- W empik go
Dwa światy. Przejście skazanych dusz - ebook
Dwa światy. Przejście skazanych dusz - ebook
Kiedy Lea spotyka w starym, opuszczonym domku Wiktora, nie ma pojęcia, że jej życie zostanie wywrócone do góry nogami. Odtąd nie będzie już bezpieczna ani w domu, ani w szkole. Drżąc o życie swoje i swojej matki, będzie musiała stawić czoła wielu niebezpieczeństwom ponad siły zwykłego człowieka, a także trudnościom w szkole. Jej ponadprzeciętna, wrodzona odporność na ból i skaleczenia sprawi, że zacznie się głębiej zastanawiać nad tym, kim tak naprawdę jest, a także kim był jej ojciec. Jak zachowa się, kiedy pozna sekret Wiktora? Czy znajdzie w sobie siłę w świecie, w którym więcej jest pytań niż odpowiedzi?
Ile to czasu minęło, odkąd wygnano mnie z Salimy i przeklęto? Trzy lata, a może cztery? Straciłem już rachubę czasu.
Ale wreszcie nastał tak długo oczekiwany dzień. Dzień, w którym poznałem osobę, która pomoże mi wrócić do domu, która uwolni mnie od koszmaru.
W takim razie to, co mówiła Klar, było prawdą: „Twoja męka zakończy się, kiedy na drodze stanie osoba, a jej oczy zobaczą prawdziwe oblicze człowieka”.
Niestety przede mną jeszcze jedno wyzwanie. Muszę sprawić, by zechciała mi pomóc, a to wiązało się z wyznaniem jej prawdy. Zrobię jednak wszystko, by tak się stało, bo ja nigdy się nie poddaję. Osiągam to, czego pragnę.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-542-6 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wróciłem do domu po roku wędrówki po nieznanym mi świecie. Skazany na wygnanie, by nigdy już nie wrócić. Niewidoczny dla ludzkiego oka, uwięziony między niebem a ziemią – w czyśćcu, gdzie dusza nie jest częścią niczego. Uwięziony pomiędzy dwoma światami, niemający prawa, aby należeć do któregoś z nich. Postać nieistniejąca w świecie realnym. Byt, który nie może się ujawnić. Dusza, którą pozbawiono ciała. Myśląca, czująca, widząca i pamiętająca. Skazana na potępienie.
Otwieram oczy i wdycham powietrze płynące od strony skalistych gór, skażone krwią poległych wojowników i zgniłą ziemią. Z bólem serca patrzę na to, co zostało po bitwie. Minął rok, a obraz nie zmienił się – to wciąż ruina. Zniszczone Królestwo pozostawione na pastwę upływającego czasu.
Zagrzmiało, a ciemne pasmo chmur przeszyła błyskawica, uderzając w najwyższy punkt niegdyś pięknej budowli, tam, gdzie zawsze wisiała królewska chorągiew. Mrok okrył wszystko, co tak bardzo kochałem. Martwa cisza przyprawiała o dreszcze. I jeszcze ten nieznośny ból w klatce piersiowej, strach, że nikt nie przeżył. Nieodparte wrażenie, że pojawiłem się w obcym miejscu. Nie rozpoznaję tego, co kiedyś wywoływało zachwyt i dumę. Ten widok ranił i przyprawiał o łzy. Jak można było zniszczyć to, co dawało schronienie potrzebującym? Miałem dziwne przeczucie, że mój świat obumarł i nigdy już nie odżyje.
Nienawidzę ich wszystkich. Nienawidzę tych, którzy odebrali mi to, co kochałem. Obdarli z godności, honoru, pozbawili rodziny. Pozostawili na pastwę losu. Mimo to nie zdołali mnie pokonać. Wróciłem i zemszczę się na tych, którzy zepchnęli mnie w przepaść. Odbiorę im wszystko, zapłacą za krzywdę moją, mojej rodziny i przyjaciół. Ich krew będzie fundamentem, na którym odbuduję mój dom, moje Królestwo. A tego, kto stanie mi na drodze, spotka najsurowsza kara – śmierć. Nie będę znał litości dla tych, którzy chcieli mnie zniszczyć. Nie ugnę się, nie powstrzymają mnie – nigdy. Będę walczył w imię Królestwa i tych, którzy dołączą do mnie. Nie pozwolę, by całkowicie zniszczono ziemię, którą pielęgnowali moi przodkowie, należącą do mnie i tylko do mnie.
Ci, którzy potraktowali mnie jak człowieka gorszej kategorii, będą przeklinać dzień, w którym to uczynili. Będą klękać i błagać o wybaczenie, a ja będę upajał się ich hańbą.
– Wróciłem! – ryknąłem, ile miałem sił w płucach. Echo poniosło się po dolinie, płosząc ptaki z pobliskich drzew. Wzbiły się wysoko, szybując po niebie w stronę ciemnych chmur.
Nadszedł czas, by wyrównać rachunki.ROZDZIAŁ 1
LEA
Człowiek powinien być silny w tym świecie, w którym żyje. Jednak dopiero w sytuacjach skrajnych pokazuje swoje prawdziwe ja, kiedy musi być sobą, aby przeżyć. Nie zawsze jego zachowanie jest wtedy takie jak na co dzień. Bardzo często wypadki skłaniają nas do ryzykowania życiem, gdy komuś grozi niebezpieczeństwo. Właśnie wówczas człowiek jest prawdziwy.
Miałam dużo czasu, by dojść do takiego wniosku. Wyruszyłam w niebezpieczną i nieznaną podróż po to, by uratować ukochaną osobę – moją mamę. Byłam gotowa na wszystko, byle tylko Krystyna wróciła do domu cała i zdrowa.
Przez swoją głupotę doprowadziłam do tragicznych wydarzeń. Dlaczego pomogłam Wiktorowi, chłopakowi, którego nie znałam? Co mną kierowało: ciekawość czy głupota? Musiałam to teraz naprawić.
Zamknęłam oczy rażona promieniami słońca. Nagle poczułam, jak grunt osuwa się spod moich stóp, a ja wpadam w jasny tunel. Świat zaczął wirować, a ciało przeszyło ujmujące ciepło. W myślach powracały wydarzenia poprzednich dni. Szkoła, pierwsze spotkanie z Wiktorem, walka o życie i porwanie mojej mamy. Sceny wydawały się tak realistyczne, jakbym zaczęła przeżywać je po raz kolejny. Gdyby jednak tak było, mogłabym wszystko naprawić i teraz nie podróżowałabym do nieznanego świata. Co tam odkryję? Czy będzie on podobny do tego, w którym żyłam? Czy znów spotka mnie wielkie rozczarowanie oraz niepokój związany z nowym otoczeniem, w którym nie będę wiedziała, czego mam się spodziewać?
Nie wyruszyłam jednak sama. Wiedziałam, że Sebastian będzie przy mnie bez względu na wszystko. Podążamy razem i będziemy się nawzajem chronić. Nigdy nie pozwolę, by coś mu się stało z mojego powodu. Wciągnęłam go w to i jestem za niego odpowiedzialna. Zrobię więc wszystko, by wrócił do domu cały i zdrowy, nawet moim kosztem. Zależało mi na nim, był moim przyjacielem, który podał mi pomocną dłoń, gdy jej potrzebowałam.
Nagle jaskrawe światło zgasło, jakby je ktoś wyłączył. Zapanował mrok, zaczęłam spadać. Rozpaczliwie próbowałam się czegoś chwycić, ale jedynie przeszywałam dłońmi powietrze.
Nie miałam pojęcia, jak długo to trwało, ale pragnęłam, by wreszcie się skończyło. Chciałam znów dotknąć ziemi, a co najważniejsze – chciałam być cała i bezpieczna. Nie wiedziałam, gdzie są Wiktor i Sebastian i dlaczego byłam sama. Nie miałam pojęcia, na co powinnam być przygotowana.
Upadłam na coś twardego i wilgotnego. Nie byłam na to gotowa. Z sykiem wypuściłam powietrze z płuc. Moim ciałem wstrząsnął potworny ból. Pierwszy raz w życiu czułam coś tak rozrywającego od środka. Przed oczami majaczyły mi ciemne plamy. Nie mogłam złapać ostrości widzenia. Nie wiedziałam więc, gdzie jestem. Byłam świadoma tego, że będę mocno poobijana, ale nie tego, że coś mi się stanie. Z całych sił próbowałam skupić się na otoczeniu. Obraz przed oczami wreszcie się pojawił. Patrzyłam w półmrok. Leżałam przy ścianie, od której bił chłód. Zadrżałam. No i jeszcze ten zapach – okropny i duszący, przez co łzy napłynęły mi do oczu. Co gorsza, zemdliło mnie.
Próbowałam się podnieść, ale zaprzestałam prób, czując palący ból w okolicy brzucha. Jęknęłam. Wtedy zrozumiałam, co tak naprawdę się wydarzyło. Ostatnie sekundy przed wyprawą w nieznane powróciły do mnie jak na życzenie. Obejrzałam swoje ciało. Byłam ranna. Krew zdążyła zakrzepnąć na bluzce, która przywarła do rany. Byłam przerażona i bałam się poruszyć, by czegoś jeszcze sobie nie zrobić. Zaczęłam ciężko oddychać.
− Lea! – Usłyszałam przerażający krzyk Sebastiana rozdzierający mi uszy. – Nic ci nie jest? Boli cię coś? – Podczołgał się do mnie i dotknął mojego ramienia. Spojrzałam na jego bladą, umęczoną twarz. Jego piękne, jasne włosy były posklejane od potu, a w szafirowych oczach widać było strach.
− Ja… – Zakasłałam. – Potrzebuję pomocy – wydusiłam z siebie z trudem.
Sebastian omiótł wzrokiem moją sylwetkę i zbladł jeszcze bardziej. Wyciągnął rękę, ale go powstrzymałam.
– Nie rób tego. Nie wiem, jak głęboka jest rana. – Zaczęłam ciężko oddychać. Usilnie starałam się zachować przytomność, ale coraz bardziej opadałam z sił.
− Wiktor! Gdzie jesteś?! – krzyknął Sebastian, ale nie byłam już świadoma tego, co wydarzyło się później.
Zewsząd otoczyła mnie ciemność.ROZDZIAŁ 2 KILKA TYGODNI WCZEŚNIEJ
LEA
– Lea! Spóźnisz się do szkoły, jeżeli zaraz nie wstaniesz! Ile można cię o to prosić?!
Za każdym razem jest tak samo. Gdy mój budzik dzwoni o godzinie szóstej trzydzieści, a ja nie wstaję, tylko ciągle leżę, irytujący krzyk mojej mamy rozlega się w całym mieszkaniu. Moje uszy przechodzą wtedy gehennę, a ja zakrywam głowę poduszką, nie mogąc dłużej tego znieść. Moja mama, Krystyna Ferenc, została obdarzona przez naturę drobną posturą i delikatnym wyrazem twarzy, ale również mocnym głosem, który do niej zupełnie nie pasuje.
Jęknęłam, przekręcając się na drugi bok i przykrywając twarz poduszką. Czy moja kochana mama musi zawsze robić tyle hałasu i to z samego rana?
Usiadłam na łóżku, ciężko wzdychając.
I znów kolejny monotonny dzień. Najchętniej spędziłabym go we własnym domu, z dala od ludzi. W takie dni na myśl przychodzą mi pytania: Po co żyć? Po co się męczyć i iść przez świat, mierząc się z brutalną rzeczywistością? Wszystko jest nie tak! Inaczej sobie wyobrażałam swoje życie. W istocie chciałam być kimś. Wcześniej byłam z siebie dumna i uważałam się za jedną z najlepszych. W końcu taka byłam – najlepsza! Wszystko się jednak zmieniło i nic już nie będzie takie samo. Odczuwam zmęczenie. Pomyśleć, że wcześniej byłam dziewczyną, która chciała coś zmienić, zabawić się, wierzyła w marzenia. One jednak szybko legły w gruzach. Teraz jestem nikim. Czuję, jakby życie przeciekało mi przez palce. Na mojej twarzy od bardzo dawna nie pojawił się prawdziwy uśmiech. Ktoś musiałby być wielkim szczęściarzem, aby go zobaczyć. Na ogół mam surową minę. Ludzie szepczą, że jestem jak posąg wykuty z kamienia, a ja po prostu odizolowałam się od wszystkiego i wszystkich.
Mama zapukała do drzwi mojej sypialni, przywracając mnie do rzeczywistości.
– Rusz się! Zrobiłam ci śniadanie, a pieniądze zostawiłam na stoliku. Ja wychodzę do pracy.
Super, a mnie to tyle obchodzi co zeszłoroczny śnieg. Nie mam ochoty iść do tej piekielnej szkoły pełnej bogatych, zakochanych w sobie ludzi. Samo patrzenie na nich sprawia, że robi mi się niedobrze. Mimo że nie należę do niższej klasy społecznej, nie uważam się za kogoś lepszego. Traktuję wszystkich równo, dlatego też nie mam ani przyjaciół, ani chłopaka. Według mnie wszyscy są siebie warci. Zarozumiali durnie. Widzą tylko czubek własnego nosa. Robią wszystko dla własnych korzyści, mając innych w wielkim poważaniu. Idą po trupach do celu. Mam dosyć odpicowanych dziewczyn w skąpych strojach, spryskanych najdroższymi perfumami, szczerzących zęby do chłopaków i tych lanserów uznających się za bogów. W najlepszym wypadku są rozpieszczeni, a w najgorszym – rozpuszczeni jak dziadowski bicz. Wiedziałam coś o tym – przez dwa lata należałam do takiej paczki.
„Czy na tym świecie istnieje jakaś sprawiedliwość?!” – krzyczałam w myślach. Przecież to niemożliwe, aby po tej ziemi chodzili tylko tacy ludzie.
Z trudem zwlekłam się z łóżka. Uznałam, że dłużej nie ma sensu leżeć, zważywszy na to, że nie chcę spóźnić się do szkoły.
Nie ma to jak samotność i złe samopoczucie. Ja i mama żyjemy same od szesnastu lat. Ojciec zmarł, kiedy miałam dwa lata. W ogóle go nie pamiętam. Szczerze mówiąc, nigdy nawet nie widziałam go na zdjęciu. Mama zarzekała się, że wszystkie powyrzucała, byle tylko o nim nie myśleć. Podejrzewałam jednak, że kłamie. Kilka razy podejmowałam ten temat, ale mama za każdym razem mówiła, że do przeszłości się nie wraca. Wspomnienia, mimo upływu lat, musiały być dla niej wciąż bolesne.
Ziewając, poczłapałam do niewielkiej łazienki. Zadrżałam, kiedy bosymi stopami dotknęłam zimnej posadzki. Jak zwykle gdzieś zapodziałam swoje kapcie. Po drodze minęłam pustą sypialnię Krystyny. Mieszkamy w bloku na szóstym piętrze z widokiem na centrum miasta. Do dyspozycji mamy niewielką kuchnię, salon i dwie sypialnie. Mieszkanie nie jest duże, ale przytulne i gustownie urządzone w bieli i w brązie.
Stanęłam przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Moją szczupłą twarz okalają długie, lekko skręcone kruczoczarne włosy. Mam też duże, zielone, lekko skośnie oczy otoczone czarnymi rzęsami. W żadnym wypadku nie przypominam swojej mamy. Nawet karnację mam od niej ciemniejszą.
Jestem jednak inna nie tylko pod względem wyglądu. Czułam to od momentu, gdy skończyłam dziesięć lat. Z początku sądziłam, że się mylę, że mam bujną wyobraźnię. Niestety, później zdałam sobie sprawę z tego, że to we mnie tkwi problem. Jestem inna niż wszyscy – jestem dzieckiem, przez które przechodzi niewyobrażalna siła.
Muszę zachować szczególną ostrożność, by nikt nie dowiedział się, że jestem nie tylko silna, ale też odporna na ból. Muszę udawać. Co się stanie, gdy ludzie poznają prawdę? Stanę się obiektem eksperymentów zmierzających do odkrycia prawdy, na którą nawet ja nie jestem gotowa.
Umyłam twarz zimną wodą, wyszorowałam zęby, po czym rozczesałam włosy, by wsunąć w nie opaskę. Zajrzałam do szafy, z której po chwili namysłu wyjęłam obcisłe dżinsy i czarny top. Jak na osiemnastoletnią dziewczynę byłam wyjątkowo niska. Liczyłam zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu. Byłam również strasznie szczupła, a co gorsze, nie miałam kobiecych kształtów – żadnych.
Ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie w lustrze wiszącym na ścianie i wyszłam z pokoju. Przy wyjściu założyłam baleriny i opuściłam mieszkanie. Skierowałam się prosto do szkoły, która znajdowała się dziesięć minut drogi od mojej ulicy.
IV Liceum im. Stefana Batorego. Sam rzut oka na budynek wprawił mnie w złe samopoczucie. Szkoła z zewnątrz wygląda niczym pałac – pomalowana na kolor piaskowy z sześcioma wieżyczkami i balkonami w dawnym stylu. Budynek ma jedno piętro, poddasze i użytkową piwnicę, gdzie mieszczą się szatnie. Dawniej w podziemiach znajdował się basen dostępny dla uczniów. Z biegiem czasu szkoła po prostu uległa zmianom.
Poprawiając torbę, westchnęłam ciężko, po czym wraz z innymi weszłam do środka. Przeszłam białym korytarzem w stronę szatni. Z szafki wyciągnęłam książki potrzebne na pierwsze lekcje, jednocześnie przyglądając się z boku innym uczniom.
Przestałam należeć do szkolnych elit. Stałam się typem samotniczki, której nie interesują szkolne ploty ani imprezy. Wolałam pozostać w cieniu. Staram się poświęcać jak najwięcej czasu nauce, chłonąć przydatną wiedzę z książek. Szkoła, do której się dostałam, jest jedną z najlepszych w kraju, poziom kształcenia jest bardzo wysoki. Chcąc dostać się na wymarzone studia, muszę wiele poświęcić, dlatego już dawno wybrałam to, co jest dla mnie najważniejsze. Pragnąc utrzymać swój poziom nauki, nie mogę zajmować się pierdołami.
Czasami, idąc korytarzem, zastanawiam się, co niektórzy ludzie robią w tej szkole. Na pozór wyglądają normalnie, uczestniczą w życiu społecznym, ale do bystrych nie należą. Zdążyłam się już o tym niejednokrotnie przekonać. To się nazywa łut szczęścia. Dobre oceny, dobrze zdany test w gimnazjum, dodatkowe punkty i drzwi stoją przed nimi otworem. Ale to nie wszystko. By coś mieć, trzeba coś poświęcić.
Wziąwszy książki, poszłam na pierwsze piętro, gdzie za chwilę miała rozpocząć się pierwsza lekcja. Przecisnęłam się przez tłum uczniów blokujących wejście na schody i ruszyłam biegiem w stronę klasy numer dwadzieścia trzy.
– Lea Ferenc! – Usłyszałam wołanie za swoimi plecami. Na początku pomyślałam, że się przesłyszałam, dlatego nawet nie obejrzałam się za siebie. Ale ku mojemu zaskoczeniu, wołanie się powtórzyło. Zatrzymałam się i odwróciłam. Stanęłam twarzą w twarz z Sebastianem Rosą, najprzystojniejszym chłopkiem ze szkoły oraz kapitanem drużyny piłkarskiej. Przekrzywiłam głowę, spoglądając na niego z niechęcią. Szedł w moją stronę z rękoma wsadzonymi w kieszenie poszarpanych dżinsów. Czarna koszulka opinała jego klatkę piersiową, uwidaczniając mięśnie. Jego blond włosy były lekko zmierzwione, a niebieskie oczy hipnotyzujące…
Wzdrygnęłam się, widząc, jak ogromne wzbudza zainteresowanie. Uniosłam głowę, by spojrzeć w jego przystojną, kwadratową twarz o wyrazistych kościach policzkowych. Był wysokim mężczyzną, mógł mieć z metr osiemdziesiąt wzrostu.
– Czego chcesz? – wycedziłam tak nieprzyjemnym tonem, że koleś zrobił krok do tyłu. Chyba żadna dziewczyna nie zachowywała się tak w stosunku do niego. Wszystkie panny z tej szkoły ślinią się na jego widok.
– Bo ja…, no widzisz… – zaczął się jąkać i uciekać wzrokiem. Jego zachowanie zaczęło mnie drażnić, jakby to wszystko robił na pokaz. W końcu jak to możliwe, żeby taki facet miał problem z wysłowieniem się? Zazwyczaj tacy jak on słyną z bezpośredniości.
– Przejdź do rzeczy – ponagliłam go. – Śpieszę się na lekcje. – Zaczęłam się niecierpliwić, przestępując z nogi na nogę.
– Czy mogłabyś napisać za mnie esej? – Podrapał się po głowie. – Oczywiście zapłacę ci – dodał pośpiesznie, szczerząc zęby.
Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Sebastian miał bardzo dobre wyniki w nauce, jedne z najlepszych w szkole. Brał udział w różnych imprezach, zasiadał w szkolnym samorządzie, był w sztandarze. Coś było nie tak, wiedziałam o tym, ale nie miałam pojęcia, o co może chodzić. Czy to był jakiś żart?
– Że co?! – podniosłam głos, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – Chyba kpisz – prychnęłam gniewnie. – Zapomnij. Jak mogłeś w ogóle o czymś takim pomyśleć? – Spojrzałam na niego z obrzydzeniem. Co za baran! Oburzyłam się. W życiu bym się tak nie poniżyła, jak on teraz.
– Za cztery tygodnie kończymy szkołę. Mam sporo na głowie, brakuje mi czasu i potrzebuję pomocy. Jesteś jedną z najlepszych uczennic. Coś takiego jak esej nie stanowi dla ciebie problemu – odparł żałosnym tonem, co mnie rozbawiło.
– Nie obchodzi mnie to. Trzeba było iść do innej szkoły, jeżeli w tej nie dajesz sobie rady, albo zrezygnować z roli gwiazdy piłki nożnej – oznajmiłam z pogardą i odwróciłam się na pięcie, by odejść, ale on złapał mnie za ramię.
– Umówię się z tobą, wprowadzę cię do towarzystwa. Zrobię wszystko, co chcesz, tylko napisz za mnie ten cholerny esej – szeptał mi do ucha przez zaciśnięte zęby. Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona jego zachowaniem. Miał surowy wyraz twarzy. Chyba niecodziennie słyszy odmowę z ust kobiety.
Byłam wściekła i wyszarpnęłam swoje ramię.
– Nie napiszę za ciebie tego cholernego eseju! Nie potrzebuję sławy i nigdy się z tobą nie umówię, choćbyś był ostatnim mężczyzną na ziemi. – Posłałam mu bezlitosne spojrzenie. – A teraz proszę, zostaw mnie w spokoju.
Zamruczał coś pod nosem, ale nie próbował mnie dalej namawiać. Odwrócił się i odszedł z podniesioną głową. Dołączył do kumpli, którzy zaczęli coś szeptać między sobą. Zachowywał się tak, jakby się nic nie stało. Przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle ta sytuacja miała miejsce, czy przypadkiem sobie tego nie wymyśliłam.
„Co za kretyn!” – pomyślałam i weszłam do klasy, gorąco przepraszając za spóźnienie. Lekcja trwała od dziesięciu minut.
Zajęłam miejsce w pierwszej ławce i otworzyłam zeszyt, by zapisać temat zajęć. Nie zdążyłam jednak tego zrobić, ponieważ drzwi nagle się otworzyły. W progu stanął Sebastian. Nauczycielka momentalnie przerwała w połowie zdania i spojrzała pytająco na chłopaka, oczekując wyjaśnień. Całą sytuację obserwowałam kątem oka. Widziałam, że Sebastian też zerka na mnie, ale ja tylko uśmiechnęłam się drwiąco i pokiwałam przecząco głową, dając mu do zrozumienia, że jego zachowanie zasługuje na naganę. Chłopak wcisnął nauczycielce jakieś kiepskie wytłumaczenie i ku mojemu nieszczęściu, zajął miejsce tuż za mną. Nie spodobało mi się to, ale nie miałam wyjścia. Musiałam przetrwać zajęcia. Na szczęście nie usiadł koło mnie, gdzie miejsce od zawsze było wolne. Chciałam, by tak zostało.
„Jak ja nienawidzę tych ludzi” – myślałam, stukając długopisem w blat ławki. Nie zwracałam uwagi na to, że robię hałas. Bez przerwy tylko by kogoś wykorzystywali. Przydałaby im się porządna nauczka i sama chciałabym im ją dać. Nie miałabym skrupułów, bo niby dlaczego? Oni też ich nie mają. Zgnietliby człowieka jak karalucha, byle tylko dopiąć swego.
Nie sądziłam, że idąc do tej szkoły, będę musiała znosić obecność takich osób. Chciałam rozpocząć nowe życie, ale okazało się to trudniejsze, niż przypuszczałam. Czekało na mnie wyzwanie. Postanowiłam więc zrobić coś, na co kiedyś bym się nie odważyła. Stałam się kimś zupełnie innym, kimś, kogo nikt nie zna i kto nie rzuca się w oczy. Kiedyś byłam spokojną i radosną dziewczyną. Miałam przecież wszystko: dom, rodzinę, przyjaciół i kochającego chłopaka. Myślałam, że zawsze tak będzie. Jednak los okazał się okrutny. W jednej chwili moje życie straciło sens. Od tamtej pory przyrzekłam sobie nie czuć się więcej w ten sposób. Polubiłam samotność i tak zostało do tej pory.
W progi liceum wkroczyłam z nastawieniem „zero znajomych, zero bycia popularną”. Zrezygnowałam z klasowych integracji, z rozmów z ludźmi. Z nikim nie dzieliłam zainteresowań, wspólnych tematów. Zaczęłam radzić sobie sama i nie potrzebowałam nikogo. Co więcej, było mi z tym dobrze. Nie musiałam się już martwić jak zażartować, jak zabłysnąć, co zrobić, żeby dobrze wypaść.
Teraz jestem zamknięta na ludzi, dla nich jestem dzikusem, dziwakiem, outsiderem i na pewno mam depresję albo ku niej zmierzam. W ich opinii nie żyję naprawdę, nie robię niczego ciekawego, po prostu „nolife”.
Wiem, to moja wina, że nie mam żadnych znajomych, że nigdzie nie wychodzę, nie bawię się i nie imprezuję. Co więcej, w oczach innych, chociażby mojej mamy, jest to czymś wielce nagannym i powinnam to jak najszybciej zmienić, żeby nie być odizolowana.
W ławce siedziałam sama, na przerwach zaszywałam się w bibliotece. Miałam wymarzony spokój aż dotąd. Bo kiedy podszedł do mnie Sebastian, to już wiedziałam, że następne dni nie będą takie same. Od rana liczyłam minuty do zakończenia zajęć. Co rusz spoglądałam na zegarek. Czas tak wolno płynął. Zbyt wolno. Przez ten incydent nie chciałam siedzieć na lekcjach, nawet nie potrafiłam się skupić. Bałam się, że może się to powtórzyć.
Kiedy wybiła czternasta trzydzieści, odetchnęłam z ulgą. Spakowałam rzeczy do torby i wybiegłam ze szkoły, by dotrzeć jak najszybciej do domu. Jak dobrze, że te kilka godzin minęło bez żadnych niespodzianek.
Dwadzieścia minut później stałam przed drzwiami i grzebałam w torbie w poszukiwaniu kluczy, które jak zwykle miałam na samym dnie. Kiedy już je znalazłam, otworzyłam zamek i weszłam do środka.
– Jesteś głodna? –Wzdrygnęłam się, słysząc głos mojej mamy. Podniosłam wzrok i uniosłam brwi ze zdziwienia. Krystyna stała w progu kuchni. Miała na sobie niebieski fartuszek, a jej ciemne włosy upięte były wysoko w kok. Wyglądała uroczo, mimo luźnych spodni i szerokiej koszulki. Ale gdzie się podziała garsonka?
– Tak, ale czy nie powinnaś być w pracy? – Przez chwilę myślałam, że coś się stało, ponieważ nigdy nie było jej tak wcześnie w domu, ale kiedy zobaczyłam jej uroczy uśmiech i świecące brązowe oczy, stwierdziłam, że wszystko jest w porządku.
– Dzisiaj wyszłam wcześniej – odpowiedziała mi. – Czasami trzeba odetchnąć. – Gdy się uśmiechnęła, w kącikach jej oczu ukazały się drobniutkie zmarszczki.
– Będę u siebie jak coś – rzuciłam ospale i udałam się do pokoju, gdzie mogłam swobodnie odrobić prace domowe. Wcale nie było ich tak mało, mimo że niebawem jest zakończenie roku szkolnego.
– A ty znowu w książkach – powiedziała zawiedzionym głosem Krystyna, kiedy zjawiła się w progu z talerzem jedzenia. – Od czasu do czasu mogłabyś gdzieś wyjść, a nie bez przerwy siedzieć w domu. – Postawiła mi talerz przed nosem.
– Nie mam znajomych – odrzekłam obojętnie, biorąc do ręki widelec. – Jakoś nad tym nie ubolewam. – Wzruszyłam ramionami od niechcenia. Wolę unikać takich rozmów.
– Ja w twoim wieku miałam ich mnóstwo. Twoim dziadkom ciężko było mnie nakłonić do nauki. Byłam nieposkromiona – ciągnęła dalej. Zaczynało mnie to z wolna denerwować.
– Tak… i byłaś najpopularniejszą i najładniejszą dziewczyną w szkole – dokończyłam z ironią. – A ja nie chcę taka być. Lubię się uczyć.
– Lea, co się z tobą stało? – Wywołała wspomnienie, które wcale mi się nie spodobało. Obiecała, że nigdy w życiu nie będzie poruszała tego tematu. Chyba sobie o tym przypomniała, bo poczerwieniała.
– Przepraszam. Wiem, kochanie, że chciałaś być kimś innym, ale ci się nie udało. Wyglądasz tak samo, mimo że ścięłaś włosy i się nie malujesz. Chodź. – Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę łazienki mimo moich gorących protestów. Byłam zmuszona stanąć przed lustrem.
– Spójrz na siebie. Masz piękne kruczoczarne włosy, puszyste i kręcone, duże zielone oczy, ładnie zarysowane kości policzkowe. Jesteś piękną dziewczyną, tylko nie chcesz już tego dostrzegać.
Westchnęłam ciężko.
– W takim razie, dlaczego nie mam adoratorów? – zapytałam. – Czemu to się zmieniło? Czy ja mam wymalowane na czole „nie podchodź bez kija”?
Krystyna zaśmiała się.
– Skarbie, jesteś bardzo mądrą dziewczyną i uwierz mi, chłopcy wstydzą się do ciebie podejść, nie chcą zrobić z siebie idiotów.
– Jasne – mruknęłam pod nosem. „W sumie już jeden zrobił z siebie kretyna” – dodałam w myślach, wzdychając ciężko. Może Krystyna miała rację, może to jest ten powód, dla którego wszyscy trzymają się ode mnie z daleka.
– Lea, uwierz znów w siebie. Nie możesz tak żyć. Masz dopiero osiemnaście lat – ciągnęła dalej.
– Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Krystyna pokiwała przecząco głową, ale gdyby wiedziała, jaką tajemnicę chowam w sercu, może przyznałaby mi rację. Byłam bezpieczniejsza, trzymając się z dala od ludzi.
– Zrobisz, jak uważasz. Ja do niczego nie będę cię zmuszała. – Uśmiechnęła się czule. – A teraz wracaj do pokoju. Jedzenie jest już pewnie zimne.
– Jasne – burknęłam i wyszłam.
Uważam, że ani trochę nie jestem podobna do swojej matki. Niech mówi, co chce, mnie i tak nie przekona do zmiany wyglądu. Stwierdzam, że nawet makijaż mi w niczym nie pomoże. Już nie. Zjadłam obiad i zabrałam się za odrabianie lekcji. Po ich skończeniu położyłam się na łóżku. Wsadziłam w uszy słuchawki i puściłam głośno muzykę ze swojego iPoda. Jednak nie dane mi było rozkoszować się spokojem, bo do mojego pokoju, jak zwykle bez pukania, weszła Krystyna.
Kurde. Czy już nie mogę posiedzieć sama w czterech ścianach własnego pokoju? Co jest w tym takiego złego? Nie czuję się wyalienowana, po prostu sama odrzuciłam normy społeczne, jak i grupy, nie chcąc należeć do żadnej z nich. Chcę być sama i tylko sama. Krystyna powinna to wreszcie zrozumieć, przecież jestem jej córką z krwi i kości.
– Może wybierzesz się ze mną do kina? – zapytała z szerokim uśmiechem. – Grają świetną komedię. Humor zaraz by ci się poprawił.
– Nie – odpowiedziałam jej niemiło.
– Cały czas mi odmawiasz. Czy umiesz w ogóle mówić „tak”? – Obruszyła się.
– Nie.
Przewróciła oczami z zażenowania.
– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Wreszcie jestem sama. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i przymknęłam oczy.
Mój stosunek do ludzi zmienił się trzy lata temu, a dokładniej w drugiej klasie gimnazjum. W tym czasie naprawdę miałam mnóstwo przyjaciół. Jedni byli bliżsi, drudzy dalsi. Spędzałam z nimi każde popołudnie i tylko przy nich mogłam być sobą. Miałam też chłopaka.
Wśród najbliższych mi osób była dziewczyna, którą traktowałam jak przyjaciółkę i kochałam jak siostrę. Znałyśmy się od dziecka. Razem się bawiłyśmy, wychowywałyśmy. Byłyśmy nierozłączne, oddychałyśmy tym samym powietrzem, razem płakałyśmy i śmiałyśmy się. To miała być przyjaźń do końca życia, ale ona mnie zdradziła. Sprawiła, że zostałam sama.
Wszystko zaczęło się w dniu, w którym postanowiłyśmy ugotować sobie obiad. Kamila próbowała przenieść garnek pełen ugotowanego makaronu do zlewozmywaka, by odcedzić wodę. Niechcący dotknęła rozgrzanego naczynia i wystraszona upuściła go. Cały wrzątek wylała na mnie. Przerażona przyjaciółka zaczęła wrzeszczeć i nie czekając na nic, sięgnęła po telefon, by zadzwonić po pogotowie. Nie powstrzymałam jej, stałam odrętwiała, patrząc na nią ogromnymi oczami. Byłam w szoku. Widok mnie oblanej wrzątkiem musiał być przerażający. W końcu mogłam się nabawić oparzeń trzeciego stopnia, gdyby moja skóra nie była odporna.
I właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że wszystko się wydało.
– Uspokój się – poprosiłam ją błagalnym tonem. – Powinnam ci już dawno to powiedzieć. – Kamila była blada i roztrzęsiona. Rozłączyła się i skupiła całkowicie na mnie.
Myślałam, że kiedy powiem jej prawdę o sobie, to mnie zrozumie. Czasami człowiekowi jest lepiej, jak się komuś wygada. Ja zbyt długo skrywałam to w sercu. Zaczęło mnie to już nawet dusić.
Ona jednak postąpiła zupełnie inaczej, niż się spodziewałam. Odsunęła się ode mnie, krzycząc mi prosto w twarz, że jestem dziwolągiem i żebym trzymała się od niej z daleka. W dodatku nie zachowała tej tajemnicy dla siebie. Powiedziała wszystkim naszym znajomym, a także mojemu chłopakowi o zajściu w jej domu. Nikt jej nie uwierzył, co ją jeszcze bardziej wkurzyło. Myślałam, że da sobie spokój, ale ona nie miała zamiaru poprzestać na tym. Któregoś dnia przyniosła do szkoły nóż i nie zważając na konsekwencje, podczas przerwy na lunch, gdy siedzieliśmy na stołówce, wbiła mi go w dłoń. Nie wiedziałam, co było gorsze, to co zrobiła, czy to jak ludzie patrzyli na mnie, widząc, że nic mi się nie stało?
Bez namysłu wybiegłam ze szkoły. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu. W duszy błagałam, żeby uczniowie uznali to za omamy i o tym zapomnieli.
Tak się jednak nie stało.
Po tym wydarzeniu już nic nie było takie jak przedtem. Kamila została oddana pod opiekę kuratora. Mnie zaczęto nazywać dziwolągiem i trzymano się ode mnie z daleka. Czasami miałam wrażenie, że inni się mnie boją, bo nikt nie wiedział, kim tak naprawdę jestem. Bardzo długo znosiłam z godnością krzywe spojrzenia i obelgi, powtarzając sobie, że już wkrótce się skończą.
Ufałam Kamili i to był mój błąd. Przyrzekłyśmy sobie, że będziemy razem na dobre i na złe, jak w przysiędze małżeńskiej, że nikt i nic nas nie rozdzieli i nie poróżni. Stało się zupełnie inaczej. Wieloletnia przyjaźń nie przetrwała próby. Z bólem serca i ze łzami w oczach patrzyłam, jak wszystko rozsypuje się w drobny mak. Na szczęście moja gehenna skończyła się wraz z zakończeniem roku szkolnego. Każdy z nas udał się w swoją stronę. Los był dla mnie łaskawy, ponieważ nikt z gimnazjum nie poszedł do tego samego liceum co ja. Mogłam odetchnąć z ulgą. Uraz jednak został, jak również nawyk, by ludzi traktować z rezerwą. Nie potrafię nikomu zaufać.
Westchnęłam ciężko. Tamten okres minął, a ja wreszcie mam święty spokój. I oby tak pozostało.