Dunbridge Academy. Tylko z tobą - ebook
Dunbridge Academy. Tylko z tobą - ebook
Zabawna i wzruszająca. Lekka, ale wartościowa. W tej książce znajdziecie bohaterów, których pokochacie, tajemnicę, którą zapragniecie odkryć, i miejsce, które stanie się waszym domem – bo tym właśnie jest Dunbrigde Academy.
Marta Łabęcka, autorka serii „Flaw(less). Opowiedz mi naszą historię”
Nie chcę być dla niej kimkolwiek, chcę być dla niej wszystkim.
Charles Sinclair od piątej klasy jest najlepszym przyjacielem Victorii Belhaven-Wynford. Tori zwierza mu się ze wszystkiego - no dobrze, prawie wszystkiego. Nie może mu przecież powiedzieć, że źle się czuje w towarzystwie swojego chłopaka ani że od jakiegoś czasu intucja podpowiada jej, że nie łączy ich prawdziwa miłość. Ale może to tylko wrażenie? Zresztą po co miałaby zawracać tym głowę Sinclairowi, skoro on teraz skupia się na Eleanor, z którą wystąpi w szkolnym przedstawieniu. Na domiar złego reżyserką spektaklu jest właśnie Tori - a ona uświadamia sobie, że nie potrafi patrzeć obojętnie na świetnie dogadujących się Sinclaira i Eleanor… Czy Tori pójdzie za głosem serca i odkryje, że prawdziwa miłość czeka na nią tam, gdzie najmniej się tego spodziewała?
Drugi tom bestsellerowej serii, która podbiła serca tysięcy polskich czytelników! Bramy Dunbridge Academy otwierają się po raz kolejny - jesteście gotowi poznać pozostałych uczniów?
Sarah Sprinz to niemiecka autorka, która już jako czternastolatka pisała swoje pierwsze teksty i publikowała je on-line. Od 2017 roku jej powieści są wydawane w postaci książek papierowych. Początkowo publikowała je pod pseudonimami: Cara Mattea lub Sarah Heine. Sarah uwielbia spędzać popołudnia w kawiarniach oraz spacerować brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Aktywnie działa w mediach społecznościowych, gdzie lubi rozmawiać ze swoimi czytelnikami. Jej najnowsza seria „Dunbridge Academy”wkrótce po premierze znalazła się na liście bestsellerów „Spiegela”.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-616-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Two Ghosts_ – Harry Styles
_Fuck Up the Friendship _– Leah Kate
_Cigarette Daydream_ – Cage the Elephant
_Night Changes_ – One Direction
_Partners in Crime_ – FINNEAS
_People Watching_ – Conan Gray
_idfc_ – blackbear
_To Be So Lonely_ – Harry Styles
_1 step forward, 3 steps back_ – Olivia Rodrigo
_Fool’s Gold_ – One Direction
_Always You_ – Louis Tomlinson
_Just Fucking Let Me Love You_ – Lowen
_Moral of the Story_ – Ashe feat. Niall Horan
_Bored_ – Billie Eilish
_Same Mistakes_ – One Direction
_Entertainer_ – ZAYN
_favorite crime_ – Olivia Rodrigo
_All Too Well_ (10 minute version) – Taylor Swift
_Why Won’t You Love Me_ – 5 Seconds of Summer
_The Beach_ – Wolf Alice
_I Want to Write You a Song_ – One Direction
_Out of My League_ – Fitz and The Tantrums
_Love Story_ – Taylor Swift
_We Made It_ – Louis TomlinsonTYLKO Z TOBĄ
Charles
_Siódma klasa_
To z Tori całowałem się po raz pierwszy w życiu, w ciemnym korytarzu podczas nocnego seansu z horrorami odbywającego się pod koniec września. Valentine Ward z ósmej klasy podmienił przygotowane DVD z filmem bez ograniczeń wiekowych na taki od osiemnastu lat, gdy tylko pan Ringling wyszedł z sali telewizyjnej. W czasie swojego dyżuru zwykle przysypia w świetlicy i nie ma pojęcia, co tak naprawdę robimy. Tamtej nocy jednak liczyłem na to, że obudzi go wiatr gwiżdżący wokół starych murów.
Chciałbym stwierdzić, że musiałem wyjść za Tori, bo się przestraszyła, ale prawda jest taka, że to Tori wychodzi za mną, kiedy wstaję po pierwszych dwudziestu kilku minutach. To nie tak, żebym się bał. Lub chciał sobie popłakać na osobności. Nie, wcale nie. Naprawdę nie.
Mimo to na poważnie rozważam, czy tego dnia spać w internacie, czy zadzwonić do taty i poprosić go, żeby mnie zabrał. Tyle że w domu, w swoim pokoju, byłbym całkiem sam. A na górze, w sali sypialnej, przynajmniej będę słyszał innych. Henry’ego, który czasem gada przez sen, albo chrapanie Gideona, jeśli ten akurat leżałby na plecach.
– Hej.
Obracam się w kierunku postaci wyrastającej nagle przede mną w półmroku. Przypomina Tori, która jest cholerną mistrzynią w podkradaniu się, o czym wiem doskonale.
– Hej. – Prostuję plecy. – Co tam?
– Wszystko okej? – pyta, a w jej oczach odbija się odrobina światła lamp z klatki schodowej.
Podmuch wiatru porusza zasłonami oraz włosami Tori. Wygląda inaczej, kiedy opadają jej swobodnie na plecy. Na lekcjach ma je zawsze splecione albo związane. Gdy robi krok w moją stronę, drewniana podłoga skrzypi.
– Tak, ja… Przypomniało mi się tylko, że muszę jeszcze… – _No, niby co?_ – Tak właściwie to nieważne.
Przełykam ślinę. Dlaczego nie umiem najpierw pomyśleć, a dopiero potem zacząć mówić?
– Też uważam, że horrory są głupie – oznajmia Tori.
Spinam się. _Też…_ Co to niby znaczy? Kto twierdzi, że ja uważam je za głupie? Uwielbiam horrory. I wcale się nie boję. W takim razie dlaczego nic nie mówię? Siedzę na parapecie i wstrzymuję oddech. Tori stoi przede mną i się nie rusza. Jej oczy, które są przecież brązowe, wydają się teraz niemal czarne. Zbliża się, a moje serce podskakuje. Już prawie dotyka moich kolan. Niemal czuję brzoskwiniowy zapach jej szamponu. Pochyla się i chyba mnie całuje.
_Ona mnie całuje_.
W pośpiechu, krótko, jakby nieporadnie. To mgnienie oka, ułamek sekundy. Mija tak szybko, że nawet nie umiem stwierdzić, czy jej wargi są miękkie. Czy są takie, jak je sobie wyobrażałem. Szczerze wątpię, że to się rzeczywiście wydarzyło, ale mój przyśpieszony puls najwyraźniej jest o tym przekonany.
Tori się odsuwa, a ja unoszę dłoń, by dotknąć swoich ust. Słyszę szum tętna w uszach i pragnę, żeby zrobiła to jeszcze raz. Chcę chwycić ją za nadgarstek i przyciągnąć do siebie. Ale się nie ośmielam. Bo ona jest moją najlepszą przyjaciółką. Najlepszą przyjaciółką, którą chcę całować i… Do jasnej cholery. Chcę ją całować. Chcę tego. Nie chcę być dla niej kimkolwiek, chcę być dla niej wszystkim.
Wstaję, żeby ją objąć, ale akurat w tym momencie z sali telewizyjnej dobiegają przytłumione krzyki i śmiechy. Wzdrygamy się jednocześnie, podmuch wiatru zatrzaskuje okno obok mnie, gdzieś z hukiem zamykają się drzwi.
Kiedy przenoszę wzrok z powrotem na Tori, dziewczyna wygląda jak blade widmo. Oczy ma szeroko otwarte i przestraszone. Przygryza wargę i dopiero po chwili się odzywa:
– Przepraszam, ja…
– Nie – rzucam szybko i robię krok w jej stronę. Czy ona tego żałuje? Czy to dlatego, że nie zareagowałem, nie wspominając o odwzajemnieniu pocałunku? Powinienem był…
– Hej! – Głos Valentine’a Warda sprawia, że się odwracam. Nadchodzi od strony toalet. – Migdalicie się?
Tori przesuwa po mnie wzrokiem, jej spojrzenie jest niczym palący policzek. A potem się odwraca i śmieje, gorzko i nerwowo.
– Hm… Nie? Sinclair się boi.
Oczywiście. Charles Sinclair, któremu zawsze brakuje odwagi, który zawsze robi wszystko źle.
– Wcale się nie boję – mówię, ruszając za nią.
Skąd mogłem wiedzieć, że będzie to pierwsze kłamstwo z nieskończenie wielu, które sobie powiemy?ROZDZIAŁ 1
Victoria
– Co ty tam robiłaś tak długo?
_Uśmiechnij się. On nie ma nic złego na myśli. A nawet jeśli, to nieważne_.
– Musiałam poprawić makijaż – odpowiadam najbardziej obojętnym tonem, na jaki mnie stać, i prostuję ramiona. W głowie słyszę głos matki:
_Jeśli_ _chcesz nosić suknię tego rodzaju, musisz trzymać się prosto. Ramiona do tyłu, głowa wysoko_.
Wiem, jak to działa. Miałam dość okazji, żeby przygotować się na takie uroczystości jak bal noworoczny w Dunbridge Academy. Valentine też, w końcu nazywa się Ward, kiedy jednak do niego podchodzę, nie podaje mi ramienia. Właściwie nawet na mnie nie patrzy, tylko zwraca się do swoich kolegów z dwunastej klasy. Śmieją się i rozmawiają, rzucają żartami, których nie rozumiem, a jednocześnie palą, a do moich płuc wpada lodowate powietrze. W tle słychać przytłumioną muzykę dochodzącą z sali balowej. Uczniowie i uczennice stoją w niewielkich grupkach na brukowanym placu między starymi budynkami z ciemnej cegły. Drogie garnitury, oszałamiające suknie balowe, lśniące bransoletki i kolczyki warte tyle co samochód, zegarki tak ekskluzywne i kosztowne, że nosi się je tylko przy takich okazjach. To jeden jedyny wieczór w roku, kiedy w Dunbridge Academy przepych elitarnego internatu ukazuje się w pełnej krasie. Dosłownie czuć zapach bogactwa. Trochę jak podczas kolacji i imprez, na które zabierają mnie czasem rodzice.
Patrzę na otwarte skrzydła drzwi, przez które wyszłam. Przed chwilą było mi o wiele za gorąco, ale chłód tu na zewnątrz przypomina, że jest połowa stycznia. Moja suknia w kolorze piasku sięga ziemi i ma obcisłe rękawy, jednak cieniutka satyna w ogóle nie grzeje. Czuję na karku gęsią skórkę. Drżąc, krzyżuję ramiona i podchodzę do Vala. Wycięcie na plecach sukni wygląda bardzo efektownie i dlatego zdecydowałam się właśnie na ten model, lecz teraz żałuję, że nie wybrałam czegoś cieplejszego. Powinnam wracać. Nie palę, więc mogę poczekać w środku, aż Val wróci. Albo mógłby mi zaproponować swoją marynarkę, ale to najwyraźniej w ogóle nie przychodzi mu do głowy.
Bolą mnie stopy, jestem zmęczona, a nie wybiła nawet północ. _Ogarnij się, Belhaven-Wynford. W zeszłym roku o wpół do drugiej byłaś jeszcze na parkiecie i przeżywałaś noc swojego życia_. Czy ja się starzeję i to przez to? A może to dlatego, że wtedy z Sinclairem, Henrym, Olive i pozostałymi bawiłam się o wiele lepiej? Gdzie oni w ogóle są? Nie wygląda na to, żeby Val w ogóle za mną zatęsknił, jeśli pójdę na chwilę do znajomych. Już mam ruszać na ich poszukiwanie, kiedy widzę, że z foyer wychodzą na zewnątrz kolejne osoby.
Sinclair wsunął obie dłonie do kieszeni ciemnych garniturowych spodni, jest pijany. Rozpoznaję to po jego postawie, nawet w przytłumionym świetle latarni i żeliwnych koszy z żarem, które rozstawiono na zewnątrz. Migoczący blask na murach wewnętrznego dziedzińca i palący wzrok mojego najlepszego przyjaciela, który natychmiast kieruje na mnie spojrzenie. Jestem przyzwyczajona do Sinclaira w granatowym mundurku Dunbridge Academy. Z całego serca nienawidzi tej marynarki i prawie zawsze nosi ją jedynie niedbale zarzuconą na ramiona, ale czarny garnitur, do którego dobrał skórzane buty i białą koszulę, leży jak ulał na jego szczupłym ciele. Nie wiem, co zrobił ze swoimi jasnymi włosami, ale dziś kosmyki opadają mu na czoło szczególnie nonszalancko. Powinien być mi wdzięczny, że odradziłam mu wizytę u fryzjera tuż przed balem. Zawsze przypomina wtedy świeżo ostrzyżonego pudla. Tego wieczoru wygląda jednak bardzo dobrze i nawet nie ma o tym pojęcia.
Zauważa mnie też Emma, która idzie za Sinclairem razem z Henrym, i macha w moją stronę. Wyswobadza się spod ramienia Henry’ego i do mnie podbiega. Jestem pewna, że nikt nie wyglądałby w tej obcisłej ciemnoniebieskiej sukni tak pięknie jak ona. Emma jest najbardziej wysportowaną i jednocześnie elegancką osobą, jaką znam, a wraz z Henrym – który może nosić, co chce, a i tak wygląda jak cholerny książę – prezentują się jak najprawdziwsza _power couple_.
– Zaraz wracam – rzucam i odwracam się od Vala i chmury dymu sunącej akurat w moją stronę.
Trochę mi niedobrze, i to chyba nie tylko od papierosów. Przez cały dzień czuję jakieś dziwne napięcie, które sprawiło, że podczas kolacji prawie nic nie tknęłam. Wciąż czekam, aż to zdenerwowanie minie i wreszcie będę mogła cieszyć się balem.
– I jak nastrój, przyjaciele nocy?
Zdumiewa mnie moja umiejętność udawania dobrego humoru, choć tak naprawdę jestem w środku jak odrętwiała. Próbuję opanować dygotanie, czując na sobie ciężkie spojrzenie Sinclaira. Wyjmuje ręce z kieszeni spodni, a ja wiem, że są ciepłe. Ale nie podchodzę do niego i nie pozwalam się objąć, jak to często robimy, bo przecież przyjacielski dotyk nic nie znaczy. Nie ruszam się, Emma coś mówi, lecz treść jej słów do mnie nie dociera. Sinclair unika mojego wzroku. Próbuję się uśmiechnąć, lecz nie jest to proste, bo nie mogę przestać myśleć o tym, dlaczego od jakiegoś czasu jest między nami jakoś dziwnie. Dlaczego przez to, że jestem tutaj z Valem i spędzam ten wieczór z nim i jego przyjaciółmi, a nie ze swoimi, czuję się jak zdrajczyni. Przecież Sinclair w przeciwieństwie do Vala nie zapytał mnie, czy pójdę z nim na bal. Czekałam na to jak co roku, bo przed balem noworocznym wszelki feminizm wietrzeje mi z głowy i w głębi duszy pragnę tego zaproszenia, tak jak bohaterki tych wszystkich książek. Zaproszenia od niego. Sinclaira. Oczywiście na wpół żartobliwie, jako najlepsi przyjaciele, nawet jeśli inni będą to sobie interpretować po swojemu. Ale Sinclair mnie nie zaprosił. Oczywiście, że nie. Zaprosił Ellie Inglewood, która pochwaliła się tym swoim przyjaciółkom. Sinclair zatańczył z nią parę razy, ale głównie trzyma się Henry’ego i reszty. Normalnie poszłabym więc na bal z Gideonem albo Omarem. Z kimś, kogo lubię i kogo dobrze znam. Na tyle, by mieć pewność, że niczego nie będzie ode mnie chciał. Tja, ale w tym roku nie jest tak jak zwykle, bo przyszłam z Valem, który na pewno czegoś ode mnie oczekuje. Właśnie to mi się przecież w nim podoba. Że mnie pragnie. Kto nie chciałby być pożądany przez Valentine’a Warda, kapitana drużyny rugby i nieoficjalnego króla Dunbridge Academy?
Emma wachluje się dłonią i chichocze, zatem i ona najprawdopodobniej jest wstawiona. Henry pochyla się i całuje ją. To jedyna rzecz, która przeszkadza mi w balu noworocznym. Alkohol – co roku wypijany potajemnie w ogromnych ilościach.
Zerkam na Sinclaira, który zdejmuje marynarkę. Między brwiami robi mu się pionowa zmarszczka, gdy mi ją podaje. Waham się.
– Marzniesz – rzuca krótko.
Mówi chłodnym tonem, ale jednocześnie w jego jasnych oczach jest coś, co sprawia, że miękną mi kolana.
Zanim zdążę pomyśleć o przyjęciu marynarki, czuję na ramionach czyjeś ciężkie objęcie.
– Wracamy do środka?
Wyczuwam w oddechu Vala alkohol i mam ochotę odwrócić głowę, jednak zmuszam się, by tego nie robić. Rozzłości się, jeśli urażę go na oczach przyjaciół. Jest na tym punkcie drażliwy, wiadomo. I ma swoje powody, choć wolałabym, żeby się przede mną w tej sprawie bardziej otworzył. Ale odkąd spędzamy ze sobą więcej czasu, na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile razy Val wspomniał o swojej siostrze. Jego stosunek do niej wcale się nie poprawił, odkąd kilka lat temu opuściła Dunbridge Academy, żeby rozpocząć studia na Oksfordzie.
– Chętnie.
Kiwam głową, a Sinclair z powrotem wkłada marynarkę. Jego usta tworzą wąską linię, tak mocno je zacisnął.
– Gdzie podziałeś Ellie? – pyta Val tym swoim pogardliwym tonem, na który Sinclair reaguje alergicznie. – Poszła już spać czy bawi się z koleżankami z piaskownicy?
– Val – mamroczę uspokajająco i próbuję odciągnąć go na bok. To jedno naprawdę mnie denerwuje. Że on i Sinclair ciągle na siebie napadają i toczą te swoje zbędne przepychanki.
Sinclair zaciska dłonie w pięści.
– Zamknij się, Ward!
– Nie tak ostro, dobra? – mówi Val i robi krok w jego kierunku.
Jest wyższy od Sinclaira i choć nie sądzę, by byli tak niedojrzali, żeby rzeczywiście zacząć się bić, to robię się niespokojna.
– Tak? Bo co? – rzuca przez zaciśnięte zęby Sinclair. – Bo twój zasrany wujek się dowie? Szkoda, że już tutaj nie uczy.
– Uważaj, co mówisz.
– Val… Chodźmy.
Ciągnę Valentine’a za ramię, ale on strąca moją dłoń.
– Czy twoja matka wie, że upijasz się na balu noworocznym? – pyta.
– Nie, ale z radością się dowie, skąd się tu wziął alkohol.
– Wal się, Sinclair! – warczy Val.
Wzdycham cicho, kiedy mój partner w końcu daje się stamtąd odciągnąć. Źle się czuję, idąc z nim do wejścia i zostawiając Sinclaira i pozostałych.
– _Sorry_ – mruczy Val, gdy już nie mogą nas usłyszeć. – Wiem, że to było niepotrzebne i że to twoi przyjaciele.
Otwieram usta, ale jestem zbyt zaskoczona, by cokolwiek powiedzieć. A już szczególnie coś, co byłoby na miejscu.
– Nie szkodzi.
Czyżby? To, jak odnosi się do moich przyjaciół, nie jest w porządku. Ale najwyraźniej sam to dostrzega. I nawet wydaje się, że ma wyrzuty sumienia. Po chwili wsuwa ręce do kieszeni spodni.
– Tu jest tak samo beznadziejnie jak na tych żałosnych galach mojej matki – mówi Val i zatrzymuje się. – Wszyscy przychodzą tylko po to, żeby ich widziano.
Kiwam głową i myślę o imprezach Veroniki Ward, na które moja rodzina jest regularnie zapraszana. Villa rodziny Vala znajduje się niecałe czterdzieści pięć minut drogi od mojego rodzinnego domu. Nasi ojcowie grają razem w golfa albo w towarzystwie naszych matek biorą udział w biznesowych kolacjach. Mama Vala jest grubą rybą w nieruchomościach, natomiast moja jako właścicielka galerii zaopatruje klasę wyższą w obrazy, których wartość przekracza niekiedy koszt domu jednorodzinnego. Często pracują razem. Można by wręcz powiedzieć: ręka rękę myje. Prawda jest taka, że w naszych kręgach ceni się własne towarzystwo.
Nazwisko Ward już w dzieciństwie coś dla mnie znaczyło. Podobnie musiało być z Valentine’em i nazwiskiem Belhaven-Wynford. Nie było wątpliwości, że spotkamy się w Dunbridge Academy – to przecież internat dla brytyjskich wyższych sfer, które zawsze zapewniają swojemu potomstwu pierwszorzędne wykształcenie. Złośliwi twierdzą, że właściwie to szkoła nas wychowuje, ale trudno mi to ocenić, bo nie znam niczego innego. Gdybym była bohaterką jednej z moich ulubionych powieści, musiałabym z zasady gardzić życiem w elitarnej bańce, lecz prawda jest taka, że doceniam możliwości, które ja i William mamy dzięki rodzicom. Nie do pomyślenia byłoby tego nie doceniać, nawet jeśli czasami ciąży mi presja spowodowana towarzyskimi wpływami mojej rodziny. Oprócz mojego brata Val jest jedyną osobą, z którą mogę o tym porozmawiać. Zwykle cieszy mnie to, że moi przyjaciele nie mają z tym nic wspólnego. Choć wszyscy pochodzą z zamożnych domów, to realia mojego rodzinnego życia są im obce.
– Możemy już w ogóle wyjść – proponuję.
Val potrząsa głową, a moja cicha nadzieja się ulatnia. Myśl o zrzuceniu szpilek była zbyt piękna.
– Nie, nie, w porządku – mówi. – Poza tym wyglądasz zbyt seksownie, żebyśmy się mieli już zwinąć. Niech inni jeszcze trochę mi pozazdroszczą.
Robi mi się gorąco. Inni… Czyli Sinclair. Choć nie sądzę, żeby mój najlepszy przyjaciel był zazdrosny o Vala. Mnie też jest przecież obojętne, że podoba mu się Eleanor z dwunastej klasy. Zupełnie obojętne.
– Jak wolisz – odpowiadam.
Val się uśmiecha, a nie jest to częsty widok. Zwykle jego twarz ma surowy wyraz, podobnie jak brązowe oczy. Jego rysy są nie z tej ziemi. Valentine Ward, zabójcze, naprawdę zabójcze kości policzkowe i klasyczny nos, który sprawia, że chłopak wygląda jak dumny, grecki bóg. Jest naprawdę przystojny, szczególnie gdy ma na sobie idealnie dopasowany ciemny garnitur, który podkreśla perfekcyjnie szerokie ramiona. Valentine Ward jest wysoki i szczupły, ale umięśniony. Dokładnie taki, jaki powinien być kapitan drużyny rugby w elitarnej szkole z internatem.
Kładzie dłoń nisko na moich plecach.
– Słyszałem, że będziesz u nas w przyszły weekend na kolacji – mówi, kiedy ruszamy.
– No to wiesz więcej ode mnie – odpowiadam. – Pierwsze słyszę.
– Moja mama chce, żebym się pojawił. Pomyślałem, że może miałabyś ochotę potowarzyszyć swoim rodzicom. To uczyniłoby ten wieczór znośniejszym.
Waham się. Nie chodzi o to, że moi rodzice nie wiedzą, że się z Valem „zbliżyliśmy”, jak to mawia mama. Jednak pierwszy raz wystąpilibyśmy przed nimi jako para. O ile w ogóle nią jesteśmy. Parą… Nie mam zielonego pojęcia i nie chciałabym naciskać. Wybraliśmy się razem na bal noworoczny, a to może znaczyć i wszystko, i nic. Kiedy Val przed feriami świątecznymi zapytał mnie, czy z nim pójdę, w pierwszej chwili pomyślałam o Sinclairze. A dopiero potem się ucieszyłam. Val naprawdę się postarał. Był ze mną w księgarni Opowieści z Ebrington, choć wiem, że uważa książki za nudne, a potem piliśmy w Blue Room Café gorącą czekoladę i wtedy mnie zaprosił. Nie żałuję, że się zgodziłam, chociaż potem pół nocy nie mogłam spać i wyobrażałam sobie minę mojego najlepszego przyjaciela, kiedy się o tym dowie.
– Porozmawiam z nimi – rzucam. – Pippa też będzie?
Val kręci głową, a jego twarz tężeje. Nie lubi wspominać o swojej siostrze. Philippa Ward ukończyła Dunbridge Academy cztery lata temu i uzyskawszy trzy stypendia, rozpoczęła studia prawnicze w Oksfordzie. Jest niezwykle zdolna, to chluba rodziny. Nie żeby rodzice Valentine’a nie byli dumni także z niego, ale bardzo im zależy na wynikach w nauce swoich dzieci. A Val akurat nie błyszczy ocenami. Odkąd jego wuj nie uczy już w naszej szkole, chłopak wypada nawet jeszcze gorzej.
– Nie, ma egzaminy – odpowiada krótko i zabiera rękę.
Wspaniale. Za każdym razem, kiedy Val tak się przede mną zamyka, zamiast okazać jakieś uczucia, kłuje mnie w piersi. Wmawiam sobie, że nie miał się tego gdzie nauczyć. Veronica i August Ward może nie mają serc z lodu, ale nie przypominam sobie, by wykazywali się szczególną serdecznością.
– Poczekaj – mówi Val i rozgląda się, a potem zdecydowanym krokiem rusza do szatni, która znajduje się z boku foyer.
W mało widocznym zakątku dostrzegam Ciliana, który właśnie pochyla się nad stołem. Robi mi się zimno, gdy uświadamiam sobie, co tu robią.
Zawsze uważałam pogłoski o tym, że maturzyści biorą koks, za zwykłe plotki, ale najwyraźniej była to z mojej strony naiwność. Zatrzymuję się, ale Val podchodzi do innych. Z sali wyłania się paru ósmoklasistów, którzy obrzucają nas podejrzliwymi spojrzeniami. Mam nadzieję, że nie zobaczy nas żaden nauczyciel. Delikatnie przygryzam wargę i się rozglądam.
– Tori? – W głosie Vala pobrzmiewa pytanie. Kiedy się do niego odwracam, wyzywająco unosi brwi.
Szybko kręcę głową.
– Nie, dziękuję.
_Dziękuję…_ Chyba nie mogło wypaść gorzej.
– No weź. – Cilian zerka na mnie.
– Nie chcę – odpowiadam najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mnie stać.
– Jesteś Belhaven-Wynford, nie udawaj. Przecież biała dama należy do towarzystwa.
– Już dobrze. – O dziwo Val staje po mojej stronie.
W jego głosie pobrzmiewa coś, co sprawia, że Cilian natychmiast milknie. Rzuca mi jeszcze lekceważące spojrzenie, a potem się odwraca.
– Przepraszam – mówi w moim kierunku Val. – Zwykle tego nie robię, ale ostatnie tygodnie były naprawdę przerąbane.
Kiwam tylko głową w dziwnej ciszy, która nagle zapadła, a Val nachyla się nad stołem i przykłada sobie palec do nosa. Nie wygląda, jakby robił to pierwszy raz. A mnie się to nie podoba. Wcale mi się nie podoba. Jakby nie dość było, że wszyscy piją, ale może jestem przewrażliwiona. W sumie nawet Vala rozumiem. Odkąd jego wuj musiał opuścić Dunbridge Academy, nie jest mu łatwo. Za mniej niż osiem tygodni rozpoczną się egzaminy maturalne dwunastoklasistów, a Val… no cóż, zapewne liczył na wsparcie krewnego. Daleko mi do kujonki, ale oceny mam dość solidne. Kiedy ostatnio zaproponowałam Valowi, że możemy się razem pouczyć, nie przyjął tego najlepiej. Pokłóciliśmy się, a on spędził popołudnie z ciężarami i na wioślarzu w siłowni internatu. Postanowiłam, że więcej nie będę się wtrącać.
Val się prostuje. Ociera sobie nos grzbietem dłoni i na moment odchyla głowę. Gdy wciąga powietrze, drżą mu nozdrza.
– Wszystko okej? – pytam cicho, kiedy po chwili obejmuje mnie ramieniem.
Kiwa głową, nie patrząc mi w oczy.
– Chcesz zatańczyć?
Waham się, bo szczerze mówiąc, najchętniej poszłabym do Sinclaira, Emmy i reszty. To pierwszy bal noworoczny, którego nie spędzam ze swoimi przyjaciółmi. Ale jest też pierwszym, na który wybrałam się z chłopakiem. I tego właśnie chciałam. Zmuszam się do uśmiechu.
– Owszem.
Val popija dżin z butelki od Ciliana, a ja czuję skurcz w żołądku. Potrząsam głową, gdy podaje mi alkohol.
– Może później.
Kłamczucha.
Val nic nie mówi, ale kiedy ponownie przystawia sobie butelkę do ust, jednocześnie przewraca oczami. A może tak mi się tylko wydaje.
Wchodzimy do sali balowej przez duże drzwi skrzydłowe, wita nas głośna muzyka. Rozpoznaję piosenkę po pierwszych taktach. _Thinking Bout You_ Ariany Grande. Parkiet jest wypełniony tańczącymi, cekiny i kryształowe żyrandole migoczą. Kiedy Val podaje mi ramię, gdy schodzimy po kilku kamiennych szerokich schodkach przy wejściu, moje serce leciutko podskakuje. Gdy zerkam na chłopaka, wygląda już łagodniej. Światło pada na jego twarz, cienie układają się na jego wyrazistych rysach. Jestem na balu noworocznym z Valentine’em Wardem. Naprawdę.
I wszyscy patrzą. Czuję na sobie ich spojrzenia, gdy wchodzimy. Val cały czas trzyma mnie pod rękę. Prowadzi mnie na środek sali, mijając ludzi, którzy rozmawiają przy barowych stolikach rozstawionych wokół parkietu. Młodsi uczniowie szturchają się wzajemnie i ukradkiem na nas wskazują.
Czuję się trochę jak we śnie, kiedy Val odwraca się do mnie i kładzie dłoń na moich plecach. Opierając rękę na ramieniu chłopaka, wyczuwam jego mięśnie. To krótka chwila, ale nagle przypomina mi się Sinclair i kurs tańca w ósmej klasie. Okazało się wtedy, że biceps mojego najlepszego przyjaciela jest zaskakująco twardy i że nie jestem w stanie go dotykać bez uczucia dziwnej słabości. Pan Acevedo omal nie wyrzucił nas z zajęć, bo za każdym razem śmialiśmy się histerycznie i myliliśmy kroki. To wspomnienie razi mnie niczym prąd, kiedy ponad ramieniem Vala patrzę w kierunku wejścia. Prosto w pozbawioną wyrazu twarz Sinclaira. Opiera się o poręcz w pobliżu drzwi. Emma i Henry obściskują się bezwstydnie, a Gideon stoi obok nich i coś mówi. Sinclair jednak nawet nie udaje, że go słucha. Patrzy w dół. Na mnie i na Vala, a jego spojrzenie trafia prosto w moją duszę.
– Hej, tu gra muzyka!
Odwracam głowę do Vala. Jego uśmiech nie pasuje do ostrego tonu. Czy zauważył Sinclaira i pozostałych, czy to miał być żart? Szukam w jego twarzy oznak irytacji, ale ich nie znajduję.
– Przepraszam. – Uśmiecham się.
Val przyciąga mnie bliżej.
– Dobrze się bawisz? – pyta.
Automatycznie przytakuję.
– Tak, bardzo dobrze.
– Ach, Tori… – Wzdycha, kręcąc głową, kiedy poruszamy się w takt muzyki. – Co ja robię źle?
– To znaczy? – odpowiadam natychmiast. – Jest cudownie, naprawdę.
– Wolałabyś być z kumplami?
Czy to aż tak widać? Muszę się bardziej postarać.
– Nie. Jestem tutaj z tobą.
– To prawda – odpowiada Val. Nagle patrzy mi w oczy.
Nie krótko, przelotnie, tylko naprawdę głęboko, aż mnie to paraliżuje. Czy teraz mnie pocałuje? W powieściach i filmach to byłby idealny moment. Parkiet, ciasne objęcia. Odchylić głowę, zamknąć oczy. Ratunku.
Nie wiem, czy Val wyczuwa moją panikę. Odsuwa się lekko, unosi ramię, a ja się obracam. Kiedy potem mnie do siebie przyciąga, czuję jego dłoń niżej niż wcześniej. Przenika mnie nerwowy dreszcz. Całe moje ciało, od czubka głowy po koniuszki palców stóp. Jest tak, jakbym odczuwała każdy jego dotyk po wielokroć. Piosenka się kończy i dzieje się to, co we wszystkich tych nudnych filmach o liceach. Zaczyna się wolny kawałek. Val przykłada obie dłonie do moich pośladków i przysuwa mnie do siebie.
– Ostrożnie, przyjacielu.
Nie wiem, skąd w pobliżu zjawia się nagle Eleanor Attenborough, ale zanim się zorientuję, dziewczyna poprawia dłonie Vala. Czyli przesuwa je sporo wyżej.
– Uważasz się chyba za dżentelmena, co? – Posyła mu całusa, kiedy oburzony otwiera usta.
I omiata mnie wzrokiem, jakby dokonywała oceny. Ale to nie jest onieśmielające spojrzenie, tylko bardzo uważne. Jakby pytała: _Czy to, co się dzieje, jest dla ciebie okej?_
Odwraca się dopiero, gdy niepewnie się uśmiecham, i znika w tłumie.
– No nie… – mruczy Val, a potem ją przedrzeźnia: – Ostrożnie, przyjacielu… Cholera, zazdrosna jest, czy co?
Nic nie odpowiadam. Możliwe, że Val widzi to inaczej, ale według mnie nie wygląda to tak, jakby Eleanor po nim płakała. Ile oni w ogóle ze sobą byli? Najwyżej dwa miesiące – oczywiście to wystarczająco długo, żeby każdy w Dunbridge Academy się o tym dowiedział. Tak to już tutaj jest.
– Moim zdaniem kompletnie jej odbiło. – Zanim zdążę zareagować, Val bierze mnie za rękę i pociąga za sobą. – Zresztą wszystko jedno, spadamy stąd.
Mam przeczucie, że źle odebrałby sprzeciw, więc idę za nim. Val wydaje się dzisiaj jakiś podminowany. Przed chwilą chciał przecież tańczyć, a nie wychodzić. Czy to przez kokainę? W takim razie chyba nie powinien być teraz sam, prawda?
Sinclaira, Gideona, Emmy i Henry’ego nie widać, gdy kierujemy się schodami do drzwi. Kumpli Vala w foyer też nie. Kiedy wychodzimy na zewnątrz, chłopak nie patrzy na mnie, tylko wyciąga komórkę z kieszeni.
– Pewnie są za salą gimnastyczną – mruczy i się waha. – Zimno ci?
Moje serce podskakuje, gdy Val zdejmuje marynarkę i podaje mi ją. Czyli jednak, myślę sobie. A potem: o Boże, Valentine Ward dał mi swoją marynarkę. Jest oczywiście za duża i bardzo mi się to podoba.
– Pójdziemy do nich? – pyta.
Kiwam głową.
– Pewnie.
– A może wolisz pójść do swoich znajomych?
Pyta o to bez wyrzutu w głosie, lecz jego wzrok wydaje się pełen wyczekiwania, gdy na mnie patrzy. Jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź, wiem to.
– Nie. – Potrząsam głową. Tym bardziej że nawet nie wiem, gdzie oni są. – Chodźmy.
Val uśmiecha się tym uśmiechem, przy którym unosi mu się tylko kącik ust. Jest taki przystojny.
– Wiedziałem, że podejmiesz słuszną decyzję – mówi. Skręcamy za róg, a on przyciska mnie nagle do ściany. Jest ciemno, a ja mam na sobie jego marynarkę. Serce mało nie wyskoczy mi z piersi. – Victorio Belhaven-Wynford, jesteś zbyt fajna na tych swoich koleżków z jedenastej klasy, mówił ci to już ktoś kiedyś?
– Ty jesteś pierwszy.
Val uśmiecha się pod nosem.
– Serio?
A potem mnie całuje.
Robi to jednym płynnym ruchem, a ja zupełnie się tego nie spodziewam. Przez materiał marynarki dociera do mnie chłód ściany, tuż pod ustami Vala wyczuwam swoje przyśpieszone tętno.
_Oddychaj przez nos. Zamknij oczy_. Tak piszą w powieściach. Boże, nawet bohaterki, które robią to po raz pierwszy, jakoś dają radę. Mają to we krwi. A to przecież nie jest mój pierwszy pocałunek. Okej, pierwszy prawdziwy, ale gdy zamykam oczy, widzę Sinclaira na parapecie, jego opadające na oczy jasne włosy, kiedy oboje jednocześnie się odsuwamy.
Val obejmuje moją głowę dłońmi i przyciąga mnie bliżej. Nie pyta, czy tego chcę. Bierze mnie w posiadanie, jakby jedynym zadaniem kobiety było oddanie mu się. Książki nauczyły mnie, że to romantyczne, ale właściwie to czuję się zagrożona. Jakby to było wezwanie do czegoś, na co tak naprawdę wcale nie jestem gotowa.
Nie odsuwam się, bo nie mam jak. I jakaś część mnie napawa się tym, co się właśnie dzieje. Czuję motyle w brzuchu i miękną mi kolana.
Wzdrygam się, gdy ktoś się zbliża. Val nie zwraca na nich uwagi. Wsuwa mi nogę między uda, a moje ciało przenika dreszcz. Tętno przyśpiesza jeszcze mocniej. Całuję go.
A mój najlepszy przyjaciel na to patrzy.
Spojrzenie Sinclaira jest puste i trafia mnie do samej głębi. Mija ułamek sekundy, a on się odwraca. Stłumiony dźwięk, który z siebie wydaję, sprawia, że Val przerywa.
Kiedy się odsuwa, jego wargi lśnią, a źrenice są rozszerzone. Budzi we mnie lęk, ale w jakiś podniecający sposób.
– Jestem pierwszy? – dopytuje.
Nie wiem, co chce usłyszeć. Czy spodobałoby mu się, gdyby tak było? Pocałunek z Sinclairem wtedy w siódmej klasie tak naprawdę się nie liczy. To był tylko żart. Kiwam głową. Mam sucho w ustach.