- promocja
Druga Fundacja - ebook
Druga Fundacja - ebook
Po latach umacniania władzy Muł postanawia odkryć wreszcie położenie Drugiej Fundacji i rozprawić się ze swoim największym wrogiem. Generał Pritcher wpada jednak w pułapkę i wciąga w nią również mutanta. Druga Fundacja triumfuje, lecz nie na długo. O jej istnieniu dowiadują się konspiratorzy z Pierwszej Fundacji i decydują się walczyć o suwerenność. Na przeszkodzie stają im jednak nie tylko mentaliści, lecz także następca Muła – Stettin. Rozpoczyna się krwawa wojna...
Isaac Asimov (1920-1992) – to bodaj najwybitniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów. Zasłynął przede wszystkim epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o Imperium Galaktycznym, które - mimo że wydaje się wieczne - chyli się ku upadkowi. Ludzką cywilizację i wiedzę może uratować jedynie psychohistoria, nauka sformułowana przez genialnego matematyka Hariego Seldona.
Dom Wydawniczy REBIS wydał siedmiotomowy cykl „Fundacja” Isaaca Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa bestsellerowych twórców SF: Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7818-215-3 |
Rozmiar pliku: | 551 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze Imperium Galaktyczne przetrwało dziesiątki tysięcy lat. Objęło ono systemem scentralizowanej władzy wszystkie planety Galaktyki. Władza ta była niekiedy surowa, niekiedy łagodna, lecz zawsze panował porządek. Ludzie zapomnieli, że mogą istnieć jeszcze inne formy egzystencji.
Zapomnieli o tym wszyscy z wyjątkiem Hariego Seldona. Hari Seldon był ostatnim wielkim uczonym Pierwszego Imperium. To właśnie dzięki niemu psychohistoria osiągnęła najwyższe stadium rozwoju. Psychohistoria była kwintesencją socjologii, nauką o ludzkim zachowaniu sprowadzonym do równań matematycznych.
Jednostka jest nieobliczalna, ale – jak odkrył Seldon – reakcje wielkich zbiorowisk ludzkich są przewidywalne, gdyż można je ująć statystycznie. Im większe zbiorowisko, tym większa dokładność takich wyliczeń. A zbiorowisko, którym zajmował się Seldon, równało się ludności całej Galaktyki, liczonej za jego czasów w trylionach.
Seldon – wbrew powszechnym mniemaniom i potocznej opinii – odkrył, że świetne Imperium, które wydawało się tak potężne, znajduje się w istocie w stanie rozkładu i chyli się ku upadkowi, któremu nie można zapobiec. Przewidział również (czy też wyliczył za pomocą swoich równań, co na jedno wychodzi), że pozostawiona samej sobie, Galaktyka musi przetrwać trzydzieści tysięcy lat nieszczęść i anarchii, nim ponownie dojdzie do jej zjednoczenia.
Seldon postawił sobie za cel nie dopuścić do takiej sytuacji i zrobić wszystko, by możliwe stało się przywrócenie ładu i spokoju oraz odrodzenie cywilizacji w ciągu tysiąca lat. Założył więc dwie kolonie naukowców, które nazwał Fundacjami. Zgodnie ze starannie obmyślonym planem, umieścił je na „przeciwnych krańcach Galaktyki”. Utworzeniu Pierwszej Fundacji towarzyszył wielki rozgłos i zainteresowanie środków masowego przekazu. Istnienie Drugiej Fundacji spowite było milczeniem.
Fundacja oraz Fundacja i Imperium opowiadają o pierwszych trzech wiekach istnienia Pierwszej Fundacji. Zaczynała ona jako niewielka społeczność Encyklopedystów, rzucona w pustkę Peryferii Galaktyki. Co pewien czas stawała w obliczu kryzysu, spowodowanego czynnikami społecznymi i gospodarczymi, który groził jej unicestwieniem. Z każdego z tych kryzysów możliwa była tylko jedna droga wyjścia. Kiedy Fundacja wkraczała na tę drogę, otwierały się przed nią nowe horyzonty i perspektywy rozwoju. Wszystko to zaplanował od dawna już nieżyjący Hari Seldon.
Pierwsza Fundacja, dysponując nieporównanie bardziej rozwiniętą nauką, zapanowała nad otaczającymi ją barbarzyńskimi planetami. Stawiła czoło wojowniczym władcom, którzy oderwali się od dogorywającego Imperium, i pokonała ich. Za czasów ostatniego silnego imperatora oraz ostatniego silnego generała stawiła czoło resztkom samego Imperium i pokonała je.
A potem stanęła wobec czegoś, czego Seldon nie mógł przewidzieć – wobec nadludzkiej mocy jednego człowieka, mutanta. Człowiek ten, znany pod przydomkiem Muł, posiadał wrodzoną zdolność kształtowania uczuć innych ludzi według swojej woli i kierowania ich umysłami. Swych najzagorzalszych wrogów zmieniał on w całkowicie oddane mu sługi. Nie mogła go pokonać żadna armia. Ugięła się przed nim i padła Pierwsza Fundacja, a wraz z tym część Planu Seldona legła w gruzach.
Pozostała owa tajemnicza Druga Fundacja, cel wszystkich poszukiwań. Muł musi ją znaleźć, aby zakończyć podbój Galaktyki. Ludzie wierni temu, co pozostało z Pierwszej Fundacji, muszą ją znaleźć z zupełnie innego powodu. Ale gdzie ona jest? Tego nie wie nikt.
A zatem, oto historia poszukiwań Drugiej Fundacji.Rozdział I Muł prowadzi poszukiwania
MUŁ – (...) Konstruktywne aspekty reżimu Muła stały się widoczne po upadku Pierwszej Fundacji. To właśnie Mułowi udało się, po raz pierwszy od ostatecznego rozpadu Imperium Galaktycznego, zjednoczyć tak duży obszar przestrzeni, że w odniesieniu do jego państwa można było bez przesady użyć określenia „imperium”. Mimo bowiem wsparcia psychohistorii wcześniejsze imperium handlowe podbitej przez Muła Fundacji składało się z różnorodnych i luźno ze sobą powiązanych światów. Nie sposób w ogóle porównywać go z trzymanym przez Muła żelazną ręką Związkiem Światów, który w tak zwanym Okresie Poszukiwań obejmował dziesiątą część przestrzeni Galaktyki, zamieszkaną przez jedną piętnastą jej populacji (...)
Encyklopedia Galaktyczna^(*)
1
Dwoje ludzi i Muł
Encyklopedia podaje znacznie więcej informacji na temat Muła i jego Imperium, niż zawiera cytowany fragment, ale prawie nic z tego nie wiąże się z problemem, którym się teraz zajmiemy. W każdym razie znajdujące się tam dane są zbyt suche i nie nadają się do naszej relacji. W miejscu, w którym urywa się powyższy fragment hasła MUŁ, zaczynają się rozważania dotyczące warunków gospodarczych, które doprowadziły do utworzenia stanowiska Pierwszego Obywatela Związku, jak brzmiał oficjalny tytuł Muła, i ekonomicznych konsekwencji tego stanu rzeczy.
Jeśli podczas pisania tego hasła zaskoczyła jego autora niezwykła szybkość, z jaką Muł w ciągu zaledwie pięciu lat doszedł od niczego do potężnego dominium, to starannie ukrył on ten fakt. I podobnie – jeśli zdziwiło go nagłe zaprzestanie ekspansji na rzecz ściślejszego zespolenia i umocnienia zdobytych terytoriów, co zajęło Mułowi dalsze pięć lat, to w treści nie znajdziemy nawet najmniejszego śladu tego wrażenia. Zostawmy zatem Encyklopedię i kroczmy dalej własną drogą. Zajmiemy się okresem wielkiego bezkrólewia między epokami Pierwszego i Drugiego Imperium Galaktycznego, a ściślej końcem wspomnianego wyżej pięcioletniego okresu konsolidacji państwa Muła.
W Związku Światów panuje spokój. Gospodarka rozwija się pomyślnie. Niewiele znalazłoby się osób, które zamieniłyby silne rządy Muła na poprzedzający je okres chaosu i rozprzężenia. Światy, które pięć lat wcześniej znajdowały się w orbicie wpływów Fundacji, mogą czuć nostalgię za dawnymi czasy, ale nic poza tym. Tych spośród przywódców Fundacji, którzy okazali się nieprzydatni, nie ma już wśród żywych, ci, którzy mogli się przydać, zostali odmienieni.
Najbardziej przydatnym z odmienionych był Han Pritcher, obecnie generał porucznik.
W czasach Fundacji Han Pritcher był kapitanem, a jednocześnie członkiem podziemnej opozycji demokratycznej. Kiedy Fundacja poddała się bez walki, Pritcher toczył z Mułem prywatną wojnę. To znaczy dopóty, dopóki nie został odmieniony.
Odmiana ta nie dokonała się za sprawą perswazji, nie była skutkiem uznania jakiejś wyższej racji czy siły argumentów. Han Pritcher doskonale o tym wiedział. Został odmieniony, ponieważ Muł był mutantem obdarzonym niezwykłymi zdolnościami psychicznymi, pozwalającymi mu na manipulowanie uczuciami normalnych ludzi. Mimo to Han Pritcher był zupełnie zadowolony. Było tak, jak być powinno. Właśnie to zadowolenie z odmiany było jej głównym symptomem, ale oficer nie zaprzątał sobie tym głowy.
Teraz, powracając z piątej już ważnej wyprawy w bezmiar Galaktyki rozciągający się za granicami związku, ów doświadczony kosmonauta i pracownik wywiadu doznawał uczucia niemal naturalnej radości na myśl o rychłym spotkaniu z Pierwszym Obywatelem. Jego surowa, niczym wyciosana z kawałka ciemnego drewna twarz, która – zdawało się – pękłaby, gdyby Han Pritcher spróbował się uśmiechnąć, nie pokazywała tego, ale zewnętrzne oznaki były zbyteczne. Muł dostrzegał uczucia tam, gdzie się rodziły, we wnętrzu człowieka, tak jak zwyczajny człowiek dostrzega ściągnięcie brwi u innej osoby.
Pritcher zostawił swój wóz w starych hangarach wicekróla i zgodnie z wymogami regulaminu wkroczył pieszo na teren pałacu. Przeszedł milę pustą i cichą aleją. Wiedział, że na całym obszarze liczącej wiele mil kwadratowych posiadłości nie ma ani jednego strażnika, ani jednego żołnierza, ani jednego uzbrojonego człowieka.
Muł nie potrzebował żadnej ochrony. Muł sam był swoim najlepszym strażnikiem i obrońcą.
Ciszę przerywał tylko miękki odgłos kroków Pritchera. Po chwili jego oczom ukazały się lśniące, niewiarygodnie lekkie, a przy tym niewiarygodnie mocne metalowe ściany pałacu o śmiałych, płomienistych, rozedrganych – zdawało się – gorączkowo łukach charakterystycznych dla architektury Późnego Imperium. Budowla górowała majestatycznie nad otaczającym ją pustkowiem i zatłoczonym miastem na horyzoncie.
Wewnątrz mieszkał w zupełnym odosobnieniu człowiek, od którego ponadludzkich cech psychicznych zależała nowa elita i cała struktura związku.
Przed generałem rozsunęły się bezgłośnie potężne, gładkie wrota. Przekroczył próg i wszedł na szerokie ruchome schody, które szybko i cicho poniosły go w górę. Stanął przed niewielkimi, prostymi drzwiami, które prowadziły do gabinetu Muła.
Drzwi otworzyły się...
Bail Channis był młody. Bail Channis nie należał do odmienionych. To znaczy, mówiąc prościej, jego struktura emocjonalna nie została zmieniona przez Muła. Pozostała dokładnie taka, jak uformowały ją geny, a następnie zmodyfikował wpływ środowiska. On również był zupełnie zadowolony.
Nie miał jeszcze trzydziestki, a już zdobył spory rozgłos w stolicy. Ponieważ był przystojny i dowcipny, świetnie radził sobie w towarzystwie. Ponieważ był inteligentny i opanowany, świetnie radził sobie z Mułem. I jedno, i drugie było bardzo przyjemne.
Teraz, po raz pierwszy, Muł wezwał go na prywatną audiencję.
Nogi same niosły go długą, lśniącą aleją prowadzącą prosto jak strzelił do wyniosłej, zwieńczonej wieżyczkami i iglicami budowli, który była niegdyś rezydencją wicekrólów Kalgana rządzących w imieniu imperatora, później siedzibą udzielnych książąt na Kalganie władających planetą we własnym imieniu, a teraz stała się domem Pierwszego Obywatela Związku, który sprawował stąd rządy nad swym imperium.
Channis nucił pod nosem. Nie miał wątpliwości, że chodzi tu o Drugą Fundację. O to tak przejmujące wszystkich lękiem widmo, że wystarczyła sama wzmianka o nim, by Muł raptownie skończył ze swą polityką nieprzerwanej ekspansji i zaczął mieć się na baczności. Oficjalnie nazywało się to „konsolidacją”.
Teraz pojawiły się plotki – nic nie może powstrzymać plotek. Muł ma na nowo podjąć ofensywę. Muł odkrył położenie Drugiej Fundacji i wkrótce na nią uderzy. Muł porozumiał się z Drugą Fundacją w sprawie podziału Galaktyki. Muł doszedł do wniosku, że Druga Fundacja nie istnieje, i chce zająć całą Galaktykę.
Nie ma sensu wyliczać wszystkich wersji, które można usłyszeć w poczekalniach i przedpokojach gabinetów. Zresztą plotki nie pojawiły się po raz pierwszy. Teraz jednak, jak się zdaje, opierały się na solidniejszych podstawach i wszystkie wolne, niespokojne duchy, które rozkwitały w czasach wojny, niebezpiecznych kampanii i chaosu politycznego, a więdły i usychały w okresie stabilizacji i pokoju, radowały się.
Bail Channis był jednym z nich. Nie bał się tajemniczej Drugiej Fundacji. Jeśli już o tym mowa, to nie bał się również Muła i szczycił się tym. Być może ci, którzy zazdrościli mu, że jest tak młody, a jednocześnie ma takie szczęście i powodzenie, liczyli na to, że Muł rozprawi się z bawidamkiem, który otwarcie stroi sobie żarty z niedostatków jego urody i ascetycznego trybu życia. Nikt nie miał odwagi przyłączyć się do tych żartów i tylko nieliczni nie bali się z nich śmiać, ale kiedy nic się nie stało, reputacja Channisa znacznie wzrosła.
Channis dobierał na poczekaniu słowa do melodii, którą nucił. Była to pozbawiona sensu improwizacja z refrenem „Druga Fundacja zagraża narodowi i wszelkiemu rodzajowi”.
Stanął przed pałacem.
Rozsunęły się przed nim bezgłośnie potężne, gładkie wrota. Przekroczył próg i wszedł na szerokie ruchome schody, które szybko i cicho poniosły go w górę. Stanął przed niewielkimi, prostymi drzwiami, które prowadziły do gabinetu Muła.
Drzwi otworzyły się...
Człowiek, który nie miał innego imienia niż Muł i innego tytułu niż Pierwszy Obywatel, patrzył przez jednostronnie przejrzystą ścianę na rzęsiście oświetlone, dumne miasto na horyzoncie.
W gęstniejącym mroku pojawiły się pierwsze gwiazdy. Wszystkie były posłuszne jego woli.
Uśmiechnął się gorzko. Były posłuszne osobie, którą niewielu oglądało.
On, Muł, nie był osobą, na którą można było patrzeć – nie bez ironicznego czy szyderczego uśmiechu. Przy swoich pięciu stopach i ośmiu calach ważył zaledwie sto dwadzieścia funtów. Z tyczkowatego ciała sterczały długie, kościste kończyny o spiczastych łokciach i kolanach. Chuda twarz niemal ginęła w cieniu potężnego, mięsistego nosa, wystającego na dobre trzy cale. Tylko oczy nie pasowały do tej karykatury człowieka, jaką był Muł. W ich łagodnym spojrzeniu, dziwnie nie pasującym do obrazu najpotężniejszego zdobywcy w Galaktyce, krył się ustawiczny smutek.
W mieście można było znaleźć wszystkie rozrywki i uciechy, jakich mogła dostarczyć luksusowa stolica luksusowego świata. Mógł ustanowić stolicę w Fundacji, najpotężniejszym z pobitych ostatnio światów, ale leżała ona zbyt daleko, na samym skraju Galaktyki. Położony bliżej jej centrum Kalgan, tradycyjne miejsce wypoczynku i zabawy dla arystokracji całej Galaktyki, odpowiadał mu bardziej – pod względem strategicznym. Jednak na tym wesołym, prosperującym jak nigdy dotąd świecie nie mógł zaznać spokoju.
Bano się go i słuchano, być może nawet szanowano – ale z daleka. Któż mógł patrzeć na niego bez odrazy? Tylko ci, których odmienił. A jaką wartość miała ich sztuczna lojalność? Brakowało jej smaku, jak każdej namiastce. Mógł sobie nadawać godności i przyjmować tytuły, mógł stworzyć osobliwy rytuał i wymyślać wyszukane ceremonie, ale to niczego by nie zmieniło. Lepiej, a przynajmniej nie gorzej, było zostać po prostu Pierwszym Obywatelem i ukryć się.
Opanowało go nagle silne uczucie buntu. Nawet najmniejszy fragment Galaktyki nie może pozostać poza sferą jego władzy. Już pięć lat minęło od czasu, jak zaprzestał podbojów i zagrzebał się tu, na Kalganie, a wszystko z powodu odwiecznej, niejasnej groźby ataku ze strony Drugiej Fundacji, której nikt nigdy nie widział, o której nikt nigdy nie słyszał nic pewnego i o której w ogóle nic nie było wiadomo. Miał trzydzieści dwa lata. Nie był stary, ale czuł się staro. Aczkolwiek dysponował niezwykłą siłą psychiczną, ciało miał wątłe.
Wszystkie gwiazdy! Wszystkie gwiazdy, które może dostrzec, i wszystkie, których stąd nie widać – wszystkie muszą być jego!
Musi się zemścić na wszystkich. Na ludzkości, do której nie należy. Na Galaktyce, do której nie pasuje.
Zapaliło się umieszczone u góry światełko ostrzegawcze. Do pałacu ktoś wszedł. Widział, jak zbliża się do jego pokoju, a jednocześnie, jak gdyby zapadający zmierzch jeszcze bardziej wyostrzył jego zmutowane zmysły, wyczuwał dokładnie stan emocjonalny przybysza. Rozpoznał go bez trudu. Był to Pritcher.
Kapitan Pritcher z nie istniejącej już Fundacji. Ten sam kapitan Pritcher, którego nie potrafił docenić zbiurokratyzowany rząd murszejącej Fundacji. Ten sam kapitan Pritcher, którego on, Muł, wyciągnął z błota i wyniósł do godności pułkownika, a następnie generała, powierzając dawnemu podrzędnemu pracownikowi wywiadu całą Galaktykę.
Pritcher, który zaczynał jako jego zdeklarowany wróg, był teraz wzorem wierności i posłuszeństwa. Wierność ta nie wypływała jednak ani z wdzięczności, ani z chęci odwzajemnienia się za uznanie i awans, ani z nadziei zdobycia korzyści materialnych. Była to sztuczna wierność odmienionego.
Muł doskonale rozpoznawał tę solidną, niezmienną zewnętrzną warstwę osobowości Hana Pritchera, którą tworzyły wierność i posłuszeństwo panujące niepodzielnie nad pozostałymi uczuciami – warstwę, którą sam zaszczepił oficerowi pięć lat temu. Głęboko pod tą warstwą znajdowały się pokłady, w których tkwiły w niezmienionym stanie dawne, naturalne cechy osobowości jego generała – upór, indywidualizm, niesubordynacja i idealizm – do których nawet on, Muł, nie potrafił przeniknąć.
Otworzyły się drzwi za jego plecami. Odwrócił się. Przezroczysta dotąd ściana zmętniała i powoli straciła przejrzystość, a szkarłatne światło zmierzchu ustąpiło miejsca białemu, ostremu blaskowi żarówki jądrowej.
Han Pritcher usiadł na wskazanym miejscu. Podczas prywatnych audiencji u Muła nie trzeba było giąć się w ukłonach, przyklękać ani używać napuszonych tytułów. Muł był po prostu Pierwszym Obywatelem. Zwracano się do niego per „pan”. Można było siedzieć w jego obecności, a nawet – jeśli zaszła potrzeba – odwrócić się tyłem.
W oczach Hana Pritchera wszystko to dowodziło pewności siebie i świadomości własnej siły. Czuł z tego powodu wyraźne zadowolenie.
– Wczoraj otrzymałem twój ostatni meldunek, Pritcher. Nie będę ukrywał, że wydał mi się nieco przygnębiający.
Generał ściągnął brwi.
– Tak, tak przypuszczam... ale nie sądzę, żebym mógł dojść do innych wniosków. Po prostu nie ma żadnej Drugiej Fundacji.
Muł zastanowił się chwilę, a potem wolno pokręcił głową, jak tyle już razy przedtem.
– Mamy świadectwo Eblinga Misa. Zawsze jeszcze pozostaje świadectwo Eblinga Misa.
To była stara historia.
– Mis mógł być największym psychologiem Fundacji, ale w porównaniu z Harim Seldonem był dzieckiem – rzekł stanowczo Pritcher. – Kiedy wertował dzieła Seldona, był pod pańską presją psychiczną. Może naciskał pan zbyt mocno. Mógł się pomylić. Musiał się pomylić.
Muł westchnął, pochylając głowę na swej chudej szyi.
– Gdyby żył minutę dłużej... Już miał mi powiedzieć, gdzie jest Druga Fundacja. Wiedział to, mówię ci. Nie powinienem był się wycofywać. Nie powinienem czekać tak długo. Straciłem mnóstwo czasu. Pięć lat poszło na marne.
Pritchera nie mogło irytować ani niecierpliwić długie dumanie jego pana – nie pozwalała na to kontrolowana przez Muła struktura psychiczna. Zamiast tego ogarnął go nieokreślony niepokój, czuł się nieswojo.
– Ale czy możliwe jest jakieś inne wyjaśnienie? Pięć razy wylatywałem na zwiad. Pan sam wyznaczał trasy tych podróży. Przeszukałem wszystko: nie pominąłem ani jednej asteroidy. Mija już trzysta lat od chwili, gdy Hari Seldon założył rzekomo dwie Fundacje, zalążki nowego Imperium, które miało zastąpić dogorywające już stare. Sto lat po Seldonie Pierwsza Fundacja była znana na całych Peryferiach. Sto pięćdziesiąt lat po Seldonie, kiedy stoczyła ostatnią bitwę ze starym Imperium, już w całej Galaktyce. Minęło trzysta lat, no i gdzie jest ta tajemnicza Druga Fundacja? Nie słyszano o niej w żadnym zakątku Galaktyki.
– Ebling Mis powiedział, że utrzymuje swoje istnienie w tajemnicy. Tylko pozostawanie w ukryciu może sprawić, że jej słabość stanie się jej siłą.
– Nie sposób utrzymać w tak głębokiej tajemnicy coś co naprawdę istnieje.
Muł podniósł głowę i zmierzył go ostrym, przenikliwym spojrzeniem.
– Nie – rzekł. – Druga Fundacja istnieje. – Wzniósł chudy, kościsty palec. – Nastąpi drobna zmiana taktyki.
Pritcher zmarszczył brwi.
– Chce pan sam wyruszyć? Nie radziłbym tego robić.
– Ależ skąd, oczywiście, że nie. Będziesz musiał polecieć jeszcze raz... ostatni raz. Ale z kimś, z kim podzielisz się dowództwem.
Po chwili ciszy generał spytał twardym głosem:
– Z kim?
– Jest tu, na Kalganie, pewien młody człowiek. Nazywa się Bail Channis.
– Nic o nim nie słyszałem.
– Tak myślę. Jest jednak bystry, ambitny i... nie jest odmienionym.
Pritcher drgnął lekko.
– Nie rozumiem, jaki z tego pożytek.
– Jest pewien pożytek, Pritcher. Jesteś bystry i masz doświadczenie. Oddałeś mi duże usługi. Ale jesteś odmieniony. Kieruje tobą sztuczna, wymuszona przeze mnie wierność. Tracąc naturalne pobudki, straciłeś jednocześnie coś, czego nie mogę zastąpić: coś trudno uchwytnego, co można by nazwać przedsiębiorczością.
– Nie czuję tego – odparł ponuro Pritcher. – Pamiętam siebie całkiem dobrze z czasów, kiedy byłem pańskim wrogiem. Absolutnie nie czuję się teraz gorszy.
– Oczywiście – Muł wykrzywił usta w uśmiechu. – Trudno oczekiwać, żeby twój sąd w tej sprawie był obiektywny. Ten Channis jest ambitny, ale nie chodzi mu o to, żeby się wykazać: on dba tylko o siebie. Jest całkowicie godny zaufania, ale nie ze względu na lojalność wobec mnie, lecz dlatego, że obchodzi go tylko własny interes. On dobrze wie, że jego pomyślność zależy od moich sukcesów, i zrobi wszystko, żeby umocnić moją władzę, bo dzięki temu sam zyska. Jeśli poleci z tobą, do wytrwałych poszukiwań będzie go zachęcała ta właśnie dbałość o własne sprawy.
– Wobec tego – powiedział Pritcher, nie dając za wygraną – dlaczego nie zrezygnuje pan ze swego wpływu, jeśli myśli pan, że dzięki temu stanę się lepszym wywiadowcą? Teraz chyba może mi pan ufać.
– Nigdy w życiu, Pritcher. Dopóki będę w zasięgu twoich ramion czy miotacza, pozostaniesz odmienionym. Gdybym w tej chwili cofnął swój wpływ, w następnej byłbym już martwy.
Generał poczerwieniał.
– Rani mnie pan, myśląc o mnie w ten sposób.
– Nie chcę cię zranić, ale po prostu nie możesz przewidzieć, jakie będziesz żywił uczucia, kiedy cofnę swój wpływ i zaczniesz działać z naturalnych pobudek. Umysł ludzki nie cierpi kontroli i manipulacji. Z tego właśnie powodu zwykły hipnotyzer nie potrafi wprowadzić w trans żadnej osoby bez jej zgody. Ja potrafię, gdyż nie jestem hipnotyzerem, ale wierz mi, Pritcher, naprawdę nie chciałbym stawić czoło odrazie, której teraz nie możesz okazać, a nawet nie zdajesz sobie z niej sprawy.
Pritcher z rezygnacją opuścił głowę. Czuł się, jakby mu przybyło kilkadziesiąt lat.
– Ale czy może pan ufać temu człowiekowi? – rzekł z wysiłkiem. – To znaczy, czy może mu pan ufać całkowicie... tak jak mi teraz, kiedy jestem odmieniony?
– Cóż, myślę, że nie mogę mu ufać bez zastrzeżeń. Właśnie dlatego musisz z nim polecieć. Widzisz, Pritcher – Muł zagłębił się w wielkim fotelu, w którego miękkim wnętrzu wyglądał jak żywa wykałaczka – gdyby natknął się na Drugą Fundację i gdyby przyszło mu do głowy, że bardziej opłaca się trzymać z nimi niż ze mną... Rozumiesz?
W oczach generała pojawił się błysk zadowolenia.
– To brzmi lepiej.
– Właśnie. Ale pamiętaj, że o ile to tylko będzie możliwe, on musi mieć swobodę działania.
– Oczywiście.
– I... e... Pritcher. Ten młodzieniec ma miłą powierzchowność, jest uprzejmy i w ogóle czarujący. Nie daj się na to nabrać. To niebezpieczny typ, pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Nie wchodź mu w drogę, jeśli nie będziesz odpowiednio przygotowany. To wszystko.
Muł znowu został sam. Światło zgasło, a ściana ponownie stała się przezroczysta. Niebo było purpurowe, a smuga światła na horyzoncie wskazywała, gdzie jest miasto.
Po co to wszystko? Powiedzmy, że zostanie panem całej Galaktyki... Co dalej? Czy wtedy ludzie tacy jak Pritcher stracą pewność siebie, prostolinijność, siłę i opanowanie. Czy staną się zgarbionymi słabeuszami? Czy Bail Channis straci urodę? Czy on sam stanie się inny?
Żachnął się. Skąd te wątpliwości? O co mu właściwie chodzi?
Zapaliło się umieszczone u góry światełko ostrzegawcze. Do pałacu ktoś wszedł. Widział, jak zbliża się do jego pokoju i, niemal wbrew swej woli, wyczuwał dokładnie stan emocjonalny przybysza.
Rozpoznał go bez trudu. Był to Channis. W jego strukturze psychicznej Muł nie dostrzegał tej jednolitości uczuć, która charakteryzowała Pritchera. Miał przed sobą surowe, bogate i różnorodne spektrum uczuć silnego, nie tkniętego obcym oddziaływaniem umysłu, na który wpływ wywarły jedynie sprzeczności targające wszechświatem. Cała struktura falowała i pulsowała. Jej powierzchnię tworzyła ostrożność pokrywająca całość cienką, gładką warstwą, ale w ukrytych zakątkach tworzyły się wiry cynizmu i grubiaństwa. Pod powierzchnią płynął silny prąd egoizmu i interesowności, z którym tu i ówdzie łączyły się strumyki okrucieństwa. Na samym dnie, w głębi, zalegała nieruchomo niczym niezaspokojona ambicja.
Muł wiedział, że w każdej chwili może wtargnąć w ten przestwór, zburzyć powierzchnię i zamieszać w głębi, zmienić kierunek prądu albo zniszczyć go i stworzyć inny. Ale co z tego? Czy gdyby Channis chylił przed nim głowę i wpatrywał się w niego z uwielbieniem, zniknęłaby groteskowość jego własnej postaci, groteskowość, która sprawiła, że unikał światła dziennego i kochał noc, że żył jak odludek w środku imperium, które całkowicie należało do niego?
Otworzyły się drzwi za jego plecami. Odwrócił się. Przezroczysta dotąd ściana zmętniała i powoli straciła przejrzystość, a ciemność ustąpiła miejsca białemu, ostremu blaskowi żarówki jądrowej.
Bail Channis usiadł swobodnie.
– Nie jest to dla mnie zupełnie niespodziewany zaszczyt – oświadczył.
Muł potarł czterema palcami swój wydatny organ powonienia i spytał z lekką irytacją:
– A dlaczegóż to, młodzieńcze?
– Myślę, że to przeczucie. Jeśli nie brać pod uwagę tego, że doszły mnie pewne plotki.
– Plotki? A które konkretnie? Jest ich całe mnóstwo.
– Te, według których przygotowuje się nową ofensywę galaktyczną. Mam nadzieję, że tak jest istotnie i że będę w niej mógł odegrać odpowiednią rolę.
– Zatem myślisz, że Druga Fundacja istnieje?
– A dlaczego nie? Dzięki temu wszystko byłoby bardziej interesujące.
– Uważasz, że to interesujące?
– Oczywiście. Właśnie ta tajemnica, która ją otacza. Czy można znaleźć lepszy temat dla snucia domysłów? Ostatnio dodatki do gazet nie zajmują się niczym innym, co prawdopodobnie świadczy o znaczeniu tej sprawy. Jeden z głównych autorów piszących do „Kosmosu” wymyślił historię o świecie, gdzie żyją istoty będące czystą inteligencją – chodzi rzecz jasna o Drugą Fundację – które dysponują tak potężną energią psychiczną, że można ją porównywać tylko z energią, jaką zajmują się nasze nauki fizyczne. Może ona niszczyć statki kosmiczne odległe o całe lata świetlne, zmieniać orbity planet...
– Owszem, interesujące. Ale co ty o tym myślisz? Masz jakąś własną koncepcję czy zgadzasz się z tą hipotezą o energii psychicznej?
– Na Galaktykę, nie! Myśli pan, że takie istoty ograniczyłyby swe posiadanie do ojczystej planety? Nie, proszę pana. Uważam, że Druga Fundacja pozostaje w ukryciu, ponieważ jest słabsza, niż sądzimy.
– Wobec tego nie muszę długo tłumaczyć, o co mi chodzi. Co byś powiedział na objęcie dowództwa wyprawy, której celem jest zlokalizowanie Drugiej Fundacji?
Przez chwilę wydawało się, że Channis zapomniał języka w gębie. Najwyraźniej nie był przygotowany na tak szybki bieg wydarzeń. Milczenie przedłużało się.
– No więc? – spytał oschle Muł.
Channis zmarszczył czoło.
– Oczywiście, zgadzam się. Ale gdzie mam lecieć? Uzyskał pan jakieś informacje?
– Będzie z tobą generał Pritcher...
– Zatem nie będę dowodził?
– Osądzisz sam, kiedy skończę. Nie pochodzisz z Fundacji. Jesteś Kalgańczykiem, prawda? Prawda. No więc pewnie niewiele wiesz o Planie Seldona. Kiedy pierwsze Imperium Galaktyczne chyliło się ku upadkowi, Hari Seldon z grupą psychohistoryków, analizując przyszły bieg historii za pomocą narzędzi matematycznych, jakich w naszej zdegenerowanej epoce próżno szukać, założył na przeciwległych krańcach Galaktyki dwie Fundacje i tak dobrał warunki, żeby wolno zmieniające się czynniki społeczne i gospodarcze doprowadziły do ich przekształcenia w zalążki Drugiego Imperium. Zgodnie z Planem Seldona miało to trwać tysiąc lat, podczas gdy bez Fundacji okres ten wydłużyłby się do trzydziestu tysięcy. Ale Seldon nie mógł wykalkulować, że pojawię się ja. Jestem mutantem, a psychohistoria, która zgodnie z prawem wielkich liczb, zajmuje się jedynie reakcjami populacji, nie mogła przewidzieć takiego obrotu spraw. Rozumiesz?
– Doskonale. Ale gdzie tu jest miejsce dla mnie?
– Zaraz się dowiesz. Mam zamiar zjednoczyć Galaktykę już teraz i osiągnąć cel, który przyświecał Seldonowi, nie w ciągu tysiąca, lecz trzystu lat. Jedna Fundacja, świat specjalistów od nauk ścisłych, wciąż rozwija się i kwitnie pod moimi rządami. Rozwój gospodarczy oraz ład i spokój panujące w związku pozwoliły im stworzyć broń jądrową, której nie oprze się nic, z wyjątkiem może Drugiej Fundacji. Muszę więc zdobyć o niej więcej informacji. Generał Pritcher jest święcie przekonany, że Druga Fundacja nie istnieje. Ja wiem, że to nieprawda.
– Skąd pan to wie? – spytał ostrożnie Channis.
– Stąd, że ktoś ingeruje w umysły ludzi, którzy do tej pory znajdowali się pod moją kontrolą! – wybuchnął nagle Muł. – Delikatnie, subtelnie, ale nie aż tak subtelnie, żebym nie potrafił tego zauważyć. Co więcej, ta ingerencja się wzmaga, a jej ofiarą padają wartościowi ludzie, i to w ważnych momentach. Dziwi cię teraz, że przez tyle lat wolałem siedzieć spokojnie? Dlatego jesteś mi potrzebny. Generał Pritcher jest najlepszy z tych, którzy mi zostali, a więc jest w niebezpieczeństwie. Oczywiście, on o tym nie wie. Ale ty nie jesteś odmienionym i dlatego trudno od razu stwierdzić, że jesteś moim człowiekiem. Możesz zwodzić Drugą Fundację dłużej niż którykolwiek z moich ludzi... może nawet tak długo, jak będzie trzeba. Rozumiesz?
– Hmm. Tak. Ale proszę mi wybaczyć jeszcze jedno pytanie. Muszę wiedzieć, jak objawia się ta ingerencja, żebym potrafił wyśledzić zmianę w zachowaniu generała Pritchera, gdyby do tego doszło. Czy to likwiduje ich odmianę? Czy stają się zdrajcami?
– Nie. Mówiłem już, że ta zmiana jest delikatna. Dlatego trudno ją wykryć i nieraz muszę się wstrzymywać z działaniem, bo nie mam pewności, czy człowiek, który jest na kluczowym stanowisku, zachowuje się dziwnie z naturalnych powodów czy jest manipulowany. Ich wierność pozostaje nienaruszona, ale tracą pomysłowość i inicjatywę. Mam więc osobę na pozór normalną, ale zupełnie bezużyteczną. W ostatnim roku spotkało to sześciu ludzi. Sześciu spośród najzdolniejszych. – Uniósł kącik ust. – Teraz dowodzą bazami szkoleniowymi i pragnę tylko jednego: żeby nie znaleźli się w krytycznej sytuacji, która wymagałaby od nich podjęcia natychmiastowej decyzji.
– Przypuśćmy... przypuśćmy, że to nie sprawka Drugiej Fundacji. A gdyby to był ktoś taki jak pan, inny mutant?
– To ostrożna i dokładna robota, obliczona na wiele lat. Jeden człowiek bardziej by się spieszył. O nie, w tym bierze udział wielu ludzi, cały świat, a ty będziesz bronią, której przeciw nim użyję.
– Czuję się zaszczycony, że to mnie pan wybrał.
Muł zauważył nagłą zmianę w jego strukturze emocjonalnej.
– Tak, najwyraźniej myślisz sobie, że skoro masz wykonać specjalne zadanie, to należy ci się specjalna zapłata... może nawet sukcesja po mnie. Masz rację. Ale musisz wiedzieć, że są też specjalne kary. Moja gimnastyka psychiczna nie ogranicza się do wytwarzania wierności i posłuszeństwa.
Na jego wąskich wargach pokazał się lekki uśmiech, a Channis podskoczył z trwogą na krześle.
Przez moment, moment krótszy niż mrugnięcie, Channis poczuł osaczające go przenikliwe, trudne do opisania przygnębienie. Miał wrażenie, że zamyka się nad nim, miażdżąc mu niemal mózg, hermetyczna czasza. Ogarnęła go zupełna ciemność, a całe ciało przeszył potworny, niemożliwy do zniesienia ból. Wszystko to zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, pozostawiając tylko wściekły gniew.
– Złość nic tu nie pomoże... – rzekł Muł. – No tak, teraz starasz się ją ukryć, co? Nie przede mną. Zatem pamiętaj: to wrażenie może być jeszcze intensywniejsze i trwalsze. Zabijałem już w ten sposób i zapewniam, nie ma straszniejszej śmierci. – Przerwał, a po chwili dodał: – To wszystko!
Muł znowu został sam. Światło zgasło, a ściana ponownie stała się przezroczysta. Niebo było ciemne, a wyłaniający się zza horyzontu roziskrzony gwiazdami soczewkowaty kształt Galaktyki rysował się coraz wyraźniej na jego aksamitnym tle.
Cała ta mgławica składała się z takiego mnóstwa gwiazd, że ich lśnienie stapiało się w jeden wielki świetlny obłok.
Wszystko to miało należeć do niego...
Jeszcze tylko jedno, ostatnie już posunięcie i będzie mógł spokojnie zasnąć.