- W empik go
Duch śmierci - ebook
Duch śmierci - ebook
Młodą Evelin Shadow prześladują demony przeszłości. Gdy miała zaledwie trzynaście lat, matka próbowała ją zabić i rzuciła na nią klątwę, wedle której dziewczyna miała umrzeć w swoje dwudzieste trzecie urodziny.
Tego dnia rzeczywiście zostaje skazana na śmierć, lecz dostaje szansę sprzedania swej duszy Bogu Śmierci, jako jego narzeczona. Tak też się dzieje. Wkrótce Evelin uświadamia sobie, że jakkolwiek potoczą się sprawy, nie będą one miały dla niej szczęśliwego zakończenia.
Wyciągnęłam rękę w stronę klamki, ale po chwili się zawahałam. A jeśli tam też czeka na mnie coś, czego nie da się wytłumaczyć? Jestem już zmęczona.
Zacisnęłam dłoń w pięść, a niech się dzieje, co ma się dziać, chwyciłam za klamkę i otworzyłam.
Kiedy pchnęłam drzwi, wiedziałam już tylko jedno – ciemność mnie przechytrzyła i dopadła. Zamiast w klubie znalazłam się mniej więcej na wysokości dziesiątego
piętra we wznoszonym dopiero budynku. Jeden krok i oto jestem na krawędzi śmierci, pozostał mi jedynie krzyk. To zabawne, że w takich chwilach świat zdaje się toczyć w zwolnionym tempie. Można wszystko zobaczyć, o wszystkim pomyśleć. Niewątpliwie jest to szansa, by sekundę przed śmiercią człowiek pojął, jakie było jego życie.
Czuję, jak ciało samo się pcha, by po chwili znaleźć się na dole. Ostatnia próba złapania się czegoś, ostatnia, daremna próba ratunku. Znów łzy w oczach i pytanie „dlaczego ja?”.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-420-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Spójrz tylko na niego, jest przystojny! – Jennifer jak zawsze próbowała zwrócić moją uwagę na jakiegoś mężczyznę, a teraz miała ich aż za dużo.
– Nie podoba mi się tu… Musimy tu siedzieć? – spytałam, mając nadzieję, że zaraz zniknę z tego klubu i nie wrócę do niego przez najbliższy miesiąc. Nie lubiłam takich miejsc, za głośno, za gorąco, nie dość, że w Tallahassee i tak jest gorąco, w końcu to stolica Florydy, to na moje nieszczęście muszę siedzieć w pierwszym lepszym klubie, do jakiego udało się Jennifer mnie zaciągnąć.
– Nie narzekaj, Evelin! Za trzy godziny twoje dwudzieste trzecie urodziny! Musimy świętować! – powiedziała z wielkim entuzjazmem i widać było, że nie przyjmie mojej odmowy.
Jennifer jest moją najlepszą przyjaciółką i wielką optymistką. Przyciąga uwagę mężczyzn swoją wysportowaną figurą i długimi blond włosami. Zawsze jest uśmiechnięta.
– Tak, ale wiesz, że nie lubię chodzić do klubów.
– Powinnyśmy to zmienić! Może spotkasz tu kogoś? Kogoś, kto przyciągnie twoją uwagę, spojrzycie sobie w oczy i będziecie wiedzieć, że to miłość… – Po tych słowach Jennifer odeszła wyobraźnią w inny świat. Natychmiast się zaśmiałam.
– Błagam cię, znowu naczytałaś się tych romansów? Tam bohaterki są młode i piękne, takie jak ty. – Uśmiechnęłam się do niej, popijając przy tym swojego drinka. – Pójdę się odświeżyć, a ty rób, co chcesz. – Wstałam od stolika i poszłam w kierunku łazienki.
O dziwo nie było żadnej kolejki do ubikacji ani nikogo w środku. Westchnęłam i podeszłam do umywalki, najchętniej opryskałabym twarz wodą, ale makijaż mi to uniemożliwiał. Zerknęłam w lustro, by się upewnić, czy nie jest rozmazany, na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Po chwili uśmiechnęłam się delikatnie do swojego odbicia lustrzanego. Nie jestem wcale brzydka, szczupła z brązowymi włosami aż do pasa, ale najbardziej w moim wyglądzie lubię oczy, są fiołkowe, a to rzadki kolor. Ponownie się uśmiechnęłam, aż nagle poczułam chłód na skórze. To trochę dziwne, gdy na dworze jest prawie trzydzieści stopni, a w klubie jakieś dwadzieścia. Pierwszy raz pożałowałam, że włożyłam krótką, czarną, obcisłą sukienkę. Zabrałam torebkę i wyszłam z łazienki. W tej chwili doznałam szoku: zamiast wyjść na korytarz klubu, znalazłam się na dworze, na tyłach budynku. Dech zamarł mi w piersi, chciałam wrócić drzwiami, którymi się tu dostałam, ale były zamknięte. Znów poczułam chłód na skórze.
– Evelin… – wypowiedział moje imię męski głos.
Zamarłam, bałam się odwrócić.
– Evelin… – Znowu ten męski głos. Zebrałam się na odwagę i odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos, nie mogłam zebrać myśli, nie wiedziałam, co robić. Moje oczy zobaczyły jedynie ciemność, lecz czułam, że ktoś tam jest. Bezwiednie zrobiłam krok naprzód, chciałam go zobaczyć, bałam się, ale coś mnie tam przyciągało.
– Evelin!
Odwróciłam się i zobaczyłam Jennifer.
– Evelin! Co ty tutaj robisz?! Mówiłaś, że idziesz tylko do łazienki, a ja cię znajduję na tyłach klubu. – Jennifer podeszła i spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem. Gdy się do mnie zbliżyła, chłód zniknął razem z ciemnością i tajemniczym mężczyzną. Nie mogłam jej tego opowiedzieć, przecież to było takie nierealne.
– Może pojadę już do domu? Jestem trochę zmęczona. – Starałam się nie patrzeć jej w oczy, od razu by wyczuła, że coś jest nie tak.
– Cóż… Niech ci będzie. Wezwać taksówkę?
– Nie. Przejdę się, spacer dobrze mi zrobi. – Westchnęłam i przetarłam czoło ręką. Znów było gorąco.
– Przejdziesz się? A rano pewnie dostanę telefon, że leżysz gdzieś martwa, bo jakiś zboczeniec cię dorwał.
– I mówi mi to wieczna optymistka? Więcej wiary we mnie. – Uśmiechnęłam się do niej, lecz ten uśmiech był udawany. Nie chciałam się przyznać, że istnieje możliwość, że znów mogę spotkać mężczyznę z ciemności, który znał moje imię.
– Dobra! Idź, ale jak dojdziesz do domu, to zadzwoń lub napisz. – Ucałowała mnie na drogę i poszła z powrotem do klubu.
Idąc do domu, czułam się niepewnie. Kim był mężczyzna spod klubu i skąd znał moje imię? I to zimno… Powoli zaczęłam myśleć, że może iść za mną, więc przyśpieszyłam kroku. To, co mi się przytrafiło, było dziwne i niewytłumaczalne. Stanęłam przy drzwiach mojego mieszkania.
– Po prostu za dużo wypiłaś, Evelin, i coś ci się przywidziało – powiedziałam sama do siebie i weszłam do środka. Mieszkałam na czwartym piętrze w czteropiętrowej kamienicy, moje lokum składało się z kuchni, łazienki, salonu i sypialni. Może i było małe, ale należało do mnie. Zerknęłam na zegarek, była dwudziesta trzecia, godzina do moich urodzin. Nim zdążyłam coś zrobić, zadzwonił mój telefon.
– Halo – odezwałam się, gdy już miałam słuchawkę przy uchu.
– Evelin, słońce moje. Jak się masz?
Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą, przez chwilę myślałam, że to może być mężczyzna sprzed klubu.
– Tato… Dlaczego dzwonisz tak późno?
– Za godzinkę twoje urodziny, a ja się boję, że do tego czasu mogę zasnąć. Obudziłem cię?
– Nie… Dopiero wróciłam do domu, Jennifer wyciągnęła mnie do klubu. – Usiadłam na kanapie, ściągając szpilki. – Dziękuję, że dzwonisz, dawno nie rozmawialiśmy.
– Kiedy mnie odwiedzisz? – Ojciec mieszkał w Miami. – Joshua by się ucieszył z twojej wizyty, w końcu to twój przyjaciel z dzieciństwa.
– Tato… Chciałabym cię odwiedzić… Ale wiesz, że mam pracę, a do tego za dużo tam jest wspomnień, przykrych wspomnień. – W tym momencie spojrzałam na moją prawą rękę, na której widniała blizna po przecięciu.
– Doskonale wiesz, że gdybyś zamieszkała ze mną, to finansowo miałabyś lepiej.
– Nie chcesz się poddać, tato… Może kiedyś wpadnę, ale nie jestem teraz gotowa.
– Szkoda… Strasznie za tobą tęsknię. Cóż… Myślę, że za jakieś trzy miesiące przyjadę do ciebie na kilka dni.
– Cieszę się i nie mogę się już doczekać. Wezmę sobie wtedy wolne w pracy. – Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, że niedługo zobaczę się z ojcem, z wzięciem wolnego nie powinnam mieć żadnych trudności, w końcu pracuję jako kelnerka w barze.
– Wszystkiego najlepszego, Evelin, i nie przejmuj się przeszłością.
Nim zdążyłam coś powiedzieć, on się rozłączył. Dokładnie wiedziałam, co miał na myśli… Klątwę, którą rzuciła na mnie moja matka. Westchnęłam, w końcu Josephine była chora, nie wiedziała, co robi. Nie mam się czym przejmować. Nie zawracając sobie tym dłużej głowy, poszłam się umyć i prosto do łóżka, naprawdę nie mam się czym przejmować, i usnęłam.
O ósmej rano obudził mnie mój budzik. Przetarłam oczy i się uśmiechnęłam. Mam już dwadzieścia trzy lata i nadal żyję. Zaśmiałam się, czyli jednak się przejmowałam.
Kiedy zadzwoniła moja komórka, natychmiast odebrałam.
– Evelin! Dlaczego nie dałaś mi znać, że bezpiecznie dotarłaś do domu? – To była Jennifer.
– Ups… Wyleciało mi to z głowy, wybacz. Mam nadzieję, że jednak dobrze się bawiłaś.
– Dopiero wracam do domu, a noc była boska! – wykrzyknęła radośnie Jennifer.
– Cieszy mnie to, za dwie godziny widzimy się w pracy. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Wiedziałam, że będzie próbowała wywinąć się od pracy, ale postanowiłam, że tym razem jej się nie uda.
Wstałam z łóżka, odświeżyłam się i poszłam do kuchni zrobić śniadanie. Przygotowałam sobie płatki kukurydziane z mlekiem, usiadłam przy stole i powoli zaczęłam jeść. Dziesięć lat, tyle minęło od incydentu z moją matką. Dziesięć lat temu pod nieobecność ojca próbowała mnie zabić, chociaż sama twierdziła, że rzucała na mnie klątwę. Dokończyłam płatki i się zaśmiałam. Według tej klątwy już powinnam być martwa. Pomyłam naczynia, ubrałam się i wyszłam z mieszkania. Do rozpoczęcia pracy została mi godzina, więc wolnym krokiem poszłam do najbliższej kawiarni, starając się przede wszystkim nie myśleć o klątwie. W kawiarni była już dosyć duża kolejka, ale ucieszyło mnie to, miałam jeszcze dużo czasu. Stałam może z dziesięć minut, aż w końcu nadeszła moja kolej. Zamówiłam zwykłą kawę z brązowym cukrem. Barista zaczął ją szykować, gdy zadzwoniła moja komórka. Odwróciwszy się plecami do lady, odeszłam parę kroków, gdy nagle ekspres ciśnieniowy wybuchł, a wrząca woda i kawa zaczęły tryskać wokół niego. Ludzie zaczęli krzyczeć, ja byłam najbliżej. Jakiś mężczyzna odciągnął mnie na bezpieczną odległość od eksplodującego ekspresu. Po chwili podeszła do mnie pracownica kawiarni.
– Wszystko z panią w porządku? – spytała.
Na chwilę odebrało mi mowę, nie wiedziałam za bardzo, co się dzieje.
– N-nie… Wszystko w porządku – odpowiedziałam trochę zmieszana.
– Całe szczęście, że w ostatnim momencie odeszła pani od lady. Na pewno nic pani nie jest? Może wezwiemy pogotowie?
– Nie, nie trzeba. Jestem cała… Ja już pójdę… Proszę się nie zamartwiać.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam prosto w stronę mojego baru. Gdyby ktoś do mnie nie zadzwonił, to prawdopodobnie byłabym mocno poparzona i pokaleczona… No właśnie! Telefon! Cały czas ściskałam go w dłoni. Szybko sprawdziłam połączenia przychodzące. Jedyne dzisiejsze było od Jennifer, która dzwoniła do mnie z rana. Stanęłam na środku chodnika. Przecież nie mogło mi się zdawać, że ktoś do mnie dzwoni… Westchnęłam i znów ruszyłam w stronę pracy. Nie powinnam się tym zadręczać, ważne, że nic mi nie jest. Po jakichś dziesięciu minutach dotarłam do baru i poszłam się przebrać do szatni, gdzie była już Jennifer.
– Cześć. I jak tam jubilatka? Może pójdziemy dzisiaj na jakieś cia… Evelin! Dlaczego tył koszulki masz cały w kawie? To kawa? – Jennifer podeszła do mnie zaniepokojona. Szybko ściągnęłam bluzkę, nie zauważyłam, że jednak w kawiarni trochę mnie opryskało. Jennifer nagle dotknęła moich pleców. – Masz je trochę zaczerwienione, co się stało?
– No cóż… Poszłam na kawę, a tu nagle ten ekspres… no po prostu wybuchł – wyjaśniłam, wkładając służbową bluzkę i zawiązując fartuch wokół bioder.
– Co takiego?
– To, co słyszysz, a teraz czas do pracy. Nie martw się, jestem cała, nic mi nie jest. – Uśmiechnęłam się do niej i poszłam prosto na bar. Wzięłam swój notatnik i zapukałam w okienko od kuchni, które po chwili się otworzyło.
– Cześć, Tom. – Tom był jednym z kucharzy.
– Cześć. W końcu jesteś! Mam dość tej nowej kelnerki, dobrze, że już sobie pójdzie.
Zaśmiałam się na jego słowa.
– Nadal nie pamiętasz jej imienia? – spytałam, powstrzymując się od dalszego śmiechu.
– Pamiętam tylko imiona tych, których lubię. Zmieniając temat, może jakieś śniadanko?
– No właśnie, co mamy dzisiaj na śniadanie w menu?
– Jajka z bekonem lub kanapka z indykiem, co dla was? – Tom uśmiechnął się do mnie.
– Dla mnie kanapka z indykiem… Dla Jennifer też. – Uśmiechnęłam się, nalałam kawy do dzbanka, po czym, uzbrojona w dzbanek i notatnik, ruszyłam zbierać zamówienia. Jakoś po godzinie usłyszałam trzask rozbijającego się szkła. Po chwili podbiegła do mnie Jennifer.
– Stłukłam szklanki, biegnę po zmiotkę, a ty tam przypilnuj – powiedziała, znikając za drzwiami kuchni.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę potłuczonego szkła, martwiąc się, żeby ktoś się nie pokaleczył. Byłam już blisko, gdy nagle jeden z klientów wstał z miejsca i zderzył się ze mną. Straciłam równowagę i upadłam na ziemię.
– Evelin! Jesteś cała?! – usłyszałam za sobą głos Jennifer. Prawie natychmiast wstałam.
– Taaa… Nic mi nie jest. Lepiej to sprzątnij. – Spojrzałam w stronę porozrzucanego szkła i zobaczyłam na nim trochę krwi.
– Evelin! Ręce ci krwawią! – wykrzyknęła Jennifer i szybko zaciągnęła mnie do łazienki.
Zerknęłam na swoje dłonie, w paru miejscach tkwiły odłamki szkła.
– Mam dziś pechowy dzień – westchnęłam, wyciągając z ciała kawałki szkła.
– Teraz pod wodę! – Jennifer odkręciła kran, patrząc na mnie z obawą. Wykonałam jej polecenie bez żadnego sprzeciwu.
– Nie martw się, nie wbiły się głęboko. – Uśmiechnęłam się do niej, żeby jakoś rozładować sytuację.
– To moja wina, to ja zbiłam te szklanki! – Widać było, że Jennifer strasznie się o mnie martwi.
– Daj spokój, to wina szefa, że je kupił. – Zaśmiałam się i delikatnie zaczęłam osuszać ręce ręcznikiem.
– Może pojedziemy do szpitala? – spytała Jennifer.
– Po co? Nic mi nie jest. Zabandażuj je. – Wyciągnęłam w jej stronę pokaleczone ręce, a ona bez szemrania wykonała moją prośbę. Gdy było po wszystkim, uśmiechnęłam się do niej.
– Wracajmy na bar, Tom nie da sobie rady sam.
Wróciłyśmy do pracy. Po pięciu godzinach nasza zmiana się kończyła. Przebrałyśmy się szybko i wyszłyśmy z baru.
– To co? Może wybierzemy się na ciastko? – spytała Jennifer radosnym głosem. Ulżyło mi, że już odzyskała humor.
– Wiesz… Ja na dzisiaj już mam dosyć. Pójdę prosto do domu. Może jutro?
– Ale dzisiaj są twoje urodziny! – Wiedziałam, że Jennifer tak szybko nie odpuści.
– Jedyne, czego potrzebuję, to wino, świece i jakaś książka. – Uśmiechnęłam się do niej, mając nadzieję, że jednak mi odpuści.
– Jak chcesz, pójdę ci kupić prezent. Może być jakiś gorący romans? – Zaśmiałam się na jej słowa i ją ucałowałam, a potem się pożegnałam.
Dzisiaj naprawdę mam pechowy dzień, najpierw kawiarnia, później wypadek w pracy. Najlepiej będzie, jak teraz pójdę do domu. Szłam może jakieś dziesięć minut, gdy nagle usłyszałam pisk opon. Odwróciłam się w stronę ulicy: pędzący samochód jechał prosto na mnie. To już koniec – tylko to miałam w głowie. Matka naprawdę mnie przeklęła, ja tu umrę. Sekundy mijały, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Nawet nie zdążyłam krzyknąć. Nagle poczułam, że ktoś ścisnął mnie za rękę i z ogromną siłą szarpnął w bezpieczne miejsce. Parę sekund później samochód zatrzymał się w miejscu, w którym przed chwilą stałam, a ja sama leżałam parę centymetrów dalej. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w miejsce wypadku, przecież ja tam stałam. Po chwili poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Zerknęłam za siebie, była to starsza, ciemnoskóra kobieta.
– Jak cię przed tym wszystkim zobaczyłam, wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak.
Jej słowa mnie zszokowały, zamiast spytać, czy nic mi nie jest, ona mówi mi coś takiego…
– Pani mnie uratowała? – wydukałam po kilku sekundach.
– W ostatniej chwili. – Kobieta zerknęła na zbiegowisko, który zebrało się wokół nas. – Chodź ze mną!
Nim zdążyłam zaoponować, chwyciła mnie za ramię i wyprowadziła z tłumu.
– Gdzie mnie pani zabiera?! – wykrzyknęłam, kiedy już byłyśmy trochę oddalone od miejsca wypadku.
– Nie bój się, moje dziecko. Ludzie mówią na mnie „madame Ida”, wróżę z kart i takie tam. W mojej rodzinie każda kobieta potrafiła wyczuć rzeczy, których zwykły śmiertelnik nie zauważy. Nad tobą krąży klątwa, czuję to, a nawet widzę za tobą ciemność. Twoja dusza została sprzedana i teraz się o nią dopominają.
Kobieta przerwała na chwilę, a ja byłam w takim szoku, że nie mogłam nic z siebie wydusić. Klątwa… Moja matka Josephine, ona naprawdę byłaby w stanie to zrobić?
– Ja ci pomogę, szkoda mi twojej duszyczki, ale… Ale czy będziesz w stanie się poświęcić?
– Poświęcić? – spytałam.
Kobieta nie odpowiedziała, przez resztę drogi nawet się nie odezwała. Milczałam, pozwoliłam, by prowadziła mnie w nieznane miejsce. Bałam się prawdy, bałam się tego, co usłyszę, naprawdę się bałam.
Po jakimś czasie, nawet nie wiem, jak długo tak z nią szłam, znalazłyśmy się przed starą kamienicą. W jednym z okien zauważyłam plakat: „Madame Ida zaprasza. Wróżka wszystko ci powie”. Na ten widok zachciało mi się śmiać, nigdy nie wierzyłam w takie rzeczy, lecz sytuacja była zbyt poważna, by pozwolić sobie na śmiech. Kobieta wprowadziła mnie do środka. Pokój wyglądał tak jak w jednym z tych filmów, w których Cyganki patrzą w swoje kule i wygadują różne bzdury, tyle że w tym pokoju nie było kuli.
– Siadaj.
Wykonałam jej polecenie bez zastanowienia, chciałam usłyszeć, co ma mi do powiedzenia.
– Wie pani, że jestem przeklęta? Skąd? – spytałam po chwili. Byłam osobą raczej niecierpliwą.
– Tacy ludzie zawsze pachną siarką i różami, minęłaś mnie chwilę przed wypadkiem i od razu to od ciebie wyczułam. A do tego ta… – Kobieta przerwała.
– Co takiego?
– Gdziekolwiek pójdziesz, za tobą snuje się ciemność. Świadczy to o tym, że klątwa jest dość potężna. Twoje życie na ziemi się skończyło.
Na te słowa zamarłam, przecież powiedziała mi, że pomoże mojej duszy.
– Nie żebym w to wierzyła… Za dużo się dzisiaj wydarzyło… Chcę wiedzieć, czy jest dla mnie jakiś ratunek.
– Życie na ziemi się skończyło, ale… Gdybyśmy nic nie zrobiły, to twoją duszę pożarłaby ciemność, a tam katusze jak w piekle i już byś nie mogła wrócić. Za wiele nie możemy zrobić… Można spróbować sprzedać twoją duszę Bogu Śmierci.
To, co usłyszałam… Gdybym stała, to już dawno padłabym z wrażenia na ziemię. Nie wiedziałam, czy ona sobie ze mnie żarty robi, czy mówi poważnie.
– Słucham? – spytałam się po chwili. Chciałam jednak usłyszeć, o co w tym wszystkim chodzi.
– Sprzedać twoją duszę Bogu Śmierci jako narzeczoną. Byłabyś narzeczoną Boga Śmierci.
– Pani sobie ze mnie żartuje… – wydusiłam, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć.
– Chciałabym… – Kobieta westchnęła ciężko. – Możesz mi nie wierzyć, ale sama przyznasz: czujesz, że coś jest nie tak. To twoja ostatnia deska ratunku.
Madame Ida nagle wyszła z pokoju, a ja zostałam sama ze swoimi myślami, lecz nie wiedziałam, co mam myśleć. Przecież w każdej chwili mogłabym wyjść, ale… Jeśli to, co mówi ta kobieta, jest prawdą? Po chwili wróciła, trzymając w dłoniach podłużne czarne pudełeczko.
– Wiem, że nie jesteś przekonana, decyzja należy tylko do ciebie. – Położyła pudełeczko na stoliku. – Gdy jednak będziesz chciała uratować duszę, to w tym pudełku znajdziesz czarną świeczkę. To nie jest zwykła świeczka. Zapalisz ją zapałką, którą też tam znajdziesz. O której godzinie się urodziłaś?
– O północy – odpowiedziałam niechętnie, bo właściwie nie miałam ochoty dłużej tego ciągnąć.
– Zapalisz tę świeczkę pięć minut przed północą, a równo o północy musisz ją zdmuchnąć. Tym sposobem ściągniesz do siebie kogoś z otchłani śmierci.
– Słucham? Mam wzywać martwych? – Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
– Nie sądzę, że zjawi się sam Bóg Śmierci, ale na pewno ktoś od niego. – Kobieta podniosła pudełeczko ze stolika, włożyła mi je do ręki i zacisnęła mi na nim dłoń. – Nigdzie nie dostaniesz takiej świeczki, zostały stworzone tylko dwie, przez samego Boga Śmierci. Jedna już została zużyta.
Kobieta wstała z miejsca i wskazała mi drogę do wyjścia. Nic nie powiedziałam, wstałam i wciąż trzymając pudełko, po prostu poszłam.
Szybkim krokiem zmierzałam do domu. Nie wiedziałam, co myśleć. Co się dzieje? Czy ta kobieta sobie ze mnie żartowała? Dobrze, że nie kazała mi zabijać kurczaków albo coś w tym rodzaju. Po drodze zauważyłam sklep spożywczy, bez zastanowienia weszłam do środka. Przecież mam dzisiaj tylko pechowy dzień, nie ma potrzeby wierzyć, że mam umrzeć. Moje pierwsze kroki skierowałam w stronę alkoholu, potrzebowałam jakiegoś dobrego czerwonego wina. Gdy zbliżyłam się do regału z winami, zauważyłam stojące na górnych półkach kartony, pewnie z alkoholem. Chwyciłam pierwsze lepsze wino i poszłam dalej. Zrobiłam może ze cztery kroki, gdy wszystkie te kartony pospadały z półki i wylądowały w miejscu, w którym stałam. Prawie natychmiast usłyszałam, jak jeden pracownik krzyczał do innego, że tych kartonów już dawno nie powinno tam być. Skierowałam się w stronę kasy, to był tylko zbieg okoliczności. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu.
Idąc do domu, starałam się nie zwracać na nic uwagi, nie chciałam wpaść w paranoję, nie chciałam myśleć o tym, że coś w każdej chwili może mnie zabić. Gdy dotarłam do domu, była godzina osiemnasta. Postawiłam butelkę z winem w kuchni i poszłam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Byłam zmęczona, za dużo dzisiaj się wydarzyło. Westchnęłam i przemyłam twarz wodą, nie przejmując się makijażem. Ledwie się przebrałam i trochę uspokoiłam, ktoś zapukał do drzwi. Ostrożnie je otworzyłam i zobaczyłam Jennifer.
– Mam dla ciebie prezent urodzinowy! – Jennifer się zaśmiała i nie czekając na zaproszenie, weszła do mieszkania.
– Już nie mogę się doczekać. – Uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi.
– Niestety nie znalazłam żadnego fajnego romansu, ale… – Przerwała na chwilę i wyciągnęła z torebki jakiś wisiorek. – Kupiłam ci amulet! Po dzisiejszym wypadku w pracy stwierdziłam, że ci się przyda. To jest Vajra. – Uśmiechnęła się i podała mi wisiorek. Był to krzyżyk, który na każdym końcu miał jakby korony, jakie nosili królowie z dawnych czasów.
– Dziękuję, jest ładny. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
– Kobieta, która mi go sprzedała, powiedziała że ma moc ochrony przed złem. – To powiedziawszy, Jennifer postawiła na stole siatkę, której wcześniej nie zauważyłam.
– A co to?
– Nasza kolacja. Zamówiłam nam nadziewane mięsem ravioli w sosie pomidorowym, a do tego posypane serem. Niestety musimy zjeść bez alkoholu, spotykam się dziś z siostrą i nie chcę, by coś ode mnie wyczuła. – Jennifer wyciągnęła dania z siatki i zabrała się do jedzenia.
Uśmiechnęłam się i też zaczęłam jeść, miło było spędzać czas z przyjaciółką, ale nie chciałam jej wspominać, co się wydarzyło po pracy, za bardzo by się zamartwiała.
Jennifer wyszła o dwudziestej trzeciej, a ja posprzątałam po kolacji i przygotowałam sobie kąpiel. Przed kąpielą poszłam do sypialni, czułam, że muszę się odprężyć, a świece powinny mi pomóc. Wyciągnęłam z jednej z szafek duży karton, w którym je trzymałam. Już miałam iść ze świecami do łazienki, gdy zerknęłam w stronę nocnej szafki, gdzie leżało czarne pudełeczko, które dostałam od madame Idy. Bez większego zastanowienia wzięłam je z sobą i poszłam do łazienki. Rozstawiwszy wszystkie świece, przygasiłam światła, ułożyłam się wygodnie w wannie i zamknęłam oczy. Ciepła woda oraz zapach cynamonowego płynu do kąpieli ukoiły moje nerwy i spięte mięśnie. Tego właśnie było mi trzeba – relaksu. Uśmiechnęłam się do siebie i zanurzyłam się w wodzie aż po czubek głowy. Trwałam chwilę pod wodą, nim się wynurzyłam. Przetarłam oczy i sięgnęłam po telefon komórkowy, by sprawdzić, która godzina. Siedem minut do północy. Westchnęłam i sięgnęłam po czarne pudełeczko ze świecą. Dzisiejszy dzień był bardzo pechowy, więc jeśli coś ma się dziać, to niech się dzieje. Otworzyłam pudełko, w środku znajdowała się czarna świeca, po której było widać, że zrobiono ją ręcznie. Na dnie pudełka leżała tylko jedna zapałka. Bez namysłu zapaliłam zapałkę i zerknęłam na godzinę w telefonie. Pięć minut przed północą. Westchnęłam i w tym samym momencie zapaliłam świeczkę. Spodziewałam się, że płomień będzie żółty, lecz był czarny, tak samo jak świeca. Wypaloną zapałkę rzuciłam gdzieś w kąt łazienki i wolną ręką przetarłam czoło. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt sześć, jeszcze tylko cztery minuty. Zamknęłam oczy i przez dłuższą chwilę ich nie otwierałam. Potem przypomniałam sobie o zapalonej świecy. Natychmiast zerknęłam na godzinę, minuta do północy. Westchnęłam, północ. Zamknęłam oczy i zdmuchnęłam czarny ogień. Wszystkie świece w łazience zgasły i w tym samym momencie poczułam chłód na nagiej skórze, a po chwili usłyszałam tak głośny pisk, że mogłyby od niego pęknąć bębenki w uszach. Chcąc zasłonić uszy, puściłam czarną świecę, która wpadła do wody. Chwilę później słychać było tylko ciszę, świece same się zapaliły, przywracając łazience jasność, przejmujący chłód również odszedł. Prawie natychmiast wstałam i owinęłam się ręcznikiem. Pogasiłam wszystkie świece, czym prędzej wyszłam z łazienki i usiadłam na kanapie w salonie. Cała się trzęsłam, w życiu nie przeżyłam czegoś takiego. Jakiś czas siedziałam bez ruchu, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie tego, co się właśnie stało, lecz nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Wstałam z kanapy, włożyłam koszulę nocną sięgającą mi do połowy ud i zaczęłam się przechadzać po salonie, wmawiając sobie, że to jedynie moja wyobraźnia. Westchnęłam, poszłam do sypialni, wyciągnęłam z nocnej szafki tabletki nasenne i połknęłam dwie. Położyłam się do łóżka, by po chwili odpłynąć w ramiona Morfeusza.
Wielka sala, ubrani dostojnie mężczyźni, kobiety w pięknych długich sukniach jak na średniowiecznych balach. To musi być bal. I jestem tam ja w niebieskiej sukni, od bioder poszerzającej się ku dołowi, a z obcisłą górą, odkrytymi ramionami i dekoltem, lecz z długimi rękawami, które zakrywają mi całe ręce, część włosów mam upięte w mały kok, a część, delikatnie falowana, spływa mi delikatnie na ramiona. Wszystkie spojrzenia są skierowane w moją stronę, gdy na środku sali tańczę z mężczyzną, a inni stoją pod ścianą. Głowę mam opartą na jego ramieniu, tak że nie widzę jego twarzy, czuję się bezpiecznie, czuję, że ten mężczyzna wiele dla mnie znaczy, może nawet go kocham? Po chwili słyszę śmiech na sali, by po chwili przekonać się, że wszyscy zaczęli się śmiać. Odrywam się od mężczyzny i cały czas kręcąc się wokół siebie, patrzę na ich twarze, wszyscy śmieją się ze mnie, ich spojrzenia są pełne pogardy, czuję, że nie powinno mnie tam być. Śmiech coraz bardziej przeradza się w dzwonek i wtedy otwieram oczy – to był tylko sen. Nadal słyszałam dźwięk dzwonka, zerknęłam w stronę swojego telefonu.
– Halo? – powiedziałam, ziewając.
– Pomyślałam, że zadzwonię przed pracą. Jest już ósma rano. – To była Jennifer. Westchnęłam i przetarłam oczy.
– Dzięki, widzimy się za dwie godziny.
Rozłączyłam się, wstałam z łóżka i poszłam do łazienki załatwić swoje poranne czynności. Potem usiadłam na kanapie w salonie i włączyłam telewizor. Leciały akurat wiadomości, ale jakoś nie zwracałam na nie uwagi. Rozmyślałam o dzisiejszym śnie. Nie pierwszy raz coś takiego mi się śniło, co jakiś czas ten sen powracał, zawsze ten sam. Westchnęłam i zerknęłam na zegar w salonie, za godzinę muszę być w pracy. Wstałam z kanapy i poszłam do sypialni się przebrać. Postanowiłam, że włożę dzisiaj dżinsowe spodnie do kolan, a na górę długą czarną bluzkę na guziki, z dekoltem w serek, bez rękawów. Ubierając się, zerknęłam w stronę nocnej szafki, na której leżał wisior od Jennifer, nawet nie pamiętałam, bym go tam kładła. Już całkiem ubrana wzięłam wisior do ręki, podeszłam do ogromnego lustra, które stało w sypialni, i założyłam prezent od Jennifer na szyję. Miałam nadzieję, że ten amulet naprawdę potrafi ochronić przed złem. Chwilę później wyszłam z mieszkania. Idąc ulicą w stronę pracy, cały czas się rozglądałam, musiałam przyznać, że się bałam, w końcu cały wczorajszy dzień był dla mnie pechowy, więc nie zdziwiłabym się, gdyby coś się dzisiaj stało. Po drodze minęłam kawiarnię, w której wczoraj doszło do wypadku z ekspresem do kawy. W środku było sporo ludzi, przez chwilę miałam nawet ochotę tam wejść, ale postanowiłam sobie dziś odpuścić. Dziesięć minut później byłam już w barze, jak zwykle poszłam do szatni się przebrać. Jennifer już tam była.
– Cześć. Jestem wykończona! Nie cierpię, gdy siostra mnie odwiedza – paplała, nim zdążyłam na dobre wejść do szatni.
– Amanda? Ma na imię Amanda? – spytałam, ściągając z siebie górę, by włożyć służbową czarną bluzkę z krótkim rękawem.
– Tak, Amanda. Cały czas mi powtarzała, że powinnam iść na studia, a nie siedzieć w tym barze. – Jennifer westchnęła. – Ale wiesz co? To moje życie i żadna Amanda nie będzie mi mówić, co mam robić! Na szczęście dzisiaj wieczorem wyjeżdża i nie zobaczę jej, mam nadzieję, przez rok.
Jennifer skończyła mówić. Ja miałam już na sobie fartuch i byłam gotowa do pracy, lecz gdy spojrzałam na swoją przyjaciółkę, dostrzegłam, że ona jeszcze się nie przebrała.
– Masz rację, to twoje życie, a teraz się przebieraj i do pracy.
Uśmiechnęłam się do niej i poszłam na bar. Schowałam do kieszonki w fartuchu notatnik i długopis i zapukałam w okienko do kuchni.
– Cześć, Evelin! – Tom się uśmiechnął.
– Cześć. Co mamy dzisiaj na śniadanie?
– Naleśniki z syropem klonowym i… – Tom przerwał, gdy na salę weszła Jennifer. – Cześć, Jennifer! Jak już jesteś, to posprawdzaj na każdym stoliku, czy jest syrop klonowy, jeśli nie ma, to uzupełnij.
Jennifer nic nie odpowiedziała i poszła sprawdzać stoliki.
– Na czym to ja skończyłem? A! No a do tego jeszcze tost z kurczakiem i jajkiem. Co dla was?
– Tost. – Uśmiechnęłam się do Toma, jednocześnie nalewając do dzbanka kawy, i ruszyłam przyjmować zamówienia.