Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Drzazga. Tom 13 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 września 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drzazga. Tom 13 - ebook

Ewa Nowak kolejny raz udowadnia, że jest autorem i psychologiem z prawdziwego zdarzenia. Powieść Drzazga porusza rzadki w polskiej literaturze problem faworyzowania dzieci w rodzinie.

Samotna matka, stojący biernie z boku ojciec, dwie córki i niesprawiedliwie rozdzielona matczyna miłość sprawiają, że dom rodzinny zamienia się w piekło. Widzimy cierpienie obu dziewczynek. I choć nienawiść, która je łączy, wydaje się wieczna, autorka bez ckliwych rozwiązań i bez nachalności wskazuje drogę wyjścia z tego błędnego koła.

Powieść stawia przed młodym czytelnikiem wiele pytań: Czy motywy usprawiedliwiają działanie? Na czym, poza zapewnieniem dzieciom opieki, polegają obowiązki rodzicielskie? Czy jest możliwe kochać dzieci jednakowo? Jak rzutuje na nasze życie rodzina, jeśli jedno z dzieci jest faworyzowane?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7337-6
Rozmiar pliku: 741 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Marta sie­działa z pod­ku­lo­nym nogami na wer­salce, chru­pała pestki dyni i popi­jała her­batę z dzi­kiej róży. Usi­ło­wała czy­tać _Dziady_. Jutro miała być kart­kówka z tre­ści i Marta już drugi raz zwal­czyła pokusę, żeby wejść do Inter­netu i spraw­dzić, czego mogą doty­czyć pyta­nia. Umiała prze­cież czy­tać, a jed­nak pierw­szy raz w życiu zda­rzyło jej się patrzeć na tekst i nie rozu­mieć tre­ści. Czy­tała nie takie nudziar­stwa i jakoś zawsze potra­fiła się zmu­sić do sku­pie­nia, tym razem jed­nak nie umiała poskro­mić samej sie­bie. Myśli odfru­wały jej daleko od Gustawa i jego abs­trak­cyj­nych pro­ble­mów. A poza tym ta szu­flada… Marta, podob­nie jak jej mama, była pedantką i lubiła porzą­dek, a z szu­flady coś dener­wu­jąco ster­czało. Zmu­siła się, żeby odwró­cić wzrok, ale oczy same bie­gły w kie­runku maleń­kiego skra­weczka papieru, który wysta­wał spo­mię­dzy szu­flad.

Odło­żyła Mic­kie­wi­cza, szklankę i tale­rzyk z pest­kami.

W dru­giej szu­fla­dzie od góry były zdję­cia. Trzy­mała je w albu­mach, w pudeł­kach i w koper­tach. Wszystko zawsze było poukła­dane i opi­sane. Dla­tego zdzi­wiła się, że kilka jest nie­dbale rzu­co­nych na wierz­chu.

– Znowu ona – syk­nęła przez zęby.

Nie miała wąt­pli­wo­ści, że to sio­stra grze­bała w jej rze­czach i nawet nie zdo­była się na umie­jętne zatar­cie śla­dów. Ni­gdy niczego nie zacie­rała. Z zasady.

Już chciała scho­wać zdję­cia do koperty, kiedy odru­chowo na nie zer­k­nęła. Były opi­sane jako przed­szkole. Znała je wszyst­kie bar­dzo dobrze. Gwiazdka w przed­szkolu: pulchna blon­dynka z krę­co­nymi wło­sami stoi obok Miko­łaja ze sztuczną brodą. Widać, że się go tro­chę boi, za to jej sio­stra z dumną miną sie­dzi mu na kola­nach i z dzie­cięcą ufno­ścią ści­ska za szyję. Na dru­gim zdję­ciu por­tret zro­biony w przed­szkolu. Ona w stroju kra­ko­wianki, a jakiś chłop­czyk prze­brany za szlach­cica; oboje udają, że tań­czą. Marta ma na sobie orto­pe­dyczne buciki, które psują cały efekt. Na trze­ciej foto­gra­fii ona w jajku wiel­ka­noc­nym, na kolej­nej – z mamą. Mama stoi w ład­nej pasia­stej spód­nicy i more­lo­wej bluzce, przy­trzy­mu­jąc na ramie­niu torebkę. Drugą ręką trzyma Martę i uśmie­cha się do niej. Obok nich, w odle­gło­ści kroku, stoi Jagna. Zaci­śnięte usta two­rzą typową dla niej wąską kre­skę. Oczy przy­mru­żone. Mimo że ma tylko pięć lat, migo­czą w nich nie­bez­pieczne bły­ska­wice. Jest nabur­mu­szona. Kur­czowo trzyma się słupka oddzie­la­ją­cego chod­nik od ulicy. Nie patrzy w obiek­tyw, nie patrzy też na mamę ani na Martę. Osten­ta­cyj­nie odwraca głowę. Psuja – tak ją w myślach nazywa Marta. Popsuje wszystko – nowy tele­fon, odku­rzacz, oku­lary… Ale naj­le­piej wycho­dzi jej psu­cie atmos­fery. Wła­śnie tak jak na tym zdję­ciu… Mogło być miło, mogły stać sobie we trzy i uśmie­chać się do obiek­tywu, a przez Jagnę miło nie jest. Po pro­stu psuja – wiecz­nie obra­żona na cały świat, wiecz­nie nadęta, wiecz­nie nie­po­słuszna, zła, kąsa­jąca kogo popad­nie, jakby miała wście­kli­znę.

Marta już chciała scho­wać foto­gra­fię, żeby osta­tecz­nie nie popsuć sobie humoru, ale nie mogła od niej ode­rwać wzroku. Podobno wszystko pły­nie, wszystko jest w nie­ustan­nym ruchu i nic dwa razy się nie zda­rza. Tym­cza­sem zdję­cie zro­biono dobrych dzie­sięć lat temu, a na­dal nic się nie zmie­niło. Wszystko powta­rza się aż do znu­dze­nia.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Marta nie lubiła tego łóżka. Było powy­gi­nane, pełne wgnie­ceń i na doda­tek trzesz­czało, ale oczy­wi­ście ni­gdy ani słów­kiem nic na ten temat nie powie­działa. Maru­dze­nie nie było w jej stylu. Poza tym komu miała się skar­żyć? Oldze? W końcu spały u ojca naj­wy­żej raz w mie­siącu, a raz w mie­siącu to i krzywe łóżko da się prze­żyć. Nie ono było pro­ble­mem.

Prze­cią­gnęła się, bo mimo tego łóżka u ojca zawsze dobrze się wysy­piała. Jed­nak co powie­trze w Nasiel­sku, to nie Legio­nowo. Unio­sła głowę i serce od razu szyb­ciej jej zabiło.

Łóżko Jagny było puste. Sko­tło­wana pościel czę­ściowo leżała na ziemi, poduszka była zbita w nie­fo­remny kłąb. Wczo­raj­sze, brudne skar­petki leżały bez­tro­sko rzu­cone na wierzch tej kotło­wa­niny. Obok łóżka stała szklanka z ohyd­nym brą­zo­wym osa­dem z her­baty (bo u ojca była twarda woda); dwa ogryzki dopeł­niały kra­jo­brazu.

Marta odrzu­ciła koł­drę i wysko­czyła jak opa­rzona. W dwóch susach dopa­dła leżą­cej na para­pe­cie komórki. Dzie­wiąta czter­dzie­ści osiem. Gdzie jest Jagna? Gdzie ona jest?!

W koszuli noc­nej zbie­gła na dół. Kuch­nia była wyzię­biona i pusta.

Pode­szła do drzwi. Nie zno­siła tych zam­ków. Mon­to­wał je były mąż Olgi i krę­ciły się w odwrotną stronę, niż naka­zy­wał roz­są­dek. Mimo że o tym wie­działa, ręce auto­ma­tycz­nie zamy­kały, zamiast otwie­rać. Marta chwilę się z tym męczyła, w końcu drzwi puściły i wyszła na podwórko.

To było stare, zanie­dbane sie­dli­sko, które Olga odzie­dzi­czyła po babci. Na środku stała nie­czynna dziś stud­nia ze zgrab­nym żura­wiem, o ścianę daw­nej sto­doły oparte były dwa zardze­wiałe rowery, ale ludzi nie było.

– Hej! Już wsta­łam! – krzyk­nęła z mar­nie uda­waną weso­ło­ścią.

„Znów poszły razem. Znów to samo”.

To był jeden z tych momen­tów, gdy Marta naj­do­tkli­wiej czuła swoją bez­sil­ność. Zazwy­czaj Jagna zry­wała się skoro świt i bez naj­mniej­szych skru­pu­łów trza­skała szaf­kami, zie­wała, pod­śpie­wy­wała.

„No tak, są teraz we dwie i Jagna jak zwy­kle nagada jej nie­stwo­rzo­nych rze­czy. Trudno, po pro­stu trudno, co niby mogę zro­bić”. Marta usi­ło­wała prze­ko­nać samą sie­bie, ale nie uśpiła nie­po­koju. Nie zno­siła momen­tów, gdy Jagna była sam na sam z Olgą, potem zawsze mru­gały do sie­bie poro­zu­mie­waw­czo, rzu­cały jakieś pół­słówka, spe­cjal­nie, zło­śli­wie, żeby Martę zde­ner­wo­wać. Tak było już od dłuż­szego czasu. Jagna prze­szła na stronę Olgi i teraz, zamiast jak przy­zwo­ity czło­wiek zacho­wać lojal­ność wobec mamy, bo to w końcu ją ojciec zosta­wił z dwójką dzieci i odszedł bez słowa, to nie: ona oczy­wi­ście z nową żoną ojca zwy­czaj­nie kola­bo­ruje; trzyma zawsze jej stronę i kole­guje się z nią.

Po pierw­szym okre­sie wiel­kiego obu­rze­nia, że ojciec śmiał zna­leźć sobie jakąś obcą babę, po bun­cie i roz­dzie­ra­ją­cych sce­nach, że w żad­nym razie nie jedzie do ojca, a przede wszyst­kim po tym, że nie poszła na ślub ojca i Olgi, teraz nagle Jagna zako­chała się w maco­sze. Witają się z osten­ta­cyjną wylew­no­ścią i obga­dują mamę. Tylko co można było na to pora­dzić? Nic. Marta wie­działa, że gdy wrócą, będą obie rado­sne jak szczy­gły, bo Olga nic nie rozu­mie. Trudno, nie warto przej­mo­wać się rze­czami, na które czło­wiek nie ma żad­nego wpływu.

*

Wró­ciła do kuchni, zebrała naczy­nia ze stołu i wsta­wiła do zmy­warki. Obrała mocno brą­zo­wego już banana i zja­dła go przez roz­są­dek, bo bur­czało jej w brzu­chu. Potem rów­nież przez roz­są­dek poszła na górę i wyjęła zeszyt do matmy. Były cztery zada­nia. Pola powierzchni brył. Łatwi­zna. Wypi­sała wzory na mar­gi­ne­sie, ale nie mogła się skon­cen­tro­wać – co rusz oczy ucie­kały jej w kie­runku okna albo drzwi. Była czujna i nasłu­chi­wała jak sarna, łowiła każdy naj­mniej­szy szmer, który mógłby wska­zy­wać, że wra­cają, więc zada­nia słabo jej szły. „Skup się, nie mar­nuj czasu” – pomy­ślała, ale nic to nie dało. Przed wyjaz­dem mama pro­siła Martę, żeby miała Jagnę na oku, żeby pil­no­wała jej i uwa­żała na to, jak sio­stra się zacho­wuje i co robi. Taka była zresztą od lat ich umowa: Marta opie­kuje się sio­strą i dba, żeby Jagna nie wpa­ko­wała się w jakieś kło­poty albo nie skom­pro­mi­to­wała rodziny, nie naga­dała jakichś bredni, jak wtedy gdy powie­działa w szkole, że mama ją bije sznu­rem od żelazka, albo kiedy mając sześć lat, popro­siła sąsiadkę, żeby jej dała jeść, bo mamu­sia ją gło­dzi. Z Jagną nie było żar­tów – była zdolna do wszyst­kiego.

„Trzeba zadzwo­nić do mamy” – zde­cy­do­wała wresz­cie.

Mama ode­brała po pierw­szym sygnale.

– Cześć, kocha­nie. Co tam?

– Wszystko w porządku – powie­działa łamią­cym się gło­sem.

Obie wie­działy, że nic nie jest w porządku, bo gdy były u ojca, to zna­czy u Olgi, Marta wysy­łała mamie tylko ese­mesy. To wła­śnie dzięki temu, jaka była Jagna, Marta miała aż tak dobre poro­zu­mie­nie z mamą. Musiały się trzy­mać razem i dla­tego rozu­miały się w pół słowa.

– Nie wiem, dokąd wszy­scy poszli – dodała.

Cho­ciaż bar­dzo tego nie chciała, jakoś tak wyszło jej łzawo i płacz­li­wie.

– Ale czym ty się, Mar­tu­siu, przej­mu­jesz? Nie dener­wuj się, skar­bie. Jagna jest teraz z tą kobietą sam na sam, tak? – zapy­tała mama, wolno cedząc słowa.

Teraz, po tym pyta­niu, Marta wie­działa, że jest się czym dener­wo­wać. Jagna jest z tą kobietą! Mama zawsze umiała nazy­wać rze­czy po imie­niu. Jagna jest z tą kobietą i na pewno nie prze­pu­ści oka­zji, żeby znów wci­snąć tej naiw­niaczce jakąś żało­sną histo­ryjkę, jak jej źle w domu, wyłu­dzić od niej tro­chę kasy i na doda­tek spra­wić, że Olga się przej­mie i naskarży ojcu, jaka podła jest jego była żona. Ojciec zadzwoni do mamy i znowu będzie miał pre­ten­sje nie wia­domo o co. Tak było już wiele razy.

Roz­ma­wiały, a raczej wza­jem­nie się pocie­szały. Wresz­cie Marta się zorien­to­wała, że ktoś usi­łuje się do niej dodzwo­nić.

Ojciec.

Szybko skoń­czyła roz­mowę. Mama oczy­wi­ście dosko­nale to rozu­miała.

Tak, są w tym domu na Zagó­rzu, bo o szes­na­stej mają przy­je­chać klienci i trzeba go tro­chę pod­szy­ko­wać. Ojciec teraz jest w biu­rze, a dziew­czyny pra­cują jak frygi. „Dziew­czyny pra­cują jak frygi”. Cóż, Marta nie dzi­wiła się ojcu. Po pro­stu się cie­szy, że cho­ciaż jedna z córek polu­biła maco­chę. Szkoda tylko, że nie widzi, jak Jagna nasta­wia Olgę prze­ciwko mamie. Temu Marta dzi­wiła się bar­dzo, ale ojciec nie chciał o tym ni­gdy roz­ma­wiać. Machał ręką, mówił „daj spo­kój” i koń­czył roz­mowę. Był ślepy na pro­blemy, uda­wał, że nie widzi, jaka jest Jagna. Nie było sensu nawet mu wspo­mi­nać, że teraz też ona już sieje wiatr.

Ojciec popro­sił, by Marta pode­szła do regału przy tele­wi­zo­rze i zna­la­zła rachu­nek za prąd. Potrzebny jest numer klienta, a ojciec zapo­mniał spi­sać. Nie może zna­leźć? To może jest na komo­dzie? No trudno, nie ma, to nie ma. Tak, praca wre, zaczęli od umy­cia okien, teraz już tylko drobna kosme­tyka. Wrócą za jakąś godzinę, góra pół­to­rej. Olga prosi, żeby Marta wyjęła z zamra­żarki pudełko z napi­sem „gyros” i odmro­ziła w mikro­fali. To na razie.

Olga była pośred­niczką nie­ru­cho­mo­ści i nie pierw­szy raz zda­rzało jej się szo­ro­wać dom klienta. Nic faj­nego, ale… Marta oczyma wyobraźni zoba­czyła, jak Jagna i Olga ramię w ramię szo­rują okna i pod­łogi, a przy pracy świet­nie im się gada.

Nie mogła daro­wać sobie braku czuj­no­ści. Drżą­cymi rękami otwo­rzyła zamra­żarkę. Była tam cała masa pude­łek. Na nie­któ­rych rze­czy­wi­ście były napisy w rodzaju „ryba po grec”, „woło­wina myśl” albo „pie­rogi”, ale „gyros” nie było napi­sane ni­gdzie. Chwilę patrzyła na zamro­żone pudełka. Nie lubiła Olgi i tych jej mro­żo­nek też nie lubiła.

„Mam pół­to­rej godziny. Bar­dzo dobrze, spo­koj­nie wszystko zro­bię. Nie będę teraz o tym myśleć… Naj­pierw matma, potem histo­ria, ten roz­dział o Etru­skach… »dziew­czyny pra­cują jak frygi«… Prze­stań się tym zadrę­czać, ojciec tylko tak powie­dział. Sia­daj i rób, co masz zro­bić”.

Marta miała ogromną ochotę na płatki z mle­kiem, ale mleko było w lodówce, a włą­cze­nie kuchenki gazo­wej zawsze ją prze­ra­żało. Zde­cy­do­wała się na połowę lekko pode­schnię­tej kaj­zerki z serem topio­nym.

*

– Padamy z nóg. Dwa­dzie­ścia osiem okien. Trzeba być sza­leń­cem, żeby kupić dom z tyloma oknami. Witaj, Marto.

Olga miała trzy­dzie­ści pięć lat, krót­kie włosy i puco­ło­watą twarz. W czar­nym roz­cią­gnię­tym dre­sie wyglą­dała jak wielka mrówka.

– O, wyla­złaś z wyra – powie­działa Jagna, zama­szy­ście sta­wia­jąc na stole siatkę z zaku­pami. – Jedni są maso­chi­stami, inni sady­stami, a jesz­cze inni to zwy­czajne świ­nie… Ale ładny dzień dziś będzie.

Olga i Jagna mru­gnęły do sie­bie poro­zu­mie­waw­czo i spoj­rzały na Martę.

Marta poczuła silny przy­pływ zło­ści. Jak zwy­kle spraw­dziły się jej wszyst­kie naj­gor­sze prze­czu­cia.

„Co ojciec w niej widzi? Jak jeden męż­czy­zna może być z kimś takim jak mama, a potem z kimś takim jak Olga?” Cho­ciaż Marta nie­raz o tym myślała, nie mogła się doszu­kać żad­nej racjo­nal­nej przy­czyny, dla­czego ojciec doko­nał tak absur­dal­nego wyboru. Olga, jakby sły­sząc jej myśli, odwró­ciła się w stronę Jagny i powie­działa:

– Ni­gdy nie zro­zu­miesz wszyst­kiego.

To było powie­dziane do Jagny, ale Marta poczuła, że robi się czer­wona, jakby Olga ją na czymś przy­ła­pała.

Oczy­wi­ście Marta była świa­doma, że nie oce­nia Olgi obiek­tyw­nie i że jej nie­chęć jest cał­ko­wi­cie natu­ralna, bo kto lubi nowego part­nera swo­jego rodzica? To wła­śnie roz­wód rodzi­ców spra­wił, że zain­te­re­so­wała się psy­cho­lo­gią. Prze­stu­dio­wała temat roz­padu rodziny i dobrze wie­działa, że jej nie­chęć do maco­chy jest natu­ralna. Z Olgą jed­nak cho­dziło jesz­cze o coś: Olga nad­użyła zaufa­nia Marty.

Kiedy ojciec prze­pro­wa­dził się do Olgi i zanim Jagna dała się prze­ko­nać, żeby jed­nak poje­chać do ojca i poznać jego żonę, Marta była u ojca dwa razy sama. Pod­czas pierw­szej wizyty Olga bar­dzo przej­mo­wała się tym, że poznaje Martę, i tym, że druga córka Leszka nie chce jej widzieć na oczy. Poszły we dwie na spa­cer i wtedy Marta szcze­rze z Olgą poroz­ma­wiała. Powie­działa jej to, co wyda­wało jej się bar­dzo ważne – żeby Olga na Jagnę uwa­żała, bo Jagna jest bar­dzo nie­bez­pieczna i nie­praw­do­po­dob­nie zło­śliwa. Wyczuwa, komu na czym zależy, i wła­śnie tego nie robi. Wie, że ojciec zamar­twia się tym, że nie chce do niego jeź­dzić, i dla­tego jej tu nie ma. Wie, że mamie bar­dzo zależy, żeby obie się dobrze uczyły, i dla­tego spe­cjal­nie, na złość mamie, cho­ciaż jest inte­li­gentna, robi wszystko, żeby nie zdać do następ­nej klasy. Trzeba na Jagnę uwa­żać, bo lubi napusz­czać na sie­bie ludzi i nie cof­nie się przed żad­nym kłam­stwem. Kilka razy zapo­wia­dała, że kocha­nicy ojca da jesz­cze popa­lić, więc niech Olga będzie czujna. Niech ma się na bacz­no­ści i nie da sobie wmó­wić żad­nych głu­pot.

Olga wysłu­chała tego z dużą uwagą, ale tylko na niby, bo potem, gdy nabur­mu­szona Jagna raczyła się wresz­cie dać do ojca zawieźć, Olga jakby o całej roz­mo­wie zapo­mniała. Rzu­ciła krót­kie „hej, Mar­tuś”, a póź­niej wolno pode­szła do Jagny i spy­tała: „Wyba­czysz mi, że zako­cha­łam się w twoim tacie?”. Roz­ło­żyła ramiona i tak długo Jagnę w nich koły­sała, aż ta też się do niej przy­tu­liła. A potem, Marta nie mogła uwie­rzyć wła­snym oczom, jak naj­lep­sze przy­ja­ciółki otarły sobie nawza­jem łzy i ramię w ramię weszły do domu.

Olga zacho­wy­wała się tak, jakby Marta jej w ogóle nie ostrze­gła, więc Marta potrak­to­wała to jako wypo­wie­dze­nie wojny. Dla­tego w takich momen­tach, kiedy widać było, że Olga ulega cza­rom Jagny, Marta nie lubiła jej podwój­nie. Za głu­potę i za to, że zupeł­nie nie zna się na ludziach, oraz za to, że nie posłu­chała jej rady i że w ogóle chce z Jagną mieć do czy­nie­nia, bo prze­cież zada­jąc się z Jagną, można było się tylko spa­rzyć. W zacho­wa­niu Olgi nie było śladu rezerwy wobec Jagny i to wła­śnie naj­bar­dziej Martę iry­to­wało. To, że Olga cał­ko­wi­cie zigno­ro­wała tamtą ich roz­mowę, jesz­cze by jakoś znio­sła, ale ona spe­cjal­nie, jakby na złość Mar­cie, usi­ło­wała udo­wod­nić, jak milutka jest Jagu­sia i że wła­ści­wie woli ją od Marty. A to już trudno było daro­wać.

– Matko, umie­ram z głodu. Nie wyję­łaś gyrosu? – zapy­tała Olga.

Marta spo­koj­nie wyja­śniła, że szu­kała, ale nie zna­la­zła. Jagna w dwóch kro­kach już była przy zamra­żarce. Zaczęła grze­bać mię­dzy mro­żon­kami i po chwili wyjęła pudełko.

– Był na samym wierz­chu – powie­działa z satys­fak­cją i rzu­ciła Mar­cie pro­wo­ku­jące spoj­rze­nie. – Roz­mra­żamy?

Marta poczuła złość. Jagna ją upo­ko­rzyła. Ojca nie ma, a Olga nie reaguje.

– Dla­czego mnie nie obu­dzi­li­ście? – zapy­tała Marta, sta­ra­jąc się zacho­wać spo­kój.

– Jagna nawet chciała, ale spa­łaś jak suseł. Tu jest powie­trze, co?

Marta aż zagry­zła wargi. Co za obłuda. Prze­cież Jagna nie tylko zło­śli­wie i z pre­me­dy­ta­cją, lecz także pew­nie jesz­cze z peł­nym przy­zwo­le­niem Olgi jej nie obu­dziła. Chciały pobyć same, widać to po nich na kilo­metr. Co za kosz­mar, że trzeba tu przy­jeż­dżać.

– Przy­naj­mniej się wyspa­łaś. Jaguś, wstaw wodę w tym nie­bie­skim garnku. Brudny? Nie myj, ja to… no dobra. Tobie się robota pali w rękach!

Marta zaci­snęła zęby. Wzięła się do kro­je­nia pomi­do­rów. Pla­stry wycho­dziły jej grube i krzywe. Nic dziw­nego – złość aż nią tele­pała.

„Wyszło na to, że Jagna tak mnie kocha, że dała mi pospać. Jaka tro­skliwa, empa­tyczna. Anioł wcie­lony. Powin­nam im powie­dzieć, że wiem o ich intry­dze”.

Powinna, ale nie powie­działa, bo po pierw­sze – już raz ostrze­gała Olgę, a po dru­gie – fakty były po stro­nie Jagny. Sio­stra pozba­wiła ją… wąt­pli­wej przy­jem­no­ści spę­dze­nia poranka na szo­ro­wa­niu cudzego domu. Na tym wła­śnie pole­gał główny pro­blem z Jagną – tak wszystko mode­lo­wała, że o nic kon­kret­nego nie można było się przy­cze­pić. Marta zer­k­nęła na sio­strę. Jagna odła­mała kawa­łek chleba i wsa­dziła do ust. Nagle pod­nio­sła oczy i wyzy­wa­jąco spoj­rzała na Martę.

– Dzwo­ni­łaś już do mamuni? – Zaśmiała się szy­der­czo.

– Jaguś, daj spo­kój – skar­ciła ją Olga. – Póź­niej o tym jesz­cze poroz­ma­wiamy. Jedziesz na tę wycieczkę do Lublina? – zapy­tała z takim entu­zja­zmem, jakby Jagna co naj­mniej leciała na Księ­życ.

– Jadę. Sama ich namó­wi­łam, żeby wybrać Lublin, bo to moje marze­nie…

„Jak Jagna coś sobie ubz­dura, to nikt jej od tego nie odwie­dzie” – ze zło­ścią pomy­ślała Marta i zoba­czyła coś dziw­nego na pomi­do­rze. Coś ciem­nego i błysz­czą­cego. Pod­nio­sła pla­ste­rek bli­żej oczu.

To była jej wła­sna krew. Prze­cięła sobie palec i nawet tego nie poczuła.

*

Kiedy skoń­czyli jeść, Jagna pobie­gła na górę, żeby się prze­brać, a Marta natych­miast poszła za nią. Nie miała zamiaru uda­wać, że nic się nie stało.

– Dla­czego mnie nie obu­dzi­łaś?!

– Spa­łaś twardo. Myśla­łam, że ci znikną kro­sty, ale nie. O, tu masz straszną… Ale przy­naj­mniej się wyby­czy­łaś!

– Prze­stań! Nie kłam. Chcia­łaś, żeby mnie nie było.

– Może i chcia­łam. To chcieć też mi już nie wolno? – powie­działa pro­wo­ka­cyj­nie. – Myślisz, że ojciec jest tylko twój? Mamu­sia twoja, tatuś twój, cio­cia Hania twoja i do tego Olga. Ty jesteś chora, wiesz? Masz jakieś obse­sje. Uwa­żaj, bo wpad­niesz w psy­cho­pa­tię i jesz­cze mnie zabi­jesz w szale zazdro­ści, a wtedy wiesz, jak two­jej mamusi będzie przy­kro? Będzie nosić swo­jej uko­cha­nej córeczce cebulę i czarny chleb do wię­zie­nia. Zapła­cze się, bie­dac­two, na śmierć.

– Ale ty jesteś wredna! – syk­nęła Marta.

Cza­sem nerwy zupeł­nie jej pusz­czały i wtedy wyry­wały jej się ostre epi­tety.

– Na jed­nego świę­tego musi przy­pa­dać jeden wredny. Padło na mnie. Idę z Olgą na grzyby. Chcemy sobie poga­dać od serca. Chyba jej wspo­mnę o… zresztą jesz­cze zoba­czę, a ty zadzwoń do mamusi i się poskarż. Na pewno cię zro­zu­mie i wyba­czy ci, że tak źle mnie pil­no­wa­łaś.

Marta nabrała powie­trza, żeby powie­dzieć coś sio­strze do słu­chu, ale tej już nie było. Zostały po niej tylko bała­gan w pokoju, rzu­cone koło łóżka spodnie, huk zamy­ka­nych z impe­tem drzwi i zdzi­wie­nie, skąd ona wie, że mama rze­czy­wi­ście zawsze prosi Martę, żeby pil­no­wała sio­stry. Skąd ona to wie? Prze­cież nie od mamy…

Marta zaci­snęła pię­ści. Jagna ata­ko­wała ją, raniła, waliła mię­dzy oczy bez ostrze­że­nia, a potem zni­kała jak gdyby ni­gdy nic i zosta­wiała Martę z jej emo­cjami – roze­dr­ganą, cał­ko­wi­cie wytrą­coną z rów­no­wagi i kom­plet­nie samą.

*

– Tato, ja bym też wam pomo­gła. Prze­cież wiesz. Też chcia­łam iść, ale ona mnie nie obu­dziła.

– Ty o tym?

Od rana wiele się wyda­rzyło. Klient kupił dom, za sto­dołą zna­leźli cztery łopaty i nie mogli dojść, czyja to wła­sność, była u nich sąsiadka, któ­rej samo­chód nie chciał zapa­lić, i trzeba było jej pomóc. Ojciec z tru­dem przy­po­mniał sobie, co było rano.

– Daj spo­kój, nie ma sprawy. Dobrze, że się wyby­czy­łaś.

Kiedy ojciec użył tego samego sfor­mu­ło­wa­nia, Marta od razu zro­zu­miała, że roz­ma­wiali o niej, a raczej, że Jagna im taką wer­sję pod­su­nęła: niech się Marta wyby­czy.

Marta zaci­snęła wargi. Nie umiała się poru­szać w bała­ga­nie ojca i Olgi. Rachu­nek rze­czy­wi­ście leżał na samym wierz­chu. Marta poczuła się strasz­nie głu­pio. Nie była prze­sad­nie zaradną osobą, a pod­czas week­en­dów u ojca zawsze było to podwój­nie widać.

– Tato, ja naprawdę szu­ka­łam… Nie zauwa­ży­łam.

– Daj spo­kój, nie ma pro­blemu.

Ojciec był cza­sem iry­tu­jący. Ow­szem, nie oskar­żał czło­wieka, nie miał ni­gdy pre­ten­sji, ale nie pozwa­lał się uspra­wie­dli­wić, przed­sta­wić argu­men­tów. Uci­nał sprawę i tego Marta w nim nie zno­siła.

– Widzisz ten dru­cik? Weź kom­bi­nerki i ode­tnij.

Marta zer­k­nęła na zega­rek. Była dwu­dzie­sta pierw­sza sześć. Jutro o tej porze będzie już w domu.

*

W miesz­ka­niu roz­legł się sygnał domo­fonu.

– Matka się przy­wlo­kła! – Jagna z całej siły zało­mo­tała do drzwi łazienki.

Marta bły­ska­wicz­nie się­gnęła po ręcz­nik. Nie miała żad­nej pew­no­ści, czy Jagna otwo­rzy mamie. Jej humory były nie­prze­wi­dy­walne.

Miesz­kały w Legio­no­wie na zamknię­tym osie­dlu przy Kró­lo­wej Jadwigi. Domo­fon był przy wej­ściu na osie­dle i na dole w ich bloku. Mama zawsze uży­wała kodu, jakby spe­cjal­nie ostrze­gała, że za chwilę zjawi się w domu.

– Otwórz! Ja nie mogę! – odkrzyk­nęła Marta i zaczęła się jesz­cze bar­dziej spie­szyć.

– To niech sobie sama otwo­rzy.

Marta usły­szała, jak sio­stra spe­cjal­nie prze­kręca zamek pod klamką, któ­rego nie dawało się otwo­rzyć z zewnątrz. Marta byle jak zarzu­ciła na sie­bie szla­frok i wypa­dła z łazienki momen­cie, gdy usły­szała dzwo­nek do drzwi. Jagna z głu­pim uśmiesz­kiem spoj­rzała na sio­strę, ode­pchnęła się ramie­niem i spo­koj­nie weszła do pokoju. Marta przez chwilę sza­mo­tała się z zam­kiem.

– Kto zamknął na dole?

Mama była zła. Nie­raz się zda­rzało, że Jagna spe­cjal­nie zamy­kała na ten zamek, żeby utrud­nić mamie życie.

– Witaj, Mar­tu­siu. Jadłaś? Co tam w szkole? Jak pla­styka? Dosta­łaś szóstkę? Brawo! Masz coś zadane?

Gadały o zwy­kłych spra­wach, jak co dzień, i jak co dzień Jagna w tej roz­mo­wie nie brała udziału. Z upo­rem sie­działa w małym pokoju. Zawsze w ten spo­sób mani­fe­sto­wała, że ma je obie w nosie.

Kiedy obiad był gotowy, łaska­wie się zja­wiła. Miała paskudny zwy­czaj sia­da­nia na krze­śle i pod­wi­ja­nia jed­nej nogi pod pośladki. Mama tego nie zno­siła, ale Jagna nie przej­mo­wała się tym, co kogo dener­wuje. Dowie­dziaw­szy się, że mama tego nie lubi, spe­cjal­nie tak zawsze robiła.

– Jak ty sie­dzisz? Czy ty sie­bie widzisz? – jęk­nęła mama. – Co w szkole?

– Nic. Debil od histo­rii posta­wił mi jedynkę.

– Znowu? Mia­łaś go popro­sić, żeby pozwo­lił ci zali­czyć…

– O nic nie będę go pro­sić. To eunuch.

– Słu­cham?! Jak ty się wyra­żasz…

– Nor­mal­nie. Nie muszę z wami jeść – syk­nęła Jagna.

Zabrała talerz i poszła do pokoju.

Marta i mama popa­trzyły na sie­bie zupeł­nie bez­radne. Jedząc obiad, roz­ma­wiały.

Polona wyna­la­zła jakiś kon­kurs na tekst dyk­tanda. Orga­ni­zuje go jej dawna kole­żanka ze stu­diów i Polona zapa­liła się, żeby pół szkoły wzięło w nim udział. Marta się nie zgło­siła, ale Polona sama wpi­sała ją na listę chęt­nych, nie dając Mar­cie wyj­ścia: ma w nim wziąć udział, jeśli chce mieć szóstkę. Mama zapy­tała, jaki ma być sto­pień trud­no­ści i czy Marta ma jakiś pomysł, ale Marta nie miała żad­nego. Ter­min skła­da­nia prac był dopiero na wio­snę, więc ma jesz­cze masę czasu, żeby się do tego zabrać. Teraz musi się sku­pić na bie­żą­cych spra­wach. Na jutro miała zadany opis postaci. Mogła wybrać dowolną osobę, ale musiała zro­bić cha­rak­te­ry­stykę według okre­ślo­nych zasad.

– No i kogo wybra­łaś? Ta nasza panna wykrzy­wial­ska byłaby nie­zła…

Mama urwała w pół słowa, bo w tym momen­cie weszła Jagna.

Marta i mama mimo­wol­nie na sie­bie spoj­rzały. Jagna byłaby wprost ide­alna do cha­rak­te­ry­styki. Wia­domo – źli ludzie wypa­dają w opi­sie znacz­nie cie­ka­wiej niż dobrzy.

Jagna jakby wyczuła, że była o niej mowa. Skrzy­wiła się, prych­nęła jak kocica, sta­nęła przy zle­wie na jed­nej nodze, jakby była jogi­nem, odkrę­ciła kran, nalała sobie szklankę wody, dusz­kiem wypiła i czym prę­dzej wyszła, gło­śno zamy­ka­jąc za sobą drzwi.

*

Tego dnia Marta szła na drugą lek­cję – i dobrze się skła­dało, bo prze­sie­działy z mamą nad tą nie­szczę­sną cha­rak­te­ry­styką pra­wie trzy godziny.

Beata Pio­tro­wicz, mama sióstr, od sie­dem­na­stu lat była polo­nistką i pra­co­wała w spo­łecz­nym liceum. Nie prze­pa­dała za swoją pracą, ale nikomu o tym nie mówiła. Marta czę­sto i chęt­nie korzy­stała z jej wie­dzy i doświad­cze­nia. Bar­dzo dużo dawały jej sesje polo­ni­styczne z mamą. Wysła­wiała się swo­bod­nie, jej wypra­co­wa­nia zawsze były co naj­mniej bar­dzo dobre. Czuła się pew­nie i wie­działa, że zawdzię­cza to mamie.

Osta­teczną wer­sję cha­rak­te­ry­styki skoń­czyły przed dzie­siątą, a potem Marta musiała jesz­cze odro­bić geo­gra­fię. Zasnęła przed dwu­na­stą, więc dziś powinna ode­spać. Tyle że Jagna szła na pierw­szą lek­cję. Budzik jak zawsze zadzwo­nił o szó­stej trzy­dzie­ści.

– Nie możesz wyłą­czyć?

Marta nie zno­siła zacho­wa­nia sio­stry. Budzik dzwo­nił w nie­skoń­czo­ność, bo Jagna wciąż prze­sta­wiała na drzemkę. Gdy tylko Mar­cie uda­wało się zmru­żyć oko, budzik znowu się uru­cha­miał.

– Nie – wark­nęła Jagna i ziew­nęła jak hipo­po­tam.

Marta poczuła, że coś cięż­kiego na niej wylą­do­wało. Zerwała się i usia­dła na łóżku. Na koł­drze leżała jej książka do geo­gra­fii.

– Musisz we mnie rzu­cać?

– Prze­cież u ojca mia­łaś pre­ten­sje, że cię rano nie budzę. – Jagna zro­biła minę nie­wi­niątka.

„Żeby ona tak wypro­wa­dziła się do ojca albo żeby wyje­chała gdzieś na stu­dia, albo do sana­to­rium, albo żeby ją porwali kosmici… Żeby tak raz na zawsze roz­pły­nęła się w nie­by­cie” – pomy­ślała Marta.

Wsu­nęła się pod koł­drę, ale już nie mogła zasnąć. Poza tym musiała sko­rzy­stać z łazienki, więc wstała.

Mama w pośpie­chu szy­ko­wała się do pracy, ale gdy Marta w roz­wle­czo­nej podomce w pin­gwiny przy­czła­pała do kuchni, natych­miast wycią­gnęła do niej ramiona i na dzień dobry mocno ją przy­tu­liła.

– Witaj, kocha­nie. Nie wie­dzia­łam, że ty też wsta­jesz na pierw­szą lek­cję. Nie zro­bi­łam ci śnia­da­nia – powie­działa.

Dusz­kiem dopiła resztkę kawy i zabrała się do maki­jażu.

Po chwili weszła do kuchni Jagna. Otwo­rzyła na oścież lodówkę i długo przed nią stała. Osten­ta­cyj­nie nie chciała jeść kana­pek naszy­ko­wa­nych przez mamę.

*

Marta i Jagna cho­dziły do trze­ciej klasy gim­na­zjum imie­nia Jacka Kacz­mar­skiego. Jagna była star­sza, ale w zeszłym roku nie zdała. Na wła­sne życze­nie, bo wszy­scy nauczy­ciele, o mamie nie wspo­mi­na­jąc, sta­wali na gło­wie, żeby Jagna skoń­czyła gim­na­zjum. Ona jed­nak w dru­gim pół­ro­czu nie była na żad­nej lek­cji mate­ma­tyki, trudno się więc dzi­wić, że nie zdała. A na teście, jakby jej na tym zale­żało, zama­lo­wała wszyst­kie odpo­wie­dzi we wszyst­kich pyta­niach i dostała zero punk­tów. Można sobie wyobra­zić, jak to odcho­ro­wała mama. Mar­cie zresztą też nie było wesoło. Przez całe waka­cje drżała, że będzie z sio­strą w jed­nej kla­sie. Jagna, po któ­rej wszystko spływa jak po kaczce, całe dwa mie­siące zło­śli­wie doga­dy­wała sio­strze, że teraz będą w jed­nej kla­sie i Mar­tu­sia będzie mogła wresz­cie rze­tel­nie, tak jak lubi mamu­sia, pil­no­wać Jagny. A jeśli będzie grzeczna, to Jagna pozwoli jej odra­biać za sie­bie prace domowe, żeby mamu­sia się cie­szyła z dobrych ocen córki. Marta uda­wała, że się tym wcale nie przej­muje, ale przej­mo­wała się jak dia­bli. Na szczę­ście tak się nie stało – Jagna tra­fiła do rów­no­le­głej klasy.

Marta nie prze­pa­dała za szkołą. Lubiła i umiała się uczyć. Była w dru­giej lub trze­ciej kla­sie pod­sta­wówki, kiedy mama poka­zała jej, jak robić fiszki, jak się uczyć na pamięć, jak dobrze i trwale zapa­mię­ty­wać, więc nauka szła jej zawsze jak z płatka. Lubiła czy­tać, nie szu­kała zna­jo­mo­ści na siłę, nie inte­re­so­wała się chłop­cami. Ow­szem, jeżeli o to cho­dzi, miała marze­nia, ale nikt w kla­sie o nich nie wie­dział. Jakoś tak dziw­nie roz­mi­jała się we wszyst­kim ze swo­imi kole­żan­kami i kole­gami i z nikim spe­cjal­nie się nie przy­jaź­niła. W ławce sia­dała, z kim popa­dło. W zeszłym roku wio­sną pod­czas kon­kursu „Wyschnięte Stru­mie­nie” przez chwilę czuła się zgrana z klasą i gdy Radzio wygrał, bra­wu­rowo wyko­nu­jąc _Somo­sierr_ę, razem ze wszyst­kimi soli­dar­nie skan­do­wała i wiwa­to­wała. Tak jed­nak było tylko przez chwilę. Na co dzień, na prze­rwach, czy­tała albo coś powta­rzała, albo jadła i sta­rała się nie myśleć o tym, że po dwóch latach na­dal nie ma tu z kim poga­dać.

Nie miała też szczę­ścia do kole­ża­nek. Pró­bo­wała kilka razy, ale zawsze się oka­zy­wało, że dziew­czyna jest nudna, głu­pia lub zło­śliwa albo cho­dzi jej tylko o to, żeby Marta dawała jej ścią­gać, a naj­czę­ściej, nie­stety, o wszystko naraz. Gdyby miała w kla­sie bli­ską kole­żankę, wie­dzia­łaby, że wszy­scy od rana nama­wiają się, żeby soli­dar­nie się posta­wić Polo­nie, ich polo­ni­stce, i wyraź­nie jej zapo­wie­dzieć, że cha­rak­te­ry­stykę odda­dzą dopiero za tydzień, bo prze­cież przez jeden dzień nikt nor­malny nie napi­sze takiej pracy.

Polona była fan­ta­styczną nauczy­cielką, chyba naj­lep­szą z całego grona. Stu­dio­wała polo­ni­stykę na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim i potem przez sześć lat pra­co­wała w War­sza­wie, w zna­nej pry­wat­nej szkole na Kociej. W pierw­szej kla­sie, na samym początku roku, gdy się im przed­sta­wiała, opo­wie­działa, że to w tej eli­tar­nej szkole poznała inną polo­nistkę, która, jak to ujęła, „zara­ziła ją Kacz­mar­skim”. I to dla­tego, kiedy tra­fiła jej się oka­zja uczyć w szkole, któ­rej Kacz­mar­ski był patro­nem i w któ­rej co roku odby­wała się ogól­no­pol­ska impreza „Wyschnięte Stru­mie­nie”, zde­cy­do­wała się bez waha­nia. Marta czę­sto myślała, że gdyby nie Polona, ni­gdy aż tak nie polu­bi­łaby pol­skiego. To była jej abso­lut­nie uko­chana nauczy­cielka.

Jedyną osobą, z którą Marta chęt­nie by się… no, może nie zaprzy­jaź­niła, ale przy­naj­mniej zako­le­go­wała, była Karo­lina Wierz­bicka. Lubiła tę dziew­czynę – jej tupet, odwagę, pew­ność sie­bie i jej dzi­waczne włosy. Karo­lina nie uczyła się za dobrze, ale też nie była naj­gor­sza. Roz­gła­szała po szkole, że chce zostać pisarką, i obse­syj­nie noto­wała wszystko, co wydało jej się cie­kawe, w ład­nych i chyba dro­gich note­sach. Nie­któ­rym to nie prze­szka­dzało, ale innych skraj­nie iry­to­wało. W pierw­szej kla­sie na pol­skim Wik­to­ria siłą wyrwała Karo­li­nie notes i wyrzu­ciła go przez okno po tym, jak ta zapi­sała sobie błędy języ­kowe, które Wik­to­rii wytknęła Polona. Nauczy­cielka wpi­sała im uwagi, ale potem sporo czasu poświę­ciła Karo­li­nie i zagad­nie­niu przy­go­to­wa­nia do zawodu pisa­rza. Pochwa­liła Karo­linę za robie­nie nota­tek, ale skry­ty­ko­wała, że nie czyta tego, co trzeba.

Co się stało z wyrzu­co­nym wtedy note­sem, tego Marta nie wie­działa, ale od tam­tego dnia dzie­siątki razy widziała, jak Karo­lina kogoś z wrza­skiem goni albo ktoś wyrywa kartki z jej notesu, nie chcąc w przy­szło­ści być dla niej śmieszną lub kom­pro­mi­tu­jącą inspi­ra­cją. Notesy Karo­liny się zmie­niały, ale zawsze były małe i ele­ganc­kie i zawsze wzbu­dzały sporo emo­cji.

To nie tym jed­nak Karo­lina impo­no­wała Mar­cie, ale przede wszyst­kim tym, że w ogóle się nie bała nauczy­cieli. Może dla­tego, że jej rodzice byli nauczy­cie­lami i wie­działa, że to zwy­czajni ludzie, a nie demony. Z nie­któ­rymi nauczy­cie­lami wręcz się kłó­ciła jak z kole­gami i zawsze była twardą nego­cja­torką.

*

– …nie możemy jej powie­dzieć, że nie mamy.

– Gdyby wszy­scy soli­dar­nie…

– Ludzie, ja…

– …znów jej pod­pad­niemy…

Marta stała razem ze swoją klasą, a w zasa­dzie obok swo­jej klasy, bo mimo że była mię­dzy nimi, nie była z nimi. Każdy, kto nie czuje się w szkole dobrze, wie, o co cho­dzi. Nie włą­czała się do roz­mów, ale oczy­wi­ście łowiła ich strzępki. To, że się z nikim nie przy­jaź­niła, nie zna­czyło, że nie jest cie­kawa ludzi z klasy i nie chce wie­dzieć, o czym roz­ma­wiają. Nawet do głowy jej nie przy­szło, że napi­sa­nie cha­rak­te­ry­styki może w nich wzbu­dzić aż takie emo­cje. To było prze­cież banalne.

Gdy tylko Polona skoń­czyła spraw­dzać listę, Karo­lina wstała i poin­for­mo­wała polo­nistkę, że klasa żąda – nie prosi, ale wła­śnie żąda – by dała im wię­cej czasu, bo nikt cha­rak­te­ry­styki na dziś nie napi­sał. W tym momen­cie Marta się dowie­działa, co było przy­czyną tych tajem­ni­czych narad na prze­rwie.

– Nikt nie ma? – Polona roz­cza­ro­wa­nym spoj­rze­niem powio­dła po kla­sie.

Na Mar­cie zatrzy­mała wzrok dłu­żej.

Marta poczuła zde­ner­wo­wa­nie. Zaschło jej w gar­dle, a serce zaczęło bić znacz­nie szyb­ciej. Sku­piła się na odde­chu, żeby opa­no­wać emo­cje, ale bez skutku. Jako jedyna w kla­sie miała na semestr szóstkę i chciała ją mieć na­dal. Już pogo­dziła się z tym, że będzie musiała napi­sać tekst dyk­tanda, a teraz nowy pro­blem. Akcja pro­te­sta­cyjna klasy była jej wyjąt­kowo nie na rękę.

Wyda­wało się, że polo­nistka nie­spe­cjal­nie się tym prze­jęła, ale Marta dobrze ją znała. Była wyczu­lona na jej humory i roz­po­zna­wała je bez­błęd­nie.

– Pro­szę pod­nieść rękę do góry: kto ma na dziś pracę? Co ty tam znów zapi­su­jesz, Wierz­bicka? – zwró­ciła się do Karo­liny.

– Nooo… booo… pani powie­działa „pod­nieść do góry”, a czy można coś pod­nieść do dołu? Czyli to… prze­pra­szam, jak się nazywa taki błąd języ­kowy?

Klasa zamarła.

– Ple­onazm. Zapisz sobie. Inne przy­kłady: wra­cać z powro­tem, cofać do tyłu. Zano­to­wa­łaś? Wra­camy do tematu. – Polona znów powio­dła suro­wym spoj­rze­niem po kla­sie. – Nikt nie napi­sał? W takim razie ten, kto nie ma pracy, otrzyma ocenę…

– Ale pro­szę pani… – zaczęła Karo­lina, Polona jed­nak uci­szyła ją sta­now­czym gestem.

– Ter­min odda­nia pracy prze­kła­da­łam wam dwa razy. Uwa­żam, że jeste­ście nie­po­ważni, i nie będę z wami per­trak­to­wać. Mate­usz Abra­mo­wicz, nie masz? Jedynka. Karo­lina Bor­czyń­ska? Jedynka.

Marta sie­działa jak na roz­ża­rzo­nych węglach. Była przy­go­to­wana, wypra­co­wa­nie miała napi­sane, a teraz przez tych leni z jej klasy wszystko się skom­pli­ko­wało. Jeśli powie, że nie ma pracy, może się poże­gnać z szóstką na koniec roku, poza tym mama… raczej jej się to nie spodoba. Na pewno tuż po szkole zapyta, jak tam praca, i co jej Marta powie? Że poszła na dno razem ze zgrają tych nie­uków? Że dostała jedynkę za coś, co miała zro­bione? Oceny nie da się ukryć, bo w szkole był dzien­nik elek­tro­niczny. Narobi sobie kło­po­tów przez głu­pie pomy­sły jej klasy. Z dru­giej strony nie może się oka­zać łami­straj­kiem. Co prawda, nikt nawet z nią o tym nie roz­ma­wiał, ale jed­nak to jej klasa… Napra­co­wała się jak idiotka i teraz za połowę nie­prze­spa­nej nocy ma dostać jedynkę?

– Marta Pio­tro­wicz… – Polo­nistka wbiła w nią surowe, prze­świe­tla­jące spoj­rze­nie.

Marta całym cię­ża­rem ciała oparła się na rękach i wolno wstała.

– Masz pracę?

Marta o mało się nie prze­wró­ciła. Kiedy miała sie­dem lat, po raz pierw­szy obej­rzała film Disneya _Mała Syrenka_. Zro­bił na niej wstrzą­sa­jące wra­że­nie, a zwłasz­cza scena, w któ­rej wiedźma mor­ska Urszula wyj­muje syrence głos z gar­dła. Teraz Marta doświad­czyła dokład­nie tego samego. Nie chciała nic powie­dzieć, ale nie chciała też mil­czeć. Głos wydo­był się z niej sam, bez jej udziału.

– Mam.

W pierw­szej chwili lekko się obej­rzała, kto to powie­dział. Kątem oka zoba­czyła tylko, że Karo­lina rzu­ciła się, żeby coś zapi­sać w swoim note­sie.

Polo­nistka wycią­gnęła dłoń i wzięła od Marty zeszyt. Prze­bie­gła tekst wzro­kiem.

– Widzę, że masz coś cie­ka­wego do powie­dze­nia.

Marta usia­dła. Nie widziała nikogo i nie patrzyła na nikogo. Nie musiała. Czuła, że patrzą na nią wszy­scy. Parzyły ją te spoj­rze­nia.

„Co ja naj­lep­szego zro­bi­łam? Oni mnie zaszczują. Ale co by powie­działa mama? I co teraz będzie?”

*

Na prze­rwie jak zwy­kle ze wszyst­kich gło­śni­ków coś wyło. Może była to muzyka, ale tak sku­tecz­nie mie­szała się z gwa­rem roz­mów, że trudno było ziden­ty­fi­ko­wać, co to za dźwięk. Takie warunki nie sprzy­jały roz­mo­wie, ale krzy­cząc do sie­bie z całej siły, jed­nak się poro­zu­mie­wali. W tym kosz­mar­nym hała­sie Marta czuła się jak w bańce. Nie wie­działa, kiedy i w jaki spo­sób zdo­łali to usta­lić, ale na pewno się zmó­wili, że ona dla nich nie ist­nieje. Tuż koło niej prze­cho­dzili ludzie z jej klasy, ale nikt się do niej nie ode­zwał ani jed­nym sło­wem. Nikt nie zapy­tał, dla­czego tak się zacho­wała. Nikogo to nie obcho­dziło. Ska­zali ją bez pro­cesu. Dla łami­straj­ków nie ma lito­ści.

*

Martę draż­niło, że szkoła jest taka ogromna, ale teraz to doce­niła. Było się gdzie scho­wać. Weszła na trze­cie pię­tro zare­zer­wo­wane dla lice­ali­stów. Jak na złość, mimo że szła pra­wie bie­giem i patrzyła tylko pod nogi, mignęła jej twarz sio­stry. Cho­ciaż gim­na­zja­li­stom wła­ści­wie nie wolno było tu wcho­dzić, Jagna stała przy para­pe­cie i gło­śno opo­wia­dała chyba jakiś film, bo gesty­ku­lo­wała sze­roko. Nie dla niej były zakazy wcho­dze­nia na trze­cie pię­tro, ona wszę­dzie była u sie­bie. Marta patrzyła na Jagnę z daleka, kiedy zadzwo­niła komórka sio­stry. Jagna wyłu­skała ją z kie­szeni spodni, chwilę trzy­mała w dło­niach i gapiła się na wyświe­tlacz, wykrzy­wia­jąc twarz w paskud­nym gry­ma­sie. Nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że brzy­dzi się osoby, która do niej dzwoni.

*

Martę gry­zło poczu­cie winy, więc żeby się czymś zająć, wzięła z półki słow­nik orto­gra­ficzny i zabrała się do tego nie­szczę­snego dyk­tanda. Nie czuła tematu, nie miała pomy­słu, ale prze­cież nie pój­dzie do Polony i nie powie, że rezy­gnuje. Na to ni­gdy by się nie zdo­była. Otwo­rzyła słow­nik na chy­bił tra­fił:

_Hamak, harfa, huś­tawka_…

„Harfa huś­tała się na hamaku… Hamak i huś­tawka mają harfę… Har­fistka z hama­kiem huśta… Bez sensu”.

To nie był dobry moment. Była zbyt roz­trzę­siona, żeby pra­co­wać. W gło­wie znów miała istną galo­padę myśli, a raczej jedną upo­rczywą myśl, która wiro­wała jak na karu­zeli. Oczy­wi­ście zgod­nie z ich zwy­cza­jem tuż po przyj­ściu do domu wysłała mamie ese­mesa. Napi­sała, że wszystko jest OK. Wto­rek to był naj­cięż­szy dzień mamy – miała wtedy fakul­tet z matu­rzy­stami i wra­cała do domu wykoń­czona, z siatką pełną wypra­co­wań. Marta nie chciała dokła­dać jej jesz­cze swo­ich trosk. Mama odpi­sała, że wróci dopiero przed siódmą, bo jedzie z cio­cią Hanią do księ­garni na Jagiel­loń­ską, więc niech Marta odsmaży sobie pie­rogi, a zoba­czą się w domu po angiel­skim Marty.

„Jesz­cze angiel­ski?”

Marta poczuła się tak, jakby cały świat się na nią uwziął. Ostat­nia rzecz, jaka była jej teraz potrzebna, to lek­cja angiel­skiego, ale prze­cież o tym, żeby nie iść, nie ma mowy – mama za ciężko pra­co­wała, by móc to lek­ce­wa­żyć. Kto wie, jaka byłaby Marta, gdyby Jagna była posłusz­nym i miłym dziec­kiem. Bo Marta zawsze chciała być inna niż sio­stra. Jagna wiele razy wymu­szała, żeby ją zapi­sać na roz­ma­ite zaję­cia, a potem po pierw­szym razie wra­cała i oświad­czała bez­tro­sko, że instruk­tor, tre­ner lub lek­tor jest głup­kiem, nudzia­rzem bądź eunu­chem i wię­cej tam nie pój­dzie. Widząc, ile pie­nię­dzy Jagna nie­fra­so­bli­wie zmar­no­wała, Marta miała żela­zną zasadę: jeśli mama za coś płaci, Marta mak­sy­mal­nie z tego korzy­sta. Angiel­ski był aku­rat dość kosz­towny, więc Marta uczyła się zacie­kle, żeby tylko mamie zwró­ciły się wydane na nią pie­nią­dze. Szczę­śli­wym zbie­giem oko­licz­no­ści tra­fił się fan­ta­styczny lek­tor i Marta chęt­nie cho­dziła na jego zaję­cia.

Gdy w dru­giej kla­sie ode­szła lek­torka i zaczął ich uczyć młody i przy­stojny Syl­we­ster Pasemko, na kilka dobrych mie­sięcy stał się obiek­tem fan­ta­zji Marty. Wtedy też zro­biła w angiel­skim naj­więk­sze postępy. Kiedy jed­nak w poło­wie paź­dzier­nika poja­wił się w wiel­kiej na pół palca obrączce, a po zaję­ciach przy­szła po niego piękna dłu­go­włosa bru­netka i Marta usły­szała, jak mówi do niej „Alu­siu”, wyle­czyła się w jed­nej chwili.

Nie bez wpływu na zda­nie Marty były poglądy cioci Hani. Cio­cia miała żela­zne życiowe zasady: żad­nego zada­wa­nia się z tak zwa­nymi ludźmi z prze­szło­ścią. Wręcz szczy­ciła się tym bra­kiem tole­ran­cji. „Jeśli ktoś wiąże się z czło­wie­kiem zaję­tym, obar­czo­nym dziećmi, to jest albo głupi, albo… głupi i nie należą mu się pomoc ani współ­czu­cie”. Te ostre opi­nie cio­cia Hania for­mu­ło­wała nie bez przy­czyny – dwu­krot­nie zwią­zała się bowiem z męż­czy­znami, któ­rzy mieli dzieci z poprzed­nich związ­ków, i w obu przy­pad­kach oka­zało się to wielką kata­strofą. Jej ostra ocena doty­czyła więc głów­nie jej samej. Pierw­szy pan potrze­bo­wał dwóch lat, sprawy w sądzie i eks­mi­sji, żeby się wymel­do­wać z jej miesz­ka­nia, do któ­rego cio­cia nie­fra­so­bli­wie pozwo­liła mu się zamel­do­wać z trójką doro­słych dzieci i wła­śnie dla dobra tychże dzieci; drugi wyłu­dził od niej oszczęd­no­ści życia na ope­ra­cję serca swo­jej córki, jak się szybko oka­zało – zdro­wej jak byk spor­t­smenki.

Marta od tam­tego pamięt­nego „Alu­siu” stra­ciła więc całe zain­te­re­so­wa­nie lek­to­rem. Dziś już nie mogła sobie przy­po­mnieć, co tak jej się w nim podo­bało. Lubiła jego styl pracy i to, że był wyma­ga­jący. Tego dnia jed­nak nie uwa­żała na lek­cji, usi­łu­jąc się nie gapić zbyt osten­ta­cyj­nie na zegar. Pierw­szy raz w życiu nie miała poję­cia, co było przed­mio­tem zajęć. W gru­pie były cztery osoby z jej klasy. Niby nikt nic nie zro­bił – nie pobili jej, nie zwy­zwali. Pozor­nie było tak jak zwy­kle, tyle że nikt poza Rafa­łem, który cho­dził do gim­na­zjum przy Kościuszki, się do niej nie ode­zwał. Martę na nowo to roz­stro­iło.

*

Kiedy otwo­rzyła drzwi do miesz­ka­nia, zoba­czyła płaszcz cioci Hani.

– Jak żyjesz, sło­neczko? – Mama ser­decz­nie się do niej uśmiech­nęła. – Mamy gościa na kola­cji.

Cio­cia Hania – jak zwy­kle opa­no­wana, jakby tro­chę smutna, ale nie­na­gan­nie ubrana – sie­działa po turecku w fotelu w salo­nie i prze­glą­dała jakąś grubą książkę. Na widok Marty wstała, a książka upa­dła na pod­łogę.

_Jak roz­po­znać kłamcę?_ – prze­czy­tała Marta, pod­no­sząc ją.

Bar­dzo lubiła cio­cię Hanię. Cio­cia miała czarne jak dru­ciki, lśniące pro­ste włosy, jaskrawo poma­lo­wane usta i paznok­cie. Była roma­nistką w tej samej szkole, w któ­rej pra­co­wała mama, i tro­chę się na Fran­cuzkę sty­li­zo­wała. Gdy Marta była mała, zawsze dosta­wała od niej coś faj­nego. Dosta­wała też ubranka po jej synku Maćku, ale o tym sta­rała się nie pamię­tać, bo to nie zawsze było fajne.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: