sprawa z przy­działu. Po­pro­sił nas o to Ben. Czuje, że so­bie z tym nie po­ra­dzi. Zna ojca ofiary. To po­ważna sprawa, E.

– Do­my­ślam się, że tak jest, skoro mó­wisz o ka­rze śmierci. Po­daj wię­cej szcze­gó­łów.

– Pa­mię­tasz, jak około czte­rech mie­sięcy temu zna­le­ziono w mo­telu za­dźga­nego no­żem dzie­ciaka imie­niem Wil­liam E. Town­send ju­nior?

– Ja­sne. Jego oj­ciec to gruba ryba na po­łu­dniu New Jer­sey; pi­sali o tym wszę­dzie. Czy przy­pad­kiem nie zgar­nęli za to ko­goś kilka ty­go­dni temu?

– Wła­śnie o nim mowa.

– Ale dla­czego Ben nas po­leca? Wiesz, do­ce­niam to i w ogóle, ale ten czło­wiek zna wszyst­kich. A w do­datku ni­gdy nie zaj­mo­wa­łam się sprawą z wy­ro­kiem śmierci.

– Z wielu po­wo­dów. Po pierw­sze, jest wdzięczny za to, jak bar­dzo po­mo­głaś mu w mo­jej spra­wie, i uważa, że je­steś świetną ad­wo­katką. A po dru­gie, pra­wie wszy­scy zna­jomi Bena mają ten sam pro­blem: albo znają Town­senda, albo nie chcą mu się na­ra­zić.

Za­śmiała się od­ru­chowo.

– Taa, chyba da­leko nam do tej ligi.

– Po trze­cie, Ben po­my­ślał, że zro­zu­miesz oskar­żo­nego le­piej niż więk­szość lu­dzi.

Chciała już za­dać ko­lejne py­ta­nia, ale przy­po­mniała so­bie, co mó­wiono o spra­wie w me­diach, i zro­zu­miała, o co mu cho­dziło. Przez chwilę roz­wa­żała w my­ślach wszyst­kie za i prze­ciw.

– Cóż, je­śli to nie jest sprawa z przy­działu, to kto nam za to za­płaci?

– Do­sta­niemy sie­dem­dzie­siąt pięć ty­sięcy za­liczki i trzy­sta za go­dzinę. Za­płaci nam Paul Til­lis.

– I po­win­nam wie­dzieć, kto to jest, bo...

– Erin, co z tobą? To Paul Til­lis, roz­gry­wa­jący Pa­ce­rów, mąż To­nyi Til­lis, z domu Bar­nes, sio­stry oskar­żo­nego Sa­mu­ela Bar­nesa. To­nya mówi, że nie wi­działa brata, od­kąd ro­dzice wy­rzu­cili go z domu w Le­xing­ton w sta­nie Ken­tucky. Ale chcą za­pła­cić za jego praw­nika.

Erin gwizd­nęła ci­cho.

– W ta­kim ra­zie po­jadę na po­łu­dnie, spo­tkam się z Bar­ne­sem i zde­cy­duję, czy mo­żemy się tego pod­jąć.

– Świet­nie. Wła­śnie roz­ma­wia­łem z obrońcą z urzędu, który ak­tu­al­nie zaj­muje się sprawą. Po­wie­dział, że zo­stawi ci ko­pię do­ku­men­tów w re­cep­cji; po pro­stu po­proś re­cep­cjo­nistkę o paczkę z twoim imie­niem. Twier­dzi, że na ra­zie ma tylko kar­to­tekę po­li­cyjną Bar­nesa i wstępny ra­port z jego aresz­to­wa­nia w No­wym Jorku. Prze­fak­suje do aresztu au­to­ry­za­cję, że­byś mo­gła zo­ba­czyć się z klien­tem w celu omó­wie­nia jego ewen­tu­al­nej re­pre­zen­ta­cji. Poza tym cie­szy się, że ktoś jest za­in­te­re­so­wany prze­ję­ciem sprawy. Naj­wy­raź­niej nikt z jego biura nie chce wku­rzyć Town­senda.

– Wspa­niale.

– Mo­żesz się nie zgo­dzić.

Za­sta­no­wiła się przez chwilę.

– Zo­baczmy, co się sta­nie.

– Do­bra, po po­łu­dniu będę w biu­rze. Po­ga­damy, jak wró­cisz.

Gdyby Erin wie­działa, że ma od­wie­dzić wię­zie­nie okrę­gowe, wło­ży­łaby coś bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nego. Nie była pewna, co jest bar­dziej po­ni­ża­jące – za­czepki słowne więź­niów czy po­żą­dliwe spoj­rze­nia funk­cjo­na­riu­szy wię­zien­nych.

Po­de­szła do ku­lo­od­por­nego szkła z le­gi­ty­ma­cją w ręku; to­rebkę za­wsze zo­sta­wiała w ba­gaż­niku sa­mo­cho­do­wym.

– W czym mogę po­móc? – za­py­tał po­rucz­nik sto­jący po dru­giej stro­nie, nie pod­no­sząc wzroku.

– Chcia­ła­bym zo­ba­czyć się z więź­niem.

– Musi pani wró­cić póź­niej. Go­dziny od­wie­dzin za­czy­nają się od czter­na­stej – od­po­wie­dział. Był wy­raź­nie roz­draż­niony.

– Je­stem ad­wo­katką – po­wie­działa.

Po­cie­ra­jąc kark, po­woli od­chy­lił się na krze­śle, by ob­rzu­cić ją wzro­kiem od góry do dołu.

– Je­steś pewna, że chcesz tam wejść, ko­cha­nie? Ci fa­ceci po­tra­fią być nie­mili – rzu­cił z uśmie­chem. – Może wo­lisz tu zo­stać i do­trzy­mać mi to­wa­rzy­stwa?

Pod­czas gdy jego wzrok spo­czy­wał na jej klatce pier­sio­wej, od­czy­tała treść jego pla­kietki: WIL­LIAM ROSE. Kre­tyn, po­my­ślała, od­wza­jem­nia­jąc uśmiech.

– Nie mu­sisz mó­wić do mnie „ko­cha­nie”, po­rucz­niku. I, Ro­sie, być może je­steś tym je­dy­nym, ale je­śli nie chcesz przy­pro­wa­dzić do mnie klienta, to chyba nie mam wy­boru – od­parła, wkła­da­jąc prawo jazdy, iden­ty­fi­ka­tor ad­wo­kata i klu­czyki od sa­mo­chodu do me­ta­lo­wej szu­flady.

Pa­trzył na nią z uśmiesz­kiem, który wska­zy­wał, że pró­buje roz­szy­fro­wać, czy flir­tuje z nim, czy ra­czej z niego kpi.

– Więc do kogo przy­szłaś... ko­cha­nie? – za­py­tał, otwie­ra­jąc szu­fladę i pa­trząc na jej iden­ty­fi­ka­tor.

– Do Sa­mu­ela Bar­nesa.

Uśmiech znik­nął z jego twa­rzy.

– Wy­bryk na­tury i mor­derca. Bę­dziesz po­trze­bo­wała cze­goś wię­cej niż do­brego wy­glądu i uroku oso­bi­stego.

– Ni­gdy nie wia­domo. – Ugry­zła się w ję­zyk. Wie­działa, że Sam Bar­nes zbie­rze to, co ona za­sieje.

Po­rucz­nik od­wró­cił się i pod­niósł słu­chawkę.

– Tu Rose. Za­pro­wadź Bar­nesa do sali spo­tkań nu­mer dwa. Przy­je­chała do niego praw­niczka. Na­zywa się Erin McCabe.

Po­now­nie zbli­żył się do szkla­nej prze­grody, po­ło­żył coś na tacy i prze­su­nął ją w jej stronę.

– Za­trzy­mam twoje prawo jazdy, iden­ty­fi­ka­tor ad­wo­kata i klu­cze, do­póki nie wyj­dziesz i nie od­dasz mi pla­kietki. Nie chcę, żeby kto­kol­wiek stąd uciekł, prze­bie­ra­jąc się za cie­bie – do­dał z chi­cho­tem.

– Dzięki, po­rucz­niku – po­wie­działa, wyj­mu­jąc iden­ty­fi­ka­tor go­ścia. Za­ło­żyła go na szyję i po­de­szła do me­ta­lo­wych drzwi. Mu­siała po­cze­kać, aż ją wpusz­czą.

Bez względu na to, ile razy sły­szała szczęk za­trza­sku­ją­cych się za nią cięż­kich drzwi, za­wsze prze­szy­wała ją klau­stro­fo­biczna fala stra­chu; czuła się tak, jakby ktoś ra­ził ją prą­dem. Świa­do­mość, że jest za­mknięta i zdana na ła­skę osoby, która jako je­dyna może ją stąd wy­pu­ścić, nie była ni­czym przy­jem­nym. Jej dzi­siej­szy ubiór był ko­lej­nym po­wo­dem do zde­ner­wo­wa­nia – w końcu od­wie­dzała wię­zie­nie dla męż­czyzn.

Naj­pierw prze­szła przez wy­kry­wa­cze me­talu, a po­tem straż­nicy do­kład­nie przej­rzeli jej do­ku­menty, aby upew­nić się, że nie ma w nich spi­na­czy ani zszy­wek. Zna­leźli tylko sko­pio­wane ra­porty po­li­cyjne od obrońcy z urzędu, wi­zy­tówkę Erin i no­tat­nik ze schlud­nie za­pi­sa­nym imie­niem i na­zwi­skiem Sa­muel Bar­nes. Po upew­nie­niu się, że ad­wo­katka nie pró­buje ni­czego prze­my­cić, je­den z funk­cjo­na­riu­szy za­pro­wa­dził ją do ma­łego po­koju ze sto­łem i dwoma krze­słami. Zgod­nie z za­sadą, któ­rej prze­strze­gała w cza­sach, gdy była obroń­czy­nią pu­bliczną, usia­dła na tym, które znaj­do­wało się naj­bli­żej wyj­ścia. Dzięki temu straż­nik za­glą­da­jący przez okienko w drzwiach mógł wi­dzieć jej twarz.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej usły­szała dźwięk prze­krę­ca­nego klu­cza, a na­stęp­nie szczęk me­ta­lo­wych drzwi, za któ­rymi uka­zał się Sam Bar­nes. Miał nieco po­ni­żej 180 cen­ty­me­trów wzro­stu i był chudy jak szczapa. Szybko osza­co­wała, że musi wa­żyć nie wię­cej niż 68 ki­lo­gra­mów. Na jego brą­zo­wej twa­rzy wi­dać było kilka ma­łych ska­le­czeń, a wo­kół warg po­ja­wił się obrzęk. Choć dzie­liła ich sze­ro­kość stołu, ciemne si­niaki na po­licz­kach i pod oczami były wy­raź­nie wi­doczne. No­sił war­ko­czyki, które opa­dały mu na ra­miona.

Wszedł do środka. Kostki i nad­garstki miał skute i po­łą­czone gru­bymi łań­cu­chami. Przez dzie­sięć lat swo­jej pracy nie wi­działa więź­nia sku­tego na czas wi­zyty ad­wo­kata.

– Mo­żesz go roz­kuć na czas mo­jej wi­zyty – po­wie­działa straż­ni­kowi.

– Słu­chaj, ko­cha­niutka, ja ci nie mó­wię, jak masz wy­ko­ny­wać swoją pracę, więc nie mów mi, jak mam wy­ko­ny­wać moją, do­bra? Jest w aresz­cie pre­wen­cyj­nym. Zo­staje w łań­cu­chach.

