Dwie gwiazdy - ebook
Dwie gwiazdy - ebook
Serial Człowiek z niebios bije rekordy popularności. Równie dużym zainteresowaniem cieszy się Travis, odtwórca głównej roli. Brukowa prasa śledzi każdy jego krok, czatuje na każde potknięcie. Im więcej skandali, tym lepiej – dzięki temu rośnie sprzedaż i wzrasta oglądalność. Niepodziewanie u boku gwiazdora pojawia się nikomu nieznana piękność. Czy tylko udaje jego dziewczynę? A może tę parę łączy prawdziwe uczucie?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9453-7 |
Rozmiar pliku: | 522 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Travis, na litość boską, przecież się umawialiśmy! A ty co?! Tyle razy cię ostrzegałem. Trzymaj się jak najdalej od podejrzanych klubów! – Denzil Raines, szef Sandora Studio w Los Angeles, z trudem hamował irytację. Ale cóż, nie od dziś było wiadomo, że Travis potrafił doprowadzać do szału.
Studio wypuszczało na rynek kilka seriali telewizyjnych, ale żaden nie był tak popularny i dochodowy jak „Człowiek z niebios”, w którym główną rolę grał Travis Falcon. Nic dziwnego, że na tę produkcję trzeba było chuchać i dmuchać.
Młody gwiazdor jakby narodził się do tego serialu, uosabiał to wszystko, co było najważniejsze i w kreowanej postaci, i w całym pomyśle. Szczupłe, świetnie umięśnione ciało, twarz o regularnych rysach, czarujący sposób bycia, zabójczy uśmiech... Czuło się, że ten mężczyzna całymi garściami czerpie z życia, jest otwarty na nowe doświadczenia, tryska niewyczerpaną energią, zapewne też należy do niestrudzonych poszukiwaczy przyjemności. W serialu przekładało się to na wielką oglądalność i równie wielkie pieniądze, jednak w świecie realnym... Cóż, dla ludzi, którzy musieli trzymać w ryzach Travisa Falcona, leciutko wygięte kąciki ust i błysk w oczach były sygnałem do poważnego niepokoju.
Denzil skrzywił się w duchu. Dobrze utrafił z określeniem. Podejrzane kluby, podejrzane przyjemności, podejrzane typki... Owszem, właśnie ta aura niegrzecznego chłopca dodatkowo zyskiwała Travisowi sympatię widzów. Nieskazitelny bohater – i intrygująca, tajemnicza, niepokojąca aura... I tak miało pozostać! Lecz jeśli to, co Travis wyrabia poza planem filmowym, dostarczy brukowcom i plotkarskim serwisom wystarczającej pożywki... Owszem, na razie są to tylko drobne zaczepki, ale... Denzil sapnął gniewnie.
Travis stał przy oknie i wpatrywał się w widniejący na tle wzgórz wielki napis HOLLYWOOD, który od dziewięćdziesięciu lat był symbolem miasta rozrywki, splendoru i bogactwa. Nie odrywał od niego oczu, jakby uprzytomniając sobie, o jaką stawkę chodzi w tej grze. Wystawił twarz do słońca i przyjął nonszalancką pozę, lecz jego czujność była wyostrzona na najsubtelniejsze sygnały.
– Nie miałem pojęcia, że to takie miejsce. – Wzruszył ramionami. – Mój kumpel urządził wieczór kawalerski.
– Wieczór kawalerski? – gniewnie powtórzył Denzil. – W takim razie powinieneś się domyślić, że będą gołe panienki. Trzeba było urwać się stamtąd, zamiast... – Gwałtownym ruchem otworzył gazetę i wbił palec w zdjęcie ściskającej się pary. Travis miał rozpiętą koszulę i trzymał na kolanach półnagą rudą dziewczynę, która obejmowała go i całowała namiętnie, a on był cały rozanielony. Widać go było wyraźnie, natomiast dziewczyna wprawdzie wyeksponowała figurę i bujne rude loki, ale twarz miała odwróconą od obiektywu. – Kompletnie ci odbiło! – ryknął Denzil.
– Nic nie robiłem – bronił się. – Spokojnie popijałem drinka, a tu nagle ta dziewczyna...
– Spokojnie? Kiedy ostatni raz ci się to zdarzyło? Poza tym to nie jest żadna jakaś tam dziewczyna, tylko profesjonalistka, która za pieniądze... zabawia facetów. – Fuknął z obrzydzeniem. – No, jak widać, ciebie nieźle zabawiła – dodał zjadliwie.
– Nie prosiłem, żeby mi usiadła na kolanach.
– Ale też jej nie zniechęciłeś.
– Chciałem być uprzejmy.
– I z czystej uprzejmości obściskiwałeś się z nią...
– Jestem tylko człowiekiem. Kiedy półnaga dziewczyna siądzie ci na kolana, wypada okazać podziw.
– Co zrobiłeś z całym zapałem! – ze złością skomentował Denzil. – Nie tylko ona jest prawie goła. Popatrz na siebie. Siedzisz w koszuli rozpiętej do pasa, a ta ślicznotka błądzi palcami po twoim torsie. Ona ci ją rozpięła? Czy ty sam? A może tak przyszedłeś, licząc na atrakcje?
– Dajmy już temu spokój, co? – Travis ciężko odetchnął. – Nie miałem pojęcia, że będzie tam prasa.
– Gdzie tylko się pokażesz, zawsze jest prasa! – wybuchnął Denzil. – Jeszcze to do ciebie nie dotarło?! Odkąd serial stał się głośny, pismaki nie odpuszczają ci ani na moment. I tylko czekają na twoją wpadkę, by zburzyć słodki obraz nieskalanego bohatera. I niestety mają okazji aż nadto!
– Nie powiem nic, co mogłoby być wykorzystane przeciwko mnie, Wysoki Sądzie – odparł z cierpką kpiną.
– I tak trzymaj, do diabła! – pieklił się Denzil. – Bo tu nie ma z czego żartować. Na razie media tylko cię podszczypują, ale polowanie trwa non stop. Paparazzi, który złapie Travisa Falcona na czymś naprawdę ostrym, zarobi tyle, ile dotąd nie zarobił przez najdłuższe lata pracy! Bo gazeta, która odkupi od niego materiał, będzie miała cholernie atrakcyjny temat. Nastąpi publiczna egzekucja i gwiazdora Travisa Falcona, i serialu „Człowiek z niebios”. – To był najgorszy z możliwych scenariuszy. I całkiem prawdopodobny. – Nie rozumiesz? Twoja sytuacja jest wyjątkowa. Nie byłoby problemu, gdybyś grał inną postać, ale, do diabła, przecież wiesz, kogo grasz! I musisz uważać! Po stokroć uważać!
Oczywiście Travis rozumiał to wszystko doskonale. Serial był na topie, mówiła o nim cała branża filmowa. Akcja toczyła się w szpitalu, a głównym bohaterem był przystojny doktor Brad Harrison grany przez Travisa Falcona. Na pozór serial jakich wiele, jednak było coś szczególnego. Atrakcyjny, otoczony specyficzną i wiele sugerującą aurą lekarz prowadził niebywale cnotliwe życie. Musiała się w tym kryć jakaś tajemnica, a delikatne aluzje sugerowały, że być może Brad Harrison nie jest zwykłym śmiertelnikiem, lecz istotą z innego wymiaru.
Tak misternie skonstruowana postać zaintrygowała widzów. Oglądalność stale rosła, a producenci, rzecz jasna, za wszelką cenę starali się tę tendencję utrzymać. Dlatego bacznie obserwowali aktora wcielającego się w Brada Harrisona, starali się kontrolować to, co robi poza planem.
– Travis, zawsze musisz pamiętać, o czym marzą paparazzi. O tym, by pochodzącą z nieba postać sfotografować w chwili, gdy ulega najniższym ludzkim instynktom – podsumował już spokojniejszym tonem Denzil.
– Tak, jasne, tyle że nie jestem niebiańską istotą.
– Akurat tego nie musisz mi mówić – parsknął Denzil. – Posłuchaj, ludzie dostali bzika na twoim punkcie, pieniądze same płyną. Już zaczyna się mówić o kolejnej serii. Jednak to może się błyskawicznie zmienić, jeśli w życiu prywatnym zaczniesz za bardzo odstawać od Brada Harrisona. Nie jestem głupcem, wiem, że potrzebujesz damskiego towarzystwa. Ale, na Boga, nie... no, nie takiego! – zakończył z obrzydzeniem.
– Wiem... – Travis z westchnieniem spojrzał na zdjęcie. – Byłem nieostrożny. Muszę bardziej uważać.
– Dobrze by było, gdybyś zaczął pokazywać się z przyzwoitą kobietą. Daruj sobie tę minę. Wiem, co o tym sądzisz, ale trzeba przekonać widzów, że jesteś porządnym facetem, a nie... dziwkarzem!
– Dziwkarzem? Ująłbym to inaczej. Jestem kobieciarzem – odparł z godnością i z wesołym błyskiem w oku, zaraz jednak znów spochmurniał. Ta rozmowa doprowadzała go do szału.
– Więc może zaczniesz udawać, że nie jesteś dziw... kobieciarzem! – ryknął Denzil. – Nie potrafisz? To co z ciebie za aktor! Po prostu graj!
– Mam oszukiwać dziewczynę, wmawiać jej, że to prawdziwy związek? Nie ma mowy. To byłoby nieuczciwe. A może z góry powiedzieć, że chcę się nią posłużyć, i tylko czekać, aż poleci z tym do prasy?
– Po prostu zrób coś ze swoim życiem! – oznajmił gniewnie Denzil. – Weź się w karby. Do diabła, stawka jest wysoka! Pomyśl o karierze, o pieniądzach.
– Dobrze. Myślę o pieniądzach.
– Skoro jesteśmy przy tym temacie... dzisiejszy wieczór...
– Nie wybieram się na przyjęcie – stanowczo oświadczył Travis. – Między Brentonem a mną było za dużo złej krwi. – Wyszedł, oddychając głęboko.
Gdy ruszył korytarzem, zabrzęczała komórka.
– Denzil zadzwonił, gdy tylko wyszedłeś za próg – oznajmił Pete, agent Travisa. – Pomijając wszystko inne, jest wściekły, że nie chcesz przyjść na przyjęcie.
– Nie ma mowy! – rzucił gniewnie. Wieczorem wydawano uroczystą kolację z okazji sześćdziesiątych urodzin Franka Brentona, grubej ryby ze świata filmu. Zainwestował w studio masę pieniędzy i liczono, że na tym nie poprzestanie, stąd ta impreza. – On mnie nie znosi, a ja jego. Wychodził ze skóry, żebym nie dostał tej roli. Przegrał, więc organicznie mnie nie cierpi. Lepiej żebyśmy się nie spotkali.
– Zgoda. Ale wiesz, obiecałem Denzilowi, że z tobą pogadam. Musisz poważnie potraktować jego rady.
– Dlaczego mam być jedynym cnotliwym facetem w Los Angeles?
– Bo to czyni cię wyjątkowym, a ta wyjątkowość przekłada się na stan twojego konta. Chyba że nagle zacząłeś olewać i sukces, i pieniądze.
– Jasne, że nie.
– No to weź się w garść.
– Mam zacząć żyć jak mnich? – zapytał z osłupieniem.
– Nie, za dobrze cię znam. Po prostu zachowaj dyskrecję, a publicznie pokazuj się z kobietami o nieposzlakowanej opinii. Jeśli dojdą do wniosku, że trzeba wziąć kogoś innego na twoje miejsce... Wielu aktorów marzy o tej roli. – Z tym przesłaniem Pete przerwał połączenie.
Travis z ponurą miną popatrzył na głuchy telefon. Pete i Denzil mieli rację. Niewłaściwe zachowanie mogło zniszczyć jego karierę, a to była ostatnia rzecz, jakiej sobie życzył. Polubił pozycję gwiazdora, może nawet za bardzo. I co teraz? Problem był poważny, bo chcieli mu narzucić styl życia, na który reagował wręcz alergicznie.
Oczywiście nie może powiedzieć tego wprost, ryzykując karierę, reputację, dumę, pieniądze. Właśnie, pieniądze... Sute konto świadczyło o odniesionym sukcesie, a to liczyło się nie tylko dla niego, ale i dla ludzi, na których zależało mu bardziej, niż był gotów przyznać.
– Im się wydaje, że to takie proste – mruknął do siebie. – Skoro gram kogoś, kto wznosi się ponad ludzkie pokusy, to co za problem żyć tak samo w realu. – Fuknął gniewnie.
A jednak wiedział, że złością czy ironią nie załatwi sprawy. Wczoraj zachował się nierozważnie, wręcz głupio, i niewiele brakowało... Zdołał się jednak pohamować, choć nie było łatwo.
– Gdybym naprawdę był niebiańską istotą – kontynuował monolog – problem w ogóle by nie zaistniał. Cnotliwa dusza, cnotliwe ciało, pokusy rozbijają się o mur czystości, czyli idealne rozwiązanie. Cud, prawdziwy cud. Tyle że w prawdziwym życiu cuda się nie zdarzają. – Westchnął ciężko. – Cóż, pora iść do roboty. Przy odrobinie szczęścia może nawiążę kontakt z cnotliwą stroną mojej natury. – Zaśmiał się cierpko. – Cokolwiek to znaczy.
Charlene odetchnęła głęboko i podeszła do wejścia. Teraz albo nigdy. Za chwilę będzie w studiu z grupą zwiedzających. Może ktoś odkryje, że nie jest zwyczajną turystką, lecz zjawiła się tu w konkretnym celu. Pragnęła zobaczyć Lee Antona, mężczyznę, którego kochała i który kiedyś też ją darzył miłością. Miała nadzieję, że to uczucie w nim odżyje.
Stojąc w kolejce, zerknęła na swoje odbicie. Spędziła dużo czasu przed lustrem i wyglądała nieźle. Nieźle jak na nią, podsumowała ze smutkiem, ale cóż, natura poskąpiła jej urody. Nie była całkiem pospolita, ale i nie olśniewała, choć Lee zapewniał, że jest ładna, a już szczególnie wychwalał jej oczy.
– Podobają mi się ciemne oczy. Zwłaszcza ich blask.
Rozpaczliwie czepiała się tych zapewnień. I tego, że w amatorskim teatrze, w którym występowali, wolał przebywać z nią niż w towarzystwie urodziwych aktorek. Lee był profesjonalnym aktorem, który od jakiegoś czasu nie miał pracy. Okres posuchy tak bardzo się przedłużał, że Lee rozważał rzucenie tej profesji.
Na razie jednak dołączył do amatorskiego zespołu teatralnego, dzięki czemu się poznali i wpadli sobie w oko. Z jej strony fascynacja szybko przerodziła się w miłość. Lee przyjął to ochoczo, a noce w jego ramionach były dla Charlene najwspanialszym przeżyciem w całym jej dotychczasowym życiu.
Sztuka, w której grali, została fantastycznie przyjęta, a jeśli chodzi o prywatną sferę, Charlene z nadzieją czekała na moment, w którym Lee poprosi ją o rękę. I była pewna, że ta chwila nadeszła, gdy zobaczyła przejętą minę ukochanego.
– Posłuchaj! Stało się coś niesamowitego... – zaczął entuzjastycznie.
– Tak? – podchwyciła bez tchu. A więc zaraz się jej oświadczy.
– To naprawdę cud! – Lee niemal podskakiwał z radości. – Sprawdza się powiedzenie, że jeśli cierpliwie poczekasz na swój czas...
– Mów! Mów!
– Na widowni był agent ze Stanów.
– Co? – wydukała oniemiała.
– Chce mnie tam ściągnąć. Liczy, że załatwi mi rolę w serialu „Człowiek z niebios”. Szukają angielskiego aktora. Co za wspaniała wiadomość! Najlepsza ze wszystkich, prawda?
– Tak – wybąkała. – Tak, jasne.
Dwa dni później Lee poleciał do Los Angeles.
– Będziemy w kontakcie – obiecał.
I niby dotrzymał słowa. Przysyłał mejle, SMS-y i dzwonił, ale nawet się nie zająknął, żeby do niego przyjechała. Oddalał się od niej coraz bardziej. Musiała temu zapobiec, bo miała coś ważnego do przekazania. Coś, czego nie mogła zakomunikować przez telefon.
Do Los Angeles przyleciała trzy dni temu. Daremnie wydzwaniała do Lee i zostawiała wiadomości. Nie odezwał się. Na mejle i SMS-y też nie odpisał. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nawet nie zna jego adresu. W desperacji zarezerwowała miejsce w grupie, która będzie zwiedzać studio. Innej okazji, by zobaczyć Lee, po prostu nie miała.
Wyszukała w internecie informacje o serialu i roli, która mu przypadła:
„Obiecujący angielski aktor Lee Anton zadebiutuje w roli doktora Franklina Bakera, oddelegowanego do pracy w Mercyland Hospital, gdzie szybko zostaje przyjacielem i powiernikiem Brada Harrisona (granego przez Travisa Falcona) i jako jedyny domyśla się jego tajemnicy”.
Rano kupiła gazetę, zaintrygowana krzyczącym tytułem:
„NIEBIAŃSKIE WYGŁUPY, najnowsze zaskakujące informacje z planu najgłośniejszego serialu”.
Rozczarowała się, bo o Lee była tylko drobna wzmianka. Niemal całą stronę zajmowało zdjęcie mężczyzny z rudzielcem na kolanach. Miał rozpiętą do pasa koszulę, a prawie naga dziewczyna zmysłowo gładziła jego tors. Z drżeniem serca Charlene przyjrzała się twarzy, ale na szczęście to nie był Lee. Odetchnęła z ulgą. To Travis Falcon.
Ten niech sobie robi, co chce. Nic jej to nie obchodzi.
Musi być rozważna. W Los Angeles Lee był narażony na tysiące pokus, może nawet już im uległ, ale nie powinna psuć ich relacji, oceniając go surowo. Co było, to było. Kiedy usłyszy nowinę, wszystko znów będzie dobrze. I tylko przyszłość stanie się ważna.
Jednak cieszyła się, że to nie on był na zdjęciu.
Po chwili Charlene znalazła się w środku. Wraz z innymi przechodziła przez kolejne pomieszczenia. Na koniec cała grupa miała wejść do studia, gdzie trwały próby kolejnych scen. Charlene pobieżnie przyglądała się mijanym wnętrzom, cały czas szukając wzrokiem Lee.
I biła się z myślami.
Przecież on cię rzucił. Czemu nie chcesz spojrzeć prawdzie w oczy? – głosił rozsądek.
Ale on nie wie, że... Kiedy usłyszy, wszystko się zmieni! – kontrowała nadzieja.
Nagle go zobaczyła.
Stał w końcu korytarza i czytał coś na ścianie. Chciała go zawołać, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nagle Lee odwrócił się i zniknął za rogiem. Zaczęła biec jak szalona i wpadła w czyjeś ramiona. Męskie ramiona, bo jakiś facet pouczył ją:
– Spokojnie, nie tak szybko.
– Proszę mnie puścić. Muszę go dogonić. – Wyrwała się, pognała dalej.
I zatrzymała się jak wryta, a potem cofnęła się, zakrywając ręką usta, by powstrzymać okrzyk radości.
Odwrócony do niej tyłem Lee zawołał:
– Gdzie byłaś? Szukałem cię. No, daj mi buziaka.
Charlene patrzyła, jak jakaś kobieta pada mu w ramiona i całuje namiętnie.
– Och, kochanie, co za cudowna wiadomość! – Roześmiana obsypywała go pocałunkami.
Lee odpowiadał tym samym.
– Tak, jeszcze raz... jeszcze raz mnie pocałuj – powtarzał, śmiejąc się radośnie. – Wspaniale, och tak!
Zniknęli za zakrętem. Charlene stała jak sparaliżowana, z zamarłym sercem. To był Lee. Nie, to niemożliwe. Tak, to był on. Nie – tak – nie – tak – nie!
Odwróciła się, musiała stąd odejść, i to jak najszybciej! Tyle że przejście zagradzał mężczyzna, na którego wpadła przed chwilą.
– Przepraszam, ale...
Przyjaźnie położył rękę na jej barku.
– Nie przejmuj się. On nie jest tego wart.
– Ja wcale... – Głos jej się załamał.
– Nie płacz.
– Nie płaczę... – Tyle że policzki miała mokre od łez.
Nieznajomy wyjął chusteczkę i delikatnie otarł jej twarz, mówiąc przy tym:
– Ludzie się ciągle całują. To nic nie znaczy, zwłaszcza tutaj. To jak powiedzieć „cześć”.
To, co przed chwilą widziała, było czymś więcej, wiedziała jednak, że nie czas na żałosne zawodzenia. Po prostu musi się opanować.
– Tak, dziękuję. Nie będę już się naprzykrzać.
– Wcale się nie naprzykrzasz. Przykro mi, że jesteś taka poruszona. Znasz go?
– Myślałam, że znam. To znaczy... tak... nie...
– Też za nim nie przepadam. – Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Jesteś jego fanką? Masz angielski akcent. Przyjechałaś tu za nim?
– Nie! – zaoponowała stanowczo. – Skądże! Co za pomysł!
– Przepraszam, nie osądzam cię, nie wykpiwam. Jak rozumiem, nie złamał ci serca?
– Nie! – odparła gwałtownie. – To byłoby straszną głupotą... stracić głowę dla przystojnego faceta tylko dlatego, że jest aktorem.
– Jednak się zdarza, ale skoro to nie twoja bajka, tym lepiej... – Popatrzył na nią uważnie i dodał w zadumie: – To nie jest miejsce dla wrażliwych ludzi. – Urwał na moment, po czym spytał: – Jak się nazywasz?
– Charlene Wilkins. A ty?
– Hm... słucham? – Nie zdołał ukryć zdumienia pomieszanego z rozbawieniem.
– Spytałam, jak się nazywasz. Już się gdzieś widzieliśmy?
– Na pewno nie. Nazywam się Travis Falcon. Pracuję tutaj.
– Och, no tak... Grasz w tym serialu, prawda?
– Można tak powiedzieć. – Uśmiechnął się leciutko. – Chodźmy. Zdążymy napić się kawy, zanim zacznę pracę.
– Nie, dzięki... Nic mi nie jest, naprawdę. – Oczywiście kłamała, bo im mocniej docierała do niej prawda, tym silniejsza fala histerii ją atakowała.
– Chodźmy – powtórzył stanowczo. – Nie zostawię cię samej w obcym otoczeniu, zwłaszcza w tym stanie.
Chciała być sama. Wzbierał w niej krzyk i bała się, że nie zdoła go opanować. Szarpnęła się nerwowo, gdy Travis wyciągnął do niej rękę. Odpychając go na oślep, niechcący uderzyła go w twarz.
Zasłaniając usta dłońmi, szeroko otwartymi oczami patrzyła, jak Travis pociera policzek. Była przerażona, a zarazem zdumiona, bo wcale nie wyglądał na urażonego.
– Spokojnie – powiedział. – Nic się nie stało.
– O Boże. Naprawdę cię uderzyłam. Nie chciałam... Tak mi przykro...
– Będzie ci przykro, jeśli nie dasz się zaprosić na kawę. No, idziemy. I nie dyskutuj, bo się zdenerwuję. – Wziął ją pod ramię.
Mówił pogodnym tonem, ale trzymał ją mocno. Nie mogła się opierać, siły z niej uszły. Nawet nie zauważyła, jak dotarli do stolika w rogu stołówki.
– Idę po kawę – oznajmił Travis. – Nawet nie myśl, żeby zwiać, bo naprawdę się wścieknę, a staję się wtedy okropny.
Gdy odszedł, siedziała martwo zapatrzona w przestrzeń. Jak mogła być taka głupia? Zawsze rozważna i rozsądna, a zachowała się jak skończona idiotka.
Travis Falcon, gwiazda serialu, choć wcale tak się nie zachowywał. Z rozbawieniem zareagował, gdy go nie rozpoznała, nie wściekł się, gdy go spoliczkowała. Po prostu świetny facet.
Wyjęła z torebki gazetę. Gdy ją otwierała, wypadła fotografia. Było to sceniczne zdjęcie amanta i młodej kobiety w dziewiętnastowiecznych kostiumach. Obejmowali się namiętnie. Zawsze je miała przy sobie.
– Już jestem.
– Och... – Drgnęła nerwowo, gdy Travis wyrwał ją z zadumy.
– Cieszę się, że dochodzisz do siebie. To widać. – Przyniósł kawę i rogaliki. – Już zaczynałem się martwić.
– Przepraszam, że cię uderzyłam. Nie chciałam.
– Wiem.
– Nie spuchł ci policzek? – Uważnie mu się przyjrzała. – Jeśli cię uszkodziłam, studio pewnie mnie pozwie.
– Wyglądam na słabeusza, którego łatwo uszkodzić? Nie ty pierwsza... Nieważne. Zresztą dzisiaj mamy próby, więc do jutra nie muszę być taki śliczny.
Rozbawił ją autoironicznym komentarzem.
– No, dużo lepiej – z aprobatą zareagował na jej uśmiech. – Teraz pogadajmy. Jak się tu dostałaś? Domyślam się, że szukałaś Lee. – Kiedy skinęła głową, dodał: – Może powinnaś uprzedzić go o swoim przyjeździe?
– Próbowałam, ale... nie odbierał wiadomości.
Taktownie pozostawił jej słowa bez komentarza. Od kilku tygodni razem pracowali na planie i poznał Lee Antona wystarczająco dobrze, by wiedzieć z całą pewnością, że absolutnie nie darzy sympatią tego bez reszty skoncentrowanego na sobie i obojętnego na innych egoisty. Sporo szumu narobiły jego akcje z panienkami, w czym zdecydowanie już przebrał miarę.
Nie powie jej tego. Sama się wkrótce przekona. Spytał natomiast:
– Dobrze go znasz?
– Występowaliśmy razem.
– Jesteś aktorką?
– Pracuję w banku, ale gram w teatrze amatorskim. Tam poznałam Lee.
– Teraz sobie przypominam. Czytałem o tym. Nie miał pracy, zaczepił się w amatorskim teatrze i wypatrzył go amerykański agent.
– Tak było. – Pokazała mu zdjęcie. – To my.
– Co to za sztuka?
– „Sen nocy letniej”.
– Lee jest szekspirowskim aktorem? – Travis uniósł brwi.
– Był świetny. Grał Demetriusza, a ja Helenę.
Helena przez prawie całą sztukę ścigała Demetriusza, rozpaczliwie drążąc, dlaczego już jej nie kocha. Travis uważnie przyjrzał się zdjęciu. Charlene wpatrywała się w Lee z uwielbieniem, na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie. Ile w tym było gry? Znając go, raczej niewiele.
Przeniósł wzrok na Charlene. Wysoka, proste ciemne włosy opadające na ramiona. Nie jest piękna, trudno nawet powiedzieć, że ładna. Ma regularne rysy, lecz jest w niej pewna surowość, która może zrażać. I która znika, gdy pojawia się uśmiech, a w dużych ciemnych oczach zapala się blask.
Ciekawa młoda dama. Nie przykuwa urodą, lecz może zaintrygować. Odkrywanie jej może być fascynujące. A może nie. Kto to wie?
Ale to nie jest kobieta dla Lee. Takie szybko skreśla.
Poczuł ukłucie żalu. Wszystko wskazywało na to, że czeka ją gorzki zawód.
Do stołówki weszła przewodniczka, podeszła do ich stolika i zaczęła strofować niesforną turystkę.
– To moja wina – sumitował się Travis. – Charlene jest moją znajomą, namówiłem ją, żeby została ze mną. – Uśmiechnął się do niej. – Powinnaś uprzedzić, że przyjeżdżasz, rozłożyłbym czerwony dywan.
– Nie chciałam robić kłopotu – błyskawicznie weszła w rolę.
– Aniele, ty miałabyś być dla mnie kłopotem? – Uśmiechnął się uwodzicielsko. – Może ją pani zostawić pod moją opieką.
– Hm... skoro tak. – Odeszła, z ciekawością zerkając za siebie.
– Widzisz? Nie ma problemu.
– Byłeś niesamowity. Naprawdę uwierzyła. Bardzo dziękuję. Już znikam.
– Nie ma mowy. Przecież powiedziałem, że zostajesz ze mną. Klamka zapadła. – I dodał ze sceniczną przesadą: – Jeśli mnie porzucisz, ludzie pomyślą, że straciłem swój czar.
– A to wykluczone.
– Właśnie. No to idziemy na próbę.
– Ja też? Wpuszczą mnie?
– Miałaś iść z grupą.
– No tak. Ale sama?
– Nie sama, tylko ze mną. Jesteś moim gościem. – Pomógł jej wstać i podał ramię. – Madame, czas na nasze entrée.