Duchowe konsekwencje aborcji - ebook
Duchowe konsekwencje aborcji - ebook
„Czasami ludzie dorośli doznają dziwnych dolegliwości, ponieważ dziecko, które miało się urodzić przed nimi, zostało usunięte. Rodzice często nie mówią dzieciom o takich sprawach. To są bardzo tajemnicze przypadki i nie wszystkie wymagają uwolnienia, a raczej wewnętrznego uzdrowienia. (…)
Kobiety dotknięte syndromem poaborcyjnym cierpią fizycznie i duchowo. Są to zwykle przypadki, wobec których stosuje się terapie i uzdrawianie wewnętrzne. Posługa polega wówczas na modlitwie o uzdrowienie wewnętrzne, które umożliwi kobiecie otwarcie się na miłosierdzie Boże. W niektórych przypadkach istnieje możliwość wstąpienia w taką kobietę złego ducha, może z powodu długo skrywanej winy. Sądzę jednak, że takie przypadki są rzadkie”.
ks. John Abberton – egzorcysta diecezji Leeds w Wielkiej Brytanii
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64789-73-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyrosłam w rodzinie katolickiej. Mieszkaliśmy w małej miejscowości w województwie świętokrzyskim. Rodzice od najmłodszych lat przekazywali nam wiarę, prowadzali do kościoła, uczyli, jak żyć, by być posłusznym Bogu i kochać Go całym sercem. Wraz z nimi i z rodzeństwem często pielgrzymowałam do Matki Bożej Sulisławskiej, by modlić się przed Jej cudownym obrazem.
Tamten okres dzieciństwa, a potem młodości, był najlepszym czasem w moim życiu. Miałam kochającą się rodzinę i świadomość, że Bóg mnie kocha. Rodzice pokładali wielką nadzieję w moim wykształceniu, w tym, że w przyszłości znajdę dobrą pracę. Kiedy dostałam się na studia do Krakowa, byli bardzo szczęśliwi: „Jesteśmy z Ciebie bardzo dumni, córuś”, powtarzali przy każdej okazji.
W Krakowie intensywnie wzięłam się do nauki. Przez pierwsze miesiące ostro wkuwałam, ale kiedy oswoiłam się już nieco z życiem akademickim, zapragnęłam znaleźć przyjaciół, z którymi mogłabym czasami gdzieś wyjść. Moje studenckie życie nabrało kolorów, gdy poznałam Radka. Był na czwartym roku i mieszkał w tym samym akademiku, co ja. Zaimponował mi – był przystojny i miał długie blond włosy. Wprowadził mnie w nieznany mi dotąd świat: rozrywki, muzyki, seksu i magii. Na początku wydało mi się, że Radek i jego przyjaciele prowadzą dość rozwiązłe życie. Kochałam mojego chłopaka, ale gdy na początku naszej znajomości zaproponował mi seks, opierałam się. Dałam mu do zrozumienia, że tak blisko chciałabym być dopiero z przyszłym mężem. Długo się śmiał: „W jakim świecie Ty żyjesz? Jesteś śliczna, moja i pragnę Cię. Co złego jest w tym, że oboje będziemy mieć przyjemność?”.
Ostatecznie przekonał mnie. „Może ja rzeczywiście odstaję od współczesnej młodzieży?”, zastanawiałam się. Nie chciałam wyjść na jakąś zacofaną dziewczynę z prowincji i zgadzałam się na styl życia, jaki prowadził mój ukochany. Przebywając w gronie jego przyjaciół, próbowałam tego wszystkiego, co wcześniej wydawało mi się złe: alkoholu, „trawki” i magii, bo naszym codziennym rytuałem było stawianie kart tarota. Radek był w tym najlepszy, tzn. najbardziej się angażował. Karty były dla niego przewodnikiem, codziennie je układał, medytował. Próbował nauczyć mnie posługiwania się nimi, ale nie czułam się dobrze, mając przed sobą te satanistyczne obrazki. Kochałam mojego chłopaka i dlatego nie przeszkadzały mi te jego zainteresowania. Ponadto nie byłam wówczas świadoma tego, że był uzależniony od tarota. Nawet gdy chwilami stawał się zbyt nerwowy, nadpobudliwy, to nie jego, lecz siebie obwiniałam za ten stan rzeczy.
Starałam się mu przypodobać, więc z czasem sama zajęłam się wróżbiarstwem i horoskopami. Tak jak on obwieszałam się symbolami okultystycznymi. Jedynie wtedy, gdy jechałam do rodziców, zostawiałam całą tę biżuterię w akademiku. Przebywając w domu, zauważyłam, że nie jestem już taka, jak kiedyś, a rodzice wydali mi się zacofani z tą ich pobożnością. Po kilku dniach pobytu u nich marzyłam o tym, by jak najszybciej wrócić do mojego świata w akademiku – świata niezwykłego, pełnego magii, muzyki i seksu. Już nie nauki, bo zawalałam egzamin po egzaminie. Im więcej złego działo się w moim życiu, tym bardziej czułam się związana z Radkiem. Wydawało mi się wtedy, że jestem kimś wyjątkowym, lepszym od moich znajomych z roku i że mogę sama decydować o swoim życiu.
Wkrótce podjęłam też decyzję o życiu mojego nienarodzonego dziecka. Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, Radek bez mrugnięcia okiem powiedział: „Usuń, niepotrzebne nam teraz dziecko”. Zawahałam się. „Rodzicom to by się nie spodobało” – tłukło mi się po głowie. Rozmawialiśmy o tym nieraz, uważali aborcję za morderstwo na nienarodzonym dziecku, za grzech śmiertelny. Grzech. Nie chciałam wypowiadać tego słowa przy Radku, bo wiedziałam, jak by zareagował. „Zresztą po co ja się nad tym zastanawiam, przecież też nie chcę tego dziecka, nie teraz i nie tutaj” – myślałam. „Przyjdzie czas, to urodzę”. Podjęłam decyzję. Przed pójściem na aborcję Radek dał mi pierścień Atlantów. „Na szczęście, by «zabieg» odbył się bez komplikacji” – oświadczył. Karty powiedziały mu, że wszystko skończy się szczęśliwie.
Gdy obudziłam się w tej białej sali, nie czułam nic poza pustką, a w uszach dźwięczały mi słowa: „To Twoje dziecko to tylko zlepek komórek, bezkształtna masa”. Kto je wypowiedział? – zastanawiałam się. Powoli wracała mi świadomość. Uświadomiłam sobie, że to słowa wypowiedziane do mnie przez Radka kilka tygodni temu. Wtedy nie przywiązałam do nich wagi. Dopiero teraz nabrały znaczenia.
Nie było już we mnie tej „bezkształtnej masy”, ale czułam się tak, jakbym straciła dziecko. Moje dziecko. Było we mnie drugie życie, a teraz go nie ma. Poczułam się tak, jakby nagle zwalił się na mnie jakiś ogromny stos kamieni, unieruchamiając mnie. Nie mogłam ruszyć nawet palcem, nie miałam na nic siły, wydawało mi się, że uchodzi ze mnie życie. Chciałam, by uszło. Jednocześnie miałam wrażenie, jakbym obudziła się po jakimś strasznym, długim, kilkumiesięcznym śnie zakończonym katastrofą. Zaczęłam krzyczeć. Pielęgniarka dała mi coś na uspokojenie. Boże, co ja zrobiłam, co stało się z moim życiem, ze mną?
Kilkanaście dni później znalazłam w Internecie stronę, z której dowiedziałam się, jak wyglądało moje dwumiesięczne dziecko. Wtedy postanowiłam umrzeć, popełnić samobójstwo. Akurat trzymałam w ręku garść tabletek, gdy zadzwoniła mama. Pytała, co u mnie słychać, zapraszała do domu. Chyba jeszcze Bóg nade mną czuwał.
Pojechałam do domu następnego dnia, a pierwsze kroki skierowałam do Sanktuarium Maryi w Sulisławicach. Błagałam Matkę Bożą, by modliła się za mnie, by Bóg przebaczył mi najcięższy grzech – zabójstwo mojego nienarodzonego dziecka. Nie wróciłam już do akademika, podjęłam naukę w trybie zaocznym. Obecnie próbuję odbudować swoje życie, zawierzając je Matce Bożej. Wciąż dręczą mnie straszne wyrzuty sumienia, ale im więcej się modlę, tym łatwiej mi żyć.
A Radek? Zerwałam z nim i z całym tym światem zniewolonym przez magię, bo to ona wywarła tak destruktywny wpływ na moje życie. Zniewoliła mnie, skłoniła do zła. Przez magię i człowieka służącego złu wartości, w które kiedyś wierzyłam, przestały być dla mnie ważne. Wyrzuciłam wszystkie amulety, których symboliki wówczas nie rozumiałam, a które dawały przyzwolenie złym duchom na obecność w moim życiu. Przestrzegam też wszystkich, by uważali na podobne zasadzki Szatana.
Urszula