Druga szansa - ebook
Druga szansa - ebook
Ile razy można zostać odrzuconym i zranionym? Ile razy można dawać ostatnią szansę?
Marzenia nie spełniają się ot tak, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki. Wie o tym Sławek, który po piętnastu latach od skończenia szkoły, na spotkaniu grupki klasowych przyjaciół, spotyka Olgę, swoją licealną miłość. On jest policyjnym psychologiem. Ona samotnie wychowuje dwóch nastoletnich synów. Walcząc o Olgę, Sławek będzie musiał zmierzyć się przede wszystkim z przywiązaniem kobiety do dzieci i jej przeświadczeniem, że jakikolwiek związek negatywnie wpłynie na jej relacje z nimi. Czy dane mu będzie wykorzystanie darowanej niespodziewanie przez los drugiej szansy? Czy będzie miał dość sił, aby zmierzyć się z trudną sytuacją, w jakiej się znajdzie i co musi się stać, aby Olga zaprosiła go do swojego życia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-698-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wewnętrzny dziedziniec szkoły był zacieniony przekwitającymi już kasztanami. Wśród krzewów forsycji rosnących na klombie usytuowanym pod jedną ze ścian gmachu rozlegało się wesołe ćwierkanie wróbli. Poza tym nic nie mąciło ciszy i spokoju ciepłego majowego przedpołudnia. Na kamiennym murku okalającym placyk siedział niewysoki chłopak ubrany w lekki, szary garnitur. Zdjął krawat i rozpiął pod szyją guziki białej koszuli. Zdał celująco ostatni egzamin maturalny i czekał na przyjaciół, z których każdy dzisiaj po egzaminie miał się pojawić na dziedzińcu. Ostatni raz spotkają się wszyscy razem w tych szacownych murach jednego z najlepszych liceów w Warszawie. Matematyk Tomek, Smutas ze specyficznym poczuciem humoru, Czcinka, wysoka i wiotka jak trzcina, ale jednocześnie twarda i odporna. No i Olga, klasowa piękność zakochana w biologii. Westchnął ciężko, ponieważ ostatnie stwierdzenie od paru miesięcy coraz bardziej traciło na aktualności. Tuż przed nowym rokiem w życiu Olgi pojawił się bowiem książę na masywnym i potężnym perszeronie, czyli wielkim, błyszczącym motocyklu. Dziewczyna całkowicie straciła głowę dla rycerza w czarnym, skórzanym kombinezonie i w kasku ozdobionym wizerunkiem ognistego smoka. Słaby z niepokojem obserwował coraz mniejsze zainteresowanie Olgi czymkolwiek, co nie było Robertem lub się z nim nie wiązało. Intruz, jak go w myślach nazywał, studiował wychowanie fizyczne na drugim roku AWF-u, był wysoki, wysportowany i pewny siebie. Całkowite przeciwieństwo Słabego, na co dobitnie wskazywało przezwisko ukute przez Matematyka w pierwszej klasie, tak trafne, że nikt już nie używał jego imienia. Zamyślony, nie zauważył, jak Olga usiadła obok niego na murku.
– Trzy – powiedziała spokojnie. Wyciągnęła przed siebie zgrabne, szczupłe nogi i obciągnęła wąską, granatową sukienkę.
– Trzy? – zdziwił się. – Przepraszam cię, Olga, ale co tak słabo? Miałaś niefart przy losowaniu?
– Co ty, Słaby! – zaśmiała się. – Dopisało mi wyjątkowe szczęście. Dostałam pytania, na które cokolwiek potrafiłam powiedzieć. Akurat do wiedzy o społeczeństwie się nie przyłożyłam. A tobie jak poszło? Czekaj, nic nie mów. Byłabym zdziwiona, gdybyś dostał coś innego niż pięć. Wiedziałam! – Klasnęła w dłonie, widząc minę kolegi. – Ty kujonie!
– Wcale nie – bronił się – po prostu lubię chemię. Poza tym to przedmiot egzaminacyjny na studia, musiałem się dobrze przygotować.
Westchnęła, słysząc jego słowa.
– Studia… Wiesz, od początku, od pierwszej klasy wiedziałam, że kolejnym krokiem będzie uniwersytet. Ale teraz nie wiem… – zawahała się, a potem uśmiechnęła promiennie – nagle co innego stało się ważne. Trochę zmieniły mi się priorytety.
– Zauważyłem – mruknął.
Z gmachu budynku wyskoczył nagle rudy, piegowaty chłopak, przerywając ich rozmowę.
– Stałem się właśnie absolwentem Liceum imienia Stefana Batorego! – krzyczał na cały głos. – Komisja jednomyślnie orzekła, że przez całe cztery lata ciężko pracowałem na opinię geniusza matematycznego i właściwie to nie muszą mnie o nic pytać, bo i tak znam każdą odpowiedź. – Podrzucił czarną marynarkę. – Dostałem pięć bez wypowiedzenia jednego słowa.
– Wiesz, co ci powiem, Tomek? To wyjątkowo niesprawiedliwe – skrzywiła się bardzo wysoka dziewczyna, która niespodziewanie pojawiła się za jego plecami. – Ja musiałam się napracować na moją czwórkę.
– Bo nie jesteś geniuszem, Czcinka – zaśmiał się rudzielec i sprzedał koleżance delikatną sójkę w bok. – O, idzie Smutas, ciekawe, co on dostał…
Do wesołej grupki zbliżał się korpulentny, rumiany chłopak o twarzy cherubinka, okolonej bardzo jasnymi, kręconymi włosami. Marynarkę przewiesił przez ramię i podwinął rękawy eleganckiej koszuli.
– Do przodu – powiedział, nie czekając na pytania przyjaciół. – Matma zdana. Pojutrze chemia i z bańki. Słaby, jakie miałeś pytania? – zwrócił się do kolegi. Przez chwilę rozmawiali o zawiłościach chemii organicznej, nie zwracając uwagi na śmiechy i żarty pozostałych.
Przerwał im rudzielec.
– Hej, wszyscy. Koniec matur i trzeba to uczcić. – Usłyszawszy lekkie chrząknięcie, poklepał Smutasa po plecach. – Nie martw się, z imprezowaniem poczekamy na ciebie. Piątek wszystkim odpowiada? Moi starzy wyjeżdżają, więc mamy chatę wolną przez cały weekend.
– Mnie pasuje – mruknął Słaby.
– Ja zawsze mogę – dodała Czcinka. Jej zamiłowanie do wszelkiej maści imprez było już w Batorym legendarne i tylko dzięki świetnym wynikom w nauce nie miała z tego powodu problemów z nauczycielami.
Tomek popatrzył wyczekująco na Olgę. Ta po krótkiej chwili wahania uśmiechnęła się promiennie, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jakie wrażenie jej uśmiech robi na Słabym.
– Jasne, że przyjdę.
– Ostatnia wspólna impreza. Co za żal – westchnęła Czcinka.
– Kto powiedział, że ostatnia? – obruszył się Tomek. – Przecież egzaminy na studia też trzeba oblać. Smutas, zgodzisz się ze mną? – Złapał kolegę wpół i okręcił się z nim dookoła. Podrzucił go lekko na koniec i postawił na ziemi.
Cherubinek ze stoickim spokojem zniósł te karesy, koszulę, która podczas wygłupów Tomka wysunęła się ze spodni, wsunął z powrotem za pasek i spokojnie, bez słowa usiadł na murku obok Słabego. Tomek, jak zwykle głośny i pełen zapału, kontynuował:
– Młodzieży, wstawać! Czas iść na lody, należą nam się po takim dniu. No już, już, idziemy. – Zagarniając przyjaciół jak troskliwa kwota kurczęta, skierował ich do głównej bramy.
Gdy wyszli już poza teren szkoły i ruszyli w stronę ulicy Pięknej i Alej Ujazdowskich, dobiegł ich huk motoru i po chwili z piskiem opon zatrzymał się przy nich motocyklista. Ubrany w czarną skórzaną kurtkę i takie same spodnie, wysokie buty i kask z przyciemnianą szybą, przez którą nie było widać twarzy, przypominał jeźdźca z piekła rodem. Odskoczyli i spojrzeli na niego zdziwieni, jedynie Olga wydała z siebie radosny pisk.
– Robert! Co ty tu robisz?! – Podbiegła do kierowcy i zarzuciła mu ręce na szyję.
– Przyjechałem po ciebie, mała. Siema – przywitał się z pozostałymi, zdejmując kask. – Gotowa na przejażdżkę po ostatnim egzaminie? – zwrócił się ponownie do Olgi.
– Zawsze. – Rozpromieniona, już zajmowała miejsce na siedzeniu za plecami chłopaka. Objęła go mocno w pasie i przytuliła policzek do jego pleców. Nim ruszyli w chmurze spalin, krzyknęła do przyjaciół: – Zdzwonimy się! Tomek, daj znać, o której ta impreza w piątek!
W ciszy, która zapadła po ich odjeździe, wszyscy wyraźnie usłyszeli ciężkie westchnienie Słabego. Pierwszy otrząsnął się Tomek i szturchnął przyjaciela w bok.
– Hej, Romeo. Miałeś całe cztery lata i przegapiłeś je. Teraz trudno konkurować z tym Easy Riderem. – Śmiejąc się, naśladował dźwięk, jaki wydaje silnik motocykla.
– Co? – zainteresowała się Czcinka. – Słaby… ty…?
– Nie ma o czym mówić – mruknął, wsuwając ręce do kieszeni spodni.
– No, teraz to rzeczywiście nie ma o czym. Odjechała w siną dal i tyle ją widziałeś. Idziemy na lody – podsumował rudzielec.
Ruszyli ponownie w kierunku cukierni, przekrzykując się, żartując i nie zwracając już uwagi na Słabego, wlokącego się za nimi noga za nogą ze spuszczoną głową. Tomek miał rację. Cztery lata przeleciały w okamgnieniu, ale on przegapił te tysiąc czterysta sześćdziesiąt dni, które zostały mu dane, ciągle się łudząc, że w końcu nadejdzie ten moment, gdy Olga zobaczy w nim nie tylko kumpla. A teraz było już zwyczajnie za późno.II
W pokoju było niemiłosiernie gorąco. Od kilkunastu dni temperatura w ciągu dnia dochodziła do trzydziestu kilku stopni, a noce były równie upalne jak w tropikach. Wilgotność powietrza można by porównać z warunkami panującymi w saunie. Jako że budynek nie miał instalacji klimatyzacyjnej i jedyną ochronę przed palącym popołudniowym słońcem stanowiły wyeksploatowane, przerzedzone i powykrzywiane wertykale w oknach, w pomieszczeniu panowała temperatura niewiele niższa niż na zewnątrz. Stąd mężczyzna siedzący przy jednym z trzech biurek, mimo iż zdjął marynarkę, poluźnił krawat i podwinął rękawy lekkiej, bawełnianej koszuli, był spocony i zmęczony jak po biegu maratońskim. Czuł się ociężały, napuchnięty jak rozkładające się zwłoki i śmierdzący jak one. Marzył o zimnym prysznicu i lodowatym piwie.
– Nie mogę się skupić i przyklejam się do papieru – jęknęła kobieta siedząca przy biurku obok i na dowód podniosła rękę łącznie z kilkoma zapisanymi kartkami, które podczas pisania przylgnęły do jej wilgotnej skóry. – Nie można pracować w takich warunkach. Sławek, kiedy dostaniemy ten pieprzony wentylator?!
– Na święty nigdy – odpowiedział mężczyzna. – Sama wiesz, że nim na górze ktoś zdecyduje o wydaniu na nas paru złotych, skończą się upały i temat przestanie być naglący. Sytuacja powtarza się co roku i co roku jakoś przeżywamy. Spójrz na to z innej perspektywy – ciągnął, nie zwracając uwagi na ponury wzrok koleżanki. – Pocąc się, człowiek chudnie, co z perspektywy kobiety, czyli twojej, powinno być istotne. Poza tym wysokie temperatury odbierają apetyt, stąd mniej jesz i dalej chudniesz. No i oszczędzasz na jedzeniu.
– Cholerny psycholog. Spójrz na to z innej strony. I jeszcze w każdej sytuacji można znaleźć jakiś pozytyw, nawet idąc na szafot – przedrzeźniała go. – Wiesz co? Idź się utop w tym psychologicznym gównie.
– Chętnie, pod warunkiem że będzie chłodne. Nieśmiało chciałbym jednak zaznaczyć, że jest to również twoje psychologiczne gówno – wykrzesał z siebie resztki energii i się zaśmiał.
– Och, odpieprz się. Jestem spocona i wściekła, nie próbuj mnie udobruchać.
Rozmowę przerwał dźwięk telefonu.
– Aspirant Rożnowska. – Ton kobiety uległ radykalnej zmianie, był teraz spokojny i rzeczowy. – Naturalnie, panie inspektorze, rozumiem presję czasu, jednak niektórych rzeczy nie da się przyśpieszyć. – Nastąpiła chwila przerwy, podczas której Renata w skupieniu słuchała rozmówcy, po czym dodała: – Akta sprawy dotarły do mnie dopiero dzisiaj rano i nie zapoznałam się z nimi na tyle dokładnie, aby móc odpowiedzieć panu na to pytanie.
Przez parę minut w słuchawce rozbrzmiewał podniesiony głos, jednak gdy kobieta ponownie się odezwała, była wyjątkowo spokojna:
– Nie będę ryzykowała powodzenia śledztwa, stawiając nieprzemyślane hipotezy. Biorąc pod uwagę argumenty, które pan przedstawił, komisarzu, potraktuję tę sprawię priorytetowo i sądzę, że do piątku przygotuję uwagi i sugestie do planu przesłuchania podejrzanego… Wiem, że dzisiaj mamy wtorek, jednak to wszystko, co mogę zrobić w tej sytuacji. Najpóźniej w piątek podkomisarz Świątek otrzyma mój raport. – Z westchnieniem odłożyła słuchawkę. – Tego tylko brakowało, żeby w tę sprawę wmieszał się stary. Nagle wszyscy dostaną popędu i będą srać po kątach ze strachu. Chrzanię to, idę zrobić sobie kawę. Chcesz? – spytała, podnosząc się z krzesła.
Sławek pokręcił przecząco głową i odprowadził wzrokiem koleżankę. Doskonale wiedział, że pod przykrywką malkontentki z niewyparzonym językiem kryje się doskonały i skuteczny psycholog. Lubił ją. Pamiętał zaskoczenie, gdy podczas ich pierwszej wspólnej sprawy nie tylko on odkrył twardość charakteru Renaty. Sygnał otrzymanego SMS-a przerwał mu wspominanie tego trudnego śledztwa. Wiadomość brzmiała: „Będę w Warszawie między 20 a 29.05. Spotkanie? M.” Lapidarność przekazu wskazywała tylko na jednego nadawcę. Zerknął na kalendarz i odpisał: „Jak zawsze. Mam wolną sobotę 27.05. S.” Szykowało się coroczne, rytualne picie z Matematykiem.
Do pokoju weszła Renata z kubkiem rozpuszczalnej kawy. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.
– Cały korytarz wie, że szef na mnie naciska. Tu wszystko ma uszy! A ja dam w mordę każdemu, kto piśnie choć słowo na ten temat. Nawet tobie! – Pogroziła mu ostrzegawczo palcem i opadła na krzesło. – Boże, ależ tu gorąco – westchnęła jeszcze, po czym skupiła się na swojej pracy i w pokoju zapadła cisza.
Stwierdził, że nie wytrzyma w dusznym, nagrzanym pomieszczeniu ani minuty dłużej. Zebrał dokumenty ze swojego biurka i razem z laptopem schował do torby. Powinien na jutro skończyć analizę porównawczą kilku wybranych spraw, które łączył bardzo zbliżony modus operandi sprawcy i fakt, że żadna z nich nie została zamknięta. Szło mu opornie, utrzymujący się wyjątkowo długo, niespotykany jak na tę porę roku upał sprawiał, że wszyscy ruszali się jak muchy w smole i powoli zatracali umiejętność logicznego myślenia. Jeżeli pogoda się nie zmieni do tego czasu, czwartkowe szkolenie z technik rozpoznawania kłamstwa będzie wyjątkowo wyczerpujące.
Wyszedł z budynku i zderzył się ze ścianą tropikalnego powietrza. Żar w płucach odebrał mu oddech. Dzisiaj również nici z biegania, pomyślał i z wysiłkiem ruszył w kierunku samochodu. Gdy do niego dotarł, był cały zlany potem. Wnętrze jeepa renegade nagrzało się jak piec hutniczy, a kierownica i drążek dźwigni biegów parzyły dłonie. Sławek włączył klimatyzację na pełną moc, wysiadł z samochodu i oparłszy się o nagrzaną maskę, czekał, aż schłodzone powietrze obniży temperaturę wewnątrz do akceptowalnego poziomu.
Tocząc się powoli w korku w kierunku placu Narutowicza, analizował pod kątem sposobu działania sprawcę zwanego nieoficjalnie na korytarzach „Biegłym”. Facet miał ponadprzeciętną umiejętność tworzenia węzłów niemal niemożliwych do rozwiązania i wyjątkowo wprawnie posługiwał się nożem. Specjaliści oceniali, że większość cięć, które stwierdzono na ciałach ofiar, teoretycznie była możliwa do wykonania jedynie skalpelem. Jednak ślady wskazywały jednoznacznie na użycie noża.
Znalazł miejsce niedaleko kamienicy, w której mieszkał, sprawnie zaparkował i przez chwilę z chłodnego wnętrza obserwował nagrzane, rozedrgane powietrze unoszące się nad wybetonowanym skwerkiem. Mimo iż było już późne popołudnie, upał nie zelżał. Kręcąc z niedowierzaniem głową na widok młodego mężczyzny przecinającego placyk szybkim truchtem zaprawionego biegacza, wysiadł z samochodu i skierował się prosto do domu. Dzięki pozasłanianym wszystkim oknom w mieszkaniu było całkiem przyjemnie.
Wziął prysznic i gdy z butelką bardzo zimnego piwa siadał przed ekranem komputera, aby dokończyć pracę, zadzwoniła komórka.
– No cześć – usłyszał po drugiej stronie niski głos z silnym akcentem. – Nadal Schody do nieba?
– Znasz mnie. Pewne rzeczy pozostają niezmienne. – Upił łyk. – Co słychać w Lozannie?
– Pięknie jak zawsze – zaśmiał się Matematyk. – To jak? Widzimy się za dwa tygodnie. Jeff’s, jak zwykle?
– Znowu? – jęknął Sławek. Od dziesięciu lat spotykali się w lokalu przy Polu Mokotowskim – zatłoczonym, gwarnym, z hałaśliwą muzyką. Trudno było w takich warunkach swobodnie rozmawiać, a po długim niewidzeniu przyjaciele mieli sobie co nieco do powiedzenia. Przekrzykiwali więc jedynie ogólny harmider, rzucając pojedyncze komentarze. A może jednak wybór, podświadomie, wcale nie był przypadkowy? Hałas dawał doskonałą wymówkę, aby nie poruszać poważnych spraw, tylko cieszyć się dobrym, chłodnym piwem i obecnością najlepszego kumpla, którego nie widziało się od lat?
– Mam sentyment do tego miejsca i nie jestem gotów go porzucić – powiedział Matematyk. – Ale wiesz co? Przyszło mi do głowy, że może spotkalibyśmy się tym razem całą paczką? Ileż razy w końcu można pić w tym samym towarzystwie?
– Zależy od stadium zaawansowania choroby alkoholowej. – Słaby spojrzał w kierunku okna przez ciemnozielone szkło butelki. – Kogo masz na myśli, mówiąc cała paczka? – spytał po chwili.
– Ja, ty, Czcinka, Smutas i Olga. To chyba jasne, nie? Fajnie będzie spotkać się po tylu latach – emocjonował się Tomek. – Tylko ciebie widuję regularnie, jak przyjeżdżam do Polski. Z pozostałymi straciłem kontakt niemal od razu po maturze. Co ty na to? – spytał.
– A jak chcesz ich wszystkich namierzyć?
– Rozmawiam od czasu do czasu z Czcinką na Facebooku. Z tego, co wiem, utrzymuje nadal kontakt z Olgą. A ty masz namiar do Smutasa. Nie będzie problemu. – Matematyk coraz bardziej zapalał się do swojego pomysłu. Po wielu latach, tak jak w czasach liceum, znowu zbierał całą ekipę.
– Nooo – mężczyzna się zawahał – jak tak mówisz, to okej. Zdzwonię się z Romkiem. Termin ten sam? – upewnił się.
– Tak, sobota za dwa tygodnie. Muszę kończyć, Jacqueline zaczyna płakać. Wiesz, jakie są niemowlaki. Jak się mała dobrze rozkręci, to nie uspokoimy jej przez pół nocy. Do zobaczenia, stary – dodał i się rozłączył.
– Serwus – odpowiedział machinalnie Sławek do głuchej już słuchawki.
To nie był dobry pomysł, to zdecydowanie nie był dobry pomysł z tym spotkaniem po latach. Dopił piwo i wybrał numer Smutasa.III
Olga ponuro wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Patrzyła na nią zmęczona trzydziestopięciolatka z podniszczonymi włosami i delikatnie zaznaczającymi się na czole podłużnymi zmarszczkami. Zaniedbana – tak można by podsumować jej wygląd. Ale która pracująca na etacie samotna matka ma czas na dbanie się o siebie? Ona miała inne priorytety, czasowe i finansowe, niż pomalowane paznokcie czy maseczka nałożona na twarz. Od tak dawna to sobie powtarzała, że w końcu stało się to jej prawdą. Jak taka kobieta jak ona może iść na spotkanie paczki z liceum, gdzie każdy, co do jednego, odniósł sukces? Dzisiaj od Czcinki dowiedziała się, że Matematyk przyjeżdża jak co roku do Polski i organizuje spotkanie po latach. Jest profesorem na uniwersytecie w Lozannie. Olga zawsze była pewna, że ten rudy chłopak daleko zajdzie. Czcinka była szefową wydziału w jednym z największych banków, Smutas piastował wysokie stanowisko w Instytucie Chemii Przemysłowej. Słaby był psychologiem i wykładowcą. A ona? Pracownik biurowy średniego szczebla w korporacji, z wyższym wykształceniem zdobytym w systemie zaocznym, a nie jak pozostali na prestiżowych uczelniach. Już nie była jedną z nich i nie miała najmniejszej ochoty słuchać o sukcesach dawnych przyjaciół ani znosić ich litościwych spojrzeń. Tak dobrze się zapowiadała i co? Zmarnowała sobie życie. Nie, to nieprawda. Tych dwóch nastolatków w pokoju obok dobitnie świadczyło o tym, że jednak życia nie zmarnowała. Miała synów, których wychowywała wytrwale i z poświęceniem dzień po dniu, a to znacznie trudniejsze niż wykładanie skomplikowanych teorii ekonomicznych w Szwajcarii. Absolutnie nie ma się czego wstydzić, w końcu nie każdy jest koniem wyścigowym. Wóz porusza się dzięki sile i wytrwałości doświadczonej, starej szkapy, która wyczuwa ruch woźnicy, zanim ten go wykona. Wszyscy podziwiają pięknego araba wygrywającego prestiżowe wyścigi, ale świat funkcjonuje dzięki cierpliwemu koniowi pociągowemu. Ona była zaprzęgnięta do wozu i stanowiła fundament świata dla swoich synów. Nie miała już nic wspólnego z końmi wyścigowymi.
Nieraz zastanawiała się, czy podjęła słuszną decyzję o odejściu od Roberta. Gdy patrzyła teraz na przystojnego, ustatkowanego i odpowiedzialnego mężczyznę, który co dwa tygodnie zabierał synów do siebie, chodził z nimi do kina i wyjeżdżał pod namiot w największą możliwą głuszę w tym kraju, nie mogła uwolnić się od myśli, „co by było gdyby”. Szczególnie że Robert, podobnie jak ona, nie związał się z nikim po ich rozstaniu. Na pewno za wcześnie zostali rodzicami, byli zbyt niedojrzali, aby podołać obowiązkom, jakie na nich spadły. Zabrały im marzenia i swobodę. Jedni przyjmują to z pokorą, inni wierzgają jak młode konie osiodłane po raz pierwszy w życiu, pomyślała. W tym przypadku to ona była tą pokorną, bo nie miała wyboru.
O ileż wygodniej byłoby oprzeć się w życiu na drugiej osobie, gdy stracimy równowagę. Opowiedzieć jej o trudach dnia, powierzyć kupno chleba, gdy się skończy, i mocno przytulić wieczorem na dobranoc. A rano w biegu, ale jednak wspólnie, wypić kawę. Tak niewiele i zarazem tak wiele.
Olga znała argumenty przyjaciółki, Czcinka przedstawiła je wszystkie, gdy radośnie informowała, że Matematyk ze Słabym organizują spotkanie. To niesamowita frajda, fun, okazja do wspominania starych czasów, być może szansa na odzyskanie dawno utraconych przyjaźni. Same pozytywy, nie ma żadnych minusów. Aśka, mimo poważnej posady w banku, zachowała dziecięcą radość z życia i umiejętność dostrzegania w każdej sytuacji pozytywnych stron. Nie dopuszczała do siebie negatywnych emocji, ubierała się nadmiernie kolorowo i krzykliwe jak na piastowane stanowisko, nie stroniła od romansów, ale z wyboru była singielką. Zabójczo inteligentna i dziecinna jednocześnie.
Nie, nie mogła pójść na to spotkanie. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Gdy następnego dnia przekazała Czcince przez telefon swoją decyzję, ta zarzuciła ją gradem kontrargumentów. Po czym wieczorem zjawiła się w domu Olgi z butelką wina i mocnym postanowieniem przekonania przyjaciółki do wyjścia w sobotę do Jeff’s.
Siedziały w kuchni, w niedużym mieszkanku na Nowolipiu. Olga była dumna z tego pomieszczenia. Urządziła je tak funkcjonalnie, że kuchnia, mimo iż niewielka, pomieściła wszystkie niezbędne sprzęty i przybory. Na parapecie okiennym stały różnokolorowe doniczki ze świeżymi ziołami. Ciemne szafki kontrastowały z jasnofioletowymi ścianami, lampki halogenowe zamontowane na listwie pod szafkami oświetlały ciepłym światłem jasny, marmurowy blat – jedyną ekstrawagancję, na jaką sobie pozwoliła podczas urządzania mieszkania. Marzyła o automacie do pieczenia chleba, ale wszystkie możliwe wolne przestrzenie i kąty zostały już zagospodarowane i najzwyczajniej w świecie nie miała miejsca na taki sprzęt.
Siedziały z Czcinką przy składanym stoliku ustawionym pod ścianą. Oprócz kieliszków z winem na blacie stał kryształowy talerzyk z kruchymi ciasteczkami, które mimo ogłupiającego upału Olga upiekła po południu. Synowie je uwielbiali.
– Nie ma mowy, żebyś nie poszła! Spotkanie po tylu latach! Nie chcesz zobaczyć się z przyjaciółmi z liceum? Nie wierzę! Tworzyliśmy zgraną, szaloną paczkę, nie pamiętasz? – pokrzykiwała Czcinka. – Przecież byliśmy niemal nierozłączni. Dopiero Robert trochę cię odsunął, ale wcześniej robiliśmy razem tak głupie rzeczy, że teraz człowiekowi włos się jeży na głowie. Choćby dla powspominania musisz pójść. Olga!
– Oczywiście, że pamiętam – broniła się – ale nie mam ochoty iść. Moim zdaniem nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Nie staniemy się ponownie nastolatkami tylko dlatego, że przy piwie powspominamy dawne czasy. Poza tym kto zostanie z chłopcami? – Ostatnia deska ratunku, synowie.
– Chciałam ci przypomnieć, że Mateusz ma piętnaście lat, a Bartek trzynaście. Nieraz zostawali wieczorem sami w domu. Nie ściemniaj mi tu, Olga. Poza tym nie wychodzisz na całą noc. Dadzą sobie radę. – Czcinka nagle zerwała się na nogi i szybkim krokiem udała się do pokoju synów Olgi. Otworzyła drzwi i huknęła: – Panowie, mamy pewien problem. W sobotę odbywa się spotkanie naszej paczki z liceum, ale wasza święta mama twierdzi, że się na nie wybiera, bo absolutnie nie może zostawić was samych w domu. Macie coś do powiedzenia w tej sprawie? – Podpierając się pod boki, spoglądała groźnie na dwóch zaskoczonych chłopców.
– Czcinka, daj spokój. – Olga usiłowała przepchnąć się do pokoju, ale o wiele wyższa przyjaciółka skutecznie blokowała wejście. Pomieszczenie było duże i jasne. Na górnym poziomie łóżka piętrowego ustawionego pod jedną ze ścian siedział starszy z synów, słuchając muzyki przez słuchawki podłączone do smartfona. Bartek, młodszy, odrabiał lekcje przy jednym z dwóch biurek stojących pod oknem. W pokoju panował niesamowity bałagan, wszędzie poniewierały się porozrzucane ubrania i książki, a na parapecie usychała paprotka. Na widok Czcinki Mateusz zdjął słuchawki.
– Cześć, ciocia – przywitał się. – Co tak krzyczysz? Słyszałem cię.
– To co powiesz? – Kobieta prowokacyjnie spojrzała na nastolatka. – Jesteś na tyle dorosły, żeby zostać sam z bratem na kilka godzin?
– Jasne, żaden problem. Zajmę się młodym – mruknął i ostentacyjnie nałożył słuchawki.
– A kiedy wrócisz? – spytał mamę Bartek. Był drobnym chłopcem z kręconymi blond włosami, bardzo podobnym do ojca. Czcinka powtarzała, że wyrośnie na bardzo przystojnego mężczyznę łamiącego kobiece serca samym spojrzeniem dużych, błękitnych oczu.
– Nie wierzę. Ależ z ciebie maminsynek, chłopie – zżymała się Czcinka.
– Przestań – fuknęła Olga, której udało się w końcu dostać do pokoju. Podeszła do młodszego syna i mocno go przytuliła. – Nie będę długo, ale jeżeli nie chcesz, to nie pójdę.
Chłopiec zatonął w matczynych objęciach, ale po chwili wyprostował się i mężnie powiedział:
– To chyba fajne, takie spotkanie kolegów z klasy. Nie martw się, mamo. Damy sobie radę – dodał dzielnie.
– Jak nie chcesz, to nie pójdę. – Czcinka przedrzeźniała przyjaciółkę, gdy wróciły do kuchni.
Od niemal dziesięciu lat Olga była samotną matką i codziennie walczyła o to, aby chłopcy zbytnio nie odczuwali braku ojca. Widywali się z nim co drugi weekend, spędzali z nim część wakacji, ale to ona na co dzień wypełniała obowiązki obojga rodziców i wszystko podporządkowała szczęściu synów. Jak spora część samotnych matek rezygnująca dla dzieci z własnego życia stała się nadopiekuńcza i przewrażliwiona na ich punkcie. Bezdzietna Czcinka – singielka z wyboru, jak się sama określała – na każdym kroku wypominała przyjaciółce, że ta dała sobie wejść dzieciom na głowę i że to synowie decydują o jej życiu, a nie ona o ich. Nie rozumiała idei poświęcania własnego ja dla szczęścia dzieci.
– Jasne, że cię nie zmuszę, ale tak naprawdę do końca nie wierzę, że nie chcesz ich spotkać. Myślę, że się boisz – podsumowała Aśka.
– Boję? Czego?
– Jeszcze nie wiem, ale tak sądzę. – Czcinka pokiwała głową nad pustym kieliszkiem. – Oni nie gryzą, Olga. Byli twoimi najlepszymi kumplami i pamiętają dziewiętnastoletnią Olgę, tak jak ty pamiętasz dziewiętnastoletniego rudego Matematyka i pyzatego Smutasa. Teraz jeden z nich ma pewnie nadwagę, a drugi jest łysy.
– A Słaby ma sztuczną szczękę – zachichotała Olga.
– Na utratę zębów to chyba jednak był za mądry. Ale na pewno ma jakąś wadę nabytą. Wiem! Jego żona jest tak gruba, że w ogóle nie wychodzi z domu, bo nie mieści się w drzwiach!
– Co ty tak dzisiaj z tą nadwagą? – Olga płakała ze śmiechu.
– Tak mnie jakoś naszło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że to jest już choroba cywilizacyjna, obecnie co drugi Polak cierpi na nadwagę lub otyłość. Jest nas pięcioro. Ja i ty nie mamy tego problemu, więc, statystycznie rzecz biorąc, nasi kochani panowie muszą mieć kłopoty z wagą. A jeżeli nie oni, to już na pewno ktoś z ich rodzin. – Spojrzała na zegarek i zerwała się z miejsca. – Muszę lecieć, umówiłam się z Pawłem, wiesz, tym apetycznym trenerem, na wieczorny trening.
Szybko pożegnała się z chłopcami, wyściskała Olgę, jakby udawała się na straceńczą misję, z której nie spodziewała się wrócić, i wyfrunęła z mieszkania.
Olga po raz kolejny spojrzała w lustro. To spotkanie po latach to zdecydowanie nie był dobry pomysł.
Ciąg dalszy w wersji pełnej