-
nowość
Dwie historie, jeden naród - ebook
Dwie historie, jeden naród - ebook
Dwie historie, jeden naród
Esej Ukraińca mieszkającego w Polsce od 33 lat.
Nie przyjechałem tu po to, żeby Was pouczać ani przepraszać w imieniu całego narodu. Przyjechałem, bo nie potrafię przejść obojętnie obok polskich krzyży na Wołyniu i chcę zrozumieć – razem z Wami – jak to się stało, że ludzie, którzy przez wieki żyli obok siebie, w ciągu kilku lat zaczęli się nawzajem wyrzynać.
Ta książka:
- nie relatywizuje ludobójstwa wołyńskiego
- nie szuka „symetrii” ani „win po obu stronach”
- nie wzywa do „zapomnienia dla świętego spokoju”
Pokazuje tylko, że zanim był 1943 rok, było trzysta lat wspólnego życia – czasem dobrego, czasem bardzo złego. I że zrozumienie tego „przed” jest jedyną szansą, żeby „po” się nie powtórzyło.
45 stron (PDF) / 74 strony (ePub). Bez ideologii, bez terapii, bez owijania w bawełnę.
Z szacunkiem dla polskich ofiar i z pytaniami, których my – Ukraińcy – najczęściej unikamy.
Jeśli masz dość politycznych haseł „musimy się kochać, bo Rosja” i „musimy nienawidzić, bo Wołyń” – to jest tekst dla Ciebie.
| Kategoria: | Esej |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368349467 |
| Rozmiar pliku: | 439 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy zima otula świat chłodem, jeżozwierze, jak mawiał Sokrates, tulą się do siebie, szukając ciepła – lecz ich kolce ranią, póki nie odnajdą dystansu, gdzie bliskość grzeje, a ból nie kaleczy. Tak Polacy i Ukraińcy, splątani historią, muszą nauczyć się stać obok siebie – w cieple szacunku, nie w cieniu krzywd. Urodziłem się w Odessie, tam, gdzie morze śpiewa pieśń wolności, a ulice tańczą w rytmie wspomnień – i żartów, bo w tym mieście nawet wiatr ma uśmiech na ustach. Odessa, perła w koronie Morza Czarnego, lśni swym pięknem – portami pachnącymi solą i kamienicami, które jak klejnoty błyszczą w słońcu; jej serce bije znaczeniem – gospodarczym portem świata i politycznym tyglem narodów; jej kultura, jak gobelin, tka wielonarodowość – Ukraińcy, Polacy, Rosjanie, Żydzi, Grecy żyją tu w harmonii, śmiejąc się z siebie nawzajem, zwłaszcza 1 kwietnia, gdy Humoryna, święto żartów, zamienia miasto w cyrk pod gołym niebem, gdzie rybacy udają królów, a babcie sprzedają „lekarstwa na powagę”. W Odessie nawet koty mruczą z przymrużeniem oka, a ja, dziecko tych ulic, nauczyłem się, że śmiech to najlepsze lekarstwo na życie.
Tam, nad brzegiem fal, moja matka po raz drugi splotła swe życie z Polakiem, a ja dorastałem wśród polskich głosów, wśród przyjaciół, którzy stali się mi braćmi – Polaków, najlepszych, jakich znałem, z humorem równie ostrym jak odesskie dowcipy. Przez stulecia moi przodkowie, Ukraińcy z krwi i kości, spoglądali na Polaków z szacunkiem, żyjąc ramię w ramię jak jeden naród pod tym samym niebem, nie zważając na inne pochodzenie. W 1992 roku los rzucił mnie do Polski – kraju, który pokochałem jak własny, którego ziemia przyjęła mnie jak syna. Od tamtej pory więcej dni spędziłem wśród Polaków, budując z nimi interesy, wiążąc nici biznesu i przyjaźni. Moja żona, Polka o sercu szerokim jak Wisła, dała mi dom i szczęście, które lśni jaśniej niż gwiazdy nad Odessą – śmiejemy się czasem, że nasz związek to taka Humoryna na co dzień.
W 2016 roku, gdy w warszawskich kinach rozbrzmiewały echa filmu o Wołyniu, po raz pierwszy poczułem chłód ostrza na swej szyi. Po seansie dwóch Polaków, z oczami pełnymi gniewu, przycisnęło mi nóż do gardła, chcąc odtworzyć na mojej skórze krwawe cienie tamtych dni. Stałem jak skała, przemówiłem – o Odessie, o Polakach, którzy żyją wśród nas, o szacunku, jakim ich darzymy, i rzuciłem żart, że w Odessie nóż służy tylko do krojenia ryby. Ich twarze, harde i kryminalne, zmiękły; ten, który trzymał nóż, odsunął go, przeprosił, podał dłoń – przybiliśmy piątkę, a oni odeszli w mrok. Byli inteligentni, lecz ślepi na prawdę. Później zarzuty o moją narodowość zaczęły brzmieć coraz częściej, jak wiatr niosący stare żale.
Tamtej nocy, gdy stal dotykała mej szyi, zrozumiałem – Polacy nie znają Ukrainy, nie znają jej serca, lecz tylko rany Wołynia, i to zaledwie w połowie. Ich oczy widzą popioły, ale nie mosty, które budujemy od wieków – ani uśmiechu, który w Odessie rozbraja nawet najtwardsze serca. Postanowiłem rozświetlić ten mrok – ukazać prawdę o Ukrainie, o szacunku, który w nas płonie dla Polaków, o życiu ramię w ramię, które jest naszą siłą, i o humorze, który nas łączy. Dlatego napisałem tę książkę – jak latarnię w burzy, jak pieśń nad stepem, jak żart na Humorynie, by dwa narody splątane historią mogły spojrzeć na siebie z uśmiechem i blaskiem nadziei, odnajdując dystans jeżozwierzy – ciepło bez kolców.WSTĘP
Na kresach, gdzie step splata się z niebem, a wiatr niesie szepty dawnych wieków, rodziła się historia dwóch narodów – Polaków i Ukraińców. Ziemia, która miała być ogrodem wspólnych marzeń, często stawała się polem krwi, gdzie szabla krzyżowała się z cepem, a modlitwy mieszały z przekleństwami. Były to dni chwały i upadku, gdy Rzeczpospolita rozciągała swe skrzydła nad Dnieprem, a potem traciła je w płomieniach buntu. Lecz wśród tych burz, pośród zgliszcz i krzyku, tliły się też iskry przyjaźni – ciche, lecz trwałe jak gwiazdy nad Odessą czy Kijowem.
Wszystko zaczęło się od unii lubelskiej w 1569 roku, gdy Polska i Litwa splotły swe losy, wciągając w ten taniec ziemie ukraińskie. Dla polskiej szlachty był to świt złotego wieku, dla ukraińskich chłopów – zmierzch wolności, gdy pańszczyzna zacisnęła pęta na ich duszach. Chciwość magnatów, pożądających pól i rąk do pracy, i zazdrość tych, co patrzyli na pańskie dwory przez płoty, roznieciły gniew, który w 1648 roku rozgorzał pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, a wieki później, w 1943 roku, odżył w rzezi wołyńskiej, malując historię czerwienią i czernią. Ziemia drżała od kroków tych, którzy chcieli więcej – więcej władzy, więcej plonów, więcej krwi – zapominając, że pożądanie bliźniego dobra rodzi tylko popiół. „Nie będziesz pożądał żony swojego bliźniego. Nie będziesz pragnął domu swojego bliźniego ani jego pola, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do twojego bliźniego” – głosi Pismo (Pwt 5:21), a lekcja ta, jak echo nad stepem, przypomina, że chciwość zatruwa serca, lecz miłość bliźniego może je uleczyć.