Dusza — wybór wierszy - ebook
Tom „Dusza” to poetycka medytacja nad współczesnością widzianą przez pryzmat osobistego i zbiorowego cierpienia. Autorka pozostając głęboko zakorzeniona w doświadczeniach XX wieku, przekłada je na język XXI wieku, gdzie traumy nie tracą swojej aktualności, lecz przybierają nowe formy. W tych wierszach rozbrzmiewa głos jednostki, która nie przestaje pytać o sens, pamięć, człowieczeństwo i godność. To głos ocalenia, który staje się osobistym i uniwersalnym świadectwem.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-126-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A co
A co, gdybym był mężczyzną.
Otworzyłbym Ci usta dłonią,
Przeszył na wylot duszę.
Pełznąc w głąb Ciebie —
Wyobrażałbym sobie, że zanurzam się
Znów w Adriatyku.
Sądzę, że tam więcej nie pojadę.
Takie wypady są drogie
Jak na typowego Polaka.
Co to tak naprawdę znaczy?
Nigdy nie byłem z typów…
Choć mi się zdawało,
Wyrastałem krzywo,
Czyli piąć się w przestworze jak najmocniej —
Tak jak ocieram się o Twoje uda,
Choć jestem kobietą…
To w ogóle odbiega od statyczności
W krajobrazie ulic polskich i pobliskich wschodnich,
A co najgorzej
Wsi.
Są jak ćmy
Obłąkane.
Bo niektórym tym ludziom
Zdaje się tu tylko,
Że pędzą wprost do światła,
A są motylami
Nocy.
Mam w sobie taki ogarek nadziei.
Pewnie minie niejedno stulecie,
Gdy tacy jak ja
Nie będą wzbudzać
W tej szerokości geograficznej —
Atmosfery grozy, wrogości,
Niechęci, nienawiści, wykluczenia.
Tu, nieopodal Auschwitz,
Gdzie takich jak ja eksterminowano
Z wielokrotniejszą siłą —
Wciąż walczę o kawałek godności.
Co prawda ją posiadam,
Ale bywa wystawiana
Na widok publiczny
I przeszywana
Jak ta penetracja
„Statycznej” osoby;
Tu, nieopodal Auschwitz,
Gdzie wszystko już miało być inaczej —
Jestem jak więzień,
Ja, jakich wielu —
Nie wytatuowano mi numeru,
Ale napiętnowano mnie.
Mam niezmywalny tatuaż na swoim jestestwie.
Wiecie, przez co przechodzi więzień,
Jak np. jest w szpitalu
I instytucja staje się dla niego opresyjna.
To ludzie tacy są. To my tworzymy ten świat.
Wciąż wierzę, że mamy w sobie tyle możliwości
I czasu, by zmienić nieludzką postać rzeczy,
Aby dziedzictwo Ocalonych
Urzeczywistniło się naprawdę.
By prawda była pojęciem głównym,
O człowieku, że rodzimy się różni.
Tak bardzo bym chciał stworzyć zasady,
W jakich odnajduje się każdy
I one nikogo nie krzywdzą,
Nie skazują na niebycie,
Wyniszczanie.
Tym była zagłada.
Jestem jej ponurym więźniem,
Cieniem.
Kołyszę się w tłumie.
Wciąż wyrastam krzywo.
Nie rokuję.
Uparcie z całą mocą
Wyrywam się w przestrzeń,
Gdzie nie ma drutu,
Jaki wyznacza granice,
Ale nie dla pogardy.
Ja wciąż całym sobą
Marzę.
Póki stać mnie na marzenia —
Mogę planować lepszą przyszłość.
Czynię to uparcie,
Wbrew wszelkim prognozom.
Czuję jak wszystko wokół drży,
Jak napinają się mięśnie gotowe do strzału.
Robi się coraz bardziej ciasno dla nas,
Choć świat szeroki, ma całe dżungle,
Tajgi, stepy i oceany oraz masywy górskie!
Ziemia jest niezgłębiona wewnątrz
I Kosmos jest bez granic.
Może tylko tam,
Kiedy wyrwę się w przestrzeń poza ciało —
Będę bytem nieosiągalnym
Dla innych
I już żadne getto podłości
Mnie nie ogarnie.Jest
Jest taki świat we mnie,
Utracony, umarły,
Z jakiego wykorzeniono mnie
Zupełnie.
Błądzę w sobie jak jawa.
Pukam do serca,
Sumienia.
Już nikt nie odpowiada.
Wszystkie ściany są zimne.
Odbijam się echem w sobie.
Mam 33 lata i wciąż obiecuję sobie,
Że znajdę w sobie przetrwanie.
Coraz bardziej nie wymagam nic.
Już wiem, że obudzić się jutro
To kolejna wyprawa na Mount Everest.
Cokolwiek się zdarzy, wiem, że jestem chwilą,
Wciąż naglącą, pośpieszaną przez świat.
Kolejne pokolenia czekają
Na swoją przestrzeń zaistnienia.
Mam już 33 lata.
Jestem człowiekiem dojrzałym i wiem,
Co to znaczy odchodzić.
Nieraz umierałam,
A wokół nie było nikogo.
Przekonałam się, że wtedy jest samotność.
Jesteś tylko Ty, blady sufit.
Patrzysz.
Jeśli zwyciężyłeś próbę —
Nigdy już sobą nie będziesz.
Ascetyzm wyniesiony z sali krytycznego stanu
Będzie się rozrastał w Tobie.
Pustka będzie krzyczała.
Ściany będą zbliżały się do Ciebie.
Otoczą Cię jak własne żyły, splotą
I wykończysz się w tej nicości,
Jak dalej Cię tu przetrzymają.
Walcząc o życie
Jesteś tylko Ty.
Twoje serce pęka,
Kurczy się,
To wydobywa strumienie życiodajnej krwi,
Jakie zmuszają mózg do kolejnego tchnienia
I nowych myśli.
Nikt nie powiedział jeszcze,
Że śmierć bywa lekka i błaha.
Najbardziej trzeba przemóc się w sobie,
By przekonać, że nie warto istnieć,
Ale wciąż rodzi się nowa nadzieja,
Za kratami siada na skrawku zimnego
Parapetu nocą ptak.
To posłaniec Boga,
Który wzywa Cię
Do jeszcze jednej walki.Jeszcze się zbudzę o poranku
Czasami taka przeraźliwa cisza
Wybiega mi z siebie
Na spotkanie z sobą samym.
Najtrudniej jest zwalczyć siebie,
Swój strach, niepokój i pragnienie.
Wszystko jest o wiele prostsze,
Tylko nasze życie
Wciąż stawia nam barykady.
Najcięższe są myśli,
Nie sposób ich złupić
Jak garści orzechów.
Wieczność jest taka mała,
Wyje w nas.
Otwiera się wciąż przestrzeń na tamten świat.
Domykana jest
Własną przemocą w stosunku do siebie.
Brakuje nam czułości, dla siebie samych.
Odmawiamy sobie współczucia,
Nadmiernie wymagamy i krytykujemy.
Nie okazujemy swojemu życiu dobroci,
Drążymy siebie i patroszymy, bez prawa do znieczulenia.
Każda myśl jest jak nóż,
Każde tchnienie nad nim
Jak aktywizowany eksperyment
Na żywym mózgu, otwartym.
Najgorzej, kiedy jesteśmy ponad swoim sercem.
Biegniemy wciąż do tej szpary,
Przez jaką widzimy Boga.
Tak, widziałam Go,
Na jawie,
Objawił mi się w dniu powstania z martwych.
Dlaczego miałoby tak nie być,
Skoro umarłem jak On
I otworzyłam jeszcze oczy.Wyobrażenie
Mam w sobie sny.
Nie zawsze potrafię się z nich zbudzić na czas.
Zdarza się, że lawina impulsów
Przeinacza mnie
I nagle jestem
Ponad wszystkim,
Także tym,
Kim/czym jestem —
W danej rzeczywistości imaginacji,
Choć najbardziej prawdziwej, co do trwania.
Nie jestem żadną formą i bryłą,
Którą obdarowano określonym czasem,
Jakiej dano trochę przestrzeni.
Jestem tak naprawdę drogą do Kosmosu,
Jedyną z możliwych, osiągalnych,
Bo przenikam się z nim
I tam jest ulokowany mój autentyczny cmentarz,
Który jest mi zarazem
Kolebką,
Bo co powstało —
nie zna końca.
Jestem układem, który przecinają inne.
Nie tylko tożsame ze mną,
Ale zupełnie inne.
Oddziałuje na mnie energia księżyca.
Dzięki słońcu żyję.
Potrafię znieczulić siebie,
Oderwać od życia,
Choć ciągle istnieję.
Wszystko jest kwestią świadomości,
Jaką wzbudzę w sobie.
Potrafię być
I umrzeć,
Z samego chcenia,
Kiedy bardzo tego chcę.
Nagle ulegają załamaniu wszystkie funkcje życiowe.
Jestem w stanie odpłynąć od siebie bardzo daleko.
Kiedyś mogę nie zdążyć wrócić
I urządzę sobie dopiero wielkie spacery duszy
Pośród gwiazd
Lub tylko w ich epicentrum.Druga strona życia
Rzeczywistość napotyka mnie
W nagich snach.
Jestem jak prześwit nieba.
Widać moje serce
Wyrwane z klatki piersiowej,
Spadające w głąb bezczasu.
Sięgam korzeni,
Dna
I bezdennych głębin
Twojego fałszywego uśmiechu.
Nazwali Cię Profesorem,
Choć chodzisz nawet krzywo
Swoją duszą,
Nie wspominając o deficytach umysłu,
A co dopiero ludzkich emocji.
Wszystko, co mówisz nazywasz Prawdą,
A żyjesz w zupełnym zakłamaniu.
Uwodzisz kogo popadnie,
Niezależnie, czy jest kobietą, czy mężczyzną,
Byleby czerpać wszelkie korzyści,
Materialne i duchowe.
Uwierzyłam w Twoją _misję_,
Wzięłam Cię za mistrza.
Jesteś próżna jak zgnity od wewnątrz owoc.
Siejesz śmierć wokół,
A mówisz ciągle o życiu i jego ochronie.
Wzywasz do mówienia prawdy,
A ustawicznie kłamiesz.
Nazywasz mordercami i psychopatami,
Zboczeńcami myśliwych,
A pośród nich
Uśmiercasz dla zupełnej zabawy,
Nie tylko braci i siostry
Ze świata zwierząt.
Ty zabijasz nawet ludzi
Pomału
Dla sadystycznej przyjemności,
Topisz co popadnie
Koło swojego domu,
Każde istnienie,
Które czuje pełnię bólu
I Ty dobrze o tym wiesz,
Śmiejąc się szyderczo.
Byłaś dla mnie kobietą z zagłady,
Która kiedy tylko może
Bez konsekwencji
Pcha w stronę
Płonącego rowu
I podnieca się tym.
Nie mogłaś mordować ludzi
Tak po prostu,
Więc wyniszczałaś ich skrupulatnie
Różnymi metodami.
Kiedyś pochłonie Cię
Twoje własne piekło
I nie będzie już tylu łez wokół Ciebie.
Gałęzie przeszywają mnie na wylot jak żyły.
Orkiestra obozowa z Auschwitz
Tak naprawdę nigdy nie przestała tam grać.
Idę w rytm melodii
Przez obóz życia
Coraz głębiej
W mrok i pustkę.
Szczęście może też przybrać wymiar
Różowego obozu zagłady.Bywam
Postrzelono mnie
Kulami
Pogardy.
W pasiastej przestrzeni nieba
Nikną ptaki.
Spadam twarzą
W błoto.
Płynie po nim krew.
Szamoczę się w sobie.
Moja dusza jest opleciona drutem,
Stąd jest tyle krwi.
Nie mogę się wydostać z rozpaczy.
Kaleczę się
O swoje myśli,
Są jak kamienie.
Podnoszę je i idę z nimi dalej.
Zmuszano mnie do pracy bez sensu.
Wykorzystywano moje talenty,
By rozbudowywać cywilizację śmierci…
Błądziłam całą sobą
i odnalazłam się przez to do reszty.Utajony
Są ludzie
Dla których przemoc
Jest jak codzienne wyznanie wiary.
Ludzie zeszli na złą drogę.
Pochwalana bywa pogarda,
Opiewana głupota,
Prawda nazywana jest kłamstwem.
Potwierdzenie jest zaprzeczeniem.
Życie jest drogą do śmierci.
Człowiek jest pustynią,
Która nie rokuje
Na to, aby dawać innym schronienie
I nie zradzać tego świata dalej
Przez zbrodnię bezmiłości,
Otaczając dzieci chłodem.
Wiele z nich wyrasta samych
Na ulicy.Pedagog
Moim obowiązkiem jest
Tworzyć lepszą rzeczywistość
Dla dzieci,
By wyrastały na istoty,
Które potrafią kochać,
Wierzyć w prawdę, piękno i dobro.
Moja praca jest budowaniem
Z niczego
Dla innych
Przestrzeni
Ze światła,
Ale wokół jest tyle mroku,
Gett i nowych obozów —
Że to wymusza na mnie,
Aby zakończyć swoją pracę…
Zmagać się w sobie,
Wiem, że im jest ciemniej,
Tym muszę dawać z siebie
Jeszcze więcej
Ostatnich ogarków ciepła.
To jest dla przetrwania
Innym,
Słabszym,
Opuszczonym,
Jacy mają pozornie wszystko.
Mnie zrodził wiek XX,
Wyrzucił pośpiesznie w wiek XXI, miał być lepszy,
Bez wojen.
Miałam czas dorosnąć pośród pól,
Kwiatów,
Ludzi z nadziei.
Miałam tylko to.
To przecież starczy,
By zbudować most
Do przeszłości
Tym innym, aby zaczerpnęli jak tchu
Z minionego świata,
Z wieku,
W którym jednak było mniej obozów na świecie
Niż teraz.
Jest tak wiele gett XXI wieku,
Zamknięto nas w znieczulicy,
Pogardzie,
Wmówiono grzech istnienia.
Opleciono nas zewsząd kolczastym drutem,
Zbudowano między nami wysokie i grube mury.
Jestem sobie w takim getcie beznadziei,
Pracuję zdalnie.
Nie mogę wyciągnąć ręki,
Choć widzę jak uchodźcy toną.
Nie mogę w globalnym świecie
Bez granic
Spojrzeć w oczy dziecku,
Które boi się, bo trwa bombardowanie.
Nie mogę powiedzieć nic, uspokoić.
Nic.
Nie jestem w stanie —
Co mam przekazać, ja, człowiek zrodzony
Z końca XX wieku,
Jaki miał dawać światu nadzieję po tylu dramatach?
Nie potrafię wstrzymać bomb,
Które lecą na dom rodziny.
Nie umiem ukołysać dziecka,
By przestało płakać.
Mogę tylko wyć razem z nim…
Po drugiej stronie ekranu.
Ono nawet nie wie,
Że ja jestem, uczestniczę w tej tragedii,
Że ona mnie przeszywa,
Bo ja spotykałam ludzi z obozów zagłady,
Wysiedlanych, podpalanych w miastach,
Osaczanych,
Jacy wracali po wojnie
Na klepiska,
Gdzie stały ich kamienice wcześniej.
Sąsiedzi wystawali z ziemi, jak mumie,
Przypominali bryły, przepalone.
I znowu udaje się zaduszać życie
W różnych rejonach świata,
A mojego krzyku nikt nie słyszy
Zza szyby komputera.
Wierzę w głos poety,
Który rozrywa się
Jak rażone drzewo na pół,
Aby wyrosło z niego nowe życie,
Które będzie miało
Możliwość większej siły sprawczej.
Wyznaję wychowawczą moc słów
I to, że nie wolno mi
Przestać pisać.
Każdym strumieniem świadomości
Podmywam świat,
By sukcesywnie
Obmywać go
Z nienawiści,
Wojen,
Nowej zagłady.Ja też
Ja też jestem w getcie,
Upokarza się mnie, światek maleńki
nienawidzi.
Doznaję niemal każdego dnia przemocy.
To jest nowy wymiar
Dzielenia ludzi,
Tworzenia dla nich
Obszarów zamknięcia.
W tych miejscach
Zabija się nas
Pomału
Słowami.
Rozłupały mnie one,
Złamały,
Odebrały godność nieraz.
Każdy dzień
Automatycznie narzuca
Nowy bieg
Po inne życie.
Życie.
Nie zwątpię,
Że kiedyś uwolnimy się
I będzie jeszcze normalnie,
Bez ocen, osądzania, wyszydzania,
Wielkiej, niezrozumiałej agresji,
Zaduszania za nic,
By kogoś zadeptać jak w obozie.
Ja też w XXI wieku
Uczestniczę w swoim Holokauście
I jestem więźniem współczesności.Anioł
Uparł się, że jest aniołem
I by nikomu tego nie mówić.
Spotkałam go tuż przed Bożym Narodzeniem.
Mówił mi o tym,
Jak chorował jako dziecko na nowotwór,
Jak pielęgniarki były niemiłe,
Jak lekarz przeciął mu skórę jak rozcinał gips
I nie powiedział _przepraszam_,
Jak nękano go w szkole
I nie dawano szans na wykształcenie,
Jak przemógł się w sobie,
Z przekrwionymi skrzydłami
I tytanowym udem —
Wzbił się w głąb świata,
Przeszył go,
Pomagał małym pacjentom onkologicznym
Jak on kiedyś —
Pracując nocami.
Stale bez odpoczynku, w drodze przez świat,
Jaki kaleczy jak kanciaste brzegi kamieni.
Zbudował firmę, która szkoli ludzi,
Daje możliwość zdobycia zawodu każdemu
Symbolicznym kosztem
I przez to lepszej przyszłości.
Opowiadał mi o ludziach,
Jak są dla niego niedobrzy,
Którym pomógł osiągnąć życiowy sukces.Wieczność trwa
Trwa we mnie wieczność.
Na skrzydłach świerszcza
Gram ulotną melodię
Lipcowego koncertu
W borze świata,
Gdzieś na siódmej wsi,
Za siedemdziesiątą trzecią rzeką…
Mam wrażenie, że nikt
Mnie tu nie znajdzie
Za życia…
Poznają mnie po wierszu,
O świcie, czy o północy,
Żem ja, człowiek
Starał się dorastać
Do krzywości tego świata
Przyzwoicie,
Tolerując z czasem
I inności we mnie,
Które w wychowaniu
Nauczono przeklinać…
Wokół były białe kościoły,
Wieże z dzwonami,
Ale nie wiem już,
Co obwieścić chciały…
Może jakąś kolejną
Zgubną pieśń
Ukrzyżowanemu światu.Drętwota
Marazm.
Dusza na oścież otwarta.
Przeciął mnie czas kaleki.
Wyciągnięto mnie w środku dnia
Przed publiczność…
Przecież swoją ręką ogłaszałem,
Ja, człowiek światu,
Jak się okazało nie tylko małemu,
Żem wyrósł na opak dla tego całego świata
I takim można mnie zaakceptować.
Zawsze chciałem spełnić
Wymagania rzeczywistości…
Okazała się tak różna,
Ale pochłania mnie zewsząd
Mały światek
I kaleczy…
Ja, wyrastałem do tego CAŁEGO świata,
By go rozumieć, każdą ze stron,
Wybrać wartości,
Które są za człowiekiem, jaki jest,
Jak Bóg podobno …
Ale człowiek przedstawia się za Niego
Wciąż lepiej,
Poprawia Go
Z każdej strony
Jak mnie —
Cicho klnąc
Nad misterną robotą
Urabiania każdego życia
Do jednej formy
Nieistnienia.Kobieta klęcząca
Byłaś jak gwiazda,
Która wypadła ze swojej orbity…
Mówiono do nas słowami
Dla wyklętych.
Spisano dla nas
Wszystkie specjalne kodeksy
I zasady jak w getcie wypatrzone,
Które obowiązywały i w szpitalach,
Instytucjach pomocy wszelkich,
dla wybranych — okazywało się,
By oddzielić światło
Od Prawdy… Medycyna wciąż zawodzi.
Postanowiłam być lepszym medykiem
I pójść na szóste studia.
A my wciąż potrafimy
Modlić się,
Wierzyć w ludzi…
Nawet ufać im!
Klęczałaś w polu,
Które było jak dywan
Usłany rosą.
Była jak Twoje łzy. Płacz nieba był niemy.
Pękało na pół wypełnione przestrzenią.
Zbierałam z chłodnej ziemi,
Te kropelki wytchnienia na spieczone usta —
Czarnej gleby, chcąc Ci przywrócić
Resztki przetrąconej godności
Jak przydrożne krzyże.
Tylko miłość w nas
Jest niewzruszona,
Bo jest silniejsza i ponad
Wysyłanie do gazu.
Każda wiara ma sens,
I ta w człowieka…Moja piosnka
Upatruję nadziei…
W pustych barakach.
Słyszę piosenkę
martwą
po żywych.
Śpiewali mi ją
po wojnie; to było wczoraj,
kiedy spotkaliśmy się,
tuż przed ich odchodzeniem… Zdążyć urodzić się
i dorosnąć na taką okazję…
Potem o tym mówić i pisać. Pani Birenbaum mówi,
że tak trzeba,
bo robi się cicho jak w byłym obozie.
Rozlegała się w Oświęcimiu — kołysanka
(tak to sobie wyobrażam)
w czasie każdych świąt Bożego Narodzenia.
Jaka cisza tu nastała, ale po żywych.
Jakie to niebo jest ściśnięte drutem kolczastym,
które do gardła mu przyległo od wojny
i przydusza do ziemi (ale jest).
Do czarnych piosenek,
do ptaków, które omijają to dziwne,
opustoszałe miasto z drutów kolczastych,
jakby wiedziały, czuły,
że tu kończy się…
I zaczyna jednak
od nowa wszystko,
tylko zupełnie inaczej.Konferencja
Zaproszono mnie do Oświęcimia,
by pedagog powiedział coś o cierpieniu.
Cóż ja mogę wiedzieć o cierpieniu?
Mam 24 lata.
Ocalałam z ciemnych ulic wielkich miast,
będących domami ludzi szukających
w mroku światła.
Ocalałam z domu swojego pustego,
kiedy zaczął się wiek XXI
i ludzie rozpoczęli
szalony bieg po szczęście,
zatracając się w pracy.
Ocalałam z pracy w hospicjum.
Jeszcze nie raz
ocaleję.
Ze wspomnień o wojnie,
opowieści jak eksterminuje się masowo ludzi.
Cudze myśli kłębią mi się w głowie.
Śnią mi się nie moje sny.
Umieram nie swoją śmiercią.
Przeplatają się dwa światy,
ten żywy i ten umarły.Włosy
Pisali o nich Różewicz,
Szymborska.
Sterty włosów. Zagazowanych.
Chirurgicznie czyste szyby.
Siwiejące warkocze.
Kiedy miały kolory… Wtedy, po wojnie —
pisał o nich Różewicz.
Teraz są stertą… Która może zmieni się w pył.
Jak się konserwuje… Włosy? Eksponaty ludzi.
Tak osobiste. Jak włosy.
To trzeba widzieć, te sterty włosów, żeby uwierzyć
swojemu rozumowi,
co tu się stało, bo wszystko zaprzecza,
tak jest to niewyobrażalne,
ta zbrodnia.
Z włosów robiono materace. Dywany?
Ludzie na tym odpoczywali.
Ludzie
na tym
odpoczywali.Dziadek
Przeżyłam w dzieciństwie dwa obozy
po opowieściach dziadka.
Widziałam obrazy jego pamięci
swoimi oczami rozumu.
Oto kolejna historia, jakich wiele.
Człowiek po traumie obozu.
Wyrwał się dzieciak śmierci.
Jego starszy kuzyn — nie.
To był Oświęcim,
a on wyglądał jak Rom.
Jego symboliczny brak grobu
wzbudza szczególną pamięć.
W rodzinie były jeszcze ofiary
zbrodniczych doświadczeń
i liczne inne historie. Ludzie nie nakręcili
nawet tak strasznych horrorów
jak filmy dokumentalne o moim Oświęcimiu,
miejscu, których było w czasie wojny wiele —
to jest mi bliskie przez fakt urodzenia się
i życia nieopodal.
Słyszałam tutaj wszystkie upiorne historie z wojny
u końca XX wieku, który mnie wydał światu,
po tak fabrycznie zorganizowanych,
precyzyjnie
zbrodniach.Młodzi narzeczeni
Dziadek, po dwóch obozach niemieckich.
Jego narzeczona to Niemka,
którą poznał we Wrocławiu
zaraz po wojnie.
Byli dobrą niemiecką rodziną.
Znali przeszłość dziadka, który dorastał
w koncentracyjnych obozach
i nie zgodzili się na ich związek.
Dziadek matce dał na imię na pamiątkę
po narzeczonej
Małgorzata.
Ożenił się z Polką, wrócił z wielkiej wojny
do domu. Ułożył się. Pracował. Im jego życie było
mniej aktywne —
uśpione demony
pochłaniały umysł.
Powróciły przed śmiercią
w białej pościeli
w szpitalu,
nie obozie
za drutami
w pasiaku,
lecz w pasiastej
piżamie.
Ocaleć, by założyć na wsi bibliotekę…Trauma
To straszne,
by potomka
ludzi, jacy byli w obozie
przebrać w pasiastą piżamę.
Zatrzymać w szpitalu
z widokiem na latarnie
przeczesujące teren…
W przestrzeni zamkniętej, za murami
z kolczastymi zakończeniami…
A wokół wsie z odgłosami
ujadających na łańcuchach psów.
Nieudane zabiegi są jak medyczne eksperymenty…
Im bardziej pacjent się denerwuje —
tym więcej pomyłek.
BŁĘDÓW LEKARSKICH.
Homoseksualiści otrzymują jednak
Więcej zabiegów…
Trudno wciąż uwierzyć
Ludziom medycyny.
Kiedyś może też nazwiemy to wszystko
Zgodnie ze stanem faktycznym… —
Jak minie wiek XXI,
Człowiek zdobędzie się na większą odwagę
Wobec umarłych oprawców.
Droga do Wadowic, miejsca narodzin poetki***
Matka babki ratowała życie
młodym niemieckim żołnierzom.
W czasie wojny szedł tędy, przez moją wieś front.
Potem uciekali z odmrożonymi stopami;
przyrzekali, że nie chcieli tej wielkiej wojny.
Babka płakała nad nimi, widząc, w jakim są stanie.
Szli dalej, z mniejszym bólem, ale i tak umierali
po polskich lasach, polach
i są tu… Zostali, bez imienia, grobu,
żadnej wiadomości do najbliższych
o ich losie na obcej ziemi
do dziś.Kołysanka
Zaraz po wojnie tutejsze szkoły
zabierały swoich uczniów,
aby pokazać im Auschwitz.
Było błoto, krew, kości.
Dziś Auschwitz pokrywa biały śnieg,
nie czarne błoto.
Teren wygląda tak niewinnie.
Zdjęcia pokazują dramat,
krzyczą emocje na twarzach ludzi.
Dziś Oświęcim jest miejscem, które żyje —
nadmiarem turystów.
Każde miejsce świata —
winno nie być tak omijane
jak to przez człowieka…
Ale jak nieliczne miejsca świata —
jest aż tak oblegane
i tak powinno być.
Ludzie płaczą nad popiołami bez imion,
które pochłonęła ziemia, wraz z Jurkiem,
niespełna 20-stoletnim kuzynem dziadka.
Poezja po Oświęcimiu ma się dobrze.
Pisze się jak pisało — o miłości, cierpieniu,
odchodzeniu, zbrodniach bezmiłości,
przyrodzie.Prostytutki z Auschwitz
Przypisałam się
Do najcięższego rodzaju
Pamięci.
Wszędzie błoto,
A one chodzą na szpilkach.
Buty ich wysokie ponad to
I los więźniów, choć one też
są nimi… Wywyższone szalami,
Pachnące perfumami,
Pośród wielkiego odoru…
One idą w głąb obozowej przestrzeni pewnie.
Niesie się za nimi piękna woń
I miesza z obłędem odchodów,
Wrzynających się do nozdrzy
Swoim majestatem powszechnego zwątpienia
I jedności losu, jednak bywającego
Nierzadko wybiórczym.
Paskudne doświadczenie zmysłowe.
One mają być może nawet jakieś
prowizoryczne podpaski.
Innym krew sączy się po brudnych
I owrzodzonych nogach,
I obrywają za to,
Że są kobietami
W rozkwicie wieku.
Na ironię
Grają współtowarzyszom,
Długie suknie niosą w dłoniach
Jak królowe,
Innym razem zakładają króciutkie spódniczki.
Przysługuje im w zasadzie tu dowolność,
Byleby wabiły, kusiły, nęciły (tak sądzę),
Zwiększały wydajność fabryki śmierci.
Śmierci się nie boją,
Wybrały inny los,
Ale sądzę, że nie lepszy —
Prostytutki z Auschwitz.
Co się z ich umysłami działo po wojnie?…Mgła nad Brzezinką
Upiornie wygląda to miejsce, kiedy ginie we mgle.
Straszna jest wieża Birkenau.
A kiedy mgła opada…
Nie mogę z wieży i tak dojrzeć końca obozu.
Tory idą wprost do nieba,
ale już bez transportów.
Umieramy pojedynczo,
gaśniemy spokojnie.
Nasze nieme dramaty
kończą się możliwie dobrze
i nie są anonimowe.
Czasem umieramy we śnie,
nie zauważamy, jak i kiedy.
Wędrujemy dalej w tym majaku,
ale pojawił się w nim obóz dziadków…
Inne wspomnienia, które obciążyły naszą pamięć.Opowieść nie/swoja
Zdarzyła nam się miłość
odległa, z tych niemożliwych i nieprzystających
do rzeczywistości,
tak więc Ty idziesz tamtą doliną,
a mnie nie ma
nawet u górskiego szczytu,
by patrzeć jak ją samotnie przemierzasz
obok mnie. Obok mnie wędrujesz do mnie
i mijasz mnie w każdym tłumie
pojedynczego spojrzenia ludzkiego,
nieludzko okaleczającego. Dobrze byłoby
byś przez ostrożność mijała mnie także
w każdym śnie, szczególnie rodzącym się o poranku,
bo możemy spotkać się w tłumie
w drodze do tego samego sklepu,
choć są ich setki w mieście przepełnionym
po brzegi człowiekiem,
które umiera co dnia przez gęstość zaludnienia
z samotności.
Nie mogę prowadzić Cię za rękę,
bo zdarzyła nam się miłość nie z tego świata,
choć zrodzeni z niego —
musimy trzymać się z dala,
przez bliskość naszą, jaką mamy ku sobie.
To Ty do mnie pierwsza podeszłaś.
Mogę mówić o sobie: _Ja, człowiek_,
ale to nic nie zmieni.
Byłaś już dojrzałą kobietą,
kiedy ja zaczęłam wyrastać z piasku,
świata miniatur, gdzie problemy
nigdy nie miały znaczenia.
Wszystko było możliwe, potem urosło ze mną
jak babki stawiane na piasku
pod kopułę deszczowo-rozedrganego nieba.
Mogłabyś być moją matką…Kołysanka
Jest 1 listopada.
Ksiądz mówił na cmentarzu, że niedługi jest czas,
kiedy nasze ciała zostaną złożone w grobach,
ale nie powinno nas to przerażać.
W drodze z cmentarza mijając mnie powiedział,
że po śmierci nasze życie się nie zmieni,
będziemy robić to, co tu teraz, czyli — dodał —
że tam też będę studiować.
Będę chodzić w długich promieniach słońca,
potykać się o liście
o kolorze orzecha
i będę jak on
pękać na połowę
i rodzić się w odległych
tylko wspomnieniach,
Bliskich Obcych.Na pustyni nieba
Nie ma mnie tam, gdzie szukasz mego spojrzenia,
jakie utkwiło w pustyni nieba.
Błądzę świadomie, z wyboru.
Kochać jest rzeczą ludzką, ale nie tak
jak uważa świat
i wszyscy jego fałszywi prorocy…
Pisząc wiele o tej miłości
nie napisano prawie nic.
Zdarza się nam,
kochać i udawać obcość.
Zamknij już oczy i nie myśl o tym,
że jesteś pedagogiem,
skoro nim jesteś.
Mów do siebie jak człowiek.
Człowiek, który przeistacza się.
Złorzeczy Ci świat w imię miłości swojej.
Błogosławieni, którzy kochali jak umieli,
tym bardziej, im bardziej im urągano z tego powodu.Ten czas
Myślisz, że te czasy są lepsze
od wszystkich innych czasów,
a tu dalej trwają wojny,
epidemie panoszą się po świecie
i głód.
Sam jesteś jeden,
a obok Twój dom
jak pusta skorupka orzecha,
z jakiej się dopiero wylągłeś.
Cmentarzem Twoim się staje,
Twój dom.
Umierasz
powoli,
jak lato gaśniesz,
przemijasz jak jesienne deszcze,
choć jeszcze brakuje Ci wiary.
Jesteś taki mały.
Nawet kiedy Twoje niebo nie wybucha
i niepoprzecinane jest pociskami,
żyjesz w spokojnej części świata —
a jednak trafia Cię
atom nowotworu
i giniesz na raz cały.***
Nie wyróżniam się niczym.
Dla świata jestem człowiekiem,
który każdego dnia wraca do swojego domu,
ale nie zadaje pytań,
dlaczego dopiero o świcie.
Odpowiadam mu w snach —
bo tam robi się pusto,
kiedy ona rozwiesza na ścianach fotografie
z obcym mężczyzną
i starannie je poprawia.
To wygląda dobrze.
Można zapraszać gości,
którzy patrzą i widzą, co widzą,
czyli nic,
bynajmniej to,
czego tutaj nie ma.***
Przestajesz mieć znaczenie.
Zaczynasz mi śpiewać, kiedy zasypiam obok.
Nie umiesz śpiewać i opowiadać bajek na dobranoc.
Nie miałaś dzieci. Mówią, że to człowiek stracony
dla świata.
Nie jestem dzieckiem od wielu lat.
Zaczynasz wierzyć w to, co mówią ludzie
myląc mnie
z Twoim dzieckiem
na ulicy w świetle wymokniętej latarni.
Większy jest w Tobie strach
niż on w Tobie naprawdę jest.
Zaśpiewaj mi czarną piosenkę,
która kołysze się nad miastem
stadem odlatującego stąd ptactwa.
Nie wszystkie powroty
będą możliwe.
Rozsypię ziarna za sobą, byś wiedziała
jak się do siebie wraca po dalekiej podróży. Wraca…
Tylko nie spożywaj tej miłości w samotności,
żeby nie napełniła Cię gorycz rozstania,
które jest jak długie powroty.
Skracaj drogę odmierzając czas
i wierz, że mijamy się,
aby możliwe były spotkania.Oddalenie
Więzieniem myśl własna.
Klatka wspomnień
szamocząca się
jak liść,
kwiat
na wietrze.
Proste porównania są najlepsze.
Wychodzisz w głąb siebie na spotkanie z sobą.
Klepsydra czasu obraca się do połowy.
Wszystko staje się możliwe, spotkanie siebie,
tylko nasza miłość
jest wciąż mało realna,
słabsza jest niż strach,
praca,
bycie pedagogiem,
człowiekiem,
zakonnicą,
księdzem,
ale to nie znaczy, że jej nie ma.
Nie unicestwiono jej. Jeszcze jest
dla świata
nadzieja.Samobójstwo
Żyły wytrzeszczone
kręte
długie
ciało spinające
pękły
w mojej głowie.
To nie był sen poety, wariata,
człowieka.
Pedagogiem jestem,
własną śmierć rozważam,
jaka zdarzyła się w dniu narodzin,
w jakiś piątek.
Ukrzyżowany
własną ręką
wiszę powieszony
człowiek,
pedagog.
Pedagog-człowiek
pępowiną z życiem spojony.
Umarłem w dniu narodzin.
W dniu śmierci się odrodzę.Śmierć
Umrę, wiesz co to znaczy?
Bo ja jeszcze tego nie wiem.
Wyobrażam sobie tylko swoje istnienie
oderwane od sztucznego bytu,
którego od pierwszej chwili
ktoś pierwszy lepszy
mógł mnie pozbawić,
jakiś niby to lekarz, niby człowiek —
wydobywając z głębi ciała kobiety
żelaznymi sztućcami —
rozwijający się zarodek —
miażdżąc mu mniej, bardziej zręcznym ruchem
głowę… Ale to tylko moja subiektywna
perspektywa.
Ciało innej kobiety to nie moja skrzynia biegów,
by dała mi wylecieć poza siebie
jak samochód na autostradzie.
Zależę od początku od innych.
Dopisuję te wersy,
by wyrównać rachunek, bo czasem się myliłam,
ale nie chcę się wyprzeć siebie, do końca,
którym człowiekiem byłam,
zanim dojrzałam, bo moja droga
będzie dla innych dowodem, że można wyjść
z każdego marazmu
i swojej wersji zdarzeń — ku Prawdzie,
nawet jak nas boli.
Szymborska w chwili słabości
i niedoinformowania
napisała poemat ku czci Stalina,
ale kim bylibyśmy, gdyby nie funkcje
umysłu — „zapomnij i daj żyć innym”.
Straszny jest świat człowieka, w którym rodzimy się
nie sobą,
potrafimy czaszki swoje jak łupiny orzechów
nożycami rozgniatać
i czuć zadowolenie ze swej pracy —
tak kiedyś pisałam i nie zamazuję tego…
Każdy przechodzi swoje próby człowieczeństwa.
Czasami moje wartości kolidowały
z prawami innych.
Wychowała mnie bowiem rzeczywistość
konserwatywna, a każda skrajność
to błąd logiki i sumienia,
ale musiałam to sama zrozumieć,
przez czas, jaki los mi dał. Za nic.
Umrę, wiesz co to znaczy?
Mam 25 lat, wschody i zachody słońca znam
na pamięć, noszę w sobie
przez dni całe, zachmurzone.
Wiem jak się chodzi, biega, smuci i uśmiecha
i jak boli roztrzaskane kolano.
Mam swoje ulubione miejsca,
do których będę wracać,
bo zdarzył się w moim życiu czas,
aby poznać do nich drogę.
To ważne jak i kiedy się umiera —
Pisałam przed laty,
chwaląc się piórem od premiera,
który…
Napisałam tym piórem,
że mam prawo się nie zgadzać.
Mało brakło, a wypisałabym sobie
własne unicestwienie,
dla idei. Pojęłam, że tylko w teorii
bywają piękne,
a w rzeczywistości nierzadko
są zbrodnicze.To-Ty
Ty mnie najpierw pokochałaś,
będę Ci o tym przypominać.
Świat wyuczył mnie, że miłości nie ma,
taka jak nasza
obca mu,
w jego pojęciach nie istnieje.
To Ty pierwsza pokazałaś mi,
że można kochać inaczej.
Nasza miłość wyklęta
kołysze się
jak przemoknięte liście jesienią
zwisając podłużnie
nad smutną ziemią.
To Ty pierwsza
całowałaś mnie
w deszczu na ulicy,
w Płaszowie, gdzie takich jak my mordowano.
Przestałaś się wstydzić.
Ludzie pod czarnymi i czerwonymi parasolami
potrącali nas spojrzeniami.
Nic się nie działo z tego powodu nikomu,
żaden koniec świata nie następował pośpiesznie.
Bezdomny na rogu tłocznej ulicy
wciąż był bezdomny.
Specjalnie wybrałaś to miejsce.Koniec człowieka i jego początek
Leżała pod Kościołem.
Turyści robili jej zdjęcia.
Narkomanka, człowiek
rozebrany w środku zimy
przymarzał do bruku
gwałcony
naszymi zimnymi spojrzeniami.
Śnieg zdawał się ciepły, układał się nam wszystkim
na skroni.
Biały był posąg, dziecko, zakonnik,
narkomanka, człowiek
idący
do szkoły, urzędu, sklepu,
leżący pod Kościołem,
do którego wchodzą modlić się
ludzie.
Wszystko na jednej ulicy
w tym samym czasie, zróżnicowanym u każdego
o wiek życia.Papierosy Szymborskiej
_To jeden z wierszy, jaki znalazł się w „Antologii Poetów Polskich”_
_(2016 rok), w wersji nieco innej_
W kłębach dymu unosi się wspomnienie.
Kłęby dymu noszą przedziurawione wspomnienia.
To ważne było, skoro było.
Szymborska mająca 24 lata
biegnie przez miasto w kolorowej sukience,
siada na poniszczonej, zielonej ławeczce.
Nie mogę tego wiedzieć, ale wiem.
Takie jest moje osobiste o niej wspomnienie.
Ocalona ponad szare ruiny miasta, o które potyka się
patrzy w ścianę, mur — jaki ocalał jak ona
i widzi we wspomnieniu na piętrze nieba
lustro nieprzebite kulą
jak jej serce.
W jej oczach i jego tafli
odbijają się chmury,
które pędzą przed siebie.
Szymborska ma 24 lata.
Ma kolor skóry czarny aż złoty,
posiada obręcze na długiej szyi.
To sen.
Szymborskiej, Różewicza.
Ludzi wojny,
który zdarza się, skoro się zdarza.
Szymborskie, małe dziewczynki swej epoki,
żyjące mimo śmierci,
nieanonimowe.
Masowe sny o wojnie jak anonimowe groby
na Cmentarzu Rakowickim
z przetrąconym krzyżem
mimo braku wojny.
Lustra ocalone, groby wypełnione
krwią, która zasłoniła oczy,
jakie napotkały
kule błądzące,
śmierć roznoszące wśród ludu umiłowanego.Pytasz — do człowieka
Mam Ci coś ważnego do opowiedzenia.
Mam 24 lata i wiem jak ocaleć
każdego dnia
po hospicjum.
Mam już 25 lat,
wiem jak przeżyć hospicjum.
Wiem jak się umiera i żyje w hospicjum.
Mam 25 lat, mam za sobą praktykę.
Wiem kogo i dlaczego zamyka się w psychiatryku.
Leki podawane są regularnie, bez badań.
Ja, człowiek odkryłem świat na opak.
Pedagogiem tu jestem, człowiekiem, odchodzę.
Nie godzę się na świat bezludzki, bezduszny.
Może nie umieć umierać to nie potrafić żyć…Bunt
Uciekła z hospicjum, do którego oddała ją rodzina.
Błądziła po ulicy nocą.
Obdarta z sukni wystawnych,
jakie zwykła co dzień nosić
przez wszystkie dziesięciolecia swojego za długiego
jak niektórzy uważali życia,
stąd koniec niegodny, nienagły, rozciągnięty
ze wszystkimi akcentami drogi krzyżowej.
Z włosami rozdartymi,
wiatr je do nieba czarnego unosił.
Zmarła kilka dni potem.
Przed tym dotarła do domu.
Odwieziono ją stamtąd z powrotem do hospicjum.
Z hospicjum w trumnie do domu.
Z domu wystawnego jak jej suknie
ostatecznie na okoliczny cmentarz.Dom Pomocy Społecznej
Z Domu Pomocy Społecznej
także co rana po przebudzeniu uciekali starcy.
Łapano ich zazwyczaj w połowie drogi do miasta,
aplikowano leki i wkładano z powrotem
do żelaznych łóżek
nakrytych zszarzałą pościelą,
w których latami leżeli,
zazwyczaj aż do śmierci.
Pedagogiem tu jestem,
jak ludzki los odmienić?
W pielusze wychodzimy ku światu
i w niej wracamy do siebie,
po cichu starcy jak dzieci bezradnie umieramy.Do-my
Ludzie bezdomni przyrządzają
w swoich domach posiłki.
Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.
Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni
w swoim łóżku obcym,
obok swojej obcej żony,
która w ścianę patrzy.
Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni
i choć mają domy to ich nie mają.
Mieszkają w długich powrotach do siebie,
kiedy są sobą.
Mijają w drodze bezdomnych, którzy są
w swych zajęciach sobą.
Wspólnie błądzą w d r o d z e — d o — d o m u
pod rozgwieżdżonym niebem,
jaka nigdy nie ustaje.Miłość na wieży Babel
Bardzo chcesz wierzyć, że to jest miłość,
ciągle o niej mówisz, by tak przyjęło się mówić.
Spotkanie to było nagłe, nieoczekiwane.
Od razu połączyłaś nas ze sobą, czym się dało.
Chciałaś, byśmy wracały każdego dnia
do wspólnego domu,
siadały przy jednym stole, budziły się
w tym samym łóżku obok siebie,
patrząc sobie wciąż ze zdumieniem w oczy,
zastanawiając wspólnie jak to mogło się wydarzyć.
Zastąpić chciałaś mi cały świat, ojca, matkę,
przepędzić z mojego nieba widmo studenta
szukającego pracy w dobie kryzysu,
zatrudniając w swojej firmie.
Brak człowieka był dostrzegalny
w Twoim codziennym życiu od dawna.
Jest muzyka, która nie jest sobą, ale wiele osób
jej słucha i ją wielbi,
więc to istnienie ma rację bytu.
Czy wszystko zdarzyło się tylko przez samotność?
Odurzyć się jakąś miłością?
Zatrzymać kogoś przy sobie, kogo można jeszcze
wychować, aby był obok, niezależnie
od mijającego czasu.
Spytałaś kiedyś, czy wyobrażam sobie
seks za parę lat
z kimś podobnym do swoich rodziców… I dodałaś…
Że nie wyobrażasz sobie porzucenia,
kiedy będziesz stara,
a ja w pełni sił odejdę
do innej.
Odchodzę nim zdążyłaś się zestarzeć…
Wciąż nie rozumiemy swych pytań,
jak na Wieży Babel.Pusty dom
Stoi pusty dom Julii na wsi.
Bluszcz przebija kratkę strzępów czarnych szyb,
wędruje do wewnątrz
i wraca z otchłani ku słońcu.
Julia miała 76 lat.
Wychodziła na balkon co rana
i wieszała na balustradzie ze spróchniałego drewna
wielkie, białe poduchy.
Przez resztę dnia patrzyła przez okno, które jej one
właśnie zasłaniały.
Przez okno zarastające za jej życia bluszczem.
Przed bluszczem ona je wybiła.
Wyskoczyła przez nie nocą, bo — mówiła —
odwiedził ją
jej zmarły mąż.
Julia już nie wróciła do swojego domu.
Rodzina zabrała ją do siebie.
Julia chodzi nocą po Kościołach w mieście.
Mówi, że chodzi za nią zmarły mąż.
Kiedy żył wszystko w ich domu się tłukło
(sprzęty, czy nawet szły w obrót meble).
Rzucali do siebie naczyniami, następnego dnia szli
pod ramię.
Teraz Julia przewraca wszystko w swoim pokoju
i mówi,
że to
on…***
Cisza,
ten wyraz też wypełnia sobą przestrzeń.
Spacerując po Cmentarzu Rakowickim natrafiam
po raz pierwszy na Grób Szymborskiej,
jest dla mnie jak dla innych Grób Agamemnona.
Wyjmuję z kieszeni indeks
nieelektronowy
i dumam nad swym losem
pisząc wiersze
na wyrwanych kartkach z czcigodnego dokumentu,
a ślubowałam przecież, że zachowywać się będę
przez lata studiowania godnie,
póki nie zostanę magistrem po raz drugi
lub nie odejdę z murów mojej „Alma Mater”.
Zostawiam wiersze
wpychając je między kwiaty.
Piszę wciąż jeden:
_Żaden Kot się nie powtórzy,_
_nie ma dwóch podobnych Kotów_ —
oraz że Kornel powinien spocząć obok.
Najlepiej, by trzymali się za ręce
lub dotykając swoich trumien —
dłonie ku sobie wyciągnęli
na wieki,
w geście tym — zastygnąć,
ale ja też jestem tylko prochem.
Umieram,
lecz świat mój zostaje.Mam 25 lat
Przeżyłam II wojnę światową,
dwa obozy… Ze wspomnień żywych po dziadku.
Śni mi się w nocy obóz.
Pot spływa po czole.
Widzę kominy długie do nieba,
jedyną drogę ocalenia —
uciekam w pasiaku,
ale przestrzeń się obraca
i wpadam do komory… Sen zawsze tak się kończy,
jak w życiu kuzyna dziadka…
Piszę dużo o wojnie,
jakbym ją przeżyła.
Mój pierwszy tomik
był pisany rozstrzelanymi słowami
jak w _Pamiętniku z Powstania Warszawskiego_.
Opisałam tam swoje życie,
wszystko działo się szybko.
Rozpoczął się wiek XXI, na ekranie
wybuchły dwie wieże.
My wtedy zaczęliśmy dorastać, w erze zamachów
na wszystko
jak wielkie promocje, które skoro są sobą
to nie są sobą.
To, co nielogiczne stało się jedyną słusznie
wyznawaną logiką,
uczciwą, będącą sobą, skoro nielogiczną.
Pod ostrzałem czasu
rozrastaliśmy się jak drzewa na niebie
tworząc pajęczynę
na ulicy
swojej podwórkowej tożsamości.
Świat już nigdy nie był taki sam, spokojny, pewny.
Czas przyśpieszył. Z 11 lat zrobiło się 25.
Wyrosłam na boisku pod dziurawym niebem.
Patrzymy na niebo, na którym jest smog,
choć jesteśmy oddaleni od Krakowa,
mieszkamy na wsi.
Nie da się ukryć, bo to widać i na niebie,
że oszukano nas. Oddychamy nawet śmiercią,
spożywamy ją, pijemy,
jest także obecna na wigilijnym stole.
Podajemy ją sobie z rąk do rąk,
naszym najbliższym wprost do ust,
a obok biały opłatek, symbole życia,
wiary, nadziei i miłości…
Nie trzeba karabinów i bomb,
cyklonu i atomu,
obozów zagłady,
by zniszczyć świat.
Nowa wojna w Europie trwa.
Powinniśmy być już zawsze czujni.Bezdomność
Wiesz, czym się różnię od bezdomnego?
Że mam dom,
który nie jest moim domem.
Na mnie kończy się wielowiekowa
tradycja dziedziczenia.
Babka sprzedaje wszystko, póki żyje,
każdą działkę z osobna,
z którą spojeni jesteśmy więzią przynależności.
Ona żyje chwilą, która jej została.
Po sobie zostawi złe wspomnienie (że nas z ziemi
swojej wykorzeniła) —
resztę wykorzysta,
skoro opuszcza sama dom swojej duszy,
by tułać się po świecie losem nieznanym.
Może, aby zastygnąć tylko w pozie
wspólnej z drzewem,
kamieniem,
obłokiem,
do których wnętrza już nikt nie dotrze,
nawet żadną liryką Szymborskiej.
_(Wiersz nie jest o mojej rodzinie_
_i nie zawsze piszę o sobie, jak każdy pisarz._
_Zaznaczam to przez szacunek dla babci Kamili, kombatantki,_
_która wywarła przez swoją mądrość życiową duży wpływ_
_na moje wychowanie)_Pedagogiem tu jestem
Nikt o tym wierszy nie pisze…
W wolnym czasie podchodzą do komputerów
rozstawionych na korytarzu.
Włączają filmy pornograficzne,
gdzie kilku mężczyzn
ciągnie za włosy kobietę
podając sobie.
To są moi Uczniowie.
Kilka lat temu na korytarzu szkolnym
też byłam uczennicą,
spożywającą pod swoją klasą drugie śniadanie.
Nie myślałam o tym, że mijam, spotykam,
rozmawiam z wieloma dziewczynkami,
które wyrosną na prostytutki.***
Zawsze są dwa światy,
lepszy i gorszy,
co zaczyna się w szkole
i szczególnie tam uwidacznia.
Ten, którego nie stać na wycieczkę
zawsze będzie tym gorszym,
ale trzeba mu pomóc,
skoro _jest z patologii_.
Są i tacy, co chcą pomóc bardziej.
Zabrać dzieci do placówki.
Zburzyć dom, więzi, tożsamość.
Potem dziwimy się, skąd jest tyle bezdomności,
która zaczyna się zawsze od jakiejś rodziny,
a raczej samotności w niej.
Można wyprzedzić lawinę zdarzeń,
uprzedzić przemoc, uleczyć rodzinę na czas,
przecież ma być taką wartością
w życiu każdego z nas.Starość
Siostra babki ma ponad 90 lat.
Mieć przed sobą jedną pewną przyszłość,
uśmiechać się do ludzi z wózka inwalidzkiego.
Trzymać w sobie niezatarte wspomnienia,
mnie mającą 3 lata przy trumnie dziadka,
który był mi jak matka,
jaka wtedy była z boku
mając nas trójkę
lubiących się rozchorować, by to życiu zagrażało.
Pozostało patrzenie w szpitalne okno
i czekanie na nic.
Wtedy lekarz okulista na dyżurze w święta
Bożego Narodzenia był pijany.Litania Ludzi Ubogich
Wybaw nas od nas samych.
Od _kurwa _rzucanego na każdym rogu,
w sklepie
do starca,
bo rozedrganą dłonią sięgając po bochenek chleba
zajmuje przestrzeń…
Wybaw nas od siebie samych
skaczących sobie do gardeł
na stadionach.
Wybaw nas od siebie
skaczących z mostu…
Wybaw nas od siebie,
kiedy wracamy do domu
i zamykamy za sobą drzwi,
i następują rzeczy straszne: przemoc i alkohol.
Obcy mi jest świat
obok którego żyję.
W każdej chwili
mogę podejść bliżej,
ześlizgnąć się
i zacząć kołysać się w rytm śmierci.
A co, gdybym był mężczyzną.
Otworzyłbym Ci usta dłonią,
Przeszył na wylot duszę.
Pełznąc w głąb Ciebie —
Wyobrażałbym sobie, że zanurzam się
Znów w Adriatyku.
Sądzę, że tam więcej nie pojadę.
Takie wypady są drogie
Jak na typowego Polaka.
Co to tak naprawdę znaczy?
Nigdy nie byłem z typów…
Choć mi się zdawało,
Wyrastałem krzywo,
Czyli piąć się w przestworze jak najmocniej —
Tak jak ocieram się o Twoje uda,
Choć jestem kobietą…
To w ogóle odbiega od statyczności
W krajobrazie ulic polskich i pobliskich wschodnich,
A co najgorzej
Wsi.
Są jak ćmy
Obłąkane.
Bo niektórym tym ludziom
Zdaje się tu tylko,
Że pędzą wprost do światła,
A są motylami
Nocy.
Mam w sobie taki ogarek nadziei.
Pewnie minie niejedno stulecie,
Gdy tacy jak ja
Nie będą wzbudzać
W tej szerokości geograficznej —
Atmosfery grozy, wrogości,
Niechęci, nienawiści, wykluczenia.
Tu, nieopodal Auschwitz,
Gdzie takich jak ja eksterminowano
Z wielokrotniejszą siłą —
Wciąż walczę o kawałek godności.
Co prawda ją posiadam,
Ale bywa wystawiana
Na widok publiczny
I przeszywana
Jak ta penetracja
„Statycznej” osoby;
Tu, nieopodal Auschwitz,
Gdzie wszystko już miało być inaczej —
Jestem jak więzień,
Ja, jakich wielu —
Nie wytatuowano mi numeru,
Ale napiętnowano mnie.
Mam niezmywalny tatuaż na swoim jestestwie.
Wiecie, przez co przechodzi więzień,
Jak np. jest w szpitalu
I instytucja staje się dla niego opresyjna.
To ludzie tacy są. To my tworzymy ten świat.
Wciąż wierzę, że mamy w sobie tyle możliwości
I czasu, by zmienić nieludzką postać rzeczy,
Aby dziedzictwo Ocalonych
Urzeczywistniło się naprawdę.
By prawda była pojęciem głównym,
O człowieku, że rodzimy się różni.
Tak bardzo bym chciał stworzyć zasady,
W jakich odnajduje się każdy
I one nikogo nie krzywdzą,
Nie skazują na niebycie,
Wyniszczanie.
Tym była zagłada.
Jestem jej ponurym więźniem,
Cieniem.
Kołyszę się w tłumie.
Wciąż wyrastam krzywo.
Nie rokuję.
Uparcie z całą mocą
Wyrywam się w przestrzeń,
Gdzie nie ma drutu,
Jaki wyznacza granice,
Ale nie dla pogardy.
Ja wciąż całym sobą
Marzę.
Póki stać mnie na marzenia —
Mogę planować lepszą przyszłość.
Czynię to uparcie,
Wbrew wszelkim prognozom.
Czuję jak wszystko wokół drży,
Jak napinają się mięśnie gotowe do strzału.
Robi się coraz bardziej ciasno dla nas,
Choć świat szeroki, ma całe dżungle,
Tajgi, stepy i oceany oraz masywy górskie!
Ziemia jest niezgłębiona wewnątrz
I Kosmos jest bez granic.
Może tylko tam,
Kiedy wyrwę się w przestrzeń poza ciało —
Będę bytem nieosiągalnym
Dla innych
I już żadne getto podłości
Mnie nie ogarnie.Jest
Jest taki świat we mnie,
Utracony, umarły,
Z jakiego wykorzeniono mnie
Zupełnie.
Błądzę w sobie jak jawa.
Pukam do serca,
Sumienia.
Już nikt nie odpowiada.
Wszystkie ściany są zimne.
Odbijam się echem w sobie.
Mam 33 lata i wciąż obiecuję sobie,
Że znajdę w sobie przetrwanie.
Coraz bardziej nie wymagam nic.
Już wiem, że obudzić się jutro
To kolejna wyprawa na Mount Everest.
Cokolwiek się zdarzy, wiem, że jestem chwilą,
Wciąż naglącą, pośpieszaną przez świat.
Kolejne pokolenia czekają
Na swoją przestrzeń zaistnienia.
Mam już 33 lata.
Jestem człowiekiem dojrzałym i wiem,
Co to znaczy odchodzić.
Nieraz umierałam,
A wokół nie było nikogo.
Przekonałam się, że wtedy jest samotność.
Jesteś tylko Ty, blady sufit.
Patrzysz.
Jeśli zwyciężyłeś próbę —
Nigdy już sobą nie będziesz.
Ascetyzm wyniesiony z sali krytycznego stanu
Będzie się rozrastał w Tobie.
Pustka będzie krzyczała.
Ściany będą zbliżały się do Ciebie.
Otoczą Cię jak własne żyły, splotą
I wykończysz się w tej nicości,
Jak dalej Cię tu przetrzymają.
Walcząc o życie
Jesteś tylko Ty.
Twoje serce pęka,
Kurczy się,
To wydobywa strumienie życiodajnej krwi,
Jakie zmuszają mózg do kolejnego tchnienia
I nowych myśli.
Nikt nie powiedział jeszcze,
Że śmierć bywa lekka i błaha.
Najbardziej trzeba przemóc się w sobie,
By przekonać, że nie warto istnieć,
Ale wciąż rodzi się nowa nadzieja,
Za kratami siada na skrawku zimnego
Parapetu nocą ptak.
To posłaniec Boga,
Który wzywa Cię
Do jeszcze jednej walki.Jeszcze się zbudzę o poranku
Czasami taka przeraźliwa cisza
Wybiega mi z siebie
Na spotkanie z sobą samym.
Najtrudniej jest zwalczyć siebie,
Swój strach, niepokój i pragnienie.
Wszystko jest o wiele prostsze,
Tylko nasze życie
Wciąż stawia nam barykady.
Najcięższe są myśli,
Nie sposób ich złupić
Jak garści orzechów.
Wieczność jest taka mała,
Wyje w nas.
Otwiera się wciąż przestrzeń na tamten świat.
Domykana jest
Własną przemocą w stosunku do siebie.
Brakuje nam czułości, dla siebie samych.
Odmawiamy sobie współczucia,
Nadmiernie wymagamy i krytykujemy.
Nie okazujemy swojemu życiu dobroci,
Drążymy siebie i patroszymy, bez prawa do znieczulenia.
Każda myśl jest jak nóż,
Każde tchnienie nad nim
Jak aktywizowany eksperyment
Na żywym mózgu, otwartym.
Najgorzej, kiedy jesteśmy ponad swoim sercem.
Biegniemy wciąż do tej szpary,
Przez jaką widzimy Boga.
Tak, widziałam Go,
Na jawie,
Objawił mi się w dniu powstania z martwych.
Dlaczego miałoby tak nie być,
Skoro umarłem jak On
I otworzyłam jeszcze oczy.Wyobrażenie
Mam w sobie sny.
Nie zawsze potrafię się z nich zbudzić na czas.
Zdarza się, że lawina impulsów
Przeinacza mnie
I nagle jestem
Ponad wszystkim,
Także tym,
Kim/czym jestem —
W danej rzeczywistości imaginacji,
Choć najbardziej prawdziwej, co do trwania.
Nie jestem żadną formą i bryłą,
Którą obdarowano określonym czasem,
Jakiej dano trochę przestrzeni.
Jestem tak naprawdę drogą do Kosmosu,
Jedyną z możliwych, osiągalnych,
Bo przenikam się z nim
I tam jest ulokowany mój autentyczny cmentarz,
Który jest mi zarazem
Kolebką,
Bo co powstało —
nie zna końca.
Jestem układem, który przecinają inne.
Nie tylko tożsame ze mną,
Ale zupełnie inne.
Oddziałuje na mnie energia księżyca.
Dzięki słońcu żyję.
Potrafię znieczulić siebie,
Oderwać od życia,
Choć ciągle istnieję.
Wszystko jest kwestią świadomości,
Jaką wzbudzę w sobie.
Potrafię być
I umrzeć,
Z samego chcenia,
Kiedy bardzo tego chcę.
Nagle ulegają załamaniu wszystkie funkcje życiowe.
Jestem w stanie odpłynąć od siebie bardzo daleko.
Kiedyś mogę nie zdążyć wrócić
I urządzę sobie dopiero wielkie spacery duszy
Pośród gwiazd
Lub tylko w ich epicentrum.Druga strona życia
Rzeczywistość napotyka mnie
W nagich snach.
Jestem jak prześwit nieba.
Widać moje serce
Wyrwane z klatki piersiowej,
Spadające w głąb bezczasu.
Sięgam korzeni,
Dna
I bezdennych głębin
Twojego fałszywego uśmiechu.
Nazwali Cię Profesorem,
Choć chodzisz nawet krzywo
Swoją duszą,
Nie wspominając o deficytach umysłu,
A co dopiero ludzkich emocji.
Wszystko, co mówisz nazywasz Prawdą,
A żyjesz w zupełnym zakłamaniu.
Uwodzisz kogo popadnie,
Niezależnie, czy jest kobietą, czy mężczyzną,
Byleby czerpać wszelkie korzyści,
Materialne i duchowe.
Uwierzyłam w Twoją _misję_,
Wzięłam Cię za mistrza.
Jesteś próżna jak zgnity od wewnątrz owoc.
Siejesz śmierć wokół,
A mówisz ciągle o życiu i jego ochronie.
Wzywasz do mówienia prawdy,
A ustawicznie kłamiesz.
Nazywasz mordercami i psychopatami,
Zboczeńcami myśliwych,
A pośród nich
Uśmiercasz dla zupełnej zabawy,
Nie tylko braci i siostry
Ze świata zwierząt.
Ty zabijasz nawet ludzi
Pomału
Dla sadystycznej przyjemności,
Topisz co popadnie
Koło swojego domu,
Każde istnienie,
Które czuje pełnię bólu
I Ty dobrze o tym wiesz,
Śmiejąc się szyderczo.
Byłaś dla mnie kobietą z zagłady,
Która kiedy tylko może
Bez konsekwencji
Pcha w stronę
Płonącego rowu
I podnieca się tym.
Nie mogłaś mordować ludzi
Tak po prostu,
Więc wyniszczałaś ich skrupulatnie
Różnymi metodami.
Kiedyś pochłonie Cię
Twoje własne piekło
I nie będzie już tylu łez wokół Ciebie.
Gałęzie przeszywają mnie na wylot jak żyły.
Orkiestra obozowa z Auschwitz
Tak naprawdę nigdy nie przestała tam grać.
Idę w rytm melodii
Przez obóz życia
Coraz głębiej
W mrok i pustkę.
Szczęście może też przybrać wymiar
Różowego obozu zagłady.Bywam
Postrzelono mnie
Kulami
Pogardy.
W pasiastej przestrzeni nieba
Nikną ptaki.
Spadam twarzą
W błoto.
Płynie po nim krew.
Szamoczę się w sobie.
Moja dusza jest opleciona drutem,
Stąd jest tyle krwi.
Nie mogę się wydostać z rozpaczy.
Kaleczę się
O swoje myśli,
Są jak kamienie.
Podnoszę je i idę z nimi dalej.
Zmuszano mnie do pracy bez sensu.
Wykorzystywano moje talenty,
By rozbudowywać cywilizację śmierci…
Błądziłam całą sobą
i odnalazłam się przez to do reszty.Utajony
Są ludzie
Dla których przemoc
Jest jak codzienne wyznanie wiary.
Ludzie zeszli na złą drogę.
Pochwalana bywa pogarda,
Opiewana głupota,
Prawda nazywana jest kłamstwem.
Potwierdzenie jest zaprzeczeniem.
Życie jest drogą do śmierci.
Człowiek jest pustynią,
Która nie rokuje
Na to, aby dawać innym schronienie
I nie zradzać tego świata dalej
Przez zbrodnię bezmiłości,
Otaczając dzieci chłodem.
Wiele z nich wyrasta samych
Na ulicy.Pedagog
Moim obowiązkiem jest
Tworzyć lepszą rzeczywistość
Dla dzieci,
By wyrastały na istoty,
Które potrafią kochać,
Wierzyć w prawdę, piękno i dobro.
Moja praca jest budowaniem
Z niczego
Dla innych
Przestrzeni
Ze światła,
Ale wokół jest tyle mroku,
Gett i nowych obozów —
Że to wymusza na mnie,
Aby zakończyć swoją pracę…
Zmagać się w sobie,
Wiem, że im jest ciemniej,
Tym muszę dawać z siebie
Jeszcze więcej
Ostatnich ogarków ciepła.
To jest dla przetrwania
Innym,
Słabszym,
Opuszczonym,
Jacy mają pozornie wszystko.
Mnie zrodził wiek XX,
Wyrzucił pośpiesznie w wiek XXI, miał być lepszy,
Bez wojen.
Miałam czas dorosnąć pośród pól,
Kwiatów,
Ludzi z nadziei.
Miałam tylko to.
To przecież starczy,
By zbudować most
Do przeszłości
Tym innym, aby zaczerpnęli jak tchu
Z minionego świata,
Z wieku,
W którym jednak było mniej obozów na świecie
Niż teraz.
Jest tak wiele gett XXI wieku,
Zamknięto nas w znieczulicy,
Pogardzie,
Wmówiono grzech istnienia.
Opleciono nas zewsząd kolczastym drutem,
Zbudowano między nami wysokie i grube mury.
Jestem sobie w takim getcie beznadziei,
Pracuję zdalnie.
Nie mogę wyciągnąć ręki,
Choć widzę jak uchodźcy toną.
Nie mogę w globalnym świecie
Bez granic
Spojrzeć w oczy dziecku,
Które boi się, bo trwa bombardowanie.
Nie mogę powiedzieć nic, uspokoić.
Nic.
Nie jestem w stanie —
Co mam przekazać, ja, człowiek zrodzony
Z końca XX wieku,
Jaki miał dawać światu nadzieję po tylu dramatach?
Nie potrafię wstrzymać bomb,
Które lecą na dom rodziny.
Nie umiem ukołysać dziecka,
By przestało płakać.
Mogę tylko wyć razem z nim…
Po drugiej stronie ekranu.
Ono nawet nie wie,
Że ja jestem, uczestniczę w tej tragedii,
Że ona mnie przeszywa,
Bo ja spotykałam ludzi z obozów zagłady,
Wysiedlanych, podpalanych w miastach,
Osaczanych,
Jacy wracali po wojnie
Na klepiska,
Gdzie stały ich kamienice wcześniej.
Sąsiedzi wystawali z ziemi, jak mumie,
Przypominali bryły, przepalone.
I znowu udaje się zaduszać życie
W różnych rejonach świata,
A mojego krzyku nikt nie słyszy
Zza szyby komputera.
Wierzę w głos poety,
Który rozrywa się
Jak rażone drzewo na pół,
Aby wyrosło z niego nowe życie,
Które będzie miało
Możliwość większej siły sprawczej.
Wyznaję wychowawczą moc słów
I to, że nie wolno mi
Przestać pisać.
Każdym strumieniem świadomości
Podmywam świat,
By sukcesywnie
Obmywać go
Z nienawiści,
Wojen,
Nowej zagłady.Ja też
Ja też jestem w getcie,
Upokarza się mnie, światek maleńki
nienawidzi.
Doznaję niemal każdego dnia przemocy.
To jest nowy wymiar
Dzielenia ludzi,
Tworzenia dla nich
Obszarów zamknięcia.
W tych miejscach
Zabija się nas
Pomału
Słowami.
Rozłupały mnie one,
Złamały,
Odebrały godność nieraz.
Każdy dzień
Automatycznie narzuca
Nowy bieg
Po inne życie.
Życie.
Nie zwątpię,
Że kiedyś uwolnimy się
I będzie jeszcze normalnie,
Bez ocen, osądzania, wyszydzania,
Wielkiej, niezrozumiałej agresji,
Zaduszania za nic,
By kogoś zadeptać jak w obozie.
Ja też w XXI wieku
Uczestniczę w swoim Holokauście
I jestem więźniem współczesności.Anioł
Uparł się, że jest aniołem
I by nikomu tego nie mówić.
Spotkałam go tuż przed Bożym Narodzeniem.
Mówił mi o tym,
Jak chorował jako dziecko na nowotwór,
Jak pielęgniarki były niemiłe,
Jak lekarz przeciął mu skórę jak rozcinał gips
I nie powiedział _przepraszam_,
Jak nękano go w szkole
I nie dawano szans na wykształcenie,
Jak przemógł się w sobie,
Z przekrwionymi skrzydłami
I tytanowym udem —
Wzbił się w głąb świata,
Przeszył go,
Pomagał małym pacjentom onkologicznym
Jak on kiedyś —
Pracując nocami.
Stale bez odpoczynku, w drodze przez świat,
Jaki kaleczy jak kanciaste brzegi kamieni.
Zbudował firmę, która szkoli ludzi,
Daje możliwość zdobycia zawodu każdemu
Symbolicznym kosztem
I przez to lepszej przyszłości.
Opowiadał mi o ludziach,
Jak są dla niego niedobrzy,
Którym pomógł osiągnąć życiowy sukces.Wieczność trwa
Trwa we mnie wieczność.
Na skrzydłach świerszcza
Gram ulotną melodię
Lipcowego koncertu
W borze świata,
Gdzieś na siódmej wsi,
Za siedemdziesiątą trzecią rzeką…
Mam wrażenie, że nikt
Mnie tu nie znajdzie
Za życia…
Poznają mnie po wierszu,
O świcie, czy o północy,
Żem ja, człowiek
Starał się dorastać
Do krzywości tego świata
Przyzwoicie,
Tolerując z czasem
I inności we mnie,
Które w wychowaniu
Nauczono przeklinać…
Wokół były białe kościoły,
Wieże z dzwonami,
Ale nie wiem już,
Co obwieścić chciały…
Może jakąś kolejną
Zgubną pieśń
Ukrzyżowanemu światu.Drętwota
Marazm.
Dusza na oścież otwarta.
Przeciął mnie czas kaleki.
Wyciągnięto mnie w środku dnia
Przed publiczność…
Przecież swoją ręką ogłaszałem,
Ja, człowiek światu,
Jak się okazało nie tylko małemu,
Żem wyrósł na opak dla tego całego świata
I takim można mnie zaakceptować.
Zawsze chciałem spełnić
Wymagania rzeczywistości…
Okazała się tak różna,
Ale pochłania mnie zewsząd
Mały światek
I kaleczy…
Ja, wyrastałem do tego CAŁEGO świata,
By go rozumieć, każdą ze stron,
Wybrać wartości,
Które są za człowiekiem, jaki jest,
Jak Bóg podobno …
Ale człowiek przedstawia się za Niego
Wciąż lepiej,
Poprawia Go
Z każdej strony
Jak mnie —
Cicho klnąc
Nad misterną robotą
Urabiania każdego życia
Do jednej formy
Nieistnienia.Kobieta klęcząca
Byłaś jak gwiazda,
Która wypadła ze swojej orbity…
Mówiono do nas słowami
Dla wyklętych.
Spisano dla nas
Wszystkie specjalne kodeksy
I zasady jak w getcie wypatrzone,
Które obowiązywały i w szpitalach,
Instytucjach pomocy wszelkich,
dla wybranych — okazywało się,
By oddzielić światło
Od Prawdy… Medycyna wciąż zawodzi.
Postanowiłam być lepszym medykiem
I pójść na szóste studia.
A my wciąż potrafimy
Modlić się,
Wierzyć w ludzi…
Nawet ufać im!
Klęczałaś w polu,
Które było jak dywan
Usłany rosą.
Była jak Twoje łzy. Płacz nieba był niemy.
Pękało na pół wypełnione przestrzenią.
Zbierałam z chłodnej ziemi,
Te kropelki wytchnienia na spieczone usta —
Czarnej gleby, chcąc Ci przywrócić
Resztki przetrąconej godności
Jak przydrożne krzyże.
Tylko miłość w nas
Jest niewzruszona,
Bo jest silniejsza i ponad
Wysyłanie do gazu.
Każda wiara ma sens,
I ta w człowieka…Moja piosnka
Upatruję nadziei…
W pustych barakach.
Słyszę piosenkę
martwą
po żywych.
Śpiewali mi ją
po wojnie; to było wczoraj,
kiedy spotkaliśmy się,
tuż przed ich odchodzeniem… Zdążyć urodzić się
i dorosnąć na taką okazję…
Potem o tym mówić i pisać. Pani Birenbaum mówi,
że tak trzeba,
bo robi się cicho jak w byłym obozie.
Rozlegała się w Oświęcimiu — kołysanka
(tak to sobie wyobrażam)
w czasie każdych świąt Bożego Narodzenia.
Jaka cisza tu nastała, ale po żywych.
Jakie to niebo jest ściśnięte drutem kolczastym,
które do gardła mu przyległo od wojny
i przydusza do ziemi (ale jest).
Do czarnych piosenek,
do ptaków, które omijają to dziwne,
opustoszałe miasto z drutów kolczastych,
jakby wiedziały, czuły,
że tu kończy się…
I zaczyna jednak
od nowa wszystko,
tylko zupełnie inaczej.Konferencja
Zaproszono mnie do Oświęcimia,
by pedagog powiedział coś o cierpieniu.
Cóż ja mogę wiedzieć o cierpieniu?
Mam 24 lata.
Ocalałam z ciemnych ulic wielkich miast,
będących domami ludzi szukających
w mroku światła.
Ocalałam z domu swojego pustego,
kiedy zaczął się wiek XXI
i ludzie rozpoczęli
szalony bieg po szczęście,
zatracając się w pracy.
Ocalałam z pracy w hospicjum.
Jeszcze nie raz
ocaleję.
Ze wspomnień o wojnie,
opowieści jak eksterminuje się masowo ludzi.
Cudze myśli kłębią mi się w głowie.
Śnią mi się nie moje sny.
Umieram nie swoją śmiercią.
Przeplatają się dwa światy,
ten żywy i ten umarły.Włosy
Pisali o nich Różewicz,
Szymborska.
Sterty włosów. Zagazowanych.
Chirurgicznie czyste szyby.
Siwiejące warkocze.
Kiedy miały kolory… Wtedy, po wojnie —
pisał o nich Różewicz.
Teraz są stertą… Która może zmieni się w pył.
Jak się konserwuje… Włosy? Eksponaty ludzi.
Tak osobiste. Jak włosy.
To trzeba widzieć, te sterty włosów, żeby uwierzyć
swojemu rozumowi,
co tu się stało, bo wszystko zaprzecza,
tak jest to niewyobrażalne,
ta zbrodnia.
Z włosów robiono materace. Dywany?
Ludzie na tym odpoczywali.
Ludzie
na tym
odpoczywali.Dziadek
Przeżyłam w dzieciństwie dwa obozy
po opowieściach dziadka.
Widziałam obrazy jego pamięci
swoimi oczami rozumu.
Oto kolejna historia, jakich wiele.
Człowiek po traumie obozu.
Wyrwał się dzieciak śmierci.
Jego starszy kuzyn — nie.
To był Oświęcim,
a on wyglądał jak Rom.
Jego symboliczny brak grobu
wzbudza szczególną pamięć.
W rodzinie były jeszcze ofiary
zbrodniczych doświadczeń
i liczne inne historie. Ludzie nie nakręcili
nawet tak strasznych horrorów
jak filmy dokumentalne o moim Oświęcimiu,
miejscu, których było w czasie wojny wiele —
to jest mi bliskie przez fakt urodzenia się
i życia nieopodal.
Słyszałam tutaj wszystkie upiorne historie z wojny
u końca XX wieku, który mnie wydał światu,
po tak fabrycznie zorganizowanych,
precyzyjnie
zbrodniach.Młodzi narzeczeni
Dziadek, po dwóch obozach niemieckich.
Jego narzeczona to Niemka,
którą poznał we Wrocławiu
zaraz po wojnie.
Byli dobrą niemiecką rodziną.
Znali przeszłość dziadka, który dorastał
w koncentracyjnych obozach
i nie zgodzili się na ich związek.
Dziadek matce dał na imię na pamiątkę
po narzeczonej
Małgorzata.
Ożenił się z Polką, wrócił z wielkiej wojny
do domu. Ułożył się. Pracował. Im jego życie było
mniej aktywne —
uśpione demony
pochłaniały umysł.
Powróciły przed śmiercią
w białej pościeli
w szpitalu,
nie obozie
za drutami
w pasiaku,
lecz w pasiastej
piżamie.
Ocaleć, by założyć na wsi bibliotekę…Trauma
To straszne,
by potomka
ludzi, jacy byli w obozie
przebrać w pasiastą piżamę.
Zatrzymać w szpitalu
z widokiem na latarnie
przeczesujące teren…
W przestrzeni zamkniętej, za murami
z kolczastymi zakończeniami…
A wokół wsie z odgłosami
ujadających na łańcuchach psów.
Nieudane zabiegi są jak medyczne eksperymenty…
Im bardziej pacjent się denerwuje —
tym więcej pomyłek.
BŁĘDÓW LEKARSKICH.
Homoseksualiści otrzymują jednak
Więcej zabiegów…
Trudno wciąż uwierzyć
Ludziom medycyny.
Kiedyś może też nazwiemy to wszystko
Zgodnie ze stanem faktycznym… —
Jak minie wiek XXI,
Człowiek zdobędzie się na większą odwagę
Wobec umarłych oprawców.
Droga do Wadowic, miejsca narodzin poetki***
Matka babki ratowała życie
młodym niemieckim żołnierzom.
W czasie wojny szedł tędy, przez moją wieś front.
Potem uciekali z odmrożonymi stopami;
przyrzekali, że nie chcieli tej wielkiej wojny.
Babka płakała nad nimi, widząc, w jakim są stanie.
Szli dalej, z mniejszym bólem, ale i tak umierali
po polskich lasach, polach
i są tu… Zostali, bez imienia, grobu,
żadnej wiadomości do najbliższych
o ich losie na obcej ziemi
do dziś.Kołysanka
Zaraz po wojnie tutejsze szkoły
zabierały swoich uczniów,
aby pokazać im Auschwitz.
Było błoto, krew, kości.
Dziś Auschwitz pokrywa biały śnieg,
nie czarne błoto.
Teren wygląda tak niewinnie.
Zdjęcia pokazują dramat,
krzyczą emocje na twarzach ludzi.
Dziś Oświęcim jest miejscem, które żyje —
nadmiarem turystów.
Każde miejsce świata —
winno nie być tak omijane
jak to przez człowieka…
Ale jak nieliczne miejsca świata —
jest aż tak oblegane
i tak powinno być.
Ludzie płaczą nad popiołami bez imion,
które pochłonęła ziemia, wraz z Jurkiem,
niespełna 20-stoletnim kuzynem dziadka.
Poezja po Oświęcimiu ma się dobrze.
Pisze się jak pisało — o miłości, cierpieniu,
odchodzeniu, zbrodniach bezmiłości,
przyrodzie.Prostytutki z Auschwitz
Przypisałam się
Do najcięższego rodzaju
Pamięci.
Wszędzie błoto,
A one chodzą na szpilkach.
Buty ich wysokie ponad to
I los więźniów, choć one też
są nimi… Wywyższone szalami,
Pachnące perfumami,
Pośród wielkiego odoru…
One idą w głąb obozowej przestrzeni pewnie.
Niesie się za nimi piękna woń
I miesza z obłędem odchodów,
Wrzynających się do nozdrzy
Swoim majestatem powszechnego zwątpienia
I jedności losu, jednak bywającego
Nierzadko wybiórczym.
Paskudne doświadczenie zmysłowe.
One mają być może nawet jakieś
prowizoryczne podpaski.
Innym krew sączy się po brudnych
I owrzodzonych nogach,
I obrywają za to,
Że są kobietami
W rozkwicie wieku.
Na ironię
Grają współtowarzyszom,
Długie suknie niosą w dłoniach
Jak królowe,
Innym razem zakładają króciutkie spódniczki.
Przysługuje im w zasadzie tu dowolność,
Byleby wabiły, kusiły, nęciły (tak sądzę),
Zwiększały wydajność fabryki śmierci.
Śmierci się nie boją,
Wybrały inny los,
Ale sądzę, że nie lepszy —
Prostytutki z Auschwitz.
Co się z ich umysłami działo po wojnie?…Mgła nad Brzezinką
Upiornie wygląda to miejsce, kiedy ginie we mgle.
Straszna jest wieża Birkenau.
A kiedy mgła opada…
Nie mogę z wieży i tak dojrzeć końca obozu.
Tory idą wprost do nieba,
ale już bez transportów.
Umieramy pojedynczo,
gaśniemy spokojnie.
Nasze nieme dramaty
kończą się możliwie dobrze
i nie są anonimowe.
Czasem umieramy we śnie,
nie zauważamy, jak i kiedy.
Wędrujemy dalej w tym majaku,
ale pojawił się w nim obóz dziadków…
Inne wspomnienia, które obciążyły naszą pamięć.Opowieść nie/swoja
Zdarzyła nam się miłość
odległa, z tych niemożliwych i nieprzystających
do rzeczywistości,
tak więc Ty idziesz tamtą doliną,
a mnie nie ma
nawet u górskiego szczytu,
by patrzeć jak ją samotnie przemierzasz
obok mnie. Obok mnie wędrujesz do mnie
i mijasz mnie w każdym tłumie
pojedynczego spojrzenia ludzkiego,
nieludzko okaleczającego. Dobrze byłoby
byś przez ostrożność mijała mnie także
w każdym śnie, szczególnie rodzącym się o poranku,
bo możemy spotkać się w tłumie
w drodze do tego samego sklepu,
choć są ich setki w mieście przepełnionym
po brzegi człowiekiem,
które umiera co dnia przez gęstość zaludnienia
z samotności.
Nie mogę prowadzić Cię za rękę,
bo zdarzyła nam się miłość nie z tego świata,
choć zrodzeni z niego —
musimy trzymać się z dala,
przez bliskość naszą, jaką mamy ku sobie.
To Ty do mnie pierwsza podeszłaś.
Mogę mówić o sobie: _Ja, człowiek_,
ale to nic nie zmieni.
Byłaś już dojrzałą kobietą,
kiedy ja zaczęłam wyrastać z piasku,
świata miniatur, gdzie problemy
nigdy nie miały znaczenia.
Wszystko było możliwe, potem urosło ze mną
jak babki stawiane na piasku
pod kopułę deszczowo-rozedrganego nieba.
Mogłabyś być moją matką…Kołysanka
Jest 1 listopada.
Ksiądz mówił na cmentarzu, że niedługi jest czas,
kiedy nasze ciała zostaną złożone w grobach,
ale nie powinno nas to przerażać.
W drodze z cmentarza mijając mnie powiedział,
że po śmierci nasze życie się nie zmieni,
będziemy robić to, co tu teraz, czyli — dodał —
że tam też będę studiować.
Będę chodzić w długich promieniach słońca,
potykać się o liście
o kolorze orzecha
i będę jak on
pękać na połowę
i rodzić się w odległych
tylko wspomnieniach,
Bliskich Obcych.Na pustyni nieba
Nie ma mnie tam, gdzie szukasz mego spojrzenia,
jakie utkwiło w pustyni nieba.
Błądzę świadomie, z wyboru.
Kochać jest rzeczą ludzką, ale nie tak
jak uważa świat
i wszyscy jego fałszywi prorocy…
Pisząc wiele o tej miłości
nie napisano prawie nic.
Zdarza się nam,
kochać i udawać obcość.
Zamknij już oczy i nie myśl o tym,
że jesteś pedagogiem,
skoro nim jesteś.
Mów do siebie jak człowiek.
Człowiek, który przeistacza się.
Złorzeczy Ci świat w imię miłości swojej.
Błogosławieni, którzy kochali jak umieli,
tym bardziej, im bardziej im urągano z tego powodu.Ten czas
Myślisz, że te czasy są lepsze
od wszystkich innych czasów,
a tu dalej trwają wojny,
epidemie panoszą się po świecie
i głód.
Sam jesteś jeden,
a obok Twój dom
jak pusta skorupka orzecha,
z jakiej się dopiero wylągłeś.
Cmentarzem Twoim się staje,
Twój dom.
Umierasz
powoli,
jak lato gaśniesz,
przemijasz jak jesienne deszcze,
choć jeszcze brakuje Ci wiary.
Jesteś taki mały.
Nawet kiedy Twoje niebo nie wybucha
i niepoprzecinane jest pociskami,
żyjesz w spokojnej części świata —
a jednak trafia Cię
atom nowotworu
i giniesz na raz cały.***
Nie wyróżniam się niczym.
Dla świata jestem człowiekiem,
który każdego dnia wraca do swojego domu,
ale nie zadaje pytań,
dlaczego dopiero o świcie.
Odpowiadam mu w snach —
bo tam robi się pusto,
kiedy ona rozwiesza na ścianach fotografie
z obcym mężczyzną
i starannie je poprawia.
To wygląda dobrze.
Można zapraszać gości,
którzy patrzą i widzą, co widzą,
czyli nic,
bynajmniej to,
czego tutaj nie ma.***
Przestajesz mieć znaczenie.
Zaczynasz mi śpiewać, kiedy zasypiam obok.
Nie umiesz śpiewać i opowiadać bajek na dobranoc.
Nie miałaś dzieci. Mówią, że to człowiek stracony
dla świata.
Nie jestem dzieckiem od wielu lat.
Zaczynasz wierzyć w to, co mówią ludzie
myląc mnie
z Twoim dzieckiem
na ulicy w świetle wymokniętej latarni.
Większy jest w Tobie strach
niż on w Tobie naprawdę jest.
Zaśpiewaj mi czarną piosenkę,
która kołysze się nad miastem
stadem odlatującego stąd ptactwa.
Nie wszystkie powroty
będą możliwe.
Rozsypię ziarna za sobą, byś wiedziała
jak się do siebie wraca po dalekiej podróży. Wraca…
Tylko nie spożywaj tej miłości w samotności,
żeby nie napełniła Cię gorycz rozstania,
które jest jak długie powroty.
Skracaj drogę odmierzając czas
i wierz, że mijamy się,
aby możliwe były spotkania.Oddalenie
Więzieniem myśl własna.
Klatka wspomnień
szamocząca się
jak liść,
kwiat
na wietrze.
Proste porównania są najlepsze.
Wychodzisz w głąb siebie na spotkanie z sobą.
Klepsydra czasu obraca się do połowy.
Wszystko staje się możliwe, spotkanie siebie,
tylko nasza miłość
jest wciąż mało realna,
słabsza jest niż strach,
praca,
bycie pedagogiem,
człowiekiem,
zakonnicą,
księdzem,
ale to nie znaczy, że jej nie ma.
Nie unicestwiono jej. Jeszcze jest
dla świata
nadzieja.Samobójstwo
Żyły wytrzeszczone
kręte
długie
ciało spinające
pękły
w mojej głowie.
To nie był sen poety, wariata,
człowieka.
Pedagogiem jestem,
własną śmierć rozważam,
jaka zdarzyła się w dniu narodzin,
w jakiś piątek.
Ukrzyżowany
własną ręką
wiszę powieszony
człowiek,
pedagog.
Pedagog-człowiek
pępowiną z życiem spojony.
Umarłem w dniu narodzin.
W dniu śmierci się odrodzę.Śmierć
Umrę, wiesz co to znaczy?
Bo ja jeszcze tego nie wiem.
Wyobrażam sobie tylko swoje istnienie
oderwane od sztucznego bytu,
którego od pierwszej chwili
ktoś pierwszy lepszy
mógł mnie pozbawić,
jakiś niby to lekarz, niby człowiek —
wydobywając z głębi ciała kobiety
żelaznymi sztućcami —
rozwijający się zarodek —
miażdżąc mu mniej, bardziej zręcznym ruchem
głowę… Ale to tylko moja subiektywna
perspektywa.
Ciało innej kobiety to nie moja skrzynia biegów,
by dała mi wylecieć poza siebie
jak samochód na autostradzie.
Zależę od początku od innych.
Dopisuję te wersy,
by wyrównać rachunek, bo czasem się myliłam,
ale nie chcę się wyprzeć siebie, do końca,
którym człowiekiem byłam,
zanim dojrzałam, bo moja droga
będzie dla innych dowodem, że można wyjść
z każdego marazmu
i swojej wersji zdarzeń — ku Prawdzie,
nawet jak nas boli.
Szymborska w chwili słabości
i niedoinformowania
napisała poemat ku czci Stalina,
ale kim bylibyśmy, gdyby nie funkcje
umysłu — „zapomnij i daj żyć innym”.
Straszny jest świat człowieka, w którym rodzimy się
nie sobą,
potrafimy czaszki swoje jak łupiny orzechów
nożycami rozgniatać
i czuć zadowolenie ze swej pracy —
tak kiedyś pisałam i nie zamazuję tego…
Każdy przechodzi swoje próby człowieczeństwa.
Czasami moje wartości kolidowały
z prawami innych.
Wychowała mnie bowiem rzeczywistość
konserwatywna, a każda skrajność
to błąd logiki i sumienia,
ale musiałam to sama zrozumieć,
przez czas, jaki los mi dał. Za nic.
Umrę, wiesz co to znaczy?
Mam 25 lat, wschody i zachody słońca znam
na pamięć, noszę w sobie
przez dni całe, zachmurzone.
Wiem jak się chodzi, biega, smuci i uśmiecha
i jak boli roztrzaskane kolano.
Mam swoje ulubione miejsca,
do których będę wracać,
bo zdarzył się w moim życiu czas,
aby poznać do nich drogę.
To ważne jak i kiedy się umiera —
Pisałam przed laty,
chwaląc się piórem od premiera,
który…
Napisałam tym piórem,
że mam prawo się nie zgadzać.
Mało brakło, a wypisałabym sobie
własne unicestwienie,
dla idei. Pojęłam, że tylko w teorii
bywają piękne,
a w rzeczywistości nierzadko
są zbrodnicze.To-Ty
Ty mnie najpierw pokochałaś,
będę Ci o tym przypominać.
Świat wyuczył mnie, że miłości nie ma,
taka jak nasza
obca mu,
w jego pojęciach nie istnieje.
To Ty pierwsza pokazałaś mi,
że można kochać inaczej.
Nasza miłość wyklęta
kołysze się
jak przemoknięte liście jesienią
zwisając podłużnie
nad smutną ziemią.
To Ty pierwsza
całowałaś mnie
w deszczu na ulicy,
w Płaszowie, gdzie takich jak my mordowano.
Przestałaś się wstydzić.
Ludzie pod czarnymi i czerwonymi parasolami
potrącali nas spojrzeniami.
Nic się nie działo z tego powodu nikomu,
żaden koniec świata nie następował pośpiesznie.
Bezdomny na rogu tłocznej ulicy
wciąż był bezdomny.
Specjalnie wybrałaś to miejsce.Koniec człowieka i jego początek
Leżała pod Kościołem.
Turyści robili jej zdjęcia.
Narkomanka, człowiek
rozebrany w środku zimy
przymarzał do bruku
gwałcony
naszymi zimnymi spojrzeniami.
Śnieg zdawał się ciepły, układał się nam wszystkim
na skroni.
Biały był posąg, dziecko, zakonnik,
narkomanka, człowiek
idący
do szkoły, urzędu, sklepu,
leżący pod Kościołem,
do którego wchodzą modlić się
ludzie.
Wszystko na jednej ulicy
w tym samym czasie, zróżnicowanym u każdego
o wiek życia.Papierosy Szymborskiej
_To jeden z wierszy, jaki znalazł się w „Antologii Poetów Polskich”_
_(2016 rok), w wersji nieco innej_
W kłębach dymu unosi się wspomnienie.
Kłęby dymu noszą przedziurawione wspomnienia.
To ważne było, skoro było.
Szymborska mająca 24 lata
biegnie przez miasto w kolorowej sukience,
siada na poniszczonej, zielonej ławeczce.
Nie mogę tego wiedzieć, ale wiem.
Takie jest moje osobiste o niej wspomnienie.
Ocalona ponad szare ruiny miasta, o które potyka się
patrzy w ścianę, mur — jaki ocalał jak ona
i widzi we wspomnieniu na piętrze nieba
lustro nieprzebite kulą
jak jej serce.
W jej oczach i jego tafli
odbijają się chmury,
które pędzą przed siebie.
Szymborska ma 24 lata.
Ma kolor skóry czarny aż złoty,
posiada obręcze na długiej szyi.
To sen.
Szymborskiej, Różewicza.
Ludzi wojny,
który zdarza się, skoro się zdarza.
Szymborskie, małe dziewczynki swej epoki,
żyjące mimo śmierci,
nieanonimowe.
Masowe sny o wojnie jak anonimowe groby
na Cmentarzu Rakowickim
z przetrąconym krzyżem
mimo braku wojny.
Lustra ocalone, groby wypełnione
krwią, która zasłoniła oczy,
jakie napotkały
kule błądzące,
śmierć roznoszące wśród ludu umiłowanego.Pytasz — do człowieka
Mam Ci coś ważnego do opowiedzenia.
Mam 24 lata i wiem jak ocaleć
każdego dnia
po hospicjum.
Mam już 25 lat,
wiem jak przeżyć hospicjum.
Wiem jak się umiera i żyje w hospicjum.
Mam 25 lat, mam za sobą praktykę.
Wiem kogo i dlaczego zamyka się w psychiatryku.
Leki podawane są regularnie, bez badań.
Ja, człowiek odkryłem świat na opak.
Pedagogiem tu jestem, człowiekiem, odchodzę.
Nie godzę się na świat bezludzki, bezduszny.
Może nie umieć umierać to nie potrafić żyć…Bunt
Uciekła z hospicjum, do którego oddała ją rodzina.
Błądziła po ulicy nocą.
Obdarta z sukni wystawnych,
jakie zwykła co dzień nosić
przez wszystkie dziesięciolecia swojego za długiego
jak niektórzy uważali życia,
stąd koniec niegodny, nienagły, rozciągnięty
ze wszystkimi akcentami drogi krzyżowej.
Z włosami rozdartymi,
wiatr je do nieba czarnego unosił.
Zmarła kilka dni potem.
Przed tym dotarła do domu.
Odwieziono ją stamtąd z powrotem do hospicjum.
Z hospicjum w trumnie do domu.
Z domu wystawnego jak jej suknie
ostatecznie na okoliczny cmentarz.Dom Pomocy Społecznej
Z Domu Pomocy Społecznej
także co rana po przebudzeniu uciekali starcy.
Łapano ich zazwyczaj w połowie drogi do miasta,
aplikowano leki i wkładano z powrotem
do żelaznych łóżek
nakrytych zszarzałą pościelą,
w których latami leżeli,
zazwyczaj aż do śmierci.
Pedagogiem tu jestem,
jak ludzki los odmienić?
W pielusze wychodzimy ku światu
i w niej wracamy do siebie,
po cichu starcy jak dzieci bezradnie umieramy.Do-my
Ludzie bezdomni przyrządzają
w swoich domach posiłki.
Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.
Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni
w swoim łóżku obcym,
obok swojej obcej żony,
która w ścianę patrzy.
Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni
i choć mają domy to ich nie mają.
Mieszkają w długich powrotach do siebie,
kiedy są sobą.
Mijają w drodze bezdomnych, którzy są
w swych zajęciach sobą.
Wspólnie błądzą w d r o d z e — d o — d o m u
pod rozgwieżdżonym niebem,
jaka nigdy nie ustaje.Miłość na wieży Babel
Bardzo chcesz wierzyć, że to jest miłość,
ciągle o niej mówisz, by tak przyjęło się mówić.
Spotkanie to było nagłe, nieoczekiwane.
Od razu połączyłaś nas ze sobą, czym się dało.
Chciałaś, byśmy wracały każdego dnia
do wspólnego domu,
siadały przy jednym stole, budziły się
w tym samym łóżku obok siebie,
patrząc sobie wciąż ze zdumieniem w oczy,
zastanawiając wspólnie jak to mogło się wydarzyć.
Zastąpić chciałaś mi cały świat, ojca, matkę,
przepędzić z mojego nieba widmo studenta
szukającego pracy w dobie kryzysu,
zatrudniając w swojej firmie.
Brak człowieka był dostrzegalny
w Twoim codziennym życiu od dawna.
Jest muzyka, która nie jest sobą, ale wiele osób
jej słucha i ją wielbi,
więc to istnienie ma rację bytu.
Czy wszystko zdarzyło się tylko przez samotność?
Odurzyć się jakąś miłością?
Zatrzymać kogoś przy sobie, kogo można jeszcze
wychować, aby był obok, niezależnie
od mijającego czasu.
Spytałaś kiedyś, czy wyobrażam sobie
seks za parę lat
z kimś podobnym do swoich rodziców… I dodałaś…
Że nie wyobrażasz sobie porzucenia,
kiedy będziesz stara,
a ja w pełni sił odejdę
do innej.
Odchodzę nim zdążyłaś się zestarzeć…
Wciąż nie rozumiemy swych pytań,
jak na Wieży Babel.Pusty dom
Stoi pusty dom Julii na wsi.
Bluszcz przebija kratkę strzępów czarnych szyb,
wędruje do wewnątrz
i wraca z otchłani ku słońcu.
Julia miała 76 lat.
Wychodziła na balkon co rana
i wieszała na balustradzie ze spróchniałego drewna
wielkie, białe poduchy.
Przez resztę dnia patrzyła przez okno, które jej one
właśnie zasłaniały.
Przez okno zarastające za jej życia bluszczem.
Przed bluszczem ona je wybiła.
Wyskoczyła przez nie nocą, bo — mówiła —
odwiedził ją
jej zmarły mąż.
Julia już nie wróciła do swojego domu.
Rodzina zabrała ją do siebie.
Julia chodzi nocą po Kościołach w mieście.
Mówi, że chodzi za nią zmarły mąż.
Kiedy żył wszystko w ich domu się tłukło
(sprzęty, czy nawet szły w obrót meble).
Rzucali do siebie naczyniami, następnego dnia szli
pod ramię.
Teraz Julia przewraca wszystko w swoim pokoju
i mówi,
że to
on…***
Cisza,
ten wyraz też wypełnia sobą przestrzeń.
Spacerując po Cmentarzu Rakowickim natrafiam
po raz pierwszy na Grób Szymborskiej,
jest dla mnie jak dla innych Grób Agamemnona.
Wyjmuję z kieszeni indeks
nieelektronowy
i dumam nad swym losem
pisząc wiersze
na wyrwanych kartkach z czcigodnego dokumentu,
a ślubowałam przecież, że zachowywać się będę
przez lata studiowania godnie,
póki nie zostanę magistrem po raz drugi
lub nie odejdę z murów mojej „Alma Mater”.
Zostawiam wiersze
wpychając je między kwiaty.
Piszę wciąż jeden:
_Żaden Kot się nie powtórzy,_
_nie ma dwóch podobnych Kotów_ —
oraz że Kornel powinien spocząć obok.
Najlepiej, by trzymali się za ręce
lub dotykając swoich trumien —
dłonie ku sobie wyciągnęli
na wieki,
w geście tym — zastygnąć,
ale ja też jestem tylko prochem.
Umieram,
lecz świat mój zostaje.Mam 25 lat
Przeżyłam II wojnę światową,
dwa obozy… Ze wspomnień żywych po dziadku.
Śni mi się w nocy obóz.
Pot spływa po czole.
Widzę kominy długie do nieba,
jedyną drogę ocalenia —
uciekam w pasiaku,
ale przestrzeń się obraca
i wpadam do komory… Sen zawsze tak się kończy,
jak w życiu kuzyna dziadka…
Piszę dużo o wojnie,
jakbym ją przeżyła.
Mój pierwszy tomik
był pisany rozstrzelanymi słowami
jak w _Pamiętniku z Powstania Warszawskiego_.
Opisałam tam swoje życie,
wszystko działo się szybko.
Rozpoczął się wiek XXI, na ekranie
wybuchły dwie wieże.
My wtedy zaczęliśmy dorastać, w erze zamachów
na wszystko
jak wielkie promocje, które skoro są sobą
to nie są sobą.
To, co nielogiczne stało się jedyną słusznie
wyznawaną logiką,
uczciwą, będącą sobą, skoro nielogiczną.
Pod ostrzałem czasu
rozrastaliśmy się jak drzewa na niebie
tworząc pajęczynę
na ulicy
swojej podwórkowej tożsamości.
Świat już nigdy nie był taki sam, spokojny, pewny.
Czas przyśpieszył. Z 11 lat zrobiło się 25.
Wyrosłam na boisku pod dziurawym niebem.
Patrzymy na niebo, na którym jest smog,
choć jesteśmy oddaleni od Krakowa,
mieszkamy na wsi.
Nie da się ukryć, bo to widać i na niebie,
że oszukano nas. Oddychamy nawet śmiercią,
spożywamy ją, pijemy,
jest także obecna na wigilijnym stole.
Podajemy ją sobie z rąk do rąk,
naszym najbliższym wprost do ust,
a obok biały opłatek, symbole życia,
wiary, nadziei i miłości…
Nie trzeba karabinów i bomb,
cyklonu i atomu,
obozów zagłady,
by zniszczyć świat.
Nowa wojna w Europie trwa.
Powinniśmy być już zawsze czujni.Bezdomność
Wiesz, czym się różnię od bezdomnego?
Że mam dom,
który nie jest moim domem.
Na mnie kończy się wielowiekowa
tradycja dziedziczenia.
Babka sprzedaje wszystko, póki żyje,
każdą działkę z osobna,
z którą spojeni jesteśmy więzią przynależności.
Ona żyje chwilą, która jej została.
Po sobie zostawi złe wspomnienie (że nas z ziemi
swojej wykorzeniła) —
resztę wykorzysta,
skoro opuszcza sama dom swojej duszy,
by tułać się po świecie losem nieznanym.
Może, aby zastygnąć tylko w pozie
wspólnej z drzewem,
kamieniem,
obłokiem,
do których wnętrza już nikt nie dotrze,
nawet żadną liryką Szymborskiej.
_(Wiersz nie jest o mojej rodzinie_
_i nie zawsze piszę o sobie, jak każdy pisarz._
_Zaznaczam to przez szacunek dla babci Kamili, kombatantki,_
_która wywarła przez swoją mądrość życiową duży wpływ_
_na moje wychowanie)_Pedagogiem tu jestem
Nikt o tym wierszy nie pisze…
W wolnym czasie podchodzą do komputerów
rozstawionych na korytarzu.
Włączają filmy pornograficzne,
gdzie kilku mężczyzn
ciągnie za włosy kobietę
podając sobie.
To są moi Uczniowie.
Kilka lat temu na korytarzu szkolnym
też byłam uczennicą,
spożywającą pod swoją klasą drugie śniadanie.
Nie myślałam o tym, że mijam, spotykam,
rozmawiam z wieloma dziewczynkami,
które wyrosną na prostytutki.***
Zawsze są dwa światy,
lepszy i gorszy,
co zaczyna się w szkole
i szczególnie tam uwidacznia.
Ten, którego nie stać na wycieczkę
zawsze będzie tym gorszym,
ale trzeba mu pomóc,
skoro _jest z patologii_.
Są i tacy, co chcą pomóc bardziej.
Zabrać dzieci do placówki.
Zburzyć dom, więzi, tożsamość.
Potem dziwimy się, skąd jest tyle bezdomności,
która zaczyna się zawsze od jakiejś rodziny,
a raczej samotności w niej.
Można wyprzedzić lawinę zdarzeń,
uprzedzić przemoc, uleczyć rodzinę na czas,
przecież ma być taką wartością
w życiu każdego z nas.Starość
Siostra babki ma ponad 90 lat.
Mieć przed sobą jedną pewną przyszłość,
uśmiechać się do ludzi z wózka inwalidzkiego.
Trzymać w sobie niezatarte wspomnienia,
mnie mającą 3 lata przy trumnie dziadka,
który był mi jak matka,
jaka wtedy była z boku
mając nas trójkę
lubiących się rozchorować, by to życiu zagrażało.
Pozostało patrzenie w szpitalne okno
i czekanie na nic.
Wtedy lekarz okulista na dyżurze w święta
Bożego Narodzenia był pijany.Litania Ludzi Ubogich
Wybaw nas od nas samych.
Od _kurwa _rzucanego na każdym rogu,
w sklepie
do starca,
bo rozedrganą dłonią sięgając po bochenek chleba
zajmuje przestrzeń…
Wybaw nas od siebie samych
skaczących sobie do gardeł
na stadionach.
Wybaw nas od siebie
skaczących z mostu…
Wybaw nas od siebie,
kiedy wracamy do domu
i zamykamy za sobą drzwi,
i następują rzeczy straszne: przemoc i alkohol.
Obcy mi jest świat
obok którego żyję.
W każdej chwili
mogę podejść bliżej,
ześlizgnąć się
i zacząć kołysać się w rytm śmierci.
więcej..