Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Drzazga - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 listopada 2025
3780 pkt
punktów Virtualo

Drzazga - ebook

Kraśnik w latach okupacji był niewielkim, zaledwie piętnastotysięcznym miasteczkiem, zagubionym pośród pól i lasów Lubelszczyzny. Choć wielka polityka zdawała się omijać to miejsce, to właśnie tutaj i w jego okolicach rozgrywały się jedne z najciemniejszych a zarazem najciekawszych epizodów okupacyjnej rzeczywistości.

W okolicznych miasteczkach zaczęły powstawać dwa skrajnie zantagonizowane względem siebie ugrupowania: Gwardia Ludowa i Narodowe Siły Zbrojne. Polityczne podziały z czasem przerodziły się we wzajemny rachunek krzywd, który napędzał spiralę zemsty i doprowadził do eskalacji przemocy, określanej po latach mianem „małej wojny domowej”. Do tego dramatu dołączał problem żydowski, tragiczny w swym wymiarze, a także zwykły bandytyzm rabunkowy, który rozsadzał lokalne społeczności od środka.

Uczestnicy tych wydarzeń, na podstawie przesłuchań, oficjalnych i nieoficjalnych wspomnień, opowiadają o burzliwym czasie, jaki miał miejsce pomiędzy rokiem 1942 a 1944. Te głosy mówią o torturach i egzekucjach, o morderstwach zleconych i rabunkowych, o świecie, w którym granica między ofiarą a katem często się zacierała. Nie jest to obraz znany powszechnie – nie pasuje do legendy nieskazitelnych oddziałów partyzanckich, jakie zwykliśmy sobie wyobrażać.

Literatura do tej pory jedynie szczątkowo dotykała tego tematu – nieliczne publikacje i prace naukowe dotykają jedynie pojedynczych wydarzeń, rzadko pokazując złożoność całościowego obrazu. Ten nieznany kawałek historii stanowi więc swoistą drzazgę, która siedzi głęboko we wzajemnych relacjach, i dopóki nie zostanie odkryta, przysłania obraz rzeczywistości okupacyjnej oraz osobiste tragedie tamtych dni.

Na przetaczającą się rewolucję gdzieś pomiędzy Kraśnikiem a Janowem Lubelskim nakładam losy mojej rodziny – mamy, babci i dziadka, którzy żyli i uczestniczyli w wydarzeniach, jakie miały miejsce. Im też poświęcam tę książkę.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68432-80-0
Rozmiar pliku: 21 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Umieranie na raka płuc to proces długi. Proces długi i bolesny – dla wszystkich. Dla tych, co opiekują się też. Tak umierała moja mama. Od pierwszej diagnozy minęło siedem lat, podczas których redefiniowaliśmy znaczenie słowa „dobrze”. Dobrze, że operacja się udała, dobrze, że płuco jest wycięte, dobrze, że to tylko rak płaskonabłonkowy, dobrze, że to tylko chemia, dobrze, że…

Pod koniec roku 2021 już wiedzieliśmy, że słowo „dobrze” nie ma tak szerokiego pojęcia, aby nadal mogło być używane. Nie tylko my, ale również wiedziała moja mama. Miała świadomość tego, że umiera i że współczesna medycyna nie jest w stanie zahamować rozrostu komórek rakowych.

Zawsze lubiłem spekulacje, co by było, gdyby było. I długo zastanawiałem się nad cierpieniem, by w końcu je zdefiniować jako konieczność obcowania z nieodwracalnym. Musisz żyć, ale musisz przyjąć do wiadomości coś, czego nie da się zmienić. No i wtedy wszyscy, ja, mój brat i tata, wiedzieliśmy, że mama będzie gasła. A moja mama? One wiedziała, że musi przekazać wszystkie sprawy nam, bo później… no nie będzie żadnego później.

I tak to wszedłem w posiadanie teczki z dokumentami „po babci”. Takiej, co od zawsze leży w szafce, ale nikt do niej nie zagląda przez lata. W tym przypadku zapewne od lata roku 2000, kiedy wraz ze śmiercią babci sprzedaliśmy jej dom. Otworzyłem tę kapsułę czasu, gdzie znalazłem odręcznie pisaną hipotekę na dom, „kwitki” opłacenia podatku gruntownego oraz składek do Związku Nauczycielstwa Polskiego, stare znaczki skarbowe i wszystko, co świadczyło o interakcji człowiek-urząd.

Pośród tych dokumentów rzuciły mi się w oczy szczególnie cztery kartki zapisane pismem maszynowym. Dwie z nich – powstałe w latach 60., to oświadczenia o tym, jak dziadek pomagał partyzantom. Szczególnie interesującym wydał się być ten, który był podpisany przez generała brygady Wacława Czyżewskiego. Pozostałe zaś to dokumenty z lat 90. adresowane do prezesa Związku Żołnierzy NSZ Bohdana Szuckiego. Pomyślałem sobie, że co najmniej dziwne to zestawienie, gdyż z jednej strony Gwardia Ludowa (GL), z drugiej jej śmiertelny wróg, Narodowe Siły Zbrojne (NSZ). Mieszanka zaiste wybuchowa.

Postanowiłem sprawdzić i poszukać. Pierwszy poszedł ów generał i od razu trafienie. „Oficer Gwardii Ludowej i Armii Ludowej, generał dywizji Wojska Polskiego, zastępca dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego (1959–1963), zastępca komendanta Wojskowej Akademii Technicznej (1963–1968), szef polskiej misji w Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru w Korei (1968–1969), szef Wojsk Obrony Wewnętrznej (1970–1974), zastępca Głównego Inspektora Obrony Terytorialnej (1974–1984), działacz komunistyczny1.” Nie ukrywam, że szczęka mi opadła, bo skąd mój dziadek kolejarz znał takiego włodarza ówczesnej Polski?

Dziadka nie znałem. Zmarł w roku 1971, kiedy miałem 2 lata. Pamięć nie sięga tak daleko. Moja babcia (jego żona) była moją kochaną babcią, której w dużej mierze zawdzięczam, kim jestem. Zmarła w grudniu 1999, nie doczekawszy drugiego tysiąclecia.

Z opowiadań wiedziałem, że dziadek był naczelnikiem stacji Rzeczyca, że współpracował z partyzantami, a „zaraz po wojnie” wsadzili go na Zamek Lubelski komuniści. W latach 90. do babci przyjeżdżali jacyś „staruszkowie” z Kanady, którzy przywozili dokumenty. Zamykali się w naszym M-3 w najmniejszym pokoju, palili papierosy i wspominali. Ja wtedy bardziej byłem zainteresowany światową rewolucją niż jakimiś „pierdołami z przeszłości” – trwała wojna w Jugosławii, strajkował Dombas, a Polska eksplodowała możliwościami postkomunistycznymi. Im jednak byłem starszy, tym bardziej ciekawiło mnie to, z czym mierzyli się moi dziadkowie, by w końcu w roku 2018 pierwszy raz złożyć zapytanie do IPN. Chciałem wiedzieć, a jednocześnie obawiałem się tego, co znajdę w archiwach. Czy donosił? Czy wydał kogoś? Coś co może zburzyć mit i wyobrażenie o tym, jaki był mój dziadek. Z dużą ulgą, a jednocześnie rozczarowaniem przyjąłem fakt komisyjnego zniszczenia akt w roku 1989. Dzięki wydaniu mojej pierwszej książki poświęconej warszawskiemu gettu uzyskałem możliwość dostępu do archiwów jako dziennikarz. To skłoniło mnie do głębszych poszukiwań, których efekty stworzyły tę historię.

Początkowo zamierzałem opowiedzieć historię własnymi słowami na podstawie akt, które znalazłem i które z miesiąca na miesiąc piętrzyły się w coraz większych stosach. Im dłużej je czytałem, tym bardziej czułem się z tym moim pomysłem dziwniej. Odnalazłem ukryte relacje i głosy tych, co byli uczestnikami opisywanych wydarzeń, a ja „kastruję” ich literacko i ich głos pomijam, przedstawiając po swojemu ich osobistą wersję wydarzeń. Stąd też zapragnąłem im ten głos oddać i dać szansę opowiedzenia tej historii w całości bądź jej części po swojemu. I w końcu to, co przeczytałem, było zbyt niesamowite, aby moje słowa mogły to transponować. Było na tyle przerażające, że nikt by mi nie uwierzył, gdybym to ja, a nie oni, opowiadał tę historię.

Większość z tych „opowieści” pochodzi z przesłuchań. Odbywały się one na początku lat 50., kiedy to zbierano zarzuty na środowisko partyzanckie skupione wokół Gomułki oraz wycinano reakcjonistów z NSZ. Można więc zarzucić, że zeznania te były wymuszone i fabrykowane do udowodnienia z góry postawionych tez. Owszem tak też się działo, lecz aby wyciągać głębsze wnioski, trzeba było zbadać, co naprawdę się zadziało.

Aby nie zatonąć w opiniach, zdecydowałem się opierać na zeznaniach bezpośrednich świadków, którzy te wydarzenie widzieli. Co więcej, czytelnik znajdzie wiele opisów tego samego wydarzenia relacjonowanych przez różnych ludzi tak, aby można było skonfrontować poszczególne relacje i wyłapać niespójności oraz nieścisłości między nimi. Dodatkowo należy pamiętać, że celem przesłuchujących było wydobyć jedne wydarzenia, a przykryć inne i nie zawsze zeznania odpowiadały całościowo na pytanie „jak było”. Śledczy byli bardzo często niechlujni – nie dopytywali tam, gdzie aż mi się cisnęło na usta pytanie „a jak to się ma do tego i tego”. Albo też pytali, a odpowiedzi nie znajdowały się w protokole.

Jak inaczej dojść do prawdy, gdy ci, którzy powinni to opowiedzieć, już nie żyją, a to jedyne świadectwo? I czy przesłuchanie od strony faktograficznej jest rażąco gorsze od opowieści snutej przez bezpośredniego uczestnika, gdzie w jego interesie jest gloryfikowanie swojej roli? Proszę mi wierzyć, że śledczy również starali się złapać logikę i dynamikę tych wydarzeń. Polska nie była sowiecką Rosją, gdzie zarzuty były irracjonalne, a poszukiwano szpiegów brytyjskich i amerykańskich. Pomimo więc ułomności wynikających ze sposobu prowadzenia śledztwa na samym końcu są formułowane konkretne zarzuty dotyczące morderstw, zaś ofiary ich realnie nie żyły. Można w zeznaniach domniemywać, jaka rola była osoby A bądź B, ale zabójstwo było faktem.

Wydarzenia opisane w książce budzą emocje i będą budzić. Dlatego ja nie staram się oceniać. Mam prawo je skomunikować jako wnuk ich świadków i uczestników. Patrząc na historię najnowszą, widzimy pajęczynę tkaną z faktów i emocji splecionych ze sobą. Wychodzi później coś, co ciężko obronić logicznie, a jeszcze ciężej na tym budować przyszłość – bo tam jest sen o wielkiej Polsce, o Kraku, Wandzie i rycerzach na Giewoncie zmieszane z Powstaniem Warszawskim i obroną Westerplatte. Zakłamujemy nasze korzenie i dziwimy się, że rzeczywistość boleśnie weryfikuje nasze wyobrażenie. Dlatego bardziej zależy mi na tym, aby spróbować przybliżyć losy ludzi realnych, a nie geopolityk. To oni tworzyli wielką historię, mimo że sami tak swojej roli nie postrzegali. A ocenę tego, co zrobili, pozostawiam czytelnikowi.

Tak jak już wspomniałem – zamierzałem użyć głosów, które znalazłem zapisane w archiwach. Lecz nie jest to takie proste, jakby pierwotnie mogłoby się wydawać. Jak stara płyta, aby mogła być słyszalna, podlega remasteringowi, tak też i ja dokonuję takiego zabiegu. Dla czytelnika niemożliwym byłoby przeczytanie trzystronicowego zeznania napisanego przez przesłuchującego jednym zdaniem, bez żadnych znaków interpunkcyjnych. Tyleż samo trudności przysporzyłyby akapity, w których ów „który” uparcie każdorazowo pisany jest przez „u” otwarte. Proszę mi uwierzyć, że w protokołach brak reguł ortograficznych jest normą. Pozwoliłem sobie na ingerencję w tekst i np. zdania pisane „potokiem świadomości” przez śledczego rozdzielać średnikiem i stosować się do reguł interpunkcyjnych i ortograficznych. Umożliwia to normalne przeczytanie tekstu oryginalnego. Nie wydaje mi się to być wielkim uchybieniem, gdyż dana osoba podczas przesłuchania mówiła przecież w sposób naturalny, a tylko śledczy notował. Więc zmieniam i tak już wtórny zapis, a to, że piszący nie myślał o ortografii i interpunkcji, to już zupełnie inna sprawa. Do tego większość zeznań sporządzana była odręcznie – stąd też czytelnik znajdzie w tekście informację bądź też , co oznacza najprawdopodobniej. Niemniej jednak nie poprawiam zawartości słów, nie poprawiam składni zdania czy też gramatyki stosowanej podczas zapisów tych relacji. Skutkuje to tym, że czasami gubi się logika, zaś wątek jest urwany, aby przeskoczyć na inny. Ale głos i słownictwo są zbyt cenne, aby je zgubić i mam nadzieję, że wyrozumiały czytelnik mi to wybaczy. Głos, który przez długie lata obarczony był klauzulą „ściśle tajne”, może w końcu zaistnieć w przestrzeni publicznej. Po to abyśmy pomału dochodzili do tego, jak wyglądała okupacja i ruch partyzancki na terenach wiejskich. Wszystko dlatego, abyśmy zaczęli rozmawiać o faktach, a nie o ich emocjonalnym zabarwieniu, bo, pozwolę sobie powtórzyć, „aby cokolwiek oceniać czy też sądzić, należy najpierw zbadać, co się stało, a dopiero na ich podstawie wyrokować”. Ja chcę skupić się na pierwszej części, o ile to w ogóle możliwe.

Piszę dużo o wymiarze reporterskim czy też dokumentalistycznym tego tekstu, ale pozostaje jeszcze chyba najważniejszy wymiar płynący z tych akt, czyli wymiar ludzki. W normalnych czasach ludzie ci byliby przykładnymi sąsiadami mówiącymi sobie w sklepie „dzień dobry” i plotkującymi, kto z kim na zabawie tańczył. Ich dzieci, a następnie wnuki sypałyby kwiatki podczas obchodów Bożego Ciała, a wieczorem siadaliby przy butelce doskonałego samogonu produkowanego przez sąsiada. Tak się jednak nie stało – jak mało czasu wystarczyło, aby podzielić się i zradykalizować w taki sposób, że życie ludzkie nie przedstawiało najmniejszej wartości. Ten zastrzelony, tamten dobity siekierą, ktoś inny powieszony. Wsi spokojna, wsi wesoła.

Słowa te piszę w roku 2024, spisuję to, co się działo 80 lat temu, i żałuję, że nie zadawałem pytań, kiedy mogłem pytać. Zapraszam do lektury.

------------------------------------------------------------------------

1 https://pl.wikipedia.org/wiki/Wac%C5%82aw_Czy%C5%BCewski_(genera%C5%82) (data dostępu: 4.10.2025).
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij