Duchy z przeszłości - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2007
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Duchy z przeszłości - ebook
Kara Sloan jest od roku zakochana w szefie, który jej nie zauważa. Postanawia więc odejść z pracy. Kiedy zbliża się moment rozstania, Cooper Lonergan niespodziewanie ją uwodzi. Zmiana dotychczasowego układu przynosi nieoczekiwane konsekwencje...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7539-0 |
Rozmiar pliku: | 918 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
rozdział pierwszy
– To proste – powiedziała do siebie Kara Sloan, spoglądając na swoje odbicie w samochodowym lusterku. – Kiedy otworzy drzwi, powiesz: odchodzę.
Jasne.
Ale gdyby to było takie łatwe, zrobiłaby to już sześć miesięcy temu albo przed rokiem, kiedy zdała sobie sprawę, że zakochała się w swoim pracodawcy.
Problem w tym, że przy Cooperze Lonerganie przestawała myśleć, a władzę przejmowały emocje. Wystarczało jedno spojrzenie ciemnobrązowych oczu, a miękły pod nią kolana.
Nadal nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło. Absolutnie tego nie planowała. Była jego asystentką od pięciu lat. Przez pierwsze cztery nic się nie wydarzyło, wszystko doskonale się układało. Łączyła ich przyjaźń i dobre stosunki służbowe. Aż tu niespodziewanie rok temu uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana. Od tej chwili czuła się podle i była nieszczęśliwa.
Nie mogła być zła na Coopera, że nie zauważył zmiany w jej uczuciach. Zresztą dlaczego miałby zauważyć? Dla niego była jedynie wygodnym i oczywistym elementem otoczenia jak stojąca w salonie czarna skórzana sofa.
Sama była sobie winna. Bez jego wiedzy zmieniła zasady. Kochała go, a on ją tylko lubił.
Sytuacja była beznadziejna.
– Dlatego musisz odejść – powiedziała stanowczo, patrząc w swoje duże zielone oczy w lusterku wypożyczonego auta. – Zmierz się z problemem, stań przed Lonerga-nem i po prostu mu to powiedz.
Wciągnęła ciężko powietrze i westchnęła. Potrafię to zrobić i zrobię!
Mamrocząc pod nosem, wysiadała z samochodu, zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w kierunku dużego domu w stylu wiktoriańskim, z żółtą fasadą, który Cooper wynajął na lato. Budynek wydał jej się przytulny i gościnny, jakby na nią czekał. Niespodziewanie zrobiło jej się przykro, że za dwa tygodnie będzie musiała wrócić do Nowego Jorku. Tu, w tym miejscu, było coś fascynującego.
Dom usytuowany był w znacznej odległości od ulicy, pośrodku rozległego, wypielęgnowanego trawnika. Otaczały go stare, cieniste drzewa. W szybach odbijały się promienie porannego słońca. Wzdłuż werandy stały gliniane donice pełne kwiatów, mieniących się w ciepłym świetle feerią barw. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i delikatna woń oddalonego o kilka kilometrów oceanu. Kara zawsze uważała się za mieszczucha. Była szczęśliwa na Manhattanie. Uwielbiała tamtejszy pośpiech i uliczny tłok, symfonię klaksonów stojących w korkach aut, obelżywe okrzyki taksówkarzy, którzy każdy przejechany kilometr traktowali jak osobiste zwycięstwo.
Musiała jednak przyznać, że to miejsce było urokliwe. Cisza, spokój, przepych soczystych kolorów.
Nie ma sensu się przyzwyczajać, pomyślała.
Zachwiała się na wysokich szpilkach, które zapadały się w żwirową nawierzchnię podjazdu. I to miało być odpowiednie obuwie… Od roku przebywanie w towarzystwie Coopera kompletnie ją rozstrajało. Gdyby miała odrobinę rozsądku, włożyłaby na podróż dżinsy i tenisówki. Ale nie, ona wolała pięknie wyglądać, gdy się spotkają. Żeby przynajmniej choć raz dostrzegł jej starania.
Zgrzytając zębami, przyznała, że pisarz nie zauważyłby, nawet gdyby stanęła przed nim naga. Właśnie dlatego powinna natychmiast rzucić tę pracę. Co nie było jednak takie proste. Okropnie jest być zakochanym w mężczyźnie, który widzi w tobie tylko kompetentną asystentkę.
– Sama się tak urządziłam – westchnęła, obchodząc samochód. Nacisnęła autopilota i bagażnik otworzył się wolno jak wieko trumny w starych filmach o Drakuli.
Dobrze im się razem pracowało. Często się śmiali. Kara odczuwała ogromną satysfakcję. Była tak dobra w tym, co robiła, że Cooper nie potrafił się już bez niej obejść. Niestety wszystko popsuła, nie trzymając się zasad.
Sama nie wiedziała, kiedy przestała patrzeć na Coopera jak na pracodawcę i zaczęła mieć na jego temat fantazje dozwolone od osiemnastego roku życia. Pisarz mylił się co do niej i jej profesjonalizmu. Bez trudu pokonał jej mur obronny i nieświadomie rozkochał ją w sobie, nawet tego nie zauważając.
Tym bardziej powinna odejść. Uciec od niego, zanim będzie za późno. Jak to ujęła zeszłego wieczoru jej przyjaciółka Gina: „Zwiewaj od niego, gdzie pieprz rośnie, póki jeszcze masz siłę”.
Gina zabrała Karę na drinka, żeby udzielić przyjaciółce wsparcia i dodać odwagi.
– Doskonale wiesz, że ten facet nigdy się nie zmieni – przekonywała.
– Masz rację – przyznała Kara, wkłuwając wykałaczkę w pływającą w kieliszku martini oliwkę, jakby była kosmitą dążącym do przejęcia władzy nad ziemianami. – Dla niego wszystko jest w najlepszym porządku. Wspaniale!
– Do tego zmierzam. – Gina zamrugała powiekami i gestem dłoni przywołała barmana. – Od kiedy jest w Kalifornii? Od trzech dni?
– Tak.
– I już dzwonił do ciebie ze sto razy.
To prawda. Zawsze miała włączony telefon komórkowy, żeby Cooper w każdej chwili mógł się z nią skontaktować. Co też wykorzystywał, wydzwaniając z zadziwiającą regularnością. Ostatni telefon odebrała dwadzieścia minut temu.
– Pracuję dla niego.
– Jasne, tylko że on przekracza wszelkie granice – stwierdziła Gina, nachylając się nad barem. Jej jasne włosy opadły na blat. – Ostatnio dzwonił zapytać, jak zrobić kawę. Ma trzydzieści kilka lat i nie potrafi zaparzyć sobie filiżanki kawy bez twojej pomocy?
– Dokładnie trzydzieści jeden i oczywiście potrafi – zaśmiała się Kara. – Jest po prostu nieznośny.
Gina wcale nie czuła się rozbawiona. Kręcąc głową z dezaprobatą, wyprostowała się.
– Możesz mieć pretensje tylko do siebie. Doprowadziłaś do tego, że jesteś mu niezbędna.
– Uważasz, że to źle? – Kara sięgnęła po drinka, szukając w kieliszku nowej oliwki.
– Lonergan postrzega cię jako doskonale zaprogramowanego robota. – Gina przełknęła łyk appletini i zakręciła kieliszkiem w powietrzu. – On nie widzi w tobie kobiety i nigdy nie zauważy.
– To przykre, co mówisz.
– Ale prawdziwe.
– Być może.
– I co z tym zamierzasz zrobić? Trzymać się go, aż się zestarzejesz i zadasz sobie pytanie, co się stało z twoim życiem? Dlaczego nie odejdziesz teraz, póki jeszcze możesz?
To pytanie za tysiąc punktów, pomyślała Kara, wyciągając z bagażnika rzeczy. Gina miała rację. Do licha! Od roku znała tę gorzką prawdę, ale łudziła się. Nie było dla niej przyszłości z Cooperem. Bynajmniej nie czekało jej nic więcej poza tym, co miała teraz. A to jej nie wystarczało.
Rześki powiew chłodnego wiatru znad oceanu wprawił w taniec leżące na trawniku liście i potargał ciemnobrązowe włosy Kary, które zasłoniły jej oczy. Odgarnęła je do tyłu, westchnęła głęboko, wzięła dwie walizki, siatkę ze świeżymi bajglami, słoiczkiem wyśmienitej kawy, bez której Lonergan nie potrafił pisać, oraz pięć opakowań ciasteczek z pianką. Miał upodobania nastolatka. Uśmiechnęła się pod nosem. To było urocze. Zawsze musiał mieć pod ręką ulubione łakocie. Nie, przeciwnie, to jest irytujące, poprawiła się natychmiast w myślach.
Obiecała sobie, że z marszu wręczy Cooperowi wymówienie z dwutygodniowym terminem wypowiedzenia. Oczywiście znajdzie mu tymczasowe zastępstwo na okres wakacji, które pisarz spędza tu w Kalifornii. Potem, kiedy wróci na Manhattan, sam poszuka sobie kogoś na stałe.
A ona im szybciej wyjedzie do Nowego Jorku i zacznie odzyskiwać swoje życie, tym lepiej.
Zdeterminowana ruszyła podjazdem do frontowego wejścia wielkiego domu. Chwiejąc się na szpilkach, powtarzała sobie w myślach: To tylko praca. Znajdziesz lepszą. Nie potrzebujesz Coopera. Gdy była już prawie przekonana co do słuszności swojej decyzji, niespodziewanie otworzyły się drzwi i na ganek wyszedł Lonergan.
Wysoki i szczupły, ubrany w swój charakterystyczny nowojorski strój, czyli czarną koszulę i czarne spodnie. Miał ostre rysy i nieco kanciastą twarz. Czarne włosy opadające na ramiona tworzyły wokół twarzy coś na kształt ciemnej aureoli. W jego ciemnych oczach odbijały się promienie słońca. Kiedy się uśmiechnął, Kara poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jego widok wywarł na niej większe wrażenie, niż się spodziewała. Wszystko przez ten cudowny uśmiech, który nieczęsto gościł na jego ustach. Jednak kiedy się pojawiał… przyprawiał ją o zawrót głowy.
Do licha!
– Kara! – zawołał entuzjastycznie, schodząc ze schodów długimi krokami. Zatrzymała się, spiorunowana siłą obezwładniających ją uczuć. Cooper przycisnął ją na powitanie mocno do siebie, rozpalając jak stuwatową żarówkę, po czym nagle wypuścił z ramion. O mało nie straciła równowagi.
– Dobrze, że już jesteś.
W sercu zaświtała jej nikła nadzieja.
– Tęskniłeś za mną?
– Nawet nie wiesz jak! Zrobiłem sobie rano kawę z cynamonem i smakowała jak bagnista breja.
No tak. Złudzenia prysły. Witaj, prozo życia, pomyślała. Oczywiście, że za nią nie tęsknił. Brakowało mu komfortu, który mu zapewniała. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
– Powiedz, że przywiozłaś prawdziwą kawę i moje ulubione ciasteczka.
Westchnęła głęboko, akceptując prawdę.
– Tak, mój wyrośnięty nad wiek czterolatku. Mam i jedno, i drugie.
– Wspaniale – wykrzyknął, ignorując zarówno jej drwiny, jak i ją samą. Wziął od niej jedną walizkę i ruszył do domu. – A odebrałaś rzeczy z pralni?
– Są w bagażniku.
– A bajgle? Pamiętałaś?
Pokiwała głową i przyspieszyła kroku, doganiając go. Wystarczyło kilka sekund, a już wpadła w stary schemat. Co się stało z deklaracjami? Tak szybko straciła siłę woli? Dlaczego nie spojrzała w te jego czekoladowe oczy i nie oświadczyła, że odchodzi? Wciągnęła głęboko powietrze i o mało nie jęknęła.
Tak wspaniale, smakowicie pachniał.
– Oczywiście – mruknęła zdegustowana jego i własnym zachowaniem. – Czy przez ostatnie pięć lat kiedykolwiek o czymkolwiek zapomniałam?
– Nigdy – potwierdził, mrugając do niej okiem. Pod Karą zmiękły kolana, mimo że coraz bardziej umacniała się w swoim postanowieniu. – To dlatego nie potrafię bez ciebie żyć.
Słowa wypowiedziane tak łatwo i lekko. Nic dla niego nie znaczyły. Dla niej, gdyby były szczere, byłyby spełnieniem pragnień.
Cooper otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. Weszła, stukając głośno obcasami o wiekową drewnianą posadzkę. Odrzuciła długie ciemnobrązowe włosy na ramiona i rozejrzała się ciekawie po domu.
Biegnąc za jej wzrokiem, po raz pierwszy od przyjazdu zauważył szczegóły wystroju wnętrza. Był tu od trzech dni, ale większość czasu spędził w sypialni, pracując.
Lub raczej starając się pracować. W rzeczywistości rozegrał tysiąc partii Solitera, co oczywiście nie pomoże mu w dotrzymaniu zbliżającego się nieuchronnie terminu oddania książki.
– Piękny dom – zauważyła Kara, przyglądając się wspaniałemu mosiężnemu żyrandolowi wiszącemu w salonie.
Cooper rozejrzał się wokół. Nic szczególnego. Tapicerowane fotele w wyblakłym różanym kolorze, pleciony dywan zakrywający większość drewnianej zniszczonej podłogi, jas-nożółte ściany rozświetlające i rozweselające pomieszczenie. Widać było, że agencja nieruchomości, od której wynajął ten dom, dbała o utrzymanie budynku w dobrym stanie.
– Ludzie mówią, że to miejsce jest nawiedzone.
Kara odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z zaciekawieniem, otwierając szeroko zielone oczy.
– Tak?
– Kiedy byłem dzieckiem, spędzałem w Coleville z dziadkiem i kuzynami każde wakacje.
Niespodziewanie naszły go wspomnienia i poczuł dławienie w gardle od kłębiących się emocji. Odepchnął je od siebie, celowo zamykając się przed miotającymi się w sercu uczuciami.
– Przyjeżdżaliśmy tu w nocy na rowerach, obserwowaliśmy dom i opowiadaliśmy sobie straszne historie, czekając na pojawienie się ducha. Oczywiście niczego nie zobaczyliśmy – uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
– Może teraz przez te kilka dni coś zauważyłeś?
– Nic a nic.
– Szkoda – oświadczyła zawiedziona.
– To proste – powiedziała do siebie Kara Sloan, spoglądając na swoje odbicie w samochodowym lusterku. – Kiedy otworzy drzwi, powiesz: odchodzę.
Jasne.
Ale gdyby to było takie łatwe, zrobiłaby to już sześć miesięcy temu albo przed rokiem, kiedy zdała sobie sprawę, że zakochała się w swoim pracodawcy.
Problem w tym, że przy Cooperze Lonerganie przestawała myśleć, a władzę przejmowały emocje. Wystarczało jedno spojrzenie ciemnobrązowych oczu, a miękły pod nią kolana.
Nadal nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło. Absolutnie tego nie planowała. Była jego asystentką od pięciu lat. Przez pierwsze cztery nic się nie wydarzyło, wszystko doskonale się układało. Łączyła ich przyjaźń i dobre stosunki służbowe. Aż tu niespodziewanie rok temu uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana. Od tej chwili czuła się podle i była nieszczęśliwa.
Nie mogła być zła na Coopera, że nie zauważył zmiany w jej uczuciach. Zresztą dlaczego miałby zauważyć? Dla niego była jedynie wygodnym i oczywistym elementem otoczenia jak stojąca w salonie czarna skórzana sofa.
Sama była sobie winna. Bez jego wiedzy zmieniła zasady. Kochała go, a on ją tylko lubił.
Sytuacja była beznadziejna.
– Dlatego musisz odejść – powiedziała stanowczo, patrząc w swoje duże zielone oczy w lusterku wypożyczonego auta. – Zmierz się z problemem, stań przed Lonerga-nem i po prostu mu to powiedz.
Wciągnęła ciężko powietrze i westchnęła. Potrafię to zrobić i zrobię!
Mamrocząc pod nosem, wysiadała z samochodu, zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w kierunku dużego domu w stylu wiktoriańskim, z żółtą fasadą, który Cooper wynajął na lato. Budynek wydał jej się przytulny i gościnny, jakby na nią czekał. Niespodziewanie zrobiło jej się przykro, że za dwa tygodnie będzie musiała wrócić do Nowego Jorku. Tu, w tym miejscu, było coś fascynującego.
Dom usytuowany był w znacznej odległości od ulicy, pośrodku rozległego, wypielęgnowanego trawnika. Otaczały go stare, cieniste drzewa. W szybach odbijały się promienie porannego słońca. Wzdłuż werandy stały gliniane donice pełne kwiatów, mieniących się w ciepłym świetle feerią barw. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i delikatna woń oddalonego o kilka kilometrów oceanu. Kara zawsze uważała się za mieszczucha. Była szczęśliwa na Manhattanie. Uwielbiała tamtejszy pośpiech i uliczny tłok, symfonię klaksonów stojących w korkach aut, obelżywe okrzyki taksówkarzy, którzy każdy przejechany kilometr traktowali jak osobiste zwycięstwo.
Musiała jednak przyznać, że to miejsce było urokliwe. Cisza, spokój, przepych soczystych kolorów.
Nie ma sensu się przyzwyczajać, pomyślała.
Zachwiała się na wysokich szpilkach, które zapadały się w żwirową nawierzchnię podjazdu. I to miało być odpowiednie obuwie… Od roku przebywanie w towarzystwie Coopera kompletnie ją rozstrajało. Gdyby miała odrobinę rozsądku, włożyłaby na podróż dżinsy i tenisówki. Ale nie, ona wolała pięknie wyglądać, gdy się spotkają. Żeby przynajmniej choć raz dostrzegł jej starania.
Zgrzytając zębami, przyznała, że pisarz nie zauważyłby, nawet gdyby stanęła przed nim naga. Właśnie dlatego powinna natychmiast rzucić tę pracę. Co nie było jednak takie proste. Okropnie jest być zakochanym w mężczyźnie, który widzi w tobie tylko kompetentną asystentkę.
– Sama się tak urządziłam – westchnęła, obchodząc samochód. Nacisnęła autopilota i bagażnik otworzył się wolno jak wieko trumny w starych filmach o Drakuli.
Dobrze im się razem pracowało. Często się śmiali. Kara odczuwała ogromną satysfakcję. Była tak dobra w tym, co robiła, że Cooper nie potrafił się już bez niej obejść. Niestety wszystko popsuła, nie trzymając się zasad.
Sama nie wiedziała, kiedy przestała patrzeć na Coopera jak na pracodawcę i zaczęła mieć na jego temat fantazje dozwolone od osiemnastego roku życia. Pisarz mylił się co do niej i jej profesjonalizmu. Bez trudu pokonał jej mur obronny i nieświadomie rozkochał ją w sobie, nawet tego nie zauważając.
Tym bardziej powinna odejść. Uciec od niego, zanim będzie za późno. Jak to ujęła zeszłego wieczoru jej przyjaciółka Gina: „Zwiewaj od niego, gdzie pieprz rośnie, póki jeszcze masz siłę”.
Gina zabrała Karę na drinka, żeby udzielić przyjaciółce wsparcia i dodać odwagi.
– Doskonale wiesz, że ten facet nigdy się nie zmieni – przekonywała.
– Masz rację – przyznała Kara, wkłuwając wykałaczkę w pływającą w kieliszku martini oliwkę, jakby była kosmitą dążącym do przejęcia władzy nad ziemianami. – Dla niego wszystko jest w najlepszym porządku. Wspaniale!
– Do tego zmierzam. – Gina zamrugała powiekami i gestem dłoni przywołała barmana. – Od kiedy jest w Kalifornii? Od trzech dni?
– Tak.
– I już dzwonił do ciebie ze sto razy.
To prawda. Zawsze miała włączony telefon komórkowy, żeby Cooper w każdej chwili mógł się z nią skontaktować. Co też wykorzystywał, wydzwaniając z zadziwiającą regularnością. Ostatni telefon odebrała dwadzieścia minut temu.
– Pracuję dla niego.
– Jasne, tylko że on przekracza wszelkie granice – stwierdziła Gina, nachylając się nad barem. Jej jasne włosy opadły na blat. – Ostatnio dzwonił zapytać, jak zrobić kawę. Ma trzydzieści kilka lat i nie potrafi zaparzyć sobie filiżanki kawy bez twojej pomocy?
– Dokładnie trzydzieści jeden i oczywiście potrafi – zaśmiała się Kara. – Jest po prostu nieznośny.
Gina wcale nie czuła się rozbawiona. Kręcąc głową z dezaprobatą, wyprostowała się.
– Możesz mieć pretensje tylko do siebie. Doprowadziłaś do tego, że jesteś mu niezbędna.
– Uważasz, że to źle? – Kara sięgnęła po drinka, szukając w kieliszku nowej oliwki.
– Lonergan postrzega cię jako doskonale zaprogramowanego robota. – Gina przełknęła łyk appletini i zakręciła kieliszkiem w powietrzu. – On nie widzi w tobie kobiety i nigdy nie zauważy.
– To przykre, co mówisz.
– Ale prawdziwe.
– Być może.
– I co z tym zamierzasz zrobić? Trzymać się go, aż się zestarzejesz i zadasz sobie pytanie, co się stało z twoim życiem? Dlaczego nie odejdziesz teraz, póki jeszcze możesz?
To pytanie za tysiąc punktów, pomyślała Kara, wyciągając z bagażnika rzeczy. Gina miała rację. Do licha! Od roku znała tę gorzką prawdę, ale łudziła się. Nie było dla niej przyszłości z Cooperem. Bynajmniej nie czekało jej nic więcej poza tym, co miała teraz. A to jej nie wystarczało.
Rześki powiew chłodnego wiatru znad oceanu wprawił w taniec leżące na trawniku liście i potargał ciemnobrązowe włosy Kary, które zasłoniły jej oczy. Odgarnęła je do tyłu, westchnęła głęboko, wzięła dwie walizki, siatkę ze świeżymi bajglami, słoiczkiem wyśmienitej kawy, bez której Lonergan nie potrafił pisać, oraz pięć opakowań ciasteczek z pianką. Miał upodobania nastolatka. Uśmiechnęła się pod nosem. To było urocze. Zawsze musiał mieć pod ręką ulubione łakocie. Nie, przeciwnie, to jest irytujące, poprawiła się natychmiast w myślach.
Obiecała sobie, że z marszu wręczy Cooperowi wymówienie z dwutygodniowym terminem wypowiedzenia. Oczywiście znajdzie mu tymczasowe zastępstwo na okres wakacji, które pisarz spędza tu w Kalifornii. Potem, kiedy wróci na Manhattan, sam poszuka sobie kogoś na stałe.
A ona im szybciej wyjedzie do Nowego Jorku i zacznie odzyskiwać swoje życie, tym lepiej.
Zdeterminowana ruszyła podjazdem do frontowego wejścia wielkiego domu. Chwiejąc się na szpilkach, powtarzała sobie w myślach: To tylko praca. Znajdziesz lepszą. Nie potrzebujesz Coopera. Gdy była już prawie przekonana co do słuszności swojej decyzji, niespodziewanie otworzyły się drzwi i na ganek wyszedł Lonergan.
Wysoki i szczupły, ubrany w swój charakterystyczny nowojorski strój, czyli czarną koszulę i czarne spodnie. Miał ostre rysy i nieco kanciastą twarz. Czarne włosy opadające na ramiona tworzyły wokół twarzy coś na kształt ciemnej aureoli. W jego ciemnych oczach odbijały się promienie słońca. Kiedy się uśmiechnął, Kara poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jego widok wywarł na niej większe wrażenie, niż się spodziewała. Wszystko przez ten cudowny uśmiech, który nieczęsto gościł na jego ustach. Jednak kiedy się pojawiał… przyprawiał ją o zawrót głowy.
Do licha!
– Kara! – zawołał entuzjastycznie, schodząc ze schodów długimi krokami. Zatrzymała się, spiorunowana siłą obezwładniających ją uczuć. Cooper przycisnął ją na powitanie mocno do siebie, rozpalając jak stuwatową żarówkę, po czym nagle wypuścił z ramion. O mało nie straciła równowagi.
– Dobrze, że już jesteś.
W sercu zaświtała jej nikła nadzieja.
– Tęskniłeś za mną?
– Nawet nie wiesz jak! Zrobiłem sobie rano kawę z cynamonem i smakowała jak bagnista breja.
No tak. Złudzenia prysły. Witaj, prozo życia, pomyślała. Oczywiście, że za nią nie tęsknił. Brakowało mu komfortu, który mu zapewniała. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
– Powiedz, że przywiozłaś prawdziwą kawę i moje ulubione ciasteczka.
Westchnęła głęboko, akceptując prawdę.
– Tak, mój wyrośnięty nad wiek czterolatku. Mam i jedno, i drugie.
– Wspaniale – wykrzyknął, ignorując zarówno jej drwiny, jak i ją samą. Wziął od niej jedną walizkę i ruszył do domu. – A odebrałaś rzeczy z pralni?
– Są w bagażniku.
– A bajgle? Pamiętałaś?
Pokiwała głową i przyspieszyła kroku, doganiając go. Wystarczyło kilka sekund, a już wpadła w stary schemat. Co się stało z deklaracjami? Tak szybko straciła siłę woli? Dlaczego nie spojrzała w te jego czekoladowe oczy i nie oświadczyła, że odchodzi? Wciągnęła głęboko powietrze i o mało nie jęknęła.
Tak wspaniale, smakowicie pachniał.
– Oczywiście – mruknęła zdegustowana jego i własnym zachowaniem. – Czy przez ostatnie pięć lat kiedykolwiek o czymkolwiek zapomniałam?
– Nigdy – potwierdził, mrugając do niej okiem. Pod Karą zmiękły kolana, mimo że coraz bardziej umacniała się w swoim postanowieniu. – To dlatego nie potrafię bez ciebie żyć.
Słowa wypowiedziane tak łatwo i lekko. Nic dla niego nie znaczyły. Dla niej, gdyby były szczere, byłyby spełnieniem pragnień.
Cooper otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. Weszła, stukając głośno obcasami o wiekową drewnianą posadzkę. Odrzuciła długie ciemnobrązowe włosy na ramiona i rozejrzała się ciekawie po domu.
Biegnąc za jej wzrokiem, po raz pierwszy od przyjazdu zauważył szczegóły wystroju wnętrza. Był tu od trzech dni, ale większość czasu spędził w sypialni, pracując.
Lub raczej starając się pracować. W rzeczywistości rozegrał tysiąc partii Solitera, co oczywiście nie pomoże mu w dotrzymaniu zbliżającego się nieuchronnie terminu oddania książki.
– Piękny dom – zauważyła Kara, przyglądając się wspaniałemu mosiężnemu żyrandolowi wiszącemu w salonie.
Cooper rozejrzał się wokół. Nic szczególnego. Tapicerowane fotele w wyblakłym różanym kolorze, pleciony dywan zakrywający większość drewnianej zniszczonej podłogi, jas-nożółte ściany rozświetlające i rozweselające pomieszczenie. Widać było, że agencja nieruchomości, od której wynajął ten dom, dbała o utrzymanie budynku w dobrym stanie.
– Ludzie mówią, że to miejsce jest nawiedzone.
Kara odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z zaciekawieniem, otwierając szeroko zielone oczy.
– Tak?
– Kiedy byłem dzieckiem, spędzałem w Coleville z dziadkiem i kuzynami każde wakacje.
Niespodziewanie naszły go wspomnienia i poczuł dławienie w gardle od kłębiących się emocji. Odepchnął je od siebie, celowo zamykając się przed miotającymi się w sercu uczuciami.
– Przyjeżdżaliśmy tu w nocy na rowerach, obserwowaliśmy dom i opowiadaliśmy sobie straszne historie, czekając na pojawienie się ducha. Oczywiście niczego nie zobaczyliśmy – uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
– Może teraz przez te kilka dni coś zauważyłeś?
– Nic a nic.
– Szkoda – oświadczyła zawiedziona.
więcej..