Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Dwa serca. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwa serca. Tom 2 - ebook

Jest miłość, która boli. I jest miłość, która koi ból.

Nazywam się Liam Wyatt. Razem z bratem Oliverem jestem właścicielem światowego koncernu Wyatt Enterprises. Oliver odnalazł miłość swojego życia, a ja wciąż na nią czekałem. Miałem mnóstwo przelotnych związków, teraz byłem gotów na prawdziwą miłość. Mogłem mieć każdą kobietę, której bym zapragnął. Więc w czym problem? W tym, że nie chciałem każdej. Chciałem tej jedynej, tylko ciągle nie mogłem jej spotkać. I wtedy w moim życiu pojawiła się Avery Lewis i wywróciła je do góry nogami. Była wszystkim, czego szukałem w kobiecie. Tyle że ona nie chciała się wiązać. Zbudowała wokół siebie mur, ale ja zamierzałem się przez niego przebić i zatrzymać ją przy sobie na zawsze.

Nazywam się Avery Lewis. Przeniosłam się do Nowego Jorku, żeby zacząć pracę w jednej z największych kancelarii prawniczych. Chciałam zacząć życie od nowa i skupić się wyłącznie na karierze. Po tym, co przeżyłam, dałam sobie spokój z mężczyznami. Po co znów cierpieć z miłości? I wtedy w moim życiu pojawił się Liam Wyatt i wywrócił je do góry nogami. Mógł mieć każdą kobietę, której by zapragnął. Ale zapragnął mnie. A ja nie mogłam pozwolić, żeby nawet tak seksowny i tak wspaniały facet przedarł się przez mur, który zbudowałam wokół siebie. Postanowiłam uciekać...

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7360-4
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

11 lat:

– Mó­wi­łeś, że ci się po­do­bam, Scott.

– No, bo tak było, Avery. Ale te­raz po­doba mi się ktoś inny. Przy­kro mi.

14 lat:

– Po­ca­ło­wa­łeś mnie.

– Prze­pra­szam, Avery. Je­steś świetną dziew­czyną, ale nie dla mnie.

16 lat:

– Stra­ci­łam z tobą dzie­wic­two! Mó­wi­łeś, że mnie ko­chasz.

– My­ślę, że po­win­ni­śmy za­cząć spo­ty­kać się z in­nymi i zo­ba­czymy, jak to bę­dzie.

18 lat:

– My­śla­łam, że mię­dzy nami jest coś wy­jąt­ko­wego.

– Nie cho­dzi o cie­bie, Avery. To przeze mnie.

19 lat:

– Ale mó­wi­łeś...

– Po pro­stu nie je­stem te­raz go­towy na zwią­zek. Ale gdyby to był od­po­wiedni mo­ment, to na pewno to by­łoby z tobą.

20 lat:

– Nie ro­zu­miem.

– Nie mam te­raz czasu na zwią­zek. I ty też nie. Tu stu­dia, tu praca... Po pro­stu nie mogę po­świę­cić ci tyle czasu, ile po­wi­nie­nem.

21 lat:

– Ale ja cię ko­cham. Mó­wi­łeś, że też mnie ko­chasz.

– Za­słu­gu­jesz na ko­goś lep­szego niż ja. Zo­ba­czysz, nie­długo o mnie za­po­mnisz.

22 lata:

– Chcesz to skoń­czyć, tak?

– Nie mogę być w sta­łym związku. Nie cho­dzi o cie­bie, kotku. Cho­dzi o mnie. Po pro­stu nie po­tra­fię się pod­po­rząd­ko­wać. Na­prawdę, nie zro­bi­łaś nic złego.

23 lata:

– Jak mo­głeś iść z nią do łóżka? My­śla­łam, że je­ste­śmy ze sobą.

– Na­prawdę tak uzgod­ni­li­śmy? Le­piej, że­by­śmy prze­stali się spo­ty­kać, Avery. Nie wie­dzia­łem, jak ci to po­wie­dzieć, i nie chciał­bym, żeby to po­psuło na­sze sto­sunki w biu­rze.ROZDZIAŁ 1

AVERY

Wy­sia­dłam z tak­sówki na Wschod­niej Sie­dem­dzie­sią­tej Pierw­szej i sta­nę­łam z wa­lizką na chod­niku, obej­mu­jąc wzro­kiem dwu­dzie­sto­trzy­pię­trowy apar­ta­men­to­wiec.

– Dzień do­bry – po­wie­dział męż­czy­zna, który wy­szedł z bu­dynku.

– Dzień do­bry – od­par­łam po­śpiesz­nie i po­de­szłam do niego.

– Mogę w czymś po­móc?

Uśmiech­nę­łam się grzecz­nie.

– Będę miesz­kać pod nu­me­rem 20B. Je­stem Avery Le­wis. – Po­sta­wi­łam wa­lizkę na ziemi i wy­cią­gnę­łam rękę.

– Wi­tam, wi­tam. Na­zy­wam się Da­vis. Je­stem por­tie­rem. – Uści­snął moją dłoń z uśmie­chem. – Czy to wszyst­kie pani rze­czy? – Wska­zał na moją wa­lizkę.

– Tak. Me­ble i pu­dła przy­je­chały dziś rano.

– Oba­wiam się, że nie. – Po­woli po­krę­cił głową. – Nie mie­liś­my tu dzi­siaj żad­nej do­stawy.

– Lu­dzie od prze­pro­wadzki mieli tu być o dzie­wią­tej – po­wie­dzia­łam spo­koj­nie.

– Nie­stety, panno Le­wis... Panno, tak?

Jego słowa ugo­dziły mnie pro­sto w serce. Oczy­wi­ście, że „panno”. Pew­nie do końca ży­cia będę „panną Le­wis”.

– Tak. – Uśmiech­nę­łam się nie­znacz­nie.

– Przy­kro mi, ale, tak jak mó­wi­łem, nic nie przy­je­chało.

Wes­tchnę­łam i schy­li­łam się po wa­lizkę.

– Dzię­kuję, Da­vis. I pro­szę, mów mi Avery. Prze­pra­szam, pójdę na górę ro­zej­rzeć się po miesz­ka­niu.

– Przy­kro mi, Avery.

– To nie twoja wina. – Mach­nę­łam bez­rad­nie ręką i ru­szy­łam do windy, którą wje­cha­łam na dwu­dzie­ste pię­tro.

Otwo­rzy­łam drzwi do miesz­ka­nia 20B, wcią­gnę­łam wa­lizkę do środka i sta­nę­łam w pu­stym po­miesz­cze­niu, w któ­rym spo­dzie­wa­łam się za­stać moje nowe me­ble i pu­dła z rze­czami. Obe­szłam nie­wielką otwartą kuch­nię z wi­śnio­wymi szaf­kami, bia­łymi bla­tami i wy­ło­żoną czar­nymi płyt­kami pod­łogą. To, że wszyst­kie urzą­dze­nia, łącz­nie z ku­chenką mi­kro­fa­lową i zmy­warką, były z nie­rdzew­nej stali, było jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych zde­cy­do­wa­łam się na to miesz­ka­nie. Cią­gnąc za sobą po dę­bo­wej pod­ło­dze wa­lizkę, skie­ro­wa­łam się do sy­pialni. Trudno uznać dwie wą­ziut­kie szafy sto­jące pod ścianą za kom­for­tową prze­strzeń do prze­cho­wy­wa­nia, jak opi­sy­wał to po­śred­nik nie­ru­cho­mo­ści, ale, bio­rąc pod uwagę ceny w Up­per East Side, i tak uwa­ża­łam, że tra­fiła mi się oka­zja. A sama sy­pial­nia była fak­tycz­nie kró­lew­skich roz­mia­rów. Otwo­rzy­łam drzwi do ła­zienki i pstryk­nę­łam świa­tło. Była mała i cała na biało. Białe ściany, białe ka­felki, białe blaty, biała wanna obu­do­wana szkla­nym pa­ra­wa­nem i, rzecz ja­sna, biała to­a­leta. Trzeba bę­dzie wpro­wa­dzić tu tro­chę ko­lo­rów, żeby nie wy­glą­dała tak bar­dzo ste­ryl­nie.

Wy­ję­łam te­le­fon z to­rebki i za­dzwo­ni­łam do firmy, która miała do­star­czyć mi me­ble dzi­siaj o dzie­wią­tej.

– Dzień do­bry, mówi Avery Le­wis. Dzi­siaj o dzie­wią­tej rano mieli mi pań­stwo przy­wieźć me­ble, a te­raz jest szes­na­sta, wcho­dzę do sie­bie do miesz­ka­nia, a me­bli ani śladu.

– Pro­szę po­cze­kać. Już spraw­dzam.

W słu­chawce roz­le­gła się senna mu­zyka z windy.

– Dzię­kuję za cier­pli­wość. Nie­stety cię­ża­rówka z pani za­mó­wie­niem miała awa­rię w dro­dze z ma­ga­zynu i mu­siała zo­stać zho­lo­wana. W tej chwili wy­sy­łamy tam inny sa­mo­chód, więc pani za­mó­wie­nie po­winno do­trzeć ju­tro. Czy nu­mer te­le­fonu, który po­dała pani jako kon­tak­towy przy skła­da­niu za­mó­wie­nia, jest ak­tu­alny?

Wes­tchnę­łam. Oczy­wi­ście, że moja cię­ża­rówka mu­siała się ze­psuć. Ta­kie już moje po­krę­cone szczę­ście.

– Tak, je­stem do­stępna pod tym nu­me­rem. Dzię­kuję. – Klik.

Na­stępny te­le­fon.

– Dzień do­bry, mówi Avery Le­wis. Cze­kam na do­stawę pa­czek, które mieli pań­stwo prze­wieźć do mo­jego miesz­ka­nia w No­wym Jorku dziś rano. Wła­śnie przy­je­cha­łam, a mo­ich rze­czy nie ma!

– Prze­pra­szam bar­dzo, ale w na­szym sys­te­mie pani do­stawa jest prze­wi­dziana na ju­tro, nie na dzi­siaj.

Po­woli za­czy­na­łam mieć tego dość.

– Nie, nie, nie. Po­wie­dzia­łam pań­stwu wy­raź­nie, że prze­pro­wa­dzam się dzi­siaj i na­wet do­sta­łam od was e-mail z po­twier­dze­niem, że moje rze­czy zo­staną do­star­czone dzi­siaj – rzu­ci­łam z iry­ta­cją.

– Ojej, fak­tycz­nie, ma pani ra­cję. Tak mi przy­kro, ktoś naj­wy­raź­niej za­pi­sał nie­wła­ściwą datę na li­ście prze­wo­zo­wym.

Cho­dząc po sa­lo­nie z te­le­fo­nem przy uchu, za­tu­pa­łam gwał­tow­nie ze zło­ści jak małe dziecko. Dla­czego nic ni­gdy nie może pójść po mo­jej my­śli?

– Pro­szę po­słu­chać. Pod­pi­sa­łam z pań­stwa firmą umowę na do­stawę rze­czy w dniu dzi­siej­szym. Po­nie­waż nie wy­wią­zali się pań­stwo z wa­run­ków tej umowy, żą­dam zwol­nie­nia mnie z opłaty za prze­wóz.

– Oba­wiam, się, że to nie­moż­liwe, ale mogę pani za­pro­po­no­wać dzie­sięć pro­cent zniżki w ra­mach re­kom­pen­saty.

Na­bra­łam głę­boko po­wie­trza.

– Prze­pra­szam, czy mogę wie­dzieć, z kim roz­ma­wiam?

– Mam na imię Bab­bie.

– Do­brze, pro­szę po­słu­chać, Bab­bie. Pani firma na­ru­szyła wa­runki pi­sem­nej umowy. Je­stem praw­niczką, i to cał­kiem nie­złą, i za­po­wia­dam pani, że je­żeli ka­że­cie mi za­pła­cić co­kol­wiek za prze­wóz, to was po­zwę. I wie pani co? Nic mnie to nie bę­dzie kosz­to­wać, po­nie­waż mogę za­jąć się tym sama. Więc nie wy­dam na tę sprawę ani centa, za to, gdy z wami skoń­czę, pani firma ugrzęź­nie na amen w kosz­tach pro­ce­so­wych. Ro­zu­mie pani?

– Eee... A, tak, pani Le­wis. Pani rze­czy zo­staną do­star­czone ju­tro bez żad­nych opłat. Bar­dzo prze­pra­szam za tę po­myłkę. Spraw­dzimy, kto po­peł­nił błąd i do­pil­nu­jemy, żeby ta osoba zo­stała upo­mniana.

– Dzię­kuję. – Klik.

Usia­dłam na pod­ło­dze pod ścianą z wy­cią­gnię­tymi no­gami i te­le­fo­nem w ręku i wy­bra­łam nu­mer mo­jej przy­ja­ciółki Wil­low.

– Avery! Je­steś już w No­wym Jorku? – ode­brała ura­do­wana.

– Tak. Je­stem u sie­bie w miesz­ka­niu, bez ani jed­nego me­bla i bez mo­ich rze­czy.

– Nie mów. Pro­blemy z do­stawą?

– De­li­kat­nie mó­wiąc.

– No to, skoro nie mo­żesz się za­brać do urzą­dza­nia, to wpad­nij do nas. Wła­śnie ro­bię ko­la­cję, a Cam za­raz bę­dzie w domu.

Usły­sza­łam okrzyki Kin­sley w tle i Hen­sley pła­czącą jej w ra­mio­nach.

– W su­mie, mo­gła­bym – rze­kłam z wa­ha­niem.

– Świet­nie. Masz ad­res, prawda?

– Tak. Mam go w te­le­fo­nie. To za­wo­łam tak­sówkę i jadę.

– Tak się za tobą stę­sk­ni­łam!

Wsta­łam i po­szłam do sy­pialni, gdzie zo­sta­wi­łam wa­lizkę. Wy­ję­łam szczotkę do wło­sów i przy­bory do ma­ki­jażu i po­szłam do ła­zienki się od­świe­żyć. Z lu­stra spoj­rzały na mnie zmę­czone i po­zba­wione swego zwy­kłego bla­sku nie­bie­skie oczy. Po­pra­wi­łam cień na po­wie­kach i prze­je­cha­łam szczotką po dłu­gich, ja­snych, fa­li­stych wło­sach. Dużo le­piej. Do­brze się za­sta­no­wi­łam, za­nim pod­ję­łam de­cy­zję o prze­pro­wadzce do No­wego Jorku. Strasz­nie chcia­łam wy­je­chać z Dan­bury w Con­nec­ti­cut, ale kiedy Finn, Muir,
& Aber­na­thy, jedna z naj­więk­szych i naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kich w kraju, za­pro­po­no­wała mi pracę, mu­sia­łam to bar­dzo do­kład­nie prze­my­śleć. Mia­łam tylko na­dzieję, że to był do­bry wy­bór.

Zje­cha­łam windą na dół i przez dłuż­szą chwilę bez­sku­tecz­nie usi­ło­wa­łam zła­pać tak­sówkę, ale żadna nie chciała się za­trzy­mać. W końcu Da­vis wy­szedł z bu­dynku i przy­wo­łał mi jedną.

– Dzięki wiel­kie – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem. – U mnie w mie­ście wszę­dzie jeź­dzi­łam sa­mo­cho­dem, więc jesz­cze tego nie opa­no­wa­łam.

– Nie ma pro­blemu. Nie­długo się przy­zwy­cza­isz.

Wsia­dłam i za­trza­snę­łam drzwi.

– Po­pro­szę na Broad­way 473.ROZDZIAŁ 2

LIAM

Siema, Wy­at­to­wie! – za­wo­ła­łem we­soło. Po­ca­ło­wa­łem So­phie i De­li­lah w po­li­czek i usia­dłem obok Oli­vera.

– Cześć, wujku.

– No więc, bra­chu, pod­pi­sa­łem dziś osta­tecz­nie umowę kupna. Dom jest już ofi­cjal­nie mój za je­dyne sześć dzie­więć­set.

– To ten prze­jęty za długi na Wschod­niej Sie­dem­dzie­sią­tej Pierw­szej? – za­py­tał Oli­ver.

– Aha. Ku­pi­łem go za pół ceny i już się przy­mie­rzam do re­montu.

– Zo­sta­wisz so­bie miesz­ka­nie? – za­cie­ka­wiła się De­li­lah.

– Nie. Wy­sta­wi­łem je na sprze­daż. Mam już na­wet za­in­te­re­so­wa­nego na­bywcę.

Oli­ver po­krę­cił głową.

– Wie­rzyć mi się nie chce, że za­mie­rzasz wszystko zro­bić sam. Wiesz, że od tego są lu­dzie.

– A ty wiesz, że lu­bię się cza­sem upa­prać po łok­cie – od­par­łem po­god­nie.

– Zaj­mie ci to wieki – prych­nął Oli­ver.

– Nie­prawda. Trzeba tam tylko po­ma­lo­wać ściany w kilku po­ko­jach, wy­mie­nić tę kosz­marną pod­łogę w holu i zro­bić ła­zienki. Wła­śnie cała ra­do­cha po­lega na tym, żeby wszystko zro­bić sa­memu, a po­tem czer­pać z tego wielką sa­tys­fak­cję.

– Masz ra­cję, Liam. Po­doba mi się twoje po­dej­ście. Daj mi znać, gdy­byś po­trze­bo­wał po­mocy. Oli­ver się pew­nie nie skusi, ale ja chęt­nie.

– Co to ma zna­czyć, skar­bie? – za­py­tał Oli­ver.

– Nic, nic, ko­cha­nie. Jedz ko­la­cję. – De­li­lah mru­gnęła do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo, a So­phie za­chi­cho­tała.

Po zna­ko­mi­tej ko­la­cji po­szli­śmy na górę do sa­lonu na drinka. De­li­lah naj­pierw po­ło­żyła So­phie spać, a po­tem wró­ciła do nas.

– A jak po­szła wczo­raj­sza randka? – za­py­tał Oli­ver, po­da­jąc mi szkla­neczkę bur­bona.

– W po­rządku. Nic szcze­gól­nego. Chcia­łaby się jesz­cze kie­dyś umó­wić, ale ja nie je­stem pewny. – Po­cią­gną­łem łyk ze szklanki.

– Dla­czego? Coś z nią nie tak? – spy­tała De­li­lah.

– Sam nie wiem. Chyba nie. Po pro­stu ja­koś nie czuję che­mii.

– Ona naj­wy­raź­niej po­czuła, skoro chce się z tobą znowu spo­tkać – rzekł Oli­ver. – Prze­le­cia­łeś ją?

– Oli­ver! – wy­krzyk­nęła De­li­lah.

– Co? To zu­peł­nie nor­malne py­ta­nie.

Wes­tchną­łem.

– Tak, ale też bez fa­jer­wer­ków z mo­jej strony.

– A kiedy po­wie­działa, że chcia­łaby się znowu z tobą umó­wić, to było przed czy po tym, jak ją prze­le­cia­łeś?

– Oli­ver!

– O co ci cho­dzi?

– Po – od­po­wie­dzia­łem.

– Do­bra ro­bota. Za­wo­jo­wa­łeś ją fiu­tem. Nie ma ta­kiej ko­biety, która, jak raz spró­buje Wy­atta, nie chcia­łaby wię­cej. – Oli­ver pu­ścił do mnie oko.

– Oli­ver! – za­wo­łała De­li­lah po­now­nie.

Nie mo­głem po­wstrzy­mać śmie­chu.

– Spo­koj­nie, skar­bie. Żar­tuję prze­cież.

– Zresztą, i tak mniej­sza z tym. Po­sta­no­wi­łem dać so­bie spo­kój z po­szu­ki­wa­niem dziew­czyny. Mam te­raz na gło­wie dom i mnó­stwo in­nych spraw, więc nie mam czasu na zwią­zek. Od tej pory sku­piam się wy­łącz­nie na re­mon­cie domu i pracy.

Wsta­łem i od­sta­wi­łem szklankę na bar.

– Dzięki za ko­la­cję i drinka. Będę le­ciał. Mu­szę się za­brać do pa­ko­wa­nia rze­czy w miesz­ka­niu.

Usły­sza­łem wes­tchnie­nie Oli­vera.

– Od tego też są lu­dzie.

– Wiem, wiem. – Za­ma­cha­łem ręką i wy­sze­dłem z po­koju.

Kiedy kła­dłem się spać, do­sta­łem ese­mesa od Dani, dziew­czyny, z którą spo­tka­łem się po­przed­niego wie­czoru.

„Cześć, play­boyu. Świet­nie się wczo­raj ba­wi­łam. Może umó­wimy się na ko­la­cję ju­tro wie­czo­rem?”

Usia­dłem na łóżku, opie­ra­jąc się o po­duszki, żeby jej od­po­wie­dzieć.

„Cześć, Dani. Umó­wi­łem się już na ju­tro z bra­tem. Może in­nym ra­zem”.

Nie zno­szę kła­mać, ale nie chcia­łem spra­wić jej przy­kro­ści. To była fajna dziew­czyna, po co mia­łem ją ra­nić.

„Okej. To za­pro­po­nuj dzień i go­dzinę”.

Cho­lera. Nie od­pusz­czała.

„Spraw­dzę w ka­len­da­rzu i dam ci znać. Wła­śnie ku­pi­łem dom i nie­długo będę się prze­pro­wa­dzał, więc mam kupę za­chodu z pa­ko­wa­niem i całą resztą”.

„Du­pek!”

Prze­wró­ci­łem oczami. Zdaje się, że zro­zu­miała. Po­sta­no­wi­łem nie od­po­wia­dać. Mo­głem mieć każdą la­skę, ja­kiej bym so­bie za­ży­czył. Pro­blem w tym, że wła­śnie nie chcia­łem każ­dej. Chcia­łem Tej Je­dy­nej. Ta­kiej, przy któ­rej serce by mi za­mie­rało za każ­dym ra­zem, gdy by­łaby w po­bliżu. Ta­kiej, któ­rej nie ob­cho­dziłby mój ma­ją­tek ani styl ży­cia, jaki mo­głem jej dać. Ta­kiej, która roz­ja­śnia­łaby mi cały dzień zwy­kłym „Dzień do­bry” rano. Nie fał­szy­wej i sztucz­nej, ale na­tu­ral­nej i ta­kiej, która nie oba­wia się być w pełni sobą. Wresz­cie ta­kiej, która nie by­łaby do­sko­nała, ale dla mnie tak. Przez wiele lat sza­la­łem so­bie z ko­bie­tami i nie chcia­łem dać się uwią­zać. Ale te­raz mia­łem dwa­dzie­ścia dzie­więć lat i czu­łem po­trzebę ja­kiejś sta­bil­no­ści w ży­ciu. Cho­ciaż w tej chwili, z po­wodu domu i no­wego planu na ży­cie, ta sfera aku­rat bę­dzie mu­siała po­cze­kać.ROZDZIAŁ 3

AVERY

Matko, ale ma­cie piękne miesz­ka­nie! – wy­krzyk­nę­łam, gdy we­szłam do Wil­low.

– Wi­taj w No­wym Jorku! – Uści­skała mnie mocno. – Kin­sley, chodź, przy­wi­taj się z cio­cią Avery.

Kin­sley zbli­żyła się do mnie nie­śmiało, a ja kuc­nę­łam przy niej.

– No, no. Ależ ty uro­słaś! – po­wie­dzia­łam miękko i przy­tu­li­łam ją. – Ostatni raz wi­dzia­łam cię rok temu i pra­wie w ogóle nie mia­łaś wło­sków. A te­raz, pro­szę, ja­kie piękne loki! – dzi­wo­wa­łam się z uśmie­chem.

– A to Hen­sley – po­wie­dział Cam, pod­cho­dząc, i cmok­nął mnie w po­li­czek.

– Cześć, Cam. – Uśmiech­nę­łam się i wzię­łam od niego Hen­sley. – O Jezu, jest prze­słodka, cał­kiem jak Kin­sley.

Cam i Wil­low po­cho­dzili z mo­jego ro­dzin­nego Dan­bury, w Con­nec­ti­cut. Byli ode mnie o dwa lata starsi i z oboj­giem od dawna się przy­jaź­ni­łam. Byli ze sobą, od­kąd mieli pięt­na­ście lat. Za­raz po tym, jak skoń­czyli stu­dia, Cam do­stał pro­po­zy­cję pracy w naj­więk­szej agen­cji nie­ru­cho­mo­ści w No­wym Jorku, która ob­ra­cała naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nymi bu­dyn­kami w mie­ście. Po­brali się, prze­nie­śli tu­taj i wkrótce po­tem Wil­low za­szła w ciążę. Była te­raz peł­no­eta­tową ma­muśką i bar­dzo jej to od­po­wia­dało.

– Ma­cie wspa­niałe miesz­ka­nie – po­wie­dzia­łam, roz­glą­da­jąc się po wnę­trzu po­nad dwa razy więk­szym od mo­jego.

– Dzięki. Sama tu wszystko zro­bi­łam – po­chwa­liła się Wil­low.

– I wy­da­łam przy tym ma­ją­tek – za­uwa­żył Cam.

– Nie słu­chaj go. Po­wie­dział mi, że mogę ro­bić to, co chcę.

Cam ro­ze­śmiał się i po­szedł po­ło­żyć dziew­czynki spać. Po­mog­łam Wil­low za­nieść je­dze­nie na stół i wszy­scy troje usie­dli­śmy do ko­la­cji.

– No to jak, za­do­wo­lona je­steś, że prze­nio­słaś się do No­wego Jorku? – za­py­tała Wil­low.

Od razu zro­zu­mia­łam, o co jej cho­dzi.

– Tak. Trzeba się już było wy­rwać z Dan­bury i za­cząć wszystko od nowa.

– Ro­zu­miem, ale czy my­ślisz, że bę­dzie ci do­brze tu­taj, w No­wym Jorku?

– No, chyba nie mam wyj­ścia. Jak niby mia­łam od­rzu­cić ofertę Finn, Muir, & Aber­na­thy?

Cam mach­nął w moją stronę wi­del­cem.

– Do­kład­nie tak, Avery. Nie mo­żesz po­zwo­lić, żeby twoja prze­szłość de­cy­do­wała o ca­łym twoim ży­ciu. Do­brze wy­bra­łaś i ta kan­ce­la­ria też po­winna się cie­szyć, że zgo­dzi­łaś się dla nich pra­co­wać. Je­steś re­we­la­cyjną praw­niczką. Kto może coś ta­kiego po­wie­dzieć w twoim wieku? Więk­szość, co ja ga­dam, prak­tycz­nie wszy­scy lu­dzie, któ­rzy mają dwa­dzie­ścia je­den lat, do­piero za­czy­nają stu­dia, a nie ro­bią dy­plom i zdają eg­za­min ad­wo­kacki.

Uśmiech­nę­łam się lekko i po­pa­trzy­łam w ta­lerz, na­wi­ja­jąc spa­ghetti na wi­de­lec.

– A on wie, że tu je­steś? – za­py­tała Wil­low.

– Nie. Skąd miałby wie­dzieć?

Wzru­szyła ra­mio­nami i pod­nio­sła wi­de­lec do ust.

– To kiedy za­czy­nasz swoją bły­sko­tliwą ka­rierę? To zna­czy, nie to, że­byś jej już nie za­częła, ale trudno uznać tę twoją firmę w Dan­bury za ważną.

– Za­czy­nam w po­nie­dzia­łek. Chcia­łam mieć kilka dni, żeby się spo­koj­nie urzą­dzić, ale te­raz cały plan wziął w łeb, bo moje me­ble i rze­czy nie do­je­chały.

– Nie przej­muj się. Mają je przy­wieźć ju­tro, więc masz jesz­cze so­botę i nie­dzielę. Mogę przyjść i ci po­móc – po­wie­działa Wil­low z uśmie­chem, po czym pod­nio­sła kie­li­szek.

– Za Avery. Żeby jej nowe ży­cie i nowy po­czą­tek w No­wym Jorku były pełne suk­ce­sów i mi­ło­ści.

– Zdrówko. – Cam pod­niósł swój kie­li­szek z uśmie­chem.

– Suk­ce­sów to i ow­szem, ale na pewno nie mi­ło­ści. Skoń­czy­łam z fa­ce­tami.

– A co, je­steś te­raz les­biką, tak jak Clau­dia? – za­py­tał Cam.

Ro­ze­śmia­łam się.

– Nie. Ale sku­piam się te­raz wy­łącz­nie na pracy. Nie za­mie­rzam po raz ko­lejny po­peł­niać tych sa­mych błę­dów. Mam bez­na­dziejne wy­czu­cie do męż­czyzn i to za­wsze ja ob­ry­wam, a oni od­cho­dzą so­bie jakby ni­gdy nic. Wi­dzi­cie to? – Prze­su­nę­łam rękę przed sobą z góry na dół. – To jest mój mur ochronny. Jest so­lidny i żad­nemu pa­lan­towi na świe­cie nie uda się go zbu­rzyć.

– Nie mo­żesz żyć bez mi­ło­ści – za­chmu­rzyła się Wil­low.

– I bez seksu – do­łą­czył się Cam.

– Mi­ło­ści nie po­trze­buję, a co do seksu, to mogę go upra­wiać bez zo­bo­wią­zań, tak jak każdy fa­cet. – Znów prze­su­nę­łam ręką przed sobą w po­wie­trzu. – Tak mówi mur.

Cam za­chi­cho­tał, a Wil­low wes­tchnęła.

– Mam swoją pracę i was. – Pod­nio­słam się z krze­sła. – Będę się zbie­rać. Robi się późno i je­stem wy­koń­czona.

– Zo­stań u nas na noc. Nie masz żad­nych me­bli, gdzie bę­dziesz spać?

– Dzięki, Wil­low, ale po­ra­dzę so­bie.

– Cze­kaj, to dam ci cho­ciaż ja­kieś koce, prze­cież na pewno nie masz nic ta­kiego w wa­lizce.

Wró­ciła parę chwil póź­niej i wrę­czyła mi dwa koce.

– Za­dzwoń ju­tro.

– Do­brze. I dzięki za wszystko. – Uśmiech­nę­łam się i po­ca­ło­wa­łam ją i Cama w po­li­czek. Już w drzwiach przy­sta­nę­łam i od­wró­ci­łam się.

– Ej, Cam, nie mógł­byś za­wo­łać mi tak­sówki?

– Ja­sna sprawa, chodźmy.

Obu­dziło mnie wa­le­nie do drzwi miesz­ka­nia. Cho­lera! Spró­bo­wa­łam wstać z twar­dej, drew­nia­nej pod­łogi, ale le­dwo mo­głam się ru­szać. Zer­k­nę­łam na te­le­fon. Siódma rano.

– Chwi­leczkę, już idę! – krzyk­nę­łam, po­ty­ka­jąc się w dro­dze do drzwi.

Otwo­rzy­łam. W progu stało czte­rech na­pa­ko­wa­nych męż­czyzn.

– Me­ble? – za­py­ta­łam, wstrzy­mu­jąc od­dech.

– Tak jest.

– Na­resz­cie. A nie za wcze­śnie to? Kto robi do­stawy o tej go­dzi­nie?

– Prze­pra­szam, ale wy­je­cha­li­śmy, jak tylko za­ła­do­wa­li­śmy sa­mo­chód, a pani jest pierw­sza na li­ście.

– Nie szko­dzi. Pro­szę wno­sić.

Zgar­nę­łam koce z pod­łogi i po­le­cia­łam do ła­zienki umyć zęby. Po­tężni pa­no­wie wnie­śli moje me­ble i usta­wili je tam, gdzie po­ka­za­łam. Na­resz­cie moje miesz­ka­nie za­czy­nało przy­po­mi­nać dom. Nie­długo po ich wyj­ściu do­je­chała cię­ża­rówka firmy prze­pro­wadz­ko­wej z Dan­bury z mo­imi rze­czami.

Sta­nę­łam po­środku nie­wiel­kiego po­miesz­cze­nia, które miało być moim sa­lo­nem, i ogar­nę­łam wzro­kiem górę pu­deł na pod­ło­dze. Mu­sia­łam na­pić się kawy i zna­leźć ja­kąś si­łow­nię, za­nim w ogóle po­my­ślę o roz­pa­ko­wy­wa­niu. Prze­bra­łam się w dres i wy­szłam z miesz­ka­nia.

– Dzień do­bry, Da­vis.

– Dzień do­bry, Avery. Wi­dzę, że twoje rze­czy przy­je­chały.

– Tak. Dla­tego po­sta­no­wi­łam po­szu­kać si­łowni i tro­chę po­tre­no­wać, za­nim za­biorę się do roz­pa­ko­wy­wa­nia. Nie ma tu ja­kiejś w oko­licy?

– Jest jedna na­prawdę fajna si­łow­nia dwie ulice da­lej. Na­leży do Blac­ków.

– Do kogo? – Spoj­rza­łam na niego nie­pew­nie.

– Do Con­nora Blacka. To jedna z naj­bar­dziej wpły­wo­wych ro­dzin w No­wym Jorku.

– A, okej. Nie sły­sza­łam.

– Nie­długo usły­szysz, jak tro­chę tu po­miesz­kasz. – Wy­tłu­ma­czył mi, jak mam iść i ży­czył po­wo­dze­nia.ROZDZIAŁ 4

LIAM

Wło­ży­łem słu­chawki do uszu i usta­wi­łem bież­nię na dzie­sięć ki­lo­me­trów na go­dzinę. Był pią­tek i wzią­łem so­bie dzi­siaj wolne w pracy, żeby po­je­chać do mo­jego no­wego domu i roz­pla­no­wać, do czego się wziąć w pierw­szej ko­lej­no­ści, ale wcze­śniej po­trze­bo­wa­łem so­lid­nego tre­ningu. Jak na pią­tek na si­łowni było sporo lu­dzi. Chyba wszy­scy mieli ten sam po­mysł, żeby się urwać z ro­boty. Za­czą­łem biec, a wtedy za­dzwo­nił mi te­le­fon. Oli­ver.

– Cześć, co tam? Je­stem na si­łowni – ode­bra­łem, nie prze­ry­wa­jąc biegu.

– Nie wiesz, gdzie są do­ku­menty bu­dynku Lloyda? Nie mogę ich ni­g­dzie zna­leźć.

– O ile so­bie do­brze przy­po­mi­nam, to ostat­nio bra­łeś je ze sobą do domu.

– A niech to. Masz ra­cję. De­li­lah na­ro­biła mi za­mie­sza­nia w gło­wie dziś rano i za­po­mnia­łem je przy­nieść. – Usły­sza­łem, jak wzdy­cha. – Dzięki, stary. Mi­łego tre­ningu.

– Dzięki, Oli­ver. – Klik.

Przy­pad­kiem za­uwa­ży­łem, że na bieżni obok mnie po­ja­wiła się piękna ko­bieta. Ufff. Ale la­ska. Miała około me­tra sie­dem­dzie­się­ciu wzro­stu i ja­sne włosy zwią­zane wy­soko z tyłu. A niech mnie, co za syl­wetka. No i te dłu­gie, smu­kłe nogi... To przez nie była taka wy­soka. Ni­gdy wcze­śniej jej tu nie wi­dzia­łem. Mu­sia­łem szybko od­wró­cić wzrok, bo spo­strze­gła, że się na nią ga­pię. Ką­tem oka za­uwa­ży­łem, że ktoś po­ło­żył rękę na uchwy­cie po mo­jej dru­giej stro­nie i wy­ją­łem słu­chawki z uszu.

– O, cześć, Lucy.

– Cześć, Liam. Dawno się nie wi­dzie­li­śmy. My­śla­łam, że się ode­zwiesz.

Kilka razy umó­wi­łem się z Lucy na wie­czór, prze­spa­li­śmy się ze sobą i od tam­tej pory do niej nie za­dzwo­ni­łem. Nie, żeby coś było z nią nie tak. Była świetną dziew­czyną. Po pro­stu nic do niej nie czu­łem i nie chcia­łem jej zwo­dzić.

– Tak, prze­pra­szam cię. Mia­łem mnó­stwo ro­boty i w ogóle ży­cie mi się po­kom­pli­ko­wało. Je­stem w trak­cie prze­pro­wadzki i mam z tym masę za­chodu.

– Aha – rze­kła cierpko. – Może po­szli­by­śmy dziś na ko­la­cję? Miło by­łoby się znowu spo­tkać.

Niech to szlag.

– Przy­kro mi, ale nie mogę. Tak jak mó­wi­łem, mam prze­pro­wadzkę na gło­wie i pełno spraw do za­ła­twie­nia. Może in­nym ra­zem.

– Tak, ja­sne. W po­rządku – po­wie­działa ze smut­kiem, ze­szła z bieżni i od­da­liła się.

Kiedy po­now­nie wkła­da­łem słu­chawki, usły­sza­łem głos ko­biety po dru­giej stro­nie.

– Dla­czego po pro­stu nie po­wiesz jej, że nie je­steś za­in­te­re­so­wany, za­miast my­dlić jej oczy i obie­cy­wać, że za­dzwo­nisz?

– Pro­szę?

– Prze­pra­szam. To nie moja sprawa. Ale ko­biety po­trze­bują usły­szeć ta­kie rze­czy pro­sto z mo­stu, żeby po­tem nie sie­dzieć i nie cze­kać ca­łymi mie­sią­cami na te­le­fon, który i tak ni­gdy nie za­dzwoni, jak to­talne idiotki.

O rany. Ależ ona ma oczy. Ta­kie piękne i ta­kie nie­bie­skie. Ale jej uwaga tro­chę mnie zra­ziła.

– Okej. Za­pa­mię­tam so­bie.

Wło­żyła słu­chawki i zwięk­szyła pręd­kość na bieżni. Nie mie­ściło mi się w gło­wie, że to po­wie­działa. W miarę jak bie­głem, rzu­ca­łem jej ukrad­kowe spoj­rze­nia. Była nie­sa­mo­wi­cie sek­sowna i chcia­łem ja­koś do niej za­ga­dać, ale mia­łem wra­że­nie, że ma mnie za kom­plet­nego pa­lanta.

AVERY

Co za pa­lant. Ty­powy lo­we­las, co to wci­ska ko­bie­tom kit, bo nie ma jaj, żeby po­wie­dzieć im, że nic z tego nie bę­dzie. Pierw­szą rze­czą, jaką u niego za­uwa­ży­łam, poza szla­chet­nymi ry­sami twa­rzy, była jego mu­sku­larna syl­wetka. Mu­siał tre­no­wać co­dzien­nie. Może nie po­win­nam była mó­wić tego, co po­wie­dzia­łam, ale ktoś mu­siał go tro­chę osa­dzić. Przez całe ży­cie da­wa­łam się ma­mić fa­ce­tom, któ­rzy, jak są­dzi­łam, byli mną za­in­te­re­so­wani, tylko po to, żeby po­tem bo­le­śnie prze­ko­nać się, że to nie­prawda. To, że nie chcą ra­nić na­szych uczuć, wcale nie po­maga. Cie­szy­ła­bym się, gdy­bym mo­gła ja­kiejś dziew­czy­nie oszczę­dzić za­chodu z ko­le­siem, któ­remu na niej nie za­leży. Ja­kiś czas po­tem zszedł z bieżni i znik­nął. Do­koń­czy­łam swój pół­go­dzinny tre­ning na bieżni i prze­nio­słam się do sali z cię­ża­rami, żeby po­pra­co­wać nad mię­śniami ra­mion i ple­ców. I ko­góż tam od­na­la­złam? Prze­wró­ci­łam oczami, bo je­dyna wolna ławka znaj­do­wała się aku­rat koło niego.

LIAM

Za­uwa­ży­łem ją ką­tem oka. Pró­bo­wa­łem się na nią nie ga­pić, ale nie mo­głem się po­wstrzy­mać. Zro­bi­łem jedną se­rię ćwi­czeń, a kiedy usia­dłem, obok prze­szła Lucy, spo­glą­da­jąc ze smut­kiem w moją stronę.

– Hej, Lucy, masz chwilę?

Za­trzy­mała się, a ja wsta­łem z ławki.

– O co cho­dzi? – za­py­tała.

– Słu­chaj, bar­dzo mi przy­kro, je­steś świetną dziew­czyną, ale... – Cho­lera. To wcale nie było ła­twe. Zwy­kle za­ła­twia­łem ta­kie sprawy przez ese­mesa. Ni­gdy twa­rzą w twarz.

– Ale co? – Od­chy­liła głowę.

– Nie za­dzwo­nię już do cie­bie. Mam te­raz spory mę­tlik w ży­ciu i nie chciał­bym cię oszu­ki­wać.

Po­woli ski­nęła głową, nie od­ry­wa­jąc ode mnie oczu.

– Okej. Dzięki. Do­ce­niam twoją szcze­rość. Du­pek! – Od­cho­dząc, po­ka­zała mi środ­kowy pa­lec.

Pod­nio­słem ręce, od­wró­ci­łem się i spoj­rza­łem na dziew­czynę z bieżni.

– Nie mó­wi­łam, że ła­two to przyj­mie. – Po­ło­żyła się na ple­cach i za­częła wy­ci­skać sztangę.

Wy­ko­na­łem jesz­cze kilka se­rii po­wtó­rzeń i po­sze­dłem do szatni po swoje rze­czy. Gdy wy­cho­dzi­łem, zo­ba­czy­łem, że idzie w moją stronę i omal nie wpa­dli­śmy na sie­bie, tak była za­pa­trzona w swój te­le­fon.

– Prze­pra­szam, nie za­uwa­ży­łam cię – po­wie­działa.

– Nie po­win­naś cho­dzić przy pi­sa­niu ese­me­sów.

– A ty nie po­wi­nie­neś ła­mać ko­bie­tom serc na lewo i prawo – prych­nęła.

Ro­ze­śmia­łem się i otwo­rzy­łem drzwi, pusz­cza­jąc ją przo­dem.

– Dzię­kuję.

– Pro­szę. Do­brze, dzi­siaj po­sta­ram się już nie zła­mać żad­nego serca – po­wie­dzia­łem z iro­nią.

– Nie wiem, czy dasz radę się po­wstrzy­mać – od­parła.

Sta­łem z rę­kami na bio­drach i pa­trzy­łem za nią, gdy od­cho­dziła ulicą. Co za ko­bieta. Si­łaczka. Od tej chwili tak będę o niej my­ślał. Przy­wo­ła­łem tak­sówkę i po­je­cha­łem do mo­jego no­wego domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: