- promocja
Droga Szamana. Etap 1: Początek - ebook
Droga Szamana. Etap 1: Początek - ebook
Numer jeden na liście najpopularniejszych e-booków w Rosji!
Wyjątkowa powieść fantasy nowego gatunku LitRPG.
Barliona. Wirtualny świat pełen potworów, walk, przygód, tajemnic i graczy spragnionych tego, co w prawdziwym życiu niedostępne: elfów i magii, krasnoludów i gnomów, smoków i księżniczek oraz niezapomnianych konfrontacji.
Gracze Barliony pozostają online całymi miesiącami; zamknięci w podtrzymujących funkcje życiowe kapsułach, nie wracają do realu, ścigając się z innymi w levelowaniu postaci i zdobywaniu kolejnych osiągnięć. W Barlionie prawie wszystko jest dozwolone, a gracze nie odczuwają bólu i cierpienia. Tak działają filtry doznań: każdy cios, potknięcie, rana odbierane są przez graczy tak, jakby rozgrywały się na ekranie monitora: zupełnie bez bólu.
Ale od każdej zasady są wyjątki. Istnieje grupa graczy, dla których Barliona zamieniła się w piekło. To przestępcy, zesłani tam w ramach odbywania kary – ich filtry doznań są wyłączone. Odczuwają wszystko tak, jak w najprawdziwszym realu.
Główny bohater został skazany na osiem lat więzienia za nieumyślnie popełnione przestępstwo. W ramach kary osadzono go w jednej z barliońskich kopalni i przydzielono mu postać Szamana, jedną z najmniej popularnych klas. Ma wyzerowane statystyki. Nie zna reguł dotyczączych życia więźniów – ich świat w Barlionie wygląda zgoła inaczej niż świat wolnych graczy.
Czy uda mu się przetrwać? Czy poradzi sobie z panującymi w wirtualnych więzieniach złem i przemocą?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66071-11-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
…uznać oskarżonego Dmitrija Machana winnym włamania do programu zarządzającego miejską siecią kanalizacyjną, które to włamanie doprowadziło do zatrzymania systemu, i skazać go na pobyt w kapsule więziennej oraz na wydobywanie zasobów przez okres 8 lat, zgodnie z artykułem 637 paragraf 13 Kodeksu wykroczeń. Miejsce odbycia kary zostanie wyznaczone przez system w trybie automatycznym. W wypadku spełnienia przez oskarżonego warunków przewidzianych artykułem 78 paragraf 24 Kodeksu wykroczeń będzie on miał możliwość przejścia do ogólnego świata Gry. Sąd nadaje oskarżonemu rasę Człowiek, klasę Szaman, specjalizację podstawową Jubiler. Filtry doznań zostają wyłączone na cały okres przebywania w kapsule. Przedterminowe zwolnienie jest możliwe w wypadku uiszczenia przez oskarżonego kwoty w wysokości stu milionów Złotych Monet. Wyrok jest ostateczny i nie podlega zaskarżeniu.
Mówią, że Bóg jest Prawdą. Nie wiem, może tak właśnie jest, nie sprawdzałem, kłócić się nie będę. Ale prawdą jest, że wszystkie spory to zło, a nawet zło do kwadratu. I to jest Prawda, z którą nie podyskutujesz. Takie tam gierki słowne.
Pozwólcie, że się przedstawię. Dmitrij Machan, jak już zostało powiedziane. Trzydziestoletni specjalista do spraw bezpieczeństwa komputerowego i wszystkiego, co się z tym wiąże. Freelancer, którego od czasu do czasu korporacja zatrudnia w celu poszukiwania luk w wirtualnej grze Barliona.
To gra, która wypełniła sobą cały świat, a dla niektórych w ogóle stała się całym światem. Nie mogę powiedzieć, że jestem najlepszym specjalistą do spraw bezpieczeństwa, ale z pewnością najgorszym mnie nazwać nie można. Jestem kimś pośrodku, między geniuszem a zupełnym zerem. Ni pies, ni wydra.
Co roku wszyscy specjaliści oficjalnie zajmujący się poszukiwaniem luk w zabezpieczeniach Gry zobowiązani są przechodzić szkolenie. Z czego mogliby nas jeszcze szkolić, tego nie pojmowaliśmy, ponieważ dla wielu z nas znajdowanie luk w zabezpieczeniach to jedyne źródło dochodów. Jednak wymagania korporacji są surowe: chcesz zajmować się znajdowaniem dziur i nie łamać prawa – szkól się. Byliśmy więc szkoleni przede wszystkim z nowych ustaw, które jeszcze bardziej zaostrzały kary za hakerstwo, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby pokazano nam jakieś nowe narzędzia albo metody znajdowania luk. Korporacja restrykcyjnie pilnowała, żeby żadne wewnętrzne rozwiązania technologiczne nie wyciekały na zewnątrz. A jeszcze bardziej, żeby nie trafiały do nas, bo dziś, owszem, jesteśmy uczciwi i prawi, ale jutro każdy z nas może przeobrazić się w złośliwego hakera i spróbować włamać się do Barliony.