Straż­nik chwy­cił i wy­su­nął krze­sło, po czym po­ło­żył ręce na ra­mio­nach Bar­nesa i usa­dził go.

– Sko­rzy­staj z te­le­fonu, który znaj­duje się za tobą, kiedy bę­dziesz chciała wyjść lub je­śli pan Bar­nes za­cznie spra­wiać pro­blemy. Dzwoni w po­koju kon­tro­l­nym. – Od­wró­cił się i wy­szedł, po czym za­mknął za sobą drzwi na klucz.

Erin po­woli usia­dła i przyj­rzała się zmal­tre­to­wa­nej twa­rzy Bar­nesa.

– Nie je­steś moim ad­wo­ka­tem – rzu­cił bez­czel­nie, wy­raź­nie ko­bie­cym gło­sem.

– Na­zy­wam się Erin McCabe. Je­stem ad­wo­katką. Przy­szłam tu­taj, żeby za­py­tać, czy chciałby pan, że­bym pana re­pre­zen­to­wała.

– Niby czemu miał­bym chcieć, że­byś mnie re­pre­zen­to­wała? Dziew­czyno, je­steś o wiele za młoda, żeby być ad­wo­ka­tem. Mam już obrońcę z urzędu. Nie je­steś mi do ni­czego po­trzebna.

Za­mil­kła na chwilę. Chciała zdo­być za­ufa­nie Bar­nesa, ale jed­no­cze­śnie nie mo­gła wy­glą­dać na zbyt pewną sie­bie, żeby nie za­szko­dzić spra­wie.

– Jak mam się do cie­bie zwra­cać? – za­py­tała spo­koj­nie.

– Chcesz być moim praw­ni­kiem, a na­wet nie znasz mo­jego imie­nia?

– Z do­ku­men­tów wy­nika, że na­zy­wasz się Sa­muel Em­ma­nuel Bar­nes, ale po­dej­rze­wam, że nie jest to imię, które pre­fe­ru­jesz.

W po­koju za­pa­dła ci­sza.

– Słu­chaj, pa­nienko, niech się twoje białe, li­be­ralne, krwa­wiące ser­duszko nie przej­muje tym, jak wolę być na­zy­wany. Dla­czego tu przy­szłaś?

– Po­wie­dzia­łam ci dla­czego. Żeby za­py­tać, czy chcesz, że­bym cię re­pre­zen­to­wała.

– Kto cię przy­słał? Nie mam pie­nię­dzy na praw­nika.

– Twoja sio­stra To­nya i jej mąż.

Bar­nes ze­sztyw­niał i zmru­żył oczy.

– Nie wi­dzia­łem jej od czte­rech lat. Nie wie, gdzie je­stem. Poza tym, skąd ma pie­nią­dze na opła­ce­nie praw­niczki, która nie skoń­czyła jesz­cze szkoły?

– Szcze­rze mó­wiąc, nie wiem, skąd ma pie­nią­dze. Po­dej­rze­wam, że od męża. Mój part­ner roz­ma­wiał z twoją sio­strą i jej mę­żem kilka go­dzin temu. Za­py­tali go, czy mogę się z tobą spo­tkać. Za­pewne w Le­xing­ton mó­wiono o twoim aresz­to­wa­niu. Dzięki temu do­wie­dzieli się, gdzie je­steś.

– Taa, dzie­ciak z ro­dzin­nego mia­sta zy­skał sławę. – Bar­nes za­milkł i spoj­rzał przez stół. – Mó­wisz, że moja sio­stra i jej mąż miesz­kają w Le­xing­ton?

– Nie, w In­dia­na­po­lis. Ale twoi ro­dzice na­dal tam są i po­wie­dzieli wszystko two­jej sio­strze.

Na wzmiankę o ro­dzi­cach Bar­nes jesz­cze bar­dziej się na­stro­szył.

– Jak się na­zywa jej mąż? – za­py­tał, żeby ją spraw­dzić.

– Paul Til­lis.

Bar­nes po raz pierw­szy na chwilę opu­ścił gardę.

– Cóż, do­brze zro­biła, że wy­szła za Paula. Kiedy za­częli się spo­ty­kać, śmia­łem się z niej, że je­śli się po­biorą, bę­dzie na­zy­wać się To­nya Til­lis. Nie wiem dla­czego, ale za­wsze uwa­ża­łem, że to za­bawne.

– Roz­ma­wia­łam z nią krótko, kiedy tu­taj je­cha­łam. Po­pro­siła, żeby ci prze­ka­zać, że cię ko­cha i tę­skni za tobą. Szu­kała cię przez ostat­nie cztery lata. Ża­ło­wała, że nie było jej przy to­bie, kiedy mama i tata cię wy­rzu­cili. Może nie by­łaby w sta­nie ich przed tym po­wstrzy­mać, ale wzię­łaby cię do sie­bie. Ma na­dzieję, że na­dal może po­znać... swoją sio­strę – do­koń­czyła ci­cho Erin.

W ką­ciku oka Bar­nesa po­ja­wiła się łza, ale po­chy­lił się i szybko otarł ją wierz­chem za­ku­tej w kaj­dany dłoni.

– Chcesz wy­cią­gnąć kasę od mo­jej sio­stry, co? – za­wy­ro­ko­wał, a jego ochronna ma­ska szybko wró­ciła na swoje miej­sce. – Czy o to cho­dzi? Zda­jesz so­bie sprawę, że za­dźga­łem bia­łasa, któ­rego ta­tuś jest grubą rybą? Albo mnie za­biją, albo spę­dzę resztę ży­cia za kra­tami. A pa­trząc na to, jak mają się sprawy, bę­dzie to bar­dzo krót­kie ży­cie, więc nie chcę, żeby moja sio­stra mar­no­wała na cie­bie pie­nią­dze.

– Kto cię po­bił?

Bar­nes od­rzu­cił głowę do tyłu i ro­ze­śmiał się.

– Na­prawdę wal­nięta z cie­bie suka. Naj­pierw przy­cho­dzisz tu i mó­wisz, że chcesz mnie re­pre­zen­to­wać, a po­tem za­czy­nasz za­da­wać chu­jowe py­ta­nia, żeby ktoś mnie za­bił.

Spoj­rzał na Erin.

– Po­tkną­łem się i upa­dłem. Nie­zdara ze mnie – rzu­cił, od­wra­ca­jąc głowę.

– Po­wi­nie­neś być ostroż­niej­szy. Wy­gląda na to, że upa­da­łeś wiele razy. Słu­chaj, w opar­ciu o to, co twoja sio­stra po­wie­działa mo­jemu part­ne­rowi, po­dej­rze­wam, że je­steś trans­pł­ciową ko­bietą. Czy ktoś roz­ma­wiał z tobą o pod­ję­ciu próby prze­nie­sie­nia cię do wię­zie­nia dla ko­biet?

Bar­nes przy­mknął oczy.

– Daj spo­kój, w ży­ciu mnie tam nie prze­niosą.

– Pew­nie masz ra­cję. Ale jest to je­den ze spo­so­bów, aby spró­bo­wać cię chro­nić i jed­no­cze­śnie na ni­kogo nie ka­blo­wać. Na­wet je­śli się nie uda, zwró­cisz uwagę na swoją sy­tu­ację i być może ja­kiś sę­dzia bę­dzie nieco bar­dziej wy­czu­lony na fakt, że re­gu­lar­nie spusz­czają ci tu ło­mot, choć po­dobno je­steś w aresz­cie ochron­nym. Jak na moje oko ochrony nie masz tu­taj żad­nej.

Za­nim Bar­nes zdo­łał co­kol­wiek do­dać, Erin kon­ty­nu­owała:

– Słu­chaj, nie zmu­szę cię do roz­mowy. Twoja sio­stra po­pro­siła mnie, że­bym cię od­wie­dziła, więc przy­szłam. Jak chcesz, że­bym so­bie po­szła, to pójdę. Po­dej­rze­wam, że to, co na­prawdę wy­da­rzyło się w nocy sie­dem­na­stego kwiet­nia, znacz­nie różni się od tego, co opi­sują w pra­sie. I zdaję so­bie sprawę, że tylko dwie osoby wie­dzą na pewno, co się stało, a jedna z nich na pewno nie stawi się w są­dzie. Chcesz o tym po­roz­ma­wiać, do­brze; nie, to też w po­rządku. Ale co ci szko­dzi?

Bar­nes spoj­rzał na nią przez stół.

– No do­bra, waż­niaczko. Mój obrońca z urzędu twier­dzi, że pro­wa­dził pięt­na­ście spraw o mor­der­stwo. A ty ile masz na kon­cie?

– Trzy.

– I jak ci po­szło?

– Prze­gra­łam wszyst­kie.

Bar­nes ro­ze­śmiał się.

– I my­ślisz, że po­wi­nie­nem cię za­trud­nić? Nie wy­da­jesz się zbyt do­brą opcją, ko­cha­nie.

– Nie twier­dzę, że nią je­stem. Ale je­śli chcemy w ten spo­sób mie­rzyć ja­kość pracy praw­nika, to po­wiedz, czy wiesz, ile spraw wy­grał twój obrońca z urzędu?

– Nie, nie py­ta­łem go.

– Może po­wi­nie­neś. Je­śli prze­grał wszyst­kie pięt­na­ście, je­stem pięć razy lep­szą praw­niczką niż on.

Bar­nes zmarsz­czył brwi. Lo­gika Erin nie zro­biła na nim żad­nego wra­że­nia.

– Obrońca po­wie­dział mi, że praw­do­po­dob­nie chcą wy­mie­rzyć mi karę śmierci, ale że­bym się nie mar­twił, bo nie wy­ko­nują jej w New Jer­sey. Jego biuro ma spe­cjalny ze­spół, który zaj­muje się ta­kimi spra­wami i są naj­lep­szymi praw­ni­kami w sta­nie. Zaj­mo­wa­łaś się kie­dyś wnio­skiem o karę śmierci?

– Nie. I szcze­rze mó­wiąc, nie przy­szłam tu­taj, aby spie­rać się, czy wśród obroń­ców z urzędu są do­brzy praw­nicy. By­łam obroń­czy­nią pu­bliczną przez pięć lat. Twój ad­wo­kat ma ra­cję: w spra­wach o karę śmierci po­zy­skują praw­ni­ków z ze­wnątrz, aby stwo­rzyć ze­spół, który na­prawdę do­brze broni oskar­żo­nego. Biuro obroń­ców z urzędu za­zwy­czaj wy­zna­cza naj­lep­szych praw­ni­ków do re­pre­zen­to­wa­nia osób, któ­rym grozi taki wy­rok. Prawdą jest rów­nież, że od lat sześć­dzie­sią­tych nie stra­cono ni­kogo w New Jer­sey. Nie ma gwa­ran­cji, ale po­dej­mu­jemy wy­siłki, aby uchy­lić karę śmierci. Nie­stety na­dal obo­wią­zuje. Je­śli tak bę­dzie do chwili, w któ­rej sta­niesz przed są­dem, praw­do­po­dob­nie stan bę­dzie o nią wnio­sko­wał.

– A je­śli uchylą karę śmierci, to co mi grozi?

– Trzy­dzie­ści lat, do­ży­wo­cie lub do­ży­wo­cie bez zwol­nie­nia wa­run­ko­wego.

– Kurwa – rzu­cił pod no­sem Bar­nes. – Słu­chaj, jak­kol­wiek się na­zy­wasz, wiem, że nie mam żad­nych szans. Ale je­śli ja­kimś cu­dem mia­łoby mi się udać, to na pewno nie po­może mi ja­kaś ru­do­włosa, pie­go­wata praw­niczka, która nie ma po­ję­cia, jak wy­gląda moje ży­cie. Nie wiem, dla­czego moja sio­stra cię wy­brała, ale po­wiedz jej, że je­śli na­prawdę chce po­móc, to niech spro­wa­dzi mi tu­taj ja­kie­goś praw­ni­czego pit­bulla, który ro­ze­rwie drugą stronę na strzępy.

– Do­bra, dam jej znać. Oto moja wi­zy­tówka, je­śli kie­dy­kol­wiek bę­dziesz jej po­trze­bo­wać.

– Dla­czego ty? – za­py­tał Bar­nes, gdy od­wró­ciła się, by się­gnąć po słu­chawkę te­le­fonu i za­dzwo­nić do straż­nika. – Skoro ma pie­nią­dze, to dla­czego nie za­ła­twi mi John­niego Co­chrana?

Erin prych­nęła i od­wró­ciła się do Bar­nesa.

– Bez względu na to, jak do­brze lub źle mo­gła­bym się spraw­dzić, je­stem lep­szym wy­bo­rem niż John­nie Co­chran. – Prze­rwała na chwilę. – Nie­stety dla cie­bie i dla pana Co­chrana, on nie żyje.

Bar­nes spoj­rzał na nią, nie­pewny, czy po­wi­nien jej wie­rzyć.

– Więc co jest w to­bie ta­kiego szcze­gól­nego? Nie je­steś czarna. Nie je­steś bia­łym fa­ce­tem, który pro­wa­dził mi­lion spraw. Je­steś córką sę­dziego czy coś? Nie ro­zu­miem. Dla­czego To­nya wy­brała cie­bie?

– Praw­do­po­dob­nie dla­tego, że ty i ja mamy jedną wspólną ce­chę – od­po­wie­działa Erin.

– Kur­wisz się, żeby do­ro­bić? – od­parł ze śmie­chem.

Erin przyj­rzała się Bar­ne­sowi. Wie­działa, do­kąd zmie­rza ta roz­mowa, na­wet je­śli on nie miał po­ję­cia.

– Nie, nic ta­kiego. Po pro­stu wiem ską­d­inąd, jak to jest być od­rzu­coną.

– Co, nie do­sta­łaś się na Ha­rvard?

– Nie. Wiem, co się czuje, gdy ro­dzina i przy­ja­ciele mają trud­ność z za­ak­cep­to­wa­niem tego, kim je­steś.

Za­wa­hała się i po­woli wcią­gnęła po­wie­trze, po­dej­rze­wa­jąc, że Bar­nes za­re­aguje ina­czej, niż robi to więk­szość lu­dzi.

– Jesz­cze ja­kieś dwa lata temu mia­łam na imię Ian.

Bar­nes wy­trzesz­czył na nią oczy.

– Cze­kaj! Co? Je­steś trans?

Erin przy­tak­nęła.

– Prze­szłam tran­zy­cję nieco po­nad dwa lata temu.

Bar­nes krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. Je­dyny dźwięk, który prze­ry­wał ci­szę w za­mknię­tej sali kon­fe­ren­cyj­nej, po­cho­dził od więź­niów krzy­czą­cych na sie­bie w ko­ry­ta­rzu. Sa­muel przez kilka mi­nut roz­wa­żał swoje moż­li­wo­ści.

Po­woli uniósł spę­tane ręce i po­ło­żył je na stole.

– Sha­rise – wy­szep­tał. – Mam na imię Sha­rise.

Na­stęp­nie Sha­rise de­li­kat­nie oparła głowę na ra­mio­nach i za­częła ci­cho pła­kać.

– Pró­bo­wał mnie za­bić – po­wie­działa, tłu­miąc szloch. – Miał nóż i pró­bo­wał mnie za­bić... kiedy do­wie­dział się, że je­stem trans.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: