- W empik go
Druga szansa Scordatto - ebook
Druga szansa Scordatto - ebook
Gorąco, pikantnie, niebezpiecznie – w końcu nic nie podsyca erotyzmu tak skutecznie jak czysta nienawiść.
Saverio Scordatto wie, że w świecie mafii zaufanie jest luksusem, jednak nigdy nie sądził, że cios nadejdzie z tej strony. Chantal go zdradziła. Mężczyzna pragnie zemsty i zamierza jej dokonać już niedługo.
Chantal popełniła błąd. Zdaje sobie sprawę, że jeśli chce przetrwać, powinna zniknąć, dlatego razem ze swoim bliźniakiem Constantine’em znajduje bezpieczne schronienie. Oboje zastanawiają się, jak ujść z życiem po wszystkim, co się wydarzyło.
Kobieta chciałaby dostać drugą szansę, ale jej brat wolałby zniszczyć Scordatto. I planuje to zrobić, więc wypowiada mu wojnę. Nie ma jednak pojęcia, czy którykolwiek z nich ją przeżyje, zwłaszcza że na obu czyhają wrogowie oraz zdrajcy.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-061-3 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CHANTAL
Uciekaj, jakby goniło cię piekło, bo tak jest. Ja nie wybaczam, rozumiesz? I gdy cię złapię, będziesz błagać o śmierć.
Usiadłam na łóżku, łapiąc się za szyję i oddychając z trudem. Pełne nienawiści i furii słowa Saverio odbijały się echem w moim umyśle. Nie chciały ucichnąć. Nie chciały zniknąć. Codziennie od miesiąca budziłam się z tego samego koszmaru, w którym przedzierałam się przez las z sercem w gardle, na miękkich nogach, uciekając przed goniącymi mnie żołnierzami. Niemal niczego nie widziałam, po prostu biegłam naprzód. Wiedziałam, że jeśli się zatrzymam, będzie po mnie.
Nie mam pojęcia, jak dostałam się do drogi. Nie pamiętam nawet momentu, w którym przestały mnie otaczać drzewa. Wiem tylko, że niemal wpadłam pod rozpędzony motocykl, słyszałam kolejne okrzyki podążających moim śladem mężczyzn, a w następnej chwili Costa wciągał mnie na dwukołowiec i uciekaliśmy, jakby naprawdę goniło nas piekło.
Właściwie to odnosiłam wrażenie, że od teraz przyszło mi w nim żyć, bo nigdzie nie byłam bezpieczna. Kiedy przypominałam sobie pełne furii i nienawiści spojrzenie faceta, którego kochałam całą sobą i dla którego zamierzałam… Nie, nie zamierzałam. Ja zdradziłam własną rodzinę. Zrobiłam to dla niego.
A on…
Odrzuciłam pościel, a później zsunęłam się z łóżka. Moje bose stopy dotknęły chłodnych paneli. Chwyciłam przewieszoną przez oparcie krzesła bluzę mojego bliźniaka, otuliłam się nią, wzięłam broń spod poduszki, po czym ruszyłam do kuchni.
Ukrywałam się już od czterech tygodni.
Drżałam o życie od czterech tygodni.
Tęskniłam za tym sukinsynem od czterech tygodni.
A do tego wszystkiego dochodziła masa innych spraw i problemów. Nigdy nie sądziłam, że plan wymyślony przez Manu doprowadzi mnie do miejsca, w którym teraz się znajdowałam. Przecież był prosty – Barsotti i Scordatto walczą, jeden zabija drugiego, a mój brat pozbywa się zwycięzcy. W razie gdyby coś poszło nie tak, przewidywałam, że zwyczajnie nie pożyję na tyle długo, by się tym przejmować. Jednak żyłam, z dnia na dzień coraz bardziej wykończona nieustannym strachem, tą ucieczką i jeszcze uczuciem, które we mnie płonęło.
Bo pokochałam Saverio całą sobą. Nawet myśl o tym, że on w tej chwili mógł na mnie polować i już pewnie wybrał mi trumnę w niczym nie przeszkadzała. Oddałam temu facetowi swoje cholerne, zatrute serce, pokręcony umysł i pragnące jego bliskości ciało. Należałam do niego, nie zważając na to, że już mnie nie chciał.
A może mi wybaczy? Może on też obsesyjnie myśli o tym, bym znalazła się obok? Może też tęskni?
Niech się wścieka, niech krzyczy, niech mnie ukarze, ale niech znów będzie mój.
Niech mnie nie nienawidzi.
Otrząsnęłam się, a w każdym razie usiłowałam to zrobić, i odrzuciłam od siebie te mrzonki. Znałam Sava wystarczająco, by wiedzieć, że tak po prostu nie zapomni. Że to nie będzie takie łatwe. Ciągle rozważałam za i przeciw powrotu do Chicago, bo dusiłam się w tym domku w Virginia Beach, który stanowił teraz mój azyl. Był wciśnięty w małą uliczkę, schowany za drzewami, z zewnątrz wyglądał na stary, jakby niedługo miał się rozlecieć, a na pewno jakby wymagał gruntownego remontu, jednak w środku znajdowało się wszystko, co było mi potrzebne. Costa zadbał o moją wygodę, kazał się zaszyć i pod żadnym pozorem z nikim nie kontaktować. Sam wyjechał już drugi raz, by spotkać się z jakimś informatorem, który miał przekazać mu najnowsze wieści z miasta. Chcieliśmy wiedzieć, co się działo po naszej ucieczce i czy mielibyśmy w ogóle do czego wracać.
W pierwszej chwili wydawało się, że nie. Saverio ponoć spalił nasz rodzinny dom do gołej ziemi. Nie zostało z niego nic do odratowania, a strażakom ledwo udało się opanować pożar. Poza tym razem z Barsottim, który najwyraźniej stał się jego najlepszym kumplem, zajęli nasze tereny, przejęli transporty sprzętów i różnych towarów, weszli nawet do magazynów i kryjówek, jakie posiadaliśmy w mieście. Nie mieliśmy tam już właściwie niczego. Gdyby Costa nie przygotował się na taki wypadek, nie miał sekretnego konta i kilku bezpiecznych domów, byłoby całkowicie po nas.
Mimo to bliźniak miał nadzieję, że ludzie, którzy byli wobec nas lojalni, nadal żyją. A przynajmniej niektórzy z nich, jak ten informator. I że uda nam się odzyskać kontrolę. Może nie dziś i nie jutro, ale kiedyś. Skoro Savowi się udało, czemu nie nam?
Cóż, jak dla mnie istniało kilka powodów. Po pierwsze Sav był młodszy, kiedy zaczynał piąć się w górę w innej rodzinie, po drugie pozostawał anonimowy, bo nikt już o nim nie pamiętał, no i najważniejsze po trzecie: nie polował na niego żaden potwór.
Westchnęłam cicho, odłożyłam broń na blat – nie ruszałam się bez niej nawet na krok – po czym podeszłam do zlewu. Gdy ochlapałam twarz zimną wodą, przynajmniej rozbudziłam się do końca, choć nie poczułam się lepiej. Ostatnio bywałam jeszcze bardziej zmęczona, ponieważ ucieczka przez kilka stanów i niepewność, czy następnego dnia otworzę oczy, naprawdę nie pomagały się zrelaksować.
Oparłam się ciężko o kuchenny blat, opuściłam ramiona i przymknęłam powieki. Nienawidziłam poczucia bezsilności, niewiedzy i uciekania. Przyszłam na świat w rodzinie, w której coś takiego nie wchodziło w grę. Willardowie byli silni, sprytni, pewni siebie i nigdy się nie poddawali. Zawsze zwyciężali. A najważniejszą wartością pozostawali dla nich najbliżsi.
Tyle że Willardowie już właściwie nie istnieli.
Drgnęłam i uniosłam gwałtownie głowę, kiedy dotarł do mnie cichy trzask dochodzący od strony przedpokoju. Dom był niewielki, miał tylko jedną sypialnię, łazienkę oraz kuchnię połączoną z salonem, więc gdziekolwiek się znajdowałam, zazwyczaj mogłam usłyszeć każdy głośniejszy dźwięk z zewnątrz, a już na pewno w nocy, gdy dokoła panowała niemal idealna cisza. Teraz tak było, dlatego sięgnęłam po pistolet i nasłuchiwałam w napięciu.
Dwa stuknięcia, cisza, trzy stuknięcia.
Odetchnęłam nieznacznie, jednak nadal zaciskałam palce na rugerze, kiedy stanęłam w wejściu i czekałam, aż drzwi frontowe zostaną otwarte. Zgrzyt klucza w zamku rozbrzmiał sekundę później, a po nim w korytarzu wreszcie pojawił się mój brat. Upewniłam się, że jest sam, a dopiero potem opuściłam broń.
– Czujna jak zawsze – rzucił Costa, zamykając za sobą.
W domu panował półmrok, bo nie zapalałam świateł, ale z ulicznych latarni docierał do wnętrza nikły poblask, dzięki któremu widziałam wystarczająco wiele. Poza tym nauczyłam się już tego miejsca na pamięć, mogłabym poruszać się po nim z zamkniętymi oczami. Teraz jednak podeszłam do niewielkiej lampy stojącej w małym salonie, by po chwili spojrzeć na bliźniaka.
– Nikt cię nie śledził?
Zaśmiał się w odpowiedzi, po czym ruszył w kierunku łazienki. Nie należał do wstydliwych osób i zwykle nie kłopotał się nawet zamykaniem drzwi. Tak było też teraz, dlatego kiedy zrzucił kurtkę i koszulkę, od razu dostrzegłam na jego klatce piersiowej ciemne ślady.
– Co się stało?
Spojrzał w moją stronę i wzruszył ramionami.
– Spotkałem kilku znajomych, którzy nie chcieli podzielić się informacjami. Ale udało mi się ich przekonać do zmiany zdania.
– Przed czy po tym, jak cię skopali? – mruknęłam.
– Nikt mnie nie skopał, potknąłem się.
Zacisnęłam zęby, a potem odwróciłam się i opadłam na kanapę. Po paru sekundach do moich uszu dotarł szum wody. Czekałam niecierpliwie, aż Costa skończy brać prysznic i powie mi cokolwiek więcej. I tak nie zasnęłabym już tej nocy, więc cieszyłam się, że brat wrócił, bo siedzenie tutaj samotnie, odkąd wyjechał trzy dni temu, było jeszcze gorsze.
Kilka minut później Costa przeszedł w samym ręczniku do sypialni, w której miał torbę ze swoimi rzeczami. On przynajmniej jakieś posiadał – zabezpieczył się na wszelki wypadek. Okazał się przezorniejszy i właściwie tylko dzięki niemu wciąż żyłam. Gdybym nawet jakimś cudem uciekła wtedy sama, Saverio znalazłby mnie w ciągu kilku godzin, ponieważ najwyraźniej znał już wszystkie bezpieczne kryjówki Willardów. Dom w Virginia Beach stanowił za to tajemnicę, Costa nie powiedział o nim nawet mnie.
– Napijesz się? – rzucił bliźniak, kiedy wrócił już ubrany.
Otworzył szafkę w kuchni, wyjął z niej butelkę alkoholu oraz dwie szklanki. Odstawił je po paru sekundach na stoliku przed kanapą, a sam zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.
– Nie – odparłam, na co uniósł brew. – I przestań się wydurniać, powiedz mi, co się dzieje.
Costa nalał sobie bourbona.
– Nie mam nowych informacji, Chan. Nic się nie zmieniło – powiedział w końcu. – Ci skurwiele panoszą się na naszym terytorium, nasi ludzie albo nie żyją, albo uciekli, albo przeszli na ich stronę. Za nasze głowy nadal jest wyznaczona nagroda. – Wychylił alkohol duszkiem, nawet się nie krzywiąc, po czym uzupełnił szklankę. – To znaczy za moją głowę. Ciebie chcą żywą.
W końcu Sav obiecał, że będę błagać o śmierć.
Przygryzłam wargę, podciągając kolana pod brodę. Ułożyłam ją na nich i objęłam się ramionami, wpatrując w brata w ciszy.
– Widziałeś go? – spytałam w końcu.
Costa posłał mi krótkie spojrzenie.
– Chcę jeszcze trochę pożyć, Chantal – odpowiedział cierpko. – Nie zbliżałem się na tyle, by ktokolwiek z jego ludzi mnie zauważył, a co dopiero on.
– To skąd te siniaki? – Kiedy otworzył usta, warknęłam: – Jeśli powiesz, że się potknąłeś, to zaraz dodam ci kilka kolejnych.
Te słowa sprawiły, że uśmiechnął się nieznacznie.
– Znalazłem jednego z naszych – poinformował, a potem znowu upił łyk. – Okazało się, że to zdrajca i chciał mnie wystawić.
Nie pytałam o nic więcej, bo jasne było, że żołnierz już nie żył.
– A masz jakiekolwiek wieści o Manu?
Gdy tylko wypowiedziałam na głos imię starszego brata, moje wnętrze wypełnił tak ogromny chłód, że się wzdrygnęłam. To była kolejna kwestia, która nie dawała mi spać po nocach – to, jak zostaliśmy z Costą zdradzeni i okłamani. Przez tyle lat sądziłam, że Manu jest naszą ostoją, a on pozbawił nas rodziców. Odebrał nam ich i jeszcze ciągle powtarzał, że w końcu znajdzie osobę odpowiedzialną za ich śmierć. Że ich pomści. Karmił nas kolejnymi łgarstwami, obiecywał, że po pokonaniu Scordatto i Barsottiego wreszcie będziemy mieć możliwość, by dowiedzieć się, kto zabił mamę i tatę, bo to z pewnością któryś z nich, a sam…
– Mój informator Derrick nie wiedział niczego nowego – oznajmił Costa. Opróżnił właśnie kolejną szklankę, po czym znowu zaczął dolewać alkoholu. – Na pewno nie chcesz?
Zacisnęłam wargi.
– Któreś z nas musi być trzeźwe, żeby zareagować w razie ataku.
Pokręcił głową.
– Nie mamy w domu takiej ilości alkoholu, żebym się upił. A uwierz, że chętnie bym to zrobił.
Wierzyłam. Sama też pragnęłam choć na sekundę zapomnieć o tym, w jak wielkim bagnie grzęźliśmy, ale nie powinnam tracić czujności, bo Saverio mógł w każdej chwili nas znaleźć. Wiedziałam, jak bardzo jest zmotywowany, jakie ma możliwości i że uwielbia czaić się w mroku, by atakować znienacka, więc gdybym pozwoliła sobie na moment zapomnienia, ten mógłby się okazać ostatnim w moim życiu.
– Więc po co to wszystko? – spytałam, wskazując na opróżnioną już w jednej czwartej butelkę.
– Dla lekkiego rozluźnienia.
Zamilkliśmy na parę minut. Chyba żadne z nas nie miało pojęcia, co jeszcze dodać, bo ta sytuacja była cholernie trudna. Szkolono nas do działania, nie do siedzenia w miejscu. Lubiliśmy mieć jasno określony cel. To Manu wydawał rozkazy, opracowywał plany, a my je jedynie realizowaliśmy. Od tego byliśmy. Nie uczono nas wymyślania strategii, zwłaszcza w tak kryzysowej chwili.
Smutna prawda przedstawiała się tak, że bez Emmanuela nie wiedzieliśmy, co robić.
– Myślisz, że on żyje? – rzuciłam, kiedy cisza się przedłużała.
Costa oparł się wygodniej w fotelu, zaciskając palce na bocznych oparciach. Od razu wiedział, o kogo mi chodzi.
– Mam nadzieję, że tak, bo chcę zabić go własnoręcznie.
– Może uciekł. Skoro mi się udało… – zaczęłam.
– Nie uciekł – przerwał od razu brat.
– Ciągle powtarzasz, że Sav go złapał, ale skoro twój informator nic o tym nie wie…
– To znaczy, że albo Manu już nie żyje, albo mój informator jest chujowy – stwierdził.
– Albo że jednak zwiał – upierałam się.
Costa oparł łokcie na kolanach i nachylił się w moim kierunku.
– Widziałem go tamtego wieczoru, Chan – powiedział. – Widziałem, jak go złapali.
Wyprostowałam się i rozszerzyłam oczy w zdumieniu. Wcześniej o tym nie wspominał. Nie poruszaliśmy zbyt często tematu Emmanuela, bo jego zdrada bolała sto razy bardziej niż cios, który mi wymierzył. Wolałabym, by ponownie mnie uderzył, by mnie skatował, a nawet zabił, ale nadal pozostawał moim starszym bratem. W tej chwili już nim nie był.
– Ale się nie zatrzymałeś – rzuciłam wreszcie, ponieważ Costa czekał na reakcję.
Nie odpowiedział. W jego spojrzeniu jednak widziałam odpowiedź.
Nie, bo wybrałem ciebie.
– To miała być próba przeprosin za to, że niemal mnie zastrzeliłeś? – mruknęłam.
Brat uśmiechnął się krzywo.
– Gdybym chciał cię zastrzelić, byłabyś martwa, dobrze o tym wiesz.
Odwróciłam wzrok. Wiedziałam.
Podniosłam się z kanapy chwilę później. Po usłyszeniu potwierdzenia, że Manu wpadł w ręce Saverio, nie potrafiłam po prostu usiedzieć w miejscu. I po tym, jak Costa przyznał, że wybrał mnie zamiast głowy naszej rodziny. Rodziny, którą ja też zdradziłam, kiedy zakochałam się we wrogu.
– On nigdy nie przestanie. Saverio nigdy się nie zatrzyma. – Objęłam się ramionami i stanęłam po lewej stronie przy oknie, by zerknąć na ulicę. Jedynie na kilka sekund, żeby w razie, gdyby ktoś naprawdę czaił się na zewnątrz, nie wystawiać się tak łatwo. – Nigdy nie odpuści.
– Wiem. Dlatego musimy go zabić.
Wzdrygnęłam się i szybko odwróciłam.
– Co?
Costa obserwował mnie uważnie.
– Musimy go zabić. Jeśli nie chcemy całe życie uciekać, musimy stanąć na nogi, wrócić do Chicago, odebrać wszystko, co należy do nas, i pokonać Scordatto.
Czułam, jak moje serce ściska się boleśnie nawet na samą myśl o tym, że mam ponownie skrzywdzić Saverio.
– Ja go kocham – powiedziałam w końcu.
Na twarzy Costy pojawił się kpiący wyraz.
– Kochasz? Faceta, który cię porwał, groził nam, zniszczył naszą rodzinę…
– To Manu zniszczył naszą rodzinę – przerwałam. – To Manu. Sav tylko dokończył dzieła.
Bliźniak pokręcił głową.
– Nieważne. To on próbował cię udusić. To on spalił nasz dom. To on zmusił nas do ucieczki. – Costa ruszył w moim kierunku i stanął przede mną, po czym spojrzał na mnie ostro. – Bawił się tobą i wykorzystywał cię przez cały czas, a ty się w nim zakochałaś? A co z „Rodzina ponad wszystko”?
– Jaka rodzina, Constantine? – spytałam z drwiną. – Spójrz na nas. Nie mieliśmy pojęcia, że zabójca naszych rodziców mieszka w naszym domu. Bardzo dobrze, że Sav go spalił. Mam nadzieję, że pogrzebał w nim tego pierdolonego zdrajcę.
– Ten dom zaprojektowała mama! – warknął. – Był dla niej ważny. Było tam wszystko, co mieliśmy po niej i po ojcu.
– Nie – zaprzeczyłam. – Najważniejsze rzeczy są w skarbcu. Biżuteria mamy, broń ojca, nasze dokumenty są w depozycie w banku.
– Scordatto przejmie to wszystko.
Westchnęłam. Pewnie już to zrobił.
– Ale to możemy odzyskać. I najważniejsze, Costa, mamy siebie. Nawet jeśli… nawet gdybym to rozważała, niby jak mielibyśmy pokonać Saverio?
Zmrużył powieki.
– Z pomocą Barsottiego.
Zesztywniałam.
– Chyba żartujesz. – Odsunęłam się gwałtownie. – Chcesz, żebym sprzedała się temu skurwielowi w zamian za pomoc? Bo dobrze wiesz, że on właśnie tego by oczekiwał.
Costa się skrzywił.
– Nie. Nigdy bym cię nikomu nie sprzedał, Chan – zapewnił.
– Więc niby jak chciałbyś to załatwić? On nie zgodziłby się…
– Barsotti ma córkę – mruknął.
Otworzyłam usta z zaskoczenia i zamrugałam.
– I… i ożeniłbyś się z nią, żeby zawrzeć sojusz?
– Gdybym musiał – zaczął z irytacją – wziąłbym ślub nawet z jego pierdolonym synem, żeby odzyskać to, co straciliśmy, i zapewnić ci ochronę.
Po tej deklaracji po moim wnętrzu rozlało się gorąco. Podeszłam do brata i wtuliłam się w niego, a on zamknął mnie w szczelnym uścisku. Czułam jego ciepły oddech na włosach. Costa pogładził delikatnie moje plecy bez słowa. Pozwoliłam sobie na tę chwilę słabości, bo cholernie jej potrzebowałam.
Później odsunęłam się i uniosłam głowę.
– Żadnego układu z Barsottim – powiedziałam. – Zresztą on i tak dogadał się z Savem. Nie zdradziłby go teraz dla nas. Nie mamy niczego, więc co moglibyśmy mu obiecać? Że jeśli odda nasze tereny, dostanie sojusz? Co to za oferta? Saverio na pewno obiecał mu już wystarczająco dużo.
– Mamy więc uciekać? Ukrywać się do końca życia? – spytał Constantine.
Westchnęłam cicho, rozkładając ręce.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. Ale wymyślę coś, Costa. Wymyślimy coś. Poradzimy sobie. Płynie w nas krew Willardów, a oni się nie poddają.
Brat przytaknął.
– Nie poddają aż do końca.
Oby nasz nie nastąpił zbyt szybko.ROZDZIAŁ 2
SAVERIO
Wysiadłem z samochodu, poprawiając marynarkę, i rozejrzałem się bez zainteresowania po ulicy. Słońce zaszło już przed kilkoma godzinami, więc jedynie stojące przy drodze latarnie oraz witryny okolicznych sklepów zapewniały nieco światła. Wieczór był wietrzny, ciepły i spokojny, wręcz nudny. A przynajmniej do czasu telefonu sprzed kilkudziesięciu minut, po którym przyjechałem do niewielkiego baru znajdującego się na przedmieściach Chicago. Teraz kierowałem się właśnie do lokaliku wciśniętego w duży, stary blok, nad którym pobłyskiwał neon z nazwą.
Breeze. Jak oryginalnie.
Dotarłem do schodów, bo speluna mieściła się w piwnicy, a potem już wchodziłem do ciemnego wnętrza. Kiedy jeden z żołnierzy, Adamo, który zastąpił Eduardo, zamknął za nami drzwi, rozluźniłem się nieco, ponieważ odciął nas w ten sposób od ulicznego zgiełku. W barze panowała za to przyjemna cisza, którą mącił tylko odgłos kroków oraz cichej rozmowy.
Natychmiast zwróciłem się w prawo, gdzie przy brązowym stoliku dostrzegłem dwóch żołnierzy. Bastien mówił coś do Vito, który uśmiechał się kpiąco, jednak nie mogłem stwierdzić, czy rozbawiły go słowa mężczyzny, czy coś innego. Tak czy siak, wyglądało, że ma dobry humor, więc czułem, że to, co mi pokaże, zupełnie mi się nie spodoba. Ewentualnie mógł być zadowolony, jeśli przed przyjazdem tutaj zajrzał do naszego więźnia w magazynie. Nic tak nie poprawiało humoru egzekutora jak tortury przed kolacją. Albo każdym innym posiłkiem.
– Saverio – odezwał się, kiedy tylko mnie dostrzegł. – Tutaj.
Ruszyłem w jego kierunku, a Bastien odsunął się dwa kroki. Kawałek dalej widziałem jeszcze kilku moich ludzi kręcących się po wnętrzu i kogoś znikającego za barem. Zastanowił mnie brak pracowników. Ta miejscówka nie należała do mnie, więc wykurzenie właścicieli mogłoby być problematyczne… Gdyby w tej dzielnicy nadal władzę sprawował Willard. Ale to już przeszłość.
Przestałem się na tym skupiać, bo po zbliżeniu się do przyjaciela dostrzegłem, no i poczułem, dlaczego mógł mnie wezwać. Do mojego nosa dotarł metaliczny zapach pomieszany z jakąś bardziej mdlącą wonią. Wbiłem spojrzenie w ciało leżące pod oknem, tuż za stolikiem, obok którego rozmawiali chwilę wcześniej żołnierze.
Mężczyzna miał szyję rozciętą niemal od ucha do ucha. Krew zdążyła poplamić mu koszulkę, zebrać się pod włosami i dotrzeć do krzesła znajdującego się krok dalej. Twarz trupa pozostawała spokojna, a z powodu zamkniętych powiek i braku jakiegokolwiek grymasu można byłoby założyć, że facet po prostu zasnął. Obrazek psuły, oprócz poderżniętego gardła, ślady pobicia. I to poważne, bo nos zamordowanego wyglądał, jakby został wgnieciony w czaszkę. Poza tym gość leżał w normalnej pozycji, prosto, z rękami ułożonymi na piersi.
– To żaden z naszych – odezwałem się w końcu po pobieżnych oględzinach. Nie rozpoznałem bruneta. – Więc…
– To jeden z psów Willarda, który przeszedł na naszą stronę – poprawił mnie Vito.
To dlatego uśmiechał się tak kpiąco. Lubił, gdy śmieci wynosiły się same. Prędzej czy później tego mężczyznę i tak czekałaby śmierć. Nie przyjmowałem do rodziny zdrajców, na razie jednak dawałem żołnierzom Emmanuela poczucie, że jeśli staną po mojej stronie i powiedzą mi wszystko, czego potrzebuję, oraz wykonają czarną robotę, przeżyją. Wielu naiwniaków się nabrało.
– Frank Steele – uzupełnił egzekutor. – Dostałem od niego wiadomość, że w okolicy pojawił się ktoś interesujący, więc przyjechałem na miejsce, żeby to sprawdzić, ale w tym czasie wydarzyło się to. – Wskazał na ciało.
Spojrzałem na niego z irytacją.
– I z tego powodu musiałem się tu pojawić osobiście? Bo jakiś skurwiel dostał to, na co zasłużył?
Vito uniósł brwi.
– Raczej dlatego, że Constantine Willard zostawił ci wiadomość.
Zmrużyłem oczy, a krew w moich żyłach zawrzała na samo brzmienie tego nazwiska.
– Gdzie? – warknąłem.
Przyjaciel sięgnął do kieszeni spodni, z której wyjął jakiś niewielki, niebieski przedmiot.
– Znalazłem to w dłoniach Franka. Przekaz jest dość jasny.
Podał mi zakrwawioną zapalniczkę z wygrawerowaną literą „W”.
Miała dokładnie taki sam kolor jak oczy Chantal.
Zacisnąłem palce na metalu i milczałem, kiedy w moim wnętrzu narastała chłodna furia. Od czterech tygodni szukałem dziewczyny i jej brata. Od czterech tygodni zasypiałem, mając pod powiekami błagalne spojrzenie, gdy prosiła, bym jej wybaczył. Od czterech tygodni planowałem, co z nią po kolei zrobię, gdy tylko wpadnie ponownie w moje ręce.
Jeszcze nigdy nikt nie zakpił ze mnie tak jak ona. Nie pokazał, jakim głupcem byłem, bo zostałem pierdolonym pionkiem na planszy rozłożonej przez kogoś innego. Sądziłem, że nad wszystkim panuję i jestem zawsze krok przed moimi wrogami, tymczasem nie przewidziałem tak prostej rzeczy. Nie przewidziałem, że kobieta, dla której byłem gotowy zginąć, sama planowała mój koniec.
Wybrałam ciebie. Wybrałam ciebie ponad moją rodzinę, rozumiesz?
Fałszywa, kłamliwa suka.
Powiedziałaby wszystko, byleby przeżyć. Wiedziała, że nie ma już szans wykpić się z tego inaczej, więc próbowała ugrać coś na tym, że chciałem uczynić ją swoją. Że właściwie uczyniłem ją swoją. Dałem jej swoje nazwisko, zamierzałem podzielić się wszystkim, co posiadałem i jeszcze ofiarować samego siebie. A ona w tym czasie ciągle ostrzyła nóż, by wbić mi go niepostrzeżenie w plecy.
Nabrałem się na to wszystko jak szczeniak, ufny i nieznający pojęcia zdrady. A nie powinienem, bo urodziłem się w świecie, w którym każdy mógł zdradzić każdego, doświadczyłem tego już wielokrotnie, ale w jej przypadku…
– Skąd pewność, że to Constantine, a nie ona? – spytałem w końcu spokojnie.
Już nie byłem na tyle głupi, by nie domyślać się, że moja słodka, niewinna Chantal potrafiła o wiele więcej niż jedynie kokietować, prowokować i kłamać. Dowiedziałem się, że przez te lata, gdy rzekomo przebywała w Nowym Jorku, zajmowała się czymś zupełnie innym niż malowaniem paznokci, chodzeniem do szkoły i pyskowaniem.
Została wyszkolona na tajną broń Willardów, a w duecie ze swoim bliźniakiem miała stać się moim końcem.
– Kamera z zewnątrz uchwyciła jakiegoś zakapturzonego faceta – odparł Vito. – Zdecydowanie zbyt wysoki i postawny, by być twoją wspaniałą żoną.
Żoną.
– A kamery tutaj?
– Zniszczone.
Zerknąłem jeszcze raz na ciało. Constantine ułożył je jak do trumny, w rękę wsadził zapalniczkę, więc dawał jasny sygnał.
Wypowiadał mi wojnę.
Uśmiechnąłem się szeroko, tak jak wcześniej Vito, po czym zaśmiałem się głośno z komizmu tej sytuacji. Willard nie posiadał już niczego, chował się jak szczur, wysłałem za nim i Chantal swoich żołnierzy oraz wynajętych zabójców, a miał czelność dać sygnał, że jest gotowy do walki? Młody, naiwny idiota.
Chociaż musiałem niechętnie przyznać, że wejście do mojego miasta i zabicie pod moim nosem tego skurwiela, który ponoć stał po mojej stronie, nieco mi imponowało. Przy nagonce, jaką urządziłem…? Musiał mieć jaja. Tylko czego tutaj szukał?
– Chcę wiedzieć, po co się tu pojawił – rzuciłem w końcu, chowając zapalniczkę do kieszeni marynarki. – Z kim się spotkał, jakim cudem nikt z naszych go nie widział i gdzie się, kurwa, teraz chowa. Chcę to wiedzieć na już. – Popatrzyłem na Vito.
Tym razem mężczyzna sposępniał.
– Zrobię, co mogę – mruknął.
Skinąłem głową, po czym chciałem coś dodać, ale poczułem wibrację telefonu. Wyjąłem go i zerknąłem na ekran.
– Zajmij się też tym bajzlem – powiedziałem do Vito. – Są jacyś świadkowie?
– Nie. Willard zabił barmankę i ochroniarza.
Czyli nie okazał się skończonym idiotą. W innych okolicznościach mógłbym nawet uznać, że byłby niezłym atutem, gdyby zasilił szeregi mojej rodziny.
– Niech ktoś tu posprząta. – Schowałem komórkę. – Informuj mnie na bieżąco.
Później ruszyłem w kierunku wyjścia, a wysoki, postawny, ciemnowłosy Adamo podążył za mną jak cień. Ostatnio Vito nalegał na zwiększenie ochrony, więc na zewnątrz zostało jeszcze dwóch żołnierzy, jednak nie protestowałem, bo wolałem być przygotowany. Zwłaszcza teraz, kiedy Willard wykonał ruch. Skoro był w stanie wejść niepostrzeżenie do mojego miasta, nie mogłem go lekceważyć. Zresztą Emmanuel opowiedział mi na temat swojego rodzeństwa wiele ciekawych rzeczy, dzięki czemu wiedziałem, że nawet na chwilę nie powinienem tego robić. Wyszkolił je właśnie po to, by mnie zabić.
Uniosłem kpiąco kącik ust, a potem wsiadłem do samochodu i kazałem Adamo jechać do Virtue, gdzie czekało mnie jeszcze jedno spotkanie tego wieczoru. Sam za to zastanawiałem się nad wysłaniem pewnej wiadomości. Będę potrzebował rozluźnienia po tym dniu. Amelia zapewniłaby mi je bardziej niż chętnie, nawet jeśli była jedynie pofarbowaną na blond marną podróbką kobiety, której pragnąłem jak nikogo innego w życiu i nienawidziłem w tej chwili z równą mocą.
Kliknąłem „wyślij”, po czym oparłem się o fotel i po prostu czekałem, aż dotrzemy na miejsce.
***
Wieczorem Virtue było zwykle zapełnione po ostatnie krzesło, więc nie zdziwiłem się na widok zatłoczonego wnętrza, po którym krążyli kelnerzy. Wszystkie miejsca zajęto, a ja skrzywiłem się od razu na gwar wielu rozmów, które do mnie dotarły, kiedy wszedłem do lokalu.
Na szczęście kierownik sali bardzo szybko dostrzegł, że się pojawiłem, i przeprosił gości, z którymi właśnie rozmawiał, by wskazać mi drogę do części oddzielonej od reszty parawanami. Mój stolik jak zawsze czekał w rogu, nakryty czerwonym obrusem; znajdował się na tyle daleko, że nikt nie podsłuchałby cichej wymiany zdań, jaka miała nastąpić. Zresztą Bruno i Adamo, którzy mi towarzyszyli, będą pilnować, by nikt za bardzo się nie zbliżył.
Chwilę później usiadłem i odprawiłem kelnera. Wciąż buzowała we mnie wściekłość przez to, co pokazał mi Vito.
Wiedziałem, że Willardowie nie poddadzą się tak po prostu. Tropiliśmy z Barsottim lojalnych ludzi, którzy im pozostali, jednak ci ukrywali się dość dobrze, a nie mogliśmy zbytnio trwonić środków, zwłaszcza że obaj nie ufaliśmy sobie do końca. Może i ostrzegł mnie przed tym, co miało się stać, ale dlatego, że widział w tym własną korzyść. Zrozumiał, że sojusz z Willardem nigdy nie wypali, ja za to jestem honorowym człowiekiem i dotrzymuję danego słowa. Emmanuel sprzedałby każdego, byle utrzymać się przy władzy. Z tego powodu Barsotti wolał mnie. Tyle że dzieliło nas też bardzo wiele spraw, w których nie potrafiliśmy jeszcze dojść do końca do porozumienia.
Dzisiejsze spotkanie pewnie miało dotyczyć kolejnej z nich.
– Wybacz spóźnienie – rzucił Emilio, kiedy po paru minutach w końcu zjawił się w restauracji. – Zamówiłeś coś czy najpierw chcesz przejść do konkretów?
Uśmiechnąłem się nieznacznie. Mógłbym nawet polubić tego skurwiela, bo on też nie lubił owijania w bawełnę, chociaż ostatecznie królował w półsłówkach i niedopowiedzeniach.
– Konkrety.
Zaśmiał się cicho, rozpiął guzik marynarki i zajął miejsce. Kątem oka dostrzegłem jego ochroniarza ustawiającego się obok Adamo i Bruno, a później skoncentrowałem się na mężczyźnie przede mną. Miał już kilka siwych kosmyków, jednak jego gładka, chłodna twarz nie zdradzała, że jest przed pięćdziesiątką.
– Myślę, że powinniśmy porozmawiać o ściślejszym sojuszu, jak ustalaliśmy – stwierdził prosto Emilio, unosząc dłoń, by skinąć na kelnera. – Szkocką z lodem. I specjał szefa kuchni. – Zerknął na mnie. – Wybacz, ale to był męczący dzień, a zanim podadzą, zdążymy porozmawiać.
Machnąłem ręką, więc mężczyzna przyjął zamówienie. Kazałem także sobie podać alkohol; nie byłem głodny, jednak łyk whiskey mógł mi pomóc przetrwać to spotkanie do końca. Powinienem się domyślić, że Barsotti będzie chciał postawić na swoim, kiedy powiem, że ja niczego nie zamawiam. Obaj uwielbialiśmy prowadzić tego typu gierki i sprawdzać, czy wyprowadzimy tego drugiego z równowagi małym sprzeciwem wobec tego, co sam planował.
– Czy to wszystko? – upewnił się kelner.
Na to wyglądało. Po chwili zniknął za parawanami, a ja spojrzałem ponownie na Barsottiego.
– Ściślejszy sojusz?
Przytaknął.
– O tym rozmawialiśmy na samym początku, miesiąc temu, przed eliminacją Willardów. Myślę, że najwyższy czas do tego wrócić.
Uniosłem brew i nie odpowiedziałem, czekając, aż to rozwinie. W jego oczach zabłysła irytacja, na co znów miałem ochotę się uśmiechnąć. W końcu jednak Barsotti dodał:
– Moja córka Elettra skończyła miesiąc temu osiemnaście lat. To piękna, posłuszna i grzeczna dziewczyna. Da ci silnego dziedzica, który kiedyś przejmie imperium, jakie dla niego zbudujemy. – Odchylił się na krześle. – Nie ma trwalszego sojuszu niż taki, który łączy dwie rodziny w jedność, prawda?
Wpatrywałem się w niego w milczeniu. Po głowie rozbijały mi się myśli o tym, że mam już żonę. Też jest piękna, choć ani trochę posłuszna, a tym bardziej grzeczna. Też mogłaby dać mi silnego dziedzica.
Tyle że nie pożyje na tyle długo, by to się stało, bo mnie zdradziła, a ja muszę myśleć o swojej familii.
– Sojusz poprzez małżeństwo – zacząłem w końcu – buduje zwykle bardzo trwałą więź. Wizja imperium dla mojego syna też wydaje się wspaniała, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla twojego dziedzica?
Emilio zacisnął wargi.
– Ja już nie mam dziedzica.
Ta informacja mnie nieco zaskoczyła. Słyszałem, że Fabiano Barsotti miałby ochotę objąć władzę wcześniej, przez co Emilio napotkał na kilka problemów w ostatnim czasie. I pewnie dlatego chciał się sprzymierzyć z Willardem. Nie powiedział tego wprost, ale byłem pewny, że sam zamierzał położyć łapy na mojej Chantal, a swoją córkę zaoferowałby pewnie Emmanuelowi. Już ściślej nie mógłby się z nimi związać. Potem jednak słusznie uznał, że to ja mam większe szanse wyjść z tej wojny zwycięsko, w dodatku odkrył plan Willarda, który knuł także z jego synem. Pierdolony Emmanuel grał na tyle frontów, ile mógł. I dlatego w końcu przegrał.
– W takim razie możemy porozmawiać o połączeniu naszych rodzin.ROZDZIAŁ 3
CHANTAL
Spoglądałam w lusterko, stojąc na światłach. Miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, więc manewrowałam przez ostatnią godzinę uliczkami Virginia Beach, mijając kolejne budynki, na które nie zwracałam uwagi, a także ludzi i samochody. Jakiś czarny, stary ford zdawał się jechać za mną aż od pierwszego skrzyżowania, ale teraz straciłam go już z oczu. Na wszelki wypadek zrobiłam jeszcze jedno kółko wokół dzielnicy, nim w końcu wjechałam na podjazd niewielkiego domu, otworzyłam garaż, a później zaparkowałam w środku i zgasiłam silnik.
Wysiadłam i nim zamknęłam bramę, rozejrzałam się jeszcze uważnie po okolicy. W końcu wyjęłam rzeczy z bagażnika, a w zamian wrzuciłam do niego zdjętą z głowy dziwaczną perukę i okulary, po czym ruszyłam do domu.
– Gdzieś ty, kurwa, była?!
Nie wzdrygnęłam się na pełen wściekłości głos brata, który rozbrzmiał w korytarzu, gdy tylko postawiłam stopę na panelach. Spodziewałam się tego ataku furii, więc nic sobie z niego nie zrobiłam, tylko przeszłam do małej kuchni, w której piętrzyły się opakowania po żarciu na wynos i nieumyte kubki. Nie mieliśmy tutaj zmywarki, a Costa udawał, że nie wie, do czego służy płyn do naczyń. Tak naprawdę żadne z nas nie zostało wychowane jak bogate, rozpieszczone dzieciaki, dla których wszystko robi ktoś inny, i potrafiliśmy się dostosować do różnych warunków, jednak zmywanie nadal było dla mojego bliźniaka czynnością zbyt trudną.
Nie zamierzałam go wyręczać i myłam jedynie naczynia dla siebie, kiedy ich potrzebowałam, co też stało się ostatnio powodem do lekkiej spiny między nami. Odkąd wrócił jedenaście dni temu z Chicago bez żadnych nowych informacji i siedzieliśmy tu niemal ciągle, zamknięci w tej niewielkiej przestrzeni, każde słowo tego drugiego mogło spowodować wybuch.
– Zadałem ci… – zaczął brat, wchodząc za mną do pomieszczenia.
Rozpuściłam włosy, które wcześniej musiałam schować pod peruką, przeczesałam je palcami, a po chwili rozpakowywałam już torby, nie patrząc w stronę Costy.
– Zostawiłam ci kartkę – przerwałam mu. – Pojechałam na zakupy.
Po sekundzie odwróciłam się i uniosłam głowę, bo, jak podejrzewałam, podszedł, żeby stanąć przede mną i zmierzyć mnie groźnym spojrzeniem. Jakby miało podziałać.
– Ukrywamy się – wysyczał. – Nie wychodzimy przed zmrokiem. W ogóle, właściwie, nie wychodzimy, oprócz tych kilku razów na plażę, żeby kompletnie nie zwariować. To dla naszego bezpieczeństwa. A ty postanowiłaś zignorować to wszystko i pojechałaś sobie na zakupy?!
Zmrużyłam oczy.
– Nie było niczego w lodówce – stwierdziłam. – A ja mam dość śmieciowego żarcia. I noszenia tylko twoich ubrań. Jesteś taki mądry, bo się przygotowałeś na to wszystko, ale ja nie. Kupiłam sobie kilka ciuchów i wzięłam różne rzeczy do żarcia. Miałam perukę i okulary, płaciłam gotówką, nikt mnie nie widział. – Chyba. – Więc uspokój się i ogarnij.
Zrobił kolejny krok do przodu, aż oparłam się tyłkiem o blat kuchenny, a Costa zawisł nade mną, nadal piekielnie wściekły.
– Nie wierzę, że jesteś taka głupia, Chantal – rzucił z niedowierzaniem. – Wyszłaś sobie po prostu po ciuchy i jedzenie? Mogłaś powiedzieć, pojechalibyśmy przynajmniej do sąsiedniego miasta, chociaż to idiotyzm, bo dajemy radę…
– Musiałam iść też do apteki, okay? – warknęłam. – Bo może ty nie masz co miesiąc tego problemu, ale ja tak. I cholernie źle się czuję od kilku dni, w czasie gdy ty po prostu się upijasz i masz wszystko w dupie.
Na te słowa nieznacznie złagodniał, co przyjęłam z ulgą. Bałam się, że rozpozna kłamstwo, jednak kobiece dolegliwości jak zawsze dawały najlepszą wymówkę.
– Mogłaś powiedzieć – mruknął w końcu. – Załatwiłbym ci wszystko.
Odsunął się i zmarszczył brwi.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – dodał.
Na jego troskliwy ton od razu rozluźniłam ramiona. Wiedziałam, że będzie zły, bo po prostu się martwił. Zawsze się o mnie martwił, w końcu to mój brat. Przez wiele lat byliśmy nierozłączni.
Nigdy wcześniej się nie okłamywaliśmy… Jednak wiedziałam, że on też coś przede mną ukrywał. Kiedy pytałam o dokładny przebieg jego wizyty w Chicago i rozmowy z informatorem, patrzył mi ciągle w oczy, ale miał ten wyraz twarzy, który dobrze znałam. Nie mówił mi wszystkiego, ponieważ wiedział, że nie będę zadowolona. A to znaczyło, że mógł zrobić coś głupiego.
– Nie, kupiłam sobie wszystko – odparłam wreszcie. – I wiem, że nie powinnam wychodzić, ale znasz mnie. Potrafię się ukrywać, jestem czujna. Poza tym powoli tutaj wariuję, to było mi serio potrzebne.
Pokiwał głową i westchnął, po czym podszedł, by pomóc mi z zakupami. Wyjmowaliśmy systematycznie kolejne produkty w ciszy. Jedynie ostatnią torbę z rzeczami dla mnie przeniosłam po prostu do sypialni, z dala od brata, w czasie gdy on zaczął parzyć kawę w ekspresie. Kupiłam jego ulubione rogaliki z dżemem na śniadanie; co z tego, że dochodziło południe.
– Chcesz? – rzucił, odwracając się, kiedy wróciłam.
Popatrzyłam na kawę w jego kubku i na jedzenie, a później zaprzeczyłam.
– Zjadłam dwa w drodze – odparłam, uśmiechając się krzywo. – A jeśli wypiję kawę, znowu nie będę dziś spać. Zrobię sobie herbatę.
Wzruszył ramionami, po czym usiadł przy blacie. Po chwili zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Costa zabrał się do jedzenia, a ja zwyczajnie go obserwowałam. Ostatnio spędzaliśmy w ten sposób poranki, bo zwykle wtedy jeszcze się nie kłóciliśmy. Dopóki nie zaczynał znów tematu zabicia Saverio.
– Posiedzimy wieczorem na plaży? – spytałam.
Wieczorne wyjścia stanowiły element naszej rutyny. W ciągu tych kilku tygodni ćwiczyliśmy w domu, Costa zorganizował w piwnicy siłownię, gdzie robiliśmy wcześniej małe sparingi, ale spacery lub jogging po zmroku pozwalały nam odetchnąć świeżym powietrzem poza tymi czterema ścianami.
– Jogging? – mruknął z błyskiem w oku. Podniósł kubek do ust, a ja upiłam łyk gorącej zielonej herbaty, którą zaparzyłam. – O ile za mną nadążysz.
Prychnęłam.
– Nie zamierzam. Źle się czuję, chcę po prostu się przejść, okay?
Przytaknął, dokończył trzeciego rogala i otarł dłonie ręcznikiem papierowym stojącym z tyłu na szafce. Potem oznajmił, poważniejąc:
– Powinniśmy porozmawiać o dalszych krokach, Chan.
– Jeśli znowu będziesz sugerował zabicie Sava i…
– A co innego mamy zrobić, Chantal? – przerwał mi spokojnie. – Całe życie ukrywać się jak szczury? Uciekać i oglądać się przez ramię? Jesteśmy Willardami.
Ja mam na nazwisko Scordatto, choć płynie we mnie krew Willardów.
Nie powiedziałam tego na głos, bo ten argument irytował Costę.
– Przyczaić się, póki nastroje nie opadną – odparłam bez przekonania.
Wiedziałam przecież, że Saverio nie zapomni.
– Albo działać, póki nadal nie jest tak silny, jak może, jeśli przypieczętują do końca ten układ z Barsottim. Teraz jeszcze pewnie sobie nie ufają w pełni i możemy nadal zrealizować nasz plan. Zdestabilizować ich, napuścić na siebie i skorzystać z okazji, gdy będą osłabieni. Tego nas przecież uczono, ataku znienacka i nieczystych zagrań.
Upiłam kolejny łyk herbaty.
– Nie będę w stanie tego zrobić, Costa – powiedziałam w końcu, kręcąc głową. – Nie jemu.
– Więc ty skupisz się na Barsottim. Dowiemy się, czy w jego rodzinie nie ma żadnych problemów. Ja zajmę się Saverio. Znasz jego czułe punkty i…
Mówił dalej, ale ja już go nie słuchałam. Robiło mi się słabo z każdym kolejnym słowem. Byłam rozdarta, bo naprawdę nie miałam pojęcia, co dalej. Sav nie odpuści, a my nie mogliśmy wiecznie uciekać. Jednak to, co proponował brat…
– Słuchasz mnie? – Głos Costy przywrócił mnie do rzeczywistości. – Zbladłaś.
Odstawiłam kubek na blat i zsunęłam się ze stołka.
– Nie czuję się najlepiej, mówiłam ci – rzuciłam. – Chyba się jeszcze położę.
Obserwował mnie ze zmarszczonymi brwiami, ale już ruszyłam do sypialni. Łóżko miałam dla siebie, Costa sypiał na kanapie, więc teraz po prostu zrzuciłam buty, schowałam broń pod poduszkę i wsunęłam się pod kołdrę, kuląc na pościeli.
Brat dał mi całe dziesięć sekund, nim usłyszałam, że staje w wejściu.
– Wiem, że to dla ciebie trudne, Chantal – odezwał się cicho. – Ale sama powiedziałaś, że on nie wybaczy. Chciał cię udusić. – Materac ugiął się pod ciężarem Costy, który dotknął moich pleców. – Gdyby cię kochał, próbowałby chociaż zrozumieć.
Zacisnęłam powieki.
– Dzięki, Costa. Kop leżącego. No, mocniej, nie połamałeś mi jeszcze wszystkich kości – warknęłam.
– Jeśli liczysz na pocieszenie, to nie u mnie, siostrzyczko – powiedział wprost. – Nie chcę być tym, który do końca złamie ci serce, ale Scordatto to skurwiel, który nie jest zdolny do miłości. Nie dbał o ciebie nigdy, chodziło mu jedynie o seks, a…
– Nie masz pojęcia, jaki jest – odparłam ze złością, odwracając się do niego. – Wszystko, co mówił Manu, i te plotki, które słyszeliśmy, to kłamstwo albo jedynie część prawdy. Sav… Savowi na mnie zależało. Oświadczył mi się, chciał zbudować nowy, bezpieczny dom dla rodziny, którą mieliśmy stworzyć. Zabrał mnie do galerii, kupił kwiaty w moim ulubionym kolorze i wypełnił bukietami całą cholerną sypialnię. – Popatrzyłam w oczy Costy, czując, że do moich napływają łzy. – Był czuły i chciał, żebym stała u jego boku, a nie zamierzał zmieniać mnie w zabawkę, Costa. Pewnie myślisz, że jestem naiwna i to wyolbrzymiam, ale ja wiem, że między mną i Saverio było coś więcej.
Brat milczał bardzo długo, aż w końcu stwierdził bezlitośnie:
– Nie na tyle, by ci wybaczył, skoro nadal cię szuka i zamierza zabić.
Zacisnęłam wargi, po czym położyłam się ponownie. Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że miał rację, chociaż w głębi duszy o tym wiedziałam. Nadal miałam nadzieję, że może kiedyś…
– Nie mówiłem ci wcześniej, ale podczas wyjazdu skontaktowałem się też z innymi osobami. Nasi krewni z Europy odmawiają pomocy, więc szukam wsparcia w Nowym Jorku albo Bostonie – odezwał się Costa, na co zesztywniałam. – Jest tam kilka potężnych rodzin, które mogłyby zaoferować pomoc w pokonaniu Scordatto i Barsottiego, bo żaden z nich nie dogaduje się z tymi z wybrzeża. Sprawdzam, czy coś zdziałam, w końcu do niedawna byliśmy sojusznikami z Calavarrami i jedną rodziną.
– I do nich się zwróciłeś? – spytałam ze zrezygnowaniem. – Nie będą się narażać dla jakiejś niepewnej deklaracji współpracy. Nie potrzebują nas tak bardzo, mają swoje trasy przemytów, skupiają się na własnych miastach i okolicach.
– No właśnie, za bardzo się skupiają, a wszyscy na pewno mają większe ambicje, Chan – odparł. – Zagrałem tą kartą i czekam na odpowiedź. W Bostonie i Nowym Jorku jest wielu dużych graczy, w Chicago nie.
– Więc zaoferujesz tereny Barsottiego jakiemuś nowemu sukinsynowi, który będzie nam zagrażał?
– Chwytam się każdej szansy – odparł ostro, wstając. – Bo ja nie zamierzam ciągle uciekać. Robię wszystko, by postawić naszą rodzinę na nogi, Chantal. Jesteś ze mną czy wolisz czekać, aż twój potwór cię znajdzie i zabije?
Zacisnęłam palce na poduszce.
– Wyjdź.
– Chantal…
– Wyjdź!
Słyszałam, że skierował się do drzwi, więc odetchnęłam dopiero po chwili i rozkleiłam się na dobre. Nienawidziłam tego, nienawidziłam płakać i okazywać uczuć, ale ostatnio coraz częściej nie potrafiłam utrzymać ich w ryzach. Wszystko się waliło, a ja byłam bezradna jak nigdy wcześniej. Bo Costa miał rację, wiedziałam to. Powinnam zacisnąć zęby i mu pomóc. Nie zważać na to, co podpowiadało serce, to przecież nigdy nikomu nie wyszło na dobre w naszym świecie. Tutaj nie powinny były się liczyć miłość ani czyjeś szczęście, każdy musiał myśleć o sobie.
Mimo wszystko naiwnie wierzyłam, że mogłabym dostać coś więcej.
Znów cała się spięłam, gdy usłyszałam kroki, jednak Costa nie odezwał się słowem. Po prostu postawił kubek z moją herbatą na szafce nocnej i ponownie zniknął, na co cicho westchnęłam. Właśnie taki był mój brat. W jednej chwili miał ochotę mnie udusić, w następnej okazywał troskę, chociaż pewnie wciąż kipiał ze złości, tak samo jak ja.
Dlatego powinnam go posłuchać. Pomóc, spróbować odbudować naszą rodzinę. Wychowywałam się z Costą, trenowałam z nim, mogłam na niego liczyć i to on mnie uratował. Nawet gdy Manu chciał, by wpakował mi kulkę w głowę, sprzeciwił się, co mogło go też wiele kosztować.
Moje serce pękało na milion odłamków, kiedy pomyślałam też o innych powodach podjęcia takiego wyboru. Rodzice. Rodzice, których mi przedwcześnie odebrano. Od dziecka wpajali nam naszą dewizę. Rodzina ponad wszystko, moja śliczna córeczko, mówiła mama. Chciała, żebyśmy trzymali się razem z braćmi i wspierali nawzajem. Manu nas zdradził, zdradził ich i zawiódł, jednak póki ja i Costa żyliśmy, mogliśmy jeszcze wszystko naprawić.
Zacisnęłam zęby, otarłam oczy i podniosłam się powoli.
Nie chciałam umierać, musiałam żyć.
Ale moją rodziną nie był już tylko Costa i pragnęłam chociaż spróbować uratować Sava.
Dlatego skierowałam się do salonu, w którym brat siedział na kanapie przed grającym bardzo cicho telewizorem. Nie słyszałam głosu prezenterki, jednak mój wzrok od razu przyciągnął tekst na pasku u dołu ekranu.
– Co ty zrobiłeś? – spytałam brata, czując wspinające się po plecach ciarki.
Nie spojrzał w moim kierunku.
– To, co musiałem, by cię przed nim ochronić.