- W empik go
Drugi pokój - ebook
Drugi pokój - ebook
Seksowny i prowokacyjny thriller bestsellerowej autorki „New York Timesa”.
Nowe życie Kelly w Filadelfii zamieniło się w koszmar: nie ma przyjaciół ani pracy, a z powodu lockdownu tkwi uwięziona w maleńkim mieszkaniu z mężczyzną, któremu oddała wszystko, a który właśnie odwołał ich ślub. Jedynym pozytywem w jej położeniu jest świeżo odnowiona przyjaźń z przyjaciółką z dzieciństwa – Sabriną, uznaną pisarką. Kiedy Sabrina i Nathan, jej szalenie przystojny i bogaty mąż, proponują Kelly, żeby zamieszkała w ich rezydencji w Wirginii, Kelly widzi dla siebie szansę ucieczki od dotychczasowego życia. Niespodziewanie zakochuje się w tej czarującej parze, a pewnej nocy, gdy zostaje przez nich zaproszona do trójkąta, małżeństwo zaczyna odkrywać przed nią swoje tajemnice. Z początku Kelly jest zafascynowana tym nowym ryzykownym światem, ale gdy odkrywa, że kobieta, którą zaprosili do swojego życia przed nią, zaginęła, domyśla się, że jej kochankowie mogą być niebezpieczni... Zaczyna się zastanawiać, czy nie będzie następna.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8343-066-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Na osiedlu Tanglewood Estates ulice są ciche. W gorącym słońcu późnego popołudnia jedynie kołyszące się gałęzie i pojawiająca się od czasu do czasu wiewiórka zakłócają mozolny ruch cieni, leniwe falowanie kształtów oblepiających wszystko jak karmel. Już od wielu miesięcy jedynymi dźwiękami w okolicy są ćwierkanie nieświadomych sytuacji ptaków i kroki ludzi wlokących się za swoimi psami lub spacerowiczów, którzy próbują przełamać monotonię i rozglądają się dookoła w poszukiwaniu odmiany po wielu miesiącach spędzonych w zamknięciu.
Ci ludzie nie mogą oczywiście zajrzeć do domów swoich sąsiadów. Dyskrecja w Tanglewood Estates to cecha nie mniej ważna niż pobożność. Każda rezydencja jest otoczona wysokim murem, który zatrzymuje spojrzenia przechodniów i zamyka w swoim wnętrzu całe światy. W jednym z domów nastolatka podejmuje dwudziestą czwartą próbę zrobienia udanego selfie, podczas gdy jej matka na piętrze otwiera słoiczek żelków z konopiami. W domu obok ojciec dwojga dzieci masuje dłonią twarz, zanim włączy kamerę w komputerze, żeby wziąć udział w czwartym tego dnia spotkaniu na Zoomie. Kiedy nad tą społecznością rozciąga się noc, na Gothic Revival dwoje dzieci ciężko pracuje nad choreografią tańca na TikToka, od wielu godzin wybijając rytm tej samej piosenki.
Jest też dom przy Tangle Drive 327, okazała rezydencja z wysokimi oknami wychodzącymi na trawnik i sąsiadujący cmentarz. Jest tam dziwnie cicho, co nadaje temu miejscu wygląd domku dla lalek, gdzie w ciemnych sypialniach łóżka są zasłane modnymi kołdrami, a w kuchni i łazienkach błyszczy armatura.
Przy zlewie stoi zgarbiona postać. Przyjrzyjmy się jej – teraz wychodzi przed dom i drży jak osika, przyciśnięta plecami do muru porośniętego bluszczem. Silny dreszcz co chwila wstrząsa jej plecami.
Ale najbardziej widoczny jest ruch jej dłoni, które wiją się i skręcają jak robak na haczyku.
Bez końca pociera jedną o drugą, jakby chciała zedrzeć z nich skórę, w której zagłębieniach zastyga krew.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozdział pierwszy
Wybrałam strefę ciszy w pociągu Amtraka, żeby łatwiej zdusić w sobie chęć płaczu, krzyku, skomlenia z wyczerpania lub wycia ze strachu przed obcymi ludźmi wokół mnie.
To niesamowite, jak łatwo przyszło mi się przyzwyczaić do siedzenia w domu. Teraz podróż w dość wyludnionym pociągu jest dla mnie skomplikowana i wyczerpująca, niemal jak poruszanie się po obcym kraju. Virgo miauczy na siedzeniu obok, więc otwieram suwak transportera, żeby podrapać ją za uchem. Mike nie chciał, żebym ją zabrała – nawet próbował mi odebrać transporter, kiedy zmierzałam ku drzwiom.
_Wyciągnij rękę po mnie. Zawalcz o mnie. To mnie powinieneś zatrzymać._
Oddech mi się rwie. Szloch rozrywa gardło. Patrzę na kanapkę, którą kupiłam na stacji, ale mój żołądek jest jak węzeł gordyjski od płaczu, który wstrząsa mną od trzech dni. Nie wiem, czy zdołam jeszcze kiedyś poczuć głód.
Kiedy siedziałam w przepastnym brzuchu stacji na Trzydziestej Ulicy, czułam atmosferę pełną strachu i pośpiechu, napięcie spowodowane nieufnością było tak silne, że w powietrzu niemal iskrzyło. Podróżni skrywający twarze za maseczkami patrzyli na siebie podejrzliwie. Wydawało się, że minęły wieki, odkąd poruszaliśmy się bez ograniczeń i śmiało wciągaliśmy powietrze do płuc, ufnie wypełniając nim ciała niczym dzieci ssące mleko z piersi matki. Kiedy zajęłam miejsce w pociągu, poczułam ulgę, ale chwilę później usiadł za mną jakiś facet, który teraz je sałatkę i nasyca powietrze wokół swoim gorącym oddechem.
Czy na pewno dobrze to przemyślałam? Właśnie mija szesnaście godzin, odkąd wysupłałam pięćdziesiąt dziewięć dolarów na bilet w jedną stronę z Filadelfii do Waszyngtonu. Wiem, że to niezbyt imponująca suma, ale mój rachunek bankowy nie pęka w szwach. Naszą przeprowadzkę sfinansowała firma Mike’a, a jego premia motywacyjna w nowej pracy pomogła nam przetrwać moje bezrobocie. A w dodatku głupia kanapka kosztowała kolejne dwanaście dolców.
No jasne, te obliczenia pozwoliły mi się oderwać od teraźniejszości. Martwienie się o finanse jest bardziej komfortowe niż skupianie się na prawdziwym problemie wiszącym nad moją głową.
Wyglądam przez okno, a w oddali widzę ładne domki i wieże kościołów górujące nad okolicą. Sabrina będzie na spotkaniu, kiedy mój pociąg przyjedzie na Union Station, więc wyjdzie po mnie Nathan. Gdy tylko sobie o tym przypomnę, przeszywa mnie dreszcz strachu. Już samo spotkanie z Sabriną jest dla mnie wystarczająco stresujące, a teraz mój wariacki pobyt, który potrwa nie wiadomo ile, rozpocznie się od spotkania z nieznajomym.
Telefon wibruje mi w kieszeni. Mike. W mojej głowie pojawia się iskra nadziei. Może zmienił zdanie?
– Halo? – mówię szeptem.
W strefie ciszy nie można rozmawiać przez telefon. Widzę, jak kobieta siedząca kilka rzędów dalej odwraca się i patrzy na mnie karcąco.
– Cześć, Kelly – Mike przełyka ślinę, a każda cząsteczka mojego ciała zamiera. – Och. Nie mogę znaleźć kapsułek do prania.
Czuję, że zapadam się w sobie.
– Co?
– Próbuję uprać pościel i…
– Pod zlewem w kuchni. Z innymi produktami do czyszczenia.
Obraz, który pojawia mi się przed oczami, napełnia mnie smutkiem: Mike stoi w korytarzu bezradny i patrzy na pralkę, już teraz chce uprać naszą pościel, pozbyć się z niej mojego zapachu. Słyszę, jak otwiera drzwi.
– Znalazłem. Przepraszam, że ci przeszkadzam.
Ciszę w słuchawce zastępuje biały szum. Oczy mi wilgotnieją.
Co się z nami stało? Mam ochotę krzyczeć. Mieliśmy teraz planować dalsze wspólne życie.
– Czy masz miłą podróż? – pyta.
Szybko wycieram łzy.
– Tak. Jak będziesz chciał mnie o coś spytać, to napisz esemesa. Dobrze? Nie powinnam rozmawiać przez telefon w pociągu.
– Dobrze. Przepraszam.
– W porządku – waham się. – Ja też przepraszam.
– Słuchaj, nie wracajmy… – przerywa i odchrząkuje. – Wiem, że dałem ciała. Myślałem, że jakoś to przetrwamy, ale teraz to poczucie pewności już się ulotniło. – Napisz, kiedy już tam dotrzesz. Cześć, Kelly.
Kończy połączenie, a ja czuję, jak ogarnia mnie rozpacz.
Nie tak sobie wyobrażałam trzydziesty czwarty rok swojego życia. Miał być najlepszym ze wszystkich dotychczas, rokiem, w którym moje życie naprawdę się rozpocznie. Zaczynałam wszystko na nowo w Filadelfii z odnoszącym sukcesy narzeczonym. Mieliśmy zaplanować ślub – urzeczywistnienie marzeń z mojego profilu na Pintereście, który w tajemnicy uzupełniałam na długo, zanim poznałam Mike’a – zaprojektować i rozesłać zaproszenia, a potem bawić się w rustykalnym domu weselnym w Illinois, niedaleko moich rodziców, obecnie zamkniętym z powodu pandemii.
Inni jednak mają gorzej. Nie zostałam wysłana do szpitala covidowego i podłączona do aparatury kontrolującej mój oddech. Mojego ciała nikt nie wrzucił do chłodni na tyle jakiejś ciężarówki.
Mimo to jest okropnie. Zupełnie beznadziejnie.
To moja wina – Bóg wie, że wystarczająco mocno biczuję się mentalnie z tego powodu – ale firma kateringowa również nie jest święta. Pozostali dostawcy okazali dużo zrozumienia: „Rozumiemy, nikt teraz nie organizuje zgromadzeń”, ale przedstawiciele lokalnej firmy kupującej produkty bezpośrednio od rolników ciągle do mnie wydzwaniali. Żądali ustalenia kolejnej daty, jeżeli nie chcemy stracić zaliczki. Tę część wesela finansował mój przyszły teść, ale Mike nie chciał do niego zadzwonić. Moim zdaniem było tak dlatego, że był przytłoczony całą sytuacją. Czasem myślałam jednak, że zachowuje się tak ze zwykłego lenistwa.
Kłóciliśmy się o to. Kłóciliśmy się o wiele rzeczy. Ale potem, trzy dni temu, on rozłupał moje życie na dwie części, złamał je jak zapałkę.
Łapię się na rozrywaniu paznokciem rany we wnętrzu dłoni. Ten strup przypomina mi o wstydzie, o okropnościach, które się ze mnie wylały w ubiegłym tygodniu.
Chwytam telefon i powtórnie czytam esemesa, który wczoraj niespodziewanie odmienił moje życie. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda, że to nie była halucynacja.
_Powinnaś zatrzymać się u nas._
Z walącym sercem odesłałam śmiejącą się emotkę, ale Sabrina odpowiedziała: _Mówię poważnie! Mamy wolny pokój gościnny. Bóg mi świadkiem, że potrzebujemy towarzystwa._
Wtedy ręce zaczęły mi się trząść. Byłam sama w naszej sypialni w Filadelfii. Okna wychodzące na ulicę zabezpieczono kratami, przez co miałam poczucie, że siedzę w więziennej celi.
_Jesteście tacy mili. Ale nie chcę się narzucać_ – odpowiedziałam.
Od razu zaczęła odpisywać: _Nie będziesz się narzucać. Szczerze, Nathan jest ekstrawertykiem, dałby się ZABIĆ za towarzystwo kogoś innego niż ja. (A ja, jako introwertyczka, dałabym się zabić za znalezienie kogoś innego, kto dotrzymałby mu towarzystwa). Nie naciskam, ale oferta jest poważna! Na tydzień lub dwa? Może oboje na tym skorzystacie._
_Oboje_. Nauczyła mnie tego matka, przykład małżeńskiego szczęścia trwającego ponad czterdzieści lat. „Ty i twój partner to drużyna. Wszystkie decyzje podejmujecie razem”. Kiedy zasugerowałam takie podejście Mike’owi, był naprawdę zadowolony.
Ale ja również pragnęłam, żeby o mnie zawalczył, błagał, żebym nie odchodziła.
Płacz w maseczce na twarzy jest obrzydliwy. Nawet równomierne stukotanie pociągu na torach nie daje rady zamaskować rwącego się oddechu. Tkanina napina się na ustach z każdym silniejszym wdechem, a łzy i smarki rozmaczają jej wewnętrzną stronę. Inni ludzie się odwracają i obrzucają mnie karcącym wzrokiem. W głowie słyszę głos matki: „Ogarnij się, Kelly! Weź się w garść!”.
Wysyłam do Sabriny wiadomość: _Mijam Baltimore!_ Powinnam napisać też do Nathana, ale wciąż czuję się onieśmielona.
Trudno mi uwierzyć, że trzy tygodnie temu nie miałam nawet numeru telefonu do Sabriny. Obserwowałyśmy swoje profile na Instagramie od wielu lat, ale z jakiegoś powodu jej zdjęcia rzadko mi się wyświetlały. A potem znudziła mnie pandemiczna rzeczywistość, która zdawała się nie mieć końca, i zaczęłam przeglądać zdjęcia szczęśliwych ludzi w błogiej niewiedzy, że moje życie za chwilę rozpadnie się na kawałki. Algorytm przypadkowo wrzucił zdjęcie Sabriny Lamont.
_Ona jest doskonała_. Znałam ją w liceum jako Sabrinę Blazer, dalszą koleżankę ze znajomej grupy nerdów, ale nigdy nie spotykałyśmy się tylko we dwie. Zapamiętałam ją jako zastraszoną i cichą i przez lata nie wspominałam. _O matko_ – pomyślałam – _popatrz na nią teraz_.
Gęsta burza pofalowanych brązowych włosów spływała jej na ramiona. Miała twarz Franka Lloyda Wrighta, z wystającymi kośćmi policzkowymi i kwadratową szczęką, z wyrównanymi brwiami i zielonymi tęczówkami. Patrzyłam na selfie wykonane na eleganckim fotelu na tarasie, a w tle była lazurowa woda basenu, iskrząca się w świetle słonecznym.
Tamtej nocy pozwoliłam, żeby świat stał się mroczniejszy, kiedy zaczęłam obserwować jej aktywność w sieci. Poczułam ten niechlujny brak dyscypliny, który każe ci dokończyć półlitrowy kubek lodów lub zedrzeć strup i ujawnić poczerwieniałą, słabo zabliźnioną ranę. Znalazłam jej stare blogi oraz nowe artykuły i zatopiłam się w lekturze. Znalazłam zdjęcia z różnych uroczyści oraz kilkanaście zdjęć na czerwonym dywanie.
Każdy ma jakiegoś przyjaciela na Instagramie, na którego punkcie ma obsesję, co nie? Nie mogłam się nasycić jej sukcesem: dom godzinę drogi od stolicy, wędrówki po Górach Błękitnych, #ThrowbackThursdays z efektownymi zdjęciami z wydarzeń, podczas których pokazywała się z mężem, Nathanem, wysokim gościem o szerokiej klacie. Raczej był uroczy niż przystojny – z jasnorudą brodą i orlim nosem. Para ludzi, którzy odnieśli sukces. On piastował ważne stanowisko w rządzie, ale ona bynajmniej nie była tylko jego ozdobą. _Jest cholerną autorką bestsellerów „New York Timesa”_ – myślałam. – _Chryste, których? Jakich? Jak to się stało?_
Od razu zamówiłam całą serię jej romansów, które zdobyły nagrody. Przedstawiały gorący romans między Arianną Rune, nieustraszoną dziennikarką biznesową, i Perrym Creightonem, jej tajemniczym i wpływowym (i niby przypadkiem seksownym) informatorem. Kilka godzin później skończyłam pierwszą książkę – _The Insider_ – i z płonącymi policzkami sięgnęłam po drugą. Tamtego wieczoru niemal rzuciłam się na Mike’a.
Odsunął się ode mnie i powiedział, że jest zmęczony.
Chwilę po zakończeniu ostatniej części wysłałam do Sabriny wiadomość, że uwielbiam jej książki. Odpowiedziała bardzo miło i zapytała, kim jest ten „uroczy narzeczony” na moich zdjęciach zaręczynowych. W ten sposób zaczęłyśmy do siebie pisać przez cały dzień i to było takie dowcipne i różne od rozmów na WhatsAppie z moimi przyjaciółmi z Chicago, którzy tylko narzekali na poczucie uwięzienia w domach z klejącymi się do nich dziećmi.
Sabrina opowiedziała mi o próbach zrobienia zakwasu ze startera o nazwie Otis („To takie stereotypowe, prawda?”), ja opisywałam wszystkie dziwne wydarzenia w Filadelfii, jakie widziałam w czasie spacerów (parady rowerów, ludzi tańczących na ulicy w pianie sięgającej im do pasa). Rozśmieszałyśmy się nawzajem. Ona również przyznała, że z trudem czyta wiadomości od swoich przyjaciół mających dzieci. Ich problemy wydawały się jej (nie, raczej nam) bardzo odległe: ciągły harmider i niemożność pobycia sam na sam ze swoimi myślami kontra nasze samotność, brak potrzeby ciągłego planowania i długie chwile ciszy, kiedy wewnętrzne monologi zdają się krzyczeć.
Pozwalałam jej być moją odskocznią. Może dlatego zwracałam mniejszą uwagę na nastroje Mike’a. Kiedy teraz o tym myślę, żołądek mi się skręca. Egoizm jest tak bardzo nie w moim stylu.
Kilka dni temu, gdy Mike nie chciał zmienić terminu naszego ślubu, napisałam do niej w ciągu godziny: _OMG. Mike mi właśnie powiedział, że powinniśmy zwolnić._ Ta wiadomość zdarzyła mi się jak kichnięcie. Pewnie dlatego, że w moim odczuciu Sabrina nie była realną osobą. Ostatni raz widziałam ją jakieś piętnaście lat temu.
Tak naprawdę ona jest jedyną osobą, której o tym powiedziałam, a Mike również nie zamierza nikogo informować. Był niezadowolony, że zwierzam się Sabrinie. Moja najlepsza przyjaciółka Amy, moja mama, wszyscy kochający Mike’a prawie tak mocno jak ja nie wiedzą, że nasz związek się rozpada. Że przez ostatnie trzy noce spaliśmy daleko od siebie, po przeciwnych stronach łóżka. Że nasza wspólna przyszłość się rozpadła, zgasła jak zdmuchnięta świeczka.
To, że Mike chce zachować nasze relacje w tajemnicy, napawa mnie nadzieją. Ludzie mogliby mylnie interpretować tę informację. Mogliby pomyśleć, że się rozstaliśmy, co się przecież nie wydarzyło. Co się nie wydarzy.
„Może dobrze byłoby dać sobie trochę przestrzeni – powiedział wczoraj. – Muszę przemyśleć to wszystko na spokojnie”.
Za oknem słychać głośny gwizd lokomotywy. Virgo porusza się w transporterze i patrzy na mnie przez siateczkę.
Znowu zerkam na telefon. Na ekranie blokady mam nasze zdjęcie z wesela Amy: Mike ubrany w smoking, z kręconymi blond włosami zaczesanymi do tyłu, a ja w długiej sukni, z rozpuszczonymi włosami spływającymi na ramiona. Moja głowa perfekcyjnie mieści się pod jego brodą. Tak bardzo go kocham, że to aż boli. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że mogę to wszystko stracić.
„Trochę przestrzeni”. Odległość, która uratuje nasz związek, ocali to, co najbardziej cenimy.
Mogę to dla niego zrobić.
Dla niego mogłabym zrobić wszystko.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział drugi
Dojeżdżam do Waszyngtonu tuż przed południem, w połowie czerwca słońce wisi wysoko i bezlitośnie rozgrzewa miasto. Gdy wychodzę z wagonu, prawie wypuszczam z rąk Virgo. Moje serce wali jak oszalałe – może to od siłowania się z walizką, a może od nagłych złych przeczuć, kto wie? Wpadam do poczekalni i wysyłam wiadomość na numer otrzymany od Sabriny.
– Kelly?
Odwracam się gwałtownie i po raz pierwszy widzę go na własne oczy. Jest chudy i wysoki, ma ponad metr dziewięćdziesiąt, brązowe włosy z miedzianym połyskiem i modne okulary. Ma na sobie schludny blezer, lekkie beżowe spodnie i skórzane sportowe buty. A we mnie wzbiera nowa fala onieśmielenia.
Wyciąga ku mnie dłoń, na którą tylko patrzę w milczeniu. Wtedy on zmienia taktykę i wyciąga w moim kierunku łokieć.
– Jeszcze nie dopracowałam powitań w tych czasach – stawiam Virgo na ziemi, żeby móc stuknąć swoim łokciem jego.
Kiepsko trafiam i czuję się jeszcze gorzej. To tak jak nie trafić podczas przybijania piątki. On jednak zaczyna się śmiać i rozpościera ramiona.
– Może się obejmiemy? Myślę, że tak będzie lepiej.
Cofam się o pół kroku.
– Czy to dozwolone?
Wzrusza ramionami.
– Będziemy się izolować razem z tobą. Witaj w naszej kapsule.
Dziwaczne uczucie. Obejmowanie się z obcym człowiekiem zwiększa komfort.
Nathan podnosi Virgo, ale mówię mu, żeby zaczekał jeszcze chwilę. Kiedy wracam z toalety kilka minut później, głaszcze kotkę w jej transporterze. Przyglądam im się. On naprawdę wygląda jak na zdjęciach, ale nie wszystko okazuje się zgodne z moimi wyobrażeniami. Myślałam, że będzie się poruszał płynnie i miękko, tymczasem jego ruchy są nerwowe i szybkie.
– Bardzo się cieszę, że w domu będzie kot – mówi, prostując się.
– Wychowywałeś się ze zwierzętami?
– Tak. Dwoma kotami i psem – chwyta rączkę mojej walizki i zaczyna iść. – Wprowadzają do domu dobrą atmosferę.
– To prawda. Myślę, że Virgo knuje, jak zawładnąć światem.
– Rina nigdy wcześniej nie mieszkała z kotem – po raz pierwszy słyszę zdrobnienie, którym nazywa Sabrinę. Dziwne uczucie. Jakbym została dopuszczona do intymnego kręgu. Nathan chichocze. – Myśli, że nie jest kociarą, ale to dlatego, że ma kocią osobowość.
Także się śmieję, ale nie wiem, jak rozumieć jego słowa. Chciałabym zapytać, ale obawiam się, że nakłanianie go do analizy charakteru jego żony mógłby uznać za przekroczenie jakiejś granicy.
Jedziemy ruchomymi schodami.
– Czy wychowywałeś się w tej okolicy? – pytam. – Z tymi zwierzętami?
– W Charlottesville. Miłe miejsce, ale nie mogłem się doczekać wyjazdu do Waszyngtonu.
Mijamy kolejkę autobusów, które wypluwają spaliny.
– Ironia losu. Nigdy nie myślałem, że w końcu wyląduję na przedmieściach.
– Masz cudowny dom – czerwienię się. – To znaczy… z tego, co widziałam na zdjęciach na Instagramie Sabriny.
Zrelaksowany śmiech.
– No cóż, za pięćdziesiąt minut sama go obejrzysz.
Ubiegłej nocy wyguglowałam ich adres i wysłuchałam opisu nieruchomości, który kiedyś przygotował agent. Cena domu wbiła mnie w ziemię. Agent rozwodził się nad „okazałą rezydencją w stylu neogeorgiańskim na najbardziej ekskluzywnym osiedlu zamkniętym w Górach Błękitnych. Do tego na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na kilkusetletni las i bujną roślinność łąk”. Opis uznałam za szczytowe osiągnięcie tekściarstwa reklamowego. Z tego, co udało mi się zobaczyć, poprzedni właściciel preferował kwieciste tapety i falbanki przy łóżkach.
Nathan podchodzi do błyszczącego SUV-a, a po chwili wrzucamy moje manele do samochodu. Wnętrze jest bardzo szykowne – kremowe gładkie siedzenia i kokpit pokryty błyszczącym drewnem. Mężczyzna kładzie maseczkę na konsoli obok swojego siedzenia, a potem zamiera jak astronauta testujący jakość powietrza.
– Czy też mogę zdjąć swoją? – czuję się jak dziecko, które nie jest w stanie samo podjąć żadnej decyzji.
– Pewnie – wyjeżdża z miejsca parkingowego. – Zaryzykujmy. W przeciwnym razie spędzisz cały pobyt na kwarantannie.
Włącza kierunkowskaz.
– Od tygodni nie mieliśmy z nikim kontaktu.
Czekam, aż spuentuje swoją wypowiedź pytaniem „Czy to cię uspokaja?”, ale na próżno, w końcu więc zrywam maseczkę. I oto jesteśmy – dwoje obcych, którzy stali się mieszkańcami jednej kapsuły, dzielących się tym samym powietrzem.
– Kiedy przeprowadziliście się do Deerbrook? – pociągam za pas zbyt mocno, co go na chwilę blokuje.
– Trzy lata temu. Wcześniej mieszkaliśmy w Mount Pleasant – Nathan prowadzi swobodnie, jedną ręką. – Również w sąsiedztwie miasta.
Wjeżdżamy do centrum Waszyngtonu, a ja widzę zwaliste domy zbudowane jakby z klocków Lego, wciśnięte między stare kościoły oraz bogato zdobione budynki agencji rządowych. Znam Chicago, znam inne miejskie oazy, ale tutaj jest inaczej. Czuję się jak na planie filmu o biurokratach z połowy ubiegłego wieku.
– Brakuje ci tego?
– Mieszkania tutaj? Nie – wzrusza ramionami. – Potrzebowaliśmy więcej przestrzeni. A w dodatku to niezbyt daleko.
Ulice są wyludnione. Przy chodnikach leżą porzucone hulajnogi, jakby jakiś statek kosmiczny w jednej chwili porwał wszystkich ludzi, którzy na nich jeździli.
– Czy teraz pracujesz tylko zdalnie? – pytam.
– Pewnie.
Nie jestem pewna, czy nie jestem zbyt wścibska, ale i tak rzucam pytanie:
– Pracujesz w Departamencie Obrony?
– Tak. Dużo papierologii. Nuda.
Zmienia pas i przez kilka minut jedziemy w ciszy. Tak bardzo tęsknię za krzepiącym towarzystwem Mike’a, aż chce mi się wyć. Brzęczy mój telefon. Powiadomienie z Zillow, że oferta domu w Filadelfii, którą obserwowałam, jest już nieaktualna. To był przestronny dom w stylu kolonialnym, otoczony drewnianym płotem i żywopłotem z tyłu, idealny dla nas. Kiedy wciskam „Skasuj”, czuję, jakby następne marzenie rozpływało się w powietrzu.
Wjeżdżamy do tunelu, światełka błyskają nad nami i wokół nas. Gdy znowu jesteśmy w słońcu, Nathan pokazuje mijane miejsca: rzekę Potomak, pomnik Waszyngtona, mauzoleum Lincolna. Moje serce przyspiesza w miarę jak oddalamy się od miasta. Od Amtraka i mojego życia tam, w domu.
Ale czy to w dalszym ciągu mój dom? Nie jestem pewna, czy gdziekolwiek mam dom.
– Gdzie się wychowałaś? – słyszę nagle, jakby Nathan wcześniej namyślał się nad tym pytaniem.
Marszczę brwi.
– W Libertyville. Tam poznałam Sabrinę.
– O, naprawdę?! Nie mówiła mi o tym.
Uśmiecha się szeroko i ja odwzajemniam się tym samym, ale wewnątrz czuję kiełkujące podejrzenie. Czy naprawdę jestem dla niego taka… anonimowa?
– Potem mieszkałam w Chicago, do lutego. Wtedy przeprowadziliśmy się do Filadelfii.
– Dlaczego?
– Mój narzeczony dostał wymarzoną pracę – recytuję, a potem milknę.
Powtarzam tę formułkę od miesięcy, ale nie wiem, jak obecnie mówić o Mike’u. I dlaczego wciąż utrzymuję pozory, że zmienił pracę dobrowolnie, podczas gdy to jego pracodawca w Chicago go zwolnił?
– Chicago to świetne miasto – stwierdza Nathan – ale nie zimą.
Kiwam głową i mrugam, żeby łzy nie popłynęły mi na policzki. Mike i ja mieliśmy w Chicago bardzo dobre życie. Mieliśmy hobby (hobby!), przyjaciół (przyjaciół!) i ogromne przedwojenne mieszkanie z ozdobnymi listwami przy suficie pokrytym wzorzystymi cynowymi płytami.
Tuż przed Bożym Narodzeniem Mike został zwolniony w ramach jednego z tych okrutnych cięć, które zarządza zastępca prezesa po przejrzeniu budżetu rocznego. Na jego prośbę ukrywałam to przed mamą i pomogłam mu rozsyłać CV. Pod koniec stycznia dostał ofertę od firmy konsultingowej z Filadelfii. Byłam tym zachwycona, zabierałam go na najlepsze drinki (drinki!) w wytwornym barze (barze!) i radośnie pożegnaliśmy Chicago. Do diabła, nawet rzuciłam intratną pracę w marketingu jednej z marek kosmetyków naturalnych, bo szefostwo najeżyło się na propozycję pracy zdalnej. A ironia tej sytuacji polega na tym, że działo się to zaledwie parę tygodni przed pandemią.
Zrobiłam to, ponieważ byłam połową nas. MY przenosiliśmy się do Filadelfii. MY wybraliśmy apartament na pierwszym piętrze przy Chestnut. MY wyruszyliśmy ciężarówką przeprowadzkową – w walentynki, tak, tak – i znosiliśmy kwilące miauczenie Virgo przez prawie trzynaście godzin. MY mieliśmy mieć całe życie przed sobą, miałam pójść do ślubu w białej sukni, a potem urodzić wesołe tłuściutkie niemowlę.
A potem…
Poczucie wstydu przelewa się przez moje ciało, kiedy myślę o tym raz jeszcze. Moje wielkie, obrzydliwe potknięcie w ubiegłym tygodniu. Chwilowa utrata zdrowego rozsądku. Czarna dziura pożądania, mroczna i nieogarniona, która wybuchła w moim wnętrzu i przejęła kontrolę nad ciałem, wymiatając wszystko, co dobre. Gdybym tylko mogła to cofnąć!
Autostrada wije się szerokimi łukami pośród jałowych krajobrazów. Mijamy widoczne w oddali wypłowiałe drzewa i prostokątne biurowce. W radiu właśnie rozpoczyna się piosenka Talking Heads. Po chwili wahania sięgam po pokrętło i robię głośniej.
Twarz Nathana się rozjaśnia, gdy podśpiewuje razem z wokalistą pierwsze słowa piosenki _Once in a Lifetime_. To ten kawałek o szopie na dubeltówki.
– Śpiewaj ze mną, jeśli ją znasz.
Śmieję się, a gdy do niego dołączam, coś się zmienia. Teraz naprawdę czuję, że odnalazłam siebie w nowej części świata.
Nathan robi zamaszyste gesty – wspaniale odnajduje się za kierownicą dużego samochodu. Oboje kiwamy głowami w rytm muzyki. Ja się odprężam, bo mój towarzysz jest ekstrawertykiem podobnie jak ja. Sabrina tak mówiła. Chociaż nie wiem, dokąd jedziemy, i nie znam okolicy, w której będę mieszkać – nie wiem też, gdzie Virgo będzie chciała spać albo dokąd będę mogła pójść, żeby się wykrzyczeć lub popłakać, kiedy będę miała okres – wkrótce się tego wszystkiego dowiem.
– Łuu – krzyczę, kiedy kończy się piosenka, po której następują reklamy.
Teraz czuję zupełnie inną energię. Jedziemy wiejskimi uliczkami jak starzy przyjaciele w jakimś filmie drogi.
– Więc, Nathanie – szarpię się z pasem, który obciera mi szyję – nie masz nic przeciwko temu, że nie wiem, jak długo będę u was mieszkać? Powinien to być tydzień albo dwa.
– Oczywiście, musisz sobie zostawić możliwość szybszego wyjazdu. Może nie będziesz się u nas dobrze czuła.
Przekomarzamy się. Podoba mi się to.
– A może to ja będę dla was kulą u nogi. Wszyscy potrzebujemy możliwości uwolnienia się od siebie.
– Nie. Gdy raz u nas zamieszkasz, będziesz musiała zostać na zawsze.
– Czy na waszym domu ciąży jakaś klątwa? – uśmiecham się.
– Zdecydowanie. Złe duchy, czarownice z cukierkami, mamy to wszystko.
– Wieża z oknem wyyystarczająco szerokim, żeby księżniczka mogła przez nie spuścić włosy – mówię, kiwając głową.
Nathan się śmieje, a samochód wspina się serpentyną drogi na wysokie wzgórze. Po prawej rozciąga się winnica, długie linie winorośli wijące się przez krajobraz.
Po chwili widzę bramę. Po obu stronach wrót z kutego żelaza ciosane kamienne ogrodzenie. Słońce skrywa się za chmurą, a z głośników leci nowa piosenka, instrumentalne intro.
W żelazne pręty wpleciono napis: „TANGLEWOOD ESTATES”. Nad głowami przelatuje nam kos, a moja klatka piersiowa znowu się zapada.
_Mike._ Oddałabym wiele, żeby sięgnąć teraz po jego dłoń, ścisnąć ją i poczuć otuchę, kiedy odwzajemniłby mój uścisk.
Natan przyciska klawisz na pilocie przyczepionym do kokpitu i brama zaczyna sunąć w naszą stronę, powoli jak władca, który wie, że świat nie ma wyboru i musi na niego czekać.
– Witaj w domu – słyszę, kiedy wjeżdżamy do środka.ROZDZIAŁ TRZECI
Rozdział trzeci
Skrzydła bramy gładko się za nami zamykają. Myślę o kratach w oknie naszej sypialni w Filadelfii. Kilka tygodni temu obudził mnie dźwięk stukania w metal. Zdezorientowana, na wpół śpiąca w panice chwyciłam Mike’a za ramię. Ale to była tylko para nastolatków wałęsających się po wąskiej ulicy i bezmyślnie stukających w czarne żelazne pręty.
– W razie gdybyś chciała wyjść, będziesz musiała wklepać kod przy drzwiach wejściowych – mówi Nathan. – Chociaż w okolicy nie ma czego oglądać.
Przejeżdżamy obok innych domów, jak sądzę. Czasami dom jest położony tak daleko od ogrodzenia, że znika w lesie. Nad kamiennymi ogrodzeniami lub zza gęsto posadzonych krzewów i drzew widać jedynie dachy.
Tlen w powietrzu ma tu inny zapach. Jesteśmy zamknięci wewnątrz osiedla, jakbyśmy byli za drzwiami startującego samolotu, z którego już nie można wysiąść.
Dłonią pokazuję do tyłu.
– Czy nie ma stąd innego wyjścia?
– Dla samochodów nie. Jeśli idziesz piechotą, jest jeszcze furtka prowadząca na cmentarz sąsiadujący z osiedlem.
Nienawidzę przerażających miejsc, więc od razu czuję lęk.
– To obok jest cmentarz?
– Tak, Brinsmere – Nathan dostrzega grymas na mojej twarzy. – Nie martw się. On wcale nie jest straszny. Pochodzi z początku dziewiętnastego wieku. Stworzył go architekt, który zwykle projektował parki, więc jest bardzo ładny. Jesteśmy na miejscu.
Skręca w lasek, a przed nami pojawia się następna brama. Na kamieniu, po lewej, widać cyfry „327”, a wysokie pręty wyginają się ku szczytowi bramy. Kiedy Nathan przyciska guzik innego pilota, skrzydła otwierają się ku nam, zapraszając do środka.
– Naprawdę lubicie tutaj bramy – komentuję.
– Bezpieczeństwo było jedną z zalet tego osiedla – uśmiecha się, ale jego twarz jest nieprzenikniona.
Staram się przybrać lekki ton.
– Pewnie to dlatego, że masz ważną, ściśle tajną pracę w rządzie?
Wzrusza ramionami i odpowiada:
– Szczerze, to Rina pewnie bardziej potrzebuje ochrony niż ja. Ma naprawdę zbzikowanych fanów.
Kiedy obsesyjnie guglowałam informacje o Sabrinie, trafiłam na artykuł na ten temat. Kiedyś napisała długi post na Instagramie o tym, jak przerażające bywa naruszanie jej prywatności przez fanów. Jest odnoszącą sukcesy kobietą piszącą o seksie…. Więc oczywiście niektórzy fani czują, że mogą swobodnie jej coś proponować…
– Czy mieliście jakieś nieprzyjemne sytuacje? Ze stalkerem albo coś w tym rodzaju?
Widać już dom i chociaż wcześniej oglądałam go na zdjęciach, moje serce zaczyna łomotać. Teraz jest bardziej imponujący, kolory i kształty są wyrazistsze. To perfekcyjnie symetryczny budynek z czerwonej cegły. Wszystkie okna mają czarne okiennice. Dach jest wykonany z łupku, na obu krańcach wystają kominy. Do drzwi prowadzą szerokie schody, a biały portyk z kolumnami po obu stronach ocienia wejście.
Ten dom jest jak z filmu, zbyt nadzwyczajny, żeby zamiatać tu okruszki lub oglądać w dresach kiepski program w telewizji.
– Jaki piękny – szepczę, a Nathan mi dziękuje.
Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że moje pytanie o rozwścieczonych fanów pozostało bez odpowiedzi.
Zapomniane albo ostentacyjnie przemilczane.
– Kelly Doyle!
Sabrina, w przeciwieństwie do męża, zachowuje się dokładnie tak, jak to sobie wyobraziłam. Jest wspaniała, swobodna, ma piękne oczy i opaloną, świetlistą skórę. Włożyła bawełnianą sukienkę i ma bose stopy. Wypada z bocznych drzwi, nie dostrzega, jak Nathan się ku niej zwraca, i pospiesznie go mija, żeby się ze mną przywitać.
_Sabrina we własnej osobie._ Kobieta, którą stalkowałam w mediach społecznościowych, a z którą potem czatowałam i wreszcie ubóstwiałam ją od tygodni, teraz serdecznie mnie przytula. Mam poczucie, że budzę się ze snu, w którym śniłam o celebrytce, tylko po to, żeby odkryć… że ten sen się właśnie urzeczywistnił.
– Jak minęła droga?
Sabrina odwraca się wolno do męża i całują się na przywitanie tak czule i długo, że aż muszę spuścić wzrok.
– W porządku – mówi Nathan, kiedy już się od siebie odsuwają. – Był mały ruch.
Sabrina zaciska dłoń na jego karku, a potem zwraca się do mnie:
– Czy zdążyliście się już zaprzyjaźnić?
– Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi – odpowiada Nathan. – Masz prawo być zazdrosna.
Sabrina szeroko się uśmiecha.
– Nathan zaprzyjaźnia się z każdym. Jest jak golden retriever.
– A w tym domu ty jesteś jak Virgo – mówi Nathan, wyciągając transporter z tylnego siedzenia.
Droczą się. Sabrina i ja przekomarzałyśmy się w wiadomościach. Z Nathanem też się droczyłam w czasie jazdy tutaj i zdziałało to cuda. Biorę głębszy oddech i uśmiecham się szeroko.
– Co? Chcesz powiedzieć, że tylko ktoś niewyrobiony chciałby się ze mną zaprzyjaźnić?
– No świetnie, teraz we dwoje będziecie mi dawać w kość.
Dowcip mi się udał, więc czuję ulgę, ale nogi nadal mam jak z waty.
Sabrina szybkim krokiem kieruje się ku bocznym drzwiom i otwiera je szeroko. Wchodzą do środka, a ja zatrzymuję się przez chwilę na podjeździe. Powietrze ma tu słodki zapach. Wciągam je głęboko do płuc. Po trzech miesiącach lockdownu czuję, że mi się udało – wyrwałam się na zewnątrz.
Chciałabym, żeby Mike’owi również udało się wydostać z zamknięcia i być ze mną.
– Pozwól, że cię oprowadzę – mówi Sabrina, gdy wprowadza mnie do środka.
Nawet wiatrołap jest tutaj elegancki. Wiszące pod sufitem modne lampy oświetlają tą niewielką przestrzeń, po której obu stronach, na całej powierzchni ścian, stoją białe szafy.
Virgo miauczy.
– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć cały dom – odpowiadam. – Ale najpierw powinnam znaleźć miejsce dla Virgo
– Oczywiście. Chodź za mną.
Podążam za Sabriną do kuchni, a stamtąd widzę resztę pomieszczeń.
– W skrócie: to tutaj normalnie jadamy śniadania.
Idziemy szybko przez strefę śniadaniową z okrągłym stołem i tapicerowanymi krzesłami.
– A tu jest pokój jadalny, nasz hołd oddany przyjęciom, niech spoczywają w pokoju.
Wyobrażam sobie intelektualną i artystyczną elitę Waszyngtonu siedzącą po obu stronach tego ogromnego rustykalnego stołu.
Sabrina wpada do następnego pokoju, bliżej drzwi frontowych, a Nathan i ja staramy się za nią nadążać.
– To jest pokój muzyczny.
Ogromny fortepian dominuje w tej przestrzeni, a wokół wisi pół tuzina gitar, jak gdyby ktoś przybił do ścian ogromne motyle.
– Grasz? – zwracam się do Sabriny.
– Nie, wszystko tutaj należy do mnie – odzywa się Nathan.
Wpadamy do przedpokoju skąpanego w rozproszonym świetle. Ten dom jest olbrzymi. W rogu jednego piętra można by zmieścić całe nasze filadelfijskie mieszkanie. Wciąż czuję ukłucie bólu na myśl o Mike’u, ale teraz nie jest ono takie dotkliwe. Ta rezydencja wpływa na mnie kojąco, jakby ściany mojego serca rozszerzały się i dopasowywały do tych przestrzeni.
Wtaczamy się na piętro po schodach zakończonych szerokim podestem. Hol jest ozdobiony malarstwem abstrakcyjnym, ogromnymi płótnami, które wiszą pod miedzianymi kinkietami.
Na końcu korytarza mieści się pokój gościnny. Zwiewne zasłony zdobią okna po obu stronach pomieszczenia – z jednego widać cmentarz, z drugiego bramę wjazdową. Duży drewniany panel zamontowany na ścianie służy jako zagłówek łóżka zasłanego białą pikowaną kapą. W kącie stoi fotel w kolorze musztardowym.
Sabrina obejmuje Nathana w pasie i po chwili oboje wychodzą z pokoju. Na początku Mike i ja zachowywaliśmy się tak samo. Nasze palce były głodne dotyku skóry tej drugiej osoby. Z czasem te pragnienia gasły niepostrzeżenie, jak dzień z wolna przechodzący w noc. Oni jednak idą we dwoje przez hol, wysocy i zdrowi, jak nordyccy bogowie. Patrzę na nich przez otwarte drzwi zbyt długo, czując, jak moje serce ogarnia smutek, choć jeszcze przed chwilą było przepełnione podnieceniem. Tak często się dziś biłam z myślami, że teraz moje emocje są jak dzieciak na huśtawce.
Kilka tygodni temu mama wysłała mi artykuł o tym, jak ludzie mieszkający samotnie są niewidocznymi ofiarami pandemii, jak bardzo brakuje im dotyku. Była w nim interesująca informacja, że na ramionach i plecach są zakończenia nerwowe szczególnie czułe na delikatny dotyk pełen uczucia. Dziennikarz zauważył, że jednym z powodów, dla których odczuwamy przyjemność podczas głaskania psa lub kota, jest to, że nasze neurony wyobrażają sobie, jak czuje się zwierzę: „Kiedy pieścisz swojego zwierzaka, to jest tak, jakby on pieścił ciebie”.
To dlatego mama przysłała mi ten artykuł. _Następny powód, żeby <3 Virgo! Jestem szczęśliwa, że macie swoje puszyste dziecko i siebie nawzajem_ – napisała. Tę opinię powtarzała często: „Życie jest lepsze we dwoje. Mam szczęście, że jestem z twoim ojcem. Razem można przetrwać każdą burzę”. Do diabła, przecież ich piosenka weselna to było _Just the Two of Us_.
Ale trzy dni temu stałam się jednym z tych samotnych ocalałych – jednoosobowy świat utkwiony w dwuosobowym gospodarstwie. Siedemdziesiąt dwie godziny tortur w emocjonalnej otchłani, kapiących łez i głębokiego niepokoju wypełniającego wnętrze. Moja mama byłaby przerażona, gdyby wiedziała, w jakim stanie jest mój związek z Mikiem. Przede wszystkim już teraz uważa, że za długo zwlekamy z ustaleniem daty ślubu. Otwieram transporter Virgo i sięgam, żeby ją pogłaskać, ale ona wyślizguje się zwinnie i skacze na łóżko.
Idę do pudełek z artykułami, które zamówiłam wczoraj dla Virgo, gdy pospiesznie przygotowywałam się do tej wizyty. Na biurku znajduję nożyczki i podchodzę do pudełka, żeby je rozciąć. Chwytam nieostrożnie za ostrze i rozcinam sobie palec, rozsmarowując karmazynową plamę wzdłuż pudełka.
– Cholera.
Siadam na łóżku, żeby się przyjrzeć skaleczeniu. Jest długie i płytkie. Krew zaznaczyła linię wzdłuż palca. Świeża rana do pary z rozcięciem we wnętrzu dłoni, już na wpół zagojonym. Na wspomnienie o tym, jak pierwszy raz zobaczyłam tę ranę w ubiegłym tygodniu, mój żołądek się zaciska. Straciłam kontrolę i znalazłam się tak bardzo obok siebie, że nawet nie zauważyłam zakrwawionego rękawa.
Podnoszę rękę nad głowę, żeby zatamować krew (taka jestem!), a potem ją opuszczam. Zamykam oczy, a w mojej głowie znów rozgrywa się scena z wczorajszego wieczoru.
– Mike, musisz mi wybaczyć. Proszę cię. Wiesz, jak bardzo cię kocham.
– To… Nie o to chodzi.
– Więc o co? Powiedz mi, a ja to zmienię, przysięgam. Zrobię wszystko, co będzie konieczne.
– To nie o to chodzi.
– Ale… ale ja jestem twoją Kell-Bell.
Nawet zdrobnienia brzmią przygnębiająco w niektórych kontekstach.
Potem przez kilka minut płakałam, pragnąc, aby on znowu wypowiedział to przezwisko, żeby mnie nazwał swoją. Zamiast tego objął mnie, pociągając nosem, jakby sam płakał. A ja zanosiłam się płaczem w oczekiwaniu, aż on się odezwie, zwróci się do mnie i poprosi, abym została.
Wycieram łzy z policzków. Może moja nieobecność sprawi, że jego serce stanie się bardziej czułe. Może siedząc samotnie w naszym mieszkaniu, jak w psiej budzie, zda sobie sprawę, jak bardzo za mną tęskni, jak bardzo się kochamy.
Siadam prosto i pozwalam nadziei wypełnić moje serce tak jak wino wypełnia kieliszek.ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rozdział szósty
Wysyłam esemesa do mamy, żeby dać jej znać, że dojechałam, a potem sprawdzam maile – uaktualnienia oferty z Zillow, z magazynów dla nowożeńców, przypomnienia o zapomnianych planach. Nie wiem, co ze sobą zrobić. W jakiś dziwny sposób, przenikający mnie do szpiku kości, odnoszę wrażenie, że pandemia okradła mnie z tożsamości – tego, kim jestem bez przyjaciół, hobby, narzeczonego, którego kiedyś miałam nazwać swoją lepszą połową.
Przypominam sobie ten oniemiały wyraz twarzy Mike’a, kiedy mnie zobaczył w ubiegłym tygodniu. „Nie wiem, kim jesteś – wymamrotał, a dłonie zacisnęły się mu w pięści. Jego wzrok stwardniał z szoku i poczucia zdrady. – Takiej ciebie nigdy nie widziałem”.
Mój żołądek zwija się w precel. Czemu nie mogę być dobra? Kochany, lojalny Mike zasługuje na kogoś lepszego niż taka tykająca bomba jak ja.
Ostatecznie sama też nie wiedziałam, że jestem zdolna do tego, co zrobiłam.
_Wystarczy._ Tłumię te myśli, staram się je wepchnąć jak najgłębiej w mentalny kanał ściekowy. Mike zapewniał mnie, że nie o to chodzi. Nie mógł jednak wyartykułować, w czym tkwi problem, co być może oznacza, że wszystko jest do naprawienia, jeżeli damy sobie trochę czasu. Zastanawiam się, co on teraz robi. Z lekkim smutkiem wyobrażam sobie, że woła Virgo i zaraz potem przypomina sobie, że jej nie ma.
Stukam w jego imię na ekranie telefonu – bez odpowiedzi. Nadzieja we mnie podskakuje i wiruje jak sikorka. Czy naprawdę to chciałam osiągnąć? Przewalać się z miejsca na miejsce w obcym domu. Sama w jadalni? Mam dziwaczne uczucie nierealności. Być może wcale nie istnieję?
_Idź na spacer, Kelly._ Wkładam tenisówki i po chwili wściekłej debaty wewnętrznej wysyłam Sabrinie esemesa, że wychodzę na dwór. Na zewnątrz wciągam do płuc powietrze gęste od gorąca i natychmiast się odprężam. Wokół jest morze zieleni, przy drodze rosną polne kwiaty i sosny o spękanej korze, wysokie na kilka pięter. Próbuję się dodzwonić do Amy. Otwieram Google Maps i powiększam teren cmentarza w Brinsmere. Nathan twierdził, że nie jest przerażający. Chciałabym mieć za sobą pierwszą wizytę tam, tym bardziej że mieszkam po sąsiedzku. Będę szła wzdłuż ogrodzenia, dopóki nie znajdę furtki.
Na końcu podjazdu wbijam właściwy kod dopiero za drugim razem. Zapewne trzeba było wyciąć sporo drzew, żeby zbudować tę posiadłość. Podziwiam stare drzewa, które pozostawiono. Mają blizny po wyciętych konarach, a wokół grubych korzeni mkną wiewiórki. Widzę cmentarz zza metalowych krat ogrodzenia. Następna cela więzienna. Tylko czy jestem w środku, czy na zewnątrz?
Telefon dzwoni. Uśmiecham się do ekranu.
– Jak się czuje Wirginia? – głos Mike’a jest piskliwy i słaby.
W jakiś pokręcony sposób sprawia mi to radość. To, że żałuje mojego wyjazdu, jest dobrym znakiem.
– Na razie dobrze. Właśnie próbuję znaleźć wejście na cmentarz.
– Ty?! Dlaczego? Przecież nienawidzisz cmentarzy.
Czuję delikatne uszczypnięcie w serce – on naprawdę mnie zna.
– Masz rację, ale podobno ten wygląda bardziej jak park.
– Park wypełniony umarlakami?
– No cóż, są pochowani pod ziemią. Nie dzieje się tu nic takiego jak w _Szóstym zmyśle_.
Słyszę śmiech. Moje serce gubi rytm. _A więc wciąż mogę go rozśmieszyć_.
– Jak ci jest z przyjaciółmi?
– Dobrze, są miłymi gospodarzami.
– Czy na pewno dobrze się tam czujesz? Przecież tak naprawdę ich nie znasz.
Wyprężam pierś. _Już chce, żebym do niego wróciła!_
Ale potem on przekłuwa balon.
– Mam na myśli to, że może powinnaś zatrzymać się u Amy.
Ramiona mi opadają.
– Nie zaprosiła mnie. A poza tym Amy ma dziecko i nie potrzebuje dodatkowej osoby do opieki.
– No tak…
Wzdycham i znowu spoglądam za kraty. Po trawie drepczą gęsi.
– Jak się czujesz? – pytam.
– W porządku. Zakończyłem pranie sukcesem.
– To dobrze.
Nienawidzę tego, że podczas każdej rozmowy muszę się z nim obchodzić jak z jajkiem. Mieliśmy ogromne szczęście, że się poznaliśmy – czy on tego nie rozumie?
– Tęsknię za tobą – mówię.
Moje serce wali jak młotem. Nie mogę uwierzyć, że obawiam się odpowiedzi Mike’a, mojego ukochanego.
– Bardzo dziwnie jest być tu bez ciebie – mówi w końcu.
Opadają mi ręce. On musi się opamiętać, zrozumieć, że jesteśmy doskonale dobrani.
– Muszę kończyć – z trudnością udaje mi się zapanować nad drżeniem głosu.
– OK. Cześć, Kelly.
I znowu o mnie nie zawalczył.
Trudno zauważyć furtkę – od reszty ogrodzenia wyróżnia ją tylko zasuwka. Przechodzę przez nią i idę na wzgórze, gdzie rozpadające się pomniki, niekiedy kilkusetletnie, przypominają ogromne kolce.
Kiedy docieram na miejsce, widzę owalną dolinkę z nagrobkami ułożonymi w koncentrycznych kręgach. W środku stoi wyrzeźbiony anioł. Groby wokół niego nasuwają mi skojarzenie ze słuchaczami na koncercie w parku.
Zwracam wzrok ponad ramię i patrzę na dachy Tanglewood Estates. Z tej wysokości najlepiej widać dom Sabriny, a zwłaszcza okna pracowni Nathana. Będę musiała zaciągać zasłony, żeby duchy mnie nie podglądały.
Anioł w środku niecki jest szary z zielonymi cętkami, pozbawiony cech płciowych. Ma wielkie skrzydła i wieniec laurowy na masywnych lokach, które robią na mnie wrażenie. W jednej z rąk trzyma kamienną książkę ze słowem „ATWOOD” wyrytym na okładce.
W cokole wyryto symbol: trójkąt wpisany w poziomy prostokąt, tak żeby jego wierzchołki dotykały górnej i bocznych ścian. Trochę przywodzi to na myśl dziecięcy rysunek domu.
– Przestraszyła mnie pani.
Podskakuję i się obracam. Kilka metrów ode mnie stoi osłupiała kobieta. Jest w średnim wieku, jej sylwetka przypomina awokado, ma szorstką skórę i przenikliwe spojrzenie. Pod pachami półksiężyce potu tworzą ciemne plamy na płóciennej bluzce.
– Przepraszam – mówię, zakładając maseczkę. – Myślałam, że nikogo tu nie ma.
– Wygląda pani, jakby zobaczyła ducha.
Jej południowy akcent się pogłębia, a na twarzy pojawia się uśmiech.
– No cóż, przecież jesteśmy na cmentarzu – próbuję zażartować. – Mam na imię Kelly. Przyjechałam tu z Filadelfii. – Pokazuję kciukiem za swoje plecy na Tanglewood Estates.
– Diane. U kogo się zatrzymałaś?
Oczywiście, małomiasteczkowa atmosfera. Ale ja przecież uwielbiam ploteczki.
– U przyjaciół. Lamontów.
Prostuje się.
– To oni mają gości? Teraz?
Przyjmuję postawę defensywną.
– Potrzebowałam towarzystwa innych w czasie izolacji. Należymy do… paczki.
Krzywi usta.
– Jak dobrze ich pani zna?
– A pani?
Przekrzywia głowę.
– Wiem, że facet pracuje dla rządu, a kobieta pisze pornole.
Uśmiecham się, żeby nie psuć atmosfery, ale w środku cała się skręcam.
– Sabrina pisze romanse. Jej książki są na liście bestselerów „New York Timesa”.
Diane mruży oczy.
– Miło było panią poznać.
Nie jest mi szczególnie przykro się z nią żegnać.
– Do zobaczenia.
Nadciągnęły ołowianoszare chmury i czuję podmuchy wiatru. Teraz, kiedy jestem na samym dnie tej trawiastej dolinki, nie mam pewności, z której strony przyszłam. Wyciągam telefon, żeby sprawdzić mapę, ale niebieska kropka podskakuje, a po chwili usadawia się gdzieś poza cmentarzem. Daję sobie spokój i zaczynam iść, pochylając się nad miękką trawą. Wiatr znowu szumi niespokojnie, a w mojej piersi serce zaczyna galopować. W końcu dostrzegam dachy rezydencji i zaczynam biec w stronę ogrodzenia.
Pierwsze krople rozpryskują się na moich ramionach, obojczyku, czubku głowy. Jestem przy ogrodzeniu, ale nie mogę znaleźć tej cholernej furtki. Biegnę w jedną stronę, potem w drugą, spoglądając na górną część ogrodzenia, a wiatr ciska we mnie kroplami deszczu.
Znajduję zasuwkę, pospiesznie przechodzę na drugą stronę i zaczynam biec, kiedy niebo nad moją głową przecina błyskawica.