Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Dungeons and Drama - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 lutego 2025
2999 pkt
punktów Virtualo

Dungeons and Drama - ebook

Rzuć kostką, a może wypadnie miłość!
Riley kocha musicale i ma wielkie aspiracje. Jej marzeniem jest zostać reżyserką na Broadwayu. Póki co stara się zrobić wszystko, by w swoim liceum zorganizować spektakl muzyczny. Trudno jej znaleźć na to tyle czasu, ile by chciała, bo po lekcjach musi pracować w sklepie z grami, który prowadzi jej ojciec.
Spotyka tam Nathana, ucznia tej samej szkoły, zakręconego na punkcie RPG i niespecjalnie zachwyconego pojawieniem się córki szefa w sklepie.
Okazuje się jednak, że jeśli połączy się talent aktorski Riley i pasję Nathana do Dungeons & Dragons, i ona, i on będą mogli na tym skorzystać. Ona zrobi wrażenie na swoim byłym, a on wzbudzi zazdrość w dziewczynie, która mu się podoba. Wystarczy, że Riley i Nathan przez jakiś czas poudają, że są parą...

Urocza komedia romantyczna z motywem fake dating.
Powieść nominowana do Goodreads Choice Award

Kristy Boyce wykłada psychologię jako na Uniwersytecie Stanowym Ohio. Kiedy nie spędza czasu z mężem i synem, zwykle pisze, czyta lub ogląda reality shows. W głębi duszy cały czas jest nastolatką.
Pomysł na powieść Dungeons & Drama narodził się, gdy chodziła jeszcze do liceum. Wraz z najlepszą przyjaciółką dołączyła wtedy do grupy grającej w Dungeons & Dragons, nie mając zielonego pojęcia o tym, z czym to się je…
Ani że i ona, i jej przyjaciółka wyjdą za mąż za członków swojej drużyny.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8387-608-5
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nie wierzę, że ze wszystkich kar, jakie mogli wymyślić moi rodzice, wybrali właśnie tę.

– Riley – mówi mama zza kierownicy naszego SUV-a. – Nie chcę dziś patrzeć, jak się dąsasz. Sama sobie na to zasłużyłaś, a umowa jest taka, że podejdziesz do tego pozytywnie.

Zapadam się głębiej w swój fotel ze wspomnieniem siebie i mojej najlepszej przyjaciółki, Hoshiko, na tych samych miejscach, wciąż żywym w mojej pamięci. Zaledwie kilka dni temu puszczałyśmy na cały regulator nagranie studyjne musicalu Kelnerka z Broadwayu, śmiejąc się i debatując, czy obsada wyjdzie po przedstawieniu, żeby rozdać autografy. A teraz…

– Mamo, jesteś pewna, że nie mogłabyś tego przemyśleć?

– Nie. – Zerka na mnie, po czym znów wbija wzrok w drogę. – Chyba nie rozumiesz, jak niebezpieczną decyzję podjęłaś w piątek wieczorem. Jak po czymś takim twój ojciec i ja mamy ci zaufać, że możesz zostać sama w domu?

Dobra, wzięcie samochodu mamy bez pozwolenia, kiedy wyjechała w interesach, nie było najlepszą decyzją. Tak, jechałam z Hoshiko autostradą wiele godzin w nocy, żeby dostać się do Columbus… i to nie mając prawa jazdy. Ale nie zatrzymali nas ani nie miałyśmy wypadku! W zasadzie można by stwierdzić, że powinnam była mocniej wciskać pedał gazu, bo wtedy wyprzedziłabym mamę w drodze do domu i nie musiałabym wysłuchiwać teraz tego wykładu. Choć chyba nie sięgnę po ten argument.

– Ale mam pracować w sklepie taty? – szepczę.

Zaciska usta, jakby chciała wyrazić współczucie, ale tłumi ten odruch.

– Tata zaproponował, żebyś spędzała z nim popołudnia, skoro ja jestem zbyt zawalona pracą, żeby siedzieć z tobą w domu po szkole. To nie moja wina, że jest tak przywiązany do tego swojego sklepiku.

