Duch jeziora - ebook
Legenda ożywa. A z nią – strach, który nie utonął.
Wrzosna – cicha tafla, pod którą kryje się coś więcej niż tylko zimna woda. Kiedy na powierzchni pojawiają się zwłoki młodej kobiety, mieszkańcy spuszczają wzrok. Bo to już było. Lata 80. – seria tajemniczych utonięć, przypisanych legendarnemu „duchowi jeziora”. I znów wszystko wygląda znajomo.
Dla Elizy Korcz, pisarki i dziennikarki śledczej, to więcej niż kolejna historia – to osobista obsesja. Wchodzi w sam środek lokalnych legend, półszeptów i przemilczeń. A każda odpowiedź, którą odkrywa, tylko mocniej wciąga ją w bagno starych win i nowych sekretów.
Co kryje się pod powierzchnią – mit czy morderca?
To nie jest zwykły kryminał. To opowieść, która cię pochłonie, zanim zorientujesz się, że wszedłeś za głęboko.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68205-53-4 |
| Rozmiar pliku: | 7,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIECZORNY TOAST
Popołudniowe słońce odbijało się w jej oczach. Mokre blond włosy przykleiły się do rozgrzanych słońcem nagich ramion, a jedwabista skóra na szyi zaczęła chwytać pierwszą opaleniznę. Nieco niżej skąpy strój kąpielowy w pobudzający wyobraźnię sposób eksponował pełne…
– Hej, mówię do ciebie!
Michał zamrugał jak wyrwany z transu. Agnieszka, brodząc po pas w wodzie, zbliżyła się i podała mu telefon.
– Jak wyszłam?
– Obłędnie – odpowiedział, przeglądając serię zdjęć. Myślami był już w domku letniskowym, który wynajęli dziś rano. Wyobrażał sobie wszystkie sposoby, w jakie będą świętować pierwszy wakacyjny wieczór. Do głowy przychodziło mu co najmniej kilka.
Musiał ochłonąć.
– Idę się poopalać – oznajmił i oddał Agnieszce telefon. Schowała go do wodoodpornego pokrowca i zawiesiła na szyi.
– Jak chcesz, ja jeszcze popływam.
Michał wyszedł z jeziora, opłukując stopy z mułu. Na twarzy czuł prażące promienie słońca. Popołudniowa pogoda zapowiadała się idealnie.
Agnieszka tymczasem brodziła na płyciźnie. Pstrykała zdjęcie za zdjęciem.
– Wiesz, te chaszcze wyglądają uroczo. Podpłynę tam – zawołała.
– Tylko uważaj na siebie! Mam cię na oku!
Usiadł wygodnie. Obserwował, jak plecy Agnieszki i jej silne ramiona to znikają, to wynurzają się rytmicznie z wody. Było w tym coś hipnotyzującego. Tafla jeziora Wrzosna falowała lekko, a powietrze wypełniał ptasi śpiew…
Zerknął w bok. Zobaczył starego rybaka siedzącego przy brzegu. Musiał przyjść tu chwilę temu.
– Dzień dobry! – zawołał. Starzec nie odpowiedział. Niespiesznie zakładał przynętę na haczyk wędki.
– Ostatnio w ogóle nie biorą – mruknął po chwili, marszcząc czoło. – Dawniej było tu pełno ryb… Tak, dawniej dobrze brały…
Michał wzruszył ramionami i rozejrzał się. Piękna pogoda zwabiała nad jezioro kolejne osoby. Mężczyzna w średnim wieku rozkładał właśnie ręczniki na trawie, a młoda dziewczyna stojąca obok obserwowała jezioro z kwaśną miną.
– Dlaczego tu przyszliśmy, wujku? Wiesz, że nie lubię pływać sama, bez koleżanek.
– Spokojnie, Marzenko – odpowiedział mężczyzna. – Na pewno niedługo znajdziesz kogoś do zabawy. Zobacz, pan Zdzisław już tu jest. I pani Danusia też.
Michał odwrócił głowę. W oddali, w cieniu brzóz, jakaś kobieta zawodziła monotonnie. Usłyszał niewyraźne dźwięki modlitwy:
– Od powietrza, głodu, ognia i wody wybaw nas, Panie… Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie…
Nie wiedzieć czemu Michał poczuł zimny dreszcz na plecach. Odwrócił się z powrotem w stronę jeziora… i wrzasnął z przerażenia.
Po krystalicznej wodzie nie było śladu. Jezioro Wrzosna wypełniała gęsta karmazynowa ciecz. Na jej powierzchni co chwila wyrastały wielkie, parujące bąble. Niebo nad jeziorem zaczęło ciemnieć.
Michał zerwał się na równe nogi. Zauważył jednak, że tylko on zareagował w ten sposób. Pozostałe osoby jak gdyby nigdy nic zajmowały się swoimi sprawami. Stary rybak zarzucał właśnie wędkę. Haczyk, zamiast zatonąć, unosił się na powierzchni krwistej mazi.
– Dawniej pięknie brały… a teraz w ogóle…
– Wujku, ja nie chcę pływać sama! – odezwała się Marzenka.
– Nie będziesz sama – odpowiedział jej mężczyzna.
Michał czuł, jakby dostał w głowę obuchem. Patrzył na jezioro w osłupieniu, odgłosy wokół niego zaczęły zlewać się w jeden szum.
– Od powietrza, głodu ognia i wody wybaw nas, Panie…
– Nie chcę już być sama.
– Dawniej było pełno ryb. Teraz wszystkie wyzdychały.
– Od wody, od wody, od wody wybaw nas, Panie…
– Już niedługo nie będziesz sama.
– Nie. Wujku, proszę. Ja nie chcę. Nie!
– WYBAW NAS, PANIE!
Michał wzdrygnął się i otworzył oczy. Ptaki radośnie świergotały w koronach drzew. Lekki wiatr poruszał trzcinami, a woda w jeziorze Wrzosna nadal była błękitna i przejrzysta.
Zmieniło się tylko jedno.
– Agnieszka?
Otrząsnął się z resztek snu i spojrzał niepewnie w dal.
– Agnieszka!
Wbiegł do wody, rozglądając się na wszystkie strony. Wiatr ustał, powierzchnia jeziora była gładka jak lustro. Na nieruchomej tafli dryfował mały pokrowiec z telefonem w środku. Ekran wciąż był włączony i wyświetlał ostatnie zdjęcie. Przedstawiało cztery osoby stojące w wodzie i wyciągające ręce ku Agnieszce.
– O cholera! – Eliza mimowolnie odsunęła się od ekranu laptopa, opadając na oparcie krzesła. – To było coś.
– Co? – Krzysiek wyszedł z kuchni z dwoma kubkami kawy. – Co tam zno… Auć! Gorące jak diabli…
– Chodź i zobacz. Nadal mam ciarki.
Sięgnęła po koc, który zsunął się z jej kolan podczas czytania, i owinęła się nim ponownie.
Krzysiek ostrożnie postawił przed nią kubek, przeklinając pod nosem.
– Co to? Jakieś internetowe opowiadanie?
– Znalazłam na lokalnym forum. Ktoś się zainspirował naszą Wrzosną.
Krzysiek już nie słuchał. Kiedy czytał, nawet wybuch bomby nie był w stanie rozproszyć jego uwagi. Eliza odchyliła się na krześle i obserwowała narzeczonego. Stał lekko pochylony, wodząc wzrokiem po ekranie od lewej do prawej. Blask lampy odbijał się w jego źrenicach, a wstęgi pary z trzymanego przy ustach kubka ginęły w gęstwinie krótkiej brody. W białej koszulce, starych dżinsach i grubych kapciach nie było nic pociągającego, ale strój ten sprawiał, że sylwetka Krzysztofa Czarneckiego kojarzyła się z domowym zaciszem i spokojem. Elizie przypomniały się postaci z wczesnych obrazów van Gogha, jeszcze zanim malarz zaczął wypełniać każde płótno jaskrawą żółcią.
– Bardzo ciekawe – odezwał się po dwóch minutach. Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Eliza dobrze orientowała się w skali używanej przez narzeczonego. „Bardzo ciekawe” mieściło się gdzieś pomiędzy „totalnym dnem” a „marnowaniem mojego czasu”.
– To całkiem niezła historia o Wrzośnie – powiedziała obronnym tonem.
– Mhm, mówi się na to creepypasta. W internecie znajdziesz całą masę podobnych historyjek pisanych na jedno kopyto. Mogę ci pokazać taką jedną stronę…
– To nie jest jakaś tam historia z dreszczykiem. Zobacz. – Eliza wskazała palcem odpowiedni fragment na ekranie. – Młoda dziewczyna i jej wujek, stary rybak, kobieta w średnim wieku… to te same osoby, które trzydzieści lat temu utonęły we Wrzośnie. Nawet imiona się zgadzają.
– A autorką jest „Uczennica” – zauważył Krzysiek. – Czyli pewnie jakaś znudzona licealistka…
– Nawet jeśli – odburknęła Eliza, owijając się szczelniej kocem – to doskonale wiedziała, o czym pisze. Słuchaj, na tym forum jest kilka tematów poświęconych Wrzośnie. Ludzie bez przerwy dyskutują, wymyślają nowe teorie. Myślę, że warto przyjrzeć się tej całej legendzie.
Krzysiek stanął za oparciem krzesła, jedną ręką zaczął masować Elizie kark. Uwielbiała to.
– Chcesz ją opisać w „Apsconditum”? – zapytał. Blog o takim tytule prowadziła hobbystycznie od jakiegoś czasu.
– Czemu nie? – odpowiedziała, starając się skupić. Mimowolnie otarła policzek o grzbiet dłoni Krzyśka. Miał miękką, miłą w dotyku skórę. – Może uda mi się rozjaśnić tę sprawę.
– A nie wspominałaś czasem, że chcesz wreszcie dokończyć książkę? – zapytał złośliwie.
To prawda, choć słowo „wspominanie” było dużym niedopowiedzeniem. Przez ostatni tydzień w kółko powtarzała, jak dużo ma roboty i jak pilnie musi się zająć książką. Krzysiek zwykł żartować, że gdyby choć połowę energii, którą poświęcała na marudzenie, włożyła w pisanie, kończyłaby właśnie którąś z rzędu trylogię.
Swoją pierwszą poważną książkę zaczęła pisać na studiach. Wcześniej często pisała krótkie opowiadania, które zazwyczaj kończyły zapomniane gdzieś w głębinach jej komputera. Czasem zdarzały się też zlecenia od koleżanek z liceum, które prosiły o tworzenie pikantnych historyjek z nimi i przystojniakami z wyższych klas w rolach głównych. Jako młoda dziewczyna marząca o karierze pisarskiej Eliza często wyobrażała sobie siebie na werandzie małego domku w górach, gdzie opisuje kolejne losy swoich książkowych bohaterów.
Rzeczywistość okazała się kompletnym przeciwieństwem jej oczekiwań. Niektóre fragmenty Soli powstawały na kolanie podczas powrotu z zajęć rozklekotanym tramwajem bez klimatyzacji. Choć tytuł książki odnosił się do czego innego, to słone krople potu skapujące na pokreślone kartki ironicznie do niego pasowały. Pisanie czegoś dłuższego niż kilka stron okazało się mordęgą, ale dawało Elizie sporą satysfakcję. Była realistką, wiedziała, że ani fabuła, ani jej styl pisarski nie zasługują na szczyty list bestsellerów, lecz nie przeszkadzało jej to. Nadzieja na to, że ktoś zechce wydać książkę, a ona zobaczy swoje nazwisko na okładce, była dla niej wystarczającą motywacją. Nikt nie mógł przewidzieć przedziwnego zrządzenia losu, który wyniósł jej skromną książkę na wyżyny sprzedaży, a jej samej zapewnił niespodziewany rozgłos. Otrzymała kilka nagród, wystąpiła w reklamie społecznej, a nawet dostąpiła najwyższego zaszczytu w polskim show-biznesie – zaproszenia do telewizji śniadaniowej.
Po poznaniu Krzyśka wszystko zaczęło układać się jak w idyllicznym śnie. Na początku chyba żadne z nich nie wierzyło w powodzenie tego związku. Byli tak różni: on – na wskroś rzeczowy, spokojny, pochłonięty światową polityką i gospodarką, ona – żywa i energiczna, interesująca się bardziej problemami lokalnej społeczności niż konfliktem na Bliskim Wschodzie. Ale może właśnie te diametralne różnice sprawiały, że było im ze sobą tak dobrze. W końcu najlepiej pasują do siebie kolory z przeciwnych stron palety barw.
Okazało się, że łączyło ich jednak coś wspólnego: marzenie o uroczym domku na odludziu. Jednym z popołudniowych zwyczajów pary stało się przeglądanie ofert z różnych stron kraju i wyobrażanie sobie życia w góralskiej chatce albo leśniczówce. Eliza szczególnie upodobała sobie dom z bali w małej wiosce na Warmii. Ustawiła jego zdjęcie na tapecie komputera i często rozwodziła się nad tym, jak urządziłaby ogródek.
Siedemnasty marca – tę datę zapamięta do końca życia. Wtedy to po upojnym wieczorze Krzysiek wyciągnął z aktówki ciasno zwinięty rulonik papieru.
Akt własności.
Wsunięty w pierścionek zaręczynowy.
– Nie myśl tylko, że to prezent ode mnie – powiedział, gdy wyraz szoku na twarzy Elizy osłabł. – To propozycja. Ten dokument czyni cię współwłaścicielem domu, razem ze wszystkimi zobowiązaniami. Jeśli mamy budować przyszłość, to tylko ramię w ramię. Elizo Korcz – dodał, klękając – czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
W ten sposób miesiąc później świeżo upieczeni narzeczeni zamieszkali w nowym domu na odległym krańcu kraju. Posiadłość miała mniej niż dziesięć lat, a jej pierwotni właściciele sprzedali ją krótko po rozwodzie. W tym momencie Eliza osiągnęła szczyt młodzieńczych marzeń: była uznaną pisarką, miała swój wymarzony domek i ukochanego, który tolerował jej wariactwa. Nie wszystko jednak wyglądało tak, jak sobie zaplanowała. Twórcza atmosfera, która miała ją zewsząd otaczać, jakoś nie chciała się pojawić. W ciągu dwóch miesięcy od przeprowadzki napisała może pół rozdziału. Kilkakrotnie wczesnym rankiem siadała na tarasie z kubkiem kawy pod ręką, bezskutecznie usiłując przywołać natchnienie. Zdawało jej się wtedy, że spokojny krajobraz kpi z jej niemożności sklecenia choćby jednego porządnego akapitu.
Frustrację potęgowały cotygodniowe maile od agentki, która coraz bardziej niecierpliwie dopytywała o postępy prac. Po sukcesie Soli trzeba było kuć żelazo na tym papierowym kowadle. Eliza zauważyła jednak, że pisanie Poradnika ofiary, czyli jak tuszować siniaki makijażem w niczym nie przypominało dreszczu ekscytacji, jaki dawała jej pierwsza książka. Zamiast tego okazała się nudnym obowiązkiem, pracą domową, którą musiała odbębnić. W poczuciu desperacji zaczęła przeglądać internet w poszukiwaniu opowiadań, felietonów, czegokolwiek, co dałoby jej upragnioną inspirację.
I w końcu znalazła! Okazało się, że okolica, w której zamieszkali, była niemalże obiektem kultu. Legendy, plotki i domysły – wszystko to na wyciągnięcie ręki, czekające na rozwikłanie. Eliza czuła dokładnie to samo napięcie jak wtedy, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg wrocławskiej komendy policji, gdzie rozpoczęła się jej kariera. Była u progu zupełnie nowej przygody.
– Tak, wiem, cholerne poprawki do cholernej książki. Ale jeden wieczór zwłoki nie zaszkodzi – mruknęła. W głowie już rodził jej się schemat artykułu. – Poszperam trochę i… ej, przestań! – Dopiero teraz zauważyła, że dłoń Krzyśka zwinnie przemieściła się z karku na jej pierś. – Nie teraz, ja tu mam tajemnicę do odkrycia.
Krzysiek roześmiał się zawiedziony.
– No dobrze, Myszo. – Nachylił się i pocałował Elizę w czubek głowy. – Rozpal do czerwoności ten złakniony sensacji kraj, a ja jeszcze trochę popracuję. Pamiętaj o kawie, wystygnie ci.
– Jakiej tam kawie? Po tej historii serce mi wali jak po dobrym seksie. Przynieś wino. Albo nie, nalej mi tej swojej whisky. Już, już!
Krzysiek uniósł brew w zdumieniu.
Napisanie artykułu zajęło Elizie mniej czasu, niż sądziła, ale i tak gdy skończyła, było już grubo po północy. Rozprostowała obolałe kończyny. Gdy pisała, miała brzydki zwyczaj siedzenia na krześle zwinięta w kulkę z kolanami pod brodą. Uśmiechnęła się do siebie. „Jeśli tego nie zmienisz, kochana, to na starość skończysz z kręgosłupem skręconym w supeł”. Po przejrzeniu regulaminu forum pod kątem praw autorskich wkleiła opowiadanie „Uczennicy” do swojego artykułu: Tajemnice jeziora Wrzosna.
Ta mrożąca krew w żyłach historia to na szczęście tylko fikcja. Fikcja, która wiele mówi o tym, co dzieje się w głowach mieszkańców malowniczego zakątka Warmii. Mimo że od serii wstrząsających wydarzeń minęło ponad ćwierć wieku, to legenda, którą obrosło jezioro Wrzosna, wciąż jest żywa. Przeraża, ale jak widać, zaczyna też inspirować.
Jakie sekrety skrywają milczące wody i otaczający je las? Czy rzeczywiście mamy do czynienia z nadprzyrodzoną siłą albo klątwą? Mam nadzieję, że i tę zagadkę uda nam się wspólnie rozwikłać. Drodzy Czytelnicy „Apsconditum”, zapraszam w pełną tajemnic podróż nad Wrzosnę.
Poniżej w przystępny sposób opisała historię, która doprowadziła do powstania legendy o Duchu Jeziora. Opowieść wzbogaciła informacjami z dostępnych akt policji i zdjęciami miejsc, w których kolejno znaleziono cztery ciała.
Na tym kończymy pierwszą część opowieści. Czy te wszystkie wydarzenia coś łączy? Czy są sprawką tajemniczego Ducha, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, a może czymś jeszcze innym? Oceńcie sami. O wszystkich postępach w sprawie będę informować na bieżąco. Jak zwykle zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Eliza przejrzała cały tekst i z usatysfakcjonowaniem kliknęła przycisk „opublikuj”. Z pokoju Krzyśka wciąż dobiegał szybki, miarowy stukot klawiatury. Cóż za dobrana para, ona blogerka i pisarka, on inwestor, oboje przykuci do swoich małych urządzeń.
– Dopóki wi-fi nas nie rozłączy – mruknęła, uśmiechając się. Chwyciła szklankę i podeszła do okna. Od zawsze lubiła wpatrywać się w ciemność, dosłownie i metaforycznie. Zagadki i tajemnice pociągały ją, a w tym miejscu miała szansę zanurzyć się w nich kompletnie.
– Twoje zdrowie – powiedziała do ledwie widocznej tafli jeziora Wrzosna i szybkim ruchem dopiła resztkę whisky.