Na kolejnym takim szkoleniu znalazłem się przy jednym stoliku z dość atrakcyjną dziewczyną. Zaczęliśmy rozmawiać. Szkoda, że oczywiście też była artystką freelancerem, jak nazywali siebie szukający luk w zabezpieczeniach Gry, niezależnie od tego, czy gdzieś pracowali, czy nie. Już chciałem zacząć popisywać się mądrze brzmiącą i niezrozumiałą terminologią, żeby dziewczyna, oszołomiona moim geniuszem, wpadła mi w ramiona. Tymczasem Marina okazała się inteligentną i doświadczoną w swoim fachu specjalistką. Jej głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa informacyjnego miejskiej sieci kanalizacyjnej, a poszukiwanie błędów traktowała jedynie jako hobby.
No tak. Nigdy nie mów kobiecie, szczególnie inteligentnej, że jej miejsce pracy nie jest warte, żeby pracował tam artysta freelancer. Zaczęliśmy się spierać. I wtedy, nie znajdując innych argumentów, przytoczyłem ten, który wydawał mi się zabójczy, a już na pewno ostateczny: „Przecież tam śmierdzi!”.
Najwyraźniej Marina poczuła się dotknięta tym komentarzem. I to dotknięta na tyle, by opuścić mój stolik. Uznałem, że nasza znajomość właśnie się zakończyła. Szkoda, bo już zacząłem snuć konkretne plany. Mniejsza z tym. Kolejny wykład – na temat tego, jak nowa ustawa zaostrza karę za włamanie się do programu i zniszczenie go – pochłonął mnie bez reszty. Ożeż ty! Teraz za włamanie do systemu można dostać osiem lat! Poważnie.
W przerwie między wykładami przysiadła się do mnie Marina.
– Czyli twierdzisz, że na takim stanowisku jak moje mogą pracować wyłącznie dyletanci? – zapytała rozdrażniona, a ja zauważyłem, że dookoła nas zaczyna zbierać się tłumek gapiów.
– Słuchaj, nic takiego nie powiedziałem. Nie powiedziałem, że jesteś dyletantem: powiedziałem, że taka praca nie jest warta tego, żeby ją wykonywał profesjonalista twojego kalibru.
– To jedno i to samo. Skoro ją wykonuję, to znaczy, że nie zasłużyłam na inną, a to z kolei oznacza, że jestem beztalenciem i idiotką!
Kłócenie się z rozgniewaną dziewczyną nie ma sensu. I tak niczego nie udowodnisz, a w oczach wszystkich dookoła wyjdziesz na głupca.
– Skończmy już ten temat, dobrze? Przyznaję się do winy, wybacz, źle się wyraziłem. Zapraszam na pokojową filiżankę herbaty, kawy lub czegoś innego, co lubisz. Nie chcę się kłócić z tak piękną i czarującą kobietą – spróbowałem lekko zbić Marinę z tropu. Lepiej niech oburza się z powodu moich komplementów niż komentarzy o jej pracy.
– Powiedz, masz żonę albo dziewczynę?
Usłyszawszy to pytanie, odruchowo wzdrygnąłem się i automatycznie przecząco pokręciłem głową. Najwidoczniej Marina przeszła do ofensywy i to ona zbiła mnie z tropu. Jej następne pytanie praktycznie zabiło mnie na miejscu, jakby potwierdzając moje przypuszczenia:
– A chciałbyś spotykać się ze mną? Podobam ci się? – Rany! Co za kobiety żyją w naszych czasach. Same rzucają się na mężczyzn; chociaż, przyznaję, szalenie mi się to spodobało. Marina naprawdę była atrakcyjną dziewczyną, sympatyczną, z lekko zadartym noskiem, dlatego niemal bezwiednie pokiwałem głową potakująco.
– Słuchajcie wszyscy! – nagle wykrzyknęła Marina. – Jeśli Dmitrij w ciągu tygodnia da radę złamać zaporę, którą postawiłam na symulatorze miejskiej sieci kanalizacyjnej, to uroczyście obiecuję, że zostanę jego dziewczyną na przynajmniej miesiąc! Przy tym ani słowem, ani gestem nie zdradzę, że nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Z kolei jeśli mu się nie uda, przez miesiąc będzie pracował jako czyściciel kolektorów. No to co, Dmitrij? Gotów podjąć wyzwanie? Postawię serwer testowy z pełną kopią działającego systemu, a twoja próba włamania zostanie potraktowana jako sprawdzenie naszych systemów bezpieczeństwa. Już jutro dostaniesz wszystkie niezbędne dokumenty, dlatego z prawnego punktu widzenia będziesz czysty. – I Marina wyciągnęła do mnie rękę.
Kto mnie zmusił do przyjęcia zakładu? Mogłem wszystko obrócić w żart, zakończyć rozmowę. Poszlibyśmy napić się piwa i rozeszlibyśmy się w pokoju. Ale nie! Spojrzenie Mariny wwiercało się we mnie tak przenikliwie, że mimowolnie uścisnąłem podaną mi przez nią dłoń.
– Super. Jutro dostaniesz skan zlecenia na sprawdzenie bezpieczeństwa naszego systemu i jego adres wirtualny. Równo za tydzień znów tu będę. Albo z ofertą pracy, albo w pełnej gotowości na randkę. Czas start, bohaterze.
Ze wszystkich stron dał się słyszeć pomruk aprobaty, a ja zdębiałem. Marina odeszła, a do mnie zaczęli podchodzić znajomi i nieznajomi i klepać mnie po ramieniu, podawać mi dłonie i proponować pomoc w zhakowaniu systemu. Jasne, jeśli taka dziewczyna kładzie na szali samą siebie, i to na cały miesiąc, wszyscy powinniśmy się zjednoczyć. A jeśli mi się nie uda, to przynajmniej będzie się z czego śmiać, kiedy zacznę pracować przy kolektorze.
Mają rację ci, którzy mówią, że najrzadziej spotykaną przyjaźnią na tym świecie jest przyjaźń człowieka z jego własnym zdrowym rozsądkiem. Kto mi zabronił z niego korzystać? Skoro jednak już się zobowiązałem, to nie ma drogi odwrotu. Dwa dni zbierałem informacje o S.I. miejskiej sieci kanalizacyjnej i o Marinie, po czym przystąpiłem do pracy.
Programy symulujące inteligencję, oczywiście, noszą szumną nazwę S.I.: wszyscy myślą, że to jest naprawdę sztuczna inteligencja, lamentują i zawodzą, że w naszym świecie to nierealne, a jeśli nawet realne, to po co nam to, przecież wtedy maszyny w końcu zastąpią człowieka i wszyscy wymrzemy. Nie można jednak mylić pojęć i porównywać miękkiego z zielonym. Programy symulujące nie mają matryc osobowości. Oczywiście, jeśli się je odpowiednio zaprogramuje, mogą one przejawiać i emocje, i charakter, i całą resztę, przy czym są w stanie robić to tak, że w kontakcie z nimi nie od razu zorientujesz się, że masz do czynienia z programem. Nie mają jednak najważniejszego – samoświadomości. Znaczy to, że program nigdy nie zada sobie pytań w rodzaju: „Kim jestem?”, „Po co istnieję?”, „Ile mi zapłacą?”, „Kiedy dostanę urlop?”; chyba że taką opcję przewidziano w jego ustawieniach domyślnych; a zatem nie będzie też denerwować się z powodu uświadomienia sobie swojego miejsca na świecie, doskonale spełniając wyznaczone mu funkcje.
Z czasem symulatory, jak nazywa się programy tego typu, zaczęto wykorzystywać we wszystkich sferach ludzkiego życia, tym samym całkowicie zastępując człowieka. Żeby tylko człowieka! Nawet zwierzęta domowe – a ściślej mówiąc, roboty imitujące zwierzęta domowe – na stałe weszły do naszego świata, wyparłszy swoich żywych współbraci. Oczywiście, zapewne niektórzy mają jeszcze w domu te futrzaste kłębki, wszelkimi siłami trzymając się tradycji, ale takich z roku na rok jest coraz mniej. Chcesz, żeby twój domowy pupil był jednocześnie budzikiem, odkurzaczem, żelazkiem, strażnikiem i tak dalej i nie roznosił przy tym sierści, nie brudził i nie niszczył mebli? I ani wyglądem, ani zachowaniem, ani w dotyku niczym nie różnił się od dobrze znanego człowiekowi kota? Zadzwoń do nas… Cholera, chyba mnie poniosło…
Mówią, że przy tworzeniu symulatorów intelektu ludzkości zabrakło zaledwie jednego kroku do stworzenia sztucznej inteligencji, czyli pełnowartościowego sztucznego umysłu, ale to wszystko zaledwie domysły. Krążą przecież pogłoski, że gdzieś w najgłębszych zakamarkach laboratoriów wojskowych sztuczna inteligencja już dawno została stworzona, działa i przynosi korzyści.
Ogólnie rzecz biorąc, dzięki symulatorom życie stało się wesołe i beztroskie. Tylko bezrobocie, które pojawiło się wraz z nimi, nikogo nie cieszyło, dlatego napięcie w społeczeństwie od momentu ich pojawienia się ciągle rosło i rosło…
Tak, znów dałem się ponieść. Wracam do wątku.
Zakład wygrałem. W ciągu dwóch dni zebrałem pełną informację, jaka była dostępna w sieci, o tym, jakie szkolenia przeszła Marina i w jakich seminariach oraz kursach uczestniczyła. Jeśli chciała coś zrobić, to raczej na podstawie tego, co już wie; z pewnością nie odkrywała koła na nowo. Kupiłem nowy sprzęt, żeby uchronić mój ulubiony notebook przed odpowiedzią systemów zabezpieczeń, aktywnie atakujących komputery hakerów nieudaczników, i przystąpiłem do włamania. Nawet nie chowałem się za łańcuszkiem serwerów, jak to zazwyczaj robili guru od włamań. Po co? Pracowałem ściśle według zlecenia, śledzić moje postępy na serwerze testowym mógł tylko jeden człowiek – właśnie Marina; byłem przekonany, że przez cały tydzień będzie tkwiła w pracy, czekając na mój atak. Ukrywanie się nie miało sensu. Samo włamanie zajęło mi dosłownie kilka godzin. Okazało się, że miałem rację – zastosowała pojedyncze, skrajnie rzadkie, ale bardzo efektywne zabezpieczenie. Naiwna dziewczynka. Autorem tego zabezpieczenia był jeden z moich znajomych, więc zadzwoniłem do niego, opisałem sytuację i dostałem informację, jak je obejść. A nawet nie jak je obejść, ale gdzie kopać.
– Zabezpieczenie jest mocne, ale zależy od ustawień dostępu – powiedział znajomy. – W dużych zarządach miejskich to problem, szczególnie jeśli jest tam grupa zidiociałych przełożonych z różnymi wymaganiami. Przy pierwszej instalacji wszystko jest okej, ale podczas eksploatacji powstają lewe konta użytkowników: „martwe dusze” z prawami dostępu do kreatora instalacji. Tutaj prosty admin nie pomoże; konta użytkowników to nie jego poziom!
Słowa te potwierdziły się w zupełności. Analizator dosłownie po kilku godzinach pracy wygenerował kilka potencjalnych kont użytkowników, które mogłem wykorzystać do zrealizowania zlecenia. Niepotrzebnie tylko kupowałem sprzęt, myśląc, że wszystko będzie o wiele bardziej skomplikowane i niebezpieczne. Stworzenie hasła zajęło mi dwa dni, dlatego nie wątpiłem w swój sukces.
Kiedyś jakiś mądry człowiek powiedział, że diabeł tkwi w szczegółach. Okazało się że w przydługim adresie serwera testowego (346.549.879.100011.011101.011011.110011.) kilka cyfr było przestawionych. Wciąż nie wiadomo, kto się pomylił – ja, kiedy go wprowadzałem, czy Marina, gdy przygotowywała mi dane. Fakty są jednak takie, że pracowałem nie z systemem testowym, lecz realnym i działającym; tym, który kontroluje ścieki całego miasta.
Właśnie dlatego teraz jestem w sądzie i słucham, jak odczytują mój wyrok. Włamałem się na serwer i w istocie doszczętnie zniszczyłem S.I. kanałów miejskich. Okazało się, że po tym jak wysiadł symulator, zawartość dużego jeziora, które znajdowało się w centrum miasta, akurat naprzeciw Urzędu Miasta, przeobraziła się w brzydko pachnącą substancję. Zdarzyło się też coś nieoczekiwanego – w związku z odłączeniem obsługiwanego przez S.I. obwodu administracyjnego miał miejsce skok ciśnienia i rura kolektorowa przechodząca pod miastem pękła w kilku miejscach. I choć uszkodzenia, do których doszło pod ziemią, dla większości pozostały niezauważone, to awaria na środku jeziora doprowadziła do tego, że tłumy manifestujących, spotykające się zwykle pod ratuszem i domagające się usunięcia symulatorów, nagle przypomniały sobie, że mają do załatwienia sprawy gdzie indziej. Podobnie jak urzędnicy w ratuszu. Zresztą w ogóle wszyscy mieszkańcy centrum miasta nagle zapałali chęcią odwiedzenia swoich krewnych na wsi, gdzie niby jest takie wspaniałe świeże powietrze.
Sprawa zyskała ogromny rozgłos i wkrótce uznano, że był to atak terrorystyczny, ruszyła agitacja nawołująca do rezygnacji z usług symulatorów, a śledczy wszczęli dochodzenie, żeby znaleźć winowajcę.
Podczas łamania zapory nie zacierałem za sobą śladów, dlatego dotarcie do mnie nie byłoby specjalnie trudne. Jednak ja się nie ukrywałem: kiedy tylko dowiedziałem się o skutkach moich działań i o tym, że policja poszukuje winowajcy, sam się zgłosiłem, żeby przyznać się do winy. Nie spodziewałem się surowej kary – uznałem, że pewnie dostanę reprymendę, mandat. Nie więcej.
Niestety, cholernie się myliłem. Policja zebrała tyle dowodów, że złapałem się za głowę, kiedy się z nimi zapoznałem. Ktoś zasłabł przez zapach, więc wniósł do sądu sprawę przeciwko miastu. Komuś nie spodobało się jezioro w nowym wydaniu, do którego się przyczyniłem, i wniósł sprawę do sądu przeciwko miastu. Ktoś po prostu zaskarżył miasto, żeby dotrzymać towarzystwa skarżącym je znajomym. Ogółem straty miasta wyniosły ni mniej, ni więcej tylko 100 milionów, którymi w całości obciążono mnie. Starałem się zasłonić dokumentem, który dowodził, że pracowałem na zlecenie, ale prawnicy miejskich wodociągów pozbawili mnie wszelkich złudzeń, twierdząc, że dokument podpisała osoba bez wystarczających uprawnień do zatrudniania specjalistów z zewnątrz, dlatego nie ma on mocy prawnej; tak więc, w istocie, dokonałem włamania i ponoszę odpowiedzialność za wszystkie tego konsekwencje. A konsekwencje były naprawdę spore. W efekcie wszystkimi stratami obciążono mnie. I jeszcze za włamanie mi wlepili. Ponieważ sam się zgłosiłem, dopóki toczyło się dochodzenie, przebywałem w domu z nakazem pozostania na miejscu. Zajmowałem się zgłębianiem kwestii, jak poradzić sobie w Barlionie. Jednak im więcej czytałem, tym bardziej rozumiałem, że nic więcej nie mogę dla siebie zrobić. Zupełnie nic.
Rzecz w tym, że utrzymanie więzień stało się dla Rządu bardzo drogą przyjemnością. Dokładnie tak, dla Rządu w liczbie pojedynczej, ponieważ w jakimś momencie terytorialna fragmentacja naszego świata skończyła się. Nie byłem naocznym świadkiem tych wydarzeń, zjednoczenie nastąpiło przed moimi narodzinami, ale na lekcjach historii mówiono nam, że to była jednogłośna wola obywateli świata. Akurat, wola obywateli. Prędzej to rządzący państwami dogadali się między sobą, a naród został postawiony przed faktem dokonanym. Ale mniejsza o to. Nieważne. Kiedy tylko symulatory stały się nieodłącznym elementem naszego świata, zwiększając liczbę bezrobotnych, więzienia zaczęły się zapełniać w katastrofalnym tempie. Rząd stanął przed globalnym dylematem: jak rozwiązać sprawę zamieszek społecznych i wzrostu liczby przestępców? Potrzebna była „marchewka”.
I wtedy to do Rządu przyszedł ze swoją propozycją Piotr Stiepanowicz Iwanow, właściciel fabryki produkującej kapsuły gier wirtualnych, a także twórca jednego z wirtualnych światów gry zwanej Barlioną. To była zwyczajna gra w stylu „Magii i miecza” – epoka średniowiecza, żadnej broni palnej i silników spalinowych, za to mnóstwo magii, orków, gnomów, elfów, smoków i wielu innych rzeczy nieistniejących w realu. Gra w Barlionie, podobnie jak we wszystkich analogicznych grach, odbywała się w pełnej izolacji sensorycznej, którą zapewniała wirtualna kapsuła: a te produkowane były w fabryce Iwanowa. W kapsule gracz stawał się jednością ze swoją postacią i odczuwał wszystko to, co postać mogłaby czuć w grze: smak, kształt przedmiotów, zadowolenie, zmęczenie, ból. Chociaż na żądanie organów władzy wszystkie odczucia, które mogłyby stać się udziałem gracza w Barlionie, były domyślnie blokowane. Aby włączyć percepcję, należało przejść badania psychologiczne na poczytalność i poddać się kontroli stopnia odczuwania w celu określenia poziomu wrażeń, który można włączyć w kapsule. Korporacja dbała o swoich graczy. Kapsuły były konfigurowane indywidualnie i gwarantowały wszystko, co trzeba, na długi czas: począwszy od jedzenia, a skończywszy na treningach mięśni, polegających na wywoływaniu skurczów impulsami elektrycznymi. Ludzie mogli przebywać w kapsule miesiącami, a nawet latami, nie odczuwając po wyjściu żadnego dyskomfortu.
Jaką propozycję złożył Rządowi Iwanow? Zaproponował, aby za niewielką opłatą umieszczać wszystkich więźniów w jego kapsułach i wysyłać ich do Barliony tam, gdzie pożytecznie spędzaliby czas, a dokładnie – wydobywaliby zasoby. Pomysł spodobał się Rządowi i w rezultacie rocznego eksperymentu z takim wirtualnym więzieniem Rząd wykupił wszystkie prawa do Barliony, zaś Iwanowa mianowano dyrektorem generalnym nowej państwowej korporacji. Uchwalono wszystkie konieczne ustawy, żeby nadać Barlionie status gry państwowej, a Rząd zalegalizował pieniądze używane w Grze oraz umożliwił ich swobodną wymianę na realną walutę. Po czym ruszyła kampania reklamowa i do Barliony popłynęły rzeki pieniędzy.
Praktycznie wszyscy niezadowoleni ze swojego życia rzucili się w wir rozgrywki, żeby oszukać państwo, żyć spokojnie i zarabiać na questach, wydobyciu zasobów lub zabijaniu mobów. Naiwni jak dzieci. Za wykonanie questów doliczano pieniądze, które można było swobodnie wymieniać na realne, temu trudno zaprzeczyć, jednak za każde działanie w Grze też trzeba było płacić: niewiele, ale jednak. Zatrzymałeś się w gospodzie – płać, czegoś potrzebujesz – płać. Jednym z głównych wynalazków służących do wyciągania pieniędzy od graczy stały się Banki.
Jedno z naczelnych praw Barliony głosi: w razie śmierci postaci gracz traci 50% całej swojej gotówki. Przy kolejnej śmierci – znów 50%, i tak dalej. Oczywiście jeśli postać została uśmiercona przez moba, to odrodziwszy się po upływie kilku godzin, mogła powrócić na miejsce swojej śmierci i zebrać rozrzucone na ziemi pieniądze. Pod warunkiem że nie zgarnął ich już inny gracz. Tyle że zazwyczaj graczy nie uśmiercały moby, ale inni gracze, których celem stało się zarabianie na morderstwach. Na takich graczy nakładano wiele kar: w ciągu ośmiu godzin od targnięcia się na życie innego gracza można było próbować ich zabić, za morderstwo PK (Player Killera) wyznaczano nagrodę, którą można było odebrać od dowolnego przedstawiciela władzy; w ciągu ośmiu godzin od chwili popełnienia morderstwa PK nie gromadzili doświadczeń i tak dalej. Mimo to istnieli gracze, którzy lubili zabijać.
Dlatego wymyślono Banki. Jeśli gracz zgromadził środki, to mógł ulokować je w Banku, opłaciwszy jednorazowe wydanie karty do rachunku, do którego nikt inny nie miał dostępu, a także płacąc Bankowi miesięcznie 0,1% całkowitego depozytu za prowadzenie rachunku. Niby niewiele, ale nawet jedna tysięczna całkowitego obrotu Barliony to ogromne pieniądze, dlatego korporacja nigdy nie zamierzała rezygnować z trybu PvP (Player versus Player).
Kolejnym krokiem korporacji w kierunku zwiększenia zysków stała się sprzedaż w ogólnym świecie Gry zasobów wygenerowanych przez więźniów. Samowolne generowanie przez korporację zasobów było ścigane przez prawo i pilnowały tego specjalne komisje, ale sprzedaż zasobów wydobytych przez osoby odsiadujące karę to już inna sprawa: za takimi zasobami stała realna ludzka praca.
Ostatecznie wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni już od piętnastu lat – od czasu, kiedy Barliona została oficjalnie uznana za grę państwową. Gracze rozkoszują się naprawdę dobrą rozgrywką, korporacja zarabia zawrotne pieniądze i ciągle udoskonala Grę, a więźniowie siedzą w wydzielonych miejscach i wydobywają zasoby. Na tę chwilę około 25% całej ludności Ziemi powyżej czternastego roku życia gra w Barlionę (liczba ta z każdym rokiem rośnie coraz szybciej). Jedynym ograniczeniem nakładanym na postaci jest zasada, że dopóki gracz nie ukończy 18 lat, nie może uczestniczyć w trybie PvP – ani w charakterze ofiary, ani w charakterze myśliwego. Gra kontroluje to bardzo skrupulatnie.
Należałoby tu opowiedzieć o czymś jeszcze; czymś związanym z przebywaniem więźniów w Barlionie. Fakt ów miał niemałe znaczenie. Jakieś siedem lat po odpaleniu Barliony szajka przestępców pobiła i zgwałciła dziewczynę o imieniu Jelena; po ojcu Pietrowna, nazwisko – Iwanowa. Córka dyrektora generalnego korporacji. Pojechała wraz z przyjaciółmi do jednej z niespokojnych dzielnic miasta, której mieszkańcy protestowali przeciwko symulatorom i nie chcieli logować się do Barliony. I jak to zazwyczaj bywa w takich wypadkach, młodym nagle skończyło się paliwo.
Oczywiście winnych znaleziono właściwie od razu; Iwanow nawet nie brał udziału w procesie sądowym. Więcej: nie posunął się nawet do tego, by zaaranżować awarię kapsuły, nie. On zrobił coś innego. Kiedy odbyło się posiedzenie sądu, został przyjęty projekt ustawy, która regulowała włączanie trybu percepcji doznań u więźniów. Początkowo w kapsuły wbudowane były specjalne filtry, które zarządzały poziomem odczuwania, ale dla tych, którzy targnęli się na córkę Iwanowa, zostały one całkowicie wyłączone. Nie wiem, jakie wówczas zaobserwowano tego skutki, ale dokładnie po roku ustawa została uzupełniona i teraz wszyscy więźniowie znajdują się w miejscach zamknięcia z wyłączonymi filtrami percepcji. Wskaźnik przestępczości ostro zapikował i akty bandytyzmu właściwe już się nie zdarzają. Perspektywa wydobywania zasobów z odłączonymi filtrami percepcji skutecznie je ogranicza.
Tak oto mają się sprawy. A teraz trochę o tym, co przypadło w udziale mnie.
Rasa Człowiek. Pierwsza rasa, która powstała w Grze, jedyna rasa, która nie ma żadnych dodatkowych bonusów z wyjątkiem szybszego wzrostu reputacji wśród NPC-ów (Non-Player-Characters). Ta rasa nie może używać kamiennej skóry, jaką mają Krasnoludy. Nie ma też takiej ostrości spojrzenia i umiejętności strzelania z łuków, jaką dysponują Elfy. Tylko reputacja. Klasa Szaman była jedną z najsłabszych w Barlionie – uniwersalna, pozwalała zadawać obrażenia i je leczyć, ale w walce jeden na jednego ustępowała praktycznie wszystkim innym klasom. Wywołanie Duchów zajmowało zbyt wiele czasu. O sprawności Jubilera w ogóle nie ma co mówić – w Barlionie wyłącznie bardzo bogaci marnowali swoje siły na jej wymasterowanie. Wszystko, co wytwarzają Jubilerzy – ozdoby, pierścienie, łańcuszki, inne wyroby – spokojnie można było kupić u handlarzy NPC. Najważniejsza funkcja Jubilerów – szlifowanie Drogocennych Kamieni – nie była warta straconych na nią sił. Oszlifowane kamienie są drogie, ale żeby zdobyć materiały do ich przygotowania, miesiącami trzeba wydobywać i przesiewać rudę. A na dodatek prawdopodobieństwo, że kamień podczas obróbki ulegnie zniszczeniu, jest bardzo duże. Oczywiście można trudnić się innym fachem – możliwości są niezliczone. Jednak i tu pojawia się pewne „ale”: ani jedna z działalności dodatkowych nie może prześcignąć tej głównej o więcej niż dziesięć punktów. Idiotyczne ograniczenie, z którym nic nie da się zrobić.
Co gorsze – mój Łowca, którego levelowałem przez kilka ostatnich lat i w którego zainwestowałem dość dużo pieniędzy, miał zostać usunięty, ponieważ w Barlionie można mieć tylko jedną postać. Po wyjściu na wolność można zabrać sobie postać, w którą wcielało się w więzieniu, i kontynuować nią grę, ale tylko nieliczni znajdowali na to siłę. To psychicznie trudne. Jeśli zaś mowa o moim Łowcy, to wszystkie zarobione przez niego pieniądze i zdobyte rzeczy zostaną mi sprzedane: albo po ośmiu latach wymachiwania kilofem, kiedy już wyjdę z więzienia, albo gdy zdarzy się cud i wypuszczą mnie z kopalni do ogólnego świata Gry. Zdarza się, prawdopodobnie przypadkowo, że przestępcy wypuszczani są z miejsc wydobycia zasobów i resztę kary spędzają w ogólnym świecie Gry, oddając 30% zarobionych pieniędzy Rządowi. Poza tym nie ma żadnych ograniczeń – rozwijaj się, upgrade’uj, zawieraj znajomości. O tym, że gracz siedzi w więzieniu, mówi jedynie czerwona opaska, którą nieszczególnie lubią NPC-e, przydzielający różne zadania, i którą można zdjąć tylko wówczas, gdy zapłacisz skarbowi państwa milion Złotych Monet. Innymi słowy: nie idzie jej zdjąć.
Chyba jednak najgorsze było to, że Marina się nie pojawiła. Ani na procesie sądowym, ani u mnie w domu, kiedy czekałem na wyniki dochodzenia. Ani widu, ani słychu. I czy osiem lat, które mi wlepili, było warte takiej niepoważnej dziewczyny? Myślę, że nie.
– No to wskakujemy! – roześmiał się technik, umieszczając mnie w kapsule.
Żartowniś, cholera. We wszystkich miejskich gazetach nazywano mnie Pogromcą Kolektora. I tak było to chyba najbardziej niewinne przezwisko. Ważne, żeby w więzieniu nie przykleił się do mnie podobny przydomek.
Przed oczami mignęła mi błyskawica i na chwilę straciłem przytomność.
– Uwaga, odbywa się pierwsze wejście do Barliony przez kapsułę więzienną TK3.687PZ-13008/LT12.
Chłodny metaliczny głos, który czytał tekst wyświetlający się na pasku literami w nieprzyjemnym wyblakłym kolorze, przyprawił mnie o ciarki, dlatego od razu doszedłem do siebie. Głos ów, pozbawiony wszelkich emocji, powodował, że czułem się nieswojo. To było celowe: wiedziałem, że głos może być miękki i uspokajać.
– Ustawienia początkowe zostały wprowadzone i nie mogą być zmienione. Płeć: męska. Rasa: Człowiek. Klasa: Szaman. Wygląd: identyczny jak obiekt. Skanowanie obiektu zakończone. Synchronizacja danych fizycznych z właściwościami wybranej rasy zakończona. Dane fizyczne wprowadzone. Lokalizacja początkowa wybrana. Miejsce uwięzienia: Kopalnia Miedzi „Pryka”. Cel osadzenia: wydobywanie rudy miedzi. Rozpoczęto generowanie postaci.
Okno instalacji początkowej. Na mnie patrzyłem Ja, ubrany w pasiak z numerem 193 753 482. Sporo. Okazuje się, że w Barlionie przebywają przestępcy skazani w ciągu ostatnich piętnastu lat. Dodatkowo do pasiaka dostałem Spodnie i Buty Więźnia, także w paski, które przypominały mi, kim się staję. Nawet buty były w pasy, co nie mogło nie wywołać u mnie uśmiechu. Normalnie zebra. Można powiedzieć, że byłem ubrany zgodnie z ostatnim krzykiem mody. Kilof w ręce dopełniał przygnębiającego obrazu mojej osoby, wskazując na to, czym będę się zajmował przez najbliższe lata. Tyle dobrego, że kilof nie był w paski.
– Proszę wprowadzić imię. Uwaga, imię więźnia może składać się tylko z jednego słowa.
Ech, mimo wszystko technik sprawił mi radość, wielką radość. Nie wiem, dlaczego – z powodu miłości do bliźniego swego czy też z jakichś innych pobudek – dał mi możliwość samodzielnego wyboru imienia. Imię gracza w Barlionie jest unikalne – w jednej przestrzeni można spotkać trzystu Zajączków, setkę Koteczków i ogromną liczbę WszystkichPokonam, ale to słowo składowe gwarantuje wyjątkowość. Na przykład obok siebie mogli znaleźć się WszystkichPokonam Wspaniały i WszystkichPokonam Uroczy, ale dwóch WszystkichPokonam Wspaniałych w Barlionie nie ma. Ale niestety – więźniowie nie mają możliwości stworzenia imienia złożonego z więcej niż jednego słowa, dlatego zazwyczaj jest ono generowane automatycznie. A jeśli skasowali mojego Łowcę…
– Machan – wypowiedziałem, z całego serca pragnąc, żeby imię mojego Łowcy, którego mi odebrano, zostało już usunięte z bazy, i żeby nikt nie zdążył go jeszcze podebrać.
Lubiłem grać z tym imieniem, przywykłem do niego, mimo że było to zwykłe nazwisko. Dodatkowo imię mojego Łowcy było jednoczłonowe, wykupiłem je od jednego gracza niemal za dziesięć tysięcy Złotych Monet i nie miałem najmniejszej ochoty tracić takich pieniędzy.
– Wybór przyjęty. Witamy w świecie Barliony, Machanie. Tutorial jest niedostępny dla użytkowników kapsuły więziennej. Zostaniesz przekierowany bezpośrednio do Kopalni Miedzi „Pryka”. Życzymy przyjemnej gry.
Mignęła błyskawica i świat dookoła mnie wypełnił się kolorami. Tyle że z jakiegoś powodu dominowały odcienie szarości.