Krztyna rozżalenia w jej głosie, kiedy przebąkuje o sklepie taty, tylko pogłębia moją frustrację. Mama nigdy nie przepadała za sklepem. Był to jeden z głównych powodów ich rozwodu, a ja zawsze stałam zdecydowanie po stronie mamy w tej całej sprawie. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że zgodzi się, żebym za karę tam pracowała. Naprawdę sądziłam, że zrozumie, dlaczego moja miłość do teatru muzycznego przeważyła nad racjonalnym sposobem podejmowania decyzji (i państwowym kodeksem ruchu drogowego). Kiedy w grę wchodzi Sara Bareilles, nie ma granicy, której nie byłabym gotowa przekroczyć.

Mam ochotę dalej się kłócić, ale mama zatrzymuje się na parkingu. Przez chwilę tylko siedzimy i wpatrujemy się w sklep. Nie jest to jakiś szczególnie przyjemny widok pomimo błękitnego nieba i wrześniowego słońca. Lokal taty mieści się w podupadłym centrum handlowym w Scottsville, moim rodzinnym miasteczku w wiejskich stronach Ohio, na które przypada większość podupadłych centrów handlowych. Całkiem sporo witryn stoi pustych, chociaż tuż obok jest miejscowa pizzeria z szyldem, z którego odpadło kilka liter. Nie poprawia mi to humoru.

– Twój tata czeka – mówi mama.

Nie byłam na tym parkingu, odkąd przejechaliśmy obok pięć lat temu, kiedy tata zdobył tę miejscówkę, a rodzice nadal byli małżeństwem. Gdy moje stopy stają na betonie, wpadam w mroczny, przygnębiający nastrój.

– Shannon. – Tata wita mamę skinieniem głowy, gdy ta wysiada z samochodu.

Mama w odpowiedzi kiwa głową, choć trzyma większy dystans, niż to niezbędne.

– Cześć, Joel.

Nie mogliby się bardziej różnić od siebie. Ona jest jak zwykle stylowa, ze swoimi blond włosami upiętymi w kok nad szyją, w eleganckiej bluzce, spodniach z szerokimi nogawkami i butach na obcasach trochę zbyt wysokich, by większość osób sobie w nich poradziła. Za to tata ma na sobie źle dobrane dżinsy i tiszert z Deadpoolem ujeżdżającym jednorożca. Nie mam pojęcia, co ich połączyło, ale z pewnością nie był to podobny wygląd – ani te same zainteresowania.

– Jak się ma moja Poziomka? – pyta tata z szerokim uśmiechem zarezerwowanym tylko dla mnie.

Z wahaniem podchodzę do niego i przytulam go.

– Cześć, tato.

– Gotowa na pierwszy dzień w roli najnowszej ekspedientki w sklepie z grami Miecz i Tarcza?

Uśmiecha się od ucha do ucha na samą myśl, tak jakbym przyjechała do niego na obóz letni, a nie miała poświęcić ośmiu kolejnych tygodni na pracę w ramach „dozoru kuratorskiego”, ze szlabanem na zajęcia dodatkowe i spotkania z przyjaciółmi. Mogę tylko się skrzywić i wpatrywać w popękany betonowy chodnik.

– Jesteś pewien, że piszesz się na to? – pyta tatę mama i wskazuje na mnie podbródkiem, jakbym była kryminalistką z wyrokiem, gotową wykopać łyżeczką tunel, którym ucieknę z więzienia.

– Od lat próbuję namówić Riley, żeby tu wpadła. Miałem nadzieję, że nie trzeba będzie zakładać jej kartoteki policyjnej, żeby do tego doszło, ale zadowolę się tym, co mi dane.

Stękam.

– Dobra, mówię to po raz ostatni: nie ukradłam samochodu mamy! Ja go tylko… pożyczyłam na jeden wieczór. To był raczej zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia dla zabawy, a nie kradzież czy coś.

– Jesteś tego pewna? – pyta tata, unosząc brew.

W zasadzie tak, jestem pewna. Hoshiko wygooglowała to, gdy jechałyśmy autostradą na spektakl.

– Cóż, nie dokonasz zaboru żadnego pojazdu dla zabawy przez następne dwa miesiące, młoda damo – mówi ostrzegawczo mama. – Ani wcale nie będziesz się dobrze bawiła.

– Wolę wierzyć, że to nieco pokręcony, ale dobry zbieg okoliczności – mówi tata, pilnując, żeby patrzeć na mnie, nie na mamę. Prawie nigdy nie nawiązują ze sobą kontaktu wzrokowego. – Będę mógł wartościowo spędzić czas z córką, a ty możesz poszerzyć horyzonty swoich zainteresowań, skoro już tu jesteś.

Wzdycham i kulę się w sobie. Chcę uklęknąć na chodniku obok wyrzuconych serwetek i niedopałków papierosów i błagać go, by się nad tym jeszcze raz zastanowił, ale gryzę się w język. Wiem na pewno, że nie chcę spędzać więcej czasu z tatą i nie mam ochoty pracować w jego sklepie z grami. Przez ostatnie pięć lat przebywałam u niego co drugi weekend – oglądając telewizję, jedząc odgrzewaną pizzę i prawie z nim nie rozmawiając – i tyle podtrzymywania więzi mi wystarczy. Jasno określił swoje priorytety, gdy wybrał sklep zamiast mamy i mnie. Nie powinien mieć ciastka i zjeść ciastka. Ale to jasne, że czas na dyskusję już minął.

– Cóż… – Mama kołysze się na obcasach. – Dobrej pierwszej zmiany. Wrócę po ciebie o dziewiątej.

Macham jej na do widzenia i próbuję zachować obojętną minę, gdy ruszam za tatą do wejścia. W szerszej perspektywie osiem tygodni to pestka. Miną w mgnieniu oka. I na szczęście przygotowania do dorocznego wiosennego musicalu w naszym liceum zaczną się dopiero późną jesienią, więc – jeśli będę chodziła jak w zegarku przez kolejne dwa miesiące i odzyskam ich zaufanie – powinnam zdążyć zostać reżyserką szkolnego przedstawienia, zanim Starbucks przestanie serwować Pumpkin Spice Latte.

– Jesteśmy na miejscu! – oznajmia głośno tata, aż podskakuję.

Zerkam mu przez ramię. W sklepie panuje cisza, a światła są przyciemnione; jest większy, niż się spodziewałam. Z zewnątrz wygląda trochę jak obskurna nora, ale w środku jest właściwie przestronnie… lub byłoby, gdyby lokal nie był zastawiony mnóstwem gratów. Po lewej, na podeście, może po to, by pracownicy widzieli całe pomieszczenie, znajduje się długa lada z kasą. Resztę miejsca zajmują drewniane półki. Nie wyglądają zbyt profesjonalnie, więc może tata sam je sklecił. Mgliście rozpoznaję niektóre gry, na przykład Warhammera, z mieszkania taty. Obok są tony instrukcji do gry w Dungeons & Dragons i figurki, pudełka z pokemonami i Magic, a także wystawki pędzelków i farb w każdym kolorze do modeli planszówek, które tata uwielbia kolekcjonować.

Próbuję zmusić się do uśmiechu, ale słabo mi to idzie. Tata od lat prosił mnie, żebym zajrzała do sklepu. Ma obsesję na punkcie grania. W planszówki, erpegi, gry wideo, cokolwiek. Nie mam nic przeciwko rundce w Monopoly w święta, ale tu kończy się moje zainteresowanie. Przez wiele lat wywołało to mnóstwo frustracji i rozczarowania zarówno u niego, jak i u mnie.

Tata oprowadza mnie po sklepie, pokazując mi wszystkie produkty i po trochu opowiadając o każdym z nich. Kręci mi się od tego w głowie. Jakim cudem mam się tego wszystkiego nauczyć? Co jeśli ktoś przyjdzie i spyta o nieznaną mi grę planszową? W końcu tata nie sprzedaje gier dla dzieci w rodzaju Candy Land.

– Hej, Joel! Którą poleciłbyś dla dwunastolatka? – woła chudy gość przed trzydziestką z drugiego końca sklepu. – Zakazaną wyspę czy Pociągi? – W podniesionych rękach trzyma dwie planszówki, których nigdy wcześniej nie widziałam na oczy, i pokazuje mojemu tacie, żeby podszedł do niego i stojącej obok kobiety w średnim wieku. Jest z nią mały chłopiec, co najwyżej pięciolatek. Kobieta wygląda na równie oszołomioną ofertą co ja.

– Zaczekaj chwilę, Riley – mówi tata i podchodzi do nich. Chowam ręce w kieszeniach i ruszam za nim. – No cóż, Zakazana wyspa jest świetna, jeśli lubicie współpracować, ale jeżeli szukacie większej rywalizacji, polecam tę drugą. – Kobieta przytakuje, ale ja poznaję tę minę. Robię taką samą, gdy tata zasypuje mnie faktami o czterdziestotysięcznych armiach z Warhammera.

– Hm, co ma pan na myśli, mówiąc o współpracy? – pyta.

Tata i młodszy mężczyzna szybko spoglądają po sobie, zanim tata zagłębia się w wyjaśnienia. Kobieta jest tak skupiona, że puszcza rękę syna, a ten odchodzi. Robię kilka kroków w jego stronę. Towar niedbale upchnięto na półkach, a dzieciak może bardzo szybko narobić szkód. Nie mam zamiaru porządkować wszystkiego pierwszego dnia pracy.

– Pikachu! – woła i chwyta pudełko kart leżące na ladzie z kasą.

Podchodzę do niego, nie mając pewności, czy powinnam, ale wiem, że muszę coś zrobić. Wpatruje się we mnie.

– Ty świecisz.

Spoglądam po sobie. Strój, który dziś wybrałam, nie należy do moich najodważniejszych – przede wszystkim postawiłam na wygodę po kilku trudnych dniach. Mam na sobie pomarańczowe dżinsy i atramentową, falbaniastą koszulę, masywną biżuterię i moje ulubione fioletowe vansy w szachownicę. Wiem, że mój styl wyróżnia się w tłumie, ale dawno temu postanowiłam, że chcę ubierać się w rzeczy, które inni zauważą. Żadnej czerni, żadnego beżu, jasnego brązu ani granatu. Nie lubię zlewać się z tłem.

– Dziękuję. – Pokazuję na karty. – Grasz w pokemony?

– Nie, ale oglądam bajkę.

Uśmiecham się i kiwam głową. Też ją oglądałam, gdy byłam młodsza. Nie da się być córką poważnego gracza, nie zaznajamiając się z toną franczyzy.

– Moim ulubionym zawsze był Jigglypuff.

Dzieciak mruży oczy.

– Jigglypuff? Co to takiego?

Udaję zszokowanie.

– Najsłodszy pokemon wszech czasów! Jest różowy i okrągły, kocha śpiewać, ale zawsze, kiedy to robi, usypia ludzi. A potem staje się zrzędą i nadyma policzki, o tak. – Tu nadymam policzki, jakbym była wiewiórką gromadzącą za dużo orzechów w pyszczku. Następnie uderzam w nie rękami, tak żeby wypuścić całe powietrze. Uśmiecham się do siebie, wspominając, jak robiłam to z tatą, kiedy byłam mała. Wtedy nasze relacje układały się lepiej.

Chłopiec chichocze, czym z powrotem zwraca moją uwagę.

– Zmyślasz.

Wcale nie zmyślam, ale nie mam czasu, by mu to udowodnić, bo znów dokądś sobie idzie. Przypominam sobie o słoiku ze słodyczami, który widziałam za ladą.

– Chcesz lizaka?

Oczy mu błyszczą.

– Eee, jasne!

– Przepraszam, czy mogę mu dać coś słodkiego?! – wołam do jego mamy.

Przytakuje z wdzięcznością.

– Byłoby wspaniale.

Prowadzę go do lady i chwytam za słoik ze słodkościami, a wtedy ktoś przeciska się za mną. To uczeń z mojego liceum – Nathan Wheeler. Jest biały, jego ciemne włosy sterczą na różne strony, tak jakby zbyt często przeczesywał je palcami, a duże okulary w czarnej oprawce spadają mu na czubek nosa. Ma na sobie czarną koszulkę z krótkimi rękawami i dżinsy. Chodzimy razem do szkoły od gimnazjum, ale rzadko go widuję. Chyba nie udziela się za bardzo – na pewno nie chodzi na zajęcia muzyczne ani teatralne, na których przeważnie spędzam popołudnia.

Szybko chwyta zapakowane pudełko kart zza lady i wsuwa je do tylnej kieszeni. Kiwa do mnie głową, gdy zauważa, że się gapię, po czym sięga do słoika po lizaka.

– Piwo korzenne to mój ulubiony smak – rzuca, po czym znika na zapleczu.

Staję jak wryta. Czy on właśnie wszedł za kasę bez pytania? I coś sobie wziął? Patrzę na tatę, mając nadzieję, że też to widział, ale on wciąż obsługuje klienta. Nie mogę uwierzyć, że ktoś go okradł w ciągu pierwszych pięciu minut mojego urzędowania.

– Sekundę – mówię do chłopca i ruszam do taty.

– Co z moim lizakiem?

– Co? – Odwracam się do malca, który pokazuje na ladę. – Ach, no tak, jasne. – Chwytam słoik i pochylam go w stronę chłopca, wpatrując się w tatę i jednocześnie pilnując, by Nathan nie prysnął ze sklepu.

Mężczyzna radzący się taty przywołuje gestem kobietę, by udała się z nim do kasy, a tata macha na mnie, żebym przyszła do drzwi prowadzących na zaplecze. Krzywię się i idę za nim.

– To jest pokój gier, gdzie wieczorami i w weekendy urządzamy spotkania z grami i gdzie ludzie mogą pobawić się produktami – tłumaczy tata, gdy tylko podchodzę na tyle blisko, by go słyszeć. Wchodzimy do dużego pomieszczenia zastawionego stołami i krzesłami. Na ścianie wisi ogromny smoczy łeb. – Wielu stałych klientów korzysta z tego miejsca. – Pokazuje na dwóch gości stojących przy stole w kącie.

– W końcu masz nową dziewczynę?! – woła jeden z nich i macha do mnie. Ma rzednące siwe włosy i bluzę Uniwersytetu Ohio. Na jego słowa szeroko otwieram oczy z przerażenia.

– Zachowuj się, Fred. To moja córka.

– Miło widzieć tu nową twarz. Przywykłem do gapienia się cały czas na tego starego pierdziela – mówi drugi mężczyzna i pokazuje na towarzysza gry. Jest niższy, krągły i ma na sobie starą koszulkę z Batmanem.

Tata chichocze i mówi ciszej:

– To Fred i Arthur. Są na emeryturze. Siedzą tu prawie codziennie i grają w Płomienie wojny.

Zdezorientowana kręcę głową. Nie mogę nadążyć z zapamiętaniem wszystkich nazw gier, zwłaszcza że rozprasza mnie to, co zrobił Nathan. Czy powinnam od razu przerwać tacie i powiedzieć mu o tym, czy też zaczekać i zrobić to na osobności, z dala od klientów?

– To taka gra, w której odtwarza się przebieg bitew – wyjaśnia tata, niepomny mojego zwątpienia. Najwyraźniej jest podekscytowany, że może pokazać mi swój sklep po tym, jak długo omijałam go szerokim łukiem. – Nie należy do moich ulubionych. Osobiście zawsze lubiłem szczyptę fantasy. W każdym razie królestwo takich gier jest na zapleczu, prowadzimy tu też drobną sprzedaż. Działa na słowo honoru. – Pokazuje na otwarte pudełka z chrupkami, słodycze i lodówkę z napojami gazowanymi przy tylnej ścianie, po czym spogląda na grupkę chłopaków tłoczących się wokół stolika. – Patrz, kogo tu mamy. Nathan, chodź na sekundkę.

Szeroko otwieram oczy – byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby go zauważyć.

Podbiega do nas.

– Wszystko w porządku?

– W najlepszym! – woła tata i klepie go po plecach, jakby byli starymi przyjaciółmi. – Riley dołącza do naszej ekipy w sklepie. – Po czym mówi do mnie: – Pewnie znasz już Nathana ze szkoły?

Otwieram lekko usta i patrzę to na tatę, to na Nathana. O nie, jest o wiele gorzej, niż sądziłam. Tata kumpluje się z tym młodocianym kretynem, który go okrada, i to ja muszę przynieść mu złe wieści?

Mrużę oczy do Nathana, który stoi, pogodny, obok taty, jakby nic go nie dręczyło. Może nie mam najlepszych układów z tatą, ale to nie znaczy, że fajnie jest patrzeć, jak inni ludzie jawnie przywłaszczają sobie towar i szkodzą jego interesom.

– Hej, właściwie to muszę porozmawiać z Curtisem o ostatniej dostawie Warhammera – mówi tata. – Nathan, może pomożesz Riley się rozgościć?

Tata rusza naprzód, zanim któreś z nas zdąży odpowiedzieć; wygląda na dziwnie zadowolonego z siebie, a ja opieram rękę na biodrze.

– Posłuchaj – szepczę. – Nie wiem, co jest grane między tobą a moim tatą, ale oddaj mi to, co wziąłeś, to może mu nie powiem, co się stało.

Nathan powoli mruga zza okularów, patrzy znów na stolik, przy którym jego przyjaciele nie zwracają na nas uwagi, po czym klepie się po przedniej kieszeni dżinsów.

– Hm, nie wyrzuciłem jeszcze tego. Wystarczy? – Wyciąga w moją stronę papierek po lizaku.

– Bardzo śmieszne. Wiesz, że mówię o tych kartach zza lady.

Śmieje się, a ja mogłabym dać się oczarować temu, jak energicznie odchyla głowę, gdyby nie fakt, że przez jego zachowanie czuję się równie mała co miniaturowe modele, którymi Fred i Arthur grają na drugim końcu pomieszczenia.

– Wow – ciągnie. – Doszłaś do zupełnie przedziwnych wniosków, choć o nic nie spytałaś. Zdajesz sobie sprawę, że tu pracuję, prawda? I że kupiłem te karty za własne pieniądze? Czy naprawdę myślisz, że ukradłem je w twojej obecności i potem zostałem w sklepie? Masz mnie za drobnego złodziejaszka?

– Ja… cóż… – Jest pracownikiem? Gorączkowo się rozglądam, rozpaczliwie szukając czegoś, co uratuje mnie przed tą wymianą zdań.

– Za kiepskiego drobnego złodziejaszka?

– Za najgorszego złodzieja, który kiedykolwiek chodził po tej ziemi.

Zbieram resztki godności i celuję w niego palcem.

– Chwila, czekaj, nie zwalaj tego na mnie. Skąd miałam wiedzieć, co się dzieje? Nie widziałam, żebyś wyjmował pieniądze. Zjawiam się tu i dwie minuty później włazisz za ladę i zabierasz coś bez słowa!

Macha lekceważąco, słysząc mój argument, jakby nie trzeba było nic wyjaśniać.

– Joel mówił, że dołączysz do nas w sklepie; proszę, powiedz mi, że chodziło o to, że wpadniesz na pięć minut, po czym znikniesz na zawsze, a nie że będziesz tu pracowała.

– Przywitaj się z nową koleżanką z pracy. – Złośliwie uśmiecham się od ucha do ucha i opieram ręce na biodrach.

– Poważnie? Ale przynajmniej grasz, co nie? W planszówki, erpegi, karty, cokolwiek?

– Nic a nic.

Jęczy.

– Uch, aż tak? No, w sumie mogłem się domyślić.

– Słucham?

– Nie da się pracować w sklepie z grami i nie grać! Albo gorzej, lekceważyć gry.

– Nie lekceważę ich.

Jednak ton głosu mnie zdradza. Nie chodzi o gry same w sobie. Jestem pewna, że mogą być fajne; w przeciwnym razie taty nie byłoby stać, żeby mieszkać samemu, choćby w małym mieszkaniu. Po prostu za każdym razem, gdy pomyślę o sklepie, przypomina mi się rozwód rodziców. Na pewno kiedyś musieli być szczęśliwi, lecz ja zapamiętałam to, jak tata wbił sobie do głowy, że chce założyć własny sklep, a mama próbowała go do tego zniechęcić ze względu na wydatki i konieczność poświęcenia mnóstwa czasu.

Wcześniej miał dobrą pracę w branży IT. Ale owładnęła nim obsesja na punkcie tego pomysłu, który ich rozdzielił. Zawsze żałowałam, że tata nie mógł po prostu zrezygnować z gier. Czy były dla niego aż tak ważne? Ważniejsze od mamy? Ważniejsze ode mnie? Odpowiedź była jasna.

Wyzywająco unoszę wzrok.

– To nie moja bajka. Chyba nie odziedziczyłam bakcyla do gier w genach.

– Świetnie. Cóż, w takim razie jestem wniebowzięty, że będziemy razem pracowali.

Odchodzi, a ja mam ochotę wypaść na ulicę wprost pod koła samochodu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij