Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Dwie historie, jeden naród - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
18 listopada 2025
24,00
2400 pkt
punktów Virtualo

Dwie historie, jeden naród - ebook

Dwie historie, jeden naród

Esej Ukraińca mieszkającego w Polsce od 33 lat.

Nie przyjechałem tu po to, żeby Was pouczać ani przepraszać w imieniu całego narodu. Przyjechałem, bo nie potrafię przejść obojętnie obok polskich krzyży na Wołyniu i chcę zrozumieć – razem z Wami – jak to się stało, że ludzie, którzy przez wieki żyli obok siebie, w ciągu kilku lat zaczęli się nawzajem wyrzynać.

Ta książka:

  • nie relatywizuje ludobójstwa wołyńskiego
  • nie szuka „symetrii” ani „win po obu stronach”
  • nie wzywa do „zapomnienia dla świętego spokoju”

Pokazuje tylko, że zanim był 1943 rok, było trzysta lat wspólnego życia – czasem dobrego, czasem bardzo złego. I że zrozumienie tego „przed” jest jedyną szansą, żeby „po” się nie powtórzyło.

45 stron (PDF) / 74 strony (ePub). Bez ideologii, bez terapii, bez owijania w bawełnę.

Z szacunkiem dla polskich ofiar i z pytaniami, których my – Ukraińcy – najczęściej unikamy.

Jeśli masz dość politycznych haseł „musimy się kochać, bo Rosja” i „musimy nienawidzić, bo Wołyń” – to jest tekst dla Ciebie.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368349467
Rozmiar pliku: 439 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Gdy zima otula świat chło­dem, je­żo­zwie­rze, jak ma­wiał So­kra­tes, tulą się do sie­bie, szu­ka­jąc cie­pła – lecz ich kolce ra­nią, póki nie od­najdą dy­stansu, gdzie bli­skość grzeje, a ból nie ka­le­czy. Tak Po­lacy i Ukra­ińcy, splą­tani hi­sto­rią, mu­szą na­uczyć się stać obok sie­bie – w cie­ple sza­cunku, nie w cie­niu krzywd. Uro­dzi­łem się w Ode­ssie, tam, gdzie mo­rze śpiewa pieśń wol­no­ści, a ulice tań­czą w ryt­mie wspo­mnień – i żar­tów, bo w tym mie­ście na­wet wiatr ma uśmiech na ustach. Ode­ssa, perła w ko­ro­nie Mo­rza Czar­nego, lśni swym pięk­nem – por­tami pach­ną­cymi solą i ka­mie­ni­cami, które jak klej­noty błysz­czą w słońcu; jej serce bije zna­cze­niem – go­spo­dar­czym por­tem świata i po­li­tycz­nym ty­glem na­ro­dów; jej kul­tura, jak go­be­lin, tka wie­lo­na­ro­do­wość – Ukra­ińcy, Po­lacy, Ro­sja­nie, Ży­dzi, Grecy żyją tu w har­mo­nii, śmie­jąc się z sie­bie na­wza­jem, zwłasz­cza 1 kwiet­nia, gdy Hu­mo­ryna, święto żar­tów, za­mie­nia mia­sto w cyrk pod go­łym nie­bem, gdzie ry­bacy udają kró­lów, a bab­cie sprze­dają „le­kar­stwa na po­wagę”. W Ode­ssie na­wet koty mru­czą z przy­mru­że­niem oka, a ja, dziecko tych ulic, na­uczy­łem się, że śmiech to naj­lep­sze le­kar­stwo na ży­cie.

Tam, nad brze­giem fal, moja matka po raz drugi splo­tła swe ży­cie z Po­la­kiem, a ja do­ra­sta­łem wśród pol­skich gło­sów, wśród przy­ja­ciół, któ­rzy stali się mi braćmi – Po­la­ków, naj­lep­szych, ja­kich zna­łem, z hu­mo­rem rów­nie ostrym jak ode­sskie dow­cipy. Przez stu­le­cia moi przod­ko­wie, Ukra­ińcy z krwi i ko­ści, spo­glą­dali na Po­la­ków z sza­cun­kiem, ży­jąc ra­mię w ra­mię jak je­den na­ród pod tym sa­mym nie­bem, nie zwa­ża­jąc na inne po­cho­dze­nie. W 1992 roku los rzu­cił mnie do Pol­ski – kraju, który po­ko­cha­łem jak wła­sny, któ­rego zie­mia przy­jęła mnie jak syna. Od tam­tej pory wię­cej dni spę­dzi­łem wśród Po­la­ków, bu­du­jąc z nimi in­te­resy, wią­żąc nici biz­nesu i przy­jaźni. Moja żona, Po­lka o sercu sze­ro­kim jak Wi­sła, dała mi dom i szczę­ście, które lśni ja­śniej niż gwiazdy nad Ode­ssą – śmie­jemy się cza­sem, że nasz zwią­zek to taka Hu­mo­ryna na co dzień.

W 2016 roku, gdy w war­szaw­skich ki­nach roz­brzmie­wały echa filmu o Wo­ły­niu, po raz pierw­szy po­czu­łem chłód ostrza na swej szyi. Po se­an­sie dwóch Po­la­ków, z oczami peł­nymi gniewu, przy­ci­snęło mi nóż do gar­dła, chcąc od­two­rzyć na mo­jej skó­rze krwawe cie­nie tam­tych dni. Sta­łem jak skała, prze­mó­wi­łem – o Ode­ssie, o Po­la­kach, któ­rzy żyją wśród nas, o sza­cunku, ja­kim ich da­rzymy, i rzu­ci­łem żart, że w Ode­ssie nóż służy tylko do kro­je­nia ryby. Ich twa­rze, harde i kry­mi­nalne, zmię­kły; ten, który trzy­mał nóż, od­su­nął go, prze­pro­sił, po­dał dłoń – przy­bi­li­śmy piątkę, a oni ode­szli w mrok. Byli in­te­li­gentni, lecz ślepi na prawdę. Póź­niej za­rzuty o moją na­ro­do­wość za­częły brzmieć co­raz czę­ściej, jak wiatr nio­sący stare żale.

Tam­tej nocy, gdy stal do­ty­kała mej szyi, zro­zu­mia­łem – Po­lacy nie znają Ukra­iny, nie znają jej serca, lecz tylko rany Wo­ły­nia, i to za­le­d­wie w po­ło­wie. Ich oczy wi­dzą po­pioły, ale nie mo­sty, które bu­du­jemy od wie­ków – ani uśmie­chu, który w Ode­ssie roz­braja na­wet naj­tward­sze serca. Po­sta­no­wi­łem roz­świe­tlić ten mrok – uka­zać prawdę o Ukra­inie, o sza­cunku, który w nas pło­nie dla Po­la­ków, o ży­ciu ra­mię w ra­mię, które jest na­szą siłą, i o hu­mo­rze, który nas łą­czy. Dla­tego na­pi­sa­łem tę książkę – jak la­tar­nię w bu­rzy, jak pieśń nad ste­pem, jak żart na Hu­mo­ry­nie, by dwa na­rody splą­tane hi­sto­rią mo­gły spoj­rzeć na sie­bie z uśmie­chem i bla­skiem na­dziei, od­naj­du­jąc dy­stans je­żo­zwie­rzy – cie­pło bez kol­ców.WSTĘP

Na kre­sach, gdzie step splata się z nie­bem, a wiatr nie­sie szepty daw­nych wie­ków, ro­dziła się hi­sto­ria dwóch na­ro­dów – Po­la­ków i Ukra­iń­ców. Zie­mia, która miała być ogro­dem wspól­nych ma­rzeń, czę­sto sta­wała się po­lem krwi, gdzie sza­bla krzy­żo­wała się z ce­pem, a mo­dli­twy mie­szały z prze­kleń­stwami. Były to dni chwały i upadku, gdy Rzecz­po­spo­lita roz­cią­gała swe skrzy­dła nad Dnie­prem, a po­tem tra­ciła je w pło­mie­niach buntu. Lecz wśród tych burz, po­śród zgliszcz i krzyku, tliły się też iskry przy­jaźni – ci­che, lecz trwałe jak gwiazdy nad Ode­ssą czy Ki­jo­wem.

Wszystko za­częło się od unii lu­bel­skiej w 1569 roku, gdy Pol­ska i Li­twa splo­tły swe losy, wcią­ga­jąc w ten ta­niec zie­mie ukra­iń­skie. Dla pol­skiej szlachty był to świt zło­tego wieku, dla ukra­iń­skich chło­pów – zmierzch wol­no­ści, gdy pańsz­czy­zna za­ci­snęła pęta na ich du­szach. Chci­wość ma­gna­tów, po­żą­da­ją­cych pól i rąk do pracy, i za­zdrość tych, co pa­trzyli na pań­skie dwory przez płoty, roz­nie­ciły gniew, który w 1648 roku roz­go­rzał pod wo­dzą Boh­dana Chmiel­nic­kiego, a wieki póź­niej, w 1943 roku, od­żył w rzezi wo­łyń­skiej, ma­lu­jąc hi­sto­rię czer­wie­nią i czer­nią. Zie­mia drżała od kro­ków tych, któ­rzy chcieli wię­cej – wię­cej wła­dzy, wię­cej plo­nów, wię­cej krwi – za­po­mi­na­jąc, że po­żą­da­nie bliź­niego do­bra ro­dzi tylko po­piół. „Nie bę­dziesz po­żą­dał żony swo­jego bliź­niego. Nie bę­dziesz pra­gnął domu swo­jego bliź­niego ani jego pola, ani jego nie­wol­nika, ani jego nie­wol­nicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żad­nej rze­czy, która na­leży do two­jego bliź­niego” – głosi Pi­smo (Pwt 5:21), a lek­cja ta, jak echo nad ste­pem, przy­po­mina, że chci­wość za­truwa serca, lecz mi­łość bliź­niego może je ule­czyć.